-
ArtykułyHobbit Bilbo, kot Garfield i inni leniwi bohaterowie – czyli czas na relaksMarcin Waincetel15
-
ArtykułyCzytasz książki? To na pewno…, czyli najgorsze stereotypy o czytelnikach i czytaniuEwa Cieślik254
-
ArtykułyPodróże, sekrety i refleksje – książki idealne na relaks, czyli majówka z literaturąMarcin Waincetel11
-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński42
Biblioteczka
2017-05-02
2014-12-10
Po przeczytaniu dwóch trzecich cyklu Piotra Kulpy "Pan na Wisiołach" dotarło do mnie, jakie to szczęście, że są pisarze, którzy chcą - i potrafią! - korzystać z rady mistrza Hitchcocka. O ile bowiem "Mroczne siedlisko" okazało się prawdziwie mocnym uderzeniem, wciągając z siła huraganu w pełną grozy rzeczywistość przeklętej osady zawieszonej na pograniczu dwóch światów, o tyle "Krzyk mandragory" nie tylko uniósł ciężar wygenerowanego napięcia, ale wręcz wyniósł je na wyżyny w iście brawurowym stylu.
Smutowie bardzo szybko przekonali się, że romantyczne wyobrażenia o spokojnym życiu w starym, odziedziczonym po dziadkach domu w małej wsi położonej w malowniczych Starogórach, niewiele mają wspólnego z rzeczywistością. Relacje między Magdą a Tymkiem stają się coraz bardziej skomplikowane; małżonkowie oddalają się od siebie - ona traci zaufanie do męża, jego dręczy ponura historia z przeszłości, która musi pozostać tajemnicą. Ponadto różni ich kwestia podejścia do leczenia syna u miejscowego znachora, Krużgana - Czaruś bowiem nadal nie odzyskał mowy. Mieszkańcy Wisiołów są zdecydowani utrzymać swój upiorny sekret w tajemnicy, zaś ich w najlepszym razie nieprzychylne nastawienie staje się dla Smutów coraz bardziej oczywiste. Cygan Gajgaro, odgrywający rolę przyjaciela rodziny, czeka tylko na właściwy moment, by wprowadzić w życie swój szatański plan; co do jego intencji nie można już mieć żadnych wątpliwości, a siły, jakie za nim stoją, wydają się być niepokonane...
"Krzyk mandragory" na szczęście uniknął losu, jaki bywa udziałem większości drugich części serii. Nie okazał się zapchajdziurą, przeciętnym i nudnawym łącznikiem fabuły, złem koniecznym, któremu trzeba sprostać w oczekiwaniu na tom wieńczący trylogię, o nie! Kulpa stworzył cykl powieściowy będący wyrazem wyjątkowo konkretnej i sprecyzowanej wizji, której realizacja, rozłożona z wyczuciem na trzy kolejne tomy, stosownie intryguje, drażni ciekawość i w najwyższym stopniu satysfakcjonuje.
"Krzyk mandragory" jest powieścią o wiele bardziej dynamiczną, szokującą i ekscytującą od poprzedniczki: rozpoczęte w "Mrocznym siedlisku" wątki rozwijają się w niejednokrotnie zaskakujących kierunkach, akcja przyspiesza i nabiera rumieńców, groza narasta, grono bohaterów powiększa się, przy czym każdy z nich ma do odegrania istotną dla fabuły rolę, zaś wizja autora - której głównym elementem jest historia upiornej osady i panoszącego się w niej zła - nabiera konkretnych kształtów, dzięki czemu wszystkie elementy skomplikowanej układanki zaczynają trafiać na swoje miejsce. Co ważne - nie ma tu niepotrzebnego rozwlekania fabuły, udziwniania czy zbędnego komplikowania i tak dość zagmatwanej historii; już na pierwszy rzut oka widać, że autor niepodzielnie panuje nad fabułą, żaden wątek nie wymyka mu się spod kontroli, a całość jest gruntownie przemyślania i misternie zbudowana. Wszystkie dotychczasowe wątki poboczne - także te, które w pierwszym tomie zostały ledwie zasygnalizowane i doczekały się kontynuacji - losy poszczególnych bohaterów, no i kierunek, w którym zdąża główny nurt fabuły, historia Wisiołów i tajemnica jej mieszkańców - wszystko to jest do siebie perfekcyjnie dopasowane i tworzy spójną, intrygującą całość.
A w "Krzyku mandragory" dzieje się naprawdę sporo. Jesteśmy nie tylko świadkami gwałtownych, ponurych wydarzeń potęgujących mroczną, gęstniejącą atmosferę, ale także - a może przede wszystkim - śledzimy to, co rozgrywa się w umysłach i psychice bohaterów. Egzystencjalne rozterki komisarza Ręby, problemy Mateusza, przyjaciela Tymka z grupy AA, kłopoty szkolne Czarusia, historia Karola Liperta, znachora Krużgana, zwichrowanego pracownika tartaku, Teodorczuka, czy Grażki, uczestniczki nielegalnych walk - wszystkie te wątki, nawet pozornie nieistotne lub w żaden sposób ze sobą niezwiązane, nagle nabierają sensu i splatają się ze sobą - właśnie w Wisiołach, które zdają się przyciągać zło jak żadne inne miejsce. Możliwość spojrzenia na rozgrywające się wydarzenia oczami poszczególnych postaci nie tylko wpływa na zwiększenie dynamiki fabuły, ale też pozwala wniknąć w psychikę bohaterów i wczuć się w ich sytuację. A w wielu przypadkach jest to doświadczenie co najmniej niepokojące - prawdziwym majstersztykiem jest dla mnie wykreowanie postaci komisarza - mężczyzny znękanego do cna własną, żałosną egzystencją, przerażonego wizjami pojawiającymi się w jego umyśle i coraz mocniejszymi impulsami, by się w nich pogrążyć, spróbować je urzeczywistnić. To zresztą tylko jeden z przykładów - każdy bohater Kulpy został wykreowany bardzo pieczołowicie i wiarygodnie pod kątem psychologicznym, z dużą dozą autentyzmu - i mniej lub bardziej wyraźnym rysem szaleństwa, ujawniającym się stosownie do okoliczności, co dodatkowo intryguje i wywołuje ciarki na plecach.
Także realia powieści fascynują. Choć fabuła osadzona jest mocno na gruncie ludowych wierzeń i zabobonów, nie przydaje jej to baśniowej atmosfery, wręcz przeciwnie. Czające się w osadzie zło wyrosło z ludzkich namiętności, słabości, egoizmu, odwiecznego pragnienia, by żyć wiecznie; z krzywdy i cierpienia, którego źródłem jest człowiek. Elementy nadprzyrodzone idealnie komponują się z tą wizją, wyrastają z niej i mocno dają do myślenia. Tajemnica przeklętej wsi, choć w dużej mierze wyjaśniona na kartach "Krzyku mandragory", jest na tyle wielowarstwowa, by jej odkrycie nie równało się wyłożeniu wszystkich kart przez autora, a jednocześnie zaspokajało i drażniło ciekawość, jakkolwiek dziwnie by to nie brzmiało. Poprzedni tom "Pana na Wisiołach" był zaledwie preludium, w jego fabule dominowała złowróżbna atmosfera i więcej było znaków zapytania, niż odpowiedzi. W drugiej części mamy istny huragan dramatycznych wydarzeń, intensywność emocji i poczucie, że to jeszcze nie wszystko, co autor ma do zaoferowania czytelnikowi. Nadzieje rozbudzone po bardzo dobrej pierwszej części cyklu, "Krzyk mandragory" spełnia z nawiązką. Pozostaje czekać z niecierpliwością na to, co Piotr Kulpa przygotował w tomie wieńczącym trylogię, "Trzeba to zabić". Bo z całą pewnością będzie to coś niesamowitego, nie może być inaczej.
Po przeczytaniu dwóch trzecich cyklu Piotra Kulpy "Pan na Wisiołach" dotarło do mnie, jakie to szczęście, że są pisarze, którzy chcą - i potrafią! - korzystać z rady mistrza Hitchcocka. O ile bowiem "Mroczne siedlisko" okazało się prawdziwie mocnym uderzeniem, wciągając z siła huraganu w pełną grozy rzeczywistość przeklętej osady zawieszonej na pograniczu dwóch światów, o...
więcej mniej Pokaż mimo to2010
W jedno popołudnie połknęłam tę książkę.Opowiada ona o początkach mitu wampiryzmu,przynajmniej na terenie Rumunii.Akcja toczy się właśnie tam, w XVII wieku ,w ponurej,niemal odciętej od świata wiosce.Czyli jest odpowiednia atmosfera.Słowo "wampir" nie pada tam ani razu,bo wszyscy mieszkańcy wioski bardzo dobrze wiedzą,o kogo chodzi.Same wampiry są przedstawione tak,jak w pierwowzorze - to umarli wstający z grobów,wzdęte,sine zwłoki,a nie żadne wymuskane,romantyczne Edwardy.I tak powinno być.
Książka jest na prawdę dobra,tylko...za krótka.Przez to,że ma nieco ponad dwieście stron miałam wrażenie,że niektóre rzeczy zostały potraktowane po łebkach (doszłam do tego wniosku nie w trakcie czytania,ale kiedy skończyłam lekturę),że mogłoby być coś jeszcze.Ale nie szkodzi.Nareszcie potraktowano wampiry w zgodzie z ich prawdziwą naturą,dołożono całą garść zapomnianych przesądów dotyczących ich funkcjonowania (bardzo ciekawe i mrożące krew w żyłach),właściwie to jestem usatysfakcjonowana.
_________________
W jedno popołudnie połknęłam tę książkę.Opowiada ona o początkach mitu wampiryzmu,przynajmniej na terenie Rumunii.Akcja toczy się właśnie tam, w XVII wieku ,w ponurej,niemal odciętej od świata wiosce.Czyli jest odpowiednia atmosfera.Słowo "wampir" nie pada tam ani razu,bo wszyscy mieszkańcy wioski bardzo dobrze wiedzą,o kogo chodzi.Same wampiry są przedstawione tak,jak w...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-04-02
Prozę Wojciecha Bauera miałam okazję poznać za sprawą Spowiednika rzeczy - utrzymanej w klimacie realizmu magicznego, pięknej, poetyckiej opowieści o poszukiwaniu własnego ja. Zaintrygowało mnie, kiedy wpadła mi w oko kolejna powieść autora, reklamowana jako thriller kryminalny; byłam ciekawa, jak sprawdził się w zupełnie innej konwencji i czy udało mu się przemycić w fabule choćby odrobinę tej magii, tak wyraziście, choć nienachalnie obecnej w Spowiedniku rzeczy.
Przekonałam się, że Wojciech Bauer dopasował charakterystyczny dla jego twórczości pierwiastek niesamowitości zarówno do konwencji, w jakiej się poruszał, jak i do realiów ukazanych w fabule. Stworzył kryminalny thriller, który przeradza się w rasową powieść grozy, bazującą na atawistycznych, pierwotnych ludzkich lękach, strachu przed ciemnością, a raczej tym, co w niej ukryte, nieokreślone, nienazwane, niedopowiedziane.
W jednej ze śląskich kopalni, głęboko pod ziemią, zostają znalezione potwornie okaleczone zwłoki młodej inżynier. Wkrótce okazuje się, że jest to początek serii nagłych, niewyjaśnionych zgonów. Dyrektor kopalni, w porozumieniu z prokuratorem, sfrustrowanym brakiem jakichkolwiek postępów w śledztwie, postanawia włączyć do dochodzenia znajomego detektywa. Nakonieczny jest byłym esbekiem, prywatnym detektywem i właścicielem małej firmy ochroniarskiej dorabiający sobie między innymi na kopalni - jako inspektor bhp miałby zrobić rozeznanie pod ziemią, wśród górników. Mężczyzna przyjmuje propozycję, kiedy okazuje się, że jego śladem rusza płatny zabójca i jedynym wyjściem, jakie przychodzi mu do głowy, jest zakamuflować się w hermetycznym środowisku górniczej braci. Nakonieczny musi działać szybko, kolejne morderstwa generują wśród górników atmosferę grozy i strachu, którą podsycają zeznania niedoszłej ofiary, niejakiego Jaśka, wedle którego pod ziemią grasuje nie seryjny morderca, a jakaś pradawna, zła, tajemnicza siła...
Pora chudych myszy fabularnie oscyluje na pograniczu kryminalnego thrillera i powieści grozy, jednak choć nawiązuje i czerpie z klasycznych wzorców, to jednocześnie brawurowo przełamuje konwencje – choćby za sprawą nietypowego miejsca akcji i pewnego elementu, którego groza w pełni objawia się w zakończeniu (nie mogę zdradzić więcej, żeby nie zepsuć Wam przyjemności z lektury). Intryga kryminalna, przemyślana w najdrobniejszych szczegółach, sprawnie i logicznie prowadzona i trzymająca w napięciu, w podstawowych założeniach nie zaskakuje niczym oryginalnym: jest trup, który okazuje się być pierwszym z serii, prowadzone śledztwo zamiera z powodu braku podejrzanych i jakichkolwiek punktów zaczepienia, błądzący po omacku śledczy są zmuszeni skorzystać z pomocy typowego antybohatera – byłego esbeka, aktualnie schorowanego prywatnego detektywa, nie mającego zbyt wiele do stracenia. Motywy to znane, często wykorzystywane w kryminałach, z lepszym bądź gorszym skutkiem, jednak Wojciech Bauer zaadaptował je na potrzeby powieści tak zgrabnie i pomysłowo, że nabierają oryginalności i świeżości. Osadzenie akcji w środowisku śląskich górników oraz scenerii kopalnianych chodników i szybów czytelnikowi wychowanemu w górniczej tradycji lub chociaż mającemu z nią styczność bądź też jakiekolwiek o niej pojęcie, jawi się jako atrakcyjne i intrygujące samo przez się, pozostałych odbiorców sceneria jest w stanie zaciekawić swoją egzotyką, innością, obcością, specyfiką być może nie do końca zrozumiałą, ale dzięki temu pociągającą, a nawet fascynującą.
