-
ArtykułyPodróże, sekrety i refleksje – książki idealne na relaks, czyli majówka z literaturąMarcin Waincetel10
-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński40
-
ArtykułyOgromny dom pełen książek wystawiony na sprzedaż w Anglii. Trzeba za niego zapłacić fortunęAnna Sierant13
-
ArtykułyPaul Auster nie żyje. Pisarz miał 77 latAnna Sierant6
Biblioteczka
2024-04-14
2024-04-12
Piotr Duszyński, szerzej znany jako Witkacy, prowadzi na pozór nudne życie policjanta, który po służbie wraca do pustej kawalerki i nie do końca widzi cel w życiu. No właśnie, na pozór, ponieważ po służbie Witkacy para się nowo odkrytymi przez siebie umiejętnościami – jest szamanem, osobą, która widzi duchy i potrafi się z nimi komunikować. Stara się umiejętnie łączyć swoje obowiązki policjanta z życiem w alternatywnym, magicznym Toruniu, jednak zostaje to utrudnione w momencie, w którym do jego życia wkracza kobieta, która już raz w nim zagościła. Konstancja, jego pierwsza i jedyna ukochana, ma do niego prośbę, która nie dość, że okazuje się być niejako związana z jego umiejętnościami, to dodatkowo wywróci jego życie do góry nogami.
Już jakiś czas temu miałam (dość wątpliwą, trzeba to przyznać) przyjemność przesłuchać wszystkie sześć tomów z cyklu o Dorze Wilk, gdzie Witkacy był postacią zaledwie epizodyczną. To właśnie jego postać była jednym z niewielu pozytywów, które w tych książkach dostrzegłam, dlatego, pomimo że żadna książka Anety Jadowskiej jak dotąd prawdziwie mi się nie podobała, postanowiłam dać jej kolejną szansę i przesłuchać pierwszego tomu z trylogii skupiającej się na Witkacym właśnie. I teraz, po przesłuchaniu „Szamańskiego bluesa” żałuję, że nie zaczęłam przygody z twórczością Jadowskiej właśnie od tej książki.
Przede wszystkim, Witkacy jest świetnym bohaterem. Przypomina nieco tych cynicznych detektywów z filmów noir, choć nie jest to podobieństwo jeden do jednego. Sam Witkacy natomiast z pewnością jest o wiele lepiej skrojoną i przede wszystkim sympatyczniejszą postacią niż Dora Wilk, która co prawda w „Szamańskim bluesie” ma swoje małe cameo, ale wyjątkowo nie irytuje. Główny bohater kupił mnie nie tylko charakterem, ale przede wszystkim podejściem do różnych spraw, które spadają na niego na przestrzeni książki – naprawdę widać, że się stara. Poza tym ma o wiele bliższe mojemu poczucie humoru niż Dora, no i nie jest męską wersją Mary Sue, a to już naprawdę dużo.
Inni bohaterowie też się bronią. Katia wydaje się sympatyczna (książką o niej też pewnie się zainteresuję w swoim czasie). Bardzo podobała mi się jej relacja z Witkacym, bo chociaż wcześniej byli parą i zerwali, to po tekście „zostańmy przyjaciółmi” faktycznie przyjaciółmi zostali i to jest naprawdę świetne. Mam nadzieję że w pozostałych dwóch książkach z cyklu Katia się jeszcze przewinie. Co do reszty – Konstancja wydaje się interesująca, ale nie jest moją ulubienicą, Sęp ma potencjał, a Kurczaczek mnie kupiła kiedy tylko się pojawiła.
Sam świat może nie jest specjalnie pogłębiony, ale pogłębiony nie był już poprzednio, więc wiele się nie spodziewałam. Natomiast oba wątki fantastyczno-paranormalne naprawdę mi się podobały i mnie zainteresowały, zwłaszcza ten drugi, który był związany z Katią.
Nie podobała mi się za to forma. To bardziej dwa opowiadania w jednym tomie niż taka pełnoprawna książka i przyznam, że niemiło się na tym zaskoczyłam. Dla mnie oddzielenie od siebie dwóch wątków grubą kreską nie wypadło naturalnie, po prostu.
Nie jest to książka odkrywcza, absolutnie nie. Ale była przyjemna, a poza tym mogłam poznać bliżej jedną z moich ulubionych postaci z Heksalogii o Dorze Wilk i to się liczy. Na pewno sięgnę po kolejny tom.
Piotr Duszyński, szerzej znany jako Witkacy, prowadzi na pozór nudne życie policjanta, który po służbie wraca do pustej kawalerki i nie do końca widzi cel w życiu. No właśnie, na pozór, ponieważ po służbie Witkacy para się nowo odkrytymi przez siebie umiejętnościami – jest szamanem, osobą, która widzi duchy i potrafi się z nimi komunikować. Stara się umiejętnie łączyć swoje...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-02-08
Geraltowi udało się znaleźć Ciri. Chcąc zabrać ją w jak najbezpieczniejsze miejsce, kieruje się z nią do Wiedźmińskiego Szedliszcza Kaer Morhen, gdzie on i jego przyjaciele po fachu szkolą dziewczynkę tak, jakby szkolili chłopca, kandydata na wiedźmina. Jednak w Ciri drzemie ogromna magiczna moc, której żaden z wiedźminów nie jest w stanie okiełznać. Ponadto po świecie rozeszły się plotki, że Cirilla wcale nie zginęła w Pogromie, a władcy i wpływowi ludzie ostrzący sobie zęby na prawa do tronu Cintry pragną przekonać się, czy jest to prawda. Dlatego Ciri nigdzie nie jest naprawdę bezpieczna, a Geralt nie zawaha się przed niczym, by ją obronić.
„Krew Elfów” i pozostałe, choć nie wszystkie, tomy tego cyklu czytałam naprawdę bardzo dawno temu, nadszedł więc czas, by je sobie przypomnieć i w końcu dokończyć historię o Ciri, Geralcie, Yennefer i innych. I jak na razie, po dwóch tomach opowiadań i pierwszym tomie cyklu, jest to powrót udany, a „Krew Elfów” naprawdę bardzo mi się podobała, bardziej nawet niż te kilka lat temu.
Nie ma tutaj niestety tyle Geralta, ile bym chciała – to właśnie on jest od zawsze moim ulubionym bohaterem serii i bardzo ubolewam, że cykl jest jednak bardziej o Ciri niż o nim, ale nie można mieć wszystkiego, tym bardziej że jeśli chodzi o bohaterów to Sapkowskiemu naprawdę niewiele można zarzucić. Nawet jeśli kogoś nie lubię, to jest on ciekawie napisany i intrygujący, a to cenię wysoko. Jedynie Ciri wyłamuje się ze schematu, bo zapamiętałam ją (co prawda w późniejszych tomach, ale jednak) jako denerwującą postać, natomiast w „Krwi Elfów”, jeszcze jako dziecko, jest naprawdę sympatyczna i nawet jeśli czasami irytuje, to jestem jej w stanie wiele wybaczyć.
Wątek fabularny sam w sobie może nie jest porywający, ale jest świetnym wstępem do świata i dalszej historii, zarówno politycznym jak i społecznym. Sapkowski pokazuje, że umie pisać sceny, które są ciekawe, pasują do świata i do sytuacji, a jednocześnie przekazują jakąś myśl. I robią to w sposób naturalny, bo nawet jeśli ten przekaz jest widoczny, to nie pojawia się tylko po to, by wprowadzić mądre przemyślenia i sentencje dla samego jej wprowadzenia, tylko wynika z sytuacji. Sprawia to, że jeśli ktoś ma ochotę na kawałek dobrej fantastyki, to go dostanie, ale seria sprawdza się też bardzo dobrze jako mocno fabularyzowany traktat o tolerancji i inności, podany nienachalnie i ze smakiem.
Będę czytać dalej i mam nadzieję, że w tym roku uda mi się skończyć całą sagę.
Geraltowi udało się znaleźć Ciri. Chcąc zabrać ją w jak najbezpieczniejsze miejsce, kieruje się z nią do Wiedźmińskiego Szedliszcza Kaer Morhen, gdzie on i jego przyjaciele po fachu szkolą dziewczynkę tak, jakby szkolili chłopca, kandydata na wiedźmina. Jednak w Ciri drzemie ogromna magiczna moc, której żaden z wiedźminów nie jest w stanie okiełznać. Ponadto po świecie...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-10-13
"Dziecko Gwiazd. Atlantydę" wzięłam z bibliotecznej półki tak trochę rzutem na taśmę, bo nie mogłam się na nic zdecydować, a że w tytule figuruje Atlantyda, pomyślałam, że może być nieźle. Przeliczyłam się.
