-
ArtykułyJames Joyce na Bloomsday, czyli 7 faktów na temat pisarza, który odmienił literaturęKonrad Wrzesiński8
-
ArtykułyŚladami autorów, czyli książki o miejscach, które odwiedzali i opisywali twórcyAnna Sierant8
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 14 czerwca 2024LubimyCzytać459
-
ArtykułyZnamy laureatki Women’s Prize for Fiction i wręczonej po raz pierwszy Women’s Prize for Non-FictionAnna Sierant15
Biblioteczka
2022-11
2017-03
W lutym miałam szczęście przeczytać książki, które prawdopodobnie będą moimi książkami roku ("Ganbare!" i "Dziki łabędź" chociażby), a w marcu miałam pecha natrafić na najgorszą książkę roku, co jest o tyle bolesne, że oczekiwania miałam bardzo duże.
Jak na książkę o przyprawach, o niezwykle cennych "korzeniach", do których dostęp wpływał na politykę, podróże, odkrycia i - bez mała - kształt świata, książka ta jest niesamowicie... nudna. Mdła. Bez wyrazu. Bez smaku.
Największy kłopot miałam przy rozpoznaniu, jaka właściwie jest jej funkcja.
Opracowanie historyczne? Nie, niestety, za dużo jest tu ogólników w stylu "wtedy", "przez klika stuleci", "w przeszłości" etc. Oczywiście rozumiem, że ze względu na specyfikę tematu trudno o dokładne dane, o momenty graniczne pewnych procesów, ale skoro autor podejmuje się pisania na taki temat, to przydałoby się zadbać o warstwę merytoryczną.
Przewodnik? Niestety, również tutaj "Odyseja aromatyczna" się nie sprawdza, bo niemal wszystkie peregrynacje autora sprowadzają się do tego, że przybył do jakiegoś miasta szukać pozostałości bazaru sprzed czterystu lat/szczątków kultury kupieckiej, a nie znalazł nic. Niestety, "Odyseja aromatyczna" nie jest w większym stopniu szkicem kulturoznawczym, etnograficznym, antropologicznym niż jest przewodnikiem.
Najgorsze jednak było to, że książka Nabkuna próbuje być kroniką rodzinną, gdzie autor oczywiście wywodzi swoją genealogię od królewskich plemion z pustyń Arabii Szczęśliwej. Miejscami miałam ochotę skierować do autora proste pytanie: "Co mnie to obchodzi? Miało być o cynamonie!".
Jest w tej książce kilka godnych uwagi fragmentów, szczególnie o Nabatejczykach i kupcach arabskich operujących w Azji Wschodniej i Południowej, o wielkiej polityce, która tam się właśnie kształtowała, ale to wciąż trochę za mało, żeby wyszło to na dobre całości. "Historia smaku" Bruce'a była lekturą i bardziej wartościową, i przyjemniejszą.
Komu przypadnie do gustu? Na pewno będzie gratką dla osób zainteresowanych kulturą takich krajów, jak Oman, Jemen, Jordania, Syria. Opisy tamtych rejonów są plastyczne i barwne - mnie nie porwały, ale może innym przypadną do gustu.
W lutym miałam szczęście przeczytać książki, które prawdopodobnie będą moimi książkami roku ("Ganbare!" i "Dziki łabędź" chociażby), a w marcu miałam pecha natrafić na najgorszą książkę roku, co jest o tyle bolesne, że oczekiwania miałam bardzo duże.
Jak na książkę o przyprawach, o niezwykle cennych "korzeniach", do których dostęp wpływał na politykę, podróże, odkrycia i -...
2012-02
Trudno oprzeć się wrażeniu, że "zwyczajna" kuchnia epoki georgiańskiej, potrawy podawane w średniozamożnych domach, dziś mogą być szczytem wyrafinowania, luksusu i oryginalności, ale to właśnie sugeruje książka kucharska oparta na notatniku wżenionej w rodzinę Austen Marthy Lloyd, której przepisy stanowią trzon tej publikacji. Największym atutem są oryginalne przepisy z XVIII wieku - oczywiście opatrzone przepisami możliwymi do zastosowania dziś - chociaż można odnieść wrażenie, że ówczesna sztuka kulinarna opierała się głównie na czerwonym mięsie, maśle, pomarańczach, cytrynach i gałce muszkatołowej.