Realia bowiem autor oddał wyjątkowo wiernie, trafnie i sugestywnie; klimat przykopalnianych osiedli, wciąż obecnego górniczego etosu, mentalności, tradycyjnego sposobu życia, no i specyfiki pracy pod ziemią – wszystko to prezentuje się niezwykle autentycznie i sprawia, że łatwo uwierzyć, iż przedstawione w fabule wydarzenia mogły rzeczywiście rozegrać się w którejkolwiek śląskiej kopalni. Świadomość tego dodatkowo pobudza wyobraźnię czytelnika, generuje dreszcz grozy pełznący wzdłuż kręgosłupa, zwłaszcza, kiedy kryminał niepostrzeżenie przeradza się w najczystszej wody horror.
Wojciech Bauer po mistrzowsku buduje pełen narastającej grozy klimat powieści. Ponurą atmosferę wynikającą z faktu popełniania brutalnych, tajemniczych morderstw, potęguje sceneria zbrodni: najgłębsza, kopalniana ciemność, ledwo oswojona sztucznym światłem i wentylacją, opuszczone, zapomniane chodniki, do których nikt nie zagląda, niepokojące odgłosy pracującego górotworu, słyszalne, gdy tylko milkną górnicze maszyny, nieustanne zagrożenie zawałem, wybuchem metanu czy dziesiątki innych niebezpieczeństw czyhających na górników każdego dnia, porażająca świadomość pracy w otoczeniu setek ton ziemi i skał, poczucie znikomości wobec sił natury; duszny, klaustrofobiczny nastrój, podsycany górniczymi przesądami i opowieściami zrodzonymi z potrzeby oswajania najbardziej pierwotnych ludzkich lęków, udziela się czytelnikowi, tak wyraziście i obrazowo został nakreślony przez autora – w dodatku w sposób, który, mam wrażenie, jest cechą charakterystyczną jego prozy: poetycki, a jednak trafiający w sedno, nazywający rzeczy po imieniu, zawierający maksimum treści przy użyciu minimum słów.
Ów niesamowity nastrój eskaluje za sprawą niepewności co do tożsamości sprawcy zbrodni i jego motywów – aż do spektakularnego finału czytelnik nie wie, czy kryminalna zagadka ma racjonalne wyjaśnienie, gdyż wiele przemawia za, jak też i przeciw tej tezie; autor umiejętnie i z wprawą gra na emocjach odbiorcy, bawi się z nim w kotka i myszkę, podrzuca fałszywe tropy, podpuszcza i zwodzi, pozostawiając niepokojące poczucie, że nadal nie wiemy wszystkiego, że coś istotnego nam umyka – i tak aż do samego końca. Zakończenie zaś dosłownie powala na łopatki, generuje autentyczne przerażenie, przynajmniej w moim przypadku, choć byłam pewna, że żaden horror czy thriller nie są w stanie zaskoczyć mnie czy przerazić.
Lektura Pory chudych myszy pozostawia czytelnika z mocno bijącym sercem, szokiem wypisanym na twarzy i jedną myślą tłukącą się po głowie: „no ale jak to?” Takich właśnie emocji oczekiwałam, przerażenia wymieszanego z niedowierzaniem, głębokiej zadumy nad wszystkimi aspektami fabuły, zakończenia, które stawia na głowie wszelkie wcześniejsze domysły i przeświadczenia, że sformułowanie – a raczej przestroga – by nie kopać zbyt głęboko, ma znaczenie jak najbardziej metaforyczne. Powieść Wojciecha Bauera opowiada o najbardziej pierwotnych ludzkich lękach, dociera do samego ich źródła i mechanizmu ich oswajania, przekonując, że rzeczywiście są rzeczy na niebie i ziemi, o których nie śniło się filozofom; a co zrobisz z tą wiedzą, Czytelniku, zależy tylko od ciebie.
Prozę Wojciecha Bauera miałam okazję poznać za sprawą Spowiednika rzeczy - utrzymanej w klimacie realizmu magicznego, pięknej, poetyckiej opowieści o poszukiwaniu własnego ja. Zaintrygowało mnie, kiedy wpadła mi w oko kolejna powieść autora, reklamowana jako thriller kryminalny; byłam ciekawa, jak sprawdził się w zupełnie innej konwencji i czy udało mu się przemycić w...
więcej mniej Pokaż mimo to2011-12-20
Moją przygodę z prozą Jacka Ketchuma postanowiłam rozpocząć od lektury zbioru opowiadań opatrzonych tytułem "Królestwo spokoju". Pomyślałam, że ich wymagająca forma będzie doskonała próbką talentu pisarskiego autora - okazało się, że i tym razem intuicja mnie nie zawiodła.
Już lektura pierwszych utworów antologii spowodowała gwałtowny wzrost adrenaliny i sprawiła, że włos zjeżył mi się na głowie. Ketchum dobrze wie, co trzeba zrobić, by przerażenie było totalne, wszechogarniające i szokująco autentyczne. Nie tworzy iluzji mamiąc pozorami prawdopodobieństwa, lecz dociera do najgłębszych, atawistycznych, często nieuświadomionych lęków, obsesji i pragnień, wydobywa je na światło dzienne uderzając jednocześnie w najczulsze ich struny - precyzyjnie i perwersyjnie. Wywołuje przy tym nieokreślony, ale wszechobecny niepokój oraz dreszcz grozy, obrzydzenia i fascynacji zarazem.
Tu fikcja miesza się z rzeczywistością niemal niepostrzeżenie tworząc nowy, makabryczny wymiar jakby żywcem wzięty z koszmarnego snu - i podobnie jak on paraliżujący zmysły - każący bezwolnie podążać za nieokiełznaną wyobraźnią autora. Wyjątkowo realistyczne sceny, plastyczne i sugestywne opisy, mistrzowski suspens w budowaniu mrocznego klimatu i nieznośnego napięcia w niewyobrażalny sposób działają na wyobraźnię i w niekontrolowany sposób wyzwalają całą gamę emocji.
Konstrukcja opowiadań jest idealnie wyważona; ich skondensowana forma przekazuje maksimum wrażeń, zaś wieńczy ją albo dobitna, dosłownie powalająca na kolana puenta, albo też jeszcze bardziej przerażające w wymowie niedopowiedzenie. Sama nie wiem, które rozwiązanie bardziej przypadło mi do gustu. Wydaje mi się, że Ketchum osiągnął mistrzostwo w obu przypadkach.
Tym, co zwraca szczególną uwagę, jest porażająca wręcz kreatywność autora i wyjątkowo makabryczna wyobraźnia przywodząca na myśl najlepsze opowiadania Stephena Kinga. Zadziwiające, jak potężny ładunek grozy i minorowych emocji zawarł Ketchum w każdym ze swoich utworów. Raz po raz fabuła zaskakuje nieoczekiwanymi zwrotami akcji oraz intensywnością grozy. Wydaje się, że autor bawi się z czytelnikiem w kotka i myszkę, wodzi go za nos według własnego uznania w ogóle nie licząc się z jego wrażliwością czy odpornością psychiczną, bawi się jego strachem. Ketchum żongluje także konwencjami - ich różnorodność przyprawia o zawrót głowy i pozwala uniknąć nużącej jednostajności. Jego opowiadania to niesamowita mieszanka czarnego humoru, groteski, klasycznego horroru, sensacji i kryminału, a nawet science - fiction. Jednak wspólnym mianownikiem jest zawsze człowiek - a raczej to, do czego jest zdolny. Ketchum przekonuje, że nawet zwyczajny człowiek zmienia się w krwiożerczą bestię i daje upust najgorszym instynktom, jeśli tylko dać mu odpowiedni impuls - i dokładnie to robi. Zagląda głęboko w psychikę swoich bohaterów, ich uczucia i motywacje, przez co jego opowiadania - zwłaszcza te prowadzone w narracji pierwszoosobowej - porażają autentyzmem i wiarygodnością. Ketchum udowadnia, że najbardziej okrutną i przerażającą istotą jest człowiek; nadaje nowy, złowieszczy wymiar pojęciu człowieczeństwa. Daje wyraz najbardziej wynaturzonym ludzkim zachowaniom - od brutalnych gwałtów, poprzez okrutne morderstwa, seksualne dewiacje po psychopatię i kazirodztwo - najpodlejszym motywacjom, różnym postaciom szaleństwa.
Wielkim atutem opowiadań są ich rewelacyjnie wyraziści bohaterowie. Mistrzowska analiza ich psychiki zabiera nas na samo dno piekła. Matka, która odkrywa skłonności psychopatyczne u swojego dziecka, pedofil, który chce rozpocząć nowe życie, kazirodcze rodzeństwo, mściwa żona, zazdrosny brat - Ketchum kreuje świat pozbawiony odcieni szarości, w którym króluje tylko głęboka czerń. W jego utworach można odnaleźć zarówno elementy klasycznych horrorów obfitujących w krwawe, brutalne sceny pełne rozmaitych perwersji czy niewytłumaczalne zjawiska, lecz także epizody skłaniające do snucia niepokojących refleksji pełnych negatywnych emocji - tak wielka jest siła oddziaływania prozy Ketchuma.
"Królestwo spokoju" intryguje od pierwszej strony, wciąga w swoją przerażającą rzeczywistość bez reszty, ale na co wrażliwszych czytelników może działać depresyjnie, przygnębiająco. Opowiadania odbierają wiarę w dobro człowieka i nadzieję na lepszy świat, zniechęcają epatowaniem okrucieństwem, nihilizmem i moralną zgnilizną bohaterów. Jestem jednak przekonana, że większości z Was to nie odstraszy, a wręcz przeciwnie - zachęci; i słusznie. Dla miłośników grozy to prawdziwa literacka perełka i lektura obowiązkowa. Gorąco polecam!
Moją przygodę z prozą Jacka Ketchuma postanowiłam rozpocząć od lektury zbioru opowiadań opatrzonych tytułem "Królestwo spokoju". Pomyślałam, że ich wymagająca forma będzie doskonała próbką talentu pisarskiego autora - okazało się, że i tym razem intuicja mnie nie zawiodła.
Już lektura pierwszych utworów antologii spowodowała gwałtowny wzrost adrenaliny i sprawiła, że włos...
2014-11-20
Stefan Darda dał się poznać szerokiemu gronu czytelników głównie jako autor powieści grozy: znakomitego "Domu na Wyrębach" oraz tetralogii "Czarny Wygon". "Opowiem ci mroczną historię" to pierwszy w dorobku pisarza zbiór opowiadań zawierający dziewięć utworów - kilka z nich ukazało się wcześniej w jednej z antologii grozy, jednak przeważającą większość stanowią teksty dotąd niepublikowane.
Czy jednak wielbicieli klasycznej literatury grozy i horroru usatysfakcjonują utwory, w których elementy nadprzyrodzone - poza kilkoma chwalebnymi wyjątkami - pojawiają się marginalnie i raczej jako ozdobnik fabuły niż czynnik mający istotny wpływ na jej przebieg, a dreszcz emocji generują sytuacje, które mogą przydarzyć się każdemu z nas w rzeczywistym świecie, będące efektem tkwiącego w człowieku pierwiastka zła i szaleństwa?
Utworem, który bez wahania można określić mianem opowieści grozy, jest "Nika" - jedno z lepszych i bardziej intrygujących w zbiorze, które klimatem i tematyką nawiązuje chociażby do "Domu na Wyrębach". Wykorzystanie motywu ludowych wierzeń i wampirycznego mitu jak zwykle u tego autora okazało się strzałem w dziesiątkę i trzeba przyznać, że z nawiązką wynagradza dość przegadany i rozwlekły wstęp; teoretycznie miał on wprowadzić w ponury i przygnębiający klimat współgrający z fabułą utworu, w praktyce jest on zwyczajnie nieco nużący. A szkoda.
W podobnej aurze utrzymane jest tytułowe opowiadanie, "Opowiem ci mroczną historię" - historia pensjonariusza domu starców dotycząca wydarzenia sprzed lat na wiejskim cmentarzu zapowiada się naprawdę obiecująco. Ostatecznie jednak nie przeraża tak, jak można by się spodziewać, zdominowana refleksją, że bardziej mroczne od niesamotych historii o duchach i zjawiskach nadprzyrodzonych są dzieje zmarnowanego życia.