Za kilka dni Mehina kończy szesnaście lat, a to oznacza, że musi opuścić Atlantydę i pojechać już na zawsze do kraju swojego przyszłego męża, którego nawet nie zna. Młoda dziewczyna bardzo przejmuje się tym, że już nigdy nie zobaczy swojej ojczyzny. Nagle jednak los zsyła jej starca, który informuję ją o przepowiedni, która zaczyna się sprawdzać. Mehina nie wierzy jednak mędrcowi i dalej żyje swoim życie. Aż do czasu pierwszej tragedii, która nawiedza dotychczas spokojną wyspę.
O ile historia jest nawet ciekawa, to wykonanie beznadziejne. Autorka nadużywa znaków interpunkcyjnych i stara się sztucznie wydłużyć powieść nudnymi i pseudofilozoficznymi opisami. Bohaterowie nie są tez lepsi - Księżniczka Mehina miejscami zachowuje się jak rozwydrzony bachor, a innym razem udaje wielce mądrą. Jest ogromnie niezdecydowana i skupia się na rzeczach mało istotnych, olewając zupełnie te ważniejsze. Jej służąca jest nie lepsza, cięgle lamentuje i użala się nad losem swojej pani, co wprawiało mnie w białą gorączkę. Nawet biedny Jednorożec, który zdaje się być jedyną w miarę normalną postacią w tej historii nie ratuje sytuacji.
Nie lituję się też nad autorką z powodu jej młodego wieku. Pomysł miała dobry, ale źle się do tego zabrała. Mogło z tego wyjść coś lepszego, gdyby zabrał się za to ktoś inny albo gdyby pani Olszańska miała większe doświadczenie w branży autorów.
Daję cztery gwiazdki, bo czytało się jednak nawet przyjemnie. Mogę z czystym sercem uznać, że "Dziecko Gwiazd. Atlantyda" jest dobrym czytadłem i może zapewnić jako-taką rozrywkę, ale jest to historia jednorazowa, o której zapomina się już po zamknięciu książki.
"Dziecko Gwiazd. Atlantydę" wzięłam z bibliotecznej półki tak trochę rzutem na taśmę, bo nie mogłam się na nic zdecydować, a że w tytule figuruje Atlantyda, pomyślałam, że może być nieźle. Przeliczyłam się.
Za kilka dni Mehina kończy szesnaście lat, a to oznacza, że musi opuścić Atlantydę i pojechać już na zawsze do kraju swojego przyszłego męża, którego nawet nie zna....
2017-11-01
Przeczytałam dosłownie w kilka chwil. Świetna, choć może w określeniu do "Niemców" nie jest to słowo idealnie pasujące. Dramat ten pokazuje, że Niemcy to też ludzie i że pośród nich znajdują się przeróżne charaktery i postawy, od nazistowskiej, przez bierną aż po antynazistowską.
Przeczytałam dosłownie w kilka chwil. Świetna, choć może w określeniu do "Niemców" nie jest to słowo idealnie pasujące. Dramat ten pokazuje, że Niemcy to też ludzie i że pośród nich znajdują się przeróżne charaktery i postawy, od nazistowskiej, przez bierną aż po antynazistowską.
Pokaż mimo to2023-12-27
Kolejny reread po latach, ale tym razem powrót mnie zaskoczył, i to pozytywnie. Przede wszystkim opowiadanie "Wieczny ogień" - jaka to jest perełka! Nie doceniłam go te lata temu, kiedy czytałam "Wiedźmina" po raz pierwszy, ale teraz widzę, jakie jest genialne w zamyśle i w wykonaniu, po prostu cudo. Podobnie, ale trochę mniej entuzjastycznie, mam z opowiadaniami "Miecz Przeznaczenia" i "Coś więcej", odebrałam je teraz całkiem inaczej niż ostatnio. Mimo to moim ulubionym, zarówno z tego zbioru jak i w ogóle ze wszystkich pozostaje "Trochę poświęcenia". A skoro opowiadania już za mną, to niedługo zabiorę się za ponowne czytanie głównych tomów Cyklu.
Kolejny reread po latach, ale tym razem powrót mnie zaskoczył, i to pozytywnie. Przede wszystkim opowiadanie "Wieczny ogień" - jaka to jest perełka! Nie doceniłam go te lata temu, kiedy czytałam "Wiedźmina" po raz pierwszy, ale teraz widzę, jakie jest genialne w zamyśle i w wykonaniu, po prostu cudo. Podobnie, ale trochę mniej entuzjastycznie, mam z opowiadaniami "Miecz...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-10-24
Po latach wróciłam do cyklu wieźmińskiego, bo nigdy nie udało mi się go skończyć, a minęło już zdecydowanie zbyt wiele czasu żebym zabrała się za nieczytane tomy przed przypomnieniem sobie tych je poprzedzających.
Pierwszy zbiór opowiadań oceniam tak samo jak przed laty - uwielbiam to wprowadzenie do całej historii, chyba nie mogłoby powstać lepsze. To opowiadania bardzo dobre, treściwe i z puentą, czasem toporną, ale w gruncie rzeczy bardzo celną. A moim ulubionym opowiadaniem z tego zbioru nadal jest "Kwestia ceny" - jest doskonała.
Po latach wróciłam do cyklu wieźmińskiego, bo nigdy nie udało mi się go skończyć, a minęło już zdecydowanie zbyt wiele czasu żebym zabrała się za nieczytane tomy przed przypomnieniem sobie tych je poprzedzających.
Pierwszy zbiór opowiadań oceniam tak samo jak przed laty - uwielbiam to wprowadzenie do całej historii, chyba nie mogłoby powstać lepsze. To opowiadania bardzo...
2023-11-20
Antoinette została sama. Po ich powrocie do Gniazda Fiyonn znów wyruszył w podróż, tym razem jednak nie zabrał jej ze sobą. Tym samym dziewczyna została rzucona na pożarcie parze królewskiej, dworowi i arystokratom, którzy przewijają się przez zamek. W dodatku Antoinette nadal poznaje swoje moce i przyzwyczaja się do faktu, że jest Kruczą Wiedźmą, a to nie ułatwia jej lawirowania między prawdą a półprawdą, co jest niezwykle potrzebne w miejscu, w którym się obecnie znajduje.
Na południu Raina wygrała z uzurpatorem na tronie jej ojca, lecz zwycięstwo to okupione zostało wysoką ceną. Teraz młoda królowa musi mierzyć się nie tylko z osobistą żałobą, ale również z rządzeniem krajem, który przez ostatnie miesiące został niemal zniszczony przez rządy jej stryja. Okazuje się, że nie jest to wcale takie łatwe.
Nie wiem od czego mam zacząć, więc może zacznę od tego, że chciałam, naprawdę chciałam, żeby ta książka była o wiele, wiele lepsza od poprzedniego tomu, i piszę to bez żadnej ironii. Pierwszy tom mi się nie podobał, było w nim naprawdę bardzo niewiele elementów, które jakkolwiek wzbudziły moją ciekawość. W ogóle przez długi czas zastanawiałam się, czy kontynuować przygodę z tą serią czy może ją porzucić (było to głównie spowodowane tym, że od czasu przeczytania „Legendy o popiołach i wrzasku” moje podejście do Bestsellerek się zmieniło, a moja sympatia do ich twórczości i wizerunku bardzo osłabła). W końcu jednak postanowiłam dać szansę drugiemu tomowi i samej wyrobić sobie opinię, dlatego przeczytałam. Czy zatem „Pieśń o płomieniach i mroku” jest lepszą książką niż poprzednia? Tak, moim zdaniem tak. Ale czy jednocześnie jest to książka o wiele lepsza? Niestety nie. Ale zacznę od pozytywów.
Przede wszystkim tempo wątków na północy i południu się wyrównało, co czyni całość o wiele strawniejszą w odbiorze niż LoPiW. Widać to zwłaszcza na przykładzie wątku południowego, który w końcu wygląda jak książka, a nie jak streszczenie wydarzeń. Wreszcie jest to coś, co faktycznie można ocenić jako całość, a nie jak dwie oderwane od siebie całkowicie historie.
Druga rzecz to klimat, który jest niezły. Znowu bardziej podobał mi się na północy (ogólnie nadal wątek północy podoba mi się bardziej niż południowy), ale ten na południu jest już wyraźnie lepiej nakreślony i faktycznie czuć, że jest to południe a nie jakaś oderwana od całości kraina, jak to miało miejsce w tomie poprzednim.
Styl, w którym zostały napisane wątki Rainy i jej przyjaciół również się poprawił i to chyba, obok wyrównanego tempa, największy plus całej książki. Jak już pisałam wyżej, w końcu nie przypomina to słabego streszczenia całości. Mam też wrażenie, że ogólnie więcej pracy zostało włożone zarówno w napisanie, jak i wydanie tej książki. Błędów prawie nie uświadczyłam (i żeby nie było że się czepiam i rozpamiętuję dramę, jaka wybuchła po wydaniu LoPiW – nie szukałam błędów, po prostu znalazłam kilka literówek mimowolnie podczas lektury, nie więcej niż w innych książkach). Pod tym względem książka jest solidna.
