-
ArtykułyPlenerowa kawiarnia i czytelnia wydawnictwa W.A.B. i Lubaszki przy Centrum Nauki KopernikLubimyCzytać2
-
ArtykułyW świecie miłości i marzeń – Zuzanna Kulik i jej „Mała Charlie”LubimyCzytać4
-
ArtykułyZaczytane wakacje, czyli książki na lato w promocyjnych cenachLubimyCzytać2
-
ArtykułyMa 62 lata, jest bezdomnym rzymianinem, pochodzi z Polski i właśnie podbija włoską scenę literackąAnna Sierant7
Biblioteczka
2024-05-31
2024-05-22
2024-03-01
2024-04-26
2024-03-28
2024-03-11
„Póki żyła moja matka, byłam córką. Ale kiedy umarła, ja tę tożsamość straciłam: nie będę już nigdy niczyją córką. A w tym tylko bywałam naprawdę dobra: w córectwie. Kawał mnie odpadł. Jej śmierć zabiła we mnie córkę. Albo ja ją w sobie zabiłam.”
„Bezmatek” to historia relacji dwóch kobiet, relacji przepełnionej bezgraniczną miłością, ale i niezdrowej. Ta książka to jedynie migawki z życia, krótkie fragmenty uwiecznione na kartkach. Wydawałoby się, że trudno z tego sklecić spójną opowieść, a jednak szczególna dynamika łączącej kobiety więzi daje się uchwycić. Widać, że matka nie w pełni odnajdywała się w swojej roli, przez co czasem trudno było powiedzieć, która strona jest właściwie matką, a która córką. A później role naturalnie się odwróciły, gdy to bohaterka pielęgnowała matkę w chorobie. Autorka nie szczędzi nam również poruszającego, drobiazgowego studium żałoby, które sprawia, że książka zostawiła mnie w stanie głębokiego smutku.
„Matka – substancja silnie uzależniająca.”
To, jak wszechogarniająca była więź tych dwóch kobiet, można zobaczyć choćby po tym, jak łatwo wyrzucono z tej historii innych bohaterów. Na początku dowiadujemy się, że narratorka ma siostrę, a więc matka miała też drugą córkę, której nie poświęca się w tej książce ŻADNEJ uwagi. Zdążyłam zapomnieć, że w ogóle istniała. Podobnie jest z babcią, ojczymem czy później mężem narratorki. W doświadczeniu choroby, śmierci i żałoby (ale nawet we wcześniejszym okresie dorastania) matka i córka to jedyne mieszkanki samotnej planety.
„Póki żyła moja matka, byłam córką. Ale kiedy umarła, ja tę tożsamość straciłam: nie będę już nigdy niczyją córką. A w tym tylko bywałam naprawdę dobra: w córectwie. Kawał mnie odpadł. Jej śmierć zabiła we mnie córkę. Albo ja ją w sobie zabiłam.”
„Bezmatek” to historia relacji dwóch kobiet, relacji przepełnionej bezgraniczną miłością, ale i niezdrowej. Ta książka to...
2024-02-21
2024-01-08
"Baśń o wężowym sercu albo wtóre słowo o Jakóbie Szeli" to dziwny twór. Zawieszony między tytułową baśnią a XIX-wieczną krwawą historią, między mitologią a biblijnym apokryfem, między gawędą (nieprzypadkowo każdy rozdział zaczyna się od słów "Powiadają, że...") a fantastyką z krwi i kości. Cała ta mieszanka - i nie tylko ona - zafascynowała mnie swoją oryginalnością.
Sięgając po tę książkę, spodziewałam się raczej subtelnego realizmu magicznego, a jednak jest to naprawdę intensywna fantastyka - jako fantastykę określa ją zresztą sam Radek Rak. Podczas gdy początek i koniec trzymają się jedną stopą ziemi i realności (te fragmenty podobały mi się nieco bardziej), środek to prawdziwy odlot. Czasami gubiłam się w tej otchłani dziwności, przypominającej trochę "Mistrza i Małgorzatę", ale jednak bardziej podkręconej. Do bardziej subtelnych elementów należy wątek z tytułowym sercem, który przekłada się na bardzo emocjonalne sceny.
