Biblioteczka
"Listy niezapomniane" to zbiór korespondencji, która jest i powinna być przeznaczona dla szerszego grona odbiorcy, niż tylko adresat. Teksty wzruszają, wprawiają w zadumę i uczą historii, a może inaczej - uczą życia. Opisują najważniejsze chwile życia.
...tuż przed egzekucją, po ciężkiej operacji, po odkryciu właściwości uranu, do małżonki, która już odeszła do domu Abrahama...
Zadziwiają jak wiele emocji można przelać na papier. Oduczają ciągłego przebywania w świecie fikcji - niczym grawitacja grzecznie nas przywołują do rzeczywistości - do życia i śmierci. Ale jak to i bywa, w każdym dramacie musi (choćby dla zasady), pojawić się humor. Humor od autorów kreskówek, czy od samej królowej. Gorycz połączona ze słodyczą - czyż to nie esencja naszej krótkiej egzystencji.
Powiem wam jeszcze, że ta książka może stać w księgarni za rok, za dwa, może stać za dziesięć lat i nawet kiedy będę leżeć na łożu śmierci to ta pozycja literacka może zostać wznowiona do druku. Bo...to się nie nudzi. Bo to co już było, zawsze za nami pozostanie. Dla nas i dla przyszłych pokoleń.
A mili moi, prawda (choćby nie wiem jak "goła") zawsze swoich odbiorców znajdzie. A w tej książce prawdy i autentyczności nie brak.
PS. Piękne wydanie - rozmarzona Paulina poleca!
http://recenzujemyto.blogspot.com/2015/06/listy-niezapomniane.html
"Listy niezapomniane" to zbiór korespondencji, która jest i powinna być przeznaczona dla szerszego grona odbiorcy, niż tylko adresat. Teksty wzruszają, wprawiają w zadumę i uczą historii, a może inaczej - uczą życia. Opisują najważniejsze chwile życia.
...tuż przed egzekucją, po ciężkiej operacji, po odkryciu właściwości uranu, do małżonki, która już odeszła do domu...
http://recenzujemyto.blogspot.com/2015/05/niemiecka-zbrodnia-czyli-sniezka-musi.html
Do niczym niewyróżniającego się miasteczka Altenhain wraca Tobias - zabójca dwóch nastolatek. Mimo tego, że już odbył swoją karę (10 lat więzienia), to jest przez miejscową społeczność szykanowany. Jesteśmy świadkami bicia go do nieprzytomności, pisania prowokujących napisów na domu jego ojca oraz przeraźliwych strat, których doświadcza jego rodzina. Zemsta wisi w powietrzu. Tylko kilku znajomych sprzed lat i zbuntowana Amelie wierzą w niewinność mężczyzny.
"Przecież to już było!" - krzyczy rozwścieczony tłum czytelników. Gwarantuję wam, że czegoś takiego nie czytaliście.
Sprawa jest skomplikowana jak labirynt Minotaura. Czasami chce się po prostu zamordować samą autorkę! Pani Nele raz pisze zdanie, które decyduje o akcji całej powieści, nagle się rozmyśla.... i kończy je za 30 stron później. Ugh! Książka jest podzielona na rozdziały, a każdy rozdział opisuje jeden dzień śledztwa. Ten z kolei, dzieli się na jeszcze mniejsze jednostki, bo każdy bohater chce opowiedzieć historię ze swojego punktu widzenia. I stąd ta zdrowa "nienawiść" do Nele Neuhaus.
Co mnie bardzo dziwi i niepokoi to brak popularności tej pozycji literackiej. Chciałąbym, żeby przynajmniej jedna osoba po przeczytaniu tej pozycji dodała ją do "chcę przeczytać" na portalu lubimyczytać.pl, a a niedługo po tym przeniosła ją do grupy "przeczytane". Wtedy poczuję się spełnionym człowiekiem, blogerką.