Fabuła też jest troszkę ciekawsza niż poprzednio, zwłaszcza na północy. Za to też plus, choć przyznam, że pod względem tego, że jest to fantasy, to nadal jest mocno przeciętnie. Ciekawy jest jeden motyw, który w końcu jakkolwiek spaja ze sobą wątki północy i południa, ale poza tym nie ma rewelacji. Za to zakończenie jest naprawdę niezłe, chyba najlepszy element całej książki.
Za to świat jest pogłębiony, zwłaszcza w porównaniu do poprzedniej części. W końcu widać, że losy kontynentu nie rozpoczęły się wraz z zawiązaniem akcji w LoPiW. Może nie jest to tak ciekawie zbudowany świat jak w wielu innych książkach fantasy jakie miałam okazję przeczytać, ale mogło być gorzej. Szkoda tylko, że dopiero w drugim tomie autorki zdecydowały się na poszerzenie wiedzy czytelnika o świecie, w którym toczy się akcja ich powieści, ale pisałam o tym pod poprzednią książką, więc zostawię ten temat.
Kończąc pozytywy, grafika na okładce jest po prostu przepiękna. Widać ogromny glow-up względem poprzedniej.
Jednak, mimo tych wszystkich pozytywnych zmian, całość nadal jest po prostu bardzo, ale to bardzo nudna, głównie dlatego, że jest bardzo przegadana. I piszę to jako ktoś, kto nie ma wielkiego problemu z tym, że książka jest przegadana. Czytałam wiele bardzo dobrych książek, które bardziej stały rozmowami bohaterów niż akcją, dlatego wiem, że da się to zrobić dobrze. Bo nie ma nic złego w tym, że książka skupia się na dialogach, ale żeby dialogi były ciekawe, to i bohaterowie muszą być ciekawi, w końcu to właśnie oni te dialogi wypowiadają. Tutaj, niestety, postaci nie są ciekawe, pewnie dlatego że nie są pogłębione, poza kilkoma wyjątkami, ale i te wyjątki nie wypadają dobrze. To już drugi tom, pojawia się w nim sporo nowych postaci drugoplanowych, wracają też oczywiście te z poprzedniego, ale żadna z nich nie jest rozwinięta, niemal żadnej nie poznajemy na tyle dobrze, by mieć wobec niej jakieś odczucia czy emocje. To naprawdę nie działa dobrze na tę serię, bo jako ktoś, kto przeczytał dwa tomy, nie zdążyłam się zżyć z nikim. A skoro fabuła nie jest za specjalna, to wypadałoby, żeby całość nadrabiała bohaterami. W skrócie – nie nadrabia. A szkoda. Jedynie Fiyonn i Antoinette jakkolwiek się wybijają, ale nie jest to też nie wiadomo jak ciekawa kreacja charakterów.
Dla mnie ogromnym minusem jest to, że autorki wiele rzeczy opisują zamiast pokazać czytelnikom. To zastanawia mnie o tyle, że przecież Bestsellerki to nie tylko autorki, ale i recenzentki, które w swoich filmikach wielokrotnie powtarzały, że hołdują zasadzie „show, not tell”. Niestety wcale tego nie widać, powiem więcej – czasem widać wręcz coś odwrotnego. Niejednokrotnie w tej książce zostały pomijane wydarzenia, o których ja jako czytelniczka wolałabym przeczytać niż usłyszeć o nich z ust bohaterów. Nie jest to co prawda tak nagminne jak w tomie poprzednim, ale nadal to widać i mnie osobiście psuje to odbiór całości.
Na koniec może jeszcze powiem, że promocja tej książki to trochę strzał w kolano, jakby wydawnictwo nie do końca wiedziało jak ma podejść do promowania tego typu książek. Ciągłe porównania PoPiM czy też całej serii do książek, z którymi ta nie ma nic wspólnego (np. „Wojna makowa” czy „Opowieści z Narnii”) jest po prostu śmieszne, podobnie jak nazywanie tej serii „kultową”. Nie wiem kto wpada na takie pomysły, nie wiem kto je zatwierdza, ale wiem jedno – szkodzą one książce, która, bądź co bądź, najlepsza wcale nie jest i nie bardzo ma się czym bronić.
Reasumując. Czy jestem zadowolona? Nie. Czy była to dobra rozrywka? Nie bardzo. Czy całość jest lepsza od poprzedniego tomu? Ogólnie tak. Czy spodoba się fanom LoPiW? Na pewno. Na pewno ma też większą szansę spodobać się osobom, które nie przepadają za tomem poprzednim. Czy przeczytam kolejną część? Nie wiem, ale pewnie dam sobie już spokój (chyba że coś mi się poprzestawia). Zakończenie tej książki może wskazywać, że w końcu zacznie się coś dziać, jednak nie wiem czy będzie to na tyle dobrze napisane, żebym miała się tym zainteresować, zatem pożyjemy, zobaczymy.
Antoinette została sama. Po ich powrocie do Gniazda Fiyonn znów wyruszył w podróż, tym razem jednak nie zabrał jej ze sobą. Tym samym dziewczyna została rzucona na pożarcie parze królewskiej, dworowi i arystokratom, którzy przewijają się przez zamek. W dodatku Antoinette nadal poznaje swoje moce i przyzwyczaja się do faktu, że jest Kruczą Wiedźmą, a to nie ułatwia jej...
więcej mniej Pokaż mimo to2022-03-27
To będzie długa recenzja.
Na wstępie może powiem, że naprawdę lubię Bestsellerki. Lubię ich dynamikę, cenię sobie ich filmy, w skrócie – podoba mi się ich internetowa twórczość. Niestety nie mogę tego samego powiedzieć o ich twórczości literackiej.
„Legenda o popiołach i wrzasku” jest… Myślę, że słowo „chaotyczna” najbardziej oddaje to, jak jest napisana, bo LOPiW w istocie jest chaotyczna, zwłaszcza na płaszczyźnie czasu akcji. Ta na Północy się ciągnie, jest bardzo stagnacyjna i monotematyczna, jakieś przełomy w fabule w tamtym miejscu to dwa czy trzy ostatnie rozdziały Antoinette i epilog. Za to akcja na Południu pędzi na łeb na szyję, ale w moim mniemaniu nie jest to dobry pęd. Wydarzenia następują po sobie w zasadzie jedno po drugim, bez czasu na oddech i zastanowienie się nad tym, co się właśnie stało. I jeśli przerwą dla rozdziałów Rainy i Rose miały być rozdziały Antoinette to jest to pomysł chybiony, bo obie perspektywy i oba wątki na tym tracą, nawet bardzo tracą. Do tego nie mogę stwierdzić ile czasu minęło w obu wątkach, jednak o ile u Antoinette jestem w stanie wydedukować to w jakiś sposób na podstawie pory roku, która często jest zaznaczana w tekście, to na Południu nie jestem w stanie powiedzieć na ten temat nic. Czy to był miesiąc czy pół roku - nie jest to w żaden sposób zaznaczane, a szkoda, bo to tylko jeszcze bardziej utwierdza, że akcja pędzi za szybko. I wydaje mi się, że to jest jedna z kluczowych wad LOPiW - boleśnie nierówne, chaotyczne tempo akcji i zła dynamika wątków.
Czymś, co chyba nierozerwalnie się łączy z kwestią z poprzedniego akapitu jest fakt, że LOPiW jest po prostu nudne. Za szybki wątek Rainy i Rose sprawia, że nie można zżyć się ani z siostrami, ani tym bardziej z innymi bohaterami, którzy towarzyszą księżniczkom. Wolałabym zobaczyć dłuższe, może nawet nieco przegadane, ale o wiele bardziej dopracowane i dopieszczone wątki np. smoków i całej sekwencji w leży (swoja drogą irytowało mnie nazewnictwo, nie wiem czy „leża” to jakaś staropolska forma, ale to słowo niesamowicie wybijało mnie z rytmu), relacji obu sióstr oraz rozwinięcia znajomości na linii Raina-James i Rosemary-Sebastian. Mam wrażenie, że wątki te były potraktowane bardzo po łebkach, byle odhaczyć i mieć z głowy, co niestety przekłada się na to, że dla mnie wątek południa był po prostu nudny i – paradoksalnie – bardziej podobał mi się mało dynamiczny wątek Antoinette, który chyba jako jedyna rzecz w tej książce, miał jakikolwiek klimat; naprawdę całkiem przyjemnie czytało mi się rozdziały, których akcja rozgrywała się na Północy.