Najbardziej uderzyło mnie, jak punkt zwrotny w samym środku książki zmienił narrację oraz dynamikę postaci na linii Jakób Szela - dziedzic Wiktoryn Bogusz. Na koniec tej historii silnie narzuciły mi się dwa stwierdzenia.
Pierwsze: chociaż cała książka mówi o tym, jak bardzo w XIX-wiecznej Galicji ludzie NIE SĄ sobie równi, to okazuje się, że pod względem swoich namiętności, żądzy zemsty i okrucieństwa są jak najbardziej równi.
Drugie: chociaż powieść zaznacza, że słowa i imiona nic nie znaczą, to jednocześnie znaczą bardzo wiele - a szczególnie dla percepcji czytelnika. Bo to właśnie słowa, nazwy, imiona sprawiają, że w naszej głowie podczas czytania powstają konkretne obrazy. I to przez nie na koniec możemy pozostać równie zagubieni jak sam bohater.
"Baśń o wężowym sercu albo wtóre słowo o Jakóbie Szeli" to dziwny twór. Zawieszony między tytułową baśnią a XIX-wieczną krwawą historią, między mitologią a biblijnym apokryfem, między gawędą (nieprzypadkowo każdy rozdział zaczyna się od słów "Powiadają, że...") a fantastyką z krwi i kości. Cała ta mieszanka - i nie tylko ona - zafascynowała mnie swoją...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2024-01-16
2024-01-30
2023-12-04
Mieliście kiedyś przy czytaniu poczucie osobliwej nici porozumienia z autorem? Czuliście, że wiecie dokładnie, co chciał przekazać, chociaż wcale nie powiedział tego banalnie ani nawet wprost? Czy było tak, że w Waszej głowie pojawiło się pytanie, a odpowiedź na nie była w książce już kilka chwil później? Czytając „Włoskie szpilki”, miałam tak wiele razy.
We „Włoskich szpilkach” poznajemy dziewczynkę, w której życiu brakuje zarówno rodzinnej miłości, jak i poczucia przynależności. Jest zagubiona między polską a włoską częścią rodziny, szarym PRL-em a żywym, kwitnącym krajem po drugiej stronie żelaznej kurtyny. Zna dwa komplety słów, dwa modele zachowań, dwa światy, które nie pasują do siebie, a do własnej tożsamości wciąż brakuje jej klucza. Klucza, który wielokrotnie w tej powieści gubi…
Magdalena Tulli osiąga w swojej historii mistrzostwo niedopowiedzeń. W wielu fragmentach mamy do czynienia z językiem ezopowym, jednak uważne czytanie i zbieranie tropów pozwala uchwycić najważniejsze fakty. A warto nie śpieszyć się w tej lekturze, w której wiele zdań, choć wydają się proste, zaskakuje doborem sformułowań. Niby jest spokojnie, a potem jedno celne zdanie wbija w fotel.
Opowieść przebiega nielinearnie, a oprócz śledzenia codzienności głównej bohaterki, poznajemy też fragmenty historii rodzinnej, zarówno od strony ojca, jak i matki. Szczególnie poruszającym momentem jest ten, w którym chorująca na demencję matka bohaterki wspomina swoje życie. Przebiegamy jej wspomnienia wstecz, w miarę gdy te najświeższe zacierają się w jej pamięci. Sposób w jaki zostało to opisane – to chyba najbardziej poruszająca koncepcja pamięci, na jaką natrafiłam.
W kontekście niedopowiedzeń – jeśli nie chcecie więcej wiedzieć o fabule, to tutaj możliwy SPOILER – chociaż ważnym tematem książki jest kwestia dziedziczenia traumy po Holokauście, to jednocześnie słowo „Żyd” w książce nie pada ani razu.