"Śnieżka musi umrzeć" to trzymający w napięciu, fenomenalny kryminał z nietuzinkową intrygą. Takie zagadki mógłby rozwiązywać nawet Sherlock Holmes. Jeżeli przytłacza was wiosenna pogoda, to podwójne morderstwo przeniesie was w najzimniejszą zimę..
Książka należy do serii Gorzka Czekolada, którą również można się zainteresować. Ten kryminał przekonał mnie na nowo do niemieckiej prozy ("Baśniarz" mnie od niej odrzucił). Z chęcią sięgnę po inne powieści Nele Neuhaus. Teraz wasza kolej zanurzyć ręce w krwi!
Paulina
http://recenzujemyto.blogspot.com/2015/05/niemiecka-zbrodnia-czyli-sniezka-musi.html
Do niczym niewyróżniającego się miasteczka Altenhain wraca Tobias - zabójca dwóch nastolatek. Mimo tego, że już odbył swoją karę (10 lat więzienia), to jest przez miejscową społeczność szykanowany. Jesteśmy świadkami bicia go do nieprzytomności, pisania prowokujących napisów na domu jego...
Help, I need somebody,
Help, not just anybody,
Help, you know I need someone, help.
...śpiewali Beatlesi w 65' roku. Ta jak i oni, tak i moja dusza czytelnicza potrzebowała pomocy. Dawno nie przeczytałam książki, która by mną wstrząsnęła na tyle mocno, by powiedzieć, że zaingerowała w moje życie. Dawno nie utożsamiałam się z bohaterami powieści. Dawno nie kibicowałam miłości, przyjaźni, sprawie. Dawno nie czerpałam tak wielkiej przyjemności z bycia molem książkowym, jak przy lekturze "Służących".
Akcja rozgrywa się w latach 60, w Missisipi, a dokładniej w małym miasteczku Jackson. Na pierwszych stronicach "The Help" poznajemy główne postacie: Abilienn, Minny oraz Skeeter. Dwie pierwsze z nich, Afroamerykanki, wykonują zawód pomocy domowej. Od zawsze wiedziały kim będą, nie buntowały się i nie chciały zmieniać przyszłości. Opowiadały dzieciom swoich białych pań, bajki o tym, że niezależnie w co opakujemy prezent, biały, czarny, żółty kolor, najważniejsze jest to co jest środku, jego wnętrze. Mimo to przy pytaniach zawsze odpowiadały pokornie: "tak, psze pani". Ale panienka Skeeter była inna. Znacząco różniła się od swych niekolorowych koleżanek. Nie sprawiały jej przyjemności spotkania klubu brydżowego, ani Ligi Kobiet. bale dobroczynne, paradoksalnie, na rzecz dzieci głodujących w Afryce (przyjęcia obsługiwały czarne kobiety). Chciała zostać pisarką, ale do tego potrzeba czegoś więcej niż studia, do tego potrzebne jest doświadczenie, warsztat. Koniec końców, panienka Skeeter wraz z kilkoma innym przedstawicielkami płci żeńskiej rozpoczyna niezwykle ryzykowne i kontrowersyjne przedsięwzięcie, które odmieni nie tylko jej życie...
Powieść porusza ważne sprawy związane z rasizmem, fałszywością, poniżaniem, buncie. Jest świetna też pod względem historycznym: Skeeter jedzie samochodem, a w radio puszczają Boba Dylana, w wiadomościach podają o zabójstwie Kennedy'ego,wojnie w Wietnamie, zmienia się moda. Co mnie jedynie dziwi, to to że nie było ani razu wstawki o The Beatles. Jestem z lekka uczulona na takie przegapienia, bo na nich się wychowałam i to ich coverami męczę moich przyjaciół.