Bohaterowie to kolejna kwestia. Widać, że autorki naprawdę starały się zarysować im jakieś charaktery, niestety nie wyszło to tak dobrze na papierze jak zapewne wyszło im w ich głowach. Moim zdaniem znowu jest winne temu tempo, które po prostu nie pozwoliło dziewczynom na ukazanie tego, co chciały ukazać w taki sposób, by czytelnik to wszystko kupił bez kłębiących się pytań. I tu znowu lepiej wypada Północ i Antoinette – całkiem podobała mi się jej relacja z arcyksięciem, choć to może być akurat wina tego że motyw mistrz-uczeń odmieniony przez wszystkie osoby jest jednym z moich ulubionych w literaturze fantasy. Sami Fiyon i Antoinette też się jako-tako bronią, przede wszystkim widać w nich potencjał na coś więcej nie tylko w sferze ich relacji. Trochę gorzej ma się sprawa z bohaterami Południa – Raina, Rose, Bash, James i inni są w moim odczuciu ledwie zarysowani; są bardziej jak szkice bohaterów niż faktyczne charaktery. A szkoda, bo wszyscy startują z takich punktów, które sprawiają, że byliby świetnym materiałem na dobre postaci, zwłaszcza jeśli chodzi o relacje z innymi; dynamika mogła by być naprawdę dobra, niestety w moim odczuciu potencjał nie został wykorzystany i już chyba raczej się to nie stanie, bo po pierwszym tomie historia Południa jest w takim momencie, że chyba już się nie da napisać tych postaci w taki sposób.
Inną sprawą jest ta związana ze światem przedstawionym, bo ekspozycji w tej książce jest tyle co na lekarstwo, a zwłaszcza w wątku południowym. Po przeczytaniu całej książki nie wiem jak dokładnie wygląda świat, nie wiem w jaki sposób działają mechanizmy, które zostały pobieżnie zarysowane przez autorki, nie wiem jak dokładnie wygląda historia tych państw, nie wiem jak działa magia. I wiem, że ktoś może mi teraz powiedzieć „Hej, Lynx, nie można tak od razu kawa na ławę, poczekaj na inne tomy”. Dobrze, poczekam na kolejne części, ale nie zmienia to faktu, że moim zdaniem świat przedstawiony powinien już teraz być lepiej zarysowany, choćby ze względu na to, że LOPiW to tom otwierający dłuższą serię, a z reguły tomy otwierające powinny zachęcić czym się da do kontynuowania przygody. Jeśli miałabym tylko na podstawie świata przedstawionego ocenić czy chciałabym czytać kolejne tomy to niestety raczej bym tego nie zrobiła. Mimo wszystko muszę zaznaczyć, że ekspozycja i zapoznanie z lore świata w wątku Antoinette jest lepsze niż na Południu, może dlatego, że w ogóle występuje.
Nie będę tu poruszała kwestii jakości wydania LOPiW, bo wiele osób zrobiło to już przede mną; nadmienię może tylko, że zgadzam się z ich opiniami w tej kwestii. Chciałabym jednak napisać coś o warsztacie autorek, który… No cóż, jest nierówny, i to niestety widać jak na dłoni. Północ jest o wiele bardziej dopracowana pod względem warsztatu i umiejętności literackich (poza oczywiście nagminnymi powtórzeniami), rozdziały Antoinette czytało mi się z pewną lekkością, którą cenię sobie w fantastyce. Natomiast rozdziały Rose, Rainy i reszty ich ekipy… No nie były najlepsze. Nie znaczy to oczywiście że były tragiczne, widać jednak rozdźwięk między pracą jednej a drugiej autorki, który wypada niestety na niekorzyść, bo książkę trzeba ocenić w całości. Nie rozumiem też za bardzo zabiegu oddawania narracji innym bohaterom niż księżniczki, w końcu wszyscy zawsze są w tym samym miejscu albo na tyle blisko siebie, że takie skoki narracyjne są w moim odczuciu niepotrzebne. Mimo wszystko muszę jednak pochwalić pod względem narracji kilka ostatnich rozdziałów – nie poruszyło mnie jakoś specjalnie to, co się stało, jednak uczucia, jakie targały wtedy bohaterami, były w mojej opinii naprawdę ładnie i dobrze opisane, to mi się podobało.
Nie podobało mi się jednak to, czego efektem było opisanie tych uczuć, a raczej nie podobał mi się jeden tego aspekt –nie chcę wchodzić tu za bardzo w spoilery i szczegóły, ale po takim, eufemistycznie mówiąc, „wycisku”, jaki otrzymała jedna z bohaterek, przemoc seksualna była po prostu bezzasadna i niepotrzebna; wsadzona tylko po to, by jeszcze bardziej ukazać tragizm postaci i dramatyzm całej sytuacji. Inna sprawa, że nie ma o tym żadnego trigger warningu, co nie jest dobre, bo może nie wszyscy mają ochotę czytać o tym tak bez ostrzeżenia (osobiście nie mam z tym problemu, ale nie znaczy to, że inni też nie będą go mieć).
Mimo tego wszystkiego nie skreślam autorek i ich kolejnego tomu LOPiW. Sama historia ma ciekawe podwaliny i jeszcze coś z tego może wyjść, poza tym wątek Antoinette wyszedł przy końcu naprawdę interesująco i jestem ciekawa, co dalej się stanie. Mam tylko nadzieję, że kolejny tom będzie bardziej dopracowany.
To będzie długa recenzja.
Na wstępie może powiem, że naprawdę lubię Bestsellerki. Lubię ich dynamikę, cenię sobie ich filmy, w skrócie – podoba mi się ich internetowa twórczość. Niestety nie mogę tego samego powiedzieć o ich twórczości literackiej.
„Legenda o popiołach i wrzasku” jest… Myślę, że słowo „chaotyczna” najbardziej oddaje to, jak jest napisana, bo LOPiW w...
2022-10-03
Po ostatnich wydarzeniach Dora Wilk zerwała ze światem śmiertelników i przeniosła się do Thornu. Teraz mieszka z Joshuą i Mironem w mieszkaniu naprzeciw ich ulubionej knajpki, a cała trójka zarabia na życie prowadząc biuro detektywistyczne. Wszystko z pozoru wraca do normy, jednak Dorę zaczynają nawiedzać dziwne sny, z których może wyczytać, że jej dziedzictwo jest jeszcze bardziej skomplikowane niż się każdemu wydawało.
Kiedy kończyłam poprzedni tom "Heksalogii o Dorze Wilk", czyli "Złodzieja dusz", życzyłam sobie, żeby kolejny tom był przynajmniej równie dobry. Niestety nie był, bo "Bogowie muszą być szaleni" był dokładnie tą samą mieszkanką niesamowitych zbiegów okoliczności, Deus-Ex Machin oraz facetów albo śliniących się do Dory, albo czujących do niej respekt co tom poprzedni, z tą różnicą że niemal nie było tu świata śmiertelników. Już sama kwestia genów Dory i to od kogo pochodzi jest nieprawdopodobna - dziewczyna ma w drzewie genealogicznym chyba wszystkie możliwe rasy i koligacje, a jeśli o jakiejś nie wiemy, to jestem prawie pewna że dowiemy się w kolejnych tomach, ewentualnie Dora w jakiś sposób posiądzie dane moce. Nie zdziwię się, jeśli w ostatnim tomie okaże się silniejsza od wszystkich bogów razem wziętych.
To wszystko składa się na fakt, że książka po prostu nie jest już tak dobra, bo gdzie tu jakieś zainteresowanie albo obawa, jeśli wiadomo od początku, że Dora poradzi sobie ze wszystkim, a jeśli nie, to ktoś zrobi to za nią? W moim przypadku niestety niewielkie, żeby nie powiedzieć, że żadne.
Ale mimo to nadal przyjemnie się tego słucha. Pod tym względem książka nie ucierpiała w porównaniu do poprzedniczki. Lektorka także ta sama, co jest dla mnie dodatkowym plusem.
Przesłucham sobie kolejnych tomów, ale bardziej dlatego że po prostu przyjemnie się tego słucha niż dlatego, że jestem jakoś bardzo ciekawa przygód głównej bohaterki i jej nieodłącznych amantów.
Po ostatnich wydarzeniach Dora Wilk zerwała ze światem śmiertelników i przeniosła się do Thornu. Teraz mieszka z Joshuą i Mironem w mieszkaniu naprzeciw ich ulubionej knajpki, a cała trójka zarabia na życie prowadząc biuro detektywistyczne. Wszystko z pozoru wraca do normy, jednak Dorę zaczynają nawiedzać dziwne sny, z których może wyczytać, że jej dziedzictwo jest jeszcze...
więcej mniej Pokaż mimo to2020-04-02
Joanna Chyłka zaginęła już kilka miesięcy temu i wszyscy ustali w poszukiwaniach. Kordian zaś, jako niemal wrak człowieka, dostaje nową sprawę. Ukrainiec Witalij Demczenko jest podejrzewany o zabicie trójki osób, jednak nic nie pamięta, gdyż zaraz po tym rzekomym zdarzeniu zapadł w śpiączkę. Wie tylko jedno - ma wiadomość od Chyłki.
