-
Artykuły
James Joyce na Bloomsday, czyli 7 faktów na temat pisarza, który odmienił literaturęKonrad Wrzesiński9 -
Artykuły
Śladami autorów, czyli książki o miejscach, które odwiedzali i opisywali twórcyAnna Sierant10 -
Artykuły
Czytamy w weekend. 14 czerwca 2024LubimyCzytać460 -
Artykuły
Znamy laureatki Women’s Prize for Fiction i wręczonej po raz pierwszy Women’s Prize for Non-FictionAnna Sierant15
Biblioteczka
2024-06-09
2024-06-05
Kolejne części epopei o Diunie zbierają przeróżne opinie, od skrajnie złych do bardzo dobrych. W mojej opinii Dzieci Diuny są dobre. Po Mesjaszu w końcu zaczyna się coś dziać, chociaż także ten tom nie jest wolny od filozoficzno – religijnych rozważań. Mam jednak wrażenie, że tutaj nie przytłaczają, a uzupełniają i pokazują zmiany charakterów postaci. Uwaga, wrzucam trochę spoilerów.
Generalnie ten tom rozpoczyna się około dziesięciu lat po odejściu oślepionego Paula na pustynię. Religią i Arakis włada Alia, jako regentka bliźniąt, dzieci Muad’diba, do czasu uzyskania przez nie dorosłości. Wydaje się, że więc, że wszystko jest w porządku, w końcu kto jak kto, ale Alia, siostra Paula kochała go bardzo i chciała tylko jego dobra.
Niestety okazuje się, że Bene Gesserit słusznie zachowywało ostrożność w stosunku do przednarodzonych. Chodziło o przekleństwo Złego Ducha, o które podejrzewano Alię. Herbert w końcu w tym tomie dokładnie wyjaśnia czym Zły Duch jest, niby są słowniczki na końcu każdej książki, ale jakoś nigdy mnie nie skusiło tam zajrzeć. Gdy Alia przed urodzeniem przyjęła wraz ze swoją matką wszystkie poprzednie wspomnienia poprzednich Bene Gesserit i swoich przodków, istniała duża szansa, że któryś z tych bytów przejmie ją i opęta. Dziewczyna była podatna na innych ponieważ wchłonęła ich zanim ukształtowała to, kim sama jest.
🏜️ Koniec pustyni, to koniec imperium
Do gry wrócił stary wróg rodu Atrydów, który poprzez Alię spowodował zbyt skrajną zmianę unikalnego klimatu planety. Istnienie czerwi było zagrożone. Istnienie przyprawy zostało zagrożone, a to rzuciło cień na całe imperium. Jakby tego było mało pojawił się też Kaznodzieja, który podważał religię Muad’diba. Leto II i Ganima, bliźniaki dziedziczące po Mesjaszu, też nie mieli łatwego życia. Dalsze przetrwanie Imperium obraca się właśnie wokół tych przednarodzonych dzieci, przedwcześnie dojrzałych dziesięciolatków.
Żadna książka z cyklu Diuny ogólnie nie należy do najłatwiejszych. Takie są też Dzieci Diuny, chociaż w mojej ocenie, w porównaniu do innych tomów balans pomiędzy filozoficznymi rozkminami a akcją jest tu zdrowy. Ogólnie dzieje się i jest ciekawie.
Herbert wprowadza jeszcze więcej szczegółów, przez co uniwersum Arrakis i przyprawy staje się jeszcze bardziej realne. Coraz lepiej poznajemy motywacje poszczególnych bohaterów, oraz jeśli jeszcze do tej pory czytelnik tego nie wyłapał, to teraz jest to wyjaśnione wprost – Paul nigdy nie przepadał za mesjanistyczną wersją swojej roli, która była dla Fremenów tak ważna. Chciał się jej pozbyć jako czegoś, co było niebezpieczne i niepotrzebne.
🏜️ Specyficznie
Niestety tutaj też są niezrozumiałe opisy wizji Leto II, ale w sumie… to jest to ok. Nie trzeba ich rozumieć, chyba że po “przyprawie”. Przynajmniej są napisane poprawnymi zdaniami, które nie przypominają przypadkowych zlepków słów, jak to jest w Mesjaszu Diuny.
Nawiasem mówiąc Dzieci Diuny zostały także zekranizowane. Dostępny jest mini serial z 2003 roku (reż. Greg Yaitanes). W trzech odcinkach zawiera się także historia z Mesjasza… i generalnie, pomimo drobnych zmian, dość dobrze oddaje fabułę z książki.
Z cyklem o Diunie jest trochę tak, że historia jest tak wciągająca, że pomimo pewnych słabości kolejnych tomów i tak chce się je czytać, choćby tylko po to, żeby dowiedzieć się, co tam Herbert wymyślił dalej. A wymyślił grubo, bo kolejna część cyklu, czyli Bóg imperator Diuny to już jazda po bandzie, ale o tym już w następnym tekście.
Kolejne części epopei o Diunie zbierają przeróżne opinie, od skrajnie złych do bardzo dobrych. W mojej opinii Dzieci Diuny są dobre. Po Mesjaszu w końcu zaczyna się coś dziać, chociaż także ten tom nie jest wolny od filozoficzno – religijnych rozważań. Mam jednak wrażenie, że tutaj nie przytłaczają, a uzupełniają i pokazują zmiany charakterów postaci. Uwaga, wrzucam trochę...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2024-06-03
Mesjasz Diuny jest książką nudnawą przez jej większą część. Muszę to przyznać, choć mam ogromny sentyment do tego uniwersum. Ta część rozkręca się dopiero pod koniec, gdy kończy wątek Paula Muad’diba i wyjaśnia charakter jego jasnowidzących mocy. Tylko nie wiem, czy ta moja słaba ocena przypadkiem wynika nie z samej książki, a z tłumaczenia, ale o tym zaraz.
Herbert niewątpliwie ma dar do mieszania. Miesza wiele wątków, dodaje drugie, czasem nawet trzecie dno do opisywanych wydarzeń, postaciami obraca frywolnie. Momentami trudno zrozumieć co się właśnie wydarzyło, bo jedno to zdarzenia, a drugie to ich właściwe znaczenie.
✨ Cel uświęca środki?
Mesjasz Diuny to dalsza część historii planety Arrakis. Zaczyna się kilkanaście lat po zakończeniu pierwszego tomu. Paul zasiadł na tronie imperatora, rozpętał świętą wojnę – wysyłał swoich Fremenów na inne planety, żeby je nawracać. W ten sposób wymordował miliardy ludzi w imię religii, wcale tego nie chcąc, wręcz mając wyrzuty sumienia z tego powodu. To nie było jego celem, ale jedyną drogą do tego, żeby wygrać z osaczającymi go wrogami.
Muad’dib w swojej wizji zobaczył tylko jedną, wąską ścieżkę, która pozwoli mu na osiągnięcie swojego celu – osłabienie Gildii, Bene Tleilax, odcięcie Bene Gesserit od wpływu na swoje dzieci i zapewnienie im bezpieczeństwa oraz… ocalenie całej ludzkości przed nią samą. A przede wszystkim uwolnienie się z wizji, która była jego klatką. Paula moc była przekleństwem – uświadomiła mu, że wolna wola nie istnieje i że on sam jest marionetką, więźniem swojego losu.
Czytelnik bardzo dobrze zapoznaje się z rozkminami mesjasza Diuny, ponieważ stanowią one pewnie z połowę książki. Dużo miejsca zajmują także rozterki nastoletniej, rozbudzającej się seksualnie Alii, oraz ożywionego Duncana Idaho. Mnóstwo tu polityki i dywagacji, a ja czytając to miałam ciągle wrażenie, że leje się sporo wody, której Fremeni tak nie lubili marnować.
✨ Satysfakcja i żal
Z jednej strony mam satysfakcję i poczucie zakończonego wątku, a z drugiej jakiś żal za tym, że odbyło się tak jakoś mało epicko. Mimo że sam pomysł na domknięcie tej historii nawet mi się podobał.
Mam wrażenie, że trochę winy za ten zawód ponosi tłumaczenie. Jedno to specyficzny styl Herberta i jego słabość do komplikowania, drugie zaś, dziwne i niezrozumiałe zdania z przestarzałymi wyrażeniami w niespecjalnie udanej stylizacji na wzniosły język. Mesjasz Diuny niezbyt porywa przez super głębokie wieloznaczne aluzje, które bardzo trudno zrozumieć, o ile wgl. się da. Ale też przez nieproporcjonalne rozciągnięcie wątku dotyczącego spisku w porównaniu do samego rozwiązania akcji na końcu.
Mimo wszystko jednak nie żałuję, że przeczytałam tę książkę. Świat nieprzystępnej Arrakis, na której produkowany jest melanż, z jej twardymi i okrutnymi zasadami wciąga jak ruchome piaski.
Mesjasz Diuny jest książką nudnawą przez jej większą część. Muszę to przyznać, choć mam ogromny sentyment do tego uniwersum. Ta część rozkręca się dopiero pod koniec, gdy kończy wątek Paula Muad’diba i wyjaśnia charakter jego jasnowidzących mocy. Tylko nie wiem, czy ta moja słaba ocena przypadkiem wynika nie z samej książki, a z tłumaczenia, ale o tym zaraz.
Herbert...