W zbiorze pojawia się kilka tekstów, w których co prawda występuje element paranormalny lub fantastyczny, jednak nie jest on dominujący i raczej ubarwia fabułę niż nadaje jej ostateczny kształt. Tak jest chociażby w opowiadaniu "Dwie dychy na gwiazdkę", traktującym o uzależnieniu od hazardu i jego dramatycznych skutkach, w "Rowerzyście", które ukazuje przemiany zachodzące w psychice człowieka pod wpływem strachu, wyrzutów sumienia i poczucia winy czy w "Ostatnim telefonie", gdzie historia słuchaczki popełniającej samobójstwo w trakcie trwania audycji radiowej porusza problem depresji, odpowiedzialności za własne czyny i słowa, które - nieprzemyślane i pozornie błahe - mogą mieć decydujący wpływ na ludzkie życie. Są to opowiadania smutne, przygnębiające i refleksyjne, nie zaś emanujące grozą; jedyne demony, o jakich może być w tym przypadku mowa, to te tkwiące w ludzkim umyśle oraz słabości drzemiące w człowieku. Mimo, iż całkiem przyzwoicie skonstruowane, zamiast dreszcza emocji biegnącego wzdłuż kręgosłupa wywołują raczej stan melancholii, a nie tego przecież spodziewa się czytelnik sugerujący się okładką z napisem "opowiadania grozy".
Całkiem nieźle prezentują się za to teksty, gdzie do głosu dochodzi pierwiastek szaleństwa; w "Spójrz na to z drugiej strony" przyjaciółka rodziny nieoczekiwanie okazuje się być niebezpieczną psychopatką - element zaskoczenia i niepokój wynikający z faktu, jak taka osoba potrafi zwieść swoje najbliższe otoczenie, to największe atuty tego utworu. Jego złowieszczą wymowę potęguje wiarygodność zaprezentowanej sytuacji, która przecież mogłaby się przydarzyć każdemu z nas. Mocny akcent w zakończeniu wykorzystujący motyw nadprzyrodzony, choć właściwie niepotrzebny, gdyż opowiadanie broni się samo i bez tego, poza tym sprawiający wrażenie nieco kiczowatego i wprowadzonego trochę na siłę - może jednak przyspieszyć bicie serca. Nareszcie!
Dobre jest także opowiadanie "Pierwsza z kolei" ukazujące, co rozgrywa się w umyśle psychopaty, w jaki sposób się nakręca, co nim kieruje i pomaga w osiągnięciu spełnienia. I znów sytuacja, jaka mogłaby mieć miejsce w rzeczywistym świecie oraz to, kim może okazać się zupełnie przypadkowo spotkany człowiek są elementami generującymi podskórny niepokój u czytelnika. Niepokój - ale niewiele ponad to.
Zbiór "Opowiem ci mroczną historię" trudno mi ocenić jednoznacznie; z jednej strony czytelnik sięgający po książkę sygnowaną napisem "opowiadania grozy" ma konkretne oczekiwania wobec takiej deklaracji i może poczuć się delikatnie rozczarowany, że utworom Dardy brakuje tego pazura, jaki pokazał w swoich powieściach. Bo owszem, teksty inspirowane światem ludowych wierzeń i zabobonów prezentują się naprawdę atrakcyjnie i zdecydowanie są tym, co autorowi wychodzi najlepiej, jednak giną one w towarzystwie tych, gdzie autor skupił się na ukazaniu mrocznej strony ludzkiej natury, drzemiącego w człowieku zła i szaleństwa, przedstawieniu sytuacji, jakie mogą spotkać każdego z nas, co z pewnością czyni je bardziej wiarygodnymi, a przez to niepokojącymi, jednak stąd do wywołania prawdziwej grozy jeszcze daleka droga. Owszem, nie sposób odmówić autorowi umiejętności budowania odpowiednio nostalgicznego i ponurego klimatu, który mocno oddziałuje na psychikę czytelnika - mowa o motywach takich, jak odwiedziny z zaświatów, nastrojach związanych z samotnością, poczuciem winy czy zmarnowanego życia oraz wydźwięku i przesłaniu jego utworów, jak chociażby zwróceniu uwagi na problem depresji ("Ostatni telefon"), bezmyślności i głupoty prowadzącej do tragedii ("Rowerzysta") czy konieczności docenienia wartości tego, co mamy na co dzień, zanim będzie za późno, zanim nieodwracalna strata zmieni naszą perspektywę ("Spójrz na to z innej strony") - jednak fakt, że niektóre teksty wydają się być nieco przegadane i groza rozmywa się w potoku słów, psychologiczno-sensacyjnym sytuacjom brakuje czegoś, dzięki czemu bardziej zapadałoby w pamięć oraz brak puenty na tyle wyrazistej i mocnej, by czytelnik po zakończeniu książki siedział z otwartymi ustami i przetrawiał w milczeniu to, co własnie przeczytał, nieco obniżają wrażenia z lektury. Jeśli jednak nastawić się na opowiadania bardziej refleksyjne i nostalgiczne, zabarwione co prawda pierwiastkiem niesamowitości i mroku, ale nie przezeń zdominowane (poza nielicznymi wyjątkami) niż jednoznacznie klasyfikujące się do literatury grozy, są spore szanse na to, że będzie to całkiem satysfakcjonująca lektura.
Stefan Darda dał się poznać szerokiemu gronu czytelników głównie jako autor powieści grozy: znakomitego "Domu na Wyrębach" oraz tetralogii "Czarny Wygon". "Opowiem ci mroczną historię" to pierwszy w dorobku pisarza zbiór opowiadań zawierający dziewięć utworów - kilka z nich ukazało się wcześniej w jednej z antologii grozy, jednak przeważającą większość stanowią teksty dotąd...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-06-12
Powieści grozy osadzone w rodzimych realiach, o fabule nawiązującej do ludowych wierzeń i wiejskich zabobonów, cieszą się ostatnio coraz większą popularnością - wystarczy wspomnieć "Dom na Wyrębach" czy serię "Czarny Wygon" Stefana Dardy lub powieści Łukasza Henela - "On" i "Szkarłatny blask". Kolejnym autorem, któremu udało się z powodzeniem wstrzelić w ten nurt, jest Piotr Kulpa. W powieści "Pan na Wisiołach" inaugurującej cykl "Mroczne siedlisko" autor łączy popularne, charakterystyczne dla gatunku motywy, jednak z zaskakująco dobrym rezultatem, któremu nie brak ani świeżości, ani oryginalności.
Tymoteusz Smuta, zamożny warszawiak i niepijący alkoholik w jednym, dziedziczy po dziadkach chatę położoną gdzieś w Starogórach. Postanawia rzucić wygodne, ustabilizowane życie w stolicy i wraz z żoną Magdą oraz synkiem Czarusiem przenieść się na głęboką prowincję: liczy na to, że tak diametralna zmiana otoczenia przywróci równowagę w jego życiu, związku i rodzinie. Tymek bardzo chce wynagrodzić żonie lata pijaństwa, naprawić kulejące małżeńskie relacje - i zrealizować swoje artystyczne marzenia, nade wszystko jednak liczy na to, że ich synek w tak idyllicznym, kojącym otoczeniu odzyska mowę.
Początkowo rzeczywiście jest sielsko i spokojnie; Smutowie pełni nadziei urządzają się w nowym domu w osadzie Wisioły. Ich beztroska nie trwa jednak długo - stopniowo zaczyna docierać do nich, w jak dziwnym i niepokojącym miejscu się znaleźli. W okolicy w niewyjaśnionych okolicznościach giną ludzie, ktoś w okrutny sposób zabija bezpańskie psy, a miejscowi uczestniczą w makabrycznych rytuałach, którym przewodzi tajemniczy, charyzmatyczny Cygan o imieniu Gajgaro. Jakby tego było mało, Tymek dostrzega niepokojące zmiany, jakie zachodzą w jego rodzinie: on sam ma coraz większe problemy z zachowaniem trzeźwości, Magda jest najwyraźniej oczarowana przystojnym Cyganem, ale najbardziej martwi go to, co dzieje się z jego synem. Jaką tajemnicę skrywa ta zapomniana przez Boga i ludzi wieś? I czy odkrycie tego mrocznego sekretu może ujść obcym na sucho?
"Pan na Wisiołach" posiada wszelkie cechy, jakie powinny charakteryzować nie tylko dobrą powieść grozy, ale i tom rozpoczynający cały cykl. Bo choć motywy, z jakich składa się fabuła, należą do najbardziej wyeksploatowanych i wyświechtanych w tym gatunku, a jako takie pozwalają wątpić, by efekt końcowy pozytywnie zaskoczył czytelnika - tak właśnie się dzieje. Eskapistyczny bohater odnajdujący ciszę i spokój w odciętej od świata wsi, nieprzychylnie usposobieni do obcych mieszkańcy osady skrywający jakiś ponury sekret, niewyjaśnione i tajemnicze zdarzenia, które okazują się mieć związek z postacią bohatera - Kulpa proponuje czytelnikowi intrygującą wariację znanych i często wykorzystywanych przez twórców powieści grozy motywów, z których, dzięki bujnej wyobraźni i niezaprzeczalnemu talentowi, udało mu się utkać niebanalną, odpowiednio mroczną fabułę.
Jak na początek cyklu przystało, autor umiejętnie nakreśla tło oraz realia, w jakich będą poruszać się bohaterowie, a także samych bohaterów. Obok głównych wątków związanych z rodziną Smutów (którą poznajemy bardzo dokładnie, ale o tym za chwilę) i mieszkańcami Wisiołów, Piotr Kulpa stopniowo wprowadza równoległe do nich wątki poboczne - niektóre ledwie sygnalizując, inne akcentując nieco wyraźniej, a wszystko z myślą o kontynuacji w kolejnych odsłonach serii. Póki co czytelnik może tylko się domyślać ich znaczenia dla ciągłości fabuły czy możliwych powiązań między nimi; trzeba przyznać, że autor wie, jak należy dawkować napięcie i podsycać ciekawość czytelnika, tym bardziej, że niedokończone wątki i fabularne niedomówienia to nie jedyne atuty jego powieści.
Dobra powieść grozy to przede wszystkim niepokojąca, złowróżbna atmosfera sugerująca nadciągającą bliżej nieokreśloną katastrofę - i tak też jest w przypadku "Pana na Wisiołach". Od pierwszych stron czytelnik wyczuwa, jak kruche i ostrożne są relacje panujące w rodzinie Smutów i jak niewiele trzeba, by ich życie zamieniło się w piekło. Przeczucie to potwierdza rozwój fabuły, który uświadamia nam, jak destrukcyjny wpływ na całą rodzinę, a także relacje z żoną i synem miał alkoholizm Tymka - co więcej, zadawnione urazy i krzywdy stają się poniekąd przyczyną, jeśli nie katalizatorem wydarzeń, jakie staną się udziałem Smutów w Wisiołach. Wielkie wrażenie wywarła na mnie psychologiczna wiarygodność postaci, a także ukazanie samego sedna problemu alkoholowego - autor wplótł ten motyw niezwykle zgrabnie i z dużym wyczuciem, ani na chwilę nie ujmując fabule jej niesamowitości, a wręcz podsycając ją, uświadamiając, że nie tylko mieszkańcy wsi mają swoje na sumieniu i próbują się z tym uporać na swój własny sposób, a walka z własnymi słabościami i pokusami jest domeną każdego człowieka. Mroczny klimat powieści podkreśla pozornie senna i spokojna atmosfera wsi, w której jednak z łatwością można wyczuć czającą się grozę.
Również za kreacje bohaterów należą się autorowi brawa, bo to głównie oni przydają fabule kolorytu. Każdy z nich jest wyrazisty i charakterystyczny, każdy z nich ma coś do ukrycia - miejscowy znachor Krużgan, golibroda Wasiluk, Cygan Gajgaro, opętany obsesją Bochen czy właścicielka gospody, Stefa. Ich sekrety jednak autor odsłania stopniowo, podobnie jak informacje, dzięki którym czytelnik dociera do kolejnych warstw tajemnicy przeklętej wsi i sedna fantastycznych wydarzeń - w pierwszym tomie "Mrocznego siedliska" są to jednak głównie strzępy informacji, których znaczenia trzeba się raczej domyślać. Fakt, że czytelnik siłą rzeczy nie ogarnia zamysłu autora, podrażnia jedynie ciekawość, ale i odrobinę irytuje - zwłaszcza, że nagromadzenie motywów nadprzyrodzonych może wydawać się zbyt duże i nie do końca uzasadnione (mam tu na myśli kwestię jasnowidzenia Czarka) - pozostaje mieć nadzieję, ze autor w satysfakcjonujący i w miarę logiczny (na tyle, na ile to możliwe w powieściach grozy) sposób poprowadzi fabułę w następnych odsłonach cyklu, bo póki co "Mroczne siedlisko" zapowiada się wyjątkowo intrygująco, mrocznie i zaskakująco. Oby tak pozostało!
Powieści grozy osadzone w rodzimych realiach, o fabule nawiązującej do ludowych wierzeń i wiejskich zabobonów, cieszą się ostatnio coraz większą popularnością - wystarczy wspomnieć "Dom na Wyrębach" czy serię "Czarny Wygon" Stefana Dardy lub powieści Łukasza Henela - "On" i "Szkarłatny blask". Kolejnym autorem, któremu udało się z powodzeniem wstrzelić w ten nurt, jest...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-06-24
"Bisy II" to ostatnia, długo wyczekiwana przez fanów prozy Stefana Dardy, część tetralogii "Czarny Wygon". Stanowi ona bezpośrednią kontynuację poprzedniego tomu - fabuła "Bisów", oscylująca nie tylko wokół wydarzeń związanych z przeklętą wioską na Roztoczu, ale i losów dziennikarza, który przypadkiem ściągnął na siebie uwagę nieczystych sił, wyraźnie zbliżała się do punktu kulminacyjnego, pozostawiła jednak czytelnika z zaostrzonym apetytem i poczuciem niedosytu: spiętrzenie nierozwiązanych dotychczas wątków, nagromadzenie nowych, otwarte zakończenie oraz wizja ostatecznej rozgrywki majacząca gdzieś w niedalekiej przyszłości - wszystko to pozwalało domyślać się spektakularnego czy choćby efektownego finału. Czy "Bisy II" spełniły oczekiwania czytelników i okazały się godnym zwieńczeniem cyklu?