Nie wiem co, ale coś nieustannie mnie ciągnie do tej serii, i gdy tylko kolejna część zostaje wydana, to nie mogę się oprzeć i po prostu po nią sięgam, choć moja relacja z nią jest chyba najbardziej burzliwą, jaka dotyczy książek - od niemal bezgranicznej miłości zakorzenionej we mnie w początkowych tomach poprzez coraz to większą tolerancję na pomysły autora i sentyment do bohaterów, później - irytację, a na końcu obojętność na losy postaci i to, co się stanie. Już nie ukrywam, że od jakiegoś czasu jest to dla mnie po prostu przyjemne, acz głupiutkie guilty read i chyba właśnie na takiej relacji utrzyma się to do końca serii.
Miałam nadzieję, że "Ekstradycja" będzie lepsza od "Wyroku", i rzeczywiście była, ale niewiele, zaś podobała mi się o wiele bardziej zaraz po skończeniu, niż kilka godzin później, gdy już sobie wszystko poukładałam. Przede wszystkim doceniam za to, że wątku prawniczego jest tu o wiele więcej niż w poprzednim tomie. W sumie to są nawet dwa takie wątki, połączone ze sobą, jak to zwykle u autora. Pojawia się też postać znana z jego innej serii, co było miłym, ale niepotrzebnym dodatkiem, bo rolę, którą odegrała, mogła przejąć inna postać, nowa lub związana bezpośrednio z tą konkretną serią.
Mimo tego, że wątków prawniczych jest dużo, to nie są one wybitne, jednak nie to mnie irytowało najbardziej, a to, jak się one zakończyły. Gdy wydawało się, że już nic nie da się zrobić, na scenę wjechała swoista Deus ex machina, której oczywiście z definicji nie da się przewidzieć ani wychwycić wcześniej, i załatwiła sprawy za i dla bohaterów, by wszystko mogło się skończyć dobrze. A ja, no cóż... Nie kupuję tego. Dla mnie to pójście na łatwiznę, by tylko wszystko skończyło się dobrze, nawet jeśli bohaterowie ugrzęźli w największym bagnie.
Jeśli ktoś po zakończeniu poprzedniego tomu myśli, że w tym przez większą, albo przynajmniej znaczną część akcji ta będzie się opierała na znalezieniu Joanny, no to... nie. Cliffhanger z poprzedniej części rozwiązuje się (znowu niemal sam) na początku książki i po niedługim czasie wszystko wraca do normy. Kolejna rzecz, która moim zdaniem mogła być lepiej napisana.
Sami główni bohaterowie są o wiele lepiej poprowadzeni niż w ostatnich dwóch tomach. Chyłka nie jest już taka chamska i bardziej przypomina siebie z pierwszych tomów, kilka razy nawet cicho zaśmiałam się z jej tekstów, choć w ogólnym rozrachunku daleko im do tych z "Kasacji". Zordon zaś nie jest już taką ciapą jak wcześniej, zyskał trochę na charakterze, co również uważam za plus. Reszta nie wyróżnia się za bardzo, może poza Kormakiem i wspomnianą przeze mnie wcześniej postacią przywleczoną z innej serii.
To, co mi jeszcze zgrzytało, to nawiązania do popkultury. Uwielbiam je w książkach, ale pod warunkiem, że pasują do sytuacji i nie są nachalne, ale w przypadku tej serii mam wrażenie, że z tomu na tom jest coraz gorzej i te nawiązania są tak drewniane i sztuczne, że bardziej się nie da, a przez ich wprowadzania do dialogu te robią się nienaturalne. W tym tomie wyjątkowo mi to przeszkadzało.
Poza tym jest całkiem znośnie. Lekki styl, który cenię sobie u Mroza, nadal występuje (poza tymi wspomnianymi nachalnymi odniesieniami do popkultury w dialogach), zaś fabuła, mimo wszystkich wad i niedociągnięć, jest wciągająca i momentami mimo wszystko ciężko było mi się oderwać. Nie jest to jednak nic ambitnego ani lepszego od pierwszych tomów, zwłaszcza "Kasacji", która jest moim zdaniem najlepszym tomem. Mimo to pewnie i tak sięgnę po tom dwunasty, choćby po to, by zaspokoić tę niewielką chęć dowiedzenia się, co u Chyłki i Zordona, bo , szczerze mówiąc, na nic lepszego niż i tak przeciętna moim zdaniem "Ekstradycja" już nie liczę.
Joanna Chyłka zaginęła już kilka miesięcy temu i wszyscy ustali w poszukiwaniach. Kordian zaś, jako niemal wrak człowieka, dostaje nową sprawę. Ukrainiec Witalij Demczenko jest podejrzewany o zabicie trójki osób, jednak nic nie pamięta, gdyż zaraz po tym rzekomym zdarzeniu zapadł w śpiączkę. Wie tylko jedno - ma wiadomość od Chyłki.
Nie wiem co, ale coś nieustannie mnie...
2023-10-07
Gdy umiera ojciec Marka Czertwana, wszystkie jego dzieci wraz z jego żoną otrzymują w spadku część jego majątku. Wszystkie poza Markiem, który dostaje tylko lichą zagrodę, odziedziczoną po jego matce i pierwszej żonie starego Czertwana, a także polecenie, by zajmował się majątkiem Poświcie, prawnie należącym do przyjaciela rodziny, który dawno zaginął w Ameryce. Marek porzuca więc marzenia o ożenku i założeniu rodziny i pokornie obejmuje urząd opiekuna i rządcy w Poświciu, będąc też na każde zawołanie macochy i młodszego, przyrodniego brata. Jego jedyną ostoją jest tytułowy Dewajtis, wiekowy dąb strzegący Żmudzi i jej mieszkańców. Wydaje się jednak, że po roku od śmierci ojca życie Marka powoli zaczyna odmieniać się na lepsze, a to za sprawą dziedziczki Poświcia, która przybyła z dalekiej Ameryki, by objąć ojcowiznę.
Nie będę ukrywać - książką zainteresowałam się dlatego, że moi rodzice oglądają serial na jej podstawie. Na początku obawiałam się, że będzie to drugie "Nad Niemnem (za którym nie przepadam), ale na szczęście miło się zaskoczyłam, choć nie mogę mówić tu o pełnym zachwycie.
Historia Marka jest naprawdę piękna i rozumiem, czemu podoba się tak wielu czytelnikom na tym portalu, jednak dla mnie była trochę za krótka i taka mało konkretna pod względem ilości scen i wydarzeń. Tego po prostu było jak dla mnie za mało i nie obraziłabym się, gdyby całość była dłuższa o jakieś 100 stron, a autorka pokazała nam jeszcze trochę scen z życia Marka i relacji, jaka zawiązuje się między nim a dziedziczką Poświcia, bo same takie sceny, choć spokojne, nie były nudne i były trzonem powieści.
Sam Marek... No cóż. To szlachetny i obowiązkowy młody człowiek i te cechy są godne podziwu, ale poza tym jest trochę nudnym bohaterem, zwłaszcza na początku. Pochłania go obowiązek, który nałożył na niego umierający ojciec i jest w tym niemal całkiem sam. Przykro też było czytać jak daje się manipulować macosze, która wykorzystywała jego dobre serce. Dopiero pojawienie się Ireny sprawia, że zaczyna być ciekawszy, zwłaszcza w końcowej sekwencji (jak dla mnie najlepsza część książki, tego typu scen, w których Marek i Irena rozmawiają trochę bardziej otwarcie mi brakowało). Miło było czytać o tym, jak duszone tak długo uczucia w końcu znajdują ujście.
Za to sprawa z Ireną, czyli dziedziczką Poświcia, miała się od początku całkiem inaczej. Odkąd tylko pojawiła się po raz pierwszy an kartach książki - i za każdym kolejnym razem - dodawała trochę ikry do tego pięknego, ale spokojnego krajobrazu. Na wskroś amerykańska, ciekawa wszystkiego wokół i szczera była nie tylko moją ulubioną (obok Ragisa) postacią z całej książki, ale też idealną przeciwwagą dla poważnego Marka.
Gdy tak teraz o tym myślę, to wydaje mi się, że "Dewajtis" byłoby o wiele lepszą lekturą szkolną niż "Nad Niemnem", bo to, co ja uznałam za lekką wadę, czyli to że książka była dla mnie trochę za krótka, tu byłoby wielką zaletą. Poza tym język i styl Rodziewiczówny jest o wiele ładniejszy i bardziej przystępny, a sama historia po prostu ciekawsza.
