-
Artykuły„Nie ma bardziej zagadkowego stworzenia niż człowiek” – mówi Anna NiemczynowBarbaraDorosz2
-
ArtykułyNie jesteś sama. Rozmawiamy z Kathleen Glasgow, autorką „Girl in Pieces”Zofia Karaszewska2
-
ArtykułyKsiążka na Dzień Matki. Sprawdź propozycje wydawnictwa Czwarta StronaLubimyCzytać1
-
ArtykułyBabcie z fińskiej dzielnicy nadchodzą. Przeczytaj najnowszą książkę Marty Kisiel!LubimyCzytać2
Biblioteczka
2022-05-31
2022-06-17
Nie wiem czy spodobała mi się tak książka, bo po prostu jest bardzo dobra, czy dlatego, że trafiła na odpowiedni moment. Tak czy inaczej, jest, jak już napisałam, bardzo dobra. Uwielbiam te opisy przyrody, są tak piękne, że aż chciałam przenieść się na moczary i żyć jak główna bohaterka (choć pewnie długo bym nie wytrzymała :D). Mam nadzieję, że film będzie przynajmniej równie dobry - czekam na ekranizację z niecierpliwością.
Nie wiem czy spodobała mi się tak książka, bo po prostu jest bardzo dobra, czy dlatego, że trafiła na odpowiedni moment. Tak czy inaczej, jest, jak już napisałam, bardzo dobra. Uwielbiam te opisy przyrody, są tak piękne, że aż chciałam przenieść się na moczary i żyć jak główna bohaterka (choć pewnie długo bym nie wytrzymała :D). Mam nadzieję, że film będzie przynajmniej...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-02-17
Lucy Snowe została sama, bez rodziny, bez środków, bez perspektyw na lepsze życie. W obliczu niewygodnej sytuacji, w jakiej się znalazła, decyduje się na desperacki krok – opuszcza ojczystą Anglię i płynie na kontynent. Przystankiem docelowym staje się Villette, miasto w Belgii, gdzie Lucy szczęśliwym trafem znajduje zatrudnienie na pensji, początkowo jako bona dzieci właścicielki, potem jako nauczycielka angielskiego.
Już od dawna chciałam lepiej poznać twórczość Charlotte Bronte, bo dotychczas znałam tylko jedną jej książkę, dlatego w końcu postanowiłam sięgnąć po „Villette”. Chciałam też sprawdzić, czy „Villette” spodoba mi się bardziej niż właśnie ta jedna przeczytana już przeze mnie książka autorki, czyli „Jane Eyre”. I teraz, po zakończeniu lektury mogę powiedzieć, że o ile „Villette” podobała mi się i ją doceniam, o tyle „Jane Eyre” podobała mi się bardziej.
W „Villette” przede wszystkim brakuje fabuły. Nie jest to bynajmniej wada, po prostu środek ciężkości tej historii jest tak wyważony, by wydarzenia były pretekstem do opisu przeżyć wewnętrznych Lucy. To właśnie one są najważniejszym elementem książki. A Lucy, choć jest bohaterką bardzo spokojną, stonowaną, o nerwach ze stali i nieugiętej woli, życie wewnętrzne ma bardzo bogate. Opisy jej uczuć i przemyśleń są barwne, bardzo piękne i często trafne, ale muszę przyznać, że mnie czasem troszeczkę męczyły i musiałam robić sobie przerwy w lekturze.
Samą Lucy Snowe również polubiłam. To bohaterka na wskroś wiktoriańska, o ugruntowanych poglądach i spojrzeniu na świat, a jednocześnie bardzo bierna i niepewna siebie. Niemal wszystkie wydarzenia w książce toczą się bardziej obok niej niż z nią jako sprawczynią, bardziej je obserwuje niż w nich uczestniczy. To może irytować zwłaszcza kogoś, kto po klasykę z tego okresu nie sięgał wcześniej, więc zdecydowanie nie jest to książka, od której czytanie klasyki polecałabym zaczynać.
O tym, że „Villette” zawiera wątki autobiograficzne wiedziałam przed rozpoczęciem lektury i uważam, że wiedza ta naprawdę może zmienić postrzeganie całości. Oczywiście to nie jest autobiografia, więc nie wszystkie wątki z życia autorki pokrywają się z kolejami życia Lucy Snowe, ale to, co łączy historie Charlotte Bronte i jej bohaterki, jest widoczne.
Mówiąc szczerze, myślałam że „Villette” bardziej mnie zachwyci, ale nie mogę powiedzieć, że mi się nie podobała. Niektóre cytaty, a także niejednoznaczne zakończenie, zostaną ze mną na długo.
