Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz
Okładka książki Stowarzyszenie Srok: Jedna to smutek... Amy McCulloch, Zoe Sugg
Ocena 6,9
Stowarzyszenie... Amy McCulloch, Zoe ...

Na półkach:

"Stowarzyszenie Srok: Jedna to smutek" duetu autorek Zoe Sugg i Amy McCulloch to zdecydowany powiew świeżości na naszym rynku. Mamy już masę młodzieżowych romansów, książek fantastycznych czy obyczajowych - ale kryminałów wciąż jak na lekarstwo. A takie które dzieją się w zamkniętej szkole na angielskiej prowincji, której historia wcale nie jest taka jasna jak się wydaje… Takich brakowało nam zdecydowanie.

W elitarnej angielskiej szkole z internatem podczas imprezy z okazji końca roku szkolnego ginie najpopularniejsza uczennica. Policja zamyka śledztwo bardzo szybko, jednak niektórzy nie chcą uwierzyć w jej samobójstwo. Tajemniczy Głos rozpoczyna nagrywanie serii podcastów by dojść do prawdy - jednak czy wszyscy chcą by wyszła ona na jaw?

Głównymi bohaterkami są dwie dziewczyny - na pierwszy rzut oka drastycznie różne. Ivy to prymuska i przyjaciółka tragicznie zmarłej Loli, a Audrey To Amerykanka która do Illumen Hall trafia z własnym bagażem doświadczeń. Podzielenie narracji na te dwie bohaterki to bardzo dobre zagranie - możemy oglądać akcję z dwóch różnych, bardzo odmiennych perspektyw. Nie jestem pewna, czy autorki podzieliły się pisaniem książki zgodnie z punktem widzenia dziewczyn, jednak tak odmienne perspektywy czytało się naprawdę przyjemnie. Szczególnie, że mimo zmiany perspektywy tekst pozostawał spójny, a styl przyjemnie jednolity.

Zawsze gdy czytam książki przeznaczonej dla nastolatków mam proste wymagania - książka ma być napisana prawidłowo, styl musi być przyjemny, bohaterowie spójni a świat interesujący. Zawsze mile widziany jest też wątek romantyczny. Tutaj dostałam wszystko czego oczekiwałam, w dodatku czytając nie odczuwałam większych zgrzytów, a to ma miejsce zaskakująco rzadko.

Mam nadzieję, że w kolejnym tomie (tak, to nie jest koniec historii) niektóre wątki dostaną więcej czasu i autorki nie zapomną o pewnych poruszonych kwestiach - a to się często zdarza gdy historia podzielona jest na kilka części. Autorzy po prostu ucinają pewne wątki bo z biegiem czasu fabuła poszła w inna stronę niż zakładali - oni udają, że nie pamiętają a czytelnicy przechodzą przez piekło braku i8nformnacji. Tutaj jest kilka intrygujących okruszków które z przyjemnością pozbieram.

"Stowarzyszenie Srok" to bardzo dobra odskocznia od ociekających słodkością romansów, bohaterek z nadprzyrodzonymi zdolnościami i typowych Mary Sue. Oczywiście znajdziemy tu piękne dziewczyny i przystojnych chłopców, ale też odpowiednie morały, dobre wzorce i problemy jakie przezywa większość z nas. A zagadka w tle? Tajemnice wiekowej szkoły? Morderstwo i tajne stowarzyszenia? To wszystko idealne połączenie.

Książka która zdecydowanie poleca się na lato.. I nie tylko.

"Stowarzyszenie Srok: Jedna to smutek" duetu autorek Zoe Sugg i Amy McCulloch to zdecydowany powiew świeżości na naszym rynku. Mamy już masę młodzieżowych romansów, książek fantastycznych czy obyczajowych - ale kryminałów wciąż jak na lekarstwo. A takie które dzieją się w zamkniętej szkole na angielskiej prowincji, której historia wcale nie jest taka jasna jak się wydaje…...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

To jedna z najbardziej nieoczywistych książek jakie czytałam w przeciągu ostatniego czasu. .
Dynamizm nie istnieje. Akcja toczy się powoli, ospale i bez fajerwerków. Dlaczego więc nie przestawałam czytać? Dlaczego ciągle sobie powtarzałam "ok, jeszcze tylko chwile" a ta chwila przeradzała się w godzinę? 🤔
.
Jeżeli nie lubicie Japończyków, jeżeli ich nie rozumiecie, możecie mieć problem z odnalezieniem się w tej książce. Japońska literatura jest tak samo specyficzna co osoby które ją tworzą. Tekst wydaje się pozbawiony emocji, ale trzeba wiedzieć na jakie niuanse zwrócić uwagę by nagle okazało sie, że powieść naszpikowana jest tym czego na pierwszy rzut oka nie widać.
.
Misternie zapleciona fabuła przypadła mi do gustu. Nie ma tu co 50 stron twistow fabularnych do jakich przyzwyczaili nas zachodni pisarze, ale nie ma też błędów i pozbawionych logiki potknięć do jakich również zachód zdążył nas przyzwyczaić 😶😉

To jedna z najbardziej nieoczywistych książek jakie czytałam w przeciągu ostatniego czasu. .
Dynamizm nie istnieje. Akcja toczy się powoli, ospale i bez fajerwerków. Dlaczego więc nie przestawałam czytać? Dlaczego ciągle sobie powtarzałam "ok, jeszcze tylko chwile" a ta chwila przeradzała się w godzinę? 🤔
.
Jeżeli nie lubicie Japończyków, jeżeli ich nie rozumiecie, możecie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Gdy dostałam propozycję napisania recenzji tej książki przez chwilę się wahałam. Po pierwsze "Błoto" brzmi średnio zachęcająco. Po drugie wydane jest przez Wydawnictwo Otwarte, które nierozerwalnie kojarzy mi się z młodzieżówkami, a ja mam ostatnio zdecydowany przesyt tym gatunkiem. Dopiero po przeczytaniu opisu powieści na stronie wydawnictwa coś zaskoczyło. Czyżby to było zupełnie coś innego niż się spodziewałam? Otwarte zrywa z wizerunkiem wydawnictwa młodzieżówkami stojącym i sięga po tytuły które nie zdziwiłyby mnie u Wydawnictwa Literackiego?

Ameryka podczas II Wojny Światowej, nie przypominała sielankowego obrazka. Przynajmniej nie wszędzie i nie dla wszystkich ten obrazek wyglądał tak samo. Rodzina McAllanów przeniosła się na farmę by żyć marzeniem Henrego, jednak życie plantatora nie jest tak proste. Gdy rodzina boryka się z wieloma problemami zza oceanu wraca Jamie, który jest przeciwieństwem statecznego południowca. W Europie zaznał innego życia, bez podziałów rasowych i segregacji, jak to wszystko przełoży się na jego życie w delcie Missisipi? Czy jego przyjaźń z Ronselem, synem czarnoskórych dzierżawców przyniesie cokolwiek poza niebezpieczeństwem?

Książki mogą nam się spodobać lub nie. Wzbudzić emocję albo przejść bez echa. Są jeszcze powieści takie jak ta... Książki które wchodzą nam pod skórę, o których myślimy na długo po zakończeniu ostatniej strony. Błoto należy do tej ostatniej, wyjątkowej grupy. Minęła doba odkąd odłożyłam książkę, a ciągle wracam do niej w myślach.

O czym dokładnie Błoto opowiada? Mówi o segregacji rasowej w Ameryce. O głębokich niesprawiedliwościach i podziałach dla nas niepojętych. O czasach gdzie amerykanie na jednym kontynencie walczyli z nazistami i wyzwalali ludzi którzy byli zniewalani przez swoją wiarę, a jednocześnie u siebie w domu pilnowali by czarnoskórzy nie wchodzili tym samym wejściem do sklepu.  Jednak nie tylko. Błoto jest również o miłości- mężczyzny do jego ziemi, kobiety do męża. Ukazuje różnicę między małżeństwem, a tym czego tak naprawdę się pragnie... Opowiada nam smutną historię o kobietach które żyły w czasach nie tak odległych od naszych, jednak ich życie wyglądało diametralnie inaczej? A może gdy odrzucić różnice gospodarcze, tak naprawdę współczesne żony mają wiele wspólnego z tymi w latach '40?

Pierwszy rozdział ukazuje nam koniec, jednak to jak do niego doszło i gdzie rozpoczęła się historia dopiero się dowiemy. Zabieg narracji pierwszoosobowej nie jest niczym unikatowym, jednak wybranie na narratorów aż sześciu bohaterów to prawdziwy skok na głęboką wodę. Szczególnie gdy narratorzy tak się od siebie różnią- biały plantator, czarny dzierżawca, jego czarna i niepiśmienna żona, czy wykształcona miejska kobieta różnią się od siebie dosłownie wszystkim. Autorka w fenomenalny sposób wniknęła w ich osobowości, wyciągnęła różnice ale i wyłapała podobieństwa. Sprawiła że jej postacie ożyły gdy opowiadały nam swoją część historii.

To chyba najlepsza książka tej wiosny. Na pewno jedna z lepszych jakie miałam przyjemność przeczytać. Tak inna od wszystkich, tak bardzo poruszająca. Tak świetnie napisana. 

Wydawnictwo Otwarte- jestem pod wrażeniem.

