-
ArtykułyMama poleca: najlepsze książki dla najmłodszych czytelnikówEwa Cieślik19
-
ArtykułyKalendarz wydarzeń literackich: czerwiec 2024Konrad Wrzesiński5
-
ArtykułyWyzwanie czytelnicze Lubimyczytać. Temat na czerwiec 2024Anna Sierant1189
-
ArtykułyCzytamy w długi weekend. 31 maja 2024LubimyCzytać447
Biblioteczka
2023-11-18
2022-01-10
2021-04-22
2015-12-22
2019-09-07
2019-03-25
2011-07-17
Może i dowcipna, ale nie w moim typie poczucia humoru.
Polski wydawca skandalicznie naciągnął tytuł (tytuł oryginalny "90 classic books for people in a hurry" znaczy coś z przybliżeniu "90 klasycznych książek dla ludzi zabieganych" czyli nie ma tam nic o nieczytaniu ani wartościowaniu tych książek, nieprawdaż?).
Minusem jest anglocentryczna wizja literatury (62 książki z kręgu literatury anglosaskiej, 28 to "reszta świata").
Niespecjalne ilustracje (bohaterowie wszystkich wyglądają prawie identycznie).
Suche streszczenie zarzyna literaturę, ponieważ często ważniejsza od treści jest forma (język, ilustracje i inne takie) książki.
Efekt (w moim przypadku) - autor zniechęcił mnie do czytania niektórych powieści.
Chyba nie taki był zamiar autora (mam nadzieję!)?
Może i dowcipna, ale nie w moim typie poczucia humoru.
Polski wydawca skandalicznie naciągnął tytuł (tytuł oryginalny "90 classic books for people in a hurry" znaczy coś z przybliżeniu "90 klasycznych książek dla ludzi zabieganych" czyli nie ma tam nic o nieczytaniu ani wartościowaniu tych książek, nieprawdaż?).
Minusem jest anglocentryczna wizja literatury (62 książki z...
2018-07-31
2018-03-25
Przeczytałam. I nic mnie to nie obeszło.
Może częściowo dlatego, że odgadłam prawie wszystkie tajemnice na samym początku.
Nie wiem, w czym tkwi problem, bo - w przeciwieństwie do większości recenzujących - uważam, że książka jest nieco lepiej napisana, niż "Dziewczyna z pociągu" i zupełnie mi nie przeszkadzało, że nie trzyma w napięciu. Ale jakoś nie byłam w stanie zaangażować się emocjonalnie w fabułę.
Być może to już taki mój defekt, że bardziej mnie emocjonuje podniesienie brwi przez bohaterkę powieści Henry'ego Jamesa niż tragedie i dramaty większości postaci powieści obyczajowych i kryminałów z XXI wieku.
Reasumując: może czas przerzucić się na klasykę?
Przeczytałam. I nic mnie to nie obeszło.
Może częściowo dlatego, że odgadłam prawie wszystkie tajemnice na samym początku.
Nie wiem, w czym tkwi problem, bo - w przeciwieństwie do większości recenzujących - uważam, że książka jest nieco lepiej napisana, niż "Dziewczyna z pociągu" i zupełnie mi nie przeszkadzało, że nie trzyma w napięciu. Ale jakoś nie byłam w stanie...
2018-04-19
2018-04-16
2017-02-04
Czy można napisać dobrą książkę o drugiej wojnie żyjąc sobie komfortowo na Hawajach? Jak oddać głód, zimno, brak nadziei, niepewność jutra oraz codzienną walkę o przeżycie będąc obsługiwanym przez rzeszę (nomen omen) agentów, redaktorów, korektorów, pracowników wydawnictw, kolegów po piórze i innych pomocników?