Lucy Snowe została sama, bez rodziny, bez środków, bez perspektyw na lepsze życie. W obliczu niewygodnej sytuacji, w jakiej się znalazła, decyduje się na desperacki krok – opuszcza ojczystą Anglię i płynie na kontynent. Przystankiem docelowym staje się Villette, miasto w Belgii, gdzie Lucy szczęśliwym trafem znajduje zatrudnienie na pensji, początkowo jako bona dzieci...
więcej mniej Pokaż mimo to2019-02-11
na pewno nie jest to najlepsza lektura, jaką przeczytałam w swojej szkolnej karierze. Momentami przerysowana i naiwna, sami główni bohaterowie są nierówni, zapewne przez los jaki ich spotkał - w jednym momencie myślą racjonalnie, w innym dają się ponieść szaleństwie miłości. Największym jednak zarzutem jest bez wątpienia długość opowieści, która bardziej przypomina streszczenie niż rzeczywistą historię. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że Bedier zebrał tylko kilka wersji w jedną całość i raczej nie dodał nic od siebie, ale jednako wiele przyjemniej czytałoby się coś bardziej napakowanego nie tyle akcją co emocjami, których w "dziejach Tristana i Izoldy" jest według mnie o wiele za mało.
na pewno nie jest to najlepsza lektura, jaką przeczytałam w swojej szkolnej karierze. Momentami przerysowana i naiwna, sami główni bohaterowie są nierówni, zapewne przez los jaki ich spotkał - w jednym momencie myślą racjonalnie, w innym dają się ponieść szaleństwie miłości. Największym jednak zarzutem jest bez wątpienia długość opowieści, która bardziej przypomina...
więcej mniej Pokaż mimo to2021-04-12
Chyba moja ulubiona książka o Ani. Ciekawa, inna od poprzedniczek, przeczytana za jednym zamachem. Idealna na chłodne, letnie popołudnie.
Chyba moja ulubiona książka o Ani. Ciekawa, inna od poprzedniczek, przeczytana za jednym zamachem. Idealna na chłodne, letnie popołudnie.
Pokaż mimo to2021-03-21
Nie tak dobra jak poprzedniczka, jednak dalej trzymająca poziom, ciepła, urocza, miejscami zabawna. Warta uwagi, zwłaszcza, jeśli komuś przypadła do gustu część pierwsza.
Nie tak dobra jak poprzedniczka, jednak dalej trzymająca poziom, ciepła, urocza, miejscami zabawna. Warta uwagi, zwłaszcza, jeśli komuś przypadła do gustu część pierwsza.
Pokaż mimo to2021-03-17
Ta książka to moje dzieciństwo - uwielbiałam wracać do Ani i jej przygód, bo sprawiały, że mogłam oderwać się od szarej rzeczywistości i przenieść na chwilę w bardziej beztroskie miejsca. Bardzo cieszę się, że ta książka powstała.
Ta książka to moje dzieciństwo - uwielbiałam wracać do Ani i jej przygód, bo sprawiały, że mogłam oderwać się od szarej rzeczywistości i przenieść na chwilę w bardziej beztroskie miejsca. Bardzo cieszę się, że ta książka powstała.
Pokaż mimo to2023-10-17
Elena postanowiła wziąć życie w swoje ręce. Rozstała się z Pietrem i związała z Ninem, swoją miłością jeszcze z czasów szkolnych. Nadal pisze, podróżuje i spełnia się zawodowo, a córki, rodzinę i przyjaciół, spycha na dalszy plan. Tylko Lila jest, mniej lub bardziej ale jednak, stałym elementem jej życia.
Dużo myśli kłębi mi się w głowie po skończeniu tej książki, ale tą najbardziej wybijającą się jest chyba ta, że dawno nie czytałam tak dobrej literatury pięknej. Ferrante stworzyła cykl nie tylko dopracowany pod względem warsztatu, ale i piękny, bo pokazuje po prostu życie - pełne wzlotów, upadków, dobrych i złych momentów, cierpienia, tragedii, ale też szczęścia. Mam wrażenie, że paralela między Lilą a Eleną jest w tym tomie najbardziej widoczna, zwłaszcza w drugiej połowie, i że tak naprawdę bez względu na to, że jedna z nich zrobiła karierę, a druga całe życie spędziła na biednej neapolitańskiej dzielnicy, to życie obu jest w pewnych aspektach bardzo podobne.
Zakończenie mnie bardzo uderzyło, liczyłam, że skończy się to inaczej, ale podskórnie wiedziałam, że Ferrante nie mogła tej serii skończyć w jasny, jednoznaczny sposób. I dobrze, bo właśnie takie zakończenie jest idealne.
Nie powiem, że nie zżyłam się z Lilą, Eleną i resztą mieszkańców dzielnicy, w której się wychowały i mieszkały, bo obserwowanie tych bohaterów od lat dzieciństwa po późną starość musiało sprawić, że się do nich przywiązałam. I z jednej strony chciałabym, żeby ta historia została rozciągnięta na jeszcze jeden tom, a z drugiej wiem, że tak jest idealnie. Na pewno nie zapomnę tego cyklu i odczuć, jakie towarzyszyły mi podczas lektury wszystkich tomów, bo emocje i przemyślenia, jakie wywołała we mnie ta opowieść sprawiły, że teraz mogę śmiało powiedzieć, że "Cykl neapolitański" Eleny Ferrante będzie jedną z moich ulubionych serii.