Jeżeli tylko wystarczy mi "czasu", to zamierzam "The Help" jeszcze raz przeczytać. Może po pięćdziesiątce? Może moje poglądy będą wtedy zupełnie inne i na książkę spojrzę z innej perspektywy. Może co najmniej zadziwiający będzie dla mnie świat lat 60, może będzie dla mnie matrixem? Może sam fakt, że istniała wtedy dyskryminacja rasowa będzie dla mnie o wiele mocniejszą wiadomością niż teraz. Ale historia lubi się powtarzać i tego się własnie boję. Boję się, że będzie odwrotnie. Że nie zrobi to na mnie wrażenia...
I tutaj nie boję się powiedzieć, jak wielu przypadkach tak, że ta pozycja literacka jest ciepła, mądra. Tu te słowa idealnie pasują. Często spotykam się z ich nadużywaniem, ale to nie ten przypadek.
Ze "Służącymi" spędziłam niesamowite dwa tygodnie. Tylko i aż. Starałam się codziennie przeczytać minimum 30 stron, a weekendy nadrabiałam setkami. Nie będzie herezją jeżeli tą książkę już ogłoszę jedną z najlepszych jakie przeczytałam i przeczytam w roku 2015. Oficjalnie dostaje ode mnie nominacje do książkowego Oscara (PS. film już dostał, rola drugoplanowa)
Jednak chciałabym się przyznać, że pierwszy obejrzałam film. Auuu! Nie bijcie! Nie tak mocno! Auuu! Mimo to, czas spędzony z książkąThe Help" jak najszybciej biegnijcie do księgarni po papierowy odpowiednik tej historii.
był jak najbardziej wartościowy. Wiele wątków już nie pamiętałam, części nie poruszono w produkcji. Nie raz i nie dwa byłam tak poruszona jak bym w ogóle nie znała tej historii. Więc jeżeli już obejrzeliście na wielkim ekranie "
Paulina, która czuję pustkę.
http://recenzujemyto.blogspot.com/2015/03/pomoc-dla-utrapionej-duszy-suzace.html
Help, I need somebody,
Help, not just anybody,
Help, you know I need someone, help.
...śpiewali Beatlesi w 65' roku. Ta jak i oni, tak i moja dusza czytelnicza potrzebowała pomocy. Dawno nie przeczytałam książki, która by mną wstrząsnęła na tyle mocno, by powiedzieć, że zaingerowała w moje życie. Dawno nie utożsamiałam się z bohaterami powieści. Dawno nie kibicowałam...
Wyobraźmy sobie, że znajdujemy kilka starych zdjęć. Ponieważ mamy talent, postanawiamy, że napiszemy na ich podstawie powieść. Koń by się uśmiał! Zupełnie randomowo wylosowane fotki i mamy z nich stworzyć jakąś historię?! I jeszcze te zdjęcia, co one niby przedstawiają? Latające dzieci i naćpanych Mikołajów. Można by pomyśleć, że Ransom Riggs zwariował, ale w tym szaleństwie jest metoda: powieść utrzymywała się przez ponad rok na liści bestsellerów New York Timesa. Historia na swój sposób prosta. Dziadek opowiada swojemu wnuczkowi Jacobowi nieziemskie historie o swoim dzieciństwie, które przeżył w angielskim sierocińcu. Historie tak nieprawdopodobne, że chłopiec wraz z mijającym czasem przestaje w nie wierzyć, ale zdjęcia którymi dziadek podpierał swoje opowieści nadal istnieją. Nadal leżą w zakamarkach szuflady czekając, aż w końcu ktoś odkryje co za nimi stoi. Jacob marzy o przygodach, ale na razie co mu pozostaje to praca w sklepie, do czasu aż dziadek w tajemniczy sposób umiera. Chłopak postanawia poznać tajemnice związane ze starym sierocińcem w Anglii. I teraz czas na typowe pytanie: czy uda mu się?
