-
Artykuły
Siedem książek na siedem dni, czyli książki tego tygodnia pod patronatem LubimyczytaćLubimyCzytać2 -
Artykuły
James Joyce na Bloomsday, czyli 7 faktów na temat pisarza, który odmienił literaturęKonrad Wrzesiński9 -
Artykuły
Śladami autorów, czyli książki o miejscach, które odwiedzali i opisywali twórcyAnna Sierant10 -
Artykuły
Czytamy w weekend. 14 czerwca 2024LubimyCzytać468
Biblioteczka
2016-08-24
2016-08-01
2016-08-04
Ostatnio na jednej z fejsbukowych grup, jakiej jestem członkiem rozgorzała dyskusja na temat polskim autorów – że nudni, że niezbyt uzdolnieni. Wielokrotnie pojawiał się argument – Polska jest nudna, nie jest miejscem pobudzającym wyobraźnię, nikt nie potrafiłby mi jej „sprzedać”. Tymczasem recenzowana przeze mnie pozycja – „Dygot” Jakuba Małeckiego zdecydowanie zaprzecza wszystkim tym zarzutom. To mrożąca krew w żyłach opowieść o polskiej prowincji – ale nie tej sielskiej anielskiej, którą znamy chociażby z hitowego serialu TVP „Ranczo”, ale o tej przerażającej, tajemniczej i magicznej, wciąż przepełnionej ludzkimi zabobonami, czarnowidztwem i uprzedzeniami.
Rodzina Łabendowiczów pada ofiarą klątwy, którą rzuca na nią uciekająca przed Armią Czerwoną Niemka. Wkrótce na świat przychodzi młodszy syn Jana i Ireny – Wiktor, odróżniający się od pozostałych mieszkańców wsi białym kolorem skóry i czerwonymi oczami. Z powodu swojej choroby chłopak staje się obiektem kpin, a także strachu i nienawiści mieszkańców wsi. Choć zdaje się, że całe jego życie będzie pasmem nieszczęść, pojawia się w nim osoba równie pokrzywdzona przez los. Emilia Gelda, zgodnie z przepowiednią Cyganki, cudem przeżyła eksplozję granatu ocalałego z czasów II wojny światowej. Poparzona i okaleczona, wbrew temu, „co ludzie powiedzą” zakochuje się w bladym chłopaku… Czy jednak dwoje wyrzutków ma szanse na szczęście? Czym tak naprawdę jest ludzkie życie? Odpowiedzi na to pytanie stara się udzielić nam wybitny polski pisarz młodego pokolenia – Jakub Małecki.
„Dygot” z pewnością różni się od literatury prostej, młodzieżowej, czy nawet obyczajowej, kobiecej. To lektura, która wymaga skupienia i pełnego przyzwolenia, by autor zabrał nas do wykreowanego przez siebie świata – pięknej lecz i przerażającej polskiej prowincji. Na szczęście, autor ułatwia nam wejście do rzeczywistości, którą kreuje. Posługuje się pięknym, poetyckim niemal językiem, nie unikając rozbudowanych zdań i poruszających metafor. Autor nie stara się gnać z akcją, skupia się raczej na artyzmie swojej powieści, serwując czytelnikowi zachwycające opisy i zmuszające do refleksji przemyślenia.
Ciekawym zabiegiem jest to, że postaci wiodące prym w „Dygocie” to klasyczni „antybohaterowie” – nie są to osoby piękne, dobre, chcące zmieniać świat. To prości ludzie, którzy, tak jak ja czy Ty zmuszeni są dźwigać trudy swojej codziennej egzystencji. Nie są idealni – popełniają wiele błędów, z których nie zawsze wychodzą, często grzeszą i upadają. Ich życie jest do bólu zwyczajne i może właśnie w tej zwyczajności tkwi siła powieści Jakuba Małeckiego. W dobie szukania „inności” – kiedy największą popularnością cieszą się książki fantastyczne bądź dystopijne, pisarz ukazuje tajemnicę i mistycyzm zwyczajnego życia. Choć akcja książki rozciągnięta jest na wiele, wiele lat, nie dostrzeżemy tu wpływu historii na życie bohaterów. To zwykli, prości ludzie, których nie obchodzi wielka polityka. Zmiany dziejowe są poruszone ledwo w kilku zdaniach, Jakub Małecki udowadnia, że dużo ciekawszy od wielkiej historii jest zwykły, szary człowiek.
Autor umiejętnie wplótł do swojej książki elementy realizmu magicznego. Pojawiają się w niej postaci jakby wycięte ze słynnych ballad i baśni ludowych – wiejska czarownica, upiór czy obdarzone pewnymi magicznymi zdolnościami zwierzęta – koń, pies, sowa. Jednocześnie pisarz nie określa jednoznacznie, cz ponadnaturalne zdarzenia mają miejsce naprawdę, czy są jedynie wytworem wyobraźni bohaterów. Tak jak w legendach, które czytali nam rodzice, gdy byliśmy mali – jedni niech wierzą, inni – pozostaną sceptykami.
