-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński40
-
ArtykułyOgromny dom pełen książek wystawiony na sprzedaż w Anglii. Trzeba za niego zapłacić fortunęAnna Sierant6
-
ArtykułyPaul Auster nie żyje. Pisarz miał 77 latAnna Sierant6
-
ArtykułyWyzwanie czytelnicze Lubimyczytać. Temat na maj 2024Anna Sierant978
Biblioteczka
Nie zrecenzuję tej książki w tradycyjny sposób, ponieważ nagromadzenie przypadkowych słów czy zdań wcale nie zachęci innych do sięgnięcia po "Powiedz wilkom, że jestem w domu".
Pierwsze słowo, które nasunęło mi się podczas czytania tej książki, to 'spokój'. Taki wszechogarniający spokój, przez który w pewien sposób się odprężałam, choć sama historia do najlżejszych nie należała. Nie mogę powiedzieć, że przywiązałam się do bohaterów "Powiedz wilkom, że jestem w domu". Byli oni dla mnie osobami X i Y, lecz nie dlatego że zostali źle wykreowani czy po prostu obojętnie podchodziłam do ich życiowych dramatów. Wręcz przeciwnie - przejmowałam się, ale zarazem ogarniał mnie spokój. Byli dla mnie w pewien sposób anonimowi, ponieważ mogło się to zdarzyć każdemu, kto żył w latach 80., czasie, gdy AIDS zbierało ogromne żniwa. Tym samym nie potrafię też ocenić do końca historii zawartej w "Powiedz wilkom, że jestem w domu" - jest uniwersalna i niezwykle poruszająca.
Powieści Brunt nie czytałam z zapartym tchem, nie czekałam na pościgi samochodowe, ani na gorące namiętności. Chciałam spokoju, którego teraz tak brakuje na świecie. I go dostałam, za co jestem bardzo wdzięczna Brunt i jej niezwykłej książce.
Nie zrecenzuję tej książki w tradycyjny sposób, ponieważ nagromadzenie przypadkowych słów czy zdań wcale nie zachęci innych do sięgnięcia po "Powiedz wilkom, że jestem w domu".
Pierwsze słowo, które nasunęło mi się podczas czytania tej książki, to 'spokój'. Taki wszechogarniający spokój, przez który w pewien sposób się odprężałam, choć sama historia do najlżejszych nie...
Nie chcę, żeby moja opinia była kolejną, której jedynym celem jest wychwalenie "Małego życia" pod niemal każdym względem. Chciałabym obronić ją pod jednym tylko względem, bez zbędnych zachwytów.
Zarówno w polskich jak i angielskich recenzjach spotkałam się z opinią, że cała historia głównego bohatera, Jude'a, jest zbyt podkoloryzowana, nierealna, nasiąknięta teatralnością i nadmiernym dramatyzmem. Rzeczywiście, czytając "Małe życie" odnosi się wrażenie, że historia Jude'a jest na tyle tragiczna i przerażająca, że nie wydaje się to możliwe, by jeden człowiek został aż tak skrzywdzony przez los. Jednak polecam sięgnąć po inną książkę (niestety, niewydaną jeszcze w Polsce - i nie wiem, czy kiedykolwiek zobaczę ją w polskim przekładzie), której autorka również może być posądzana o takie (w teorii) nierealne ukazanie bohatera i jego losów. "Push" Sapphire opowiada historię Precious, 16-letniej czarnej dziewczyny, której życie co rusz wystawia na próbę. Niewiele mogę opowiedzieć o jej sytuacji, nie zdradzając przy tym szczegółów fabuły, lecz mogę zapewnić, że zwaliły się na nią wszystkie nieszczęścia świata charakterystyczne dla danej grupy społecznej, w której przebywa (szkoła, dom, rodzina itp.). Sapphire próbuje w ten sposób przedstawić tragiczną sytuację tych czarnoskórych rodzin, których dotyka patologia, a nie znajdują pomocy ani w rządzie, ani w szkole, ani też sami nie potrafią stawić czoła problemom, wypływającym z ich własnego domu. Zarysowuje się błędne koło, które niełatwo jest przerwać, bowiem każda postać inaczej interpretuje miłość, wsparcie, naukę - co z reguły odbija się negatywnie na Precious i powoduje kolejne tragedie. Precious nie jest nigdzie bezpieczna, nie otrzymuje znikąd pomocy. Czytając "Push" odnosi się to samo wrażenie, co przy "Małym życiu" - życie tak okrutnie potraktowało głównego bohatera, że całość wydaje się mało autentyczna, nierzeczywista. Natomiast Sapphire sama powiedziała, że historia Precious nie jest historią jednej osoby - to historia grupy ludzi (właśnie tych opuszczonych przez wszystkich rodzin), skrzywdzonych, poniżonych, którzy nie otrzymują wsparcia, ale też często go nie chcą. I wydaje mi się, że w ten sam sposób Hanya Yanagihara potraktowała Jude'a. Nie przedstawiła jednej osoby, lecz w tym jednym bohaterze zawarła przeżycia pewnej zbiorowości (nie mogę zdradzić, o jaką dokładnie mi chodzi z racji fabuły), której życie było piekłem na ziemi. Traktowanie Jude'a jako jednostki według mnie jest błędem, powinno się na niego patrzeć jak właśnie na daną zbiorowość, która doświadczyła wiele zła i okrucieństwa ze strony innych ludzi. Dlatego też uważam, że zarzucana "Małemu życiu" nadmierna dramatyczność jest nietrafna i niewłaściwa, gdyż to nie historia jednostki, a całej grupy, do której ta jednostka należy.
Nie chcę, żeby moja opinia była kolejną, której jedynym celem jest wychwalenie "Małego życia" pod niemal każdym względem. Chciałabym obronić ją pod jednym tylko względem, bez zbędnych zachwytów.
więcej Pokaż mimo toZarówno w polskich jak i angielskich recenzjach spotkałam się z opinią, że cała historia głównego bohatera, Jude'a, jest zbyt podkoloryzowana, nierealna, nasiąknięta teatralnością...