Pierwsze to co można zarzucić autorowi to, że ma świetne pióro i każdy chciałby mieć taki debiut. Wydawnictwo Media Rodzina zrobiło świetny interes podpisując kontrakt na tą książkę (dodając, że jest jeszcze druga część). Autor umie świetnie budować napięcie. Samo rozwiązanie zagadki nie zadowoliło mnie. Można było inaczej, ale historia nadal utrzymywała należyty poziom. Uważam, że zwłaszcza początek książki można polecić dorosłym czytelnikom. Nie jest to stricte książka dla młodzieży.
Jak już wiecie z moich wcześniejszych recenzji nie specjalnie lubuje grozę w literaturze, ale to co mi serwuje Riggs jest na odpowiednim poziomie. Były czasy kiedy nie mogłam zmrużyć oka właśnie przez tą lekturę. I jeszcze zdjęcia. Jeżeli ten autor zamierza pisać w taki ilościach jak King, to długość mojego życia skróci się co najmniej o połowę. :)
To pozycja, którą w głębi duszy poszukuje każdy z nas. Ludzie potrzebują zagadek, tajemnic z przeszłości i dreszczyku emocji. Ta adrenalina nas pociąga. Lubimy ryzyko, co czasami może być niebezpieczne. Ale nie bójmy się takich książek. "Osobliwy dom Pani Peregrine" to to czego nam potrzeba: wkroczenie literatury do naszego życia.
Paulina
P.S. Wydanie majstersztyk.
Wyobraźmy sobie, że znajdujemy kilka starych zdjęć. Ponieważ mamy talent, postanawiamy, że napiszemy na ich podstawie powieść. Koń by się uśmiał! Zupełnie randomowo wylosowane fotki i mamy z nich stworzyć jakąś historię?! I jeszcze te zdjęcia, co one niby przedstawiają? Latające dzieci i naćpanych Mikołajów. Można by pomyśleć, że Ransom Riggs zwariował, ale w tym...
więcej mniej Pokaż mimo to
"Są tajemnie których dotrzymałem. Powierzono mi je, a ja nigdy nie zdradziłem pokładanego we mnie zaufania. Jednakowoż ten, który mi je powierzył, nie żyje już i to ponad czterdziestu lat. Ten dzięki któremu poznajemy owe tajemnice...Ten, który mnie ocalił...I za którego sprawą ciąży nade mną klątwa."
Tak zaczyna się książka "Badacz potworów". Książka, która oczarowała mnie wydaniem, pożółkłym papierem i zapachem czcionki. Wstęp trochę pamiętnikowy, wprowadza nas do życia Will'ego Henry'ego. Ale autor nie ma zamiaru opowiadać nam o współczesnym życiu tego interesującego człowieka, lecz chce wyjaśnić wszystko od początku i zaraz po krótkim prologu wprowadza nas w tajemnicze życie monstrumologów, w liczbie dwóch: Will Henry i pan Pellinor Warthrop. Czym zajmują się monstrumoludzy? Myślę, że najprostszą odpowiedzią będzie: potworami. Will jest sierotą i zajmuje się nim właśnie pan Pellinor- doktor, którego pasją są potwory. Akcja rozgrywa się współcześnie i nikt właściwie w żadne monstra nie wierzy, dopóki pewnego dnia na stół laboratorium trafia ciało młodej dziewczyny (bez głowy i innych części ciała). Sprawcą rzezi jest antropofag- zwierzę żywiące się ludzkim mięsem.
Wyglądające jak urzeczywistnienie nocnych koszmarów antropofagi sieją grozę w małym miasteczku. Gdy zaczną się rozmnażać i polować żadna siła nie będzie wstanie ich powstrzymać. Will i jego mistrz muszą stanąć na przeciw potworom. Jak zakończy się niebezpieczna jatka? O tym sami musicie się przekonać.