Mieliście kiedyś przy czytaniu poczucie osobliwej nici porozumienia z autorem? Czuliście, że wiecie dokładnie, co chciał przekazać, chociaż wcale nie powiedział tego banalnie ani nawet wprost? Czy było tak, że w Waszej głowie pojawiło się pytanie, a odpowiedź na nie była w książce już kilka chwil później? Czytając „Włoskie szpilki”, miałam tak wiele razy.
We „Włoskich...
2023-10-21
2023-07-21
Jedenaście powiązanych ze sobą opowiadań, splecionych w taki sposób, że ziarnko z fabuły jednego staje się zalążkiem fabuły następnego. Historie eksponują głównie ciemną stronę człowieka, ukrywaną przed światem i społeczeństwem. Przez wszystkie z tych opowieści przenika widmo śmierci, która ma tutaj różne oblicza. Bywa naturalna, niespodziewana - bywa też wyjątkowo tragiczna.
Jest w tych historiach dużo niepokoju, a eskalacja napięcia w wielu przypadkach prowadzi do zaskakującego lub wręcz szokującego zakończenia. Niekiedy rzeczywistość jest przedstawiana w turpistyczny sposób, który wywołuje dreszcz, ale i dziwną fascynację. Niektóre wydarzenia są z kolei od rzeczywistości całkowicie oderwane, a mimo to podąża się za nimi z niesłabnącym zaangażowaniem.
"Grobowa cisza, żałobny zgiełk" to kłębek splątanych ze sobą nici, które jednak są nie tylko splątane, ale i w niektórych miejscach przecięte. Z tego powodu odczuwam pewien niedosyt. Opowiadania wyraźnie łączyły się w pewnych miejscach, ale niektóre z nich urwały się nagle i nieodwołalnie. W kilku przypadkach liczyłam na pewne dopowiedzenie, subtelną kontynuację jednego opowiadania w tle następnego. Niedopowiedzenia to jednak nie najgorsza rzecz, jaką można zarzucić książce, dlatego moje drugie spotkanie z literaturą japońską uważam za jak najbardziej udane.
Jedenaście powiązanych ze sobą opowiadań, splecionych w taki sposób, że ziarnko z fabuły jednego staje się zalążkiem fabuły następnego. Historie eksponują głównie ciemną stronę człowieka, ukrywaną przed światem i społeczeństwem. Przez wszystkie z tych opowieści przenika widmo śmierci, która ma tutaj różne oblicza. Bywa naturalna, niespodziewana - bywa też wyjątkowo...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2023-06-30
„Ja chcę żyć dlatego, że kocham. Po co ty chcesz żyć?”
Nowele zawarte w zbiorze „Podgarbiony” to niełatwe historie – zarówno pod względem literackim, jak i emocjonalnym. Przy tym niemal każdy akapit, a czasem ledwie pojedyncze zdanie, przekazuje nową myśl. I widać, że tych myśli, tych przemyśleń do przelania na papier, autor miał w sobie naprawdę dużo.
Tytułowa nowela skupia się na aktorstwie. Na trudnościach z oddzieleniem sceny od życia; na skazanym na niepowodzenie indywidualizmie. Na starannym pielęgnowaniu w sobie krzywd… Narracja była zbyt chaotyczna jak na moje upodobania, silnie fragmentaryczna i (chyba?) również niechronologiczna. Kilka kluczowych momentów zapada jednak w pamięć, a szczególnie puenta, pozwalająca silnie wybrzmieć głównej myśli historii.
W „Lekcji angielskiego” podobało mi się to, że miała nieco konkretniej określone ramy rzeczywistości. Dużo jest w tych nowelach abstrakcji, absurdu i nieuchwytności, a tutaj mieliśmy przynajmniej zawężoną przestrzeń do dwóch bohaterów i czterech ścian mieszkania. Ta historia to dialog dwojga ludzi osadzony w nieznanej przyszłości, gdzie tuż za ścianą trwa „jakaś wojna”.