Elena postanowiła wziąć życie w swoje ręce. Rozstała się z Pietrem i związała z Ninem, swoją miłością jeszcze z czasów szkolnych. Nadal pisze, podróżuje i spełnia się zawodowo, a córki, rodzinę i przyjaciół, spycha na dalszy plan. Tylko Lila jest, mniej lub bardziej ale jednak, stałym elementem jej życia.
Dużo myśli kłębi mi się w głowie po skończeniu tej książki, ale tą...
2022-12-09
Lila i Elena wkraczają w dorosłe życie, każda w innym tempie. Elena powoli kończy szkołę i zastanawia się nad podjęciem studiów, praktycznie w całości poświęcając się nauce. Lila natomiast wychodzi za mąż i zaczyna zupełnie nowe życie u boku Stefano, które w porównaniu do życia jej znajomych jest pełne luksusu i szczęśliwe. Są to jednak tylko pozory, a młoda dziewczyna coraz bardziej utwierdza się w przekonaniu, że być może faktycznie popełniła błąd, a kolejne wydarzenia w jej życiu zdają się to tylko potwierdzać.
W moim odczuciu "Historia nowego nazwiska" to książka niemal doskonała. Potwierdza, że poprzedni tom to nie tylko tak zwany "wypadek przy pracy", a Ferrante naprawdę ma dar przenoszenia historii na papier. Muszę koniecznie zapoznać się z jej innymi książkami, ale najpierw skończę historię Liny i Eleny.
Lubię takie książki jak ta, które pod płaszczykiem pozornie prostej opowieści skrywają o wiele więcej. Koleje losów Lili i Eleny właśnie takie są, bo przecież można powiedzieć po prostu, że jest to opowieść o przyjaźni dwóch kobiet. Ale za to jaka to jest przyjaźń! To nie jest relacja spokojna, oparta na zaufaniu czy sympatii, nie można jej podpiąć pod definicję słownikową tego słowa. To znajomość burzliwa, czasem nawet okrutna, która wielokrotnie się urywa żeby potem na nowo się zawiązać. Pewnie nawet większość czytelników powie, że nie można tego nawet nazwać przyjaźnią, tylko może bardziej jakąś formą wzajemnego uzależnienia. Ale to właśnie ten charakter relacji sprawia, że książka jest fascynująca. Cała kipi od emocji, tych które zostały wypowiedziane, tych tłumionych przez bohaterów a w końcu tych, których to my jako czytelnicy sami musimy się domyślić. Już "Genialna przyjaciółka" taka była, ale "Historia nowego nazwiska" niesie tego z sobą jeszcze więcej, w końcu złe wybory i ich konsekwencje są chyba najlepszym katalizatorem emocji.
Uwielbiam też Włochy, które są nieodłącznym elementem tej opowieści i bez których to nie byłoby już to samo. Nigdy tam nie byłam, ale po lekturze mam ochotę po prostu rzucić to wszystko i wybrać się do Neapolu, żeby pochodzić choć kilka godzin po tych samych uliczkach, którymi chodzili bohaterowie. Samo miasto zdaje się być kolejnym bohaterem historii, podobnie jak Barcelona w powieściach Zafona, a to tylko dodaje klimatu.
Zakończenie jest z jednej strony dość przewidywalne (ale to bynajmniej nie wada), ale z drugiej muszę przyznać, że nieco mnie to zaskoczyło. Jestem naprawdę ciekawa w którą stronę to zmierza, więc pewnie już niedługo wezmę się za kolejny tom tej serii.
Lila i Elena wkraczają w dorosłe życie, każda w innym tempie. Elena powoli kończy szkołę i zastanawia się nad podjęciem studiów, praktycznie w całości poświęcając się nauce. Lila natomiast wychodzi za mąż i zaczyna zupełnie nowe życie u boku Stefano, które w porównaniu do życia jej znajomych jest pełne luksusu i szczęśliwe. Są to jednak tylko pozory, a młoda dziewczyna...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-06-17
Pan Hancock to kupiec, który po stracie żony jest całkowicie oddany pracy. Pewnego dnia przybywa do niego jego kapitan, który informuje go, że co prawda musiał sprzedać jego statek, ale w zamian zdobył syrenę. Najprawdziwszą, choć już nieżywą. Początkowo pan Hancock nie jest zadowolony z takiego obrotu sprawy, ale jako kupiec szybko orientuje się, że na takim znalezisku będzie mógł sporo zarobić.
Nie bardzo wiem co mam o tej książce myśleć. Nie była zła, powiem więcej - jak na debiut była wręcz świetna. I mimo wszystko podobała mi się. Mimo to czegoś mi w niej brakowało, choć nie mogę określić czego konkretnie; dlatego nie mogę jej jednoznacznie ocenić.
"Syrena i pani Hancock" ma w sobie wiele metafor i właśnie to było jedną z dwóch rzeczy, która tak bardzo mi się podobała. Jednak całą zabawę zepsuła mi końcówka, w której wszystko jest wyłożone "kawa na ławę" i daje całości trochę (z braku innego słowa) moralizatorską puentę. Bardzo nie lubię takich zabiegów, tym bardziej że sens powieści jest widoczny bez tego. To trochę jak robienie głupców z czytelników.