Styl książki bardzo mi odpowiada, tak samo jak pióro autora. Bałam się, że Rick Yancey będzie bawił się w Kinga i pozycja okaże się dla mnie zbyt przejmująca. Ale na szczęście pisarz umie dozować grozę i lekturę czytało się bardzo przyjemnie. Co jakiś czas były drastyczniejsze opisy, ale nikt nie obiecywał bajki o siedmiu koźlątkach. Szczególnie podobał mi się portret zdewastowanego domu pastora. Mam nadzieję, że będę miała przyjemność przeczytać drugą część sagi Monstrumolog, której premiera ukazała się 24 września bieżącego roku. Ta książka to była czysta przyjemność.
Paulina
"Są tajemnie których dotrzymałem. Powierzono mi je, a ja nigdy nie zdradziłem pokładanego we mnie zaufania. Jednakowoż ten, który mi je powierzył, nie żyje już i to ponad czterdziestu lat. Ten dzięki któremu poznajemy owe tajemnice...Ten, który mnie ocalił...I za którego sprawą ciąży nade mną klątwa."
Tak zaczyna się książka "Badacz potworów". Książka, która oczarowała...
Druga pozycja Waltera Moersa, którą było mi zaszczyt przeczytać. Po przeczytaniu "Miasta Śniących Książek" byłam wprost zauroczona tym autorem. Książka była świetnie napisana, i choć należy do fantastyki można powiedzieć, że bohaterzy byli wprost realni. Akcja płynęła wartko. I jeszcze te ilustracje... Tego samego oczekiwałam od "Kota..." i gdybym nie przeczytała "Miasta.." miałam bym o nim bardzo dobrą opinię. Ale po kolei.
W Sledwai, miasta chorób i cierpień mieszka mały Echo- krotek. Niestety życie go nie rozpieszcza i po czasie zabaw i uciech, przychodzi czas na ból i głód- umiera jego pani. Krotek zamieszkuje na ulicy, na której z kolei znajduje go miejscowy przeraźnik, postrach całego miasta i ubija z nim piekielny pakt. Otóż krotek przez najbliższy miesiąc będzie miał jak w siódmym niebie, ale po czasie rozrywek, mężczyzna zabije go i przetopi z niego tłuszcz. Jak potoczą się losy małego krotka i czy zło zwycięży nad dobrem, dowiecie się właśnie w tej pozycji.
Ja rozmiłowana we wcześniejszej lekturze tego niemieckiego autora, tą powieść oceniam na dobrą. Mogą polecić ją każdemu, nie zależnie w jakim jest wieku i jakie ma upodobania literackie. Jest to książka, która nie jest równa "Mieście Śniących Książek", ale nadal jedna z moich ulubionych. Walter Moers w "Mieście.." dotknął nieba i mimo, że "Kot.." stąpa po ziemi to jest to lektura godna uwagi.
Paulina
Druga pozycja Waltera Moersa, którą było mi zaszczyt przeczytać. Po przeczytaniu "Miasta Śniących Książek" byłam wprost zauroczona tym autorem. Książka była świetnie napisana, i choć należy do fantastyki można powiedzieć, że bohaterzy byli wprost realni. Akcja płynęła wartko. I jeszcze te ilustracje... Tego samego oczekiwałam od "Kota..." i gdybym nie przeczytała...
więcej mniej Pokaż mimo to
rzeglądając kolejny raz nowości wydawnicze możne natknąć się na różne rzeczy. Można stracić wiarę w dzisiejszą literaturę lub odwrotnie: zachwycić się nią. Reklamy promujące książkę: "Wszechświat kontra Alex Woods" otaczały mnie ze wszystkich stron. Pierwszy raz usłyszałam o taj pozycji w Radiu Kraków, gdzie dwie panie wychwalały debiut Gawin'a Extenca. Można bez przeszkód powiedzieć, że byłam na tą książkę pozytywnie nastawiona. Kiedy nadszedł dzień wyboru upominku za świadectwo z paskiem od szkoły, bez zastanowienia podałam wychowawczyni właśnie ten tytuł.
