Rytuały morza

Okładka książki Rytuały morza William Golding
Okładka książki Rytuały morza
William Golding Wydawnictwo: Amber Cykl: Trylogia Morska (tom 1) Seria: Złota Seria powieść historyczna
287 str. 4 godz. 47 min.
Kategoria:
powieść historyczna
Cykl:
Trylogia Morska (tom 1)
Seria:
Złota Seria
Tytuł oryginału:
Rites of Passage (1980)
Wydawnictwo:
Amber
Data wydania:
1994-01-01
Data 1. wyd. pol.:
1994-01-01
Liczba stron:
287
Czas czytania
4 godz. 47 min.
Język:
polski
ISBN:
8370827403
Tłumacz:
Arkadiusz Nakoniecznik
Tagi:
powieść angielska powieść psychologiczna epoka napoleońska morze kolonie
Inne
Średnia ocen

5,0 5,0 / 10

Oceń książkę
i
Dodaj do biblioteczki

Porównaj ceny

i
Porównywarka z zawsze aktualnymi cenami
W naszej porównywarce znajdziesz książki, audiobooki i e-booki, ze wszystkich najpopularniejszych księgarni internetowych i stacjonarnych, zawsze w najlepszej cenie. Wszystkie pozycje zawierają aktualne ceny sprzedaży. Nasze księgarnie partnerskie oferują wygodne formy dostawy takie jak: dostawę do paczkomatu, przesyłkę kurierską lub odebranie przesyłki w wybranym punkcie odbioru. Darmowa dostawa jest możliwa po przekroczeniu odpowiedniej kwoty za zamówienie lub dla stałych klientów i beneficjentów usług premium zgodnie z regulaminem wybranej księgarni.
Za zamówienie u naszych partnerów zapłacisz w najwygodniejszej dla Ciebie formie:
• online
• przelewem
• kartą płatniczą
• Blikiem
• podczas odbioru
W zależności od wybranej księgarni możliwa jest także wysyłka za granicę. Ceny widoczne na liście uwzględniają rabaty i promocje dotyczące danego tytułu, dzięki czemu zawsze możesz szybko porównać najkorzystniejszą ofertę.
Ładowanie Szukamy ofert...

Patronaty LC

Książki autora

Mogą Cię zainteresować

Oceny

Średnia ocen
5,0 / 10
1 ocen
Twoja ocena
0 / 10

OPINIE i DYSKUSJE

Sortuj:
avatar
195
196

Na półkach: ,

Czytane lata temu...

Czytane lata temu...

Pokaż mimo to

avatar
240
49

Na półkach:

Nielekka lektura, ale doskonale demaskuje, odziera z romantyzmu, obraz żeglarstwa i żaglarzy.

Nielekka lektura, ale doskonale demaskuje, odziera z romantyzmu, obraz żeglarstwa i żaglarzy.

Pokaż mimo to

avatar
481
476

Na półkach:

"Rytuały morza" to książka, jakiej spodziewałbym się po Goldingu, co może się wydawać ryzykownym stwierdzeniem, bo podobnie jak większość czytelników z całej jego bibliografii czytałem dotąd tylko "Władcę much". W "Rytuałach morza", choć są one od "Władcy" pod wieloma względami różne, da się rozpoznać podobny cel i podobną metodę twórczą: fabuła skupia się na grupie ludzi (stanowiącej przekrój społeczeństwa XIX-wiecznej Wielkiej Brytanii) odizolowanej od świata na pokładzie żaglowca płynącego do Australii, a w szczególności na niepozornym konflikcie pasażerów i załogi z duchownym Colleyem, który służy Goldingowi do zilustrowania jego poglądu na ludzką naturę i na problemy społeczeństwa klasowego. Historia sama w sobie jest prosta jak konstrukcja cepa, a i użyte chwyty literackie nie będą dla zaawansowanych czytelników zaskoczeniem: mamy tu do czynienia z narracją epistolarną, niewiarygodnym narratorem i zastosowaniem dwóch perspektyw, by rzucić nowe światło na te same wydarzenia. "Rytuały morza" to w moim odczuciu mniej efektywna, a bardziej subtelna wariacja na temat motywów z "Władcy much" (cywilizacja kontra natura, logika kontra chaos),skrojona pod gusta krytyków literackich, która w momencie publikacji skazana była a) na jedną lub więcej literackich nagród, b) szybkie odejście w zapomnienie. To bardzo przyzwoita powieść, ale nie jestem pewien, czy warta polecenia.