Gdy dostałam propozycję napisania recenzji tej książki przez chwilę się wahałam. Po pierwsze "Błoto" brzmi średnio zachęcająco. Po drugie wydane jest przez Wydawnictwo Otwarte, które nierozerwalnie kojarzy mi się z młodzieżówkami, a ja mam ostatnio zdecydowany przesyt tym gatunkiem. Dopiero po przeczytaniu opisu powieści na stronie wydawnictwa coś zaskoczyło. Czyżby to było...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Jeżeli tak jak ja jesteście fanami wszelkiej maści straszności, uwielbiacie potwory i kreatury których nie uświadczysz w ciepłym słońcu dnia (i nie, żadne z nich nie mieni się brokatem!!) to po prostu musicie to przeczytać!

"The World of Lore: Potworne istoty" nie jest powieścią, to fabularyzowany dokument opowiadający nam... Opowieści i historię o wampirach, wilkolakach, wendigo i wielu innych znanych nam mniej lub bardziej potwornościach.

Autor książki, Aaron Mahnke, zajmuje się tym już od dawna, a prowadzac podcast LORE zdobył wierne grono fanów. Powstał nawet serial na jego podstawie, który muszę koniecznie obejrzeć.
Ze strony na stronę coraz bardziej rzuca się w oczy jego znajomość tematu, a także, co szczególnie ważne w tego typu książkach, lekkość pióra która sprawia że czytamy każda historię z równym zainteresowaniem. Cała książka zresztą, jest zlepkiem opowieści, czasami zaczerpniętymi z książek, innym razem z... opowieści usłyszanej w opowieści kogoś innego, czy też wnikliwej analizie przeszłości. Obojętnie z jakiego źródła autor czerpie, robi to z równym humorem i pasją często przypominając nam, że to nie legendy są w tym wszystkim najgorsze. Najgorszy w tym wszystkim jest człowiek, a w każdej opowieści jest ziarno prawdy.

Lore to nie tylko tekst. To też ilustracje które są idealnym uzupełnieniem treści. Tak samo jak opowiedziane historie, grafika balansuje na cienkiej granicy między przerażeniem a rozbawieniem.

Jeżeli tak jak ja jesteście fanami wszelkiej maści straszności, uwielbiacie potwory i kreatury których nie uświadczysz w ciepłym słońcu dnia (i nie, żadne z nich nie mieni się brokatem!!) to po prostu musicie to przeczytać!

"The World of Lore: Potworne istoty" nie jest powieścią, to fabularyzowany dokument opowiadający nam... Opowieści i historię o wampirach, wilkolakach,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Dawno nie czytałam takiej książki! ❤️
.
Chociaż na początku trochę ciężko było mi się wczuć w klimat, a deszcz kamieni uderzający w dom kojarzył mi się z innym dziełem (King inspirowal się właśnie tą książką!)to dosłownie po 50 stronach dałam się porwać nastrojowi.
.
Nawiedzony dom, grupa wyjątkowych i bardzo oryginalnych postaci, do tego psychodeliczny klimat... W pewnym momencie zwątpiłam nawet w istnienie pewnych bohaterów!
.
Cieszę się że wydawane są jeszcze takie powieści. Powieści gdzie autor pokłada wiarę w swoich czytelników i nie uznaje za konieczne by tłumaczyć im wszystko conajmmiej trzy razy. Powieści w których klimat i konstrukcja jest ważniejszy niż cokolwiek inne.

Dawno nie czytałam takiej książki! ❤️
.
Chociaż na początku trochę ciężko było mi się wczuć w klimat, a deszcz kamieni uderzający w dom kojarzył mi się z innym dziełem (King inspirowal się właśnie tą książką!)to dosłownie po 50 stronach dałam się porwać nastrojowi.
.
Nawiedzony dom, grupa wyjątkowych i bardzo oryginalnych postaci, do tego psychodeliczny klimat... W pewnym...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Ostatnio skacze po gatunkach, sama nie do końca świadoma czego szukam. Postanowiłam jednak otworzyć się na coś więcej, poznać rejonu w literaturze których do tej pory bliżej nie znałam.
.
Weronika Przybyszewska była wychowywana w przekonaniu że lepiej się nie wyróżniać. Postawiła jednak na swoim i zrealizowała swoje marzenia- wychodzi za miłość swego życia, pracuje w miejscu o którym marzyła. Wszystko układa się jak w bajce... Jednak wypadek samochodowy w którym ginie jej mąż, zmienia życie Weroniki. Musi zacząć żyć na nowo. Czy da sobie z tym radę?

Z początku myślałam, że to zwykła chick lit. Bardzo dobrze napisana, świetnie poprowadzona ale jednak typowa, babska książka. Okazała się czymś więcej...

Akcje książki można podzielić na dwie części- "przed" i "po". Pierwsza część jest dość przewidywalna, poznajemy bohaterkę, jednocześnie czekając kiedy TO się stanie. Chociaż wydaje się, że łatwo przewidzieć jak potoczy się druga część, autorka nas zaskakuje. Wszystkie te niedomówienia, dziwne sytuacje i zachowanie bohaterki sprawiają, że książka przestaje już być "zwykłą" literaturą kobiecą.

Wątpiłam w poczytalność Weroniki, jednocześnie tonąć w genialnej narracji jaka zafundowała nam Grabowska. To pierwsza książka tej autorki jaka przeczytałam, jednak zdecydowanie muszę to zmienić. Autorka ma prawdziwy talent, talent który sprawił że nie byłam w stanie odłożyć książki!

Cudowna książka!

Ostatnio skacze po gatunkach, sama nie do końca świadoma czego szukam. Postanowiłam jednak otworzyć się na coś więcej, poznać rejonu w literaturze których do tej pory bliżej nie znałam.
.
Weronika Przybyszewska była wychowywana w przekonaniu że lepiej się nie wyróżniać. Postawiła jednak na swoim i zrealizowała swoje marzenia- wychodzi za miłość swego życia, pracuje w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Wiele osób zaczyna reagować alergicznie na wszelkie tytuły mające w sobie słowa takie jak dziewczyna/kobieta. I chociaż ja do tego grona nie należę, faktycznie z lekkim niepokojem patrze na wszelkie debiuty reklamowane jako Najlepszy debiut tego roku lub inne podobne hasła. Tak jak i wy, rozczarowałam się już wielokrotnie. Mimo że staram się, nie zwracać uwagi na to kto i jak reklamuje daną książkę, to jednak gdzieś tam z tyłu głowy oczekiwania są znacznie wyższe niż przeciętnie, a im wyżej się wejdzie tym upadek boli bardziej…

Anna Fox miała szczęśliwą rodzinę, piękny dom i pracę w której pomagała dzieciom. Miała. Wszystko zmieniło się gdy spowodowana wypadkiem trauma nie pozwala jej wyjść z domu. Agorafobia zmusza Anne do podglądania innych, sprawiając że jej piękny dom stał się jednocześnie wybawieniem i więzieniem. Gdy wprowadzają się nowi sąsiedzi, Russellowie, była pani psycholog zobaczyła coś czego zobaczyć nie powinna… Co tak naprawdę wydarzyło się w tamtej rodzinie?

Najważniejsze jest potrafić przyznać się do pomyłki. Tak, w tym wypadku się myliłam. Nastawiona na kolejny przereklamowany twór podeszłam do książki bardzo sceptycznie. Już pierwsze strony pokazały mi jak bardzo się pomyliłam.

A.J. Finn (wszystkie kobiety które to czytają, wpiszcie to nazwisko w google i zobaczcie jak prezentuje się pisarz… kto ustawia się ze mną w kolejce po autograf?!) postawił na narracje pierwszoosobową co w wypadku głównej bohaterki z tak dużymi problemami psychicznymi było strzałem w dziesiątkę. Podążamy za Anną, obserwujemy świat jej oczami i tak jak ona nie możemy być pewni co wydarzyło się naprawdę, a co jest wywołaną lekami i alkoholem ułudą.

Rytm książki jest równie interesujący. Akcja z reguły płynie dość leniwo, by nagle przyśpieszać, gubić się i dryfować zgodnie ze stanem głównej bohaterki. Wprowadzenie do książki wątku czarno-białych filmów, ich powiązania z akcją książki, oraz to jak wpływają na percepcję Anny… Majstersztyk. Wszystko te rzeczy razem, wprowadzają atmosferę jaką powinien mieć każdy dobry thriller. Jest mrocznie, jest niepewnie, jest intrygująco.

Ograniczenie akcji do jednego budynku i wprowadzenie na scenę tylko garstki postaci, sprawiło że Finn musiał poświęcić każdemu z bohaterów odpowiednią ilość uwagi. Czytelnikowi teoretycznie łatwiej jest też rozwikłać zagadkę, jednak mimo doświadczenia nabranego dzięki dziesiątkom książek i filmów, zorientowałam się jaka jest prawda dopiero pod koniec powieści.

Nie zawsze reklama kłamie. Kobieta w oknie jest doskonałym przykładem tego, że czasami marketingowcy naprawdę wiedzą co nam polecać i robią to bez fałszywej nuty. Uroczyście przysięgam być mniej sceptyczna! Przynajmniej przez jakiś czas 😉

Wiele osób zaczyna reagować alergicznie na wszelkie tytuły mające w sobie słowa takie jak dziewczyna/kobieta. I chociaż ja do tego grona nie należę, faktycznie z lekkim niepokojem patrze na wszelkie debiuty reklamowane jako Najlepszy debiut tego roku lub inne podobne hasła. Tak jak i wy, rozczarowałam się już wielokrotnie. Mimo że staram się, nie zwracać uwagi na to kto i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Ostatnio wspominałam wam, że lubię odwlekać w czasie głośne premiery. Daję sobie czas na opadnięcie kurzu, chcę czytać bez presji i bez atakujących mnie z każdej możliwej strony ochów i achów. Pierwszą powieść Weira odłożyłam w czasie tak daleko, że… jeszcze jej nie przeczytałam. Na szczęście Artemis nie musi czekać na swoją kolej tak długo jak osławiony Marsjanin. Czy autor i tym razem wykazał się takim talentem? Prawa do jego drugiej książki rozeszły się jeszcze szybciej niż wcześniej, więc nadzieję jakie z nim wiąże mogą być lekko wygórowane.