Książka Jakuba Małeckiego ukazuje ponurą wizję życia człowieka, który przez cały czas zmaga się z kapryśnymi wyrokami ślepego losu i własnym przeznaczeniem. W tym spojrzeniu na świat brakuje optymizmu, wiary w ludzkie siły. Według pisarza, wciąż żyjemy w tytułowym dygocie, podatni na wszystkie przykre niespodzianki, jakie los czy Bóg mają dla nas przygotowane.
Podsumowując, uważam, że „Dygot” to pozycja zdecydowanie godna uwagi! Odróżnia się od większości dostępnych na rynku czytelniczym pozycji tym, że skupia się na życiu zwykłego człowieka, nie tracąc przy tym wcale na atrakcyjności. Ukazuje polską prowincję jako rozpalające wyobraźnię miejsce wypełnione tajemnicą i magią. A przede wszystkim, uczy pokory wobec przewrotnego losu. Gorąco polecam!
Ostatnio na jednej z fejsbukowych grup, jakiej jestem członkiem rozgorzała dyskusja na temat polskim autorów – że nudni, że niezbyt uzdolnieni. Wielokrotnie pojawiał się argument – Polska jest nudna, nie jest miejscem pobudzającym wyobraźnię, nikt nie potrafiłby mi jej „sprzedać”. Tymczasem recenzowana przeze mnie pozycja – „Dygot” Jakuba Małeckiego zdecydowanie zaprzecza...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2016-08-11
2016-08-21
2016-08-23
2016-08-27
2016-08-17
2016-08-19
2016-08-14
Tym razem mamy do czynienia z miłością niepokornej Polki do starszego Niemca, jednak nie oficera, lecz cierpiącego na powikłania po chorobie Heinego-Medina cywila. Akcja, tak jak w przypadku książki pani Justyny Wydry rozgrywa się w moim ukochanym Krakowie, tym razem jednak jeszcze lepiej opisanym. Widać, że autorka ma dużą wiedzę dotyczącą grodu Kraka, bowiem na kartach powieści spotykamy autentyczne postaci związane z okupowanym Krakowem, a także przedwojennym życiem w mieście. Akcja książki dzieje się dwutorowo – jednocześnie, wraz z synem Jadwigi odkrywamy jego przeszłość, spacerując ulicami Monachium, z drugiej, pogrążamy się w lekturze pamiętnika młodej Polki, która nie wahała się zaryzykować wszystkiego dla miłości. Jeśli potraktujemy „Pokochałam wroga” tylko jako romans, możemy czuć się zawiedzeni – na próżno szukać tu romantycznych opisów czy deklaracji miłosnych. Całą historię Maxa i Jadwigi poznajemy nieco „po łebkach”, czytając urywki pamiętnika kobiety. Nieco brakowało mi tego, co tak ujęło mnie w książce Justyny Wydry – chciałam zobaczyć, jak pękają lody, jak bohaterowie, zamiast wrogów, zaczynają widzieć w sobie ludzi. Jednak książka nadrabia czymś innym – jest genialnym obrazem Polski lat 90., tuż po transformacji ustrojowej. Widzimy ludzi zachłyśniętych wolnością i możliwościami, jakie ona daje. Bohaterowie zachwyceni są tym, że mogą już chodzić do sklepów, gdzie nie ma tylko pustych półek, mogą wyjeżdżać za granicę. Jednocześnie widzimy pierwsze dylematy moralne – czy warto podporządkować się bezlitosnym zasadom kapitalizmu i stracić swoje zasady moralne? A może obniżyć trochę status życia, ale być wiernym sobie? Na uwagę zasługuje także przedstawiony w powieści wątek niemieckiej antyhitlerowskiej organizacji Biała Róża. Historia ta była mi już znana po obejrzeniu genialnego swoją drogą filmu „Sophie Scholl. Ostatnie dni”, jednak Mirosława Kareta ukazała, jak losy nastolatków żyjących w latach 40. XX wieku mogą być aktualne dzisiaj. Będę z niecierpliwością czekała na kolejne tomy sagi rodu Petrycych.
