-
ArtykułyCzytasz książki? To na pewno…, czyli najgorsze stereotypy o czytelnikach i czytaniuEwa Cieślik242
-
ArtykułyPodróże, sekrety i refleksje – książki idealne na relaks, czyli majówka z literaturąMarcin Waincetel11
-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński42
-
ArtykułyOgromny dom pełen książek wystawiony na sprzedaż w Anglii. Trzeba za niego zapłacić fortunęAnna Sierant17
Biblioteczka
2019-04-10
2019-06-08
2019-06-23
2019-04-21
2019-07-10
2016-11-18
2018-10-19
2018-10-25
Tak jakoś się zdarzyło, że ostatnio przeczytałam trzy książki o bardzo podobnej i jakże ważnej tematyce. Wszystkie traktowały o małżeństwie u kresu rozpadu bądź o rozwodzie, o prawdziwej miłości, o poronieniach, które były przyczyną kryzysu małżeńskiego. Były to: ,,Disgrace’’ Brittainy C. Cherry, ,,Dane’s Storm’’ Mii Sheridan oraz właśnie “All Your Perfects” Colleen Hoover. Wszystkie mają swoje wady i zalety, jedne podobały mi się bardziej od innych, jak widać po moich ocenach, ale najlepiej do tych trudnych tematów, według mnie, podeszła CH. ,,All Your Perfects” to zresztą jej najdojrzalsza powieść ze wszystkich; pod tym względem przebija nawet ,,It Ends With Us’’.
“If you only shine light on your flaws, all your perfects will dim.”
Ta przepiękna opowieść o przeznaczeniu, prawdziwej, jednej na milion, miłości, losach małżeństwa w szczęściu i kryzysie, podkreśla wagę dawanych obietnic, w tym przysięgi małżeńskiej. Przedstawia powolny rozpad tego, co z tej pięknej miłości zostało, a robi to w tak niekiedy dosadny sposób, że czytelnik czuje ucisk w sercu przez połowę powieści. Prostota stylu i języka CH, za pomocą których autorka opisuje najtrudniejsze z emocji, kilkakrotnie potęguje wydźwięk rozpaczy, jakiej doznają bohaterowie. Ciągłe napięcie i niepewność, co do kolejnych wydarzeń, sprawiają, że książkę czyta się błyskawicznie, a gdy się jej nie czyta, to myśli się o niej nieustannie.
Powieść jest podzielona na dwie części: ,,Teraz’’, przedstawiającą pogłębiający się kryzys małżeństwa, i ,,Wtedy”, która opowiada historię miłości Quinn i Grahama, od samego początku ich znajomości do pierwszego roku małżeństwa. Taki sposób prowadzenia fabuły sprawia, że gorzkie przeplata się ze słodkim, co także niezwykle wpływa na emocje. Poza tym historia przedstawiona jest jedynie z perspektywy głównej bohaterki, Quinn, co powoduje, że Graham staje się enigmą i przez większość powieści nie wiadomo, co o nim myśleć. Dlatego czytanie listów Grahama przez Quinn to jeden z najbardziej emocjonalnych momentów w całej książce.
To, co w szczególności podoba mi się w ,,All Your Perfects” to przedstawienie dojrzałej relacji między głównymi bohaterami. Quinn i Graham to małżeństwo z siedmioletnim stażem, które, mimo bardzo trudnej sytuacji, w jakiej się znalazło, trwa i wciąż walczy, do ostatków sił. Nawet kiedy bohaterowie myślą o rozwodzie, czepiają się wszystkiego i wszystkich, by do niego nie dopuścić. Tego mi u Mii Sheridan zabrakło, mimo że zdaję sobie sprawę o innym przesłaniu tej historii. A o powieści Brittainy C. Cherry to już nie ma w ogóle o czym mówić...
Moja reakcja na ostatnie strony tej książki: OMFG!!! Po prostu uwielbiam, co CH zrobiła na końcu, do czego nawiązała, z czego, jak się okazuje, ta niezwykle piękna historia powstała. A najlepsze jest to, że Ci, co nie czytali pewnego ebooka (chyba jedynego w twórczości autorki), nie zaznają tej radości co ja i inni miłośnicy Hoover. To pierwsza książka Hoover, która splata się ze światem innych przez nią napisanych (chyba, że coś mi umknęło...) i robi to w absolutnie cudowny sposób. Dzięki zakończeniu dałam gwiazdkę więcej. Dzięki zakończeniu pisnęłam i momentalnie zalałam się łzami. To jedno z najlepszych zakończeń, jakich przyszło mi ostatnio doświadczyć (z naciskiem na ,,doświadczyć”). Dobra, wystarczy. ;D
Ps. Ten ebook to ,,Szukając Kopciuszka’’, jakby ktoś nie ogarnął. ;)
Tak jakoś się zdarzyło, że ostatnio przeczytałam trzy książki o bardzo podobnej i jakże ważnej tematyce. Wszystkie traktowały o małżeństwie u kresu rozpadu bądź o rozwodzie, o prawdziwej miłości, o poronieniach, które były przyczyną kryzysu małżeńskiego. Były to: ,,Disgrace’’ Brittainy C. Cherry, ,,Dane’s Storm’’ Mii Sheridan oraz właśnie “All Your Perfects” Colleen Hoover....
więcej mniej Pokaż mimo to2017-02-18
Ach, tyle czasu czekałam na „Reap’a” i było warto! Tillie Cole oczywiście mnie nie zawiodła, a nawet zaskoczyła. Wymyśliła kolejną skomplikowaną historię pełną bólu i miłości, jednocześnie powiązując ją z poprzednią. Wyszło genialnie, chociaż pod koniec jak dla mnie zbyt słodko. Może narzekam bez potrzeby, ale obfite wyznania miłosne i patetyczne deklaracje zawsze mnie męczą. W „Razie” tego nie odczułam, ale tam wszystko było idealne, od początku do końca. Luka po prostu zawładnął moim sercem bezpowrotnie i bardzo się cieszę, że „Reap” był też trochę o nim. O jego walce z demonami, pogodzeniu się z przeszłością i tym, kim jest i będzie. Uściski dla niego. <33
„Reap”, moim zdaniem, raczej nie miał szansy przebić „Raze’a” (choć ocena mówi co innego, a ja jak zwykle się nie zgadzam), chyba że ktoś zaczął by od niego tą niezwykłą przygodę z brutalnym światem mafijnej Braci TC. „Raze” był pierwszy i może dlatego wywołał we mnie o wiele więcej emocji niż druga historia, a może to przez piękną historię bratnich dusz, domieszkę błękitu w jednym oku Luki czy uwielbione przeze mnie określenie „Solnyszko” (<3!). Nie wiem, mówię tylko, że „Raze” moim zdaniem jest lepszy i tyle. ;)
A końcówka świetna, już się nie mogę doczekać rozwinięcia wątku Zoyi i Zaala. :))
Ach, tyle czasu czekałam na „Reap’a” i było warto! Tillie Cole oczywiście mnie nie zawiodła, a nawet zaskoczyła. Wymyśliła kolejną skomplikowaną historię pełną bólu i miłości, jednocześnie powiązując ją z poprzednią. Wyszło genialnie, chociaż pod koniec jak dla mnie zbyt słodko. Może narzekam bez potrzeby, ale obfite wyznania miłosne i patetyczne deklaracje zawsze mnie...
więcej mniej Pokaż mimo to2018-11-24
2016-12-31
Niesamowita powieść. Niezwykle mocna. Oryginalna, głęboko zapadająca w pamięć historia, która poruszyła najczulsze struny mojego serca. Chyba jeszcze nigdy nie wylałam tylu łez, co przy tej książce. Żal opanowywał mnie za każdym razem, gdy Raze wspominał o tym, co przeszedł. Cierpiałam razem z nim, bo nie potrafiłam inaczej. Ten brutalny, okrutny świat, do którego niesłusznie trafił, był dla mnie nie do ogarnięcia. Za to wątek miłosny jest po prostu cudowny. To właśnie ta prawdziwa miłość opisywana przez poetów, nierozerwalne połączenie dusz, które przetrwa wszystko byle się na końcu odnaleźć. Piękne. :’)
Wszystkiego już się domyśliłam na samym początku, co nie było trudne. To, kim był tak naprawdę Raze, co zrobił Alik... Ale to w ogóle nie umniejszyło wartości powieści w moich oczach. Czytałam ją szybko, niecierpliwie wyczekując kolejnych spotkań Kisy i Raze’a.
Słów mi brakuje, dlatego opinia będzie krótka. W każdym razie powieść jest dla osób, które mają silną psychikę i mocne nerwy, to na pewno. Ale żeby ją w pełni zrozumieć, wczuć się w tą niesamowitą historię, trzeba mieć także miękkie serce. I właśnie takim osobom ją polecam.
Niesamowita powieść. Niezwykle mocna. Oryginalna, głęboko zapadająca w pamięć historia, która poruszyła najczulsze struny mojego serca. Chyba jeszcze nigdy nie wylałam tylu łez, co przy tej książce. Żal opanowywał mnie za każdym razem, gdy Raze wspominał o tym, co przeszedł. Cierpiałam razem z nim, bo nie potrafiłam inaczej. Ten brutalny, okrutny świat, do którego...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-07
2016-07
2016-07
Tu znajdzie się opinia wszystkich trzech części jednej z mojej ulubionej serii. :)
Czytałam ją kilka miesięcy temu, ale doskonale pamiętam, co czułam przy lekturze i jedno wiem: wciąż jestem pod ogromnym wrażeniem. Tak w ogóle, to uważam, że Lauren Oliver spokojnie można zaliczyć jako jednego z lepszych autorów dystopii, a czytałam ich dość sporo. Ile emocji przeze mnie przepływało przy każdej z części, jedna powieść była lepsza od drugiej. Moją ulubioną jest „Requiem”, głównie dlatego, że Alex, mój ulubiony (UKOCHANY) bohater całej trylogii, wrócił do żywych, mimo, że tak bardzo odmieniony. I przez to najszczęśliwsze z możliwych (dla mnie) zakończenie, chociaż otwarte, ale ja wiem swoje! Tak, TEAM ALEX od początku do końca. <3
To wyglądało mniej więcej tak:
DELIRIUM – Chyba nigdy nie czytałam tak bardzo emocjonującej końcówki! Ile tam się działo. Serce to zamierało, to biło jak szalone. A gdy Alex umarł (byłam święcie przekonana, że tak właśnie się stało i pewnie nie tylko ja)... Autorka nie pozostawiła tu wiele nadziei. O rany, nigdy wcześniej tak bardzo nie płakałam po głównym bohaterze. Nie, po żadnym bohaterze. To było tak niespodziewane, bo spodziewałam się na sto procent szczęśliwego zakończenia, a tu taki szok...
Pierwsza część jest chyba najbardziej romantyczna, tak myślę. I zabawna. I tragiczna przez to zakończenie. To taki prequel wielkiej wojny, niewinny wstęp do istoty całej historii. Z pewnością zachęca do sięgnięcia po ciąg dalszy.
PANDEMONIUM – Pamiętam, jak nie chciało mi się czytać dalej po śmierci Alexa. Oczywiście, byłam ciekawa kolejnej części, ale bez niego było tak pusto... I tak mi było szkoda Leny...
„Pandemonium” jest najbardziej smutne. Tak jakoś wyszło, że każda z części otrzymała ode mnie jakąś etykietkę.
A zakończenie po prostu zwala z nóg. Ja tu się cieszę szczęściem Juliana i Leny, a tu nagle ni stąd, ni zowąd pojawia się >
Warto wspomnieć o głównej bohaterce. Z Leną potrafiłam się łatwo utożsamić, przez co bardzo ją polubiłam. Nie jest żadną pięknością, co jest ważne, tu zdecydowanie liczy się jej charakter. Przez wszystkie części przechodzi niesamowitą przemianę, z nieciekawej, znudzonej życiem nastolatki, przeistacza się w silną, upartą młodą kobietę, która wie czego chce. A chce Alexa, a to kolejna rzecz, co do której jesteśmy zgodne.
Niestety, seria i każda z powieści osobno na pewno jakieś wady ma, ale nie jestem w stanie wymienić, bo jednak trochę czasu minęło. A to świadczy chyba o tym, że trylogii do doskonałości brakuje jej niewiele. Albo to sobie po prostu wmawiam. ;D
Laurel Oliver, jak nikt inny sterowała moimi uczuciami, wedle jej upodobania. Przy każdej części dosłownie odpływałam do jej świata. I ten piękny język, wszystkie metafory...
Dobra, już kończę z zachwytami.
Tu znajdzie się opinia wszystkich trzech części jednej z mojej ulubionej serii. :)
Czytałam ją kilka miesięcy temu, ale doskonale pamiętam, co czułam przy lekturze i jedno wiem: wciąż jestem pod ogromnym wrażeniem. Tak w ogóle, to uważam, że Lauren Oliver spokojnie można zaliczyć jako jednego z lepszych autorów dystopii, a czytałam ich dość sporo. Ile emocji przeze mnie...
2016-08
Uwielbiam Stephenie Meyer za tę książkę. „Zmierzch” wydaje się nieporozumieniem i niech odejdzie w zapomnienie. „Intruza” przeczytałam już drugi raz od deski do deski i wciąż jestem pod wielkim wrażeniem wielowarstwowości historii Wagabundy i Melanie. Jest w niej dosłownie wszystko: inwazja obcych istot na Ziemię, czyli „obcy”, a co za tym idzie poznawanie innej „kultury”, dylematy moralne, nienawiść, ludzkie okrucieństwo, ból, rozdarte, złamane serca, przyjaźń, funkcjonowanie ukrywającej się społeczności, nauka tolerancji, siła więzi międzyludzkich, asymilacja w nowym miejscu, miłość z nienawiści, nienawiść z miłości... Miłość do duszy, a nie do ciała – czy może być coś piękniejszego? A to, jak to wszystko zostało przedstawione... Chwyta za serce, wywołuje dużo uśmiechów i radości, ale też łez i smutku. Humoru również tu nie brakuje. Bogactwo wyobraźni autorki (te wszystkie planety) naprawdę robi wrażenie. Czytając „Intruza” po raz kolejny byłam rozemocjonowana nie mniej niż rok temu, choć oczywiście nic nigdy nie oddaje tego „pierwszego razu”. Wcześniej nie byłam pewna, ale teraz już jestem: muszę mieć tę książkę na swojej półce, bo zamierzam do niej wracać aż do znudzenia. O ile to możliwe. ;) Ian... <3
Uwielbiam Stephenie Meyer za tę książkę. „Zmierzch” wydaje się nieporozumieniem i niech odejdzie w zapomnienie. „Intruza” przeczytałam już drugi raz od deski do deski i wciąż jestem pod wielkim wrażeniem wielowarstwowości historii Wagabundy i Melanie. Jest w niej dosłownie wszystko: inwazja obcych istot na Ziemię, czyli „obcy”, a co za tym idzie poznawanie innej „kultury”,...
więcej mniej Pokaż mimo to2017-03-08
Cassandra Clare znów to zrobiła! Po raz kolejny wciągnęła mnie w swój niesamowicie magiczny, cudowny świat Nocnych Łowców. I po raz kolejny zostawiła z mocno bijącym sercem z ekscytacji na myśl o tym, co będzie dalej, ale również ze ściśniętym żołądkiem po rozwiązaniu wątku miłosnego.
Myślałam, że jestem za Jemem, choć Will jest tak bardzo podobny do Jace’a (w końcu to rodzina!), którego ubóstwiam delikatnie mówiąc, ale gdy Tessa przyznała, że kocha również Jema, ale Will to jej bratnia dusza... Pozostałam niezdecydowana. Jem to cud miód w każdym calu, po prostu ideał i do tego jest chory i umiera, co chwyta za serce, ale Willa nie sposób nie lubić (jeśli nie uwielbiać) po tym jak w końcu powiedział, co czuje i jak się zachował w stosunku do Jema i jego uczuć. Po tym jak pięć lat odmawiał sobie miłości innych, by chronić tych, na których zależy mu najbardziej. A to wszystko na próżno! Ech, tylko CC może stworzyć taki genialny, mimo że rozdzierający i druzgocący, miłosny galimatias. Choć to jeszcze nie koniec, bo jest jeszcze trzecia część tej fenomenalnej serii (<3!), no i moje ukochane „Dary Anioła”, mimo że nie pamiętam dokładnie, co tam się wydarzyło. Ale sobie przypomnę, ha. ;D
Poboczne wątki miłosne są równie wspaniałe, co w DA. Sophie i Gideon – mam nadzieję, że coś z tego będzie – oraz Charlotte i Henry – tak mnie rozczulili na końcu, aww. W ogóle, co tu dużo mówić, fabuła powieści jest dopracowana w każdym szczególe, wszystko pięknie się ze sobą wiąże, jak to zawsze u Clare, każda postać jest nietuzinkowa. Co więcej: fantastyczne jest to, że „Diabelskie Maszyny” łączą się w cudowny sposób z „Darami Anioła”. Jest Magnus, jest Camille, Lighwoodowie, Herondale’owie i inni. Dla fanów DA to jak niebo – możliwość podróży do epoki wiktoriańskiej z tymi wszystkimi śmiesznymi, uroczymi konwenansami i wytwornymi strojami, i poznania świata Nocnych Łowców z perspektywy nowożytnego Londynu, po tym jak mogliśmy go poznać od strony współczesnego Nowego Jorku i magicznego Idrisu.
Ach, do tego ten język i styl CC. Szczerze przyznaję, że brakowało mi jej długich opisów pomieszczeń i pięknych metafor. A dialogi były jak zwykle oryginalne i nieprzesadzone. Nie potrafię zliczyć, ile razy wybuchałam śmiechem, uśmiechałam się szeroko, ocierałam łzy ze wzruszenia i smutku, patrząc jednocześnie z niedowierzaniem i zachwytem, jak pisarka zatacza to swoje miłosne kółko adoracji. Nawet te przyprawiające o omdlenie monologi i wyznania miłosne mi nie przeszkadzały. U Clare wyszły one wręcz całkiem naturalnie.
Oj, ile ja zwlekałam z sięgnięciem po tą serię. Chyba myślałam, że świat Nocnych Łowców nie wciągnie mnie ponownie po długiej przerwie i bałam się rozczarowania. No cóż, pomyliłam się na całej linii. Nie dość, że pochłonęłam dwie części w trzy dni, to już się przymierzam do przeczytania „Pani Noc” w najbliższym czasie. CC i jej twórczość to pełna satysfakcja i emocjonalny roller coaster.
A teraz zabieram się do czytania „Mechanicznej księżniczki”. ;))
Cassandra Clare znów to zrobiła! Po raz kolejny wciągnęła mnie w swój niesamowicie magiczny, cudowny świat Nocnych Łowców. I po raz kolejny zostawiła z mocno bijącym sercem z ekscytacji na myśl o tym, co będzie dalej, ale również ze ściśniętym żołądkiem po rozwiązaniu wątku miłosnego.
Myślałam, że jestem za Jemem, choć Will jest tak bardzo podobny do Jace’a (w końcu to...
2017-04-02
Po prostu wielkie WOW. Co. Za. Cudowne. Zakończenie! Zakończenie jednej z najpiękniejszych historii miłosnych o jakich kiedykolwiek czytałam, słyszałam czy oglądałam. Cassandra Clare zrobiła coś, na co nie wpadł chyba nikt inny. Sprawiła, że dwie piękne miłości jednej dziewczyny miały szansę na szczęśliwe zakończenie. I nikt nie cierpiał dłużej niż to konieczne.
Szczerze, to nie dziwię się CC, że musiała dać szansę i Willowi, i Jemowi na szczęście z Tessą. Sama już na końcu nie potrafiłam wybrać, bo nie dało się wybrać, który z nich jest dla niej lepszy. Will to może jej bratnia dusza, ale Jem jest za to przedłużeniem jej serca. Clare stworzyła cudownych, wielowarstwowych bohaterów, pełnych niedoskonałości, czyniących ich tylko bardziej wartościowymi. W tym trójkącie miłosnym piękne jest to, że nie było w nim miejsca na zazdrość, intrygi czy kłamstwa. Tylko miłość i wynikające z niej ból, smutek, rozdarte serca... Historia parabatai i nieśmiertelnej dziewczyny, która wywróciła ich świat do góry nogami.