To, co mnie zainteresowało najbardziej, to pierwsza część książki kucharskiej, poświęcona kulturze jedzenia, ucztowania i przygotowywania potraw w XVIII wieku, oraz funkcji, jaką jedzenie pełniło w powieściach Austen: dokładnie to, czego zabrakło w książce Napierały o XVIII-wiecznym Londynie!
Trudno oprzeć się wrażeniu, że "zwyczajna" kuchnia epoki georgiańskiej, potrawy podawane w średniozamożnych domach, dziś mogą być szczytem wyrafinowania, luksusu i oryginalności, ale to właśnie sugeruje książka kucharska oparta na notatniku wżenionej w rodzinę Austen Marthy Lloyd, której przepisy stanowią trzon tej publikacji. Największym atutem są oryginalne przepisy z...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2008-11
Rzeczywiście, intrygujący smakołyk.
Jest to jedna z bardziej zaskakujących powieści, z jakimi w życiu się zetknęłam. Bohater w barwny i kwiecisty sposób opisuje potrawy i niuanse ich przyrządzania tak, jakby był spadkobiercą Brillant-Severina co najmniej, i jest w tym tak czarująco zmysłowy, że można zakochać się już w sposobie, w jaki czyni jedzenie punktem wyjścia dla dygresji, jaką jest historia jego życia. Po jakimś czasie okazuje się, że ten urokliwy, nieco ekscentryczny człowiek jest przede wszystkim bufonem i egocentrykiem, zdolnym do popełnienia zbrodni – zabija rodziców, brata, swoją ukochaną i jej męża, przyjaciół i opiekunów – dla samego kaprysu, dla sztuki, w sposób tak staranny, że nikt ani przez chwilę nie posądza go o jakąkolwiek pomoc tragicznemu losowi, który zabiera mu kolejno wszystkich jego bliskich. Zaiste, Donatien de Sade byłby dumny. Stopniowo, powoli, sympatia do bohatera zamienia się w niechęć i wstręt, na tyle głęboki, że jeszcze jakiś czas po skończeniu lektury nie mogłam przestać myśleć o tym, jakim cholernym skurwysynem był ten człowiek, a to, jak długo książka pozostaje mi w pamięci, jest dla mnie miarą przynajmniej jej poziomu.
Rzeczywiście, intrygujący smakołyk.
Jest to jedna z bardziej zaskakujących powieści, z jakimi w życiu się zetknęłam. Bohater w barwny i kwiecisty sposób opisuje potrawy i niuanse ich przyrządzania tak, jakby był spadkobiercą Brillant-Severina co najmniej, i jest w tym tak czarująco zmysłowy, że można zakochać się już w sposobie, w jaki czyni jedzenie punktem wyjścia dla...
2008-07
Traktat „O duchu herbaty” Sen Sohitsu, głowy rodu Urasenke (dla przypomnienia: jedyna z trzech japońskich szkół herbaty, która ma filie również w Polsce, goście tegorocznej edycji Dni Japońskich, o czym pisałam tu jakiś czas temu), zawierająca krótką historię estetyki i filozofii drogi herbaty. Każdy, kto zetknął się kiedykolwiek z jakimkolwiek traktatem o estetyce i filozofii prawdopodobnie teraz się wzdryga, tymczasem obawy w tym wypadku okazują się płonne, bo poza dość ciężkim wstępem, całość napisana jest lekko, ze swadą, która sprawia, że wszystkie treści filozoficzne okazują się być łatwe, proste, przystępne – przynajmniej na poziomie merytorycznym.
Traktat „O duchu herbaty” Sen Sohitsu, głowy rodu Urasenke (dla przypomnienia: jedyna z trzech japońskich szkół herbaty, która ma filie również w Polsce, goście tegorocznej edycji Dni Japońskich, o czym pisałam tu jakiś czas temu), zawierająca krótką historię estetyki i filozofii drogi herbaty. Każdy, kto zetknął się kiedykolwiek z jakimkolwiek traktatem o estetyce i...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2010-06
Coś uroczego. Pewnie, że uroczego dla amatorów, bo dla każdego innego przebrnięcie przez wyliczenie chorób, związki między organami, smakami a żywiołami albo sposoby zbierania herbaty mogą być nudne i ciężkostrawne, ale klimat tej książki, problemy, jakie porusza, nakazy, jakie zawiera - to jest stara buddyjska Japonia w pigułce, aż się chętnie czyta. Szkoda tylko, że takie króciutkie. No i dodatkowy plus za to, że jest to jedna z naprawdę nielicznych - poza Księgą Herbaty Okakuro Kakuzo i O duchu herbaty Sen Soshitsu - książka o herbacie. Filiżanki i czarki w górę!