„Heksagram 18” zabiera nas w wędrówkę od onirycznej, duchowej krainy, przez przyziemność aż do dziwnego, jesiennego bezczasu. I przyznam, że ta wędrówka trochę mnie zmęczyła. Tutaj najbardziej widać, że bohater nie radzi sobie z miłością… Czuję jednak, że ostateczny sens noweli wymyka się moim zdolnościom pojmowania.
„Bardzo są mi bliskie ze swoją chropowatą korą, łzami, głowami pełnymi myśli. Kocham was, drzewa, za to wszystko, co nieludzkie.”
„Ja chcę żyć dlatego, że kocham. Po co ty chcesz żyć?”
Nowele zawarte w zbiorze „Podgarbiony” to niełatwe historie – zarówno pod względem literackim, jak i emocjonalnym. Przy tym niemal każdy akapit, a czasem ledwie pojedyncze zdanie, przekazuje nową myśl. I widać, że tych myśli, tych przemyśleń do przelania na papier, autor miał w sobie naprawdę dużo.
Tytułowa nowela...
2022-12-23
„Dziwne losy Jane Eyre”, czy też sama „Jane Eyre” (bo w oryginalnym tytule nie ma żadnych „dziwnych losów”) zdecydowanie zdołała trafić do mojego serca.
Jane ogromnie zaimponowała mi swoją wewnętrzną siłą – prawdziwie wewnętrzną, bo niezależną od zewnętrznych okoliczności. Choć nie można przecież powiedzieć, że takie wydarzenia na nią nie wpływają, bo wpływają i dotykają ją jak każdego. A jednak Jane Eyre jest przy tym w stanie wykazać się odwagą, niezależnością i to już od dzieciństwa, czym ogromnie zaskoczyła mnie na pierwszych stronach powieści. Zasady, które wewnętrznie uzna za swoje, stają się dla niej kompasem, za którego wskazówkami niestrudzenie podąża. Jednocześnie jej przemyślenia, jej pragnienie niezależności nieraz wykraczają (niestety) poza realia XIX wieku. To bardzo złożona bohaterka, do której zapałałam ogromną sympatią i z serca jej kibicowałam.
Fabuła „Dziwnych losów Jane Eyre” była dla mnie całkowitą niewiadomą, dlatego kilkukrotnie zaskoczył mnie bieg wypadków. Pan Rochester ma trudny charakter i potrafi zachować się paskudnie, ale tak się składa, że wolę go od Pana Darcy’ego. A poza tym? To zdecydowanie książka, do której kiedyś wrócę i wtedy zadbam o to, by na stałe zagościła na mojej półce. Z pozaznaczanymi ulubionymi cytatami.
„Dziwne losy Jane Eyre”, czy też sama „Jane Eyre” (bo w oryginalnym tytule nie ma żadnych „dziwnych losów”) zdecydowanie zdołała trafić do mojego serca.
Jane ogromnie zaimponowała mi swoją wewnętrzną siłą – prawdziwie wewnętrzną, bo niezależną od zewnętrznych okoliczności. Choć nie można przecież powiedzieć, że takie wydarzenia na nią nie wpływają, bo wpływają i dotykają...
2023-03-23
Młoda dziewczyna, o nieznanym nam imieniu, wychodzi za mąż za bogatego wdowca – Maxima de Winter, właściciela słynnej posiadłości. Nie wie jednak, że we własnym domu będzie się czuła intruzem. W Manderley bowiem wręcz namacalnie czuje się obecność poprzedniej pani de Winter, Rebeki…
Daphne du Maurier zawiera w „Rebece” wiele myśli o ulotności. Główna bohaterka często zastanawia się nad tym, że nie można wejść dwa razy do tej samej rzeki i że drobny, codzienny moment, w identycznym kształcie nie powtórzy się już nigdy. Zapewne więc tym bardziej trudne jest dla niej wejście w rolę władczej pani domu, rolę Rebeki. A wydaje się, że w takiej roli chcą ją widzieć nie tylko mieszkańcy Manderley, ale i cała okolica.