"Rytuały morza" to książka, jakiej spodziewałbym się po Goldingu, co może się wydawać ryzykownym stwierdzeniem, bo podobnie jak większość czytelników z całej jego bibliografii czytałem dotąd tylko "Władcę much". W "Rytuałach morza", choć są one od "Władcy" pod wieloma względami różne, da się rozpoznać podobny cel i podobną metodę twórczą: fabuła skupia się na grupie ludzi...

więcej Pokaż mimo to

avatar
260
257

Na półkach: , ,

Przeczytana, na półce:)

Przeczytana, na półce:)

Pokaż mimo to

avatar
1903
341

Na półkach: ,

Zbyt ta książka marynistyczna jest, za dużo żeglarstwa i pokrewnych rzeczy, nie mój świat.

Zbyt ta książka marynistyczna jest, za dużo żeglarstwa i pokrewnych rzeczy, nie mój świat.

Pokaż mimo to

avatar
1761
887

Na półkach:

Bardzo jeszcze młody Edmund Talbot, dobrze ustosunkowany przedstawiciel brytyjskich sfer wyższych. wyrusza w długą i wyczerpującą podróż do Sydney, gdzie ma rozpocząć karierę polityczną.
Nim jednak suchą stopą dotknie nieznanego lądu, musi przeżyć długą i wyczerpującą podróż okrętem (mętnej proweniencji).
Pewny siebie oraz pełen nadziei na przyszłość, arystokratyczny Edmund, zgodnie z duchem epoki (narracyjnie jesteśmy w wieku XIX) prowadzi dziennik pokładowy. Spisuje codzienne raporty, które dedykuje i kieruje do swego ojca chrzestnego, jeszcze bardziej ustosunkowanego i prominentnego niż on sam.
Początkowa walka z chorobą morską, zapiski dotyczące obserwacji współmęczenników oceanicznych niedyspozycji oraz stopniowe wnikanie w życie okrętowe są zaczątkiem dziennika.
Z czasem relacja ulega pogłębieniu.
Wielomięsięczne przebywanie na okręcie, bądź co bądź, odseparowanym od świata i cywilizacji zaczyna doskwierać wszystkim pasażerom oraz załodze. Ludzie zrzucają pokazowe maski, za którymi do tej pory ukrywali swe prawdziwe oblicza. Zmęczeni i zniżeni własnym towarzystwem i niezmiennością rozrywek, krajobrazu, pokazują swe, coraz to straszniejsze oblicza.
Wychodzą na jaw wszystkie animozje, a także swoista kastowość, coraz mocniej akcentowana przynależność do grup społecznych. Im dłużej trwa podróż, tym większą wagę przywiązują pasażerowie do pochodzenia i tytułów.
Ponadto wyraźnie daje o sobie znać antyklerykalizm kapitana Andersona, który na każdym kroku piętnuje jedynego (skromnego i dość kapcanowatego) pastora Colley'a. Niestety, nieukrywana przez kapitana niechęć, będzie zauważana zarówno przez pasażerów, jak też przez załogę, co doprowadzi do nieodwracalnych konsekwencji.
Talbot, niemy obserwator ostracyzmu pastora, z czasem zaczyna okazywać mu przychylność, która jest podyktowana jedynie dobrym wychowaniem, próżno tam szukać empatii czy prawdziwej chęci wsparcia.
W pewnym momencie poznajemy też zapiski samego Colley'a, które dają obraz zgoła inny od tego prezentowanego przez Talbota. Młody szlachcic pisze z autoironią, dystansem, pokazując wyrachowanie i demoralizację pasażerów. Colley zaś, pełen naiwności, często tożsamej z głupotą, pełen jest niezmąconej wiary w człowieka, tłumaczący najbardziej haniebne uczynki w sposób oczyszczający winowajców. I, choć to właśnie pastor jest główną ofiarą dramatu, nie jest łatwo czytelnikowi o współczucie czy żal nad udręczonym i osamotnionym duchownym.
Bardziej skłania się jednak ku reszcie uczestników wydarzeń, może przez to, że reprezentują bardziej ludzką, powszednią, zwykłą postawę. Gdzie występują i szachrajstwa i przekleństwa, przemoc nawet, jednak te są łatwiejsze do zaakceptowania niż uświęcona, nieznośna dobroduszność Colley;a.
Autor skupia się na charakterach ludzkich, pokazuje ich złożoność, i, w gruncie rzeczy, podłość.
Jak marni jesteśmy, jak niewiele trzeba, by doprowadzić do zła...
Bardzo sprawna narracja i biegłość językowa, a także przenikliwość strategii fabularnej i końcowego przesłania każą docenić książkę Goldinga.
Warto czekać na finał.
Jest zaskakujący.
Pokazuje ludzką małoduszność i niegodziwość.

buchbuchbicher.blogspot.com

Bardzo jeszcze młody Edmund Talbot, dobrze ustosunkowany przedstawiciel brytyjskich sfer wyższych. wyrusza w długą i wyczerpującą podróż do Sydney, gdzie ma rozpocząć karierę polityczną.
Nim jednak suchą stopą dotknie nieznanego lądu, musi przeżyć długą i wyczerpującą podróż okrętem (mętnej proweniencji).
Pewny siebie oraz pełen nadziei na przyszłość, arystokratyczny...

więcejOznaczone jako spoiler Pokaż mimo to

avatar
228
73

Na półkach:

Książka, która zdecydowanie zaskakuje. Najpierw wydaje nam się powieścią stylizowaną na XIX wiek, następnie wkradają się wątki komediowe, natomiast pod koniec wprawia nas w zadumę nad granicami godności człowieka. Zachwycona "Władcą much" sięgnęłam po "Rytuały morza" i oczekiwałam po niej głębokich refleksji nad kondycją moralności ludzkiej. Na początku autor zwiódł mnie. Jednak lekki charakter pierwszych części książki stopniowo wprowadza nas do finału. Nasi bohaterowie urealniają się, akcja zaś zaczyna się zawiązywać w sposób nieoczekiwany i niezbyt przyjemny. Wychodzi na jaw wiele ludzkich przywar, ułomności. Może nie zawsze świat jest takim jakim nam się zdaje? Może gdybyśmy mieli więcej współczucia i zrozumienia? Może gdybyśmy samych siebie nie cenili nazbyt wysoko? Do takich refleksji skłoniła mnie ta książka. POLECAM !!!

Książka, która zdecydowanie zaskakuje. Najpierw wydaje nam się powieścią stylizowaną na XIX wiek, następnie wkradają się wątki komediowe, natomiast pod koniec wprawia nas w zadumę nad granicami godności człowieka. Zachwycona "Władcą much" sięgnęłam po "Rytuały morza" i oczekiwałam po niej głębokich refleksji nad kondycją moralności ludzkiej. Na początku autor zwiódł mnie....

więcej Pokaż mimo to

avatar
1301
126

Na półkach:

Z Goldingiem przez oceany

William Golding pisząc „Rytuały morza” niewątpliwie znał zarówno dzieła osiemnastowieczne, jak też ich współczesne, nieraz bardzo udane przetworzenia (szczególnej rekomendacji warta jest jest „Speranza” Svena Delblanca). I chociaż sam stworzył raczej rekonstrukcję powieści oświeceniowej niż jej pastisz, to bynajmniej nie zrezygnował z ironii i sarkastycznego poczucia humoru. Dzięki temu dziennik podróży, jakim są „Rytuały”, ani na chwilę nie traci na atrakcyjności, pomimo że autor zapisków w ogóle nie wysiada na ląd podczas wielomiesięcznej (mamy I połowę XIX w.) podróży do Australii.

W tym miejscu wypada zauważyć, że często pisze się o Goldingu jako o pisarzu – moraliście, który snuje rozważania etyczne, opisuje zło tkwiące w człowieku, itp. Takie jednostronne charakterystyki mogą być wręcz szkodliwe, gdyż pozwalają niezorientowanym czytelnikom podejrzewać pisarza o natrętny dydaktyzm i szacowne nudziarstwo. A przecież Golding pisał zawsze w sposób niezwykle sugestywny, pomysłowy, dobrze wiedząc, że same wielkie idee nie tworzą wielkiej czy choćby wartej czytania literatury.

Oryginalny tytuł „Rytuałów morza” to „Rites of Passage”, co dosłownie oznacza „obrzędy inicjacyjne”. Antropolodzy określają tak ceremoniał przyjmowania młodych (lub obcych) osób do grona pełnoprawnych członków danej społeczności. Obrzędy te, wielokrotnie opisywane, na ogół wiążą się z próbą wytrzymałości fizycznej i psychicznej kandydata. Czy podobna próba oczekuje narratora „Rytuałów”? Początkowo nic na to nie wskazuje i wydaje się, że jedynie jakiś większy sztorm mógłby uzasadnić tytuł powieści. To jednak nie następuje, gdyż Goldinga zdecydowanie bardziej interesuje głębia ludzkiej psychiki niż powierzchnia oceanu. Dlatego wstrząsające statkiem uderzenia fal opisane są pobieżnie i zupełnie nieheroicznie, raczej od strony sensacji żołądkowych pasażerów niż walki załogi z żywiołem. Pomimo tego podróż wcale nie jest, jak można by sądzić, pozbawiona dramatyzmu.

Wysłużony angielski statek, w czasach świetności będący okrętem wojennym, niesie na pokładzie pasażerów z ich niemałym bagażem, na który poza kuframi i walizami składają się sztywne podziały stanowe i towarzyskie – tym silniejsze, że w Europie triumfuje właśnie stary ład Świętego Przymierza, niczym na pozór nie zagrożony po upadku Napoleona. Sytuacja na statku pod pewnymi względami znacznie jednak różni się od tej na stałym lądzie korony brytyjskiej. Na przykład kościół anglikański w Zjednoczonym Królestwie miewa się równie dobrze jak sama monarchia, której jest częścią. Na statku jest jednak zupełnie inaczej. Jedyny przedstawiciel kościoła, skromny, prowincjonalny pastor Colley znajduje się w sytuacji wręcz tragicznej. Przyczyn jest kilka.

Najważniejsza z nich to osoba kapitana Andersona – zagorzałego antyklerykała, syna lorda (lecz cóż, gdy ze związku pozamałżeńskiego…). Kapitan – wychowywany przez duchownego - żywi zapiekłą nienawiść do kleru, o czym nieszczęsny Colley przekonuje się już na samym początku podróży. Trudno mu nawet pojąć, że ktoś zupełnie obcy może bez żadnego powodu traktować go jak wroga. Może mobbingowany Colley zdołałby pozyskać jakichś sojuszników, gdyby posiadał lepszą pozycję towarzyską, jakieś koneksje, czy chociaż urok osobisty. Brakuje mu jednak tego wszystkiego i zostaje odrzucony przez towarzystwo jako nieudacznik i prostak. Nie znajdując dla siebie miejsca na elitarnej rufie, szuka życzliwości wśród pobożnych emigrantów i załogi, zajmujących przednia część statku. Niestety, rachuby te okazują się błędem, i to tragicznym w skutkach.