Warszawski dziennikarz Witold Uchmann właściwie nie ma wyboru - zbyt mocno zaangażował się w sprawę przeklętej wioski zawieszonej w czasie i losy jej mieszkańców, by sobie odpuścić i spróbować powrócić do normalnego życia. Zwłaszcza, że w Starzyźnie został uwięziony jego przyjaciel Adam Nawrot, a także dlatego, że wszystko wskazuje na to, że mroczna siła, z jaką miał do czynienia, najwyraźniej zaczyna przedostawać się do rzeczywistego świata i zagrażać nie tylko uciekinierom ze Starzyzny, ale działając na znacznie większą skalę. Uchmann zdaje sobie sprawę, że demoniczny ksiądz jest tylko marionetką w rękach siły o wiele potężniejszej i bardziej niebezpiecznej, ale mimo to decyduje się stawić jej czoła. Chociaż otrzymuje nieoczekiwane wsparcie, wygląda na to, że będzie musiał wrócić do upiornej osady i tam właśnie zmierzyć się z Czarnym i jego sprzymierzeńcami.
Półroczna przerwa między lekturą "Bisów" i "Bisów II" jednak zrobiła swoje. Darda wrzuca czytelnika w samo centrum wydarzeń i to od pierwszej strony - nie od rzeczy będzie zatem przypomnienie sobie wydarzeń rozgrywających się w poprzedniej części, bo autor nie traci na to czasu i bezpośrednio nawiązuje do rozpoczętych wcześniej wątków, co może odrobinę dezorientować i utrudniać rozeznanie się w akcji. Zwłaszcza, że dzieje się naprawdę sporo, bo też każdy z bohaterów - czy to niegdysiejszych mieszkańców Starzyzny, czy też związanych z osobą Uchmanna czy w inny sposób zaangażowanych w wydarzenia - ma do odegrania swoją rolę i to bynajmniej nie marginalną. Wraz z rozwojem fabuły każdy szczegół nabiera znaczenia - najbłahszy nawet epizod, pozornie nieistotny gest lub rzucone mimochodem słowo, zaś śledzenie powiązań między nimi, choć ich charakter i głębszy sens niejednokrotnie jeszcze czytelnikowi umyka, jest szalenie intrygujące - i satysfakcjonujące, kiedy okazuje się, że wszystkie elementy skomplikowanej układanki zaczynają wskakiwać na swoje miejsce.
Grunt pod rozwiązanie zagadki, tak starannie przygotowany w "Bisach", gdzie mnóstwo informacji istotnych dla fabuły i zrozumienia zamysłu autora zostało ledwie zasygnalizowanych, przez co czytelnik gubił się w domysłach i właściwie mógł tylko czekać na to, co przyniesie rozwój akcji, nareszcie okazał się fundamentem, na którym można zbudować w miarę wyrazistą i spójną wizję. Jak na zwieńczenie tetralogii przystało, Darda niezwykle drobiazgowo domyka wszystkie wcześniejsze wątki, co pozwala spojrzeć na rozgrywające się wydarzenia z trochę innej, a na pewno szerszej perspektywy; bohaterowie stają na wysokości zadania i z powodzeniem odgrywają przeznaczone im role, a z zagmatwanej, zawiłej opowieści zaczyna nareszcie wykluwać się koncepcja autora. Z jednej strony jest to ogromnie satysfakcjonujące, z drugiej jednak zostaje zniwelowany element zaskoczenia: kiedy czytelnik zaczyna podejrzewać, kto tak naprawdę rozdaje karty i o jaką stawkę toczy się gra, fabuła staje się w jakimś stopniu przewidywalna, co jednak nie przeszkadza z zainteresowaniem śledzić dalszych losów bohaterów.
Stary i zgrany do cna motyw walki dobra ze złem już dawno nie był wykorzystany w tak oryginalny, świeży i twórczy sposób; wizja Dardy, bazująca na wyjątkowo atrakcyjnym połączeniu wierzeń chrześcijańskich i charakterystycznej dla nich symboliki oraz pogańskich, ludowych przesądów, okraszona atmosferą grozy, w budowaniu której autor jest prawdziwym mistrzem, osnuta wokół sennych wizji , naznaczona niedopowiedzeniami i swoistą logiką charakterystyczną dla ludowych opowieści, wyjątkowo przypadła mi do gustu. Nie znaczy to, że "Bisy II" pozbawione są wad czy mankamentów - rzuca się w oczy fakt, że autor bardziej skupił się na tym, bo podomykać rozpoczęte wątki, by nie umknął mu żaden szczegół, by fabuła była spójna i zgodna z tym, co prezentowały poprzednie części serii. Nie jest to oczywiście zarzut - tak być powinno, jednak nie mogę oprzeć się wrażeniu, że powieść wieńcząca cykl jest zdecydowanie bardziej zachowawcza, przewidywalna i konwencjonalna, mniej zaskakująca, niż można by oczekiwać po tym, co autor zaserwował do tej pory. "Bisom II" niczego zarzucić nie można - powieść jest bardzo poprawna, ale jednak bez fajerwerków, jakie towarzyszyły lekturze chociażby dwóch pierwszy części "Czarnego Wygonu". Tak więc finał serii prezentuje się całkiem poprawnie i w miarę zadowalająco - zabrakło jednak polotu, który zachwycał w "Słonecznej Dolinie" i "Starzyźnie", zaś przewidywalność wynikająca z potwierdzenia przypuszczeń i domysłów czytelnika, brak elementu zaskoczenia i pomysłu na bardziej spektakularny finał nieco rozczarowują. Niemniej jednak "Czarny Wygon" z całą pewnością jest lekturą, która zadowoli wielbicieli powieści grozy osadzonych w rodzimych klimatach.
"Bisy II" to ostatnia, długo wyczekiwana przez fanów prozy Stefana Dardy, część tetralogii "Czarny Wygon". Stanowi ona bezpośrednią kontynuację poprzedniego tomu - fabuła "Bisów", oscylująca nie tylko wokół wydarzeń związanych z przeklętą wioską na Roztoczu, ale i losów dziennikarza, który przypadkiem ściągnął na siebie uwagę nieczystych sił, wyraźnie zbliżała się do punktu...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-06-20
Choć minęło ponad 150 lat od śmierci wybitnego amerykańskiego poety i nowelisty Edgara Allana Poe, jego twórczość nieustannie inspiruje i znajduje rzesze naśladowców nawiązujących w swoich utworach do stylistyki, metaforyki czy tematyki dzieł bostończyka. Urokowi gotyckiej prozy klasyka literatury nie oparł się także autor niniejszego tomu opowiadań, Michał Jagiełło. "Piętno Kaina" to zbiór dwunastu tekstów na różne sposoby nawiązujących do twórczości Poego, z różną siłą oddziałujących na emocje i wyobraźnię czytelnika, a zarazem jednak uświadamiających, że mistrz może być tylko jeden.
Opowiadania Jagiełły kreują niepokojący i niejednoznaczny obraz rzeczywistości - bohaterowie często poruszają się na granicy jawy i snu, przenoszą się w czasie, doświadczają wizji; w "Reaktorze" jest to przyrodnik, który zapuszcza się w okolice nieczynnej elektrowni jądrowej, w "Sierocińcu" - mężczyzna, który dziwnym sposobem trafia na teren opuszczonej placówki, zaś w "Zamku Heiligherschennburg" - błąkający się po zamczysku turysta. To świat zaludniany czy też nawiedzany przez wszelkiej maści istoty nadprzyrodzone: zjawę pojawiającą się w pociągu ("Pasażer"), demony przywodzące ludzi do zguby ("Wieszczy, "Ostatnia strona"), upiory mające do spełnienia misję ("August") czy wilkołaki obarczone brzemieniem winy ("Wilk"); świat, którego jasno określone granice ulegają zatarciu: mroczny, budzący grozę, niezrozumiały. Autor pokusił się także o własną, przewrotną wersję apokalipsy i biblijnej opowieści o Kainie i Ablu, a w jednym ze swoich opowiadań w jednoznaczny sposób nawiązał również do słynnego poematu Poego "Kruk".
"Piętno Kaina" to zbiór utworów inspirowanych nie tylko twórczością amerykańskiego klasyka, ale także w pewnych aspektach bardzo wyraźnie nawiązujących do literatury epoki romantyzmu; dobór tematyki, bohaterów, scenerii, budowanie przesiąkniętej grozą atmosfery i kreowanie obrazu świata, w którym sny i wizje są pełnoprawnymi składnikami rzeczywistości, koncentrowanie się na wewnętrznych przeżyciach i emocjach bohaterów, akcentowanie intensywności uczuć, poddanie ich drobiazgowej analizie, ukazanie mrocznych stron ludzkiej natury - trzeba przyznać, że Jagiełło wykorzystał cały arsenał literackich środków i motywów charakterystycznych dla wspomnianego nurtu. Jednak chociaż w swoich opowiadaniach czerpie zeń pełnymi garściami, potrafił wykorzystać je w świeży, niebanalny sposób, naznaczyć je własną indywidualnością, nadać im oryginalny rys. Jednym z zabiegów, które w tym celu posłużyły autorowi, jest z całą pewnością stylizacja językowa (mocno sugerująca wzorowanie się autora na prozie Poego, zwłaszcza w opowiadaniu "Liliana"); kwiecisty, zawiły, bogaty w metafory język nie ułatwia co prawda odbioru lektury i wczytania się w treść, jednak nie jest on pozbawiony swoistego uroku i trudno mu odmówić znaczącego wkładu w budowanie klimatu. Trzeba jednak zaznaczyć, że znacznie lepiej sprawdza się on w tekstach z fabułą osadzoną lub sugerującą odległe czasy ("Piętno Kaina" czy "Liliana") niż nawiązującą do współczesnych realiów ("Reaktor", "Pasażer"), gdzie brzmi on po prostu dziwacznie i niewiarygodnie.
Opowiadania to niezwykle wymagająca forma literacka - bardzo niewielu twórcom udaje się przekuć nawet potencjalnie intrygujący pomysł w literacką perełkę zdolną na kilkunastu stronicach zachwycić czytelnika skondensowaną, treściwą fabułą i zaskoczyć mocną, wyrazistą puentą. Jeszcze większym wyzwaniem jest stworzyć zbiór opowiadań prezentujących równy, wysoki poziom. Michałowi Jagielle z pewnością nie brakuje wyobraźni, a jego twórczości na dobre wychodzi wzorowanie się na klasykach gatunku; jedyne, czego można sobie życzyć, to intensywna praca nad warsztatem pisarskim, głównie nad warstwą językową. Teksty zawarte w "Piętnie Kaina" mają tendencje do przerostu formy nad treścią i nazbyt często ocierają się o grafomaństwo. Przykro patrzeć, jak potencjalnie intrygujące i niebanalne pomysły nikną pod nawałą przesadnie kwiecistych słów, które niczego do fabuły nie wnoszą, a niejednokrotnie zaciemniają jej obraz. Niektóre pomysły, wątki i motywy aż proszą się o dopracowanie, generalnie jednak proza Jagiełły ma w sobie spory potencjał, który szkoda byłoby zaprzepaścić.
Choć minęło ponad 150 lat od śmierci wybitnego amerykańskiego poety i nowelisty Edgara Allana Poe, jego twórczość nieustannie inspiruje i znajduje rzesze naśladowców nawiązujących w swoich utworach do stylistyki, metaforyki czy tematyki dzieł bostończyka. Urokowi gotyckiej prozy klasyka literatury nie oparł się także autor niniejszego tomu opowiadań, Michał Jagiełło....
więcej mniej Pokaż mimo to2014-03-04
"Czas zamykania" to drugi wydany w Polsce - po "Królestwie spokoju" - zbiór opowiadań amerykańskiego pisarza Jacka Ketchuma. Tym razem autor uraczył czytelników dziewiętnastoma krótkimi formami utrzymanymi w typowych dla siebie klimatach mrocznej melancholii i - co równie charakterystyczne - łączącymi w sobie cechy zarówno horroru, thrillera, kryminału, jak i powieści obyczajowej czy psychologicznej. Porównując "Czas zamykania" do poprzedniego zbioru, można dostrzec tendencję autora do rezygnacji z szokowania ciemną stroną ludzkiej natury na rzecz filozoficznych refleksji nad światem i człowiekiem. Ten nowy, niespodziewany rys w twórczości Ketchuma przekłada się na jakość i siłę przekazu niniejszych opowiadań, wśród których czytelnik znajdzie zarówno teksty zupełnie przeciętne, niczym szczególnym się nie wyróżniające, jak i prawdziwe literackie perełki.