Księżyc nie jest już tylko jasną plamą na nocnym niebie. Wybudowanie miasta na naszym satelicie okazało się turystycznym strzałem w dziesiątkę. Nieliczni którzy mieszkają tam na stałe nie dysponują jednak stanem portfela bogatych turystów… Jazz doręcza przesyłki, nie zawsze zawierające tylko legalne towary. Skuszona fortuną postanawia wmieszać się w coś o wiele większego niż drobne przemyty. Nie wie, że jest tylko pionkiem po którym nikt nie będzie płakać.

Nie czytałam Marsjanina jednak nasłuchałam się o nim naprawdę dużo. Może to przez ten przerost oczekiwań nie dałam się aż tak porwać Artemis?

Bohaterowie są tak sztampowi jak tylko można sobie wyobrazić. Mamy więc dzielnego policjanta dla którego liczy się tylko praworządność i sprawiedliwość, jest ekscentryczny miliarder z niecnymi planami, nieśmiały naukowiec, ojciec z twardym kręgosłupem moralnym i bandzior który samym swym wyglądem zdradza swą profesję. Do tego główna bohaterka, która jest wybitnie inteligentna, jednak marnuje swój potencjał i pogrąża swoją przyszłość złymi decyzjami. Niezbyt to oryginalne prawda?

Na szczęście są też wątki które ratują powieść i sprawiają, że może się podobać. Pomysł kolonii księżycowej z tak przyjemnie zaznaczonymi różnicami społecznymi, w dodatku założonej nie przez USA, Rosję czy Chiny, a przez… Kenie. Jest ciekawie wykorzystany motyw grawitacji, interesujący wątek naukowy (chociaż przyznaję, że momentami gdy autora ponosił naukowy ton wyłączałam opcję zapamiętywania tekstu) i mała społeczność którą przedstawiono bardzo spójnie.

Nie czuje się jednak porwana. Brakowało mi tego Wow które ponoć towarzyszyło każdemu przy poprzedniej książce autora. Tutaj było po prostu… poprawnie.

Ostatnio wspominałam wam, że lubię odwlekać w czasie głośne premiery. Daję sobie czas na opadnięcie kurzu, chcę czytać bez presji i bez atakujących mnie z każdej możliwej strony ochów i achów. Pierwszą powieść Weira odłożyłam w czasie tak daleko, że… jeszcze jej nie przeczytałam. Na szczęście Artemis nie musi czekać na swoją kolej tak długo jak osławiony Marsjanin. Czy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Literatura kobieca nie jest moim odruchowym wyborem. Muszę mieć naprawdę chęć sięgnąć po tego rodzaju twórczość, a książka musi mieć w sobie pewien rodzaj przyciągania, bym bez wahania zaczęła ją czytać. Anna Tabak nie kojarzyło mi się absolutnie z niczym, ale autorka ma jeszcze czas by wyrobić sobie nazwisko- to dopiero jej druga powieść. A mój pierwszy patronat medialny!

Ewa oddała swoje życie pracy. Małżeństwo, przyjaciele, przyjemności wszystko, dosłownie wszystko zepchnęła na drugi plan. Nic jej nie sprawia tak wiele przyjemności niż dobrze zakończony dzień w korpo, z solidną dawką przepracowanych nadgodzin. Jeden telefon zmieni wszystko. Jak Ewa która koordynuje wielkie projekty poradzi sobie z jedną małą dziewczynką?

Często sama siebie łapię na tym, że ciągle goniąc za konkretnym celem kompletnie zapominam o tym co się naprawdę liczy. Nasze czasy nie mają litości, jednak musimy pamiętać, że sami sobie to zrobiliśmy. Ciągle chcemy szybciej, więcej, mocniej. Nigdy nie mamy wystarczająco, ciągle czegoś nam brakuje. Właśnie taka jest Ewa i nie tylko ona. Miliony pracowników na świecie doskonale wie o czym mówię. Ambicja kompletnie odbiera nam przyjemność z życia.

Widać, że autorka doskonale zna ten świat. Posługuje się językiem korpo szczurów naturalnie i bez przesady (chociaż oni bardzo często potrafią z tym przesadzić…), rozumie ich emocje i jest w stanie oddać realia takiej pracy. Doskonale pokazała jak w prosty sposób możemy stracić z oczu cel za którym podążaliśmy na początku.

Historia poprowadzona jest w tak przyjemny i nienachalny sposób, że momentami miałam wrażenie jakby i mój świat zwalniał. Z pozoru lekka powieść, skłania jednak do refleksji. Obserwując przemianę zachodzącą w bohaterce, sami patrzymy krytycznym okiem na pewne aspekty swojego życia. W dalszym ciągu mamy wybór, możemy wybrać swoją ścieżkę i nią podążać, jednak uświadamiamy sobie, że pewnymi drogami iść będziemy sami…

Autorka serwuje nam szereg naprawdę ciekawych postaci, niektórych naprawdę nie da się nie lubić. Żałuję, że przygoda z nimi trwała tak krótko. Jestem jednak pewna, że jeszcze do nich wrócę, szczególnie gdy znów zapętlę się w deadlinach i wygórowanych wymaganiach. Polecam wszystkim którzy czują, że coś im umyka mimo że dają z siebie tak wiele.

Literatura kobieca nie jest moim odruchowym wyborem. Muszę mieć naprawdę chęć sięgnąć po tego rodzaju twórczość, a książka musi mieć w sobie pewien rodzaj przyciągania, bym bez wahania zaczęła ją czytać. Anna Tabak nie kojarzyło mi się absolutnie z niczym, ale autorka ma jeszcze czas by wyrobić sobie nazwisko- to dopiero jej druga powieść. A mój pierwszy patronat...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Jasnowidz na policyjnym etacie Krzysztof Jackowski, Krzysztof Janoszka
Ocena 6,6
Jasnowidz na p... Krzysztof Jackowski...

Na półkach:

Wiecie kim jest Krzysztof Jackowski? Coś wam dzwoni, ale nie jesteście pewni w którym kościele? To może inaczej. Kojarzycie takiego jasnowidza, oszołoma z telewizji który twierdzi, że pomaga odnaleźć zaginionych i zmarłych? Od razu lepiej. Jackowski razem z Krzysztofem Janoszką napisali książkę która ma przekonać nas, że jasnowidzenie istnieje, tak jak istnieje zaćma czy krótkowzroczność. Były z nami zawsze, po protu kiedyś nie potrafiliśmy ich zdiagnozować.

Postać Krzysztofa Jackowskiego jest nam dobrze znana. Co jakiś czas jego nazwisko wypływa w prasie czy telewizji, czasami informując o jego pomocy przy śledztwie, innym razem próbując zdyskredytować go w naszych oczach. Zresztą kto by wariatowi uwierzył. Może łatwiej nam uwierzyć będzie współautorowi książki Krzysztofowi Janoszce? W końcu komu jak komu, ale policji powinniśmy wierzyć. A właśnie tym zawodowo zajmuje się Janoszka- jest policjantem, bardzo dobrze wykształconym, który chce udowodnić, że… policja kłamie. Kłamie za każdym razem gdy w oficjalnych komunikatach twierdzą, że żaden jasnowidz nigdy nie przyczynił się do rozwiązania sprawy. Podziwiam jego zapał i poświęcenie sprawie. Od samego początku ryzykował swoją karierę, jednak to poszukiwanie prawdy okazało się ważniejsze.

Wierzycie w jasnowidztwo? Ja nie wiem. Nigdy go ostatecznie nie wykluczałam, ale też nie potrafiłam z całą pewnością stwierdzić Tak jestem pewna, jasnowidze istnieją. Nie spodziewałam się, że lektura Jasnowidza na policyjnym etacie może ten stan rzeczy zmienić. Spodziewałam się raczej paru ciekawych, niczym nie popartych anegdotek i próby wmówienia nam, że mamy uwierzyć komuś na słowo. Co dostałam? Parę ciekawych historii, wywiady z Jackowskim i innymi osobami w jakiś sposób powiązanych z całą tą historią i… czterdzieści (40!) wystawionych przez policjantów podziękowań za pomoc w sprawie. Niektóre bardzo konkretnie wskazują na czym ta pomoc polegała. Mogę nie wierzyć Jackowskiemu, jednak czy mogę odrzucić taką ilość oficjalnych pism potwierdzających jego udane jasnowidzenie? Czy mogę zaprzeczyć i wyprzeć z siebie możliwość zaistnienia zjawiska którego nie rozumiem, a dzięki któremu ktoś potrafi z niesamowitą dokładnością wskazać miejsce ukrycia zwłok, albo opisać przebieg zbrodni i wskazać mordercę którego nawet nikt nie podejrzewał. W dodatku zaprzeczyć tylko na zasadzie nie bo nie?

Jednak nie tylko tym jest ta książka. Jackowskiemu, pod przykrywą książki o dziwaku i próbie udowodnienia niemożliwego, przemycił wiele prawd i filozofii. Czy nam się to podoba czy nie, w pewnym momencie książka traktowana z przymrużeniem oka sprawia, że zaczynamy myśleć. Możemy nie zgadzać się z pewnymi filozofiami, możemy odrzucać jego spojrzenie na świat, ale pewne ziarno zostało zasiane.