2024-05-29
Myślę, że wiele starszych dzieciaków zainteresowanych tym, jak kiedyś się żyło, dałoby się pokroić za książkę Dobre czasy: Jak zarobić w średniowieczu. W niej bardzo ciekawe rzeczy są i mogę się założyć, że spora część współczesnych nastolatków nigdy nie zastanawiała się nad tym, jak totalnie inaczej kiedyś wyglądało życie. Niektórzy nie wyobrażają sobie życia nawet przed smartfonami i internetem…
Paweł Zych wymyślił, że zrobi użytek ze swojej wiedzy historycznej oraz doświadczenia w rysowaniu i stworzy książkę, w której przybliży prozaiczną część życia kilkaset lat temu. Jak wtedy zarabiano? Na czym? Ile? Jak wyglądały ówczesne “firmy”, kto zatrudniał, jakimi produktami handlowano? Jak wyglądała logistyka?
Zych dzieli informacje na siedemnaście rozdziałów ułożonych tematycznie. Przy czym tekstu generalnie jest dość mało, a autor stawia na wizualne pokazanie na rysunkach, jak wyglądały osady, manufaktury, czy procesy wytwarzania produktów gotowych na sprzedaż.
💰 Nie tylko praca zarobkowa
Fajne jest to, że Zych wychodzi poza same kwestie finansowe. Udaje mu się dość ogólnie, ale rzeczowo opisać technologie i procesy produkcji wielu artykułów typowych dla średniowiecza. W razie gdyby nastąpił Armagedon i cała wiedza techniczna zniknęła, to mogłyby być wstępne poradniki, jak wypalać cegły. Albo jak obrabiać skóry, czy jak powinna wyglądać optymalna przedtechniczna osada ludzka. Lub posttechniczna, hehe.
Historyk wyjaśnia także inne podstawowe rzeczy, o których się rzadko słyszy czy rozmawia, bo są tak powszednie, albo w ogóle niepotrzebne w dzisiejszym świecie. Np. jak farbowano kiedyś tkaniny, skąd brano farbniki, albo dlaczego najlepiej drzewo na drewno ścinać w zimie. To czysto praktyczna wiedza!
Dobrze jest od czasu do czasu przypomnieć sobie, że na przestrzeni dziejów ludzie nie zmienili się aż tak bardzo. Mieli podobne potrzeby, marzenia, pragnienia, choć zmieniły się okoliczności i sposoby ich osiągania. Dzisiaj wielu ludzi pracuje klikając w “kąkutery”, kiedyś właściwie każde zajęcie wymagało pewnej fizyczności. Nawet trochę tego zazdroszczę.
💰 Czy da się porównać?
A już ogóle super fajne jest to, że Zych podaje także ceny produktów. Wprawdzie trudno się do tego jakoś sensownie odnieść i wyobrazić, ale wymyśliłam sobie nieidealny sposób, żeby chociaż mniej więcej porównać wartość rzeczy do realiów do dzisiejszych. We wstępie autor wyjaśnia, że rozliczenia przedstawia w groszach “przyjmując, ze każdy zawierał półtora grama srebra”. Można to łatwo przeliczyć na nasze czasy. Jeden gram kosztuje obecnie około 4 zł, więc w zaokrągleniu jeden grosz to na dzisiejsze mniej więcej 6 zł. Baaardzo mocno upraszczając oczywiście. Kogut kosztował wtedy 1 grosz, mały dzwon 100 groszy, zamek 240 tysięcy groszy, drewniane wiadro 1 grosz, a chlebek żytni 1 grosz za 20 sztuk. Niestety jedyny wniosek z tego taki, że porównywanie cen do dzisiejszych nie ma za bardzo sensu. Natomiast można porównać je do ówczesnych zarobków, które Zych też podaje.
Spodziewałam się trochę, że Dobre czasy: Jak zarobić w średniowieczu to będzie szybkie czytanko, a jednak nie. Książka zaskakuje nie tylko pełnymi szczególików rysunkami, które warto prześledzić uważnie. Zaskakuje także ilością ciekawostek. Aż chce się strona po stronie smakować to, co przygotował nam autor.
Myślę, że wiele starszych dzieciaków zainteresowanych tym, jak kiedyś się żyło, dałoby się pokroić za książkę Dobre czasy: Jak zarobić w średniowieczu. W niej bardzo ciekawe rzeczy są i mogę się założyć, że spora część współczesnych nastolatków nigdy nie zastanawiała się nad tym, jak totalnie inaczej kiedyś wyglądało życie. Niektórzy nie wyobrażają sobie życia nawet przed...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2024-05-15
Po raz pierwszy Pachnidło czytałam wiele lat temu. Sięgnęłam po nią ponownie, ponieważ akurat byłam w nastroju na krótką, dobrze napisaną historię, która mnie wciągnie, a zapamiętałam, że ta książka spełnia te warunki.
Dzieło Suskinda po latach zrobiło na mnie podobne wrażenie, jak za pierwszym razem. Być może nawet większe, bo teraz lepiej doceniłam wpływ opisów zapachów na plastykę opowiadanej historii. Niektórzy umieją malować słowami, Suskind potrafi tworzyć wrażenia zapachowe. Fantastycznie odmalowuje świat poprzez „efekty” węchowe. Czytając wręcz czuje się te poszczególne mchy, drzewa, kwiaty, kurz, czy też te mniej przyjemne wonie.
👃 Miasta śmierdziały
Autor niezwykle wyraziście opisuje zapachy Paryża w XVIII wieku. Śmierdziało i to potwornie. Jest to o tyle ważne, że główny bohater, Jan Baptysta Grenouille, jest zapachowym geniuszem. Ma tak wrażliwy nos, że powonienie zastępuje mu nawet wzrok. Wszystko wydziela woń, tylko nie on sam.
Z tego też wywodzi się największy dramat tego chłopaka – trudne życie upośledziło go społecznie i wpłynęło na jego desperacką potrzebę bycia akceptowanym. Grenouille wyobraża sobie, że gdy tylko zacznie wydzielać ludzki zapach, to na pewno ludzie go w końcu przestaną odrzucać. I ma rację, ale to mu nie wystarcza. Chce więcej. Chce stworzyć zapach, przez który ludzie go wręcz pokochają. W tym celu potrzebuje młodziutkich ciał kobiet…
👃 Świetna rozrywka
Pachnidło jest opowieścią czysto rozrywkową, jest bardzo dobrze napisana i świetnie się ją czyta. Nie ma co szukać tu jakiejś większej głębi. Może też trochę szokować. Są tu sceny dość obrzydliwe i kontrowersyjne. Główny bohater od początku jest porównywany do kleszcza i to skutecznie utrwala jego negatywny obraz w głowie czytelnika.
W ogóle sam świat perfumiarzy, tworzenia nowych zapachów i destylacji są bardzo ciekawie opisane. Nie zdziwiłabym się wcale, gdyby to właśnie ta książka zainspirowała kogoś do próby dokładniejszego zbadania feromonów. Przecież to właśnie ich mieszanki Grenouille wykorzystuje do sterowania innymi, czy znikania w razie potrzeby. Być może tkwi w tym nawet ziarno prawdy, że ludzie kierują się znacznie silniej zapachami, niż sądzą. I to zupełnie nieświadomie.
Podsumowując, Pachnidło to świetna rozrywka. Jedna z książek, które należy czytać głównie dla przyjemności i dać się poprowadzić autorowi.
Po raz pierwszy Pachnidło czytałam wiele lat temu. Sięgnęłam po nią ponownie, ponieważ akurat byłam w nastroju na krótką, dobrze napisaną historię, która mnie wciągnie, a zapamiętałam, że ta książka spełnia te warunki.
Dzieło Suskinda po latach zrobiło na mnie podobne wrażenie, jak za pierwszym razem. Być może nawet większe, bo teraz lepiej doceniłam wpływ opisów zapachów...
2024-05-12
Sugerując się tytułem spodziewałam się esejów. Jednak okazało się, że to powieść. Ale to właściwie dobrze. Być może możliwość utożsamienia się z bohaterką i dojścia razem z nią do wniosku, że lekka praca nie istnieje, jest nawet skuteczniejsze, niż nawet najmądrzejsza teoria. Uwaga, trochę spoiluję.
Książka Kikuko Tsamury to rodzaj pamiętnika. Autorka stworzyła napisaną w pierwszej osobie historię kobiety, która w wieku trzydziestu sześciu lat decyduje o rzuceniu pracy wykonywanej przez ostatnich kilkanaście lat. Wypalona i zrezygnowana narratorka potrzebuje odpoczynku, wraca więc do rodziców. Jednak po kilku miesiącach kończą się jej pieniądze, musi więc poszukać jakiegoś zajęcia.
🪁 Jak najmniej obowiązków
Kobieta decyduje się iść do pośredniaka, który w Japonii opisywanej przez Tsamurę działa na tyle dobrze, że raz za razem znajduje bohaterce prace. I to prace takie, które spełniają jej wymagania. Nasza bezimienna bohaterka wymaga tylko tego, żeby jej zajęcie było jak najlżejsze. Zero odpowiedzialności, jak najmniej trudności. Jakbym czytała o sobie parę lat temu.
Na początek dziewczyna dostaje pracę w rządowym monitoringu. Okazuje się jednak, że obserwowanie czyjegoś życia z założeniem, żeby odkryć jakąś tajemnicę, wcale nie jest takie proste. Ostatecznie narratorka rzuca tę pracę. Kolejne jej zajęcie to przygotowywanie reklam do autobusowych monitorów. Ta praca nawet jej się podoba, mimo tego, że jest nieco dziwna, momentami nawet ma posmak niesamowitości. Niestety gdy projekt się kończy, kończy się także zatrudnienie.