Gdy umiera ojciec Marka Czertwana, wszystkie jego dzieci wraz z jego żoną otrzymują w spadku część jego majątku. Wszystkie poza Markiem, który dostaje tylko lichą zagrodę, odziedziczoną po jego matce i pierwszej żonie starego Czertwana, a także polecenie, by zajmował się majątkiem Poświcie, prawnie należącym do przyjaciela rodziny, który dawno zaginął w Ameryce. Marek...
więcej mniej Pokaż mimo to2018-11-01
Warszawa. A raczej dwie Warszawy, jedna żydowska, a druga polska. Właśnie w takiej Warszawie mieszka główny bohater tej powieści, Jakub Szapiro, bokser, gangster, do tego przystojny i charyzmatyczny. To właśnie na jego ostatnią walkę przychodzi młody Mojsze Bernsztajn, by popatrzeć, jak zabójca jego ojca walczy na ringu. I to właśnie wtedy młody Żyd poprzysięga, że zostanie właśnie taki jak Jakub - silny, zdecydowany i za nic mający sobie wiarę. Bo gdzie był Bóg, gdy ćwiartowali jego ojca? Mojsze z pomocą Szapiry wkracza w gangsterski półświatek Warszawy, która tam nie dzieliła się na Warszawę polską i żydowską - nie liczyło się pochodzenie a umiejętności radzenia sobie w ciężkich dla gangsterów sytuacjach. Zaś konflikty zarówno na arenie Polskiej jak i międzynarodowej zwiastowały koniec świata, jaki znali Warszawiacy, bez względu na przynależność do którejś z jej połówek.
To była moja pierwsza książka Twardocha, ale chyba nie ostatnia. Autor zachęcił mnie dwiema rzeczami: stylem, który tak bardzo wpasował się w gangsterski świat opisany w "Królu" i który zarazem tak bardzo przypadł mi go gustu, oraz suspensem dotyczącym narracji i choć tego spodziewałam się od jakiejś połowy książki to i tak Twardoch w jednym aspekcie mnie zaskoczył.
Sami bohaterowie zwrócili moją uwagę, zwłaszcza Jakub. Z jednej strony gangster, któremu nie robi różnicy ilość osób, których musi, często w okrutny sposób, pozbawić życia, z drugiej - kochający ojciec. To postać wielowymiarowa i taka, którą lubi się i której się kibicuje nawet pomimo tego, że jest czasami nieludzki w swoich czynach. Podobnie rzecz ma się z szefem Szapiry, Kumem Kaplicą.
Może "Król" nie jest najlepszą książką jaką miałam okazję przeczytać w tym roku, ale na pewno o niej nie zapomnę. Polecam.
Warszawa. A raczej dwie Warszawy, jedna żydowska, a druga polska. Właśnie w takiej Warszawie mieszka główny bohater tej powieści, Jakub Szapiro, bokser, gangster, do tego przystojny i charyzmatyczny. To właśnie na jego ostatnią walkę przychodzi młody Mojsze Bernsztajn, by popatrzeć, jak zabójca jego ojca walczy na ringu. I to właśnie wtedy młody Żyd poprzysięga, że zostanie...
więcej mniej Pokaż mimo to2019-12-03
Bardzo obawiałam się "Pana Tadeusza" głównie z tego powodu, że mi się po prostu nie spodoba, że wynudzi mnie zarówno stylem jak i fabułą, ale na szczęście tak się nie stało.
To pięknie napisana, barwna opowieść o szlachcie, jej życiu i obyczajach w czasach, gdy Polski nie było już na mapie. Bogaty korowód postaci i wielowątkowość to w zasadzie główne zalety naszej epopei narodowej, natomiast nie będzie to moje ulubione dzieło Mickiewicza, choć nie mogę powiedzieć, że mi się nie podobało, bo to byłoby nieprawdą.
Bardzo obawiałam się "Pana Tadeusza" głównie z tego powodu, że mi się po prostu nie spodoba, że wynudzi mnie zarówno stylem jak i fabułą, ale na szczęście tak się nie stało.
To pięknie napisana, barwna opowieść o szlachcie, jej życiu i obyczajach w czasach, gdy Polski nie było już na mapie. Bogaty korowód postaci i wielowątkowość to w zasadzie główne zalety naszej epopei...
2022-11-13
Po wydarzeniach z poprzedniego tomu zaginął Varg, ktory prawdopodobnie ruszył na pomoc Dorze i wkroczył na terytorium Bruna, alfy stada w Thornie i jednocześnie członka starszyzny, który teraz najprawdopodobniej przetrzymuje wilkołaka, czym naraża się Dorze. Ta oczywiście rusza z pomocą wilkowi ze swojego stada, przy okazji wypowiadając Brunowi wojnę.
No i kończę swoją przygodę z Dorą Wilk. Dopiero perspektywa tych sześciu już tomów uświadomiła mi dwie rzeczy - pierwsza jest taka, że ta seria jest naprawdę naprawdę słaba. Druga jest taka, że mogła być naprawdę dobra i miała spory potencjał, ten niestety został zmarnowany przez autorkę.
Całość słuchało mi się naprawdę świetnie, bo to jest taka typowa seria przy której można nieco odpłynąć, a nawet jeśli na chwilę straci się koncentrację na fabule, to i tak nic się nie straci. Ale mimo to seria jest całościowo naprawdę słaba, tak jak już napisałam. Wydaje mi się, że w historii tego typu powinno się skalować zarówno moce, jakie przyznaje się bohaterom jak i wyzwania, jakie się przed nimi stawia. Niestety Aneta Jadowska tego nie robi, zwłaszcza w tomach IV-VI. Dora dostaje w pierwszych tomach moce tak potężne, że nadawałyby się raczej na dar z okazji zwieńczenia serii a nie na jej początek, poza tym później połowa z tych mocy jest niedostępna "bo tak", albo autorka zwyczajnie o nich zapomina. Podobnie jest z wyzwaniami - w drugim tomie Dora udaremnia plany kilku bogom, a w trzecim pokonuje archanioła Rafaela, żeby potem przejmować się jakimiś wampirami albo Brunem, którzy są po prostu popierdółkami w porównaniu z takim Rafaelem. I gdzie tu wyzwanie? Tym bardziej że Dora i bez mocy jest potężna, bo ma za sobą, będę wymieniać: swojego anioła stróża (i być może nawet jego dziadka archanioła), diabła z mocami pyra, a także i jego dziadka, (a z nim całe zastępy diabłów), przybranego ojca, który jest diablim generałem (i również ma wielu oddanych żołnierzy), księcia demonów dla którego jest prawie jak siostra (wraz z jego zastępami), a gdyby tego było mało ma jeszcze trzech wampirzych synów, całą watahę wilków, babkę, która jest wilczą boginią i jej przyjaciółkę, również boginię... Pewnie i tak o kimś zapomniałam. Jak widać, całkiem niezła armia, więc "ci źli" w tomach IV-VI w porównaniu do nich wypadają tak blado, że prawie ich nie widać. Zwłaszcza Bruna.
Muszę też nadmienić, że w tym tomie nie ma żadnej wojny, a tytuł jest moim zdaniem mylący. Owszem, Dora i wypowiada wojnę, ale cała akcja nie wygląda jak wojna. Ot, kilka razy się biją, ale nawet poważniejsza walka/bitwa jest tylko jedna i do tego dosyć słaba. Nie robi się tak.
Jak już gdzieś wyżej napisałam, "Heksalogia o Dorze Wilk" jest bardzo słabą serią, niestety, bo miała potencjał. Chyba nie mieliśmy (i chyba nadal nie mamy) w Polsce jeszcze serii urban fantasy, a Thorn naprawdę świetnie się zapowiadał -alternatywny Toruń pełny najróżniejszych indywiduuów, z których każdy ma jakieś swoje plany i cele, sympatie i antypatie... No to brzmi naprawdę dobrze, ale niestety większość bohaterów to papierowe laleczki, a sam świat jest płaski i po przesłuchaniu sześciu tomów wiem o Thornie tylko tyle, że nie działa w nim sieć komórkowa, a mieszkanie Dory i jej chłopców mieści się na przeciwko Szatańskiego Pierwiosnka.
Już chyba powinnam skończyć to nagłe wylewanie żali, na które zebrało mi się dopiero po przeczytaniu całości. Naprawdę bardzo żałuję, że ta seria nie wyszła lepiej. Może jeszcze kiedyś zapoznać się z jakąś inną serią z tego uniwersum, mam tylko nadzieję że będą to lepsze książki. Teraz jednak wiem jedno - muszę odpocząć od Thornu.