To nie jest książka tylko o nim. To książka o tym dlaczego. Nie możemy odrzucać czegoś tylko dlatego, że nie potrafimy tego wyjaśnić.

Gdy zaczynałam czytać byłam pewna wątpliwości. Nie odrzucałam kompletnie takiej możliwości, jednak nie mogłam też przedstawić sama sobie konkretnych dowodów na to, że takie zjawisko istnieje. Teraz gdy ktoś takie dowody mi dostarczył, czy mogę nadal wątpić? Nie powinnam. I chyba już tego nie robię. Ciężko mi to jednoznacznie uzasadnić, jednak to przeciwnicy jasnowidza nie mają dowodów. On dowodów ma pełno. Więc, tak. Wierzę mu, chociaż nie potrafię tego zrozumieć.

Wiecie kim jest Krzysztof Jackowski? Coś wam dzwoni, ale nie jesteście pewni w którym kościele? To może inaczej. Kojarzycie takiego jasnowidza, oszołoma z telewizji który twierdzi, że pomaga odnaleźć zaginionych i zmarłych? Od razu lepiej. Jackowski razem z Krzysztofem Janoszką napisali książkę która ma przekonać nas, że jasnowidzenie istnieje, tak jak istnieje zaćma czy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

O serii z Kate Daniels słyszałam wiele. Jednak przyznajcie- wy też oceniacie książki po okładce. A wcześniejsze wydania tej książki… No cóż, uznajmy obiektywnie, że bezapelacyjnie zajmują pierwsze miejsce w kategorii Najbrzydsza okładka z Fabryki Słów. Dlatego obojętnie kto i kiedy polecał mi dzieła Ilony Andrews, nie zrobiłam ani jednego podejścia do powieści. Jakoś nie mogłam się przełamać… Teraz, gdy wyszło wznowienie, w dodatku w przepięknej szacie graficznej nie miałam się nad czym zastanawiać.

Gdy postęp techniczny był u szczytu swojego rozwoju, nagły wybuch magii zniszczył praktycznie wszystko. Teraz fale magii pojawiają się bez ostrzeżenia, a wtedy cała pozostała technologia zamiera. Ludzie przystosowali się do życia po magicznej apokalipsie, a na świecie pojawiło się wiele istot do tej pory żyjących tylko w legendach. Kate Daniels to pyskata dziewczyna, która jako najemnik jest do wynajęcia za odpowiednią cenę. Jednak gdy dowiaduje się o śmierci swego opiekuna, musi podjąć własne śledztwo. Komu zaufać?

Mimo całej mojej miłości do Mercedes Thomson… Pani mechanik może Kate miecz czyścić. Do tej pory to seria Briggs była dla mnie wyznacznikiem dobrego urban fantasy, jednak już w połowie lektury wiedziałam, że ten fakt ulegnie zmianie. Magia kąsa łączy w sobie wszystko co najlepsze w tym gatunku. Mam wręcz wrażenie, że zdecydowanie podnosi poprzeczkę i niebezpiecznie wznosi się na wyżyny perfekcjonizmu.

Po pierwsze. Wampiry! Nie nie błyszczą. Nie biegają z bronią. Nie są nawet romantyczne, ani seksownie niebezpieczne. W ogóle nie są takie jak gdziekolwiek wcześniej… Stworzenia sterowane przez nekromantów, pragnące jedynie zabijać, są perfekcyjnym zaprzeczeniem wszystkiego co znamy. Podobnie ja Gromada i Władca Bestii (to miało być „Po drugie”!) która jednoczy pod przywództwem najsilniejszego wszystkich zmiennokształtnych niezależnie od gatunku. Dzięki takim elementom, jak i mnogości innych magicznych istot, świat przedstawiony jest po prostu fenomenalnie dopracowany (po trzecie!).

Po czwarte, sama Kate. Mówi szybciej niż myśli, nie ślini się na widok każdego faceta, jest typowym badassem w wersji damskiej. Nie da się jej nie polubić, obojętnie jak bardzo byśmy się starali. Oczywiście czym byłaby książka z damską główną bohaterką bez wątku romansowego i bez co najmniej kilku adoratorów. I tutaj nie mogło tego zabraknąć, jednak co zaskakujące (tak drodzy autorzy, tak się da!) wątek ten jest tak naprawdę marginalny i nie zakłóca odbioru akcji, a Kate nie rozmyśla bez przerwy o swych cudownych adoratorach (i to jest „Po piąte!”).

Jeżeli jeszcze wam mało to, po szóste!, to dopiero początek, a seria ma aż dziewięć tomów. DZIEWIĘĆ! Z tego do tej pory Fabryka Słów wydała tylko pięć, ale zabierają się do wydania całości serii.

Jeżeli sześć powodów to dla was za mało, dam wam siódmy. Po siódme- to naprawdę piekielnie dobra książka.

O serii z Kate Daniels słyszałam wiele. Jednak przyznajcie- wy też oceniacie książki po okładce. A wcześniejsze wydania tej książki… No cóż, uznajmy obiektywnie, że bezapelacyjnie zajmują pierwsze miejsce w kategorii Najbrzydsza okładka z Fabryki Słów. Dlatego obojętnie kto i kiedy polecał mi dzieła Ilony Andrews, nie zrobiłam ani jednego podejścia do powieści. Jakoś nie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Maja Lidia Kossakowska należy do grona najbardziej znanych i docenianych autorek fantastyki polskiego pochodzenia. Moje serce skradła wykreowaniem anielskiego świata, tak innego od powszechnych wyobrażeń. Na szczęście nie jest autorką trzymającą się zawzięcie jednej stylistyki i potrafi bardzo sprawnie przejść z jednego świata w drugi, dlatego nawet osoby nie przepadające za skrzydlatymi bohaterami mają szansę znaleźć coś dla siebie.

Koniec świata to nie przelewki. Dwanaście końców świata to dopiero katastrofa. Jednak Oświeceni zdecydowali, że każdemu według potrzeb, były więc katastrofy naturalne, wojny atomowe, Jeźdźcy Apokalipsy, kosmicie i… w co wy wierzycie? Nieliczni sprawiedliwi zostali przeniesieni do odpowiednich rajów, które jakby im się dobrze przyjrzeć nie są wcale tak idealne. Ci pechowcy którzy jakimś cudem przeżyli muszą radzić sobie sami. Wyniszczona ziemia i upadek cywilizacji to kiepskie warunki do życia, dlatego wielu pokłada nadzieję w Grabieżcach. Ludziach potrafiących podróżować między wymiarami i kraść wyjątkowo cenne przedmioty. Jednym z nich jest Lars Bergerson który radził sobie świetnie, do dnia aż na jednym z abordaży spotkał Miriam. Urocza, nieświadoma niczego dziewczyna, wychowana w sekcie ma ogromny naturalny talent do przeskakiwania i… przyciągania nieszczęść.

Czytam tylko to co sprawia mi przyjemność. Za stara jestem by bawić się w coś innego, zbyt komfortowo ułożyłam sobie czytelnicze życie. Dlatego rzadko zdarza mi się sięgnąć po kiepską książkę. Zła to wyjątkowy wypadek przy pracy. Chociaż sięgam po różne gatunki, moim skarbem, moją Nirvaną i ostoją zawsze będzie fantastyka. Po wszystkich romansach, młodzieżówkach i kryminałach, możliwość trzymania w rękach tak czystej, dojrzałej i dobrze skrojonej książki to prawdziwa rozkosz. Kossakowska zawsze jest dla mnie gwarantem czytelniczej satysfakcji.

Tak jak w innych swoich książkach, tak i w Zakonie Krańca Świata nie znajdziecie jednoznacznego, płaskiego bohatera. Lars to twardziel dbający od lat o własną skórę. Mimo, że jest typowym przedstawicielem powiedzenia kto ma miękkie serce musi mieć twardą… (no przecież wiecie) nie jest rycerzem na białym koniu. Owszem jak trzeba uratuje księżniczkę, ale najpierw trzy razy machnie ręką po minimalnym wysiłku. I chociaż większość postaci drugo- i trzecioplanowych o wiele łatwiej umieścić na swojej prywatnej skali dobrych i złych, tak Lars jest bardzo przyjemny, lojalny i… egoistyczny.

Coś co nigdy w książkach Kossakowskiej mnie nie zawiodło to jej niesamowity talent do posługiwania się językiem. Nastały czasy gdzie być autorem może każdy, niestety nie każdy potrafi być jednocześnie pisarzem. Sposób w jaki Kossakowska posługuje się słowem, konstrukcja zdania czy niewymuszone dialogi sprawiają, że czytanie tej książki to prawdziwa uczta dla każdego dojrzałego czytelnika.

Na uwagę zasługuje też wykreowanie świata i specyficzne poczucie humoru. Literatura zafundowała nam już wiele końców świata, jednak dopiero tutaj możemy znaleźć je wszystkie razem. To co pozostało z naszej cywilizacji w wizji autorki, nie napawa mnie optymizmem. Szczególnie, że gdy wytniemy fantastyczne wątki, jest tak szalenie prawdopodobne…

To dopiero połowa podróży Larsa, nie mogę się doczekać gdy poznam jej zakończenie.