Książka niemal do końca przypomina gładkie czytadło ślizgające się po naskórku opowiadanej historii, żadna z postaci nie ma nawet charakterystycznego gestu czy właściwego sobie powiedzenia czy choćby ulubionej rzeczy (oprócz jednego dziecka)! Realia drugiej wojny światowej przypominają te z filmu "Życie jest piękne" Roberta Benigniego czyli mocna, krwista, optymistyczna teza otoczona kartonowymi dekoracjami. Widać jak na dłoni, że autorka nigdy w życiu nie przeczytała czegoś w rodzaju opowiadań Borowskiego czy reportaży Hanny Krall, zapewne opierała się, jak to często bywa z Amerykanami, na "Dzienniku" Anne Frank oraz filmach o drugiej wojnie światowej. Książka przypomina idealistyczną wizualizację wyobrażeń autorki na temat wojny. Fragmenty drastyczne są krótkie i precyzyjnie dawkowane, by nie zdominować emocji czytelnika. Słowa wypowiadane i przez postaci, i przez narratora pachną na odległość romansami i literaturą obyczajową z niższej półki w stylu "trzeba zawsze mieć nadzieję", "mogą mnie poniżać, ale mnie nie złamią". Po lekturze w głowie nie zostaje żaden zwrot, obraz ani emocja, wszystko wyparowuje jak bezkaloryczny wrzątek, rozgrzewający na kilka minut ciało i przepadający bez śladu. Niemcy są źli (z jednym wyjątkiem), Francuzi dobrzy (też z jednym wyjątkiem), Anglicy mrukliwi i niewylewni, więźniowie smutni i bezsilni, więźniowie obozowi słabną i się przyjaźnią, a dzieci tylko mądre i rozumiejące. Litości!
Najbardziej zabawne jest to, że autorka sama w pierwszym rozdziale książki diagnozuje trafnie ten stan rzeczy:
"Amerykanie potrafią być tacy naiwni".
A w innym miejscu pisze jeszcze o młodych ludziach: "Wydaje im się, że rozwiążą problem, gadając o nim".
No właśnie. A styl powyższych cytatów dodatkowo doskonale ukazuje poziom psychologii opowieści serwowanej w tej książce.
Czy można napisać dobrą książkę o drugiej wojnie żyjąc sobie komfortowo na Hawajach? Jak oddać głód, zimno, brak nadziei, niepewność jutra oraz codzienną walkę o przeżycie będąc obsługiwanym przez rzeszę (nomen omen) agentów, redaktorów, korektorów, pracowników wydawnictw, kolegów po piórze i innych pomocników?
Książka niemal do końca przypomina gładkie czytadło...
2018-02-20
Moim zdaniem cały gatunek domestic noir tak naprawdę wyrządził dla tematyki przemocy domowej wobec kobiet chyba więcej szkód niż pożytku.
Jedna, dwie książki jako nowość, szok - owszem, działają.
Choć skrzętnie unikałam dalszych lektur w tym nurcie (po "Dziewczynie z pociągu" i przewrotnej "Zaginionej dziewczynie") to czytając tę książkę myślałam tylko "nuda, nuda, nic nowego".
Chyba mam chorą wyobraźnię (albo w ogóle wyobraźnię), bo zakończenie przewidziałam w połowie, a wszystkie posunięcia głównych bohaterów tak z kilkadziesiąt stron wcześniej, a po kilku pierwszych stronach wiedziałam już, czego się spodziewać. Wciąż jednak się łudziłam, że a nuż na koniec autorka zaserwuje jakąś niespodziewaną woltę i wszystko okaże się zupełnie inne niż się spodziewałam. Niestety okazało się dokładnie takie samo.
Dodam też, że niektóre "słabsze" momenty w zachowaniu Jacka były dla mnie absolutnie nieprawdopodobne psychologicznie i trącące naiwnością autorki, która nigdy tematu nie poznała osobiście (choćby z rozmowy z osobą, która doświadczyła czegoś podobnego).
Reasumując: książka przewidywalna i przez to nużącą, a co za tym idzie odwrażliwiająca na ważną kwestię przemocy. Ponadto bohaterowie czasem naszkicowani w naiwny sposób, mało pogłębiona psychologia postaci, w efekcie tego główna bohaterka zamiast współczucia budzi czasem irytację, a główny bohater obojętność.
Drobne niespójności fabularne (np. bohaterka nie ma zegarka a stwierdza "obudziłam się po czternastu godzinach", jakby była jasnowidzem) nie poprawiają odbioru książki.
