-
Artykuły
James Joyce na Bloomsday, czyli 7 faktów na temat pisarza, który odmienił literaturęKonrad Wrzesiński9 -
Artykuły
Śladami autorów, czyli książki o miejscach, które odwiedzali i opisywali twórcyAnna Sierant10 -
Artykuły
Czytamy w weekend. 14 czerwca 2024LubimyCzytać467 -
Artykuły
Znamy laureatki Women’s Prize for Fiction i wręczonej po raz pierwszy Women’s Prize for Non-FictionAnna Sierant15
Biblioteczka
Książka zdatna do czytania bez końca. Książka, którą można pocieszyć się w słabszy dzień, książka idealna na popołudnie pod kocem, książka, nad którą wciąż się uśmiechasz. Urocza, lekka i zabawna - żadne dzieło sztuki, ale ile przyjemności. Że za słodka? Nie róbmy z siebie takich cyników, słodka w dobrym guście wedlowskiej czekolady, a nie jarmarcznych landrynek. A któż by zacnym Wedlem pogardził? (nie, nie zgarnęłam milionów za kryptoreklamę!)
Cath, główna i tytułowa bohaterka, istne wcielenie wiernej fanki (ale spokojnie, nie z rodzaju tych uganiających się z piskiem za obiektem adoracji) przybywa na Uniwersytet, co jest zapewne najbardziej szaloną sprawą w jej dotychczasowym życiu. Mimo że to skrajny typ samotniczki, która najchętniej spędzałaby czas, waląc w klawiaturę i pisząc kolejne odcinki fanfika o Simonie Snowie, dziewczyna przeżywa konfrontacje z rzeszą bliźnich. Nie są to może perełki kreacji bohaterów, ale każdego za coś polubiłam: od Pieprzonego Kelly'ego za komentarze, które walił o nim ojciec Cath, poprzez Nicka - za to, że pisał odręcznie (i tylko za to!), aż po Wren - za jej szorstką przyjaźń. Leviemu poświęcę całe osobne zdanie i sama stanę się piszczącą fanką, której życiowym celem jest wyciągnięcie ukochanego z kart książki - jedna kwestia tylko. Cały czas kojarzył mi się z dżinsami wiadomej marki! (to również nie jest kryptoreklama)
Następne, co podobało mi się w "Fangirl", to, paradoksalnie, powolność akcji. Nie potrzebowałam pędzących wydarzeń, wystarczyło mi po prostu przebywanie z bohaterami i nieśpieszne cieszenie się z ich towarzystwa. Czułam się trochę jak wśród własnych przyjaciół - syndrom bycia jeśli nie fangerl, to chociaż bukaholik.
Przyznaję szczerze i z radością (czy też ze szczerą radością albo radosną szczerością), że "Fangirl" było dla mnie wielkim pozytywnym zaskoczeniem. "Eleonora & Park" tejże autorki nieco mnie rozczarowało, ale po wrażeniach z miętowego tomiszcza stawiam Rainbow Rowell na równi z panią Jandy Nelson ("Oddam ci słońce") oraz panem Johnem Greenem, a z mojego amerykańskiego duetu najlepszych pisarzy obyczajowych robi się trio.
Tak więc polecam!
Książka zdatna do czytania bez końca. Książka, którą można pocieszyć się w słabszy dzień, książka idealna na popołudnie pod kocem, książka, nad którą wciąż się uśmiechasz. Urocza, lekka i zabawna - żadne dzieło sztuki, ale ile przyjemności. Że za słodka? Nie róbmy z siebie takich cyników, słodka w dobrym guście wedlowskiej czekolady, a nie jarmarcznych landrynek. A któż by...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Znacie to? Spotykacie kogoś dawno niewidzianego i zatapiacie się w rozmowie tak, jak tylko z tym kimś można. Albo zamykacie oczy i wracacie do wspomnień, do czasów, które już nie wrócą… O, albo po dłuuuuuugiej podróży wracacie do ciepłego domu… Ja właśnie tak czuję się, gdy czytam „Felixa, Neta i Nikę” – jak to w domu, raz bywa lepiej, raz gorzej, ale zawsze swojsko i przytulnie. Właśnie dlatego z tym większą radością muszę przyznać, że „Klątwa Domu Mckillianów” jest kwintesencją tego, co uwielbiam u Kosika.
W trakcie pierwszej części książki umierałam ze śmiechu. Naprawdę, jeszcze kilka lat, a Net z jego tekstami wyląduje w słowniku frazeologizmów jako przykład pod tym hasłem… Nawiasem mówiąc (pisząc?), raz próbowałam czytać FNiN pod ławką w czasie lekcji – ha, domyślacie, że to nie wyszło. Tymczasem trzynasta część serii Kosika po prostu eksploduje zabawnymi sytuacjami i dialogami.