Główną bohaterkę obserwuje się ze smutkiem. Jest osobą młodą i bez dużego doświadczenia życiowego, czego nie potrafi zatuszować. Otoczenie od razu to wychwytuje, a wręcz wykorzystuje. Niezwykle przykry jest fakt, jak bardzo jej pewność siebie zależy od sposobu, w jaki traktuje ją Maxim. Nawet przejawy jego czułości bywają w narracji porównywane do machinalnego pogłaskania psa po głowie (!). Bohaterka również bardzo przejmuje się opinią innych, wciąż wizualizując sobie w umyśle, jak komentują jej zachowania za jej plecami.
Wydaje się, że w Manderley czas się zatrzymał, a Maxim i służba zastygli w swoich przyzwyczajeniach nabranych za życia Rebeki. Fabuła sunie więc powoli, wręcz monotonnie, a jednak przesącza się przez nią wąska smuga niepokoju. Z czasem pojawiają się nawet elementy thrillera, a związany z tym zwrot akcji naprawdę mnie zaskoczył. Spodziewałam się, że historia będzie równie niespieszna do końca, a chociaż nie była, to jednak zakończenie pozostawiło pewien niedosyt.
„Rebeka” to historia bezowocnych wysiłków wejścia w cudzą rolę. Ale to również opowieść o rozpaczliwej miłości, ulotnych chwilach i o tym, że bez względu na wszystko: życie toczy się dalej.
Młoda dziewczyna, o nieznanym nam imieniu, wychodzi za mąż za bogatego wdowca – Maxima de Winter, właściciela słynnej posiadłości. Nie wie jednak, że we własnym domu będzie się czuła intruzem. W Manderley bowiem wręcz namacalnie czuje się obecność poprzedniej pani de Winter, Rebeki…
Daphne du Maurier zawiera w „Rebece” wiele myśli o ulotności. Główna bohaterka często...
2023-05-27
2023-05-25
2023-02-28
2023-02-13
Ruiny naszego świata, który po nieznanym kataklizmie stał się obcym miejscem. Dwie sylwetki na drodze – ojciec i syn. Wola przetrwania, którą coraz trudniej jest zachować. Miłość, poświęcenie i odwaga. Ale czy wystarczy jej, żeby zrobić to, co dla dziecka najlepsze? Skąd można w ogóle wiedzieć, co będzie najlepsze? I czy ta droga dokądś prowadzi?
Słuchałam tej książki w audiobooku, ale często otwierałam wersję tekstową, wracając do najbardziej przejmujących cytatów. „Droga” jest niestandardowo napisana – przy dialogach brak myślników, co zaciera granicę między myślą niewypowiedzianą, a tą wyszeptaną czy wyrażoną głośno. Brakuje jakichkolwiek wskazań na ton wypowiedzi, a i opisów emocji jest niewiele. Dlatego czytając, lektor w dużej mierze dokonywał własnej interpretacji. A słuchanie bolało.
Fragmentami występują tu wszystkie trzy narracje: pierwszo- i trzecioosobowa, jak i drugoosobowa (tak rzadko spotykana, że aż dziwnie brzmi). Wspomnienia bohatera dopominają się o siebie w środku akcji, a wprowadzenie retrospekcji nie jest zaznaczone nawet linijką odstępu. Tu również lektor robił pauzy, których w tekście nie ma. Zakładam, że chaos i pozorna beznamiętność dialogów (w których często odpowiedź ojca jest właściwie powtórzeniem pytania syna) jest celowa, ale jednak może być przeszkodą w pełnym zaangażowaniu się w historię.