🪁 Prace niby łatwe, ale…
Poprzedni pracodawca załatwia jej kolejne zajęcie przy pisaniu krótkich tekstów na opakowania krakersów. Znów jednak okazuje się, że to zbyt duży ciężar na barkach naszej bohaterki. Rzuca także tę pracę. W międzyczasie zaczęłam nabierać przekonania, że kobiecie chodziło o coś, co podejrzewałam już od jakiegoś czasu, że to nie była kwestia samych obowiązków. Te wszystkie problemy wynikały ze specyficznego nastawienia narratorki, która sama sobie szkodziła.
Fakt ten staje się jeszcze bardziej oczywisty przy kolejnym zajęciu zaproponowanym jej przez urząd. W tej pracy musiała rozwieszać plakaty o akcjach społecznych. W teorii nic prostszego. A jednak, gdy okazuje się, że istnieje pewnego rodzaju wojna na plakaty z agresywnym stowarzyszeniem, bohaterka znów angażuje się za bardzo. Mimo to, zaczyna lubić tę pracę. Jednak i tym razem zatrudnienie kończy z projektem.
🪁 Lekka praca nie istnieje
Kobieta znów trafia do pośredniaka i dostaje chyba najprostsze zajęcie jakie można mieć. Musi przebywać w małej leśniczówce, w dużym parku narodowym. Do jej obowiązków należą spacery, odszukiwanie zaginionych osób, ale to rzadko, oraz perforowanie biletów, które drukarnia dostarczyła bez dziurek ułatwiających odrywanie.
Jak się można domyślać, dość szybko okazuje się, że także ta praca ma drugie dno i nasza bohaterka czuje wewnętrzny imperatyw do rozwiązania tej zagadki. Nawet jej się to udaje, a praca ostatecznie jej pasuje, mimo że nie jest najlepiej płatna. Jednocześnie zaczyna mieć poczucie, że odpoczęła psychicznie i odzyskała siły.
Niezaprzeczalnie okazuje się, że lekka praca nie istnieje. Narratorka przekonuje się, że każda będzie miała w sobie coś, jakiś stres, jakąś niepewność, niespodziewane wydarzenia, czy nawet specyficznych ludzi, którzy mogą napsuć krwi, mimo że samo zajęcie jest super proste. Jednak te wszystkie “łatwe” obowiązki pozwoliły jej odpocząć, przemyśleć swoje podejście, zdystansować się do swojego wypalenia. Ostatecznie kobieta rzuca także tę posadę, ale z pewną nadzieją na przyszłość, że jest gotowa rozważyć powrót do swojego stałego zajęcia, które poprzednio ją wyczerpało.
🪁 Prawdziwe życie
Nie jestem pewna, czy w prawdziwym życiu tak łatwo odpocząć po wypaleniu. Mi proces rekonwalescencji zajął o wiele dłużej niż parę miesięcy i wymagał o wiele więcej wysiłku włożonego w zmianę swojego podejścia. Może dlatego, że ja nie mogłam skorzystać ze wsparcia rodziców. A może stałam się za bardzo zgorzkniała. Bohaterka książki Lekka praca nie istnieje, nie jest jeszcze zgorzkniała. Co najwyżej zmęczona i zniechęcona. Cała historia zaś przekonuje (słusznie), że obowiązki w pracy są tylko jednym z elementów wpływających na wypalenie. Innym czynnikiem jest nasz charakter.
Jeśli ktoś ma skłonności do myślenia za dużo, przejmowania się za bardzo, angażowania emocjonalnego idącego za daleko, taka właśnie osoba prawdopodobnie będzie bardziej narażona na wypalenie. Tego typu skłonności ma bardzo wielu ludzi, jeśli nie większość. Szczególnie w dzisiejszym pokoleniu tych, którzy są bardzo świadomi swoich potrzeb, choć nie zawsze umieją sobie poradzić z emocjami, zwłaszcza, gdy nie dostają tego, czego chcą.
🪁 Jak lustro
Opisane wydarzenia jak w lustrze pokazują to, kim jest bohaterka. Dziewczyna, która trochę z przymusu trochę z wyboru pozwala, żeby praca zajęła jej cały czas i myśli. Nie ma żadnych hobby, które by ją odciagały, nawet nie próbuje ich mieć, wymawia się zmęczeniem. Nic dziwnego, że każde zajęcie ją męczy, skoro nie ma od nich wytchnienia. Prawdę mówiąc, momentami jej inercja mnie irytowała.
Spodziewałam się, że ta książka mnie porwie, zachwyci i powali na kolana. Nic takiego się nie stało, chociaż czyta się ją szybko i przyjemnie. Być może to kwestia tłumaczenia z języka angielskiego, a nie z japońskiego oryginału. A może wcale nie. Nie zmienia to jednak faktu, że możliwość nieprzedłużenia umowy o pracę i szukania czegoś innego, bardziej pasującego do potrzeb, jest wspaniałym uwalniającym uczuciem. Ważne jest także przekonanie, że tam gdzie można żyć (pracować), można żyć (pracować) dobrze.
Sugerując się tytułem spodziewałam się esejów. Jednak okazało się, że to powieść. Ale to właściwie dobrze. Być może możliwość utożsamienia się z bohaterką i dojścia razem z nią do wniosku, że lekka praca nie istnieje, jest nawet skuteczniejsze, niż nawet najmądrzejsza teoria. Uwaga, trochę spoiluję.
Książka Kikuko Tsamury to rodzaj pamiętnika. Autorka stworzyła napisaną w...
2024-05-08
Myślę, że nie przesadzę wiele jeśli powiem, że nigdy wcześniej nie czytałam takich bajek jakie są w książeczce pt. Lisek Gon i inne baśnie. Przeważnie jest tak, że w imię ułatwienia zrozumienia wydawcy w przekładach z innych kultur decydują się na pewne zmiany w tekstach, zbliżenie skojarzeń do języka tłumaczenia, czasem nawet istotniejsze zmiany w treści, eliminujące przestarzałe czy nieodpowiednie w dzisiejszych czasach zwroty.
Wydawnictwo Kirin postanowiło jednak nie zmieniać nic. Za to dodali przypisy, żeby ułatwić rozumienie niektórych słów, specyficznych dla japońskiej kultury. Taki zabieg robi mega robotę, bo to właśnie drobne szczegóły mają zdolność przenoszenia. Czytając historyjki Nankichi Niimi znalazłam się w mitologicznym świecie, w którym prawie wszystko jest możliwe.
Zwierzęta mają emocje i intencje, lisy mogą zmieniać postać, są potężnymi stworzeniami, zdolnymi nawet opętać człowieka. Ludzie nie zawsze są życzliwi, dzieci za to zawsze są dziećmi. W tych bajkach można znaleźć melancholię, utratę, śmierć, ale i zmianę na lepsze, zyskanie przyjaciół, ciepło rodzinne, opowieści o odwadze.
🦊 O morał niełatwo
Niektóre bajki są absurdalne, jak ta o krabie, który założył salon fryzjerski. A niektóre okropnie smutne, jak tytułowy Lisek Gon. Wszystkie łączy zaś to, że nie są oczywiste. Czasami nie jest łatwo odnaleźć w nich morał. Lisek Gon i inne baśnie różnią się od bajek europejskich stylem i formą, oraz jeszcze czymś, czymś czego nie umiem dobrze nazwać, a dotyczy łagodnego stylu opowieści, obecnego zresztą także w innych książkach japońskich pisarzy. Bardzo mi się to podoba.
Bajki te w teorii powinny być zrozumiałe dla bardzo małych dzieci, jednak trudność mogą sprawiać japońskie wyrazy. Wydawnictwo Kirin zadbało jednak o krótkie przypisy wyjaśniające ich znaczenie. Książka nie tylko bawi, ale i uświadamia różnorodność świata.
W sumie ten tomik to szesnaście dość krótkich tekstów. Niektóre mają dosłownie kilka stron, niektóre kilkanaście. Każda historia ma przepiękną tytułową stronę z kaligrafiami i grafikami, bardzo w klimacie. Ten mały zbiór, króciutkich bajek dla dzieci, to instant przeniesienie do niesamowitego świata Japonii.
Myślę, że nie przesadzę wiele jeśli powiem, że nigdy wcześniej nie czytałam takich bajek jakie są w książeczce pt. Lisek Gon i inne baśnie. Przeważnie jest tak, że w imię ułatwienia zrozumienia wydawcy w przekładach z innych kultur decydują się na pewne zmiany w tekstach, zbliżenie skojarzeń do języka tłumaczenia, czasem nawet istotniejsze zmiany w treści, eliminujące...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2024-05-05
Miałam nadzieję, że z książki Grzesiuk: Król życia dowiem się więcej na temat tego, jakim człowiekiem był autor Boso, ale w ostrogach. I owszem, Janiszewskiemu dość dobrze udaje się dopełnić wizerunek czerniakowskiego łobuza. Tylko dopełnić, bo jeśli ktoś czytał, którąś z jego książek, to na ich podstawie mógł dość dobrze wywnioskować jaki Grzesiuk był.
Natomiast można się dowiedzieć więcej o jego bliskich. Janiszewski cytuje także kilka niepublikowanych wcześniej tekstów, krótkich opowiadań, niektóre cytaty z wywiadów. Znajduje się tu też wiele ciekawostek z jego życia.