Druga rzecz, która tak mi się podobała to styl. Jest piękny, soczysty, bardzo obrazowy i pasuje zarówno do czasów, w jakich toczy się akcja książki jak i do klimatu powieści. Pod względem języka i stylu "Syrena i pani Hancock" to prawdziwa uczta.
Chętnie przeczytałabym kolejną książkę tej autorki, zwłaszcza jeśli byłaby tak pięknie napisana jak ta.
Pan Hancock to kupiec, który po stracie żony jest całkowicie oddany pracy. Pewnego dnia przybywa do niego jego kapitan, który informuje go, że co prawda musiał sprzedać jego statek, ale w zamian zdobył syrenę. Najprawdziwszą, choć już nieżywą. Początkowo pan Hancock nie jest zadowolony z takiego obrotu sprawy, ale jako kupiec szybko orientuje się, że na takim znalezisku...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-04-21
Eryk, młody mężczyzna, w ramach przysługi godzi się zastąpić swojego przyjaciela na stanowisku nauczyciela w wiejskiej szkole na Wyspie Księcia Edwarda. Nie jest z tego faktu zadowolony aż do momentu, gdy na spacerze po okolicy spotyka młodą, prześliczną dziewczynę i zakochuje się w niej od pierwszego wejrzenia.
Jest to chyba najsłabsza książka Montgomery, jaką miałam okazję czytać, choć słowo "książka" jest chyba na wyrost, bo "Kilmeny ze Starego Sadu" jest króciutka, a jej lektura nie zajmuje dłużej niż jeden wieczór. Mimo tego jest męcząca - rozwodzenie się nad urodą Kilmeny nie było niczym ciekawym, tym bardziej że sama bohaterka nie miała za bardzo okazji pokazać swojego charakteru. Sam romans również jest dosyć słaby właśnie dlatego, że opiera się głównie na tym, że Kilmeny jest prześliczna. Takie podejście do tematu dziwi tym bardziej, że w swojej wcześniejszej "Ani z Zielonego Wzgórza" Montgomery wielokrotnie podkreślała, że uroda nie jest tak ważna jak charakter i inteligencja.
Eryk, młody mężczyzna, w ramach przysługi godzi się zastąpić swojego przyjaciela na stanowisku nauczyciela w wiejskiej szkole na Wyspie Księcia Edwarda. Nie jest z tego faktu zadowolony aż do momentu, gdy na spacerze po okolicy spotyka młodą, prześliczną dziewczynę i zakochuje się w niej od pierwszego wejrzenia.
Jest to chyba najsłabsza książka Montgomery, jaką miałam...
2023-04-23
W Srebrnym Gaju mieszka Pat. Dziewczynka jest niezwykle przywiązania do wszystkiego co ją otacza, począwszy od domu, a na najmniejszym krzaczku w ogrodzie skończywszy. Bardzo przeżywa wszystkie zmiany, jakie zachodzą w jej otoczeniu i będzie musiała się dopiero nauczyć, że zmiany, mniejsze i większe, to nieodłączne elementy życia.
To chyba najbardziej "leniwa" z książek Montgomery, przynajmniej z tych, które już zdążyłam poznać. Akcja płynie nieśpiesznie i w większości skupia się na Srebrnym Gaju. Sama Pat jest inna niż pozostałe bohaterki autorki. Ma dużą, kochającą się rodzinę, nie jest aż tak ambitna i nie chce zostać nauczycielką, nie ma też zapędów literackich jak Emilka i Ania. Nie znaczy to jednak że jest nieciekawa - jej ogromne serce, sentymentalizm i zdecydowanie robią z niej bohaterkę uroczą, o której przyjemnie się czyta. Jednak moje serce skradła Judysia - jej postać jest cudowna i ciepła, dokładnie taka, jaką zapamiętałam.
Sama książka, jak wiele innych tej autorki, potrafi też złamać serce. Do dzisiaj pamiętam kiedy jako mała dziewczynka wylewałam rzewne łzy nad tą książką. I chyba dlatego tak bardzo chciałam do niej wrócić po latach.
Z chęcią sięgnę po kolejny tom.
W Srebrnym Gaju mieszka Pat. Dziewczynka jest niezwykle przywiązania do wszystkiego co ją otacza, począwszy od domu, a na najmniejszym krzaczku w ogrodzie skończywszy. Bardzo przeżywa wszystkie zmiany, jakie zachodzą w jej otoczeniu i będzie musiała się dopiero nauczyć, że zmiany, mniejsze i większe, to nieodłączne elementy życia.
To chyba najbardziej "leniwa" z książek...
2023-04-25
Książka gorsza od poprzedniego tomu, ale nadal dobra, a przede wszystkim bardzo ciepła i taka "swojska", oczywiście w pozytywnym znaczeniu. No i także potrafi złamać serce, podobnie jak część poprzednia.