Zadedykowanie jej córkom autorki uważam za wyjątkowo ponury żart.
Moim zdaniem cały gatunek domestic noir tak naprawdę wyrządził dla tematyki przemocy domowej wobec kobiet chyba więcej szkód niż pożytku.
Jedna, dwie książki jako nowość, szok - owszem, działają.
Choć skrzętnie unikałam dalszych lektur w tym nurcie (po "Dziewczynie z pociągu" i przewrotnej "Zaginionej dziewczynie") to czytając tę książkę myślałam tylko "nuda, nuda, nic...
2017-06-30
2017-12-21
2017-10-07
Przypominająca scenariusze odcinków serialu historia pewnej tajemnicy rodzinnej. Język dość prosty, psychologia postaci scenariuszowa. Całość nie najgorsza, ale jeśli czytało się ostatnio coś Henry'ego Jamesa, nawet z jego słabszych rzeczy, z trudem przełyka się taką toporną prozę.
Obiektywnie nie jest źle. Ale dlaczego nie jest dobrze?
Przypominająca scenariusze odcinków serialu historia pewnej tajemnicy rodzinnej. Język dość prosty, psychologia postaci scenariuszowa. Całość nie najgorsza, ale jeśli czytało się ostatnio coś Henry'ego Jamesa, nawet z jego słabszych rzeczy, z trudem przełyka się taką toporną prozę.
Obiektywnie nie jest źle. Ale dlaczego nie jest dobrze?
2017-09-22
Mój dyskomfort zdystansował i zdyskwalifikował "Dysforię" w dyscyplinie zwanej dyskursem socjologicznym. Dysharmonia między dyscypliną pisarską a dysfunkcyjną dywersją wynika albo z dysymulacji, albo z dysocjacji dysponenta pióra i prowadzi do dyskredytacji dyskrecji. Dyshonor i dysonans.
(Trzecia książka w moim czytelniczym życiu (długim), której nie przeczytałam do końca.)
Mój dyskomfort zdystansował i zdyskwalifikował "Dysforię" w dyscyplinie zwanej dyskursem socjologicznym. Dysharmonia między dyscypliną pisarską a dysfunkcyjną dywersją wynika albo z dysymulacji, albo z dysocjacji dysponenta pióra i prowadzi do dyskredytacji dyskrecji. Dyshonor i dysonans.
(Trzecia książka w moim czytelniczym życiu (długim), której nie przeczytałam do...
2016-02-18
Co za dziwna książka!
Poziom napięcia kryminalnego porównywalny do serialu "Złotopolscy" (przywołuję tu ten tasiemiec nie bez kozery). Sposób przywoływania powiedzeń i przysłów bardzo poprawnie szkolny. Drobne niezgrabności stylistyczne ujdą, ale nie można tego powiedzieć o tabloidowej płaskości psychologicznej bohaterów (pięknie nietwórcze przywołanie klisz i stereotypów). Dialogi jak z Łepkowskiej (czytaj: sztuczne). Ciekawe jest za to całkowicie nieprawidłowe słownictwo w odniesieniu do osoby niepełnosprawnej intelektualnie z irytująco manierycznym "chłopcem w ciele mężczyzny" na czele, co dodatkowo utrwala szkodliwe stereotypy (rzecz karygodna w tekście psychologa z wykształcenia - może to kwestia braków praktyki). Zabawne są wstawki kulinarne: tradycyjna sałatka jarzynowa serwowana na obiad (!) tudzież placek drożdżowy z rabarbarem w styczniu (!). Nie wspomnę już nawet o takim drobiazgu klarowności narracji, jak rzucenie przez jednego z bohaterów noża, który dwa zdania wcześniej został odrzucony przez atakującą go kobietę (i spokojnie leżał wciąż na drodze).
Brawo także dla grafika za enigmatyczną okładkę, która absolutnie nie pozwala się domyślić, że rzecz będzie o podpalaczu.
I o co tu tak w ogóle chodzi?
Co za dziwna książka!