🪕 Chuligan o dobry sercu
Grzesiuk był chuliganem, ale przynajmniej nigdy tego nie ukrywał. Porywczy, skrajny w osądach, można było go obrazić nawet drobiazgiem. Niezwykle uparty i wymagający od najbliższych posłuszeństwa. Ale nie bił żony i dzieci, czego nie można powiedzieć o niektórych późniejszych polskich bardach. Z drugiej strony wrażliwy, oddany przyjaciel, kochający mąż i ojciec. Choć wybrzmiewa też w tej biografii jego wieczna nieobecność dla swojej rodziny. Był głównie dla innych.
Sam pisarz, postać kontrowersyjna, nie jest jedynym bohaterem książki Grzesiuk: Król życia. Drugim bohaterem jest sama Warszawa. Ciekawe okazuje się osadzenie go w przed i powojennej stolicy. Kontekst świata w jakim żył uzupełnia jego charakter. To nie były łatwe czasy, to nie był łatwy człowiek. Wychowany na ulicy, w niebezpiecznej dzielnicy, pisał o tym jak było. Był przeczulony na punkcie prawdy.
🪕 Kiedyś i dzisiaj
Mam ogromną ochotę sięgnąć jeszcze raz po trzy książki Grzesiuka. Kiedyś już je czytałam i bardzo mi się podobały. Nie wiem, czy moja dzisiejsza wrażliwość nie zmieni mi ich odbioru. Być może. A jednak czy to, że dzisiaj przeczytam jego wspomnienia jeszcze raz i być może będę zażenowana chuligaństwem, to przecież nie zmieni to przeszłości. Taka była Warszawa na Czerniakowie jeszcze kilkadziesiąt lat temu.
Janiszewski pisze też ciekawie o rynku wydawniczym w Polsce w latach pięćdziesiątych. Jakie były nakłady, albo jak wyglądał proces wydawniczy. Ważne jest też to, że Grzesiuk sam siebie określał jako półanalfabetę, przynajmniej na początku. Później się nauczył, ale do końca życia popełniał sporo błędów. A jednak mimo wszystko wydał trzy książki, przy wielkim wsparciu redaktorów, którzy widzieli w nim nieoszlifowany diament.
🪕 Autenyk
Dla jednych Grzesiuk był unikalnym źródłem chuligańskich wspomnień z biedniejszych dzielnic Warszawy. Dla innych człowiekiem na wskroś autentycznym, nie wstydzącym się tego kim był, czy skąd pochodzi. Śpiewając fałszował, ale chwytał za serce. Był szczery i pozytywny.
Pozostawił po sobie wyjątkowe wspomnienia z lat przeżytych w obozach koncentracyjnych, które “opowiadał tak samo, jakby gadał przy wódce”. Historie Grzesiuka są “pozbawione mgiełki romantyczno-patriotycznej”. “Nie miał ambicji literackich, ale miał ambicję pokazania prawdy”. Niezwykle ciekawa postać, na pewno warta zainteresowania. Książka może nie idealna, ale na pewno nie strata czasu.
Miałam nadzieję, że z książki Grzesiuk: Król życia dowiem się więcej na temat tego, jakim człowiekiem był autor Boso, ale w ostrogach. I owszem, Janiszewskiemu dość dobrze udaje się dopełnić wizerunek czerniakowskiego łobuza. Tylko dopełnić, bo jeśli ktoś czytał, którąś z jego książek, to na ich podstawie mógł dość dobrze wywnioskować jaki Grzesiuk był.
Natomiast można się...
2024-04-24
Problem z książką Ostatnie stadium mam taki, że za szybko się skończyła. Nie mówię tego często, ale czasami zdarza się, że historia i forma jej podania tak bardzo mi podpasuje, że wcale nie mam ochoty opuszczać wykreowanego świata. Bohaterka Niny Lykke jest jednak tak przekonująca, że z chęcią posłuchałabym znacznie więcej tego, co ma do powiedzenia.
Elin, bo tak ma na imię główna postać, to norweska pięćdziesięcioletnia lekarka pierwszego kontaktu. Wszystko to ma znaczenie, bo daje pogląd na stan emocjonalny w jakim kobieta się aktualnie znajduje. Jest sfrustrowana i wypalona w związku z mężem i ogólnie zmęczona życiem, hipokryzją ludzi, tym dokąd zmierza świat. Jej praca, czyli pacjenci także są przyczyną depresji, bo trudno sobie radzić z chciwymi i często głupawymi ludźmi, którzy przychodzą do lekarza, nie dlatego, że są chorzy, ale dlatego bo nie radzą sobie z życiem. A do tego są roszczeniowi.
🍷 Kryzys
Elin ewidentnie ma kryzys wieku średniego w szczytowym momencie. Kobietę poznajemy w trakcie jej epizodu depresyjnego, który bezpośrednio wynikł z faktu, że jej mąż dowiedział się o jej romansie. Spędzamy z Elin właściwie tylko jeden dzień, w którym retrospekcje, przemyślenia na temat swojego życia mieszają z ogólną oceną świata, którą czytelnik wyciąga z mniej lub bardziej wprost wypowiedzianych wniosków.
Ostatnie stadium w moim odczuciu jest formą ponurej komedii, przesączonej sarkastycznym humorem. Elin dotarła do swojej granicy wytrzymałości. Śpi w swoim gabinecie, w którym przyjmuje pacjentów, unika innych ludzi, przestała odpowiadać na wiadomości od bliskich.
Na dodatek zaczęła dyskutować z plastikowym szkieletem w jej gabinecie, który stał się formą jej alter-ego. Nazwała go Tore. Od niego właśnie dowiadujemy się, że Elin podświadomie zdawała sobie sprawę że decyzje, które popełniała były błędne. Tore absolutnie bezwzględnie docina jej, wyśmiewając jej próżność i motywacje. Jednocześnie paradoksalnie pomaga jej pozbierać się i zdać sobie sprawę z prawdziwych przyczyn tej sytuacji.
🍷 Wszędzie jest podobnie
Elin jest przenikliwa, sarkastyczna, ironiczna, momentami nawet złośliwa. Jest prawdziwa, wiarygodna i ludzka. Po wielu latach dawania sobie rady ze wszystkim zwyczajnie się załamała, każdy ma do tego prawo. Nawet w Norwegii, która w Polsce postrzegana jest jako kraina bogactwa i szczęścia. Jak się jednak okazuje to kraj, jak każdy inny, z uniwersalnymi problemami, które są także u nas.
Wiem, że Ostatnie stadium jest fikcją literacką, a jednak jest niepokojąco prawdziwe. Potrafię zrozumieć Elin, jako kobietę sfrustrowaną i zmęczoną życiem. Jej wnioski odnośnie życia i ludzi bardzo przypominają moje. To ta wiarygodność wpłynęła na to, że innym okiem spojrzałam na lekarzy – jako ludzi, którzy też oceniają i mają swoje gorsze momenty.
Książka Lykke jest powieścią, jakie chce się czytać. Ma lekki język, choć jest o tematach trudnych – wypaleniu, frustracji, popełnianych błędach, tym że rządzą nami maleńkie przypadki i czasami jeden SMS może być przyczyną zmiany całego życia. Lykke zostawia jednak po sobie nadzieję, że da się jakoś samemu wydostać z wieloletniego nawarstwienia cierpienia emocjonalnego i choć nie jest łatwo, to zawsze można zacząć od nowa.
Problem z książką Ostatnie stadium mam taki, że za szybko się skończyła. Nie mówię tego często, ale czasami zdarza się, że historia i forma jej podania tak bardzo mi podpasuje, że wcale nie mam ochoty opuszczać wykreowanego świata. Bohaterka Niny Lykke jest jednak tak przekonująca, że z chęcią posłuchałabym znacznie więcej tego, co ma do powiedzenia.
Elin, bo tak ma na...
2024-04-15
W tomie trzecim Saga o Potworze z Bagien zmienia nieco dynamikę historii. Artyści jeszcze bardziej wykorzystują potencjał innych postaci, dzięki którym historia Aleca przemienionego w żywiołaka nabiera znacznie większej głębi.
Ta część zaczyna się intensywnie. Do tej pory pokojowo nastawiony i spokojny Potwór wpada w szał po aresztowaniu jego ukochanej Abby. Wątek kobiety oskarżanej o niemoralne zachowanie, wgl jest tutaj ciekawy i pogłębiony. Znów Moore zdaje się odnosić do problemów społecznych związanych z emancypacją kobiet.
🪐 Potwór w Gotham
W każdym razie, po aresztowaniu Abby Gotham wpada w prawdziwe tarapaty. Batman próbuje z Potworem najpierw rozmawiać, a później walczyć. Swamp Thing okazuje się jednak potężniejszy. Niestety i na niego wynaleziono kryptonit. Choć Abby zostaje uwolniona od zarzutów, to ciało Potwora zostaje zniszczone, a jego przeprogramowana istota zaczyna wędrować po wszechświecie w poszukiwaniu miejsca, gdzie mógłby się odrodzić.
Alec trafia w przedziwne miejsca, fabuła jest poprowadzona równie dość …oryginalnie. Takie podejście może się nie do końca podobać, bo autorom totalnie odjeżdża peron. Ale nie można im odmówić odwagi w prowadzeniu wątku.