Maja Lidia Kossakowska należy do grona najbardziej znanych i docenianych autorek fantastyki polskiego pochodzenia. Moje serce skradła wykreowaniem anielskiego świata, tak innego od powszechnych wyobrażeń. Na szczęście nie jest autorką trzymającą się zawzięcie jednej stylistyki i potrafi bardzo sprawnie przejść z jednego świata w drugi, dlatego nawet osoby nie przepadające...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Młodzieżówki są jak każdy widzi. Schematy i banały kłócą się o palmę pierwszeństwa, a oryginalność nieśmiało macha zza rogu. Takich książek staram się unikać, jednak to tak jak z kupnem pistacji- i tak trafisz na pustą łupinkę. Listy do utraconej zwróciły moją uwagę oryginalną, nostalgiczną okładką, jednak na swoją kolej musiały sporo poczekać. Portal Goodreads podpowiedział mi, że autorka ma już za sobą napisanie całej serii (w Polsce nie wydanej) dlatego z góry nastawiałam się na dobry i konkretny warsztat.

Declan Murphy nie jest idealnym nastolatkiem. W szkole wzbudza strach nawet w nauczycielach, w rodzinie pogardę i rezygnację. Gdy na cmentarzu odpracowuje prace społeczne przy jednym z grobów znajduje list. Zaintrygowany tym co przeczytał postanawia na niego odpowiedzieć. Juliet Young wpada we wściekłość gdy orientuje się, że ktoś złamała prywatność korespondencji między nią, a jej zmarłą przed rokiem matką. Jednak czy pozostawianie listów na które nie sposób uzyskać odpowiedzi można nazwać korespondencją? Według wszystkich rok to wystarczający okres by pogodzić się ze śmiercią. Między dwójką tak różnych od siebie ludzi nawiązuje się nić porozumienia, jednak czy anonimowość wystarczy im na długo?

Każdy kto kiedykolwiek krytykował nurt YA, powinien przeczytać tę książkę. Nawet ja, mimo że po gatunek ten sięgam bez wahania gdy szukam lżejszej lektury, nie spodziewałam się, że ta książka może być tak dobra. Chociaż to chyba za mało powiedziane… Czytając ją przepadłam. Kompletnie, bezpowrotnie przepadłam.

Trójkąt miłosny, bohaterowie tak piękni że myślenie o nich sprawia ból, wszyscy wybitnie uzdolnieni i popularni. Idealne odzwierciedlenie marzeń sennych pryszczatych nastolatków. Tego tu nie znajdziecie. Znajdziecie za to dwójkę bohaterów, tak realnych i niedoskonałych jak my sami. Ludzi z przeszłością, nie pozbawionymi problemów. Z nadziejami na przyszłość, porzuconymi marzeniami, wchodzących w dorosłość. Obserwowanie jak otwierają się w listach, jak wielki kontrast jest między tym co piszą gdy pozostają anonimowi, a tym jakie maski przybierają by stawić czoło światu… To była niesamowita podróż. Podróż podczas której dojrzeli nie tylko bohaterowie, ale i ja w jakimś sensie.

Kiedyś książki miały dawać nie tylko rozrywkę. Słowo pisane było naprawdę cenne, a każda strona, każde słowo, miały rozwijać i uczyć czegoś czytelników. Teraz, w czasach gdy literaturę sprzedaje się w każdym markecie, a swoją książkę może wydać każdy, niektórzy pisarze zapomnieli, że w książce można przemycić coś więcej niż czystą rozgrywkę. Brigid Kemmerer mimo, że tworzy dla młodzieży potrafi sprawić by każdy czytelnik z lektury wyciągnął coś więcej niż zwykła zabawę.

Żałoba nigdy nie jest tematem łatwym. Sprawienie, że to przygnębienie i pustka są kołem napędowym powieści skierowanej do młodzieży było bardzo ryzykownym posunięciem. Stworzenie realistycznego nastolatka, nie przerysowanego bądź wyidealizowanego, w dodatku ukazując go w tak trudnym dla człowieka momencie było nie tylko trudne. Wydawało mi się niewykonalne. Okazało się jednak, że autorka poradziła sobie z tym nad wyraz dobrze.

Wrzucanie Listów do utraconej do jednego worka z powieściami YA różnej maści jest niesprawiedliwością. Na samą myśl że szereg osób zrezygnuje z lektury, tylko przez podejrzenie niskiej jakości bądź prostoty powieści (patrząc przez pryzmat innych książek tego typu), krwawi mi serce. Kemmerer jest żywym przykładem na to, że każdy gatunek może mieć książki wybitne.

Młodzieżówki są jak każdy widzi. Schematy i banały kłócą się o palmę pierwszeństwa, a oryginalność nieśmiało macha zza rogu. Takich książek staram się unikać, jednak to tak jak z kupnem pistacji- i tak trafisz na pustą łupinkę. Listy do utraconej zwróciły moją uwagę oryginalną, nostalgiczną okładką, jednak na swoją kolej musiały sporo poczekać. Portal Goodreads...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Chociaż to pierwsza powieść autorki wydana w Polsce, nie jest to pierwsza książka która wyszła spod jej ręki. Mieszkająca przez trzy lata w Japonii Amerykanka, mogła czerpać inspirację do napisania Za tobą u źródła. Moja fascynacja tym tajemniczym i nieprzystępnym krajem, oraz niesamowita okładka (projektu Krzysztofa Rychtera, z wykorzystaniem fotografii Hara Taketo) żywcem wyjęta z japońskiego horroru sprawiły, że książka Kelly Luce była pozycją którą po prostu musiałam poznać.

Chizuru Akitani jest kireru. Została złamana. Jako dziecko Japończyka i Amerykanki była nieakceptowana w japońskiej szkole publicznej. Załamanie po samobójczej śmierci matki i czyn jaki popełniła wykluczył ją ze społeczeństwa. Po pobycie w Ośrodku Wychowawczo-Terapeutycznym porzuciła Japonię i przyjęła Amerykańskie obywatelstwo. Przybierając nowe imię jako Rio Silvestri zaczyna życie od nowa, mając nadzieję że przeszłość zostawiła daleko za sobą. Gdy dostaje tajemniczą przesyłkę wraz z listem informującym o śmierci jej ojca, sławnego na całym świecie skrzypka, Rio musi stawić czoła demonom przeszłości.

Chociaż, tak jak wspominałam wcześniej, okładka przywodzi mi na myśl klasyczny japoński horror, książka nie ma z tym gatunkiem za wiele wspólnego. Za tobą jest powieścią psychologiczną, niepokojącą i mroczną tak jak potrafi tylko nasza psychika.

Japonia, która jest spoiwem całej historii, nie jest tutaj krajem który znamy. Została obdarta z otoczki przedstawianej na filmach reklamowych. Chociaż większość z nas zdaje sobie sprawę z konserwatywnego podejścia do życia i zamiłowania do tradycji wśród Japończyków, nie do końca pojmujemy konsekwencje jakie z tego płyną dla obcokrajowców. Konserwatywne podejście sprawia, że hafu dzieci z mieszaną krwią, nie będący w pełni Japończykami, nigdy nie zostaną uznane za pełnoprawnego obywatela. I chociaż wydawałoby się, że Japonia jest tylko tłem, to właśnie surowe zasady w tym kraju panujące, są jedną z najbardziej intrygujących rzeczy z jakimi ostatnio miałam styczność.

Rytm powieści jest odmienny od tych z którymi z reguły mamy styczność. Momentami akcja płynie wartko, by za chwilą maksymalnie zwolnić i skupiać się na czymś z pozoru nieistotnym. Napięcie które się przez to kumuluje, nie znajduje ujścia aż do samego końca, pozostawiając czytelnika w pewnym osłupieniu i dezorientacji. Sama narracja prowadzona jest po mistrzowsku, przeszłość miesza się z teraźniejszością, stanowiąc nierozerwalną jedność obojętnie jak bardzo chciałaby temu zaprzeczyć bohaterka.

Obserwując Rio nie jesteśmy w stanie do końca jej zrozumieć. Wychowana w zupełnie innej kulturze, kryjąca w sobie tak wiele sekretów, nawet przed samą sobą, jest jedną wielką niewiadomą. Poznawanie jej historii jest jednocześnie odkrywaniem mrocznych sekretów kultury japońskiej. Kultury w której dzieci kireru przybywa, a przemoc i agresja spowodowana zbyt dużymi wymaganiami rośnie w zastraszającym tempie. Piętno jakie pozostawiło na jej duszy wydarzenie z dzieciństwa, próba ujarzmienia własnej natury i budowanie nowego, sztucznego ja daje nam bohaterkę która nie budzi naszej jednoznacznej sympatii.

Nie jest to łatwa książka. Wręcz przeciwnie, porusza dużo trudnych i często przemilczanych problemów. Uchyla nam drzwi do zupełnie obcego świata, wypuszczając jednocześnie jego demony. Chociaż Luce pisze w bardzo przyjemny sposób, niuanse sprawiają że powieści trzeba poświęcić więcej uwagi niż zazwyczaj. Mimo wszystko nie rozumiem, dlaczego jest o tym tytule tak cicho. Tydzień po skończeniu książki jej fragmenty powracają w moich myślach i mam pewność, że gdy przeczytam ją po raz kolejny będę równie zadowolona co… nienasycona. ta autorka zdecydowanie zasługuję na większa uwagę.

Chociaż to pierwsza powieść autorki wydana w Polsce, nie jest to pierwsza książka która wyszła spod jej ręki. Mieszkająca przez trzy lata w Japonii Amerykanka, mogła czerpać inspirację do napisania Za tobą u źródła. Moja fascynacja tym tajemniczym i nieprzystępnym krajem, oraz niesamowita okładka (projektu Krzysztofa Rychtera, z wykorzystaniem fotografii Hara Taketo) żywcem...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Książki można podzielić na dwie kategorie- te które poruszają tłumy i te kompletnie miałkie. Te poruszające, wywołujące w czytelnikach emocje nie muszą być wcale dobre. Czasami są tragicznie złe, ale mimo to i tak są lepsze od tych miałkich, o których zapominamy zanim jeszcze skończymy je czytać. Achaja Andrzeja Ziemiańskiego na pewno należy do tej pierwszej grupy. Niektórzy uwielbiają, inni na samą myśl dostają białej gorączki, jednak nikt nigdy książce bylejakości nie zarzuci.