Po wydarzeniach z poprzedniego tomu zaginął Varg, ktory prawdopodobnie ruszył na pomoc Dorze i wkroczył na terytorium Bruna, alfy stada w Thornie i jednocześnie członka starszyzny, który teraz najprawdopodobniej przetrzymuje wilkołaka, czym naraża się Dorze. Ta oczywiście rusza z pomocą wilkowi ze swojego stada, przy okazji wypowiadając Brunowi wojnę.
No i kończę swoją...
2019-04-12
"Pięć lat kacetu" to pierwsza przeczytana przeze mnie książka traktująca o życiu w obozie koncentracyjnym, więc nie mogę jej porównać z żadną inną. I, szczerze mówiąc, nie miałam jej w planach wcale, ale kiedy zobaczyłam ją kiedyś w księgarni to przyciągnęła mnie to siebie, sama nie wiem nawet czym. Kupiłam i zaczęłam czytać od razu, a potem wręcz nie mogłam się oderwać.
Grzesiuk sam pisze, że nie jest literatem i chce tylko opisać to, co przeżył i co widział podczas pięcioletniego pobytu w obozie. I tak zrobił - książka jest napisana bardzo prostym, wręcz momentami łopatologicznym stylem, ale to pozwala na skupienie się na opowieści. A jest o czym czytać.
Chyba nie ma drugiej takiej książki, która w ten sposób podchodzi do tematu obozów koncentracyjnych, jednak podoba mi się takie ujęcie tematu. Grzesiuk nie wylewa z siebie patetycznych emocji; w suchy sposób opisuje fakty, które na dobrą sprawę wcale nie potrzebują patetyzmu, bo same w sobie są straszne. Jednak autor nie skupił się tylko na okropieństwach, bo książka przepełniona jest zabawnymi anegdotkami pokazującymi, że więźniowie w obozach (a już Grzesiuk zwłaszcza) wraz z osadzeniem nie stracili poczucia humoru i nie zostali wypruci z człowieczeństwa.
To chyba będzie jedna z tych książek, do której przeczytania będę przekonywać wszystkich, bo to historia warta poznania i zapamiętania, zwłaszcza dlatego, że nie jest to fikcja literacka.
"Pięć lat kacetu" to pierwsza przeczytana przeze mnie książka traktująca o życiu w obozie koncentracyjnym, więc nie mogę jej porównać z żadną inną. I, szczerze mówiąc, nie miałam jej w planach wcale, ale kiedy zobaczyłam ją kiedyś w księgarni to przyciągnęła mnie to siebie, sama nie wiem nawet czym. Kupiłam i zaczęłam czytać od razu, a potem wręcz nie mogłam się...
więcej mniej Pokaż mimo to2017-11-16
Świetna lektura! Z parą głównych bohaterów nie można się nudzić. Sama książka jest napakowana akcją, dzięki czemu trudno jest się od niej oderwać. Prawniczy świat również intryguje, podobnie jak sprawa, którą zajmują się Chyłka i Zordon. Wtrącanie łacińskich zwrotów również budowało fajny klimat.
Świetna lektura! Z parą głównych bohaterów nie można się nudzić. Sama książka jest napakowana akcją, dzięki czemu trudno jest się od niej oderwać. Prawniczy świat również intryguje, podobnie jak sprawa, którą zajmują się Chyłka i Zordon. Wtrącanie łacińskich zwrotów również budowało fajny klimat.
Pokaż mimo to2020-02-05
"Lalka" od zawsze byłą jedną z tych powieści z kanonu literatury klasycznej, które bardzo chciałam poznać. Chodziła za mną naprawdę bardzo długo i nawet zabrałam się za lekturę, ale nie wiedzieć czemu odłożyłam ją po dwustu czy trzystu stronach. Powróciłam do niej dopiero niedawno, oczywiście dlatego, że jest lekturą szkolną, ale też dlatego, że chciałam poznać dalsze losy bohaterów, których porzuciłam.
Teraz, po skończeniu, mogę stwierdzić, że jest to książka bardzo wielowymiarowa i bardzo piękna. Bo czego tu nie ma? Jest miłość, przyjaźń, śmierć, polityka, problemy codzienne, rozważania egzystencjalne i konflikt pomiędzy sercem i rozumem, romantyzmem i pozytywizmem, pokazany pięknie i na pięknym przykładzie Wokulskiego, który zagubił się w świecie, w którym przyszło mu żyć, i który nigdy się do końca nie odnalazł; chyba właśnie na tym polega tragizm tej postaci, bo Wokulski jest dla mnie niezaprzeczalnie postacią tragiczną.
Jeśli chodzi o inne postaci, to Prus postarał się o to, by czytelnicy się nie nudzili, bo "Lalka" zawiera szeroką ich gamę - genialnego Ochockiego, dobrodusznego i sympatycznego Rzeckiego (nawet jego pamiętnik mnie nie nudził, wręcz przeciwnie - bardzo lubiłam czytać o świecie z jego perspektywy), naiwnego Tomasza Łęckiego i jego denerwującą córkę, której nie cierpię, podobnie jak większość. Jednakże moimi faworytami, zaraz obok głównego bohatera, są oczywiście studenci i baronowa Krzeszowska, którzy nadają całej powieści nie tylko komizmu, ale i, może trochę paradoksalnie, realności, choć patrząc na całokształt to i jej nie jest brak.
Mnogość wątków również jest na plus, chyba nie było takiego, który by mnie nie zainteresował, zwłaszcza w drugiej połowie powieści, a moim ulubionym, oczywiście obok głównego i wspomnianych przeze mnie wcześniej studentach i baronowej, jest wątek sporu o lalkę oraz wątek barona Dalskiego i jego miłości do wnuczki prezesowej, które, choć krótkie, idealnie obrazują ówczesne społeczeństwo.
Cudownie było przenieść się w te czasy, nawet jeśli były trudne dla ówcześnie żyjących. Cała powieść ma niesamowity klimat XIX - wiecznej Warszawy, która nie tylko zdaje się być innym miastem, ale która jest pełnoprawnym, niemal wszechobecnym bohaterem powieści Prusa.
Teraz, już po lekturze, nie jestem zdziwiona, że tak wiele osób uważa tę książkę za najwybitniejszą polską powieść. bo zdecydowanie zasługuje na ten tytuł.
"Lalka" od zawsze byłą jedną z tych powieści z kanonu literatury klasycznej, które bardzo chciałam poznać. Chodziła za mną naprawdę bardzo długo i nawet zabrałam się za lekturę, ale nie wiedzieć czemu odłożyłam ją po dwustu czy trzystu stronach. Powróciłam do niej dopiero niedawno, oczywiście dlatego, że jest lekturą szkolną, ale też dlatego, że chciałam poznać dalsze losy...
więcej mniej Pokaż mimo to2022-11-10
Tym razem Dora Wilk została na nowo zwerbowana do policji, ale tylko na czas jednego konkretnego śledztwa - ktoś dokonuje brutalnych morderstw na młodych kobietach, a potem porzuca ciała w losowych miejscach. Dora jest przekonana, że o ile ofiary rzeczywiście mogą być przypadkowe, to sposób w jaki je zamordowano nie jest. Niedługo potem sama Dora ma się o tym boleśnie przekonać.
Początek mnie zaskoczył, bo oto Dora wraca do Torunia i wygląda na to, że będzie od tego momentu łączyć ze sobą dwa światy, czyli stanie się to na co tak bardzo czekałam od drugiego tomu. Niestety, to były tylko płonne nadzieje, bo autorka znowu sprawia, że łączenia Torunia i Thornu praktycznie nie ma, a już niedługo później cała akcja przenosi się do magicznego świata, a sama Dora wraca do Torunia może trzy razy i to na krótko. Wielka szkoda, uważam że seria bardzo by zyskała, gdyby jednak bohatera musiała łączyć swoje zwykłe życie z tym magicznym i nadnaturalnym.
No a sama książka... W którejś z moich poprzednich opinii na temat tej serii napisałam, że gdybym miała to czytać zamiast słuchać w audiobooku, to już dawno bym tym po prostu rzuciła i ten tom potwierdza moje słowa. W zasadzie historia się powtarza już po raz któryś - magiczni mają problemy a Dora Wilk jako jedyna sprawiedliwa i mężna te problemy rozwiązuje, przy okazji ryzykując życiem nie tylko swoim ale i swoich przyjaciół. Jedyną większą różnicą jest to, że tutaj wszystko zaczyna się nie w Thornie/Piekle/innym nadnaturalnym świecie a w Toruniu. I chyba słuchanie tej książki jest już bardziej formą czytelniczego masochizmu a nie przyjemności, ale skoro został mi jeszcze tylko jeden tom, to też go przesłucham, w końcu czytałam już gorsze serie i wytrzymywałam dłużej.