🪐 Forma dająca wiele możliwości
Niektóre z tych przygód po drodze są naprawdę dziwaczne. Jeden z najbardziej oryginalnych epizodów dotyczy jego przypadkowego przechwycenia przez inteligentną planetę – maszynę, częściowo biologiczną. Jak to jest narysowane i jak wymyślone! W latach osiemdziesiątych, gdy Saga o Potworze z Bagien powstawała, komiks ten musiał być prawdziwym objawieniem. Jak pojemna jest to forma i jakie treści potrafi nieść!
Fascynujące jest to, ze ten komiks operuje wieloma różnymi gatunkami, przechodzi z fantasy, w horror, a czasami nawet w sci-fi. Szczególnie w drugiej części, w której Moore i inni odpływają totalnie w abstrakcyjne wyobrażenia o podróży kosmicznej Potwora. Świetne są też te epizody, w których obrazowane są psylocybinowe odloty bohaterów.
Saga o Potworze z Bagien to klasyka komiksu, która nadal zachwyca podejściem do opowiadanej historii i złożonością charakterów postaci. Zazdroszczę wszystkim, którzy jeszcze tej historii nie znają i będą ją dopiero czytać. Alan Moore wraz z rysownikami zapewnili parę ładnych godzin fantastycznej przygody w świecie inteligentnego i życzliwego potwora, niebezpiecznego żywiołaka.
W tomie trzecim Saga o Potworze z Bagien zmienia nieco dynamikę historii. Artyści jeszcze bardziej wykorzystują potencjał innych postaci, dzięki którym historia Aleca przemienionego w żywiołaka nabiera znacznie większej głębi.
Ta część zaczyna się intensywnie. Do tej pory pokojowo nastawiony i spokojny Potwór wpada w szał po aresztowaniu jego ukochanej Abby. Wątek kobiety...
2024-04-10
Drugi Tom komiksu pt. Saga o Potworze z Bagien to kontynuacja historii Aleca Hollanda z tomu pierwszego i zaczyna się z grubej rury.
Na pierwszy ogień idzie Nuklearny Pysk i wyrażone przez niego lęki przed zabiciem natury za pomocą radioaktywnych odpadów. Nawet potężny żywiołak im ulega. Jednak jego symboliczna śmierć, przynosi także wiedzę. Okazuje się, że ciało Potwora można zniszczyć, ale nie można zabić jego istoty.
🌳 Potwór i Constantine
W tym tomie zaczyna się także znajomość Potwora z Jonem Constantinem (wgl ta postać po raz pierwszy pojawia się właśnie tu). Constantine zwodzi Aleca obietnicą wiedzy na temat jego istoty. To jest też początek głównego wątku będącego bazą dla wielu kolejnych epizodów. Skuszony obietnicą Potwór będzie walczył z podwodnymi wampirami, obserwował śmierć wilkołaka, czy też pomagał zdjąć klątwę z pewnego kolonialnego domu. Constantine pokaże Alecowi także Parlament Drzew, posiadający prawdę, której Potwór tak poszukuje. Niestety okazuje się, że żywiołak nie jest jeszcze na nią gotowy.
W tym tomie zaczyna się także poszerzenie wątku psychodelicznych owoców, które Potwór potrafi na sobie wyhodować. Dla jednych są trutką, a dla innych karmą, jak śpiewa klasyk. Zresztą wgl motywy psychodeliczne przewijają się w komiksie Saga o Potworze z Bagien dość często. I są naprawdę dobrze przedstawione.
To jest też tom, w którym Moore wprowadza Potwora z Bagien w uniwersum świata DC pełnego innych superbohaterów.
🌳 Wspaniała rozrywka
O ile epizody w tomie pierwszym przedstawiają świat i postaci, o tyle w drugim tomie zaczyna się jatka. Momentami jest nawet strasznie. Wielka bitwa w ostatnim epizodzie tego tomu rozwiązuje wątek Constantine’a i prawdy poszukiwanej przez Potwora.
Tutaj rozpoczyna się też wyraźniejszy wątek Abby i jej relacji zarówno ze swoim ukochanym żywiołakiem, jak i z otoczeniem, które tę miłość potępia. Holland może się nie interesować światem, ale świat zaczyna się interesować nim.
Wszystkie historie dotykają różnych problemów społecznych, emancypacji kobiet, rasizmu, niewolnictwa, zanieczyszczenia środowiska, czy seksizmu. To naprawdę niezwykłe jak autorzy osadzili te nieoczywiste historie, na takich drażliwych wątkach i zdołali uniknąć przesady, patosu czy sztuczności.
🌳 Dobry a świetny komiks
Zasadnicza różnica pomiędzy dobrymi komiksami a bardzo dobrymi jest taka, że w tych bardzo dobrych autorzy nie boją się nieco odejść od głównego bohatera. Moore się tego nie obawia. Często buduje fabułę wokół czegoś innego, np. historii o nawiedzonym domu, przypominającej nieco Lśnienie Kinga. Przypadkiem ten dom stoi niedaleko bagien Potwora i zielona istota, chcąc nie chcąc, angażuje się w oczyszczenie go ze złych duchów.
Każdy epizod ma w sobie tyle treści, że trzeba sobie dawkować czytanie żeby na dłużej starczyło. Ale też żeby właściwie docenić każdy smaczek tych historii, a jest ich dużo. Z dwóch przedmów do każdej części, wynika, że Alan Moore czerpał z pojedynczych pomysłów współpracowników. Sklejał je w całość, dodawał coś od siebie i w ten sposób właśnie powstawała Saga o Potworze z Bagien. Niewątpliwie jest to dzieło wyjątkowe.
Drugi Tom komiksu pt. Saga o Potworze z Bagien to kontynuacja historii Aleca Hollanda z tomu pierwszego i zaczyna się z grubej rury.
Na pierwszy ogień idzie Nuklearny Pysk i wyrażone przez niego lęki przed zabiciem natury za pomocą radioaktywnych odpadów. Nawet potężny żywiołak im ulega. Jednak jego symboliczna śmierć, przynosi także wiedzę. Okazuje się, że ciało Potwora...
2024-04-07
Czarodziejka z Księżyca była moją ulubioną kreskówką. Żeby oglądać kolejne odcinki, opuszczałam pierwszą lekcję geografii w czwartki… Teraz jestem już duża, ale nadal urzeka mnie postać czternastoletniej dziewczynki, która przemienia się w wojowniczkę w marynarskim mundurku i walczy ze złem.
Pierwszy tom nowego wydania, czyli Eternal Edition, zawiera siedem epizodów. W sumie, to prawie 300 stron przygód czterech czarodziejek, a wszystkich tomów będzie dziesięć. Natomiast dowiedziałam się przypadkiem, że w wydaniu poprzednim jest mnóstwo dodatków, np. komentarzy autorki. Żałuję, że go nie widziałam, bo zwykle punkt widzenia autorki udostępnia nową płaszczyznę odbioru dzieła. A Sailor Moon niewątpliwie dziełem jest.
🪄 Uniwersalna opowieść
Czarodziejka z Księżyca to nieśmiertelna i uniwersalna historia young adult, jakbyśmy dzisiaj powiedzieli. Opowiada o przygodach zupełnie przeciętnej dziewczyny, naiwnej, trochę leniwej, bez żadnych większych zainteresowań (poza graniem w gry na automatach). Ale za to miłej, sympatycznej i pozytywnej.
Pewnego dnia Usagi spotyka kotka, który ma na czole śmieszną “łysinkę” w kształcie księżyca. Od tego momentu zaczyna się przygoda dziewczyny, jej dojrzewanie jako wojowniczki, kobiety oraz liderki. Szuka swojego ja, mając sporo archetypów postaci kobiecych w jednej bohaterce. Do tego są jeszcze trzy inne czarodziejki – mądra, silna i kapłanka. Razem dają komplet, z którym może się identyfikować każda czytelniczka.
🪄 Jedna z pierwszych animacji japońskich
Powstała w latach dziewięćdziesiątych postać, była o ile się nie mylę, jedną z pierwszych tak rozpowszechnionych animacji inspirowanych kulturą japońską, a do tego jeszcze skierowaną stricte do dziewczynek. Ponadczasowe combo dobrych pomysłów. I jakby tego było mało, to była na podstawie mangi.
Jak się okazuje, stosunkowo niewielu ludzi miało mangę w ręku. Można by wiele mówić o tym specyficznym gatunku, ale najbardziej zaskakujące jest to, że czyta się ją od prawej do lewej. Nie tylko stronami, ale także obrazkami. Ludziom przyzwyczajonym do pisma od lewej, na początku trudno się przyzwyczaić. Mi na początku każdej mangi mózg się lasuje i przestawia. Raz po raz łapię się na tym, że zaczynam od lewej, zupełnie od końca kadru. Chcę wierzyć, że czytanie inaczej niż zwykle jest nie tylko ciekawym doświadczeniem, ale też buduje w mózgu nowe połączenia nerwowe, co mi ułatwia patrzenie na różne zagadnienia z różnych perspektyw.
🪄 Walor edukacyjny
Czarodziejka z Księżyca ma niewątpliwie walor edukacyjny. Pokazuje przemianę bohaterki, którą lubimy i z którą częściowo się utożsamiamy. Np. pierwszy kadr całego komiksu jest totalnie o mnie, tylko zamiast szkoły nie chcę iść do pracy. Beksą też nie jestem, ale lubię sobie poczarnowidzieć. Reszta ideolo ja.