Równocześnie, wraz z postępem fabuły, budzące grozę momenty powoli przejmują kontrolę nad akcją. Na początku mamy jedynie drobne ziarnko niepokoju, niesprecyzowany lęk i owiane mgłą pustkowia, ale wkrótce zaczyna się rollercoaster. Patrząc na całokształt powieści, napięcie przyjmuje różne postacie, lecz ja i tak jestem fanką tego „szkockiego” (przeczytacie – zrozumiecie ;).
Gdy superpaczka przenosi się do Londynu, zauważamy zmianę klimatu (hm, Net rzuciłby, że owszem, w stolicy mniej pada, ale nie to mam na myśli). Robi się nieco bardziej „Kosikowo”, ale i zbyt steampunkowo czy też po prostu fantastycznie jak na niego. Dotychczas znałam go głównie ze strony czysto science-fiction, jednakże to nowe oblicze bardzo mi się spodobało.
Po całej lekturze jestem więcej niż zadowolona, pokochałam tę część i pogratulowałam sobie nosa, by właśnie ją zakupić. No cóż, pozostaje mi napisać jedno: lecę do biblioteki po następną część!
ksiazkobsesja.blogspot.com
Znacie to? Spotykacie kogoś dawno niewidzianego i zatapiacie się w rozmowie tak, jak tylko z tym kimś można. Albo zamykacie oczy i wracacie do wspomnień, do czasów, które już nie wrócą… O, albo po dłuuuuuugiej podróży wracacie do ciepłego domu… Ja właśnie tak czuję się, gdy czytam „Felixa, Neta i Nikę” – jak to w domu, raz bywa lepiej, raz gorzej, ale zawsze swojsko i...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Flawia… Aż nie wiem, co napisać. Na tę część czekałam długo i obawiam się, że przez ten czas robiłam sobie zbyt wielkie nadzieje co do piątego tomu przygód naszej de Luce’ówny. Pierwsze rozdziały jak najbardziej im sprostały: książka wpadła w tę charakterystyczną Bradley’owską atmosferę, z którą tak bardzo chciałam się ponownie spotkać: sielska Anglia, niekończące się pola i żywopłoty oplecione smużkami mgły, a przede wszystkim przemierzająca je pewna już prawie dwunastoletnia pannica na rowerze o wdzięcznym imieniu Gladys. Dalej Buckshaw, ogromne podupadające domostwo, a w nim ojciec i dwie siostry Flawii. Z wielką radością stwierdzam, że Bradley w tej części naprawdę wspaniale poprowadził relacje między dorastającymi pannami de Luce, a nawet ich ojcem, a coraz bardziej zbliżające się kłopoty finansowe zmieniły w nich wiele. Nie zabrakło oczywiście chemicznych wywodów na całkiem ciekawie dobrany temat, w końcu tragiczna tajemnica proboszcza i, oczywiście, zagadka, którą rozwiązać czuje się zobowiązana Flawia de Luce. WIELKI minus: za mało Hewitta! Za mało słownych utarczek z nim, wspólnych podejść i układów! Również po śledztwie spodziewałam się czegoś więcej, brakowało powalających na nogi odkryć i bardziej odkrywczych metod niż ciągłe rozmowy. Mimo to, dzięki akcji pewną nocą, klarującej się sytuacji rodzinnej i relacjom między siostrami, wybaczam wszystko.
ksiazkobsesja.blogspot.com
Flawia… Aż nie wiem, co napisać. Na tę część czekałam długo i obawiam się, że przez ten czas robiłam sobie zbyt wielkie nadzieje co do piątego tomu przygód naszej de Luce’ówny. Pierwsze rozdziały jak najbardziej im sprostały: książka wpadła w tę charakterystyczną Bradley’owską atmosferę, z którą tak bardzo chciałam się ponownie spotkać: sielska Anglia, niekończące się pola...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Super, super, super! Świetna kontynuacja serii Cherub, może nawet jeszcze ciekawsza? Jako, że autor mógł poświęcić misji całość książki, była ona bardziej rozbudowana, podchody bardziej wymagające, umiejętności nabyte w bazie przydawały się częściej, a i temat wydawał się poważniejszy, taki, znów bardziej, realistyczny. Tylko nasi agenci i ich zanjomi z misji: czy oni naprawdę mają po dwanaście lat? Ze względu na relacje między nimi, na to o czym rozmawiają, wydają się starsi o kilka dobrych lat.