Nie jest to może najlepsza seria Montgomery, ale zdecydowanie jest warta uwagi, zwłaszcza fanów jej twórczości.
Książka gorsza od poprzedniego tomu, ale nadal dobra, a przede wszystkim bardzo ciepła i taka "swojska", oczywiście w pozytywnym znaczeniu. No i także potrafi złamać serce, podobnie jak część poprzednia.
Nie jest to może najlepsza seria Montgomery, ale zdecydowanie jest warta uwagi, zwłaszcza fanów jej twórczości.
2018-11-01
Warszawa. A raczej dwie Warszawy, jedna żydowska, a druga polska. Właśnie w takiej Warszawie mieszka główny bohater tej powieści, Jakub Szapiro, bokser, gangster, do tego przystojny i charyzmatyczny. To właśnie na jego ostatnią walkę przychodzi młody Mojsze Bernsztajn, by popatrzeć, jak zabójca jego ojca walczy na ringu. I to właśnie wtedy młody Żyd poprzysięga, że zostanie właśnie taki jak Jakub - silny, zdecydowany i za nic mający sobie wiarę. Bo gdzie był Bóg, gdy ćwiartowali jego ojca? Mojsze z pomocą Szapiry wkracza w gangsterski półświatek Warszawy, która tam nie dzieliła się na Warszawę polską i żydowską - nie liczyło się pochodzenie a umiejętności radzenia sobie w ciężkich dla gangsterów sytuacjach. Zaś konflikty zarówno na arenie Polskiej jak i międzynarodowej zwiastowały koniec świata, jaki znali Warszawiacy, bez względu na przynależność do którejś z jej połówek.
To była moja pierwsza książka Twardocha, ale chyba nie ostatnia. Autor zachęcił mnie dwiema rzeczami: stylem, który tak bardzo wpasował się w gangsterski świat opisany w "Królu" i który zarazem tak bardzo przypadł mi go gustu, oraz suspensem dotyczącym narracji i choć tego spodziewałam się od jakiejś połowy książki to i tak Twardoch w jednym aspekcie mnie zaskoczył.
Sami bohaterowie zwrócili moją uwagę, zwłaszcza Jakub. Z jednej strony gangster, któremu nie robi różnicy ilość osób, których musi, często w okrutny sposób, pozbawić życia, z drugiej - kochający ojciec. To postać wielowymiarowa i taka, którą lubi się i której się kibicuje nawet pomimo tego, że jest czasami nieludzki w swoich czynach. Podobnie rzecz ma się z szefem Szapiry, Kumem Kaplicą.
Może "Król" nie jest najlepszą książką jaką miałam okazję przeczytać w tym roku, ale na pewno o niej nie zapomnę. Polecam.
Warszawa. A raczej dwie Warszawy, jedna żydowska, a druga polska. Właśnie w takiej Warszawie mieszka główny bohater tej powieści, Jakub Szapiro, bokser, gangster, do tego przystojny i charyzmatyczny. To właśnie na jego ostatnią walkę przychodzi młody Mojsze Bernsztajn, by popatrzeć, jak zabójca jego ojca walczy na ringu. I to właśnie wtedy młody Żyd poprzysięga, że zostanie...
więcej mniej Pokaż mimo to2019-12-03
Bardzo obawiałam się "Pana Tadeusza" głównie z tego powodu, że mi się po prostu nie spodoba, że wynudzi mnie zarówno stylem jak i fabułą, ale na szczęście tak się nie stało.
To pięknie napisana, barwna opowieść o szlachcie, jej życiu i obyczajach w czasach, gdy Polski nie było już na mapie. Bogaty korowód postaci i wielowątkowość to w zasadzie główne zalety naszej epopei narodowej, natomiast nie będzie to moje ulubione dzieło Mickiewicza, choć nie mogę powiedzieć, że mi się nie podobało, bo to byłoby nieprawdą.
Bardzo obawiałam się "Pana Tadeusza" głównie z tego powodu, że mi się po prostu nie spodoba, że wynudzi mnie zarówno stylem jak i fabułą, ale na szczęście tak się nie stało.
To pięknie napisana, barwna opowieść o szlachcie, jej życiu i obyczajach w czasach, gdy Polski nie było już na mapie. Bogaty korowód postaci i wielowątkowość to w zasadzie główne zalety naszej epopei...
2023-03-03
Nowa Zelandia, lata 60. XIX wieku. U wybrzeży Hokitika cumuje „Z Bogiem”, na którym przypłynął Walter Moody, skuszony wizją zbicia fortuny na miejscowych działkach obfitych w złoto. Zanim jednak Moody na dobre zaaklimatyzował się w nowym miejscu jest świadkiem dziwnego zgromadzenia w palarni hotelu Korona – dwunastu różnych, zdawałoby się przypadkowych mężczyzn, rozprawia o tajemniczych zdarzeniach mających miejsce w Hokitika: zaginięciu najbardziej majętnego poszukiwacza złota, próbie samobójczej najpopularniejszej w okolicy prostytutki oraz śmierci lokalnego odludka, mieszkającego niedaleko. Wszystko miało miejsce w tym samym dniu i zgromadzeni próbują połączyć ze sobą wszystkie trzy wydarzenia. Nie jest to jednak łatwe, gdyż jak się okazuje, zdarzenia są powiązane także z nimi samymi, a żeby wyjaśnić wszystko od początku do końca cała trzynastka – włączając w to Moody’ego – będzie musiała cofać się miesiące wstecz i przypominać sobie rzeczy pozornie przypadkowe.