Za to na plus na pewno postać Witkaca - mało go było, zarówno w tym tomie jak i na przestrzeni całej serii, ale zawsze jak się pojawiał to sprawiał, że chciałam żeby sceny z nim trwały dłużej. Fajnie że powstała o nim osobna seria, na pewno zainteresuję się przynajmniej pierwszym tomem kiedy już skończę swoją przygodę z Dorą Wilk.
Tym razem Dora Wilk została na nowo zwerbowana do policji, ale tylko na czas jednego konkretnego śledztwa - ktoś dokonuje brutalnych morderstw na młodych kobietach, a potem porzuca ciała w losowych miejscach. Dora jest przekonana, że o ile ofiary rzeczywiście mogą być przypadkowe, to sposób w jaki je zamordowano nie jest. Niedługo potem sama Dora ma się o tym boleśnie...
więcej mniej Pokaż mimo to2022-11-07
Dora zów ma pełne ręce roboty. Tym razem znów chodzi o wampiry z Trójprzymierza, które mają problem z epidemią Dogasania, czyli takiej wampirzej depresji, która najczęściej kończy się samobójczą śmiercią wskutek kontaktu ze słońcem. Jednak prawdziwe Dogasanie to proces który trwa dłużej niż jedną noc i charakteryzuje się szeregiem objawów, których ofiary nie miały, zatem nasuwa się wniosek, że wampirom ktoś "pomaga", a Dora oczywiście musi dowieść kto to taki. Przy okazji śledztwa zaczynają się też kłopoty z wilczą sforą Jady.
Wydaje mi się, że ten tom jest troszkę lepszy od poprzednich i że autorka starała się, żeby dora nie wychodziła już na taką Mary Sue jak dotychczas, ale niestety przemiana nie dość, że bezsensowna, zwłaszcza w obliczu mocy, jakie Jada dostała w poprzednich tomach, a które w tym są w jakiś sposób zablokowane (co zostaje potem wytłumaczone w durny jak dla mnei sposób), to jeszcze niekonsekwentna, bo już w drugiej połowie powieści Dora jest dokładnie tą samą Dorą, którą znamy z poprzednich powieści, czyli po prostu Mary Sue, która wszystkich pokona i której wszystko się udaje.
Było jednak coś, co mi się naprawdę w tym tomie nie podobało, czyli wątek romantyczny między Mironem a Dorą, a dokładnie to fakt, że (spoiler) w pewnym momencie Miron strzela tekstem w stylu "potrzebuję przestrzeni Dora, kocham cię ale nie wiem czy mogę być z kimś kto tak się angażuje we wszystko jak ty" i potem znika z fabuły na pół książki, a Dora oczywiście za nim tęskni, płacze i nie może się skupić na problemach wilków i wampirów, bo wspomina Mirona co rusz. Czy tylko mnie się wydaje, że zachowanie Mirona, zwłaszcza w obliczu tego, co Dora przeżyła ledwie kilka dni wcześniej, jest po prostu głupie? I że totalnie nie pasuje do charakteru tej postaci, jaki mieliśmy okazję poznać w poprzednich tomach? Przecież ten gość był zapatrzony w Dorę jak w obrazek i nigdy wcześniej nie przeszkadzało mu to, że jego przyjaciółka a potem dziewczyna się we wszystko angażuje! Poza tym problemy jakie mają w tym tomie do rozwiązania nawet nie przystają do tych, jakie mieli wcześniej - Sąd Ostateczny, walka z archaniołem, mieszanie się w sprawy najpotężniejszych bogów i potępionych. Miron wtedy ani myślał opuścić pole walki, więc co się z nim dzieje? Bardzo słaby wątek.
Co do takiej ogólnej fabuły, to znowu nie są to jakieś wyżyny, nie jest to wolne od absurdów, ale słuchało się przyjemnie - gdybym miała to czytać to już dawno bym rzuciła tą serią, a tak przygody Dory Wilk stały się dla mnie po prostu guilty pleasure, które świetnie umila czas, bo jak już puszczę to w słuchawkach, to leci. I chyba za jakiś czas podobnie zrobię z kolejnymi tomami, żeby zakończyć tę serię.
Dora zów ma pełne ręce roboty. Tym razem znów chodzi o wampiry z Trójprzymierza, które mają problem z epidemią Dogasania, czyli takiej wampirzej depresji, która najczęściej kończy się samobójczą śmiercią wskutek kontaktu ze słońcem. Jednak prawdziwe Dogasanie to proces który trwa dłużej niż jedną noc i charakteryzuje się szeregiem objawów, których ofiary nie miały, zatem...
więcej mniej Pokaż mimo to
Nikita, wychowana przez matkę przełożoną (i jej rodzoną matkę jednocześnie) organizacji zwanej Zakonem Cieni, to zabójczyni za zlecenie, samotna wilczyca, która nie ma niemal nikogo bliskiego, bo po wielu trudnych wydarzeniach ze swojej przeszłości nie jest w stanie nikomu zaufać. Niespodziewanie matka przydziela jej, pracującej zawsze w pojedynkę, partnera. Robin jest serdeczny, ale tajemniczy i wzbudza w Nikicie nieufność, ale nie jest jej jedynym problemem. Ktoś porwał jej koleżankę, artystkę kabaretową z osobliwej Dzielnicy Cudów, znajdującej się w alternatywnej, Warszawie i zatrzymanej w latach 30. ubiegłego wieku. Nikita chce za wszelką cenę odnaleźć kobietę, nie tylko ze względu na dług, jaki u niej ma, ale też dlatego, że samo porwanie miało być wstępem do czegoś o wiele większego, co ma związek z przeszłością Nikity.
Przyznam, że po „Dziewczynę z Dzielnicy Cudów” sięgałam z niejaką obawą. Co prawda chwilę wcześniej skończyłam naprawdę przyzwoity „Szamański blues” tej samej autorki, jednak w głowie nadal miałam Dorę Wilk i to, jak bardzo nie lubię tej postaci i bałam się, że kolejną postać kobiecą Jadowska potraktuje podobnie. Na szczęście, przynajmniej na razie, nic na to nie wskazuje, a moje obawy szybko się rozwiały.
Nikita jest dokładnie taką bohaterką, jaką chciałam, by była Dora Wilk. I nie chodzi mi tu o charakter, tylko o jej budowę i sposób, w jaki została napisana. Bo Nikita – dzięki Bogu – nie jest Mary Sue, na szczęście. To kobieta, która częściej upada niż się wznosi, ale która jednocześnie się nie poddaje i nie prze dalej. Poza tym przez całą książkę można zaobserwować, że mury, którymi sama się otoczyła, bardzo jej ciążą, a ona sama nie umie sobie poradzić ani ze swoją przeszłością, ani z tym, co dzieje się z nią obecnie, choć bardzo by chciała. Przez to wszystko chyba widzę, gdzie ta trylogia zmierza, ale jak na razie mi się to podoba.
Mam wrażenie, że Wars i Sawa, czyli dwie części alternatywnej Warszawy są nieco bardziej pogłębione niż Thorn, czyli alternatywny Toruń. Ciekawy pomysł ze Czkawkami i skokami mocy, a także z Dzielnicą Cudów. Bardzo lubię estetykę i klimat lat 30. XX wieku, więc miło się zaskoczyłam słuchając o tym miejscu, choć muszę też powiedzieć, że jak dla mnie było jej trochę za mało i mam nadzieję, że w kolejnych dwóch tomach zostanie to trochę nadrobione.
Sama akcja i główny wątek jak dla mnie są o wiele ciekawsze niż wszystko, co dostałam w Heksalogii o Dorze Wilk. Wydarzenia były bardziej wartkie, bardziej trzymała się kupy, a poza tym bohaterów dało się polubić, zwłaszcza Robina, mojego ulubieńca. Bardzo podoba mi się relacja, jaką nawiązał z Nikitą, a także to, że mimo początkowej niechęci z jej strony, zaczynają się zaprzyjaźniać.
Z chęcią zapoznam się z całą trylogią o Nikicie, jest to jak na razie najlepsze urban fantasy które wyszło spod pióra Jadowskiej, jakie dotychczas przeczytałam. Mam tylko nadzieję, że to, co chwaliłam, w kolejnych tomach się nie posypie.
Nikita, wychowana przez matkę przełożoną (i jej rodzoną matkę jednocześnie) organizacji zwanej Zakonem Cieni, to zabójczyni za zlecenie, samotna wilczyca, która nie ma niemal nikogo bliskiego, bo po wielu trudnych wydarzeniach ze swojej przeszłości nie jest w stanie nikomu zaufać. Niespodziewanie matka przydziela jej, pracującej zawsze w pojedynkę, partnera. Robin jest...
więcej Pokaż mimo to