ksiazkobsesja.blogspot.com
Super, super, super! Świetna kontynuacja serii Cherub, może nawet jeszcze ciekawsza? Jako, że autor mógł poświęcić misji całość książki, była ona bardziej rozbudowana, podchody bardziej wymagające, umiejętności nabyte w bazie przydawały się częściej, a i temat wydawał się poważniejszy, taki, znów bardziej, realistyczny. Tylko nasi agenci i ich zanjomi z misji: czy oni...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Gdy tylko usłyszałam o książce, w której autor opisuje losy nastolatków przynależących do, oczywiście fikcyjnej, komórki brytyjskiego wywiadu o nazwie CHERUB, postanowiłam ją przeczytać ;). Z pozycją wiązałam duże nadzieje i, z radością przyznaję, nie zawiodłam się. Od początku polubiłam głównego bohatera oraz jego siostrę, a lekki sposób napisania, poskładane w sensowną całość wydarzenia i poważny charakter jednostki (nazywanie nastolatków "funkcjonariuszami", całe szkolenie podstawowe, odpowiedzialność wymagana od dzieciaków itd.) dopełniły moją bardzo pozytywną ocenę. POLECAM
ksiazkobsesja.blogspot.com
Gdy tylko usłyszałam o książce, w której autor opisuje losy nastolatków przynależących do, oczywiście fikcyjnej, komórki brytyjskiego wywiadu o nazwie CHERUB, postanowiłam ją przeczytać ;). Z pozycją wiązałam duże nadzieje i, z radością przyznaję, nie zawiodłam się. Od początku polubiłam głównego bohatera oraz jego siostrę, a lekki sposób napisania, poskładane w sensowną...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Kiedy pierwszy raz spojrzałam na czternastą część serii Kosika, myślałam, że się przewidziałam. Że to nie to. Że to nie FNiN. Że to... Z tego co wiem, nie ja jedna rozważałam w takich kategoriach zdesperowanego czytelnika.
Okładka. Tytuł. Że łot?!
Z niegasnącą wciąż nadzieją, że mimo rysunku na okładce, który zbyt przypomina kreskę Kosika, ale nią nie jest, że mimo tak niekosikowego tytułu, który Kosika jednak niezaprzeczalnie jest, "(nie)Bezpieczne Dorastanie" będzie czymś dobrym.
I?
Dobra, oddaję to Autorowi - na okładce i w tytule czuć jego tylko szczątkową obecność, ale w środku Kosik pełną parą! Poczwórna nawet jego dawka - bo do grona trzech superbohaterów dołączyła czerwonowłosa panna. "Felix, Laura, Net i Nika"? "Felix, Net, Nika i Laura"? Nie, to jeszcze nie pora na ten szok...
W czternastej części Kosik powraca do świata, jaki znamy z poprzednich części serii. Nie da się zaprzeczyć, że "Klątwa McKillianów" była nieco oderwana od fninowej rzeczywistości, ale już zdążyliśmy do niej powrócić. Swojsko się zrobiło, gdy na horyzoncie zamajaczył garnitur Stokrotki, pewien program komputerowy się ujawnił w pełnych grozy chwilach, a agent Mamrot znów mruczał pod nosem dane osobiste.
Wszystko to oplotła całkiem zgrabna fabuła, którą jednak docenia się później - gdy wszystko wychodzi na jaw, z pozoru nieistotne fakty okazują się jakże ważne, a superpaczka plus sztuk jeden w gratisie znów rusza ratować świat.
Ratowanie świata, o ile wiem, nie jest jednak pretekstem, by móc traktować czytelnika jak skończonego idiotę. Rozumiem, że może i jestem trochę starsza niż większość fanów FNiNu (z drugiej strony, nie przesadzajmy), ale przecież dwa lata temu też wiedziałam, co to jest CV!!! Być może to przez to książka nabrała nagle jakiegoś dość infantylnego odcienia...
Aby zakończyć tę recenzję odpowiednio melancholijnym akcentem, zauważę, że to pierwszy raz, gdy przede mną nie ma żadnej wydanej już części Kosika!Aż się łezka w oku kręci...Tak by się chciało, bo po na tyle satysfakcjonującej lekturze "(nie)Bezpiecznego Dorastania", nie mogę się doczekać następnych książęk!
Kiedy pierwszy raz spojrzałam na czternastą część serii Kosika, myślałam, że się przewidziałam. Że to nie to. Że to nie FNiN. Że to... Z tego co wiem, nie ja jedna rozważałam w takich kategoriach zdesperowanego czytelnika.
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toOkładka. Tytuł. Że łot?!
Z niegasnącą wciąż nadzieją, że mimo rysunku na okładce, który zbyt przypomina kreskę Kosika, ale nią nie jest, że mimo tak...