I teraz ta recenzja może pójść w dwa kierunki, albo reklamy mówiły prawdę albo kłamały,a ta książka to nic wartościowego...
W małego dziesięciolatka trafia meteor. Rzecz bardzo rzadka i niespotykana. Chłopcu udaje się przeżyć, ale to nie koniec jego przygód. Czeka go jeszcze walka z padaczką oraz niepowtarzalna przyjaźń z panem Petersonem.
To wg mnie brzmi to bardzo dobrze, ale wydawca umieścił opis, który całkiem nie pasuje do tej książki:
"Pewnej deszczowej nocy celnik zatrzymuje poszukiwanego Alexa Woods'a. W jego samochodzie znajduje się kilogram marihuany , sporą ilość gotówki i ... urnę z ludzkimi prochami."
Mój Boże, przecież to pasuje do jakiegoś słabego kryminału, a nie do...świetnej książki obyczajowej. To chyba jedyny duży błąd tej publikacji.
Gawin Extence ma świetne pióro. Umie rozśmieszyć i sprawić, że płaczemy. Stworzył wspaniałych bohaterów, których nie istnienie trudno by udowodnić. Jasne, było kilka "niedociągnięć" i nie jest to książka bóg- nieskazitelna. Ale tak jak zapewnia mnie Wydawnictwo Literackie "Jedna z najlepszych powieści jakie kiedykolwiek przeczytaliście." to właśnie tak czuje się wobec tej pozycji. Prawdopodobnie przeczytam ją w przyszłości jeszcze raz. Nie wiem czy kiedykolwiek będzie zaliczać się do tzw. klasyków, ale na zawsze pozostanie w mojej pamięci i sercu.
Dziękuje za to dzieło autorowi i proszę o jeszcze. Właśnie takiej literatury potrzebuję.
"Pogrzeby nie są dla zmarłych- są dla żywych."
Paulina
rzeglądając kolejny raz nowości wydawnicze możne natknąć się na różne rzeczy. Można stracić wiarę w dzisiejszą literaturę lub odwrotnie: zachwycić się nią. Reklamy promujące książkę: "Wszechświat kontra Alex Woods" otaczały mnie ze wszystkich stron. Pierwszy raz usłyszałam o taj pozycji w Radiu Kraków, gdzie dwie panie wychwalały debiut Gawin'a Extenca. Można bez przeszkód...
więcej mniej Pokaż mimo to2014
Tej książki nie trzeba przedstawiać. Dołączyła już dawno do kanonu klasyki. Jest niczym perła wśród szarości piasków oceanicznych. Nieznajomość jej (dla czytelnika) jest równa nieznajomości alfabetu. Przeczytać ją trzeba i kropka. Porusza tematy, które dziś są tematami tabu: gwałt, rasizm, brak tolerancji. Czytając ją czujemy smutek, który powoduje, że mamy ochotę działać, ale jest to tylko jedno razowy zastrzyk. Rzadko zdarza się, że powieść "wkracza" w moje życie. Że zwykłe czynności stają się niezwykłe. Że...Dziś, pod natłokiem literatury z pustymi kartkami, bez żadnej wartości szukamy nowych, przełomowych autorów, ale wystarczy tylko popatrzeć w przeszłość, w lata 60. Bardzo mnie boli to, że nie zauważamy tego, że niektóre rzeczy nie przemijają, że nie wszystko musi iść z postępem. Te osoby, które "odważą się" sięgnąć po coś co ma więcej niż 20 lat dziś można nazwać bohaterami. Osoby, które przełamią granice językową i kulturową, staną się zdobywcami NAJWYŻSZEJ PERFEKCJI.