Czytanie tej książki to była przeprawa, ale jakże cudowna. Sięgając po „Wszystko, co lśni” wiedziałam, że to nie byle jaka książka, w końcu to najdłuższe dzieło nagrodzone Bookerem, a jego autorka jest najmłodszą, która otrzymała tę nagrodę – w mojej opinii całkowicie zasłużenie. Nie spodziewałam się jednak, że ta książka będzie aż tak dobra – dopracowana w najmniejszych szczegółach, napisana tak pięknym i cieszącym czytelnika językiem. Pełno jest tu najróżniejszych kreacji bohaterów, których ilość może na początku przytłaczać, ale z biegiem lektury wszystko się klaruje, ponieważ każdy z nich jest inny, każdy reprezentuje trochę inną moralność (lub jej brak), ma inne cele, sympatie i inne racje i po bliższym poznaniu nie sposób ich ze sobą pomylić. Ponadto smaku, a także realizmu, dodaje książce tygiel kulturowy, który nie jest tylko pustym określeniem.
To co najbardziej mnie zachwyciło i zdziwiło, ale w pozytywnym znaczeniu tego słowa, jest konstrukcja powieści, zbudowana na zasadzie złotego podziału, czy jak kto woli, boskiego podziału. To w połączeniu z rozległą analizą astrologiczną (chyba tak to mogę nazwać) daje naprawdę przemyślaną konstrukcyjnie powieść, która wraz z jej treścią stanowi niesamowity materiał nie tylko do czytania, ale i do interpretacji.
Jest to historia przypominająca te z okresu, w którym toczy się akcja – jest tu trochę westernu, powieści przygodowej, kryminał a nawet szczypta romansu. To w porównaniu z rozmachem tej historii a także z przepięknym stylem Catton tworzy naprawdę wspaniałą opowieść, która opowiada wręcz niesłychaną, ale jednak, jak można się przekonać, całkiem prawdopodobna historię, w której pierwsze skrzypce grają nie tyle ludzie, co złoto – a ono, jak wiadomo, lśni nawet piękniej niż gwiazdy.
Nowa Zelandia, lata 60. XIX wieku. U wybrzeży Hokitika cumuje „Z Bogiem”, na którym przypłynął Walter Moody, skuszony wizją zbicia fortuny na miejscowych działkach obfitych w złoto. Zanim jednak Moody na dobre zaaklimatyzował się w nowym miejscu jest świadkiem dziwnego zgromadzenia w palarni hotelu Korona – dwunastu różnych, zdawałoby się przypadkowych mężczyzn, rozprawia o...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-01-24
Życie Eleny i Lili płynie dalej i nadal się przecina, ale już zdecydowanie rzadziej niż wcześniej. Elena wydała książkę, myśli nad napisaniem kolejnej, a poza tym bierze ślub i opuszcza Neapol, tym razem na stałe. Lila natomiast stara się wiązać koniec z końcem pracując w masarni i starając się jak najlepiej wychować synka. Obie kobiety dotykają także zamieszki na tle politycznym, obecne w całych Włoszech, a gdyby tego było mało w życiu Eleny znowu pojawia się Nino.
Ferrante nadal trzyma poziom, co jest o tyle fascynujące, że niełatwo jest napisać taką dosyć prostą w założeniu historię i sprawić, by nie znudziła, a wręcz przeciwnie - nadal zaskakiwała. Ferrante to potrafi, a ja uwielbiam się zaczytywać w losach Lili i Eleny, które są tak samo ciekawe (może nawet bardziej) jak na początku całego cyklu.
W tym tomie jest zdecydowanie więcej Eleny, co nie oznacza, że nie pojawia się w niej Lila. I chociaż lubię obie bohaterki, to nie do końca podobały mi się niektóre decyzje podjęte przez Elenę, ale wiadomym jest, że w tego typu książkach nie wszystkie decyzje bohaterów spodobają się czytelnikom, pewnie gdyby tak było to książka była nudna.
Na pewno przeczytam ostatni tom tej historii, a potem sięgnę po inne książki autorki, bo po prostu oczarowała mnie swoim stylem.