Tym razem mamy do czynienia z miłością niepokornej Polki do starszego Niemca, jednak nie oficera, lecz cierpiącego na powikłania po chorobie Heinego-Medina cywila. Akcja, tak jak w przypadku książki pani Justyny Wydry rozgrywa się w moim ukochanym Krakowie, tym razem jednak jeszcze lepiej opisanym. Widać, że autorka ma dużą wiedzę dotyczącą grodu Kraka, bowiem na kartach...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2016-08-06
Historia miłości pozornie niemożliwej, która rozpoczęła się od nienawiści. Kiedy Debora Singer, uciekając z transportu do obozu koncentracyjnego, uszkadza sobie nogę, jest niemal pewna, że czeka ją śmierć. Niespodziewanie, życie ratuje jej oficer SS, który w ten sposób spłaca swój dług z czasów kampanii wrześniowej. Losy Debory i Bruna stykają się jeszcze wielokrotnie, oboje coraz bardziej zatracają się w miłości bez żadnej przyszłości. Na początku byłam bardzo negatywnie nastawiona do tej książki, źle mi się ją czytało – jest to wina bardzo chaotycznej narracji, w której opisy zdarzeń ni stąd ni z owąd przekształcają się w coś w rodzaju listów do ukochanego Bruna. Obawiałam się też uproszczeń, tak częstych w romansach historycznych. Na szczęście, całkowicie się myliłam! Książka w genialny sposób opisuje realia okupowanego Krakowa (kolejny plus, wreszcie nie Warszawa!), ukazując akcje zbrojne, niemieckie represje i ciągły strach przed konsekwencjami swoich czynów – zarówno wymierzonymi przez Niemców, jak i przez Polaków, bo przecież „kto chodzi z Niemcami, honor swój plami”. W „Esesmanie i Żydówce” spotkałam się z czymś, czego dawno nie widziałam w ŻADNYM, nie tylko historycznym, romansie. Uczucie między Deborą i Brunem nie wybucha nagle i namiętnie, oboje muszą się poznać, zrozumieć, a i tak do ostatnich kart książki nie wiemy, jak zakończy się ich wojenne uczucie. Książka ukazuje nie tylko horror wojny, ale także okrucieństwo życia po niej – utrata bliskich, wyrzuty sumienia – czemu żyję ja, skoro tylu moich bliskich zginęło, chwytanie się choćby najmniejszych okruchów przedwojennego życia, budowanie swojego szczęścia na piasku. Na uwagę zasługuje także kreacja jednego z pobocznych bohaterów – Żyda Jakuba, który po wojnie szuka zemsty, wstępując w szeregi nowej władzy. Pomimo niewielkiej objętości, „Esesman i Żydówka” mają w sobie mnóstwo wspaniałych treści i ciekawych wątków.
Historia miłości pozornie niemożliwej, która rozpoczęła się od nienawiści. Kiedy Debora Singer, uciekając z transportu do obozu koncentracyjnego, uszkadza sobie nogę, jest niemal pewna, że czeka ją śmierć. Niespodziewanie, życie ratuje jej oficer SS, który w ten sposób spłaca swój dług z czasów kampanii wrześniowej. Losy Debory i Bruna stykają się jeszcze wielokrotnie,...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2016-08-23
2016-08-12
2016-08-07
2016-08-03
Są czasem takie książki, o których wiecie z góry, że muszą się Wam spodobać. Czujecie, że zmienią Wasze spojrzenie na świat, poruszą i ukażą inne aspekty życia. Dla mnie jedną z takich książek, które zdecydowanie sprawiły, że stałam się choć trochę dojrzalsza, jest wydana niedawno nakładem wydawnictwa Fronda książka „Bóg liczy łzy kobiet”.
Pelagia była młoda i zakochana. Kiedy skończyła się wojna, była pewna, że wraz z niemiecką armią, oddalają się także jej problemy i że od tej pory będzie ją czekać szczęśliwe życie z ukochanym Groszkiem. Niestety, wkrótce okazało się, że komunistyczni „wyzwoliciele” niewiele są lepsi od niedawnych okupantów. Ukochany Peli został aresztowany, nikt nie poznał jego dalszych losów, a ona sama stała się więźniem sowieckiego oficera. Gwałcona brutalna przez trzy dni, była przerażona, gdy odkryła, że jest w ciąży… A to dopiero początek okrutnego życia, jakie wiodła, cały czas będąc wierna swoim zasadom oraz Bogu.
Kiedy II wojna światowa dobiegała końca, Europa Środkowo-Wschodnia stała się piekłem dla milionów kobiet wszystkich narodowości. Podążająca na przód Armia Czerwona słynęła ze swojego okrucieństwa. Ofiarami gwałtów stawały się zarówno dzieci, nastolatki, czy staruszki. Niemki, Polki, ba, nawet Rosjanki wyzwolone z obozów koncentracyjnych. Wiele z nich było gwałconych tak długo, że aż umierały… Te, które przeżyły, żyły w poczuciu winy, dotknięte hańbą. Nie chciały opowiadać o swoich doświadczeniach, tym bardziej, że w Polsce i innych krajach bloku wschodniego panował kult bratniej armii, która przyniosła wyzwolenie od faszystowskiego terroru. Dzisiaj, po ponad 70 latach od tamtych wydarzeń, jedna z nich, ustami swojej wnuczki przedstawia nam swoją historię, mówiąc niejako w imieniu tych, które nie zdążyły lub nie chciały.