Do najbardziej udanych utworów zamieszczonych w zbiorze należą te utrzymane w konwencji horroru - opowieści grozy czy klasycznej ghost story, jak na przykład "Powroty" - historia mężczyzny, który powraca jako duch, by być świadkiem ostatnich chwil życia swojej ukochanej kotki czy też "Na słowo honoru" - opowieść o kobiecie zatrzymującej się na nocleg w pewnym nietypowym motelu na odludziu. Pierwsza z nich, naładowana emocjami, to bolesna i piękna historia wyjątkowej, nadnaturalnej więzi łączącej człowieka ze zwierzęciem; druga - zachwyca klimatem charakterystycznym dla amerykańskiej prowincji lat 50-tych, co w połączeniu z ledwo uchwytną, wiszącą w powietrzu grozą, daje zaskakująco ciekawy efekt. Warto także zwrócić uwagę na "Nieuchwytne" - opowieść o mężczyźnie, któremu obejrzenie pewnego fimu uniemożliwiają osobliwe zbiegi okoliczności - w tym przypadku Ketchum po mistrzowsku zobrazował sposób, w jaki zacierają się granice między fikcją a rzeczywistością, jawą a snem, życiem i śmiercią.
Całkiem ciekawie prezentują się też utwory z pogranicza kryminału i thrillera; "I tak niedobrze" to historia mężczyzny prowadzącego ze swoim psychoterapeutą grę psychologiczną, "W tych traperach do nieba nie zajdziesz" opowiada o człowieku, który zleciwszy zabójstwo własnej żony wstępuje do pobliskiego baru, by zapewnić sobie alibi, zaś "Sekcja druga" traktuje o pewnym doprowadzonym do ostateczności kelnerze greckiej restauracji. Choć opowiadania te nie wywołują tak solidnego dreszczu grozy, do jakiego Ketchum zdążył przyzwyczaić czytelników, są w stanie przykuć uwagę i na dłuższą chwilę zająć myśli.
Najsłabszymi tekstami w "Czasie zamykania" są te, które najłatwiej zaklasyfikować do literatury obyczajowej i psychologicznej. Wyjątkiem jest tu "Dzielna dziewczynka", tematycznie nawiązująca do osławionej "Dziewczyny z sąsiedztwa" opowieść o pewnej czterolatce ratującej życie własnej matce - przewrotne zakończenie potęguje siłę wyrazu i robi naprawdę wielkie wrażenie. Niestety, ani "Fontanna", poruszająca problem dziecięcej przemocy, ani "Pejzaż nadmorski" - refleksyjna opowieść o przewrotności losu i nieuchronności śmierci, ani historia byłego policjanta pracującego w centrali kryzysowej, "Gorąca linia", nie tylko nie zaskakują - chyba że brakiem wyrazistej puenty i swoją przeciętnością - ale wręcz nużą.
"Czas zamykania" to bardzo nierówny zbiór opowiadań, którego lektura wywołała we mnie sprzeczne emocje. Po autorze "Dziewczyny z sąsiedztwa" czy "Jedynego dziecka" spodziewałam się literackiego trzęsienia ziemi, niestety nic takiego nie nastąpiło. Moim zdaniem niezbyt udanym zabiegiem było postawienie na fabułę sprowadzającą się do filozoficznych refleksji - wolałabym, żeby Ketchum pozostał przy tym, co wychodzi mu najlepiej: analizowania najgorszych przejawów ludzkiej natury, epatowania złem i okrucieństwem, do jakich zdolny jest człowiek, kreowania mrocznych, niepokojących, owianych tajemnicą światów stwarzających doskonałą iluzję rzeczywistości. W "Czasie zamykania" tego mi właśnie brakowało: niepokój i groza emanujące z tekstów są chwilowe i nie wszechogarniające, większość tekstów to nie nurzanie się, ale zaledwie muśnięcie emocjonalne czy psychologiczne - brakuje im siły rażenia, a często również głębi przesłania. Kilka naprawdę dobrych utworów nie pozwoliło mi jednak do końca zwątpić w Jacka Ketchuma - w końcu łatwość, z jaką potrafi narzucić swoją wizję czytelnikowi i zagrać na jego emocjach, w budowaniu nastroju dosłownie kilkoma pociągnięciami pióra oraz biegłość, z jaką się nim posługuje, każą wierzyć, że jeszcze nie powiedział ostatniego słowa. "Czas zamykania" polecam głównie wielbicielom twórczości amerykańskiego pisarza - to okazja do przyjrzenia się zupełnie innej odsłonie jego prozy - sami zadecydujcie, czy lepszej od dotychczasowej.
"Czas zamykania" to drugi wydany w Polsce - po "Królestwie spokoju" - zbiór opowiadań amerykańskiego pisarza Jacka Ketchuma. Tym razem autor uraczył czytelników dziewiętnastoma krótkimi formami utrzymanymi w typowych dla siebie klimatach mrocznej melancholii i - co równie charakterystyczne - łączącymi w sobie cechy zarówno horroru, thrillera, kryminału, jak i powieści...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-05-09
Mariaż kryminału z horrorem to zazwyczaj intrygujące połączenie; opowieść osnuta wokół charakterystycznych dla tych gatunków motywów i fabularnymi rozwiązaniami nawiązująca do ich najlepszych tradycji ma w sobie spory potencjał, dzięki czemu jest w stanie przykuć uwagę czytelnika i zapewnić mu chwile podszytej grozą rozrywki. Niestety, czasem dobre chęci i ewentualne możliwości nie przekładają się na realizację koncepcji, obiecujący pomysł zostaje zaprzepaszczony, czytelnikowi zaś pozostaje poczucie niedosytu bądź rozczarowania.
Fabuła "Strasznego zamczyska" zapowiada się całkiem interesująco: oto do rodzinnej, nieco podupadłej posiadłości przyjeżdża syn seniora rodu, Robert Grabski wraz ze swoją francuską żoną i dwójką dzieci. Niestety, Robertowi nie jest dane zbyt długo cieszyć się świeżo odbudowaną więzią z ojcem, ponieważ starszy pan nagle umiera pozostawiając synowi dopilnowanie spraw związanych z podziałem majątku. Do zamku zjeżdża się cała rodzina, w tym także krewni, o których istnieniu nikt nie miał dotąd pojęcia. Przedłużające się kwestie spadkowe zmuszają Roberta i jego rodzinę do pozostania na miejscu i zamieszkania w ponurym zamczysku, który od dzieciństwa budzi w nim lęk, a wśród okolicznych mieszkańców popłoch ze względu na niezwykłe i niepokojące zjawiska, jakie mają miejsce w jego pobliżu. Mieszkańcom zamku ukazują się tajemnicze zjawy, z korytarzy dobiega diabelski chichot, a wkrótce po pogrzebie głowy rodu mają miejsce kolejne niewyjaśnione przypadki śmierci członków rodziny. Rozwiązania kryminalnej zagadki podejmuje się inspektor Wolski, obdarzony chłodnym, analitycznym umysłem śledczy bardzo sceptycznie odnoszący się do spraw nadprzyrodzonych i ponurej legendy, jaką owiane jest zamczysko.
Entuzjazm, z jakim zabierałam się do lektury, gasł z każdą odwracaną stronicą. Stopniowo zastępowało go niepokojące i niemiłe przeczucie, że autorka nie do końca przemyślała fabułę, trochę się w niej pogubiła, straciła nad nią kontrolę; nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że spora jej część powstawała niejako na bieżąco, w trakcie pisania, co niestety przełożyło się na jakość powieści. Poczułam się zagubiona i zdezorientowana nie mając pewności, czy aby autorka na pewno wie, co pisze, tym bardziej, że wszystko wskazywało na to, że ma problemy ze spójnością fabuły i logiką składających się na nią wydarzeń. Zaczęłam nawet zastanawiać się, czy wyraźny brak logiki przewijający się w poszczególnych epizodach jest celowy czy też wynika po prostu z niedopracowania; skłaniam się przy tym do tej drugiej kwestii.
W trakcie lektury mnóstwo rzeczy budziło moje wątpliwości, a że były to kwestie elementarne i kluczowe dla fabuły (rozwiązania fabularne, działania i motywacje bohaterów, nieraz po prostu absurdalne), cierpiała na tym jej wiarygodność; fałszywe założenia skutkowały błędnym wnioskowaniem przekładającym się na tok akcji czy zachowania postaci, co zwyczajnie poddawało w wątpliwość ich sens. Najgorsze jest to, że wspomniane błędy czy nieścisłości wynikały najczęściej z niedostatecznie rzetelnie przeprowadzonego researchu, przy czym w wielu przypadkach wystarczyłaby po prostu potoczna wiedza lub odrobina zdrowego rozsądku - policja przecież nie SKAZUJE oskarżonego, a prowadzący śledztwo nie konsultuje jego przebiegu z głównym podejrzanym... Szkoda, bo tego typu potknięcia merytoryczne w połączeniu z logicznymi wpadkami w kwestii sposobu prowadzenia śledztwa niemalże dyskwalifikują lekturę w oczach czytelnika. Sama intryga kryminalna jest ciekawie zarysowana, urozmaicona pomysłowymi zwrotami akcji - cóż jednak z tego, skoro jest momentami niespójna; zagadkę co prawda trudno jest rozpracować, wynika to jednak raczej z fabularnego chaosu niż z braku dostatecznych zdolności dedukcyjnych czytelnika. Trzeba przyznać, że zakończenie robi wrażenie, element zaskoczenia jest nim w istocie, choć moim zdaniem... jest niepotrzebny, bo zbyt dziwaczny. To prawda, że zmienia całkowicie perspektywę wydarzeń, co zdecydowanie należy uznać za zaletę, ale sama jego natura pozostawia wiele do życzenia. Sam motyw śledztwa prowadzonego w zamkniętym gronie podejrzanych jest chwalebnie klasyczny, szkoda tylko, że jego wykonanie nie powala na kolana.
Nie sposób nie zwrócić uwagi rażące nieprawdopodobieństwo psychologiczne postaci: reakcje domowników na nagłą i tragiczną śmierć dziecka czy na pojawiające się znienacka zjawy są po prostu tak zdumiewająco nieautentyczne, że aż śmieszne. Nie najlepszego postrzegania powieści nie poprawia wcale język i styl autorki, który mogłabym określić jako niedojrzały, momentami wręcz infantylny - sposób prowadzenia narracji, dynamiczne, ale kulawe dialogi, niezręcznie brzmiące ze względu na dobór słów opisy zdarzeń, nieudana stylizacja językowa (choć akcja toczy się na kilka lat przed wybuchem II wojny światowej, słownictwo, jakim posługują się bohaterowie - poza kilkoma wyjątkami - nawiązuje do współczesności, a nawet do mowy potocznej, zaś przedstawione realia w żaden sposób nie przywodzą na myśl tych sprzed ponad siedemdziesięciu lat) - wszystko to przemawia na niekorzyść powieści. Cierpi na tym również jej klimat, który w opowieściach tego typu jest sprawą kluczową - tu, mimo wyraźnych starań autorki, jest praktycznie nieodczuwalny.
Krótko mówiąc: "Straszne zamczysko", chociaż kusi wyjątkowo atrakcyjnym nagromadzeniem motywów charakterystycznych dla horroru i kryminału, raczej nie spełnia pokładanych w nim nadziei. Elżbieta Gros, trochę przez wzgląd na słabo rozwinięty warsztat (nad którym musi poważnie popracować, podobnie jak nad logiką wydarzeń i psychologiczną wiarygodnością bohaterów), trochę przez niefrasobliwe podejście do researchu, zaprzepaściła spory potencjał drzemiący w historii. Pozostaje wierzyć, że z czasem jej pióro znacząco się wyostrzy, by mogło sprostać bujnej wyobraźni i skądinąd intrygującym pomysłom.
Mariaż kryminału z horrorem to zazwyczaj intrygujące połączenie; opowieść osnuta wokół charakterystycznych dla tych gatunków motywów i fabularnymi rozwiązaniami nawiązująca do ich najlepszych tradycji ma w sobie spory potencjał, dzięki czemu jest w stanie przykuć uwagę czytelnika i zapewnić mu chwile podszytej grozą rozrywki. Niestety, czasem dobre chęci i ewentualne...
więcej mniej Pokaż mimo to2013-12-12
Powieść grozy należy do grona moich ulubionych odmian prozy i od lat stanowi główne źródło literackiej rozrywki. Zwykle sięgałam po klasyczne powieści gotyckie, twórczość Edgara Allana Poe czy horrory autorstwa cenionych i popularnych pisarzy zagranicznych. Ostatnio jednak odkryłam, że i na rodzimym rynku wydawniczym pojawiają się książki z interesującego mnie nurtu, które - osadzone w swojskich klimatach - znacznie bardziej przemawiają do wyobraźni, a niejednokrotnie dorównują poziomem tym zagranicznym; wystarczy wymienić chociażby twórczość Stefana Dardy czy mojego najnowszego odkrycia, Łukasza Henela. Z prozą Henela po raz pierwszy spotkałam się na kartach debiutanckiej powieści grozy "On", która - mimo paru zastrzeżeń - bardzo przypadła mi do gustu i zapewniła kilka godzin dobrej rozrywki. Lektura pozwoliła mi dostrzec drzemiący w autorze potencjał i sprawiła, że z niecierpliwością wyczekiwałam kolejnej jego powieści. "Szkarłatny blask" zaintrygował mnie swoim opisem, który zapowiadał dobrą, emocjonującą lekturę.