Virion miał szczęście. Urodził się w najbogatszej rodzinie w mieście, w kraju któremu nic zagrozić nie może. Może nie jest najszybszy (kto to widział biegać na długie dystanse), nie jest najlepszym szermierzem (mogłoby być lepiej gdyby inni też słuchali taktomierzu) ani nie jest najbardziej śmiały i towarzyski w swoim gimnazjonie, jednak ma parę zalet. Słuch absolutny, wybitny umysł i zmysł obserwacji może mu się przydać. Szczególnie, że po zamordowaniu swojej ukochanej oraz najlepszego przyjaciela życie przestaje być już takie łatwe.

Imię szermierza natchnionego w Achai padało parokrotnie, za każdym razem otoczone takim samym lękiem co szacunkiem. Jak to się stało, że typowy bananowy chłopak stał się największym zabijaką w dziejach Luan? Nie wiemy. W pierwszym tomie serii o Virionie poznajemy ledwie początek tej historii. Mój znajomy, absolutny fan twórczości Ziemiańskiego był rozczarowany zbyt rozwleczoną akcją i punktem w którym powieść została ucięta.

Mi to absolutnie nie przeszkadzało. Wręcz przeciwnie, poczułam się przyjemnie zaskoczona, że nie wszystko stało się od razu, a Virion nie okazał się cudownym dzieckiem wywijającym ostrym jak brzytwa mieczem już w kołysce. Obserwowanie jak zmienia się nie tylko on, ale i jego legenda to naprawdę dobra zabawa.

Nie oszukujmy się, Ziemiański nigdy nie będzie pisać jak Tolkien, jednak jako jeden z niewielu nigdy też nie miał zamiaru udawać że tak jest. Virion podobnie jak pozostałe powieści z tego uniwersum mają być rozrywką, więc i wymagania jakie mam w stosunku do książki na rozrywce się opierają. Nie wybaczyłabym zbyt wielkich błędów, odstępstw od wykreowanego świata i pojawienia się ni z tego ni z owego latających świń. Jednak pojawienie się upiorzyc, bez wyjaśnienia kim tak naprawdę są nie zaskoczyło mnie w ogóle. Może dlatego, że w Achai przywykłam do większych dziwów i wiedziałam, że podobnych cudów mogę się spodziewać? Nie wiem, jednak domyślam się że nie wszyscy przełkną ten fakt tak gładko jak ja.

W dalszym ciągu widać, że autor nie przepada zbytnio za rozpieszczaniem postaci kobiecych. Mamy więc opis torturowania i rozbijania w drobny mak godności aresztowanej młodej kobiety, czy atrakcyjną upiorzyce której trzeba zamykać buzie by się nie śliniła, ale poza tym zrobi wszystko co ktoś jej każe. Mimo tego, że moja wewnętrzna feministka rozsiada się w mojej świadomości coraz wygodniej, nie mam zamiaru mieć do autora pretensji o zbytnią brutalność i przedstawienie sprawy w taki a nie inny sposób. Zachowanie oprawcy jak i jego ofiary jest spójne nie tylko podczas opisywanej sceny, ale i niesie ze sobą realne konsekwencje w psychice kobiety już po zakończeniu przesłuchań. Pretensje mogłabym mieć dopiero jakby nasza biedna więźniarka po zafundowaniu takiej traumy zaczęła zachowywać się w sposób zbyt odstający od logiki i psychologicznej spójności postaci.

Moja przygoda z Achają zaczęła się jakieś dziesięć lat temu. Zdaję sobie sprawę, że przez ten czas moje wymagania się zmieniły, a czujnik grafomański znacznie się wyostrzył. Jednak nawet patrząc przez pryzmat ilości błędów wytykanych przez osoby krytykujące tę książkę dla mnie pewne fakty nie ulegną zmianie. Po pierwsze przed laty świetnie ubawiłam się podążając śladami upodlonej księżniczki, po drugie do dziś ze szczegółami pamiętam większą część wydarzeń wszystkich trzech tomów i w końcu po trzecie… Po prostu diabelnie mi się książka podobała.

Podobnie jest w tym wypadku. Ziemiański pozostał konsekwentny. Popełnia takie same błędy, ratując się takimi samymi umiejętnościami. Dlatego ci którym Achaja się spodobała, z Virionem spędzą równie przyjemne chwile. Czy równie kontrowersyjne? Raczej nie, w końcu tym razem głównym bohaterem jest mężczyzna.

Książki można podzielić na dwie kategorie- te które poruszają tłumy i te kompletnie miałkie. Te poruszające, wywołujące w czytelnikach emocje nie muszą być wcale dobre. Czasami są tragicznie złe, ale mimo to i tak są lepsze od tych miałkich, o których zapominamy zanim jeszcze skończymy je czytać. Achaja Andrzeja Ziemiańskiego na pewno należy do tej pierwszej grupy....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Alice Feeney jest angielską dziennikarką, która swoim debiutanckim thrillerem podbija świat. Książka która w UK ukazała się w marcu, w naszych księgarniach zagości już jutro. Każdy debiut jest niepewny, a czytelnik ponosi duże ryzyko sięgając po niego, jednak czasami naprawdę warto. Czy tak jest i w tym wypadku?

Musicie wiedzieć trzy rzeczy o Amber Reynolds. Po pierwsze jest w śpiączce, w którą zapadła po tajemniczym wypadku samochodowym. Po drugie jej mąż już jej nie kocha. Po trzecie… czasami kłamie. Kiedy? O tym zdecydujcie sami.

Jest tu ktoś kto nie oglądał chociaż jednego odcinka Dr House? Zapewne wszyscy znacie jego podstawową filozofię Wszyscy kłamią. Do tej pory jednak zasada ta nie obowiązywała książkowych głównych bohaterów, a już na pewno nie narratorów. Jednak co się stanie gdy bohaterka która jest jednocześnie narratorką, już z góry nas uprzedza że kłamstwo nie jest jej obce? Okazuje się, że czytanie powieści wygląda zupełnie inaczej gdy nie możemy absolutnie nikomu ufać. Tylko od naszej dedukcji zależy jak szybko zorientujemy się co jest prawdą, a co nie. Zabieg ten ma jeszcze jedną korzyść. Do końca nie wiemy kto jest ofiarą, a kto oprawcą. Nie wiemy nawet kto tak naprawdę istnieje…

Tempo powieści jest zaskakująco dobre, szczególnie gdy weźmiemy pod uwagę częste przeskakiwanie akcji. Wydarzenia bieżące mieszają się z halucynacjami, by za chwilę przejść w retrospekcję która ma pomóc nam zrozumieć co się stało, a w międzyczasie podczytujemy dziennik prowadzony przez dziesięciolatkę w latach dziewięćdziesiątych. Tak często i niespodziewane zmiany linii czasowych mogłyby wprowadzić chaos i znużenie czytelnika, jednak autorka poradziła sobie z tym lepiej niż niejeden doświadczony już pisarz.

Atmosferę niepewności czujemy już od pierwszych stron, a napięcie nie ma zamiaru opuścić nas ani na chwilę. Alice Feeney po mistrzowsku wręcz prowadzi nas przez powieść, jednak nie pozostawia śladów i wskazówek tak jak ma to miejsce w typowym thrillerze. Chociaż nie brakuje nam podejrzeń, ciągle musimy się zastanawiać na ile możemy wierzyć samej poszkodowanej. Na ile ONA sama sobie wierzy. Już na początku da się zauważyć jej zaburzenia obsesyjno-kompulsywne, później dochodzi do tego jeszcze szereg innych schorzeń, a jej wiarygodność równie szybko spada co rośnie.

Dawno nie czytałam tak dobrego thrillera. Nie wiem, czy kiedykolwiek miałam w rękach jakąkolwiek lepszą książkę tego typu. Cokolwiek myślałam, że wiem okazywało się kłamstwem. Cokolwiek zakładałam, rozwiało się na wietrze wraz z ostatnimi stronami. Autorka postanowiła nam dać zdecydować kto tak naprawdę jest ofiarą, a kto potworem. Może potworów było więcej niż jeden? Decyzja należy do nas, a ja… W dalszym ciągu nie mogę podjąć swojej.

Fenomenalna książka.

Alice Feeney jest angielską dziennikarką, która swoim debiutanckim thrillerem podbija świat. Książka która w UK ukazała się w marcu, w naszych księgarniach zagości już jutro. Każdy debiut jest niepewny, a czytelnik ponosi duże ryzyko sięgając po niego, jednak czasami naprawdę warto. Czy tak jest i w tym wypadku?

Musicie wiedzieć trzy rzeczy o Amber Reynolds. Po pierwsze...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

To pierwsza powieść Corinne Michaels wydana w Polsce, jednak Consolation nie jest jej debiutem literackim. Książka jest trzecią częścią cyklu Salvation który został dobrze przyjęty za granicą. Mimo że to kolejny tom, rozpoczyna jednak zupełnie nową serię więc jako taki może być czytany bez znajomości poprzednich części. Uff.. Zawiłe? Trochę tak. Jednak nowe wydawnictwo postanowiło sięgnąć po książkę która biorąc pod uwagę wysokie noty na goodreads.com zagwarantuje im naprawdę dobry start.