Coś uroczego. Pewnie, że uroczego dla amatorów, bo dla każdego innego przebrnięcie przez wyliczenie chorób, związki między organami, smakami a żywiołami albo sposoby zbierania herbaty mogą być nudne i ciężkostrawne, ale klimat tej książki, problemy, jakie porusza, nakazy, jakie zawiera - to jest stara buddyjska Japonia w pigułce, aż się chętnie czyta. Szkoda tylko, że takie...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2013-05
Eric Schlosser pokazuje, czym jest metaforyczna druga strona hamburgera.
Rozczaruje się ten, kto szuka bezmyślnego plucia jadem: każde zdanie, każda teza są tu dokładnie udokumentowane, podane do znudzenia wręcz rzetelnie i z całą troską o obiektywność faktów. Schlosser pokazuje zatem, skąd się wzięły fast foody, jakie było tło i przyczyny niebywałego wzrostu ich popularności i wreszcie - jakie skutki wywierają dziś na uprawę roli, hodowlę bydła, warunki pracy, ustawodawstwo amerykańskie i kształtowanie nawyków społecznych. Oczywiście, wszyscy mniej więcej wiemy, czym jest fast food i jego wpływ, począwszy od makdonaldyzacji kultury skończywszy na rosnącym problemie otyłości, ale Schlosser pozwala zajrzeć jeszcze głębiej - i to, co pokazuje, jest wstrząsające. Nie efekciarsko, nie sensacyjnie, ale w sposób zmuszający do refleksji nad tym, co reklama robi z dziećmi, dlaczego właśnie z dziećmi, co to znaczy dla społeczeństwa i jak olbrzymie mechanizmy społeczne, prawne i ekonomiczne wprawiają w ruch całą tę machinę, produkującą niewinnie wyglądające bułeczki z kotlecikiem. Owszem, rzecz dotyczy głównie Stanów, ale nasuwa się nieuchronne pytanie, czy w ogóle, a jeśli tak, to kiedy opisane w tej książce problemy staną się udziałem nas, Europejczyków. Schlosser nie straszy, nie kiwa paluszkiem, nie przyjmuje pozy moralnej wyższości, nie potępia, nie grzmi z ambony, ale rzeczowo pokazuje stworzony przez fast food świat, w którym przyszło nam żyć i uczula na mechanizmy, które w nim działają.
Książka jest obszerna i w toku niektórych wyjaśnień wymaga od czytelnika sporej cierpliwości, natomiast jest warta włożonego w lekturę wysiłku.
Nie po to, żeby wpędzić się w stany lękowe i zaszczepić trwałą nieufność wobec świata. Po to, żeby mieć świadomość, jak ten świat może działać i dlaczego czasem lepiej wiedzieć, żeby zachować chociaż minimum wolności wyboru.
Eric Schlosser pokazuje, czym jest metaforyczna druga strona hamburgera.
Rozczaruje się ten, kto szuka bezmyślnego plucia jadem: każde zdanie, każda teza są tu dokładnie udokumentowane, podane do znudzenia wręcz rzetelnie i z całą troską o obiektywność faktów. Schlosser pokazuje zatem, skąd się wzięły fast foody, jakie było tło i przyczyny niebywałego wzrostu ich...
2013-12-01
Jestem bardzo, ale to bardzo rozczarowana. Książka, która zapowiadała się na rarytas i smakołyk okazała się raczej mdła i nieciekawa jak ciągnący się za długo obiad - nie wiem, czy dlatego, że autorowi brakuje talentu, czy dlatego, że chciał umieścić w niej wszystko, czy właśnie dlatego, że umieszczając wszystko, nie zostawił miejsca na żadną głębszą analizę poruszanego problemu.
"Sushi i cała reszta" to kolejna książka z popularnego gatunku "gaijin odkrywa Japonię dla siebie" a to, niestety, skutkuje tym, że opisuje to samo, co inni przygodni turyści, olśnieni i zachwyceni tymi samymi miejscami, tymi samymi zwyczajami i tymi samymi różnicami kulturowymi.
Jest więc trochę prób pisania reportażu, ale jak na złość powierzchownych i o miernej raczej wartości merytorycznej, na głębszą refleksję zabrakło już miejsca i prawdopodobnie także pomysłu.