No i czarodziejskie długopisy i diademy, przemiany, „make up!” xD Oraz przystojny i opiekuńczy Mamoru, czyli Tuxedo Mask. Całość jest okropnie naiwna, ale wciąż urzekająca. Po wielu latach ponowny powrót do świata Czarodziejek nadal sprawia ogromną przyjemność, nawet jeśli obiektywnie jest się już bardzo dorosłym człowiekiem.
Czarodziejka z Księżyca była moją ulubioną kreskówką. Żeby oglądać kolejne odcinki, opuszczałam pierwszą lekcję geografii w czwartki… Teraz jestem już duża, ale nadal urzeka mnie postać czternastoletniej dziewczynki, która przemienia się w wojowniczkę w marynarskim mundurku i walczy ze złem.
Pierwszy tom nowego wydania, czyli Eternal Edition, zawiera siedem epizodów. W...
2024-04-03
Zupełnie się nie spodziewałam, że Saga o Potworze z Bagien to będzie TAKA historia! Wprawdzie Alana Moore’a znam z jego innych dzieł i nigdy nie narzekałam na jakość jego pomysłów, a jednak wydaje mi się, że Swamp Thing w pewnym sensie przewyższa wszystko, co do tej pory od niego przeczytałam. Po części jest to zapewne sprawa fabuły, która jest niby dość prosta, a jednak przedstawia złożone problemy i skomplikowane charaktery bohaterów. Jest to też kwestia samej fantastycznej głównej postaci – Potwora z Bagien, po której spodziewałam się znacznie bardziej stereotypowych, jak na potwora, czynów.
👾 Fabuła i postacie
Prościej być nie mogło. Alec Holland to naukowiec badający specyficzne chemikalia. Holland ginie w pożarze. Po jakimś czasie następuje “jego” zmartwychwstanie w innej formie – ciele, które powstało w nadnaturalny sposób z mieszanki chemii i ziemi. Powstaje Potwór z Bagien, który posiada wspomnienia Aleca. Ale jeśli nie czytaliśmy poprzednich tomów jeszcze tego nie wiemy. Szczegółów dowiadujemy stopniowo.
Najpierw Potwór jest uśpiony i schwytany. Później eksperymenty na nim ujawniają niewiarygodną prawdę. Wcale nie jest tym, za kogo się do tej pory uważał. W szoku ucieka z więzienia i zaczyna swoją wędrówkę po wiedzę i prawdę.
👾 Saga o Potworze z Bagien
Żeby dobrze zrozumieć kontekst trzeba wiedzieć, że to nie Moore stworzył postać Potwora. Zanim rysownik zabrał się do tworzenia swojej części jego historii, podłoże pod jego dzieło stworzyli Len Wein i Bernie Wrightson, którzy wymyślili całą tę historię. Moore ją “tylko” pociągnął dalej. Nie czytałam wcześniejszych komiksów, ale potrafię sobie wyobrazić mniej więcej, o czym są. W pewnym momencie zaczęły tracić popularność i wtedy cały na biało wszedł Moore.
Rysownik stworzył historię tak, że żeby pojąć jego wizję, nie trzeba znać tomów poprzednich oryginalnych twórców świata bagien. Moore meandruje, zwodzi i opowiada historię Hollanda poniekąd na nowo. Proponuje coś świeżego. Zachęca do wsiąknięcia w proponowaną historię. Nie wydaje się ona ani wtórna, ani plastikowa, czy sztuczna.
Moore wykorzystuje wątek dramatycznego poszukiwania swojego ja, rozszczepienia osobowości człowieka i potwora, niezwykle inteligentnej i samo-świadomej istoty. Opowieść wzbudza emocje porównywalne do najlepszych powieści, czy filmów.
👾 Życzliwy żywiołak
Najbardziej zaskoczyło mnie to, że ten “potwór” jest istotą o życzliwych intencjach. W żadnym wypadku nie jest zły. Nie chce krzywdzić, wręcz przeciwnie, pomaga ratować. Co więc czyni człowieka człowiekiem? Ludzkie ciało, czy ludzkie postawy?
Nawiasem mówiąc Swamp Thing był potężny! Władał żywiołem ziemi (żywiołak) i był w stanie zejść do piekła, o czym opowiada jeden z epizodów. Po starciu ze swoim największym wrogiem – Arcanem, Potwór schodzi tam żeby uratować kobietę, którą kocha, Abby.
Moore zdecydowanie wiedział jakie popularne motywy wykorzystać w swoich historiach. A przede wszystkim jak to zrobić. Jego wizja nieba, czyśćca, czy piekła… To, jak pisał Gaiman we wstępie, to była podróż Dantego.
👾 Rysunek za 1000 słów
Treść to jedno, ale są jeszcze rysunki. I to jest dopiero forma! Czasami wystarczy jeden rysunek za tysiąc słów. Tak właśnie jest tutaj. Wspaniałe, kreatywne kadry, zaskakujące. Końcowa scena, gdy Abby po raz pierwszy zjada “owoc miłości” jest wspaniała, symboliczna, plastyczna, jak prawdziwy trip po halucynogenach.
Pozostałe postacie także są cudowne – wspaniale mówiący rymem demon uważający się za pół-człowieka, czy strażnik wejścia do piekła, który wpuszcza ulubieńca mimo zasad…
Trochę żałuję że kobiety tu są tak słabo zarysowane, ale pal to licho. Nie wszystkie historie koniecznie muszą być inkluzywne, chociaż jak na tamte czasy Moore i tak miał w sobie dużo współczesnej wrażliwości. Bo warto pamiętać, że Saga o Potworze z Bagien Moore’a zaczęła powstawać w 1983, a więc na trochę przed modą na silne postaci kobiece.
To jeden z pierwszych komiksów, który wykorzystuje znane motywy, przerabiając je na swój sposób. Dante, Abel i Kain, piekło, żywiołak, czy piękna i bestia. Pierwszy tom to wspaniała przygoda i doskonała zachęta do przeczytania kolejnych, które wcale jej nie ustępują.
Zupełnie się nie spodziewałam, że Saga o Potworze z Bagien to będzie TAKA historia! Wprawdzie Alana Moore’a znam z jego innych dzieł i nigdy nie narzekałam na jakość jego pomysłów, a jednak wydaje mi się, że Swamp Thing w pewnym sensie przewyższa wszystko, co do tej pory od niego przeczytałam. Po części jest to zapewne sprawa fabuły, która jest niby dość prosta, a jednak...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2024-03-31
Zajdel jest jednym z moich ulubionych autorów, a jego talent pisarski uważam za jeden z największych, z jakimi miałam do czynienia. Między innymi dlatego Paradyzja długo stała na półce w oczekiwaniu na swoją kolej. Takie książki zostawiam sobie na deser i czytam je tylko w momentach, kiedy mam ochotę na coś naprawdę dobrego.
W sumie fabuła nie mogłaby być prostsza. Jest to historia pisarza, Rinaha Devi, który leci na ekstremalnie niedostępną kolonię orbitalną, żeby zrobić tam reportaż i przybliżyć życie ich mieszkańców ludziom spoza tego zamkniętego środowiska. Kolonia ta, czyli Paradyzja, jest tworem zupełnie sztucznym. Stworzona tylko po to, żeby utrzymywać mieszkalne zaplecze dla Tartaru, planety głównej, wprawdzie niezdatnej do zamieszkania, ale będącej źródłem zasobów mieszkańców tego układu.
🚀 Tajna misja
Rząd Paradyzji jest ekstremalnie wyczulony na punkcie bezpieczeństwa. Boją się zniszczenia kolonii przez wrogów, dlatego zarówno sama kolonia, jak i planeta jest właściwie niedostępna dla osób spoza. Taka izolacja utrzymuje od stu lat. Nikt jej nigdy nie widział na własne oczy. Dostępne są tylko zdjęcia. Niewiele osób tam było, nikt nie wie gdzie ona się dokładnie znajduje…
Pod przykrywką pisania reportażu, Rinah ma jeszcze jedną misję, tajną. Ma dowiedzieć się jak najwięcej o prawdziwym życiu mieszkańców kolonii i odkryć jak bardzo różni się od tego, co mówi ich propaganda.
🚀 Cenzura i inwigilacja
Gdy pisarz trafia do kolonii okazuje się, że inwigilacja i cenzura jest właściwie wszędzie. Wystarczy mały moment nieuwagi, żeby trafić do ciężkich i niebezpiecznych robót w kopalniach na Tartarze. Rinah przekonuje się też, że mieszkańcy Paradyzji są trudni do zrozumienia. Składa to na karb izolacji od innych światów. Jednak gdy trochę przyzwyczaja się do sytuacji okazuje się, że to ludzie tacy jak inni, a ich “dziwność” wynika z daleko posuniętej ostrożności.
Paradyzjańczycy nauczyli się po prostu jak obchodzić wszędobylską cenzurę w postaci algorytmów przesiewających każde zdanie, pod kątem niedozwolonej treści. Sposobem na ominięcie był język ezopowy, oparty na głębokiej aluzyjności, momentami niezwykle poetycki. Dzięki odkryciu “wytrycha” do ich zrozumienia, Rinah przekonuje się, że Paradyzja skrywa potężną tajemnicę, która faktycznie może zniszczyć status quo tego społeczeństwa…
🚀 Niepozorna książka
Fabuła to jedno, ale ten ezopowy język, który Zajdel stworzył dla Paradyzjańczyków jest mistrzowski. Cały ten plot to perełka. Zajdel napisał to ś w i e t n i e. Na przykład:
Pijana gra mych pustych fraz,
kiedy na lutni z rana gram,
ja na gramatykę nie baczę!