Życie Eleny i Lili płynie dalej i nadal się przecina, ale już zdecydowanie rzadziej niż wcześniej. Elena wydała książkę, myśli nad napisaniem kolejnej, a poza tym bierze ślub i opuszcza Neapol, tym razem na stałe. Lila natomiast stara się wiązać koniec z końcem pracując w masarni i starając się jak najlepiej wychować synka. Obie kobiety dotykają także zamieszki na tle...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2020-02-05
"Lalka" od zawsze byłą jedną z tych powieści z kanonu literatury klasycznej, które bardzo chciałam poznać. Chodziła za mną naprawdę bardzo długo i nawet zabrałam się za lekturę, ale nie wiedzieć czemu odłożyłam ją po dwustu czy trzystu stronach. Powróciłam do niej dopiero niedawno, oczywiście dlatego, że jest lekturą szkolną, ale też dlatego, że chciałam poznać dalsze losy bohaterów, których porzuciłam.
Teraz, po skończeniu, mogę stwierdzić, że jest to książka bardzo wielowymiarowa i bardzo piękna. Bo czego tu nie ma? Jest miłość, przyjaźń, śmierć, polityka, problemy codzienne, rozważania egzystencjalne i konflikt pomiędzy sercem i rozumem, romantyzmem i pozytywizmem, pokazany pięknie i na pięknym przykładzie Wokulskiego, który zagubił się w świecie, w którym przyszło mu żyć, i który nigdy się do końca nie odnalazł; chyba właśnie na tym polega tragizm tej postaci, bo Wokulski jest dla mnie niezaprzeczalnie postacią tragiczną.
Jeśli chodzi o inne postaci, to Prus postarał się o to, by czytelnicy się nie nudzili, bo "Lalka" zawiera szeroką ich gamę - genialnego Ochockiego, dobrodusznego i sympatycznego Rzeckiego (nawet jego pamiętnik mnie nie nudził, wręcz przeciwnie - bardzo lubiłam czytać o świecie z jego perspektywy), naiwnego Tomasza Łęckiego i jego denerwującą córkę, której nie cierpię, podobnie jak większość. Jednakże moimi faworytami, zaraz obok głównego bohatera, są oczywiście studenci i baronowa Krzeszowska, którzy nadają całej powieści nie tylko komizmu, ale i, może trochę paradoksalnie, realności, choć patrząc na całokształt to i jej nie jest brak.
Mnogość wątków również jest na plus, chyba nie było takiego, który by mnie nie zainteresował, zwłaszcza w drugiej połowie powieści, a moim ulubionym, oczywiście obok głównego i wspomnianych przeze mnie wcześniej studentach i baronowej, jest wątek sporu o lalkę oraz wątek barona Dalskiego i jego miłości do wnuczki prezesowej, które, choć krótkie, idealnie obrazują ówczesne społeczeństwo.
Cudownie było przenieść się w te czasy, nawet jeśli były trudne dla ówcześnie żyjących. Cała powieść ma niesamowity klimat XIX - wiecznej Warszawy, która nie tylko zdaje się być innym miastem, ale która jest pełnoprawnym, niemal wszechobecnym bohaterem powieści Prusa.
Teraz, już po lekturze, nie jestem zdziwiona, że tak wiele osób uważa tę książkę za najwybitniejszą polską powieść. bo zdecydowanie zasługuje na ten tytuł.
"Lalka" od zawsze byłą jedną z tych powieści z kanonu literatury klasycznej, które bardzo chciałam poznać. Chodziła za mną naprawdę bardzo długo i nawet zabrałam się za lekturę, ale nie wiedzieć czemu odłożyłam ją po dwustu czy trzystu stronach. Powróciłam do niej dopiero niedawno, oczywiście dlatego, że jest lekturą szkolną, ale też dlatego, że chciałam poznać dalsze losy...
więcej mniej Pokaż mimo to2019-01-13
Będąc szczerą, nawet nie wiem gdzie dokładnie usłyszałam o tej książce, ale kiedy tylko to się stało, zapragnęłam ją przeczytać, chociaż w sumie nie wiedziałam za bardzo o czym jest.
Australijczyk Dorrigo Evans jest lekarzem i jednym z "najważniejszych" jeńców japońskich w Tasmanii podczas II wojny światowej (o ile jakiegokolwiek jeńca japońskiego można nazwać ważnym). W nieludzkich warunkach stara się pomóc przeżyć nie tylko sobie, ale również kilkuset innym jeńcom, którzy zmuszeni są do wybudowania kolei łączącej Bangkok z Birmą, znaną też jako Kolej Śmierci. Przeżyć pomagają mu wspomnienia o romansie z żoną jego krewnego.
Na pierwszy rzut oka można pomyśleć, że jest to tandetna opowieść o miłości, której akcja tylko dla zachowania ckliwego charakteru została umieszczona akurat podczas wojny. Jednak każdy kto tak pomyśli i z miejsca odrzuci jej lekturę, popełni błąd. Bo "Ścieżki północy" nie są powieścią jednowymiarową. Nie opowiadają jedynie o miłości, ale także o wielkim cierpieniu, tym psychicznym jak i tym fizycznym, o rozczarowaniu, o stracie, o nadziei, o winie, a także o życiu i śmierci. I te wszystkie aspekty nie są wyrwane z kontekstu - Flanagan połączył to w całość tak idealną, że ma się wrażenie, że ci bohaterowie nie zostali przez niego stworzeni, a żyli kiedyś naprawdę.