Jest trochę historii kultury i historii jedzenia, ale raczej skrótowo i pobieżnie, stąd takie kwiatki, jak nazywanie od zarania swoich dziejów mieszczańskiego teatru kabuki sztuką arystokratów. Kto natomiast interesuje się japońską sztuką kulinarną, niech raczej sięgnie po książkę Kordzińskiej-Nawrockiej poświęconej temu zagadnieniu - korzyści nieporównanie większe.
Jest tu trochę pamiętnika, niewątpliwie fascynujących dla tych, którzy lubią opowieści o parze rozwydrzonych chłopców i zmaganiach rodziców z tym nieokiełznanym żywiołem oraz przygód autora, sprowadzających się do tego, że dojechał w miejsce, gdzie się przejadł i popełnił gafę.
Prawdopodobnie były też ambicje, aby w książce znalazły się elementy kulinarne i "smakoszowskie" - na tym polu sytuacja jest nieco lepsza, ale słabiutki warsztat autora, wprost przyznającego, że opisanie smaku to trudne zajęcie, nie poodnosi jakości tej jałowej pisaniny.
W całej książce znalazłam może cztery ciekawe fragmenty (glutaminian sodu, targ Tsukiji, pobyt na Okinawie, najlepsza kolacja świata), które nadal nie zaspokoiły mojej ciekawości ani nie pozostawiły z wrażeniem, że książka ma szanse się wybronić.
Pewnie, że przez blisko czterysta stron peregrynacji w założeniu kulinarnych da się przebrnąć. Pytanie tylko po co?
Jestem bardzo, ale to bardzo rozczarowana. Książka, która zapowiadała się na rarytas i smakołyk okazała się raczej mdła i nieciekawa jak ciągnący się za długo obiad - nie wiem, czy dlatego, że autorowi brakuje talentu, czy dlatego, że chciał umieścić w niej wszystko, czy właśnie dlatego, że umieszczając wszystko, nie zostawił miejsca na żadną głębszą analizę poruszanego...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2010-03-01
Zaprawdę, tylko żyjący za czasów ancien regime’u Francuz mógł napisać książkę o smaku, potrawach, wymaganiach co do przygotowania i podania oraz poprzeć to takimi anegdotkami. Zresztą, czego się spodziewać po książce, której rozdziały mają takie tytuły jak: „Teoria smażenia”, „O pragnieniu”, „Filozoficzna historia kuchni” czy „Posłanie do gastronomów Starego i Nowego Świata”. Bajka!
Zaprawdę, tylko żyjący za czasów ancien regime’u Francuz mógł napisać książkę o smaku, potrawach, wymaganiach co do przygotowania i podania oraz poprzeć to takimi anegdotkami. Zresztą, czego się spodziewać po książce, której rozdziały mają takie tytuły jak: „Teoria smażenia”, „O pragnieniu”, „Filozoficzna historia kuchni” czy „Posłanie do gastronomów Starego i Nowego...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2011-11-01
Portugalia, Maroko, Meksyk, Kambodża, Wietnam, Japonia... brzmi jak podróż marzeń, prawda? Jeśli jeszcze dodać do tego możliwość spróbowania najbardziej oryginalnych, wyszukanych i niezwykłych potraw kuchni każdego z odwiedzanych miejsc, podróż marzeń ma szanse stać się czystą doskonałością.
Ma szanse. I bardzo boli, kiedy się nie staje.
Czego zabrakło książce Bourdaina? Sprawnego, lekkiego pióra. Erudycji autora, bo prawdą jest, że podróże kształcą wykształconych. Erudycji i wrażliwości, które zamieniłyby konsumpcyjną, prostacką, amerykańską wyprawę na żarcie w relację z podróży magicznych.
Mamy zatem autora, który wylicza, gdzie jakimi substancjami się odurzał i z rozbrajającą szczerością wyznaje, że goszczony w Maroku przez niezwykłą parę znawców kultury tego kraju, okazał się kompletnym ignorantem, a na kolację, nagrywaną na potrzeby programu rozrywkowego, przyszedł upalony haszyszem tak, że ledwie kontaktował z otoczeniem. Miała być błyskotliwa rozmowa przy stole, skończyło się... no właśnie, skończyło się na tym, czym jest książka Bourdaina.
Mamy autora, który ilekroć staje przed wyzwaniem przedstawienia czytelnikowi zachwycającego widoku albo opisania posiłku, który zrobił na nim szczