-
ArtykułyCzytasz książki? To na pewno…, czyli najgorsze stereotypy o czytelnikach i czytaniuEwa Cieślik239
-
ArtykułyPodróże, sekrety i refleksje – książki idealne na relaks, czyli majówka z literaturąMarcin Waincetel11
-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński41
-
ArtykułyOgromny dom pełen książek wystawiony na sprzedaż w Anglii. Trzeba za niego zapłacić fortunęAnna Sierant17
Biblioteczka
2019-02-03
2019-02-01
2019-02-05
2019-04-21
2019-07-12
2019-01-04
2019-01-01
2019-05-12
2018-12-02
2019-04-21
2019-05-01
2019-07-05
2019-06-17
2018-12-16
2018-03-12
2018-04-06
2016-11-29
2017-08-05
Jak tylko dowiedziałam się o kolejnej powieści Mii Sheridan, nie mogłam się doczekać premiery. Uwielbiam jej historie – szczególnie nawiązania do mitów i legend – i nigdy się nie rozczarowałam. Tak było i tym razem. Niemniej jednak uważam, że to jej najsłabsza książka z dotychczas przetłumaczonych. Z tych, których czytałam oczywiście, bo „Calder” i „Eden” są wciąż przede mną.
„Bez uczuć” nie wzbudziło we mnie tyle emocji, co poprzednie powieści. Tak naprawdę to raz zaszkliły mi się oczy, ale to wszystko. Książka nie pochłonęła mnie jak zwykle, tylko wciągnęła na tyle, że chciałam wiedzieć, co będzie dalej. Bohaterowie okazali się mało wyraziści i... typowi dla stylu MS. No dobrze, bardziej ona niż on, bo Brogan w gruncie rzeczy jest bardzo ciekawą postacią. Trochę wycofany, analityczny, genialny umysł, wyczulony na każdy bodziec. Jednym słowem – inny. Z jednej strony ogarnięty chęcią zemsty, z drugiej altruista i bohater. Lydia natomiast to dziewczyna z dobrego domu, w dzieciństwie rozpieszczana, w dorosłym życiu zmuszona stawić czoła wielu problemom. A przy tym pozostała dobra, cnotliwa, bez skazy. Niezwykle piękna, ale ani odrobinę próżna. Gotowa wzruszać się w odpowiednich momentach, płakać przy ckliwych przemowach. Ostatecznie okazała się nijaka. Jak mówiłam – typowe.
Mam wrażenie, że część z tego, co teraz tak bardzo mnie razi i irytuje, była we wcześniejszych powieściach, tylko po prostu nie zwracałam na to uwagi. Albo mój gust czytelniczy uległ zmianom, albo autorka poszła o krok dalej, jeśli chodzi o ckliwość i wzniosłą, miłosną gadaninę. Ckliwość jest dla mnie w porządku, jeśli wzbudza emocje, jeśli chwyta za serce. Ja czułam przeważnie obojętność, może odrobinę znużenia. Choć pewnie tak się dzieje, kiedy dzień wcześniej kończysz czytać trzeci tom „Ostatniej spowiedzi”...
Mimo, że tym razem nie dałam się porwać miłosnemu wirowi, to podoba mi się przesłanie powieści. Waga przebaczenia. Zaufanie osobie, która wcześniej nas zraniła. Podjęcie ryzyka, by móc sięgnąć po szczęście. Ostateczne odpuszczenie. Spokój.
Jak tylko dowiedziałam się o kolejnej powieści Mii Sheridan, nie mogłam się doczekać premiery. Uwielbiam jej historie – szczególnie nawiązania do mitów i legend – i nigdy się nie rozczarowałam. Tak było i tym razem. Niemniej jednak uważam, że to jej najsłabsza książka z dotychczas przetłumaczonych. Z tych, których czytałam oczywiście, bo „Calder” i „Eden” są wciąż przede...
więcej mniej Pokaż mimo to2018-04-29
‘Stara’, dobra Mia Sheridan, która stała się dla mnie „pewniakiem” już od drugiej jej powieści. Autorka niby ciągle pisze o tym samym, ale każda z jej historii jest wyjątkowa i zostawia to samo ciepło i uśmiech na twarzy. Jedyne do czego można się tu przyczepić to polskie tłumaczenie – te „szpony namiętności” i „obezwładniający przypływ pożądania”... – aczkolwiek wiem, że MS ma skłonność do egzaltowania i często wyolbrzymionych manifestów uczuć. Ale jej teksty i tak się dobrze czyta, i nawet zaczęły mi podchodzić sielankowe zakończenia ‘po latach’. To znak, że chyba się starzeję jako czytelniczka... ;)
Ps. Ach ten Preston i jego honor, co?
‘Stara’, dobra Mia Sheridan, która stała się dla mnie „pewniakiem” już od drugiej jej powieści. Autorka niby ciągle pisze o tym samym, ale każda z jej historii jest wyjątkowa i zostawia to samo ciepło i uśmiech na twarzy. Jedyne do czego można się tu przyczepić to polskie tłumaczenie – te „szpony namiętności” i „obezwładniający przypływ pożądania”... – aczkolwiek wiem, że...
więcej mniej Pokaż mimo to2017-02-20
Kolejna książka, której tak długo wyczekiwałam. Nie mogłam się doczekać tej historii, a teraz czuję lekki niedosyt. Brakowało mi jakiegoś małego dramatu na końcu, czegoś, co by pasowało do stylu Mii Sheridan. To czwarta książka jej autorstwa, którą przeczytałam, więc przeczucia najgorszego mnie nie opuszczały. Byłam prawie pewna, że kopalnia się zawali i Kyland pozostanie pod ziemią jakiś tydzień, a Ten będzie umierała ze strachu i rozpaczy. A potem oczywiście Ky wróci i będzie obiecany happy end. Ale MS dała już chyba wystarczająco bólu w tej historii i oszczędziła swoim czytelnikom kolejnego napięcia. Nie żebym była rozczarowana, bardziej zaskoczona takim oczywistym szczęśliwym zakończeniem. Chociaż twórczość tej pisarki zawsze była, jest i będzie pełna niespodzianek. Co mi odpowiada. ;)
Jednak wydaje mi się, że „Bez szans” jest odrobinę słabsze od pozostałych powieści. Pisząc „słabsze”, mam na myśli: gorzej napisane. Może to wina tłumaczenia, ale czytając, chwilami czułam jakby autorka pisała odrobinę na siłę albo jakby nie wyrażała dokładnie tego, o co jej chodzi. Wyczuwałam też pewną niezręczność w jej stylu, jakby to była jej debiutancka powieść, a nie, powiedzmy, dziesiąta. No choćby sceny erotyczne wyszły jakoś niemrawo. Przy „Bez słów”, „Bez winy” i „Stingerze” wszystko było takie naturalne, jasne i swobodne. Niczego mi w nich nie brakowało. Może stąd ten niedosyt przy „Bez szans”.
Ale to wszystko, co mam do zarzucenia tej książce. Co tu więcej mówić: jak wszystkie historie MS, opowieść Tenleigh i Kylanda jest jedną z piękniejszych, jakie czytałam. Szczególnie poświęcenie Ky’a, takie ogromne poświęcenie, że aż zapiera dech i wywołuje łzy. Tak bardzo kogoś kochać... Wprost nie do wyobrażenia. Właśnie w tej historii tkwi kolejna odsłona prawdziwej, bezinteresownej miłości, przy której wszystko inne traci sens. Miłości, dla której odda się wszystko, co się ma, nawet jeśli nie ma się niczego oprócz marzeń. Miłości, na którą czeka się całe życie, a której nie każdy otrzymuje szansę doświadczyć.
Tak, miłość Ten i Ky’a jest inspirująca, nic dodać, nic ująć. Podobnie jak twórczość Mii Sheridan. Może w końcu zabiorę się do tego „Caldera” i „Eden”, bo czuję, że dużo mnie omija.
A „Bez szans” polecam! INSPIRUJĄCA...
Kolejna książka, której tak długo wyczekiwałam. Nie mogłam się doczekać tej historii, a teraz czuję lekki niedosyt. Brakowało mi jakiegoś małego dramatu na końcu, czegoś, co by pasowało do stylu Mii Sheridan. To czwarta książka jej autorstwa, którą przeczytałam, więc przeczucia najgorszego mnie nie opuszczały. Byłam prawie pewna, że kopalnia się zawali i Kyland pozostanie...
więcej mniej Pokaż mimo to
To moja druga przeczytana powieść Mii Sheridan i jestem gotowa sięgnąć po więcej. Wydaje mi się, że „Bez słów” jest odrobinę lepsza, a na pewno bardziej mnie wzruszyła i wcisnęła w materac. Jednak czytając „Bez winy”, za każdym razem kiedy po nią sięgałam, tak samo przepadałam bez reszty. Po raz kolejny wpadłam w tak zwany „czytelniczy trans”. Uwielbiam to uczucie, to zatracenie się w historii i bohaterach, kiedy wszystkie ważne rzeczy - jak szkoła :D - tracą znaczenie. Liczy się tylko to, by poznać dalszy ciąg. Mia Sheridan ma ewidentnie dobre pomysły na swoje powieści, choć trochę gorsze na ich zakończenia. Ha, znowu.
Ale tym razem nie było tak źle (poza tym, że MS zaszalała jeszcze bardziej i dała 8 lat w przyszłość, a nie 4). Może po prostu powoli godzę się z tym, że niektórzy autorzy są tak zżyci ze swoimi bohaterami, że muszą im zaplanować całą sielankową przyszłość, nie dając żyć im własnym życiem.
A częstotliwość występowania określenia „mała, słodka wiedźma” odrobinę działa na nerwy. No cóż.
Jak zwykle, ogromne brawa i ukłony za genialne postacie, Kirę i Graysona. Szczególnie Graysona. To straszne, ile bagażu życiowych tragedii może przypadać na jednego człowieka, ale godne podziwu, że potrafi go utrzymać, a często przy pomocy ukochanej osoby dorzucić do niego ciężar miłości. Och, ci biedni, przytłoczeni życiem, pokrzywdzeni mężczyźni... Jakże oni działają na serce. :’))
Podsumowując, „Bez winy” to piękna, wzruszająca historia o uzdrawiającej sile miłości (znowu, ale to przecież właśnie chodzi ;)), która połączyła potrzaskanych przez życie młodych ludzi. Pełna ciepła i humoru, z trochę mdłym zakończeniem, jest idealna na zatracenie się w wolnym czasie.
Dajcie się ponieść! ;D
To moja druga przeczytana powieść Mii Sheridan i jestem gotowa sięgnąć po więcej. Wydaje mi się, że „Bez słów” jest odrobinę lepsza, a na pewno bardziej mnie wzruszyła i wcisnęła w materac. Jednak czytając „Bez winy”, za każdym razem kiedy po nią sięgałam, tak samo przepadałam bez reszty. Po raz kolejny wpadłam w tak zwany „czytelniczy trans”. Uwielbiam to uczucie, to...
więcej Pokaż mimo to