Ja próbuję łamać zasady, stereotypy, rutynę, choć nie zawsze mi się udaję. Ale jeżeli kazali wam czytać Pana Tadeusza i uważacie, że klasyka to zło, to przełamcie ten stereotyp. Powstańcie na nogi, nie siedźcie na kolanach. I zamiast czytać książki z dolnej półki, sięgnijcie wysoko rękami i złapcie za: Mistrza i Małgorzatę, Rok 1984, Folwark zwierzęcy, Paragraf 22... i w końcu Zabić drozda.
Narratorem jest dziesięcioletnia Smyk, córka znanego adwokata, który podejmuje się obrony Murzyna oskarżonego niesłusznie o gwałt na białej kobiecie, jednocześnie stając na przeciw całej społeczności amerykańskiego miasteczka. Córka i syn wiernie trwają u jego boku,ale sprawa Murzyna od razu wydaje się być na przegranej pozycji.
Autorka: Harper Lee od początku książki, próbuje zachęcić czytelnika do kibicowania bohaterom. Czytelnik nie będzie w ten sposób potrafił przeczytać rozdziału, który przenosi się do sali sądowej, bez podwyższonego ciśnienia. Sama się nie mogłam od niej oderwać i powiem, że na końcu wzruszyłam się
Książka ta została nazwana przez autorkę "love story", została przetłumaczona na kilkanaście języków i jest uznawana za arcydzieło literatury amerykańskiej.
Osobiście polecam, Paulina
Tej książki nie trzeba przedstawiać. Dołączyła już dawno do kanonu klasyki. Jest niczym perła wśród szarości piasków oceanicznych. Nieznajomość jej (dla czytelnika) jest równa nieznajomości alfabetu. Przeczytać ją trzeba i kropka. Porusza tematy, które dziś są tematami tabu: gwałt, rasizm, brak tolerancji. Czytając ją czujemy smutek, który powoduje, że mamy ochotę działać,...
więcej mniej Pokaż mimo to
Poezja Szymborskiej nie jest mi jeszcze dobrze znana, ale już teraz mogę powiedzieć, że ta kobieta ma w sobie to "coś".
Pisze tak prosto, a zarazem...głęboko?
Pisze o życiu codziennym i codziennych sprawach, zarazem...nie codziennych?
Pisze tak jakby pisała o czymś ważnym, a zarazem...prasowała?
Pisze że też się chce pisać, a zarazem...wie się, że nigdy nie napisze się nic tak dobrego?
Pisze tak, że jest pięknie, a zarazem...pięknie?
Gdym ja mogła mogła przyznawać nagrodę Nobla, to przyznałam bym jej kilka razy, ale niestety nie mam do tego upoważnienia. Jeden Nobel to zawsze coś...
Nie wiem jak się ocenia poezje, nie wiem czy w ogóle da się to zrobić. Poezja to coś bardzo osobistego, intymnego...Mnie ta mała książeczka bardzo przypadała do gustu. Wiersze trafiają do mnie, a metafory są zrozumiałe. Prawdopodobnie NIC nie zrozumiałam i jestem liryczną analfabetką. Mimo to pozwoliłam sobie napisać to recenzyjkę, a co!
Paulina poleca!
Poezja Szymborskiej nie jest mi jeszcze dobrze znana, ale już teraz mogę powiedzieć, że ta kobieta ma w sobie to "coś".
Pisze tak prosto, a zarazem...głęboko?
Pisze o życiu codziennym i codziennych sprawach, zarazem...nie codziennych?
Pisze tak jakby pisała o czymś ważnym, a zarazem...prasowała?
Pisze że też się chce pisać, a zarazem...wie się, że nigdy nie napisze się nic...
„Palisz?” – „Nie”, „Alkohol?” – „Nie”, „Narkotyki?” – „Nie”, „To może gry RPG?”...