Łukasz Stańczuk, absolwent socjologii, marzyciel zagubiony w bezwzględnej rzeczywistości, dziedziczy dom położony w leśnej głuszy Międzyrzeckiego Rejonu Umocnionego. Licząc na pozytywną odmianę losu i poprawę sytuacji finansowej planuje sprzedanie chaty - w tym celu postanawia natychmiast wyjechać, by zorientować się w sytuacji. Na miejscu okazuje się, że w sąsiedniej wsi krążą pogłoski o nadprzyrodzonych siłach i niewyjaśnionych zdarzeniach, jakie od lat dzieją się w okolicznych lasach, Łukasz jednak nie daje im wiary i postanawia zatrzymać się w starej, ale zaskakująco dobrze utrzymanej chacie. Kiedy jednak znajduje w niej ukryte, niepokojące zapiski swego wuja, dziwaka i samotnika, i na własnej skórze przekonuje się, że trafił w miejsce będące centrum nadnaturalnych zdarzeń, postanawia zgłębić tajemnicę leśnej chaty i nawiedzanej okolicy. Pomaga mu w tym nowo poznana pracownica miejscowej agencji nieruchomości, Marta, oraz Witek - przyjaciel piszący pracę magisterską z zakresu okultyzmu. Razem stawiają czoła nadprzyrodzonym mocom oraz działającej w ich imieniu tajemniczej Organizacji.
Pierwsza rzecz, jaka rzuca się w oczy w przypadku "Szkarłatnego blasku", to od samego początku konsekwentnie i zgodnie z wymaganiami gatunku budowany nastrój grozy; mroczny klimat stopniowa narasta, atmosfera zagęszcza się, zaś prowadzona w przemyślany sposób fabuła utwierdza czytelnika w przekonaniu, że to, co spotyka głównego bohatera i dzieje się w jego bezpośrednim otoczeniu, nie jest działaniem przypadkowym, lecz misternie zaplanowanym przez potężne, nadprzyrodzone siły. Osobiście bardzo lubię, kiedy między wierszami pojawiają się tego typu sugestie dodatkowo podkręcające klimat i przygotowujące czytelnika na rozwój wydarzeń. Bohater powieści został tak wymyślony, że charakteryzujące go cechy niemal z miejsca predestynują go do roli ofiary, a przynajmniej postaci bezwiednie wpadającej w sam środek niebezpiecznych zdarzeń - tak zresztą jest w większości powieści grozy i horrorów, że czytelnik już na sam widok bohatera wikłającego się w konkretną sytuację ma ochotę krzyczeć: "nie idź tam!", "nie rób tego!"
"Szkarłatny blask" powiela ten schemat, jednak w żadnym wypadku nie jest to zastrzeżenie - wątpliwości mogą jedynie budzić uproszczenia fabularne wpływające na wiarygodność działań bohatera i jego przyjaciół, którzy bez najmniejszych problemów odnajdują się w niecodziennej przecież sytuacji i brawurowo stawiają czoła wyzwaniu. Jeśli już mowa o bohaterach - poza pewną dozą nierealności cechującą ich poczynania, właściwie nie ma się do czego przyczepić: fakt, szczególnie rozbudowanych portretów psychologicznych tu nie znajdziecie, ale moim zdaniem wyraziście i konkretnie nakreślone sylwetki znacznie lepiej wpisują się w dynamiczne i niesamowite tło powieści niż pogłębione analizy osobowościowe. Z całą pewnością nie jest to kwestia, o którą można by kruszyć kopie. Jeśli jednak w "Szkarłatnym blasku" jest coś, co może budzić jakiekolwiek wątpliwości, to moim zdaniem jest to rozwinięcie powieści. O ile początkowe rozdziały utrzymane były w klimacie tajemnicy, niedopowiedzeń i nieubłaganie nadciągającej grozy, co stawiało poprzeczkę oczekiwań dość wysoko, o tyle rozwinięcie akcji przywodzi na myśl zbyt szybkie wyłożenie kart na stół. Wydarzenia następują po sobie co prawda dynamicznie, w tempie nieustannie trzymającym w napięciu, ale odbywa się to kosztem wiarygodności fabuły. Nagle przyspieszająca akcja odbija się negatywnie nie tyle na poczynaniach trójki bohaterów, ale obrazie ich antagonistów - tajemniczej i potężnej Organizacji, której działania wypadają dość nieporadnie i niegroźnie jak na bractwo o międzynarodowym zasięgu i kilkusetletniej tradycji. Podobnie rzecz się ma z siłami nadprzyrodzonymi - efekty ich działania są zaskakująco słabe, towarzyszącym im opisom brakuje grozy i emocji, których można by oczekiwać po fantastycznie budującym klimat początku powieści. Jednakże, choć są to zastrzeżenia, na które należy zwrócić uwagę, całość wypada zadowalająco. Zaletą "Szkarłatnego blasku" - motywem, który po prostu uwielbiam w tego typu powieściach - jest otwarte zakończenie, które po odprężeniu wywołanym rozwiązaniem akcji jest jak grom z jasnego nieba: to uczucie nie pozwala szybko zapomnieć o lekturze i na nowo generuje podskórny niepokój. Kolejnym intrygującym zabiegiem było osadzenie fabuły w jednym z ciekawszych miejsc naszego kraju - lasach Międzyrzeckiego Rejonu Umocnionego, co wprowadziło przyjemny powiew świeżości w nieco ograne schematy wykorzystywane w horrorach i powieściach grozy, a więc motywy czarnej magii, działania sił nadprzyrodzonych, samotnej chaty położonej w głębi lasu skrywającej mroczny sekret. Książka Łukasza Henela to powieść, która - podobnie jak debiutancki "On" - mimo kilku zastrzeżeń wypada całkiem nieźle i może stanowić dobre źródło kilkugodzinnej, lekkiej i niewymagającej, ale za to pochłaniającej bez reszty rozrywki.
Powieść grozy należy do grona moich ulubionych odmian prozy i od lat stanowi główne źródło literackiej rozrywki. Zwykle sięgałam po klasyczne powieści gotyckie, twórczość Edgara Allana Poe czy horrory autorstwa cenionych i popularnych pisarzy zagranicznych. Ostatnio jednak odkryłam, że i na rodzimym rynku wydawniczym pojawiają się książki z interesującego mnie nurtu, które...
więcej mniej Pokaż mimo to2013-06-11
Od lat bardzo lubię pełnokrwiste horrory i mroczne thrillery, ostatnio jednak zagustowałam w klasycznych powieściach grozy, zwłaszcza tych osadzonych w rodzimych realiach, o fabule osnutej na motywach ludowych wierzeń i folkloru. Nie tylko z tego powodu, że taka tematyka zaspokaja poniekąd moją etnologiczną pasję, ale głównie dlatego, że wątki nadprzyrodzone zawarte w ludowych opowieściach są przerażająco wiarygodne i prawdopodobne, więc ich siła oddziaływania na wyobraźnię jest tym większa.
Stąd właśnie moje chwilowe rozstanie ze Stephenem Kingiem na rzecz prozy Stefana Dardy. Stąd też moje zainteresowanie najnowszą powieścią Łukasza Henela idealnie wpisującą się w sferę moich fascynacji.
Młody, poznański biznesmen Tomek w czasie podróży służbowej podwozi piękną autostopowiczkę, która zostawia na tylnym siedzeniu jego samochodu stary medalion. Tomek postanawia zwrócić dziewczynie naszyjnik, ale ta znika bez śladu. Zatrzymuje więc samochód i wchodzi w las szukając nieznajomej. Ścieżka prowadzi go do starego, zrujnowanego pałacyku wystawionego na sprzedaż. Budynek i otoczenie tak go zauroczyły, że postanowił go kupić i wyremontować wietrząc interes życia. Tomka nie odstraszają ani mroczna przepowiednia, niepokojące sny, ani dziwna rezerwa wyraźnie wystraszonych mieszkańców pobliskiej wsi. Nie dają mu do myślenia zła sława tego miejsca ani też tajemnicze przypadki zaginięć w okolicy posiadłości. Nawet, kiedy stwierdza, że pałac najwyraźniej jest nawiedzony, a jemu samemu grozi niebezpieczeństwo, nie ma zamiaru posłuchać głosu rozsądku i ostrzeżeń miejscowych - właśnie ponownie spotkał uroczą autostopowiczkę Beatę i nawiązał z nią namiętny romans. Znalazł także przyjaciela w osobie księdza Jacka, który zachęca go do podjęcia próby przepędzenia mrocznych sił z nawiedzonego pałacu. Nic jednak nie jest takie, jak się wydaje; Tomek jest zupełnie nieświadomy, jak ogromne niebezpieczeństwo mu zagraża.
"On" okazał się zaskakująco dobrą lekturą, rasową powieścią grozy, która może nie zaczyna się od trzęsienia ziemi i nie elektryzuje od pierwszej strony, ale z całą pewnością przykuwa uwagę i wprowadza w odpowiedni nastrój od samego początku. Czytelnika ogarnia niejasne, ale narastające poczucie zagrożenia, nieubłaganie nadciągającej katastrofy - mniej więcej do połowy powieści trochę sztucznie podtrzymywane, w związku z czym fragmentami tak pieczołowicie budowane napięcie opadało i wkradało się znudzenie - jednak w drugiej części autor poradził sobie znacznie lepiej nie pozostawiając czytelnikowi czasu na głębszy oddech, całkowicie panując nad tokiem akcji.
Z odpowiednio mrocznym klimatem doskonale harmonizuje prawdziwie przerażająca sceneria stworzona ze zgrabnie i umiejętnie połączonych klasycznych motywów: opuszczony, owiany złą sławą pałac w głębi lasu, miejscowa legenda o panoszącym się w okolicy złu, tajemnicze przypadki śmierci, koszmarne sny, mroczna przepowiednia, przesądy i stanowiąca klucz do rozwiązania zagadki przeszłość głównego bohatera. No i sam bohater - wciągnięty w wir wydarzeń czy to za sprawą przypadku, czy też przeznaczenia - który, zgodnie z zasadami rządzącymi tym gatunkiem literackim, wbrew ostrzeżeniom i licznym znakom na niebie i ziemi nie daje się łatwo zastraszyć i coraz bardziej zbliża się ku katastrofie.
Niektóre motywy i wątki na pierwszy rzut oka mogą się wydać banalne i przewidywalne, ale to tylko pozory. Henel umiejętnie wykorzystał popularne, klasyczne elementy powieści grozy, by stworzyć wyjątkową i atrakcyjną fabułę. Jeśli jednak w pewnym momencie nabierzecie przekonania, że rozgryźliście ją i wiecie, w jakim kierunku się rozwinie - jesteście w błędzie. W najmniej oczekiwanej chwili fabuła totalnie zaskakuje i to w takim stylu, że dosłownie opada szczęka. Co prawda w treści pojawiają się pewne subtelne sygnały, na tyle jednak niejednoznaczne, że wydają się zupełnie nieistotne. Dopiero finał otwiera oczy na wcześniejsze znaki, a jest on do tego stopnia niespodziewany, że konieczny jest powrót do obszerniejszych fragmentów powieści w celu upewnienia się, że fabuła rzeczywiście od początku do tego zmierzała, a nie była to nagła fanaberia autora. W jednej chwili wszystko nabiera sensu, a atmosfera robi się bardziej złowroga, kiedy odkryje się drugie dno fabuły. Jestem pod wrażeniem tej przemyślanej, misternie utkanej konstrukcji, jaką okazał się "On". Autor wyjątkowo dobrze zamaskował wszystkie fałszywe tropy i nadał znaczenie nawet najbardziej błahym epizodom. Również zakończenie robi ogromne wrażenie... jak na mój gust nawet zbyt wielkie. Wolałabym, aby autor pozostał w bardziej dla mnie atrakcyjnym kontekście miejscowych legend o nie do końca wyjaśnionej genezie, odwołujących się do folkloru i zła, którego istnienia raczej trzeba się domyślać, kierującego się niezrozumiałą dla człowieka logiką. Mimo tego to, co ostatecznie zaproponował autor sprawia, że włosy stają dęba, a wzdłuż kręgosłupa biegnie dreszcz przerażenia.
Znacie mój dystans do rodzimej prozy, który udało się przełamać bardzo niewielu autorom. Od dziś w kategorii "horror i powieść grozy", tuż obok Stefana Dardy króluje Łukasz Henel. Gorąco polecam jego najnowszą powieść "On" - mimo kilku mankamentów lektura zdecydowanie godna uwagi, pozycja obowiązkowa dla każdego miłośnika tematyki. Na pewno nie jest to książka, o której zapomnicie tuż po przeczytaniu. Ja wciąż zastanawiam się nad interpretacją niektórych scen i znaczeniem poszczególnych epizodów. I wciąż mam gęsią skórkę.