Ja tymczasem zaangażowałam się całą sobą. Myślami wciąż byłam z bohaterami „Drogi”, nawet gdy robiłam coś zupełnie innego. Autentycznie cały czas myślałam o tej książce. Z napięciem czekałam na każde kolejne wypowiedziane słowo. Z przerażeniem obserwowałam okrucieństwo tego świata i to, co potrafi zrobić z dobrymi przecież ludźmi. Niektóre fragmenty to było dla mnie za wiele. Wreszcie, popłakałam się, a to naprawdę rzadko mi się zdarza.
Nie potrafię wartościować zakończenia jako dobrego lub złego albo zastanawiać się, czy autor domknął wszystkie wątki. Odbierałam tę historię na zupełnie innym poziomie, tak, jakby była prawdziwa. Nie potrafię ocenić decyzji bohaterów ani ich emocji. Po prostu ze ściśniętym gardłem czekałam na koniec tej wędrówki. Mając wrażenie, że nadziei już nie ma, umarła razem z odchodzącym światem.
Nie mam pojęcia w jakim stopniu oceniam audiobook, a w jakim samą książkę, ale jest to 10/10, bo po prostu nie potrafię inaczej. Dla takich historii czytam.
(Audiobook czytał Krzysztof Gosztyła.)
Ruiny naszego świata, który po nieznanym kataklizmie stał się obcym miejscem. Dwie sylwetki na drodze – ojciec i syn. Wola przetrwania, którą coraz trudniej jest zachować. Miłość, poświęcenie i odwaga. Ale czy wystarczy jej, żeby zrobić to, co dla dziecka najlepsze? Skąd można w ogóle wiedzieć, co będzie najlepsze? I czy ta droga dokądś prowadzi?
Słuchałam tej książki w...
„Kąkol” to relacja z wakacji u dziadków na wsi, a zarazem opowieść o członkach rodziny. Opowiedziana z perspektywy dziecka – albo może raczej próbująca odtworzyć tę perspektywę po latach, bo w narracji pojawiają się elementy słownika dorosłej osoby. Najbardziej oczarowała mnie w niej właśnie narracja, styl pisania. Baśniowość, ale bez zbędnych ozdobników; ironia, ale i szczery humor. Każde zdanie jest tu potrzebne i dogłębnie przemyślane.
Kogo tu poznajemy? Despotycznego dziadka, który urasta do figury Boga, ale bywa też złym wilkiem lub Kościejem Nieśmiertelnym. Idealizowaną matkę, gęsiareczkę w zwiewnych sukienkach, za którą drepcze gromada wiejskich i miejsko-wiejskich dzieci. Mrukliwego ojca, niepotrafiącego się dopasować stryja i kilka ekscentrycznych ciotek (każda ekscentryczna na swój sposób). Wreszcie dwa Trutnie (zbyt małe, by posiadać cechy wyróżniające) i naszą narratorkę.
Poznajemy ich poprzez szereg obrazków wiejskich, które nie tworzą linearnego ciągu, ale świetnie oddają panującą w domu atmosferę – duszną, bynajmniej nie ze względu na skwar za oknem. Konieczność tłoczenia się w ciasnym domu, ciągłe uczucie nieznajomości reguł toczącej się gry, poczucie niedopasowania, bycia wyklętym poprzez samo spojrzenie. Wszystko dlatego, że w tym domu rośnie kąkol, chwast, który przypadkowo zebrany razem z ziarnem, zatruwa całą mąkę. Kto jest tytułowym kąkolem? Różne postacie mają na ten temat odmienne zdania.
„Kąkol” to relacja z wakacji u dziadków na wsi, a zarazem opowieść o członkach rodziny. Opowiedziana z perspektywy dziecka – albo może raczej próbująca odtworzyć tę perspektywę po latach, bo w narracji pojawiają się elementy słownika dorosłej osoby. Najbardziej oczarowała mnie w niej właśnie narracja, styl pisania. Baśniowość, ale bez zbędnych ozdobników; ironia, ale i...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to