Idealne życie kończy się gdy Natalie słyszy pukanie do drzwi. Mąż który obiecał, że wróci skłamał, a ona musi nauczyć się jak żyć na nowo. Nie jest już żoną komandosa. Jest wdową. W dodatku wdową która spodziewa się dziecka… Liam miał jej tylko pomóc się pozbierać. Jednak okazał się czymś więcej. A może jest tylko nagrodą pocieszenia? Zakazanym owocem który smakuje wyjątkowo dobrze? W końcu związek z najlepszym przyjacielem zmarłego męża nie jest czymś co ma szansę wypalić.

Nie jestem pewna czy dobrym pomysłem było wydanie właśnie tego tomu, pomijając poprzednie. Owszem, przez większość czasu powieść czyta się bez problemów, jednak są momenty gdzie przydałaby się większa znajomość wydarzeń poprzedzających obecną akcję. Czym jest Oddział Czwarty? W jakiej firmie pracował Aaron, jakie ma powiązania z rządem i czym się KONKRETNIE zajmuje. Te i parę innych niewiadomych skutecznie przeszkadzało mi się w pełni skupić. Autorka zakładając, że czytelnik czytał poprzednie dwie części, nie wprowadzała nas w swój świat tak precyzyjnie jakbym tego oczekiwała.

Michaels skupia się o wiele bardziej na emocjach, a tych w książce nie brakuje. Razem z Natalie przechodzimy przez większą część żałoby, śledzimy losy rodzącego się uczucia, kibicujemy jej gdy staje na nogi. To zdecydowanie bardzo mocna część książki, a autorka dobrze wyczuła psychikę kobiety. Nie da się stworzyć romansu, jednocześnie zaniedbując to co ten romans buduje. Niby prosta zasada, jednak często traktowana po macoszemu przez pisarzy którzy zamiast uczucia budować sprawiają, że pojawiają się ni z tego ni z owego.

Jednak mnie najbardziej zaskoczyło i zaintrygowało co innego- oddanie realiów życia kobiet związanych z żołnierzami w USA. Autorka, jako żona komandosa, zna je doskonale a nam uchyliła drzwi do tej zamkniętej, ale bardzo dobrze funkcjonującej społeczności. Nie pomijając mrocznych sekretów, ukazała coś o czym często zapominamy- nie tylko żołnierze toczą swoje bitwy, każdego dnia jego rodzina bierze udział w zupełnie innej walce. Wart zauważenia jest również problem idealizowania przeszłości, szczególnie gdy osoba z tymi wspomnieniami związana umiera. Także z tym spaczonym obrazem dotychczasowego życia musi zmierzyć się młoda wdowa.

Liam jest taki jaki męski bohater być powinien. Nie można odmówić mu atrakcyjności, jest męski i pewny siebie, a jednocześnie oddany i delikatny. Niestety dużo traci gdy narracja leży po jego stronie (zdecydowana większość książki należy do Natalie). Niestety jego niewybredne komentarze irytują, a samczy punkt widzenia jest zbyt samczy. O wiele korzystniej wychodził gdy nie znaliśmy jego myśli, wydawał się wtedy bardziej spójny. Tak jak postacie kobiece wychodzą autorce całkiem nieźle, tak nad kreacją męskich bohaterów musi jeszcze zdecydowanie popracować.

Nie jest to książka idealna, raczej uplasowałabym ją w kategorii wymagałam więcej. Sceny łóżkowe były skonstruowane ze smakiem, a to już więcej niż z reguły dostaję. Końcówka była prawdziwym zaskoczeniem, urwanym w najbardziej istotnym momencie. Mimo że książka nie porwała mnie tak jak się spodziewałam, na pewno sięgnę po kontynuację. Mam wrażenie, że dopiero wtedy akcja naprawdę się rozkręci.

To pierwsza powieść Corinne Michaels wydana w Polsce, jednak Consolation nie jest jej debiutem literackim. Książka jest trzecią częścią cyklu Salvation który został dobrze przyjęty za granicą. Mimo że to kolejny tom, rozpoczyna jednak zupełnie nową serię więc jako taki może być czytany bez znajomości poprzednich części. Uff.. Zawiłe? Trochę tak. Jednak nowe wydawnictwo...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Niektóre książki trzeba reklamować, a mówiąc o pewnych autorach trzeba przypominać ich dorobek. Czasami zdarza się, że nieznani są niedoceniani, a ci popularni przereklamowani. Jeżeli czytasz fantastykę lub YA, a nawet jeżeli te gatunki cię nie interesują, ale na Instagramie śledzisz kanały książkowe, po prostu nie ma wyjścia- musisz wiedzieć kim jest Sarah J. Maas. Czy ją polubisz to już inna kwestia.

Feyra zdeterminowana by dowiedzieć się jak najwięcej o swoich wrogach, wraca do miejsca którego nie chciała już nigdy oglądać. Dwór Wiosny był kiedyś jej domem, później stał się więzieniem, czy teraz przyniesie jej zgubę? Jeden fałszywy krok, jeden grymas za późno ukryty może zdradzić prawdę o niej. Gdy wojna się rozpoczyna Feyra znów musi zdecydować komu ufa, kto jest jej wrogiem… a kogo będzie musiała poświęcić.

Jeżeli zastanawiacie się czy i ja należę do zwolenników pani Maas, zajrzyjcie proszę do recenzji Dworu mgieł i furii . Mój wcześniejszy zachwyt nie wziął się znikąd, postawił jednak poprzeczkę bardzo wysoko. Książkowy kac minął, ideał książkowego przystojniaka został osiągnięty, przyszedł czas na refleksję. Czy autorka udźwignie sukces poprzedniej części?

Pierwszy tom był romantyczną baśnią której dopiero końcówka zdradzała bardziej brutalną część fabuły. Drugi tom był o wiele mroczniejszy, pełen momentów chwytających za serce. Jednak dopiero Dwór skrzydeł i zguby jest finalną wersją świata fae. Obdarci z romantycznej otoczki zdradzają swoje prawdziwe oblicze, ukształtowane wiekami sporów, zbrodni i brutalności.

Na szczęście autorka nie poszła w stronę taniego romansidła. Owszem uczucie łączące Feyre i Rhysanda dalej jest kluczowe, jednak nie przyćmiewa ono innych wydarzeń. Wiem już co ich połączyło, znamy siłę tej więzi i na szczęście wątek ten, mimo że nader istotny jest tylko jednym z wielu. Teraz kluczową rolę odgrywa polityka, spryt i poświęcenie, a każda z tych rzeczy zasługuje na równie wielką uwagę.

Maas postawiła na bardzo dobry rytm powieści, która dodatkowo podbija i tak sięgające już zenitu emocje. Z początku spokojnie, dając nam poczucie wejścia w świat który już znamy i nie zaskakuje nas niczym większym, poza przemianą Feyry. Później tempo przyśpiesza, tak że czytelnik wchodzi w wydarzenia jeszcze głębiej i zachłanniej niż wcześniej, jednak nadal stara się przewidywać posunięcia autorki i wyrokować czy podjęła zgodną z naszymi wyobrażeniami decyzję. Końcówka książki jest… inna. Nie mamy czasu by myśleć i analizować. Brutalność wojny, jej tempo i konsekwencje przyjmujemy takimi jakimi są. Bez dyskusji i refleksji, na to czas przychodzi później, gdy na książkowym kacu smakujemy pewne wydarzenia raz po razie. Jednak w trakcie czytania kompletnie tracimy głowę. Mamy jedynie czas i siły by zapłakać, zaśmiać się lub wciągnąć powietrze z niedowierzaniem. Jednak nawet te momenty trwają ledwie ułamek sekundy, ponieważ ciągle chcemy jeszcze i jeszcze.

Dzięki temu, że poprzedni tom skupił się na dwójce głównych bohaterów, teraz mamy szansę poznać bliżej pozostałych. Na wierzch wychodzą ich emocję, tajemnice i słabości. Mimo, że już wcześniej byli dla nas ważni, teraz w pełni rozumiemy zależności między nimi. Jednak, co dość znaczące, nie wszystkie wątki zostały domknięte, nie wszystkie historie opowiedziane do końca.

Nie będę ukrywać mojej sympatii do autorki. Po co udawać, że coś nie jest tak dobre skoro ewidentnie jest? Chociażbym chciała doszukiwać się błędów logicznych, fabularnych czy językowych, nie doszukałabym się. A nawet jeżeli coś udałoby się znaleźć to w dalszym ciągu jest to po prostu bardzo dobra, genialna wręcz przygoda. Świat zwariował na jej punkcie nie tylko z powodu przystojnych wojowników, ale też wartości które płyną z każdej części.

Czy chcę jeszcze? Tak! Czy jest na to jakakolwiek nadzieja? O dziwo… chyba tak. Podziękowania Maas zakończyła słowami "Nie mogę się doczekać, by podzielić się z Wami kolejną częścią tego świata w następnej książce!" Nie wiem czy będzie to zbiór opowiadań, kolejna powieść ze świata fae czy kontynuacja tej serii. Wiem, że wezmę cokolwiek co autorka nam zaserwuję i będę miała nadzieję, że chociaż część tych emocji które towarzyszyły mi tym razem będzie mi dane przeżyć ponownie.