Od lat bardzo lubię pełnokrwiste horrory i mroczne thrillery, ostatnio jednak zagustowałam w klasycznych powieściach grozy, zwłaszcza tych osadzonych w rodzimych realiach, o fabule osnutej na motywach ludowych wierzeń i folkloru. Nie tylko z tego powodu, że taka tematyka zaspokaja poniekąd moją etnologiczną pasję, ale głównie dlatego, że wątki nadprzyrodzone zawarte w...
więcej mniej Pokaż mimo to2012-12-25
http://zwiedzamwszechswiat.blogspot.com/2012/12/opowiesc-wigilijna-o-wampirach.html
http://zwiedzamwszechswiat.blogspot.com/2012/12/opowiesc-wigilijna-o-wampirach.html
Pokaż mimo to2013-01-02
"Kiedy zniknęli ludzie, a lasu wyrosłego na ich kościach zrodziło się to, co dotychczas istniało w ich baśniach i strachu"
Przed trzydziestu laty nieznana, mordercza Epidemia doprowadziła do niemal doszczętnej zagłady gatunku ludzkiego i upadku cywilizacji. Na jej ruinach pozostałe przy życiu ludzkie niedobitki próbują zaadaptować się do nowych, surowych warunków; niespieszna, jałowa, pozbawiona przyszłości egzystencja nacechowana pierwotnym, zabobonnym lękiem, nieumiejętność odbudowania dawnej kultury i korzystania z jej dobrodziejstw sprawia, że ludzie, pozbawieni zaplecza tysięcy lat cywilizacji i wynikającego z tego faktu poczucia kontroli nad otaczającym ich światem, cofnęli się w rozwoju do czasów, gdy żyli skupieni w niewielkich gromadach, nieufni wobec tego, co przyczajone poza bezpiecznym kręgiem osady, ogarnięci przesądnym lękiem przed nieznanym i tym, co czai się w ciemnościach. Tym samym dali przyzwolenie, by lęk stał się rzeczywisty i zawładnął ich życiem.
Akcja powieści toczy się w jednej z niewielkich, odizolowanych osad, do której coraz śmielej wdziera się rosnący w nienaturalnym tempie las - tak, jakby przyroda chciała odebrać człowiekowi to, co jej wcześniej zabrał. W lesie czai się niebezpieczeństwo - nie tylko dzikie hordy Barbarzyńców, lecz również coś budzącego o wiele większą grozę, nienazwane zło. Życie mieszkańców Bukowska zostało zakłócone tajemniczą i gwałtowną śmiercią kilku osób. Podczas, gdy w osadzie narasta panika, jedna z jej mieszkanek, Dorota, uświadamia sobie, że tragiczne wydarzenia mają związek z jej osobą, a dokładnie - z wyimaginowaną skrzyneczką ze śmiercią, wytworem jej umysłu, któremu niezwykle intensywne, negatywne emocje nadały złowrogo realny kształt. Dorota postanawia rozwikłać zagadkę niewyjaśnionych wypadków i przy okazji poznać tożsamość demonicznego Człowieka ze skraju lasu, którego cicha obecność jest dla dziewczyny intuicyjnie wyczuwalna od najmłodszych lat.
Autorkę "Śmierciowiska", choć debiutantkę na polu literackim, trudno posądzić o brak oryginalności czy wtórność. Koncepcja powieści jest zdecydowanie niebanalna, jej niezwykłość zasadza się na pomysłowej mieszance konwencji tworzących logiczną i spójną kompozycję pozbawioną wrażenia przypadkowości. Na pierwszy plan wysuwa się dystopijna, postapokaliptyczna wizja świata trzydzieści lat po tajemniczej Epidemii i spowodowany nią upadek cywilizacji ze wszystkimi jego przerażającymi skutkami. Z tego zrębu wyrasta rasowa powieść grozy mocno podkręcona elementami horroru, która z kolei stanowi punkt wyjścia dla mrocznego fantasy wzbogaconego o motywy charakterystyczne dla thrillera psychologicznego. Wszystkie te warstwy są ze sobą ściśle powiązane w przemyślany, logiczny sposób. Już samo zgrabne i harmonijne wymieszanie konwencji jest osiągnięciem godnym podziwu, lecz autorka na tym nie poprzestała; prowadzi fabułę w całkiem niezłym stylu prezentując zamysł głębszy, niż początkowo mogłoby się nam zdawać.
Realia powieści są specyficzne: świat po kataklizmie niejako się resetuje, wraca do swych mrocznych początków; to, co oswojone ukazuje wreszcie swą prawdziwą naturę, ludzkość cofa się w rozwoju zaprzepaszczając zdobycze cywilizacyjne - materialne i duchowe. Logiczne myślenie zastąpił zabobon, naukę - magia, baśń, pierwotne lęki. Ludźmi na powrót zawładnął atawistyczny strach przed tym, co czai się w cieniu, za granicą wsi, co nieznane. Sami wyhodowali las, który coraz głębiej wdziera się w granice osady, a zamieszkują go zagrażające człowiekowi istoty z baśni i mitów. Konkretnych kształtów nabierają koszmarne sny, silne, negatywne emocje, magia miesza się z rzeczywistością, światy się przenikają.
Taka wizja świata postapo jest tyleż fascynująca, co przerażająca, a przede wszystkim - oryginalna, świeża i atrakcyjna. Szczerze mówiąc, nie trafiłam dotąd na koncepcję, która bardziej przypadłaby mi do gustu!
Taki obraz świata potrzebuje odpowiedniej oprawy - i autorka o nią zadbała. Choć narracja toczy się leniwie, a akcję nieraz spowalniają głębsze psychologiczne wynurzenia, groza wisząca nad osadą i jej mieszkańcami jest wyraźnie wyczuwalna, a potęguje ją uczucie odizolowania i klaustrofobii spowodowane wizją rozrastającego się lasu i kurczącej się przestrzeni życiowej. Wrażenie sytuacji bez wyjścia, smętnego trwania w zniszczonym świecie i egzystencji bez przyszłości jest przytłaczające i przygnębiające. Jakby dla kontrastu w te ponure realia wdziera się bujny, różnorodny, ale i groźny świat rodem z baśni i legend wraz z zamieszkującymi go istotami. Kolejna pochwała dla autorki: wprowadzenie na scenę takich postaci, jak południca, wilkołak, wodnik i Baba Jaga, a więc wykorzystanie znanych i popularnych motywów, nie skończyło się w sposób przewidywalny, lecz nowatorski i oryginalny! Zapewniam Was, że tylko wydaje Wam się, że w tym temacie wszystko już było! Wizja Anny Głomb z pewnością pozytywnie Was zaskoczy.
Największą niespodziankę zostawiłam sobie na koniec, a dotyczy ona głównej bohaterki. Dorota jest postacią wybitnie antypatyczną, nie budzącą w czytelniku żadnych cieplejszych uczuć, a stworzyć taką postać i powierzyć jej główną rolę to prawdziwa sztuka. Można ją określić kilkoma dosadnymi, ale adekwatnymi słowami: introwertyczka, egoistka, mściwa, o charakterze wykazującym cechy socjopatii. Uważa się za bardziej wartościową i lepszą od innych. Nie jest w stanie nawiązać normalnych, serdecznych relacji nawet z własną matką, przyjaciółką czy opiekującym się nią starszym człowiekiem zwanym Pszczelarzem. Jest samowystarczalna - tak jej się przynajmniej wydaje. Do czasu... Zakończenie powieści rzuci nieco więcej światła na tę postać, być może ociepli Wasze uczucia do bohaterki, a już bez wątpienia okaże się sporym zaskoczeniem.
"Śmierciowisko" to pomysłowa, oryginalna, niepokojąca powieść. Stanowi ciekawą mieszankę konwencji i brawurowo wykorzystanych motywów składających się na intrygującą wizję świata postapo. Fabuła, która tylko z pozoru jest przewidywalna, interesująca koncepcja, mocny finał to największe zalety debiutanckiej powieści Anny Głomb. Stylowi autorki niczego zarzucić nie można, choć czasem tempo akcji i napięcie traciły impet w zderzeniu z przydługimi opisami stanów emocjonalnych i psychicznych bohaterów. Generalnie jednak bez wahania zaliczam "Śmierciowisko" do grona najbardziej udanych debiutów - warto przekonać się samemu, że jest to pozycja godna uwagi, oryginalna i nietuzinkowa.
"Kiedy zniknęli ludzie, a lasu wyrosłego na ich kościach zrodziło się to, co dotychczas istniało w ich baśniach i strachu"
Przed trzydziestu laty nieznana, mordercza Epidemia doprowadziła do niemal doszczętnej zagłady gatunku ludzkiego i upadku cywilizacji. Na jej ruinach pozostałe przy życiu ludzkie niedobitki próbują zaadaptować się do nowych, surowych warunków;...
2012-12-22
Wiernym fanom prozy Stefana Dardy długo przyszło czekać na kontynuację "Czarnego Wygonu". "Bisy" były najbardziej przeze mnie wyczekiwaną premierą roku; z rozbudzoną wyobraźnią i apetytem zaostrzonym fantastyczną lekturą "Słonecznej Doliny" i "Starzyzny" oraz nadzieją, że trzeci tom dorówna swoim znakomitym poprzednikom, bez wahania sięgnęłam po przedostatnią część tetralogii.
Fabuła "Bisów" jest bezpośrednią kontynuacją "Starzyzny", jednak poprzedza ją mroczne, niespełna dziesięciostronicowe opowiadanie zatytułowane "Słowo Czarnego" stanowiące pełne grozy wprowadzenie w klimat i tematykę właściwej historii. A ta traktuje o dalszych losach warszawskiego dziennikarza Witolda Uchmanna, który dwa lata wcześniej, odpowiadając na tajemniczego maila niejakiego Rafała Gielmudy, udał się na Roztocze w poszukiwaniu nośnego tematu do gazety. Trafił wtedy do przeklętej, zawieszonej w czasie wioski o nazwie Starzyzna, gdzie stawił czoła przerażającej, mrocznej sile reprezentowanej przez upiornego proboszcza przewodzącego gromadzie jemu podobnych istot, a następnie przedostał się z powrotem do rzeczywistego świata. Uchmannowi nie jest jednak dane rozkoszować się odzyskaną wolnością i poczuciem bezpieczeństwa. Wszystko wskazuje na to, że potężne zło wydostało się poza granice przeklętej wsi, przeniosło do realnego świata i jest silniejsze, niż kiedykolwiek przedtem. Uchmann próbuje uratować swego przyjaciela, Adama Nawrota, który utknął na dobre w innym wymiarze, ale wkrótce przekonuje się, że nie będzie łatwo wyrwać go złu. Przybrało ono bowiem kształt już nie demonicznego księdza, ale tajemniczego Czarnego, który wydaje się odeń bardziej potężny, niebezpieczny i zdeterminowany, by zabrać ze sobą jak najwięcej istnień.
"Bisy" wprowadzają zupełnie nową galerię postaci, pozornie bez żadnego związku z wydarzeniami, jakie stały się udziałem Witolda Uchmanna. Wkrótce jednak czytelnik odkrywa, że ich losy w niesamowity sposób są powiązane z wydarzeniami i bohaterami znanymi z poprzednich tomów i choć charakter tych więzi póki co mu umyka, pojawiają się wskazówki jednoznacznie je sugerujące. W dalszym ciągu trudno ogarnąć całościowy zamysł autora - właściwie żaden sekret nie zostaje wyjaśniony, choć odnosi się wrażenie, że grunt pod rozwiązanie tajemnicy został starannie przygotowany. Każdy pozornie nieistotny drobiazg może mieć znaczenie, a informacji pojawia się tyle, że nie tylko nadzwyczaj łatwo pogubić się w ich labiryncie, lecz także trudno stwierdzić, która z nich przyszłości okaże się przydatna. Czytelnikowi nie pozostaje nic innego, jak kroczyć w ślad za mroczną wyobraźnią autora z nadzieją, że prędzej czy później ujrzy światełko w tunelu, a wszystkie klocki układanki wreszcie wskoczą na swoje miejsce. Uwielbiam taką zabawę w kotka i myszkę, wrażenia są naprawdę niesamowite!
"Bisy" oferują ponadto szerszą perspektywę; to już nie jest opowieść o przeklętej wiosce, ale o dziennikarzu, który przypadkiem ściągnął na siebie uwagę piekielnych sił i próbuje stawić im czoło. Fabuła ewoluuje, powstają nowe wątki gmatwające jeszcze bardziej i tak zawiłą opowieść, atmosfera zagęszcza się, a nieznośne napięcie przywodzi na myśl przysłowiową ciszę przed burzą. Wszystko, co po lekturze dwóch poprzednich tomów wydawało się oczywiste, już takie nie jest, zaś niezwykle widowiskowe i otwarte (znowu!) zakończenie pozostawia jątrzący niedosyt, ale i nadzieję, że finalna część tetralogii zaspokoi wreszcie ciekawość i ostatecznie pozamyka wszystkie drzwi. Głównym pytaniem pozostaje kto lub co stanowi istotę zła wyciągającego swe macki daleko poza Starzyznę oraz jaki będzie wynik ostatecznej rozgrywki, której wizja majaczy gdzieś w niedalekiej przyszłości.
Po raz kolejny stwierdzam, że Stefan Darda jest jednym z moich ulubionych autorów powieści grozy. Znakiem rozpoznawczym jego prozy jest wyjątkowo oryginalne i twórcze wykorzystanie motywów zjawisk nadprzyrodzonych rodem z ludowych opowieści, starannie budowana atmosfera grozy i tajemniczości wzbudzająca nieokreślony niepokój, swoista logika wydarzeń, trudna do zgłębienia, lecz za to intuicyjnie wyczuwalna, no i te nieszczęsne otwarte zakończenia nieustannie podsycające apetyt. Gorąco polecam wielbicielom mrocznych klimatów zapoznanie się z serią "Czarny Wygon" pełna nadziei, że na ostatni tom tetralogii nie przyjdzie nam czekać zbyt długo.