Sam styl jakim posługuje się autor, to jak potrafi ukazać zarówno piękno miłości oraz okrucieństwo i nieludzkie warunki panujące w obozie jenieckim, jak za pomocą jednego akapitu może sprawić, że polubi się postać niemal z marszu a potem będzie się jej kibicować do końca, pokazuje że nikt inny nie mógłby, nie potrafiłby napisać czegoś tak pięknego i tak strasznego zarazem. Opis amputacji nogi jednego z jeńców czytałam fragmentami, co kilka zdań przerywając i zastanawiając się, po co ja to czytam, skoro tak bardzo przy tym cierpię - zazwyczaj nie jestem wrażliwa, ale w tym przypadku po prostu nie mogłam przejść obok tego obojętnie. I to jest chyba to, co najbardziej kocham w książkach - gdy autor potrafi doprowadzić mnie właśnie do takiego stanu. Flanagan potrafił.
"Zniewalająco piękna powieść" - jak głosi blurb na okładce. Zazwyczaj patrzę na takie rzeczy przez palce, ale tutaj muszę się zgodzić, bo "Ścieżki Północy" są rzeczywiście zniewalająco piękne.
Będąc szczerą, nawet nie wiem gdzie dokładnie usłyszałam o tej książce, ale kiedy tylko to się stało, zapragnęłam ją przeczytać, chociaż w sumie nie wiedziałam za bardzo o czym jest.
Australijczyk Dorrigo Evans jest lekarzem i jednym z "najważniejszych" jeńców japońskich w Tasmanii podczas II wojny światowej (o ile jakiegokolwiek jeńca japońskiego można nazwać ważnym). W...
2016-03-14
"Emma" była spontanicznym wyborem książkowym dokonanym podczas ostatniej wizyty w bibliotece. Zupełnie się nie spodziewałam, że ją wypożyczę - a jednak tak się stało, lecz nie żałuję.
Tytułowa Emma mieszka wraz z ojcem w małej miejscowości, gdzie wiodą prym jako rodzina najbardziej majętna oraz niezaprzeczalnie najlepiej wychowana. Mimo jednak tak skrajnych pozycji społecznych, Emma i jej ojciec przyjaźnią się z wieloma osobami z ich otoczenia. Nasza bohaterka jednak oprócz wieczornych pogaduszek, odwiedzin u znajomych i siania plotek to tu, to tam ma jeszcze jeden "obowiązek" - bawi się w swatkę, czego efekty widać właśnie w powieści. Jednak mimo tego, że sama swata ludzi, nie chce osobiście nigdy wyjść za mąż, by jako stara panna bawić siostrzeńców. Życie Emmy jednak zmienia się, gdy poznaje nową w okolicy, czarującą Harriet Smith, dla której od razu postanawia znaleźć kogoś odpowiedniego.
Książka, jak z resztą wszystkie wychodzące spod pióra Austen, jest wprost nieziemska. Momentami się śmieję, innym razem się wzruszam - to chyba sekret tej autorki, bo jak dotąd w każdej było trochę radości, wzruszenia, aluzji i angielskiego humoru, a żadna mi jeszcze nie podpadła. Bohaterowie są wykreowani wprost cudownie - niby każdy taki sam, ale jednak inny. Jedyna postacią, która bardzo mnie irytowała (do tego stopnia, że momentami przerywałam lekturę) była pani Elton, której opieszałość, sztuczny śmiech i przekonanie, że jest lepsza od innych było nie do zniesienia.
Książkę polecam miłośnikom angielskich klasyków, nie tylko tych lubiących Austen.
"Emma" była spontanicznym wyborem książkowym dokonanym podczas ostatniej wizyty w bibliotece. Zupełnie się nie spodziewałam, że ją wypożyczę - a jednak tak się stało, lecz nie żałuję.
Tytułowa Emma mieszka wraz z ojcem w małej miejscowości, gdzie wiodą prym jako rodzina najbardziej majętna oraz niezaprzeczalnie najlepiej wychowana. Mimo jednak tak skrajnych pozycji...
Prawdziwie przejmująca lektura. Przeczytałam w mniej niż dwie godziny, ale po skończeniu czułam się jakby przejechało po mnie co najmniej stado koni. Nie będę oryginalna w swojej opinii - moim zdaniem powinien się z tą historią zapoznać każdy, kto ma lub chce mieć dzieci. Bo w końcu ile jest dzieci takich jak Basia? Wszyscy, którzy przeczytali mają na pewno nadzieję, że jak najmniej, ale przecież wiemy, że pewnie tak nie jest.
Prawdziwie przejmująca lektura. Przeczytałam w mniej niż dwie godziny, ale po skończeniu czułam się jakby przejechało po mnie co najmniej stado koni. Nie będę oryginalna w swojej opinii - moim zdaniem powinien się z tą historią zapoznać każdy, kto ma lub chce mieć dzieci. Bo w końcu ile jest dzieci takich jak Basia? Wszyscy, którzy przeczytali mają na pewno nadzieję, że jak...
więcej Pokaż mimo to