Niektóre książki trzeba reklamować, a mówiąc o pewnych autorach trzeba przypominać ich dorobek. Czasami zdarza się, że nieznani są niedoceniani, a ci popularni przereklamowani. Jeżeli czytasz fantastykę lub YA, a nawet jeżeli te gatunki cię nie interesują, ale na Instagramie śledzisz kanały książkowe, po prostu nie ma wyjścia- musisz wiedzieć kim jest Sarah J. Maas. Czy ją...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Sięgając po książkę Anety Jadowskiej zawsze mam mieszane uczucia. Z jednej strony przychylność tysięcy fanów zagwarantowała jej Heksalogia o wiedźmie, z drugiej jednak to właśnie ta seria stała się powodem mojej początkowej niechęci do niej. Bohaterka która niebezpiecznie przypomina Mary Sue irytowała mnie na tyle, że dała radę przyćmić nawet niesamowicie kuszących męskich bohaterów. Wszystko zmieniło się w momencie gdy po raz pierwszy sięgnęłam po Szamański Blues. Nie wiem, czy autorka tak bardzo rozwinęła się do tego czasu, czy to ja jej nie doceniłam. Jednak od tamtej pory patrzę na nią zupełnie inaczej.

Złapanie mordercy nigdy nie jest łatwe. Jeszcze trudniejsze jest wychowanie nastoletniej córki, szczególnie gdy o jej istnieniu dowiedziałeś się parę miesięcy temu. Witkacy nawet nie zdaj sobie sprawy jak wiele problemów czeka go na trzech płaszczyznach. Nikt jednak nie obiecywał, że życie szamana, policjanta i ojca będzie łatwe.

Nic się nie zmieniło. Seria o Witkacym w dalszym ciągu pozostaje najlepszym, moim zdaniem, cyklem urban fantasy w Polsce. Na Thorn Universe składają się trzy odrębne historię- Witkacego (Cykl szamański), Nikity (Cykl o Nikicie) i o Dorze (Heksalogia o Wiedźmie). Wszystkie utrzymane w tym samym świecie i stylistyce, jednak to właśnie przygody szamana zostały najlepiej skonstruowane. Choć przeszkadza mi początkowa nadmierna obecność Dory i zbyt częste jej wspominanie, rozumiem jak bardzo te historie się zazębiają i domyślam się zdecydowana większość fanów takie gościnne występy przyjmie z większym entuzjazmem.

Witkacy nie jest idealny. Akt odwagi wymaga dużej motywacji, nie nadaje się na przywódcę i bohatera. Uczciwy i lojalny jest jednocześni bierny, a najwięcej wysiłku wkłada w to by jego życie biegło spokojnym, niezmiennym rytmem. Paradoksalnie to właśnie ten brak perfekcyjności sprawia, że jest doskonały. Zdecydowanie lepiej wychodzi autorce kreowanie postaci męskich, ich charakter jest niepozbawiony wad i o wiele przyjemniejszy w odbiorze.

Chociaż spodziewałam się większego nacisku na ukazanie relacji Witkacego z córką, niespodziewanie o wiele większą uwagę przyciąga Sęp. Tajemniczy duch opiekuńczy, który do tej pory czytelników bawił, a bohatera denerwował, na naszych oczach zmienia się w kogoś zupełnie innego. To właśnie jego wątek jest siłą napędową tej książki, to jego historia budzi największą ciekawość i emocje. Na szczęście, mimo wszystko, Witkacy nie stał się miałki, a jego niepowtarzalny charakter nadal sprawia że jest gwiazdą swojej książki.

Autorka w tej części pozwala nam bliżej poznać nie tylko to co już znane. Wprowadzenie w zaświaty, przedstawienie jej struktur i mitologii było naprawdę fascynujące. Jestem pod wrażeniem, jak wiele Jadowskiej udało się wyciągnąć ze znanych mitów, a jednocześnie dodać te stworzone przez siebie i zmieszać je tak, że nie budzą najmniejszych zastrzeżeń. Mrugnięcie okiem w stronę pop kultury i umieszczenie w książce postaci J.H. (zauważyliście gdzie i kogo?) było genialnym posunięciem. Googlowanie faktów z biografii artysty i porównywanie ich z tymi podsuniętymi w książce było dla mnie ogromną frajdą, a autorka automatycznie zyskała dodatkowe punkty.

Chociaż z początku akcja powieści wydawała się zmierzać w zupełnie inna stronę, zdecydowana większość Szamańskiego Tanga rozgrywa się na płaszczyźnie duchowej. Wątek rozgrywający się z początku książki został urwany i zapewne stanie się kołem napędowym kolejnego tomu. Mam nadzieję, że Aneta Jadowska pisze naprawdę szybko, bo ja już nie mogę doczekać się kontynuacji.

Sięgając po książkę Anety Jadowskiej zawsze mam mieszane uczucia. Z jednej strony przychylność tysięcy fanów zagwarantowała jej Heksalogia o wiedźmie, z drugiej jednak to właśnie ta seria stała się powodem mojej początkowej niechęci do niej. Bohaterka która niebezpiecznie przypomina Mary Sue irytowała mnie na tyle, że dała radę przyćmić nawet niesamowicie kuszących męskich...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Katarzyna Berenika Miszczuk to autorka która bardzo dobrze czuje się w fantastyce, a seriami o Wiktorii Biankowskiej czy Kwiecie paproci zdobyła sobie grono oddanych fanów. Mi osobiście bardziej podobała się Druga szansa, jednak i ona miała w sobie nutkę fantastyki. Jak więc autorka odnajdzie się w gatunku tak odmiennym, od tego co do tej pory tworzyła?

Gdy Joanna Skoczek wraca po rozwodzie do Warszawy, postanawia zmienić trochę w swoim życiu. Zamiast trampek nie rozstaje się ze szpilkami, rozpoczyna rezydenturę w szpitalu psychiatrycznym, postanawia ograniczyć czekoladę i… zdobywa nowego wielbiciela. Niestety Joanna nie planowała związków, a już na pewno nie cieszy jej morderca z obsesją na jej punkcie.

Dzięki Drugiej szansie wiem, że autorka bardzo swobodnie czuje się w tematyce szpitali psychiatrycznych. Zarówno w Obsesji jak i poprzedniej powieści, potrafi naprawdę skrupulatnie oddać realia rządzące tym dość specyficznym miejscem. Chociaż tym razem czekało ją o wiele trudniejsze zadanie- tym razem świat był realny, obdarty z fantastyki naginającej pewne prawa, a bohaterka nie była pacjentką a lekarką. Doszedł przez to szereg proceduralnych zagadnień, które przy nieodpowiednim potraktowaniu mogły położyć całą powieść. Na szczęście medyczne wykształcenie autorki i dobry research, sprawiły że czytelnik nie tylko mógł zagłębić się w tą służbową stronę szpitala, ale dzięki odpowiedniemu objaśnieniu, rozumiał każdą procedurę czy skomplikowane zależności.

Od pierwszych chwil polubiłam główną bohaterkę, chociaż z reguły gdy czytam o kobiecie do której wzdycha prawie każdy napotkany facet, czuję raczej zażenowanie, a nie sympatię. Na szczęście liczba adoratorów pani doktor została ograniczona do niezbędnego fabularnego minimum, a sympatyczna natura Joanny jest wystarczającym usprawiedliwieniem dla tego uroczego tłumu. Bo umówmy się, troje to już tłum. Miszczuk, mimo że z reguły tworzy powieści raczej młodzieżowe doskonal udźwignęła psychikę dorosłej kobiety, nie przerysowując jej, ani nie udoskonalając na siłę. Dawno nie spotkałam tak autentycznej osobowości wśród postaci kobiecych. Niewymuszony styl bycia i sposób myślenia niepozbawiony poczucia humoru, odruchowo wręcz wzbudza sympatię w czytelniku.

Drugi plan zdecydowanie należy do mężczyzn i tutaj niektóre cechy charakteru są dość mocno przerysowane. Zazdrość jest bardzo impulsywna, złość przeradza się we wściekłość, a pewność siebie i poczucie humoru przekraczają momentami normy. Nie jest to jednak pomyłka, a celowy zabieg mający na celu podkreślenie pewnych cech osobowości, tak by manipulować czytelnikiem i podsuwać mu wskazówki. Od razu wiemy do kogo czuć sympatię, kto nas niepokoi, a kto nie jest do końca szczery.

Muszę przyznać, że będąc w połowie powieści wiedziałam już kto jest mordercą. Już nawet miałam w głowie ułożony fragment recenzji o tym, jaka to jestem przewidująca i jak ciężko mnie oszukać. Chciałam też delikatnie dać do zrozumienia autorce, że musi bardziej postarać się następnym razem. Kończąc książkę, musiałam przyznać sama przed sobą, że dałam się wywieść w pole. Uczciwie też przyznaję to przed wami, a autorce zwracam honor który, przynajmniej przez chwilę i w myślach, ale jednak jej odebrałam.

Świetnie się przy Obsesji bawiłam, i tak to jest właściwe słowo. Książka, mimo że z założenia thriller napisana jest raczej w luźny i pełen poczucia humoru sposób. Nie jest to powieść przez którą będziemy bali się w nocy wyjść do łazienki, ale zdecydowanie spędzimy przy niej przyjemnie czas. Cieszę się, że Miszczuk postanowiła eksperymentować z różnymi gatunkami, chociaż takie ryzyko nie zawsze wychodzi autorowi na dobre. Na szczęście w tym wypadku się udało i można książkę z czystym sercem polecać innym.

Katarzyna Berenika Miszczuk to autorka która bardzo dobrze czuje się w fantastyce, a seriami o Wiktorii Biankowskiej czy Kwiecie paproci zdobyła sobie grono oddanych fanów. Mi osobiście bardziej podobała się Druga szansa, jednak i ona miała w sobie nutkę fantastyki. Jak więc autorka odnajdzie się w gatunku tak odmiennym, od tego co do tej pory tworzyła?

Gdy Joanna Skoczek...

więcej Pokaż mimo to