Książka w delikatny sposób porusza temat aborcji. Pelagia, ofiara gwałtu, zachodzi w ciążę ze swoim oprawcą. W tym czasie jest to problem, który dotyka wielu kobiet, a „zabieg” jest akceptowalnym, wręcz doradzanym sposobem postępowania. Młoda dziewczyna wie jednak, że nie potrafiłaby odebrać życia własnemu dziecku. Jej historia pokazuje, że nie zawsze najprostsze wyjście jest tym najlepszym, a pozornie zła decyzja, może w przyszłości okazać się jedyną słuszną. Niestety, to delikatne przesłanie, jakie niesie ze sobą historia Peli, niszczy nieco posłowie autorstwa pani Kai Godek – mamy chłopca chorego na Zespół Downa. Nie zrozumcie mnie źle, nie jestem w stanie poprzeć aborcji i jestem ja najbardziej pro life, podziwiam też panią Godek, bo mogę sobie wyobrazić, jak wygląda życie z niepełnosprawnym dzieckiem, jednak nie do końca jestem przekonana, że porównywanie sytuacji jej i pani Pelagii jest stosowne. Jej autorytarny sposób wypowiedzi wręcz narzuca odmienne zdanie – jak dla mnie, historia opowiedziana przez starszą kobietę jest wystarczająco poruszająca i nie potrzebuje żadnego wzmocnienia.
Książka „Bóg liczy łzy kobiet” to książka, która zdecydowanie uczy nadziei. Dzisiaj często my wszyscy, nie chcę się wymądrzać, bo ja też, załamujemy się przy najmniejszych przeszkodach, rezygnujemy z walki o własne szczęście, podpadamy w rozpacz. Często zdarza nam się, że narzekamy, zamiast dostrzegać pozytywne strony naszego życia. Historia Pelagii naznaczona jest bólem i cierpieniem, kobieta nie dość, że w młodości brutalnie zgwałcona, później wplątuje się w patologiczną relację, która krzywdzi ją i jej ukochaną córkę. Niemniej kobieta aż do końca jest pełna siły, energii, rozsiewa wokół siebie dobroć. Jak przyznaje jej wnuczka, autorka książki, znając jej babcię, trudno było uwierzyć jak wiele przeszła. Książka „Bóg liczy łzy kobiet” każe nam zastanowić się, czy nasze problemy rzeczywiście są takie wielkie, ukazuje także, że nawet, gdy wydaje nam się, że jest beznadziejnie, Bóg, czy los (obojętnie, w co wierzycie) przyjdzie nam z pomocą i pomoże odnaleźć wyjście.
Książka „Bóg liczy łzy kobiet” zrobiła na mnie ogromne wrażenie, wywołała we mnie mnóstwo emocji, nauczyła innego spojrzenia na własne życie, jednak nie mogę postawić jej więcej, niż siedmiu gwiazdek. Dlaczego? Niestety, nie do końca opowiadał mi styl, w jakim została ona napisana. Dialogi, które zostały spisane przez Małgorzatę Okrafkę-Nędzę, były niesamowicie płaskie i papierowe, jakby pisane na siłę, by wprowadzić historię jej babci. Może lepiej byłoby oddać głos samej pani Pelagii? Nie wiem… Pewne jest, że „Bóg liczy łzy kobiet” nie jest książką, która ma zachwycać językiem, więc można to autorce wybaczyć. Dużo ważniejszy od formy jest przekaz, forma upamiętnienia kobiet, które padły ofiarą jednej z najgorszych zbrodni.
Bardzo się cieszę, że przeczytałam tę książkę. Pomimo że była króciutka, prędko o niej nie zapomnę. Niezwykły ładunek emocjonalny, jaki niesie, każe spojrzeć jeszcze raz na swoje życie i przemyśleć, czy naprawdę nasze problemy są aż tak wielkie. To wspaniale, że wreszcie powstają książki, w których bohaterowie tamtych lat mogą podzielić się swoją historią…
Są czasem takie książki, o których wiecie z góry, że muszą się Wam spodobać. Czujecie, że zmienią Wasze spojrzenie na świat, poruszą i ukażą inne aspekty życia. Dla mnie jedną z takich książek, które zdecydowanie sprawiły, że stałam się choć trochę dojrzalsza, jest wydana niedawno nakładem wydawnictwa Fronda książka „Bóg liczy łzy kobiet”.
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toPelagia była młoda i zakochana....