-
ArtykułyCzytasz książki? To na pewno…, czyli najgorsze stereotypy o czytelnikach i czytaniuEwa Cieślik242
-
ArtykułyPodróże, sekrety i refleksje – książki idealne na relaks, czyli majówka z literaturąMarcin Waincetel11
-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński42
-
ArtykułyOgromny dom pełen książek wystawiony na sprzedaż w Anglii. Trzeba za niego zapłacić fortunęAnna Sierant17
Biblioteczka
2015-06
2018-10-25
2018-01-13
2015-08
2017-11-08
To było tak: zobaczyłam okładkę i tytuł książki, przeczytałam opis i wiedziałam, że muszę ją kupić. Nie żałuję, choć podczas czytania byłam tego bliska, dopóki nie dowiedziałam się, o co naprawdę chodzi w tej historii. Temat przemocy domowej stał mi się bliższy po lekturze „It Ends With Us” Colleen Hoover (<3!), i to był jeden z powodów sięgnięcia po tę pozycję. Drugim był Jeremy - chłopak, który, jak od razu założyłam, popełnił samobójstwo, ponieważ życie w domu pełnym przemocy go przerosło. Jak się okazało, przyczyna jego śmierci była o wiele bardziej skomplikowana... Chociaż „tragiczna” jest tutaj znacznie lepszym słowem.
Powieść „Gdzieś tam w szczęśliwym miejscu” na początku bardzo mnie wciągnęła, a Jeremy od razu skradł mi serce przez to, co musiał ukrywać i z czym mierzyć się na co dzień. Akcji było tyle, co nic, jednak Anna McPartlin potrafiła zainteresować czytelnika i trzymać w irytującym napięciu aż do ostatniej strony. No właśnie: mamy dobry, zachęcający początek i łamiącą – nie, rozdzierającą - serce końcówkę, ale co z środkiem, co z resztą? Przez trzy czwarte powieści zastanawiałam się, o czym ona jest i czy w ogóle się tego dowiem. Wydaje się, jakby autorka chciała „upchnąć” w książce, co tylko jej przyszło do głowy: zaczynając od romansu z gliniarzem, przez przemoc domową i jej konsekwencje, a kończąc na ‘walce’ z Alzheimerem. Niby „samo życie”, ale też „co za dużo, to niezdrowo”... Poza tym, od zniknięcia chłopaka do finału historii, książka jest wypełniona nudzącymi opisami i życiorysami bohaterów, którzy niewiele do powieści wnoszą, na przykład „biografia w pigułce” Lynn, najlepszej przyjaciółki głównej bohaterki, Maisie. Przez takie fragmenty powieść strasznie się dłuży i ma się ochotę od razu przewinąć do nocy 1 stycznia 1995, żeby nareszcie znaleźć odpowiedź na pytanie: „Co się, kurczę, stało biednemu Jeremiemu?”. Ja jednak przeczytałam książkę „od deski do deski” i dobrze, bo większość tych „dłużyzn” jest dość istotna dla przesłania historii. Co nie znaczy, że nie można było przedstawić tego w bardziej ‘interesujący’ sposób, ale nie sposób uszczęśliwić każdego na wszystkich płaszczyznach. Mam na myśli: jeśli ktoś się szybko znudzi i będzie chciał odłożyć powieść, niech postara się dotrwać do końca, bo naprawdę warto. Rany, to zakończenie...
„Gdzieś tam w szczęśliwym miejscu” to kolejna ważna książka, która choć przenosi nas w lata 90-te, porusza wciąż aktualny temat, nie tylko przemocy domowej, ale także homoseksualizmu. Uświadamia nam, do czego może doprowadzić nietolerancja, choćby samo głupie gadanie, naśmiewanie się, a nawet niewinne żartowanie z rzeczy, o których nie ma się pojęcia. Życie w ignorancji i uleganie stereotypom może być bardzo bolesne w skutkach, szczególnie dla dojrzewających chłopców, którzy są znacznie bardziej wrażliwi, niż się wydaje. Maisie doświadczyła tego na własnej skórze i przez swoją opowieść stara się nas nakłonić do bycia lepszymi ludźmi. Siła i dobroć głównej bohaterki nierzadko zdumiewa, a jej kreacja – kobiety, matki i córki z prawdziwego zdarzenia – wielu czytelniczkom pozwoli się z nią utożsamić.
Bardzo polecam. ;)
To było tak: zobaczyłam okładkę i tytuł książki, przeczytałam opis i wiedziałam, że muszę ją kupić. Nie żałuję, choć podczas czytania byłam tego bliska, dopóki nie dowiedziałam się, o co naprawdę chodzi w tej historii. Temat przemocy domowej stał mi się bliższy po lekturze „It Ends With Us” Colleen Hoover (<3!), i to był jeden z powodów sięgnięcia po tę pozycję. Drugim był...
więcej mniej Pokaż mimo to2018-07-24
2015-07
2017-01-24
W „Kiedy pada deszcz” jedyne, co mi się podobało to postać Ashera. Cieszyłam się więc, kiedy autorka o nim wspomniała i to w taki sposób. W „Kiedy wszystko się zmienia”... naprawdę nie wiem, co powiedzieć.
Chyba nigdy nie polubię Lisy De Jong, a dokładnie jej twórczości i co za tym idzie: jej stylu pisania. Może i książki pisarki czyta się błyskawicznie (co nie zawsze jest dobre), ale jej historie są mało oryginalne, a bohaterowie i emocje papierowe. Sceny seksu nieciekawe, mało seksowne i w ogóle nieporuszające, podobnie jak te romantyczne. Wzruszyłam się chyba tylko raz, kiedy Drake był w szpitalu. Co do seksu... Jak młodzi ludzie mogą być tak nieostrożni, żeby nawet nie pomyśleć o zabezpieczeniu? Na początku od razu zwróciłam na to uwagę, bo rzadko w takich scenach w książkach się o tym nie wspomina, ale myślałam, że autorka po prostu to pominęła, bo uznała to za oczywiste. Z resztą rozumiem jeden raz, ale tak za każdym, do tego nie myśląc o konsekwencjach? Przecież to nie nastolatki. Chyba że mentalnie.
Zastanawiam się jeszcze, skąd Emery się dowiedziała o niepełnosprawności Drake’a i dlaczego, kiedy o tym wspomniała, nikt inny nie był zaskoczony, że o tym wie, tylko JA. Może coś mi umknęło?
Poza tym LDJ sama przyznała, że w swojej historii posłużyła się tandeciarstwem i naprawdę szanuję, że zdaje sobie z tego sprawę, co nie zmienia faktu, że jej książka po raz kolejny straciła na wartości. Przynajmniej oszczędziła czytelnikom tej całej miłosnej gadaniny, jak to było w „Kiedy pada deszcz”. No, prócz zakończenia.
Gdzie w „Kiedy pada deszcz” powieść uratował Asher, tak tutaj GO zabrakło. No cóż.
W każdym razie: książki tej nie polecam, chyba że ktoś jest zakochany w twórczości tej autorki. Według mnie straciłam na nią niepotrzebnie połowę dnia.
W „Kiedy pada deszcz” jedyne, co mi się podobało to postać Ashera. Cieszyłam się więc, kiedy autorka o nim wspomniała i to w taki sposób. W „Kiedy wszystko się zmienia”... naprawdę nie wiem, co powiedzieć.
Chyba nigdy nie polubię Lisy De Jong, a dokładnie jej twórczości i co za tym idzie: jej stylu pisania. Może i książki pisarki czyta się błyskawicznie (co nie zawsze...
2015-07
2015
2015-07
Tak jakoś się zdarzyło, że ostatnio przeczytałam trzy książki o bardzo podobnej i jakże ważnej tematyce. Wszystkie traktowały o małżeństwie u kresu rozpadu bądź o rozwodzie, o prawdziwej miłości, o poronieniach, które były przyczyną kryzysu małżeńskiego. Były to: ,,Disgrace’’ Brittainy C. Cherry, ,,Dane’s Storm’’ Mii Sheridan oraz właśnie “All Your Perfects” Colleen Hoover. Wszystkie mają swoje wady i zalety, jedne podobały mi się bardziej od innych, jak widać po moich ocenach, ale najlepiej do tych trudnych tematów, według mnie, podeszła CH. ,,All Your Perfects” to zresztą jej najdojrzalsza powieść ze wszystkich; pod tym względem przebija nawet ,,It Ends With Us’’.