Miłość Tessy i Willa aż do śmierci to naprawdę coś wspaniałego. Podziwiam siłę i wytrwałość głównej bohaterki, jej otwartość serca na ciosy. A koło ich dwójki zawsze gdzieś tam przemykał Jem, nie dając zapomnieć o swojej obecności. I tu znowu: miłość Tessy i Jema, która przetrwała sto trzydzieści lat... Coś niesamowicie wzruszającego i pięknego. A Jem, ten trochę nieśmiały, wrażliwy chłopak o sercu pełnym dobroci, znowu chwycił mnie za serce, choć myślałam, że więcej tego nie zrobi. Dziękujmy Jace’owi za jego niebiański ogień! No i Clary... ;)
CC udowodniła, że trójkąty nie muszą być tandetne i przereklamowane, oraz że można kochać więcej niż jedną osobę miłością romantyczną. Po prostu potrzeba na to z dwóch wieków. ;D
O innych aspektach pisałam wcześniej przy „Mechanicznym księciu”, dlatego nie będę się znowu rozwodzić nad pięknym stylem i językiem Clare oraz cudownym połączeniu wątków z ,,Darami Anioła". I nad tym, jak tylko ona potrafi mnie rozbawić.
Po prostu wielkie WOW. Co. Za. Cudowne. Zakończenie! Zakończenie jednej z najpiękniejszych historii miłosnych o jakich kiedykolwiek czytałam, słyszałam czy oglądałam. Cassandra Clare zrobiła coś, na co nie wpadł chyba nikt inny. Sprawiła, że dwie piękne miłości jednej dziewczyny miały szansę na szczęśliwe zakończenie. I nikt nie cierpiał dłużej niż to konieczne.
Szczerze,...
2017-07-10
2017-11-03
2018-10-03
Wczoraj przeczytałam prawie całą powieść, a zakończenie, dosłownie kilka stron, zostawiłam na dzisiaj. Naprawdę żałuję, że to zrobiłam. Może wtedy inaczej zareagowałabym na zakończenie, które mnie trochę rozczarowało.
1) Ta strzelanina w restauracji była, jak dla mnie strasznie wymuszona i po prostu NIEPOTRZEBNA. Przez chwilę myślałam, że Archer zginął (i pewnie takie było zamierzenie autorki, żeby wywołać szok u czytelnika – no cóż, wielkie brawa, bo się udało) i cała historia straciła nagle sens. Ale na szczęście nie. Co nie zmienia faktu, że najchętniej bym to wymazała.
2) Nie znoszę takich sielankowych zakończeń. „Pięć lat później”, bla, bla, bla... gromadka dzieci, migające trzylatki, po prostu kochająca rodzinka. A wystarczyłoby coś subtelnego, choćby zaręczyny (a nawet nie), a resztę można by sobie dopowiedzieć.
Może pozjadałam wszystkie rozumy i najlepiej by było, gdybym sama coś napisała i wtedy zobaczymy... ale wkurza mnie to, że tak genialną, piękną historię, od której nie mogłam się oderwać przez cały dzień, autorka kończy w tak... przereklamowany sposób. Wraz z czytaniem odnosiłam coraz większe wrażenie, że Mia Sheridan czyta mi w myślach, że rozumiemy się bez słów (haha), a tu lekkie (a może duże?) rozczarowanie.
Mimo takiego, a nie innego zakończenia powieść niesamowicie wciąga, rozdziera serce i zmusza do płaczu co najmniej w jednym momencie. Następnie scala serce z powrotem, osusza łzy i pozostawia tylko SPOKÓJ. Naprawdę, wczoraj po odłożeniu książki uśmiechałam się od ucha do ucha i czułam jedynie satysfakcję. Dzisiaj już mniej, ale kilka stron nie zaburzy aż tak bardzo mojej oceny. Dlatego takie chwiejne 7.5/10.
Polecam! ;)
Wczoraj przeczytałam prawie całą powieść, a zakończenie, dosłownie kilka stron, zostawiłam na dzisiaj. Naprawdę żałuję, że to zrobiłam. Może wtedy inaczej zareagowałabym na zakończenie, które mnie trochę rozczarowało.
więcej Pokaż mimo to1) Ta strzelanina w restauracji była, jak dla mnie strasznie wymuszona i po prostu NIEPOTRZEBNA. Przez chwilę myślałam, że Archer zginął (i pewnie takie...