-
ArtykułyHłasko, powrót Malcolma, produkcja dla miłośników „Bridgertonów” i nie tylkoAnna Sierant1
-
ArtykułyAkcja recenzencka! Wygraj książkę „Cud w Dolinie Poskoków“ Ante TomiciaLubimyCzytać1
-
Artykuły„Paradoks łosia”: Steve Carell i matematyczny chaos Anttiego TuomainenaSonia Miniewicz2
-
ArtykułyBrak kolorowych autorów na liście. Prestiżowy festiwal w ogniu krytykiKonrad Wrzesiński13
Biblioteczka
2024-03-08
2024-03-06
2024-01-17
2024-01-16
2024-01-15
2024-01-15
2021-02-08
2021-06-16
2021-06-27
2021-06-27
2021-05-25
Gdyby "Karolcia" nie była lekturą przerabianą przez mojego synka w trzeciej klasie, pewnie nie miałbym okazji jej przeczytać. Jestem mile zaskoczony. Od pierwszych stron ujęła mnie forma opowiadania pani Marii. Książka opowiada o perypetiach sympatycznej ośmiolatki Karolci i jej rówieśnika Piotrka po znalezieniu czarodziejskiego błękitnego koralika. Któżby nie chciał mieć możliwości spełnienia wszystkich swoich marzeń? Dzieci muszą się zmierzyć ze złą czarownicą Filomeną, uratować ogród z placem zabaw i rozprawić się z własnym dziecięcym egoizmem. Maria Krüger chce, aby jej opowiadanie nie tylko bawiło, ale miało wartość wychowawczą. Dlatego jest tam parę moralizatorskich pouczeń wypowiadanych ustami mądrego Piotrusia. Piotruś jest tak dojrzały i rozsądny, że aż strach. Może w tym miejscu autorka ździebełko przesadziła
. No cóż, biorąc pod uwagę, że bajka powstała w 1959 roku, można zrozumieć jej formę. Literatura dziecięca miała wtedy uczyć, bawić i wychowywać.
Gdyby "Karolcia" nie była lekturą przerabianą przez mojego synka w trzeciej klasie, pewnie nie miałbym okazji jej przeczytać. Jestem mile zaskoczony. Od pierwszych stron ujęła mnie forma opowiadania pani Marii. Książka opowiada o perypetiach sympatycznej ośmiolatki Karolci i jej rówieśnika Piotrka po znalezieniu czarodziejskiego błękitnego koralika. Któżby nie chciał mieć...
więcej mniej Pokaż mimo to2021-09-23
2024-01-07
2023-12-25
2022-12-16
2022-12-16
2023-12-25
2023-12-25
2022-11-24
2023-12-21
Baśnie Andersena wysłuchałem w interpretacji Jerzego Stuhra z serii "Mistrzowie słowa". Tak jak filmowe postaci wykreowane grą aktorską mają swój specyficzny koloryt, tak też "jego" baśnie mają swą niepowtarzalną wymowę. Rozumiem, że nikt już nie wierzy w istnienie elfów, wróżek, świętych Mikołajów i innych stworów kryptozoologii oraz nie czerpie z tych przekazów jako źródła wyższej mądrości, jednak Jerzy Stuhr swym stylem lektorowania nie omieszka nam o tym stale przypominać. Swoją intonacją i modulacją sugeruje niejako: "nie bierzcie tych bajek poważnie".
Baśnie Andersena wysłuchałem w interpretacji Jerzego Stuhra z serii "Mistrzowie słowa". Tak jak filmowe postaci wykreowane grą aktorską mają swój specyficzny koloryt, tak też "jego" baśnie mają swą niepowtarzalną wymowę. Rozumiem, że nikt już nie wierzy w istnienie elfów, wróżek, świętych Mikołajów i innych stworów kryptozoologii oraz nie czerpie z tych przekazów jako...
więcej Pokaż mimo to