Skaza Magdalena Tulli 6,3
ocenił(a) na 914 tyg. temu Czym jest „Skaza” Magdaleny Tulli? Powieścią o powieści tkanej ręką autora, w której wszystko jest możliwe? Powieścią o życiu pełnym niespodzianek, absurdów i nagłych zwrotów, których nawet Najwyższy Reżyser nie przewidział? A może powieścią o nas, ludziach żyjących w „historyjkach”, karmionych fragmentami rzeczywistości, które akurat są wygodne i na podorędziu w przestrzeni zwanej przez Tulli manewrową, w kulisach, gdzie przechowuje się dekoracje na każdą okazję.
Interpretacja „Skazy” może być bardzo szeroka i różnorodna. Autorka dała nam zarys ogólny, alegorię, pod którą można dopasować doprawdy wiele. To zarazem onieśmielające i zachwycające dla czytelnika. Dostajemy bowiem szkielet, który obudowujemy sami, korzystając z własnych doświadczeń i wrażliwości, nakładając nań swoje dotychczasowe podróże, także te literackie. Można dostrzec tutaj surrealizm i umowność Schulza, bezduszny pragmatyzm Zagłady, dzisiejszą polsko-białoruską granicę, mechanizm politycznych przewrotów na świecie i kafkowskie poczucie zagubienia i niemożności wobec jakiejś wyższej siły, sterującej wydarzeniami zza kadru, poza naszą kontrolą.
Mamy plac, dwie ulice na krzyż, tory tramwajowe, wynurzające się znikąd i donikąd prowadzące… Fragment miasteczka bez nazwy, umieszczonego w bezczasie, umownego, tak jak wszystko tutaj. „Rzecz nie dzieje się tu albo tam. Cała mieści się w sobie, jak w szklanej kuli, w której jest wszystko, czego potrzeba na każdą przewidzianą okoliczność.” To dla nas ważna informacja i pole dla reżyserskiej wyobraźni. To rzeczywistość stworzona na potrzeby chwili, w każdym momencie może ulec zmianie, zawęzić się lub poszerzyć, stąd nieostre kontury i brak wyraźnych oznaczeń. Im mniej dostrzeżemy szczegółów, które mogłyby podważyć jej wiarygodność, tym lepiej. Łatwiej będzie o korekty w razie potrzeby.
Tak właśnie funkcjonuje świat wokół nas. Na bazie historii, czyli tego, co już się wydarzyło, my otrzymujemy wyrwane z szerszego kontekstu „historyjki” i w nich żyjemy. Krawiec (a zawsze jest jakiś krawiec) przykrawa je na zamówienie, szyje nam też garderobę, w którą nas ubiera, gotowe kostiumy, określające z góry schematy zachowań. Bo lubimy to, co proste i znane, takie bezpieczne, „na średnią miarę”. Notariusz jest nobliwy i zadufany, policjant pilnuje porządku, a przynajmniej tak ma wyglądać, służąca dwoi się i troi nad rosołem, nie śmie też odtrącić rąk pana, choć oczy zachodzą jej łzami. Do tego przywykliśmy i nikt nie próbuje na ogół ze swojej roli wychodzić. Jesteśmy manekinami, ubrano nas w te role i nie nam się buntować.
„Historyjki”, w których mieszkamy, są najczęściej spreparowane w pośpiechu, zdarzają się więc awarie. Każda ma jakąś skazę, jest połatana. Jeśli coś tąpnie w jednej z nich, fala tsunami uderza w inną lub w kilka. Zjawić się wtedy może tramwaj pełen „obcych” w kostiumach nie z naszej, bezpiecznie znajomej „historyjki”, a w jakichś paltach na watolinie przesiąkniętych smrodem naftaliny, z tobołami, ludzi szaro-burych i niespokojnych. Dlaczego tu? Jak śmią burzyć nasz spokój? Świat bowiem dzieli się na „nas” w gotowych garniturach zachowań i na „obcych”, brzydkich, byle jakich, niegodnych naszego zainteresowania i pomocy. Tak to już bowiem jest, że „Ofiarą najbardziej bezlitosnych zdarzeń zawsze pada (…) niewiele znacząca sztuka garderoby.” Nie chcemy więc ich widzieć. Może lepiej byłoby ich gdzieś zamknąć, odebrać im powietrze, sprawić, by zniknęli po cichu i udawać, że nigdy ich nie było.
Wystarczy zmienić dekoracje, namalować je na nowej tekturze, albo z tych dawnych powycinać niewygodne fragmenty, nie pisać i nie wspominać o tym, co się przecież zresztą nie zdarzyło. Fakty, żeby „stać się rzeczywistością, potrzebowały należycie wyrazistych opisów i odpowiednio podniosłego tonu”. Czy nie tak działają niektóre „media”?
Gdy fala tsunami jest zbyt wielka, powoduje zamieszanie, krach, spadek wartości pieniądza, rozruchy, wtedy zmieniamy mundury. Technicy działający na zapleczu dostarczają nowych rekwizytów, przykrawają „historyjkę” do okoliczności i nasze manekiny zamieniają się rolami. Student zostaje przywódcą, z dumą poprawia skórzany pas zapięty na biodrach. Co z tego, że tylko na chwilę? Nazwijmy to jak chcemy. Puczem, dyktaturą, spowodowaną nieostrożnością tych, co działają na zapleczu, a którzy „wolą przyznawać się do zwykłej nieuwagi, co najwyżej do zaniedbywania obowiązków, niż do rozmyślnego nadużycia.”
Czyż nie to obserwujemy na co dzień? Jedna „historyjka” przechodzi w kolejną, równie umowną i skleconą naprędce. Każda ekipa na zapleczu manewrowym wybiera dogodne dla siebie fragmenty, które dobitnie przedstawione nabierają znamion prawdy. Bo chcemy żyć w świecie przewidywalnym i przyjaznym, nie interesuje nas, co jest „za torami”, czemu „obcy” obsiedli nasz kwietnik. To wymagałoby od nas sprawczości, dociekania, podejmowania decyzji, może nawet zmiany „kostiumu”. Tymczasem wygodnie nam w naszych garniturach, a jeśli czasem uwierają, to poluźnimy odrobinę szew, odepniemy guzik, by odetchnąć głębiej. A tych, co nam nie pasują, których „garderoba” razi obcością wyślemy tramwajem poza nasz kwartał ulic, w „historyjkę” o szczęśliwej Ameryce i przestaniemy o nich myśleć, a kwietnik znów będą porastały róże.