Edmund Talbot nie ma takich problemów. Szlachetnie urodzony, ustosunkowany i przystojny, bez trudu uzyskuje akceptacje otoczenia. Dotyczy to zarówno kapitana, obawiającego się możnych protektorów autora dziennika, jak i niejakiej Zenobii. Talbot pisze o niej w duchu epoki przedfeministycznej: „jak większość atrakcyjnych, namiętnych kobiet, Zenobia jest kompletną idiotką”. Jednak i on sam okazuje się niezbyt przenikliwy, gdyż profesji pięknej Zenobii (dla której Australia to już ostatni etap kariery) domyśla się dopiero wówczas, gdy ta obdarza swymi wdziękami kolejnych wybrańców. Nic dziwnego, że pastor Colley nie budzi większego zainteresowania ze strony Talbota. Gdy jednak szykany wobec pastora zaczynają się niebezpiecznie nasilać (w końcu długą podróż trzeba jakoś urozmaicić) okazuje wprawdzie dezaprobatę, ale wynika to raczej z jego dobrych manier niż empatii.

Jak na dzieło Noblisty przystało, w tym zestawieniu „kozła ofiarnego” i tego, który umywa ręce cechy zjednujące sympatie rozmieszczone są nieszablonowo. Otóż pastor budzi nie tyle współczucie i litość, co raczej irytację i zniecierpliwienie. Jego naiwność i brak zdrowego rozsądku są bezgraniczne. Wystarczy powiedzieć, że odgłosy miłosnych zmagań Talbota z Zenobia bierze za objawy żarliwości religijnej młodego dżentelmena. Ten natomiast nie jest bynajmniej bohaterem negatywnym. W swym dzienniku nie unika autoironii i samokrytycyzmu. Doskonale tez zdaje sobie sprawę, że uprzywilejowana pozycja nie jest jego osobistą zasługą. Nie ma zatem żadnych złudzeń co do przyczyn życzliwości otoczenia wobec jego osoby.

Bardzo dobrze, że Golding ukazując tragiczny los zaszczutego pastora unika jednoznacznego wartościowania i łatwych oskarżeń. Nie szukając winnych wskazuje jedynie, że nikt nie jest bez winy. W pełni tego świadomy jest Edmund Talbot, pisząc w zakończeniu dziennika, że „ci, co wyruszają w morze, są skazani na ciągłe przebywanie w towarzystwie swych bliźnich, a więc i na obcowanie ze wszystkim, co najstraszliwsze pod słońcem”. Obawiam się, że także pozostając na lądzie nie jesteśmy w dużo lepszej sytuacji…

Z Goldingiem przez oceany

William Golding pisząc „Rytuały morza” niewątpliwie znał zarówno dzieła osiemnastowieczne, jak też ich współczesne, nieraz bardzo udane przetworzenia (szczególnej rekomendacji warta jest jest „Speranza” Svena Delblanca). I chociaż sam stworzył raczej rekonstrukcję powieści oświeceniowej niż jej pastisz, to bynajmniej nie zrezygnował z ironii i...

więcej Pokaż mimo to

avatar
136
1

Na półkach:

Angielski na wysokim, bardzo wysokim, poziomie.

Angielski na wysokim, bardzo wysokim, poziomie.

Pokaż mimo to

avatar
1296
954

Na półkach:

http://mamerkus.blogspot.com/2012/12/william-golding-rites-of-passage.html

http://mamerkus.blogspot.com/2012/12/william-golding-rites-of-passage.html

Pokaż mimo to

Książka na półkach

  • Chcę przeczytać
    163
  • Przeczytane
    141
  • Posiadam
    30
  • Booker
    4
  • Nobel
    4
  • Booker Prize
    4
  • Teraz czytam
    3
  • Nagroda Bookera
    3
  • Nagrody Bookera
    2
  • Chcę w prezencie
    2

Cytaty

Więcej
William Golding Rytuały morza Zobacz więcej
William Golding Rytuały morza Zobacz więcej
Więcej

Podobne książki

Przeczytaj także