Ja nagram wiersz, ty jeszcze raz
przesłuchaj taśmę, a na gram
sensu w nim nie licz, ani znaczeń.
A-NA-GRAM. ❤ Cudo!
🚀 Komentarz do komunistycznej Polski
Ja wiedziałam, że Paradyzja będzie świetna. Nie sądziłam jednak, że w całości skradnie moje serce. Szczególnie, że to nie jest tylko jakaś historia sci-fi. To jest książka – komentarz dotycząca ówczesnych wydarzeń w Polsce (lata ‘80, końcówka komunizmu, który pod wieloma względami przypominał sytuację na Paradyzji).
To, że cenzura puściła wtedy Zajdla to chichot losu. Nawiasem mówiąc na końcu tego wydania jest także komentarz Macieja Parowskiego wyjaśniający, że Zajdel miał zacięcie do czynienia z swoich utworów manifestów politycznych. Oczywiście pomiędzy słowami, natomiast tak wyraźnie, że dla większości czytelników ten podprogowy niejako przekaz, był (jest) zupełnie jasny.
Paradyzja jest wspaniałą książką także dlatego, że jest cienka. Zajdel udowadnia, że można skutecznie tworzyć przekonujące i kompletne światy bez pisania wielotomowych space oper. Autorowi, do opowiedzenia tej przejmującej historii wystarczyło niespełna dwieście stron. Jest to fascynująca umiejętność narracyjna, ale i pewna wada. Prawdę mówiąc, to z ogromną przyjemnością przeczytałabym kolejnych dwieście stron, a nawet więcej…
Zajdel jest jednym z moich ulubionych autorów, a jego talent pisarski uważam za jeden z największych, z jakimi miałam do czynienia. Między innymi dlatego Paradyzja długo stała na półce w oczekiwaniu na swoją kolej. Takie książki zostawiam sobie na deser i czytam je tylko w momentach, kiedy mam ochotę na coś naprawdę dobrego.
W sumie fabuła nie mogłaby być prostsza. Jest to...
2024-03-20
Wiedźmin: Ballada o dwóch wilkach to już siódmy tom z serii komiksów, które zaczęły wychodzić “po grze”. Prawdę mówiąc nie spodziewałam się po nim niczego specjalnego. Ot odrobiny rozrywki. A jednak autorzy mnie bardzo pozytywnie zaskoczyli.
Po pierwszym rzucie oka na rysunki myślałam, że będą ok, ale bez większych zachwytów. Jednak doceniłam je, gdy wpatrzyłam się w szczegóły. Siła detali jest naprawdę duża. Wyróżnia się mimika postaci, szczególnie Jaskra.
I te wizualizacje muzyki. Miki Montlló miał cudowny pomysł, jak graficznie przedstawić ballady Jaskra i od razu przekazać w jakim stylu są skomponowane. W skrócie, Montlló wykorzystał design podobny do memów o “smacznej kawusi”. Wynika z nich, że styl Jaskra był dość chodnikowy. Bard w tej części to taki Zenek Martyniuk Temerii. Bardzo mi się spodobała taka wizja. Parę razy prychłam.
🎸 Wiedźmin i postacie ze znanych baśni
Bartosz Sztybor także jest w świetnej formie. Opowiada niby zwykłą historię, bardzo typową dla wiedźmina. Geralt otrzymuje zlecenie zabicia wilkołaka. Jednak ten jeszcze nikogo nie zabił, więc Geralt postanawia puścić go wolno i wtedy właśnie pojawia się trup. Geralt przeczuwa jednak, że coś w tej historii jest nie tak i że wszyscy kłamią, a on chce, jak zwykle, dokonać słusznego wyboru.
Sztybor bardzo fajnie łączy różne historie. Są tu ślady inspiracji znanych baśni o Czerwonym Kapturku i Trzech Świnkach (siostry Schwinke, hehe). Występują nawet sami bracia Grimm. Do tego znajdziemy doskonale znane elementy świata stworzonego przez Sapkowskiego. Są klątwy, dopplery, wilkołaki i nekkery. Doskonała mieszanka zapewniająca świetną rozrywkę.
🎸 Wiedźmińskie eksperymenty
Mam wrażenie, że cała ta seria na tyle okrzepła, że każda kolejna część jest coraz odważniejsza. W Wiedźmin: Ballada o dwóch wilkach jest wyraźnie więcej Jaskra niż zwykle – dużo wizualizacji jego ballad. Ale watki są sprytnie połączone, tak, że to nawet dodaje smaczku i popycha fabułę do przodu.
Mam nadzieję, że kolejne epizody z tego cyklu będą jeszcze bardziej odważne i poeksplorują także inne postacie i motywy, których przecież w tym świecie nie brakuje. Jako wierna fanka naprawdę na to liczę i czekam z niecierpliwością na kolejne historie.
Wiedźmin: Ballada o dwóch wilkach to już siódmy tom z serii komiksów, które zaczęły wychodzić “po grze”. Prawdę mówiąc nie spodziewałam się po nim niczego specjalnego. Ot odrobiny rozrywki. A jednak autorzy mnie bardzo pozytywnie zaskoczyli.
Po pierwszym rzucie oka na rysunki myślałam, że będą ok, ale bez większych zachwytów. Jednak doceniłam je, gdy wpatrzyłam się w...
2024-03-13
Po pierwszym epizodzie w zbiorczym wydaniu komiksu Conan z Cymerii trudno było się nie zrazić. ALE drugi epizod jest dobry, a trzeci bardzo dobry. Ogólnie więc jestem zadowolona. Ten tom to świetna rozrywka i do tego mega fajnie wydana.
Postać Conana znam od dawna. Jeszcze w szkole średniej zaczytywałam się w opowiadaniach Howarda. Uwielbiałam prostotę, odwagę i bezkompromisowość tego bohatera. To takie typowe przygodówki, sporo się dzieje. Cymeryjczyk trafia w różne światy, także pełne demonów i magii, a więc jest wszystko to, co lubię.
⚔️ Dobrze napisane przygody
Howard umie w opisywanie relacji damsko-męskich bez zbytniego patosu. Belit, z pierwszego epizodu w tym komiksie, a szóstego opowiadania, jest silną kobieta, która wie, czego chce i wie czego potrzebuje. Z Conanem łączy ją pożądanie, a nie romantyczne uniesienia. Bandytka choć pragnie bogactwa, to nie w zupełnym zaślepieniu.
I to właśnie mi najbardziej przeszkadzało w pierwszym epizodzie obrazującym opowiadanie pt. Królowa Czarnego Wybrzeża. Scenariusz napisał Jean-David Morvan i jego interpretacja tej postaci jest specyficzna, sprzeczna z tym, co napisałam wyżej. Belit, silna i niezależna kobieta przedstawiona jest płytko i stereotypowo. Lekceważy niebezpieczeństwa, oraz na sam widok Conana miękną jej nogi i poddaje się mu bezwzględnie. Jest też zresztą kilka innych nadinterpretacji. (Nie mówiąc już, że rysunki Pierra Alaryego także mi się nie podobały, uważam, że są niechlujne).
Aż sięgnęłam jeszcze raz po opowiadanie, żeby przypomnieć sobie, czy u Howarda też taka jest. Nie jest. Po przeczytaniu absolutnie nie zgadzam się z wizją autorów tego komiksu. Wkurzyła mnie. Ale cóż… Na szczęście nie poddałam się i dobrze, bo okazało się, że drugi epizod na podstawie opowiadania Czarny Kolos zrobili inni ludzie.
⚔️ Czarny Kolos i Za Czarną rzeką
Vincent Brugeas i Ronan Toulhoat zdecydowali się sięgnąć po opowiadanie Czarny Kolos. Rysunki są zupełnie inne, ale i Conan i jego towarzysze są inni. Tu bohaterka jest księżniczką Shevatas – świata wzorowanego na starożytnym Egipcie. Jest kobieca, ale nie żałosna, jak w epizodzie poprzednim. Ale nieważne, bo tu Conan jest krwawy, taki jaki powinien być. Latają odcięte kończyny i wyprute flaki. Rysunki mi się podobały. To ciekawa przygoda.
Trzecia zaś historia, Za Czarną rzeką, to coś zupełnie innego. Nie ma tu słabych, ani silnych kobiet, w ogóle właściwie ich nie ma. Conan jest osadzony w świecie przypominającym XV albo XVI wiek, w Ameryce niedługo po “odkryciu”. Klimat jest bardzo amerykański, chociaż Howard jako wrogów wykorzystuje plemiona Piktów, które historycznie zamieszkiwały Brytanię.
⚔️ Coś więcej niż komiks
Żeby wyjaśnić konteksty wszystkich historii, wydawcy zdecydowali się dodać także krótkie artykuły z omówieniem. Te teksty nadają głębszego znaczenia nie tylko samym epizodom, ale także okolicznościom, w którym Howard je wydawał. W latach trzydziestych XX wieku fantastyczne historie w tym stylu dopiero zyskiwały popularność.
Stąd też wiem, że celem Howarda w Za Czarną rzeką było właśnie oddanie czasów i sytuacji społecznej pierwszych Europejczyków osaczonych przez dzikie plemiona Indian. Autor dodał do tego jeszcze czarownika władającego potężną magią przywołującą demony. Ten epizod jest jeszcze bardziej krwawy i jeszcze lepiej narysowany. Mathieu Gabella i Anthony Jean zrobili dobrą robotę.