“If you only shine light on your flaws, all your perfects will dim.”
Ta przepiękna opowieść o przeznaczeniu, prawdziwej, jednej na milion, miłości, losach małżeństwa w szczęściu i kryzysie, podkreśla wagę dawanych obietnic, w tym przysięgi małżeńskiej. Przedstawia powolny rozpad tego, co z tej pięknej miłości zostało, a robi to w tak niekiedy dosadny sposób, że czytelnik czuje ucisk w sercu przez połowę powieści. Prostota stylu i języka CH, za pomocą których autorka opisuje najtrudniejsze z emocji, kilkakrotnie potęguje wydźwięk rozpaczy, jakiej doznają bohaterowie. Ciągłe napięcie i niepewność, co do kolejnych wydarzeń, sprawiają, że książkę czyta się błyskawicznie, a gdy się jej nie czyta, to myśli się o niej nieustannie.
Powieść jest podzielona na dwie części: ,,Teraz’’, przedstawiającą pogłębiający się kryzys małżeństwa, i ,,Wtedy”, która opowiada historię miłości Quinn i Grahama, od samego początku ich znajomości do pierwszego roku małżeństwa. Taki sposób prowadzenia fabuły sprawia, że gorzkie przeplata się ze słodkim, co także niezwykle wpływa na emocje. Poza tym historia przedstawiona jest jedynie z perspektywy głównej bohaterki, Quinn, co powoduje, że Graham staje się enigmą i przez większość powieści nie wiadomo, co o nim myśleć. Dlatego czytanie listów Grahama przez Quinn to jeden z najbardziej emocjonalnych momentów w całej książce.
To, co w szczególności podoba mi się w ,,All Your Perfects” to przedstawienie dojrzałej relacji między głównymi bohaterami. Quinn i Graham to małżeństwo z siedmioletnim stażem, które, mimo bardzo trudnej sytuacji, w jakiej się znalazło, trwa i wciąż walczy, do ostatków sił. Nawet kiedy bohaterowie myślą o rozwodzie, czepiają się wszystkiego i wszystkich, by do niego nie dopuścić. Tego mi u Mii Sheridan zabrakło, mimo że zdaję sobie sprawę o innym przesłaniu tej historii. A o powieści Brittainy C. Cherry to już nie ma w ogóle o czym mówić...
Moja reakcja na ostatnie strony tej książki: OMFG!!! Po prostu uwielbiam, co CH zrobiła na końcu, do czego nawiązała, z czego, jak się okazuje, ta niezwykle piękna historia powstała. A najlepsze jest to, że Ci, co nie czytali pewnego ebooka (chyba jedynego w twórczości autorki), nie zaznają tej radości co ja i inni miłośnicy Hoover. To pierwsza książka Hoover, która splata się ze światem innych przez nią napisanych (chyba, że coś mi umknęło...) i robi to w absolutnie cudowny sposób. Dzięki zakończeniu dałam gwiazdkę więcej. Dzięki zakończeniu pisnęłam i momentalnie zalałam się łzami. To jedno z najlepszych zakończeń, jakich przyszło mi ostatnio doświadczyć (z naciskiem na ,,doświadczyć”). Dobra, wystarczy. ;D
Ps. Ten ebook to ,,Szukając Kopciuszka’’, jakby ktoś nie ogarnął. ;)
Tak jakoś się zdarzyło, że ostatnio przeczytałam trzy książki o bardzo podobnej i jakże ważnej tematyce. Wszystkie traktowały o małżeństwie u kresu rozpadu bądź o rozwodzie, o prawdziwej miłości, o poronieniach, które były przyczyną kryzysu małżeńskiego. Były to: ,,Disgrace’’ Brittainy C. Cherry, ,,Dane’s Storm’’ Mii Sheridan oraz właśnie “All Your Perfects” Colleen Hoover....
więcej Pokaż mimo to