Poziom napięcia kryminalnego porównywalny do serialu "Złotopolscy" (przywołuję tu ten tasiemiec nie bez kozery). Sposób przywoływania powiedzeń i przysłów bardzo poprawnie szkolny. Drobne niezgrabności stylistyczne ujdą, ale nie można tego powiedzieć o tabloidowej płaskości psychologicznej bohaterów (pięknie nietwórcze przywołanie klisz i stereotypów)....
2014-01-06
Bardzo zła książka, w sensie narobienia szkód w umysłach czytelników w kwestii terapii.
Początek zapowiadał niezłą powieść. I taka była do momentu przeskoczenia na męskiego narratora - pacjenta. Okazuje się on bardziej inteligentny od terapeutki, bardziej świadomy wszystkich mechanizmów psychologicznych i za bardzo świadomy siebie. Moim zdaniem z takim poziomem wglądu zupełnie nie potrzebował terapii. Nie jest to też monolog mężczyzny po traumach.
Autorka nie ma zresztą za dużej wiedzy o terapii - nie polega ona bowiem na tłumaczeniu pacjentom w dwóch zdaniach idei przeniesienia i wywieraniu na nich presji, by - po zaakceptowaniu tego co usłyszeli - przestali to robić. A innemu z pacjentów pozwala świadomie na przeniesienie (figura matki), a nawet to inicjuje po czym wykorzystuje do realizacji własnych sfrustrowanych potrzeb. Litości!
Terapeutka jest osobą po nieprzepracowanej żałobie i traumie a pracuje z osobami, które mają takie same problemy. W książce nie przeczytamy zdania na temat tego, że jest to nieetyczne i nieprofesjonalne! Nie mówiąc o wątkach romansu z pacjentem! Nie wspominając już o tym, że najpierw zasłania się tajemnicą zawodową, a potem strzela informacjami o pacjentach na prawo i lewo. Z tajemnicy zawodowej zwalnia tylko - pisemnie! - prokurator albo sędzia.
Od połowy dodatkowo autorka nie może się zdecydować, jaką książkę pisze: kryminał, thriller, powieść psychologiczną czy obyczajówkę. Przesłodzone wątki nieprawdopodobnie gładkiego romansu przyprawiają o odruch wymiotny, a serialowo pokończone naprędce happy endem prawie wszystkie wątki przyprawiają o zgrzyt zębów.
Wreszcie zakończenie - zaskakujące, ale w jakimś stopniu przewidywalne, bowiem od połowy prawie autorka sugeruje, że za sprawcą stoi ktoś jeszcze.
I na koniec - kompletny brak panowania nad fabułą. Pojawia się wzmianka o zniknięciu noża z kuchni - i nic dalej o tym. Pojawia się wzmianka o pamiętaniu zapachu sprawcy - i tez nic z tym wątkiem się nie dzieje. Po co to wszystko?
Szkoda w tym wszystkim tego, że autorka ma - moim zdaniem - potencjał. Tylko nie przemyślała o czym chce pisać, tzn. czy chce się skupić na traumie, na morderstwach, na terapii czy na romansach. Dzięki temu - że odniosę się do porównania cukierniczego (w kontekście do nadmiaru cukru w książce) - zamiast sernika lub makowca wyszło ciasto trochę sernikowe, trochę karmelowe, trochę makowe a może jeszcze nieco marchewkowe. Przyprawia o zgagę i niestrawność.
I ubolewać należy, że te wszystkie przyjaciółki (znające podobno temat) oraz redaktorki, którym autorka tak wylewnie dziękuje na końcu dzieła, wypuściły taki niedorobiony tekst w obieg.
Bardzo zła książka, w sensie narobienia szkód w umysłach czytelników w kwestii terapii.
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toPoczątek zapowiadał niezłą powieść. I taka była do momentu przeskoczenia na męskiego narratora - pacjenta. Okazuje się on bardziej inteligentny od terapeutki, bardziej świadomy wszystkich mechanizmów psychologicznych i za bardzo świadomy siebie. Moim zdaniem z takim poziomem wglądu...