W całości Conan z Cymerii jest świetny. Ciekawa postać wojownika – barbarzyńcy oraz dodatkowe materiały w postaci pogłębiających tekstów oraz galerii innych rysowników zapewniły mi parę godzin świetnej rozrywki.
Po pierwszym epizodzie w zbiorczym wydaniu komiksu Conan z Cymerii trudno było się nie zrazić. ALE drugi epizod jest dobry, a trzeci bardzo dobry. Ogólnie więc jestem zadowolona. Ten tom to świetna rozrywka i do tego mega fajnie wydana.
Postać Conana znam od dawna. Jeszcze w szkole średniej zaczytywałam się w opowiadaniach Howarda. Uwielbiałam prostotę, odwagę i...
2024-03-10
Dobrze, że Jarmark sensacji poprzedza wstęp Mariusza Szczygła, u którego zresztą po raz pierwszy przeczytałam o Kischu. Odniosłam wrażenie, że Szczygieł wypowiada się o tym Czeskim reporterze niemieckiego pochodzenia z pewną fascynacją, ale i dystansem. Kisch był z charakteru raczej trudnym człowiekiem, a do tego już później redagował swoje stare reportaże, dodając silniejszego komunistycznego wydźwięku. Jest też jednym z pierwszych przedstawicieli kontrowersyjnego nurtu reportażu literackiego.
Czytałam już kilka książek Kischa, ale teraz mam ochotę sięgnąć po nie raz jeszcze i przeczytać pod kątem ideologii oraz wiedząc nieco więcej o samym autorze, bo Jarmark sensacji zawiera teksty poniekąd autobiograficzne. Szczygieł nazywa to “autoreportażem”. Na pewno nie wolno wierzyć we wszystko, co jest tu napisane, ale wydaje się, że całkiem nieźle oddają one to, kim był człowiek, który “na początku XX wieku podniósł reportaż do rangi literatury”.
Kisch opisuje siebie samego jako dręczonego ciągłą niezaspokojoną ciekawością. To z niej wynikało prawie wszystko, co go w życiu spotkało. Oraz z tego, że już od dzieciństwa kręciła go ta branża i bawił się w wydawanie i pisanie. Później to zajęcie zaczęło być pracą, choć chyba tak naprawdę nigdy nie przestało być zabawą.
🪁 Sytuacja społeczna Czech
W ogóle Jarmark sensacji jest ciekawy może nawet bardziej przez inne wątki obecne w tej książce, poza autobiograficznymi. Sporo jest tu o sytuacji społecznej w Czechach na przełomie XIX i XX wieku, o podziale na “Niemców” i “Czechów” oraz o właściwie zupełnym rozdziale ich życia kulturalnego. Czesi niemieckiego pochodzenia generalnie nie wypadają w jego opowieściach bardzo pozytywnie.
Dużo jest także anegdot o rzeczywistości pracy dziennikarzy tamtych czasów. Jak inaczej wtedy wyglądał cykl publikacji gazety, czy skład gazet. Szczególnie ciekawie wyglądało pozyskiwanie i wymiana informacji. Reporterzy chodzili po szpitalach i komendach policji. Były nawet giełdy, gdzie wymieniano się swoimi newsami w zamian za inne. Niektóre historyjki są śmieszno-tragiczne, jak ta o pewnym reporterze z gazety religijnej, który nie mógł pisać o samobójstwach, których było dużo. Modlił się więc o więcej morderstw i innych zbrodni.
🪁 Prawda czy fakt?
W pierwszym samodzielnym zadaniu Kisch miał za zadanie opisać pożar. Nie udało mu się zdobyć żadnych ciekawych informacji na miejscu wydarzenia, więc całą relację zwyczajnie zmyślił. Poznał wtedy prawdę o sile kłamstwa i pisania po to, żeby było ciekawe, a niekoniecznie, bo faktycznie tak się wydarzyło. W całej książce jest kilka bardzo ciekawych rozkmin odnośnie siły kłamstwa, prawdy i tym, co czyni tekst interesującym i poczytnym. I o tym, że “fantazja sprzyja prawdzie”.
Jak to czytałam, cały czas miałam w głowie dyskusję wokół Kapuścińskiego i jego podchodzenia do faktów. Oraz o całej dyskusji o “polskiej szkole reportażu”. Wygląda na to, że Kisch był jednym z pierwszych wykorzystujących takie “lekkie” podejście do prawdy.
Ogólnie Jarmark sensacji to bardzo interesujący zbiór tekstów z początku XX wieku na temat ówczesnych Czech, dziennikarstwa oraz istoty reportażu. Są świetnie napisane, z przynoszącym ciekawe informacje wstępem. Tłumaczą poniekąd skąd wzięło się silne zaparcie ideologiczne Kischa. Jest tu kilka tekstów o wojnie, w której autor walczył, i która go zmieniła. Autoreportaże te rzucają wiele światła na fascynującą postać reportera zdolnego wyskoczyć ze statku, żeby wejść na brzeg Australii i zrobić wiele szalonych rzeczy: zaspokoić swoją ciekawość, a później to wszystko opisać.
Dobrze, że Jarmark sensacji poprzedza wstęp Mariusza Szczygła, u którego zresztą po raz pierwszy przeczytałam o Kischu. Odniosłam wrażenie, że Szczygieł wypowiada się o tym Czeskim reporterze niemieckiego pochodzenia z pewną fascynacją, ale i dystansem. Kisch był z charakteru raczej trudnym człowiekiem, a do tego już później redagował swoje stare reportaże, dodając...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Zapowiadano mi, że Bóg imperator Diuny to jeden z najlepszych tomów tego uniwersum. Zapowiadano także, że będzie grubo. I o ile grubo było, to nie mogę powiedzieć, że to najlepsza część. Już bardziej podobały mi się Dzieci Diuny, ale i w Bogu… jest kilka zacnych rozwiązań.
Czwarty tom Cyklu Kroniki Diuny dzieje się około trzech i pół tysięcy lat po zakończeniu poprzedniej historii, w której Gani i Leto II, bliźniaki Paula, przejmują władzę na Arrakis. I przez te tysiące lat Leto nadal żyje. Atryda połączył swoje ciało z trociami czerwi, przez co sam zaczął się zamieniać w czerwia i stał się właściwie nieśmiertelny. Jest to część jego “Złotego szlaku”, czyli takiego pokierowania przyszłością, żeby ocalić ludzkość przed samozagładą.
🪱 Trzy i pół tysiąca lat rządów
Leto przez te wszystkie lata na wzór Bene Gesserit zawzięcie kreował kolejne pokolenia, krzyżował konkretnych ludzi, żeby wydobyć z nich kolejne niezwykłe cechy charakteru, lub wykorzenić te niepożądane. Wszystko po to, żeby stworzyć sobie odpowiednich następców. Podobał mi się ten wątek, jego plot twist i nieoczywiste zakończenie.
Podobało mi się też, jak Herbert w tym tomie zapoznaje czytelnika ze zmianami, które zaszły przez wieki. Poznajemy je razem z kolejnym “świeżym” gholą Duncana Idaho, któremu Leto tłumaczy rzeczywistość w dość łopatologiczny sposób. Jednak czasami niestety trzeba na to zaczekać. Np. wyjaśnienie o co chodziło z rybomównymi jest dużo dalej niż pojawiają się w książce. Dopiero z czasem dowiadujemy się skąd się wzięła ich nazwa. Trzeba uzbroić się w cierpliwość i czytać dalej, nawet jeśli się nie do końca to rozumie. Oczywiście, można też sięgnąć do słownika na końcu książki, ale ja jakoś wolę, gdy wyjaśnienia są bezpośrednio w treści i przychodzą wraz z fabułą.
🪱 Nie ma łatwo
Bóg imperator Diuny, jak wszystkie zresztą poprzednie tomy, to nie jest najłatwiejsza lektura. Dużo jest tu filozofii i jeszcze więcej polityki. Właściwie to wielkie fabularyzowane studium działań politycznych, zarządzania imperium i ludźmi. Acz przyznaję też, że niektóre dialogi brzmiały jak bełkot. Niby rozumiałam poszczególne słowa, czy zdania, ale umykał mi całościowy sens. W każdym razie lektura wymagała skupienia.
Doceniam dzieło Herberta całościowo, jako cykl. Jest dowodem na potęgę wyobraźni. Najnowsze ekranizacje pokazują, że wykreowany świat Arrakis wciąż ma wiele do zaoferowania. Wystarczy tu i ówdzie lekko odświeżyć, żeby przenieść się do przedziwnego imperium napędzanym przez melanż. Mam nadzieję, że kiedyś nowe ekranizacje pójdą dalej niż dotychczasowe i pokażą także czwarty tom, w którym Leto II jako Bóg Imperator Diuny zamienia się w czerwia.
Zapowiadano mi, że Bóg imperator Diuny to jeden z najlepszych tomów tego uniwersum. Zapowiadano także, że będzie grubo. I o ile grubo było, to nie mogę powiedzieć, że to najlepsza część. Już bardziej podobały mi się Dzieci Diuny, ale i w Bogu… jest kilka zacnych rozwiązań.
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toCzwarty tom Cyklu Kroniki Diuny dzieje się około trzech i pół tysięcy lat po zakończeniu poprzedniej...