Coraz więcej osób, nie tylko nastolatków zmaga się z nałogiem gier komputerowych. Zatraca nas idealna, wirtualna rzeczywistość, która jest na wyciągnięcie ręki. Media straszą techniką, „która wciąga”. Podają straszliwe informacje o wycieńczonych małolatach, dla których najważniejsze jest przejście kolejnego levelu. Powtarzają do skutku: „masz tylko jedno życie, a nie 7 jak kot, czy postać z pikselów”. Ja jako osoba, która codziennie doznaje dobroci Internetu, mam odruch obronny, nie chcę by ktoś nie znając sytuacji („nie znam się, to się wypowiem”) wręcz linczował świat, którzy tworzyliśmy razem. Uwierzcie, lub nie ale komputer nie powstał z dnia na dzień. Gry również. Bądźmy choć trochę „pozytywni” i zacznijmy się cieszyć z własnych wynalazków. Jasne, „są plusy dodatnie, są plusy ujemne”, szklanka do połowy pełna (bądź pusta).
Gry odciągają od świata (nawet planszówki J), taka jest ich definicja. Mają przedstawić nowy świat, a jego poznanie wymaga czasu. Bądźmy racjonalni! Zdrowy rozsądek to podstawa. „Czego za dużo, to nie zdrowo” – babcine przysłowia zawsze pasują. Gry, Internet, komputer mogą być niebezpieczne, tak samo jak odkurzacz, telewizja, czy gorąca kawa. Trzeba umieć z nich korzystać. Bo każdy umie włączyć laptopa, ale już nie każdy, paradoksalnie, umie go wyłączyć.
Małgorzata Warda, autorka „5 sekund do Io” przedstawia niedaleką przyszłość, w której rynkiem gier zawładnął Wy Fly Hight, którzy z kolei produkują Work a Dream. W tej technologii, nie ma miejsca na aluzje. Tu wszystko jest prawdziwe. Jak dostaniesz „kulkę”, to Cię trochę zaboli. Jak nie będziesz pił, to będziesz czuł pragnienie. Głód, ciepło, chłód – cały wachlarz doznań oferują Ci producenci.
Jednak wszystko ma swoją ceną i jak może się spodziewać taka przyjemność trochę kosztuje. Analogicznie, tylko nie liczni mogą sobie na coś takiego pozwolić.
Główna bohaterka, Mika, dostaje od policji, w zamian za szeroko pojęty „spokój”, konsole z grą „Bitwa o Io”. Dziewczyna ma za zadanie znaleźć osoby, które zaginęły, prawdopodobnie z powodu Work a Dream. Ma grać brawurowo i zawiązywać sojusze. Jednak to tylko wydaje się takie proste...
Powinnam jeszcze wspomnieć o napadzie terrorystycznym, w szkole Miki (sam początek książki). Tekst był tak dobry, że ja niczym rasowy gameplayer odfrunęłam do innego świata.
Powieść bardzo mnie zaskoczyła. Dawno nie czytałam „niczego” polskiego autora (nie licząc wierszy Szymborskiej). I chyba na jakiś czas zostanę patriotą literackim, bo to naprawdę było dobre. Pani Małgorzato, liczę na panią i proszę się postarać sprzedać to za granicą! Pierwszy raz w życiu czytałam książkę o grach komputerowych. Sama mało gram (a właściwie nic) i mnie ten temat nie absorbuje, ale pod wpływem powieści spróbowałam najnowszego Wiedźmina. Miło, że powoli odchodzi się od wampirów, igrzysk, które choć wyborne, to w dużych ilościach.... Młoda krew ciągle pragnie czegoś nowego. Gry to całkiem, całkiem pomysł.
Poleca Paulina
„Palisz?” – „Nie”, „Alkohol?” – „Nie”, „Narkotyki?” – „Nie”, „To może gry RPG?”...
więcej Pokaż mimo toCoraz więcej osób, nie tylko nastolatków zmaga się z nałogiem gier komputerowych. Zatraca nas idealna, wirtualna rzeczywistość, która jest na wyciągnięcie ręki. Media straszą techniką, „która wciąga”. Podają straszliwe informacje o wycieńczonych małolatach, dla których najważniejsze jest...