Wiernym fanom prozy Stefana Dardy długo przyszło czekać na kontynuację "Czarnego Wygonu". "Bisy" były najbardziej przeze mnie wyczekiwaną premierą roku; z rozbudzoną wyobraźnią i apetytem zaostrzonym fantastyczną lekturą "Słonecznej Doliny" i "Starzyzny" oraz nadzieją, że trzeci tom dorówna swoim znakomitym poprzednikom, bez wahania sięgnęłam po przedostatnią część...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2012-11-26
Moje literackie spotkania z wampirami można by zliczyć na palcach jednej ręki: "Dracula" Brama Stokera, "Miasteczko Salem" Stephena Kinga, "Wywiad z wampirem" Anne Rice, "Carmilla" Josepha Sheridana le Fanu oraz - nie aspirująca do tego klasycznego kanonu, ale całkiem niezła "Królowa cieni" Marcusa Sedgwicka. Ominęło mnie całe to szaleństwo ze "Zmierzchem", "Pamiętnikami wampirów" czy "Czystą krwią"; klasyczny literacki wizerunek wampira w zupełności mi odpowiadał i wystarczająco działał na wyobraźnię. Cóż więc podkusiło mnie do sięgnięcia po książkę Dormanna, która - jak sugeruje opis - stanowi kolejną cegiełkę w mozolnie budowanym wizerunku najpopularniejszego i najbardziej fascynującego upiora? Ano zwyczajna, ludzka ciekawość! I może sugestywna okładka, intrygujący opis wydawcy, no i ten dopisek brzmiący co prawda jak tani chwyt reklamowy, ale sprawdzający się co do joty: "jeśli myślisz, że o wampirach wiesz już wszystko - mylisz się". No cóż, nie trzeba mi było większej zachęty...
Victoria jest młodą lekarką, matką samotnie wychowującą kilkuletnią córeczkę, Kat, dochodzącą do siebie po koszmarnym rozwodzie kończącym związek, który boleśnie nadszarpnął jej poczucie wartości. Przeprowadza się do miasteczka Lake Falls położonego w malowniczej, górskiej dolinie, gdzie ma objąć praktykę lekarską po odchodzącym na emeryturę poprzedniku. Kiedy wreszcie jej życie zaczyna powoli się układać, jak grom z jasnego nieba spada na nią kolejne nieszczęście: jej córeczka zapada na nieuleczalną chorobę nie pozostawiającą żadnej nadziei na wyzdrowienie. W tym trudnym czasie zrozpaczona Victoria spotyka tajemniczego mężczyznę, który proponuje jej pomoc - jednak nie czyni tego bezinteresownie. Kobieta jest na straconej pozycji; życie Kat jest dla niej najważniejsze, nieznajomy o tym wie i bez skrupułów wykorzystuje sytuację. Stawka jest bardzo wysoka, ale okazuje się, że nie tylko Victoria ma wiele do stracenia. Próbując zgłębić sekret swego nieproszonego gościa przekonuje się, że urokliwe miasteczko skrywa przerażającą tajemnicę...
No dobra. Opis zdaje się brzmieć znajomo, ale mogę Was zapewnić: to nie tak, jak myślicie! Przyznam szczerze, że ja również dałam się zwieść pozorom i pozwoliłam sobie wejść na wygodną, przewidywalną ścieżkę stereotypu utrwalonego przez współczesną literaturę wampiryczną. Nawiasem mówiąc, pobiegłam nią z radością i w podskokach - no bo powiedzcie, z ręką na sercu: której z nas nie uwiódłby fascynujący, tajemniczy, inteligentny, niebezpieczny, samotny od wieków męski ideał?
A jednak autorowi udało się wyjść poza ten stereotyp wytyczający kobiece marzenia i to w taki sposób i w takim stylu, że przez dłuższy czas siedziałam osłupiała. Nie powiem, moja podkręcona do granic możliwości przez sugestywną narrację wyobraźnia przyjęłaby bez zastrzeżeń wszystko, cokolwiek zaplanowałby sobie autor, nawet rozwiązanie przewidywalne i narzucające się za sprawą powyższego zarysu fabuły. Autor jednak poszedł w kierunku zupełnie przeze mnie nieprzewidzianym! Były co prawda zarówno subtelne sygnały, jak i całkiem czytelne aluzje, jednak kompletnie do mnie nie trafiały bądź też ignorowałam je zapamiętale, stąd też zwrot akcji o sto osiemdziesiąt stopni był dla mnie zupełnym zaskoczeniem - żeby nie powiedzieć: szokiem.
Dopiero po dłuższej chwili od zakończenia lektury i jako takim wyciszeniu kłębiących się uczuć, pokornie przyjęłam do wiadomości, że autor zabawił się ze mną w kotka i myszkę. Ochłonęłam. I należycie doceniłam jego finezję, umiejętność grania na emocjach, wodzenia za nos, podsuwania kolejnych tropów ze świadomością, że w ferworze wrażeń nie na wiele się zdadzą. Niesamowity klimat, gęstą od tajemnic i podejrzeń atmosferę, misternie budowane napięcie, które sprawia, że zapominamy zaczerpnąć kolejnego oddechu. Wyraziste sylwetki bohaterów, wiarygodne pod względem psychologicznym, autentyczne w swoich emocjach. Sugestywną, elektryzującą narrację i powalający na kolana finał idealnie wieńczący oryginalny pomysł - co wydawałoby się całkowitym nieprawdopodobieństwem zważywszy na mocno już wyeksploatowany temat.
Jeśli więc chcecie dowiedzieć się, co tak naprawdę zdarzyło się w Lake Falls - zapraszam do lektury, nie dodam ani słowa więcej!
Moje literackie spotkania z wampirami można by zliczyć na palcach jednej ręki: "Dracula" Brama Stokera, "Miasteczko Salem" Stephena Kinga, "Wywiad z wampirem" Anne Rice, "Carmilla" Josepha Sheridana le Fanu oraz - nie aspirująca do tego klasycznego kanonu, ale całkiem niezła "Królowa cieni" Marcusa Sedgwicka. Ominęło mnie całe to szaleństwo ze "Zmierzchem", "Pamiętnikami...
więcej mniej Pokaż mimo to2012-11-18
2012-07-23
Moje kolejne, czwarte już spotkanie z twórczością Neila Gaimana przechodzi do historii. Choć właściwie niezupełnie, gdyż przynajmniej kilku opowiadań zawartych w zbiorze opatrzonym tytułem "Dym i lustra" długo nie zapomnę.
Zbiór składa się aż z 35 opowiadań oraz rozbudowanego wstępu - czy też raczej wprowadzenia, w którym autor odkrywa przed czytelnikiem kulisy powstania zamieszczonych w książce historii. Czyta się je z ciekawością - osobiście bardzo lubię tego typu notki, gdyż dają możliwość poznania autora na nieco innej płaszczyźnie niż tylko jego twórczości, a jednocześnie bezpośrednio do niej nawiązują. Same utwory mają formę opowiadań bądź nowelek, ale również wierszy i poematów, co mile mnie zaskoczyło i z pewnością było istotnym urozmaiceniem lektury. Jeśli chodzi o tematykę, to jej nieco chaotyczna różnorodność sprawia wrażenie, jakby jedynym kryterium doboru utworów było to, by ich fabuła i klimat współgrały z tytułem zbioru. "Dym i lustra" przedstawiają rzeczywistość, której ostre kontury zaciera dym, zaś lustra, ustawione pod odpowiednim kątem, przekonująco kłamią ukazując rzeczywistość z naszych fantazji, snów, marzeń i baśni na tyle prawdopodobnie, że zaczynamy w nią wierzyć...
Takie też są historie opowiedziane przez Neila Gaimana - kreują rzeczywistość istniejącą na pograniczu świata realnego i magicznego, które oddziela bardzo umowna, ulotna jak dym granica. Elementy tych dwóch światów przenikają się wzajemnie w sposób zupełnie nieoczekiwany i dowolny dając w efekcie całkiem nowy twór - rzeczywistość stwarzającą pozory realizmu, ale przesyconą magią, baśniowością, oniryzmem, emanującą wiszącą w powietrzu grozą i wszechobecną tajemniczością. Gaiman przemawia obrazami zrodzonymi z jego mrocznej i bujnej wyobraźni, oplątuje czytelnika sugestywnymi, nierzeczywistymi wizjami przesyconymi erotyzmem, groteską i czarnym humorem, które budzą skojarzenia z twórczością Poego, Carrolla, Kinga, a nawet Lovecrafta, Aubreya czy braci Grimm.
Siłą rzeczy nie wszystkie utwory zawarte w zbiorze przemawiają do czytelnika z jednakową siłą i pozostawiają niezatarte wrażenie. Trzeba jednak przyznać, że Gaiman - obok Kinga i Ketchuma - po mistrzowsku opanował trudną i wymagającą formę opowiadań przekazując swoją wizję za pomocą niewielkiej, ale starannie dobranej ilości słów oraz wieńcząc każde z nich porażającą puentą, od której włos się jeży na głowie. Powiedzenie "finis coronat opus" sprawdza się również w przypadku "Dymu i luster" - nawet historie, które mnie niezbyt wciągnęły lub nie wywarły na mnie większego wrażenia, przykuły moją uwagę lub wręcz poraziły mocną, dobitną puentą. Najczęściej jednozdaniową, kończącą opowiadanie. To jest prawdziwe mistrzostwo.
Trudno pisać o nierównym poziomie opowiadań - ich różnorodność sprawia, że każdy czytelnik znajdzie w zbiorze coś, co przemówi do niego ze szczególną mocą, co go poruszy lub na długo zapadnie w pamięć - wszystko zależy do osobistych preferencji i oczekiwań. Jeśli o mnie chodzi, to największe wrażenie wywarło na mnie siedem utworów, które uznałam za znakomite pod każdym względem, które zachwyciły mnie i ujęły każde na swój sposób, no i oczywiście oszołomiły puentą.
"Rycerskość" - rewelacyjny przykład zamazywania granic światów - opowieść o staruszce, która znalazła Świętego Graala i zdumiewających tego konsekwencjach; "Cena" - historia, która zmroziła mi krew w żyłach i wywołała autentyczną grozę, opowiadająca o tajemniczym opiekunie pewnego domostwa; "Szukając dziewczyny" - najbardziej kojarzy mi się z przypowieścią; utwór piękny, melancholijny, nastrojowy, w dodatku z przesłaniem; "Załatwimy ich panu hurtowo" - czarny humor, groteska i absurd odwracające naszą uwagę od ledwie wyczuwalnej grozy wiszącej w powietrzu, która dosłownie wybucha w finale - efekt jest piorunujący; "Dziecizna" - mroczna, przewrotna i gorzka wizja świata i opowieść o tym, do czego zdolny jest człowiek; "Córka sów" - ujęła mnie atmosferą romantycznej ballady i nawiązaniem do klimatu ludowych podań - opowieść o tym, jak zło zostaje ukarane przez siły z zaświatów; "Szkło, śnieg i jabłka" - przerażająca wersja "Królewny Śnieżki" dla dorosłych; mocne!
"Dym i lustra" to znakomity, cudownie różnorodny zbiór opowiadań Neila Gaimana, który z pewnością przypadnie do gustu nie tylko fanom autora. Lekki, gawędziarski styl oraz sugestywna, oryginalna i nastrojowa proza gwarantują ucztę dla wyobraźni, całą gamę emocji oraz niezapomniane wrażenia, a także westchnienie ulgi - że to wszystko pozostaje w sferze snów, marzeń, złudzeń i baśni. Pozostaje jednak ukłucie niepewności: czy aby na pewno?
Moje kolejne, czwarte już spotkanie z twórczością Neila Gaimana przechodzi do historii. Choć właściwie niezupełnie, gdyż przynajmniej kilku opowiadań zawartych w zbiorze opatrzonym tytułem "Dym i lustra" długo nie zapomnę.
Zbiór składa się aż z 35 opowiadań oraz rozbudowanego wstępu - czy też raczej wprowadzenia, w którym autor odkrywa przed czytelnikiem kulisy powstania...
Egzorcysta Williama Petera Blatty'ego to jedna z tych powieści, której fabuły raczej nie trzeba nikomu streszczać. Jeden z najsłynniejszych, a według wielu krytyków - jeden z najlepszych horrorów wszech czasów - wiernie przeniesiony na ekran przez Williama Friedkina w 1973 roku, już od ponad czterech dekad przeraża, intryguje, zadziwia i powiększa grono wiernych czytelników. W 2011 roku kultowa dziś historia opętania dwunastoletniej dziewczynki przez starożytnego demona i egzorcyzmów dokonanych przez ojca Merrina (oparta notabene na głośnym swego czasu, autentycznym incydencie opętania kilkunastoletniego chłopca z Iowa w 1949 roku), z okazji 40-lecia publikacji doczekała się nowego, odświeżonego wydania; Blatty przeredagował swą najgłośniejszą powieść, wzbogacając ją o dodatkową scenę, rozbudowując zakończenie oraz wnosząc kilkadziesiąt mniejszych zmian w tekście. Tak dopieszczona wersja Egzorcysty trafia właśnie do rąk polskiego czytelnika.
Czytaj więcej :https://zwiedzamwszechswiat.blogspot.com/2017/05/egzorcysta.html
Egzorcysta Williama Petera Blatty'ego to jedna z tych powieści, której fabuły raczej nie trzeba nikomu streszczać. Jeden z najsłynniejszych, a według wielu krytyków - jeden z najlepszych horrorów wszech czasów - wiernie przeniesiony na ekran przez Williama Friedkina w 1973 roku, już od ponad czterech dekad przeraża, intryguje, zadziwia i powiększa grono wiernych...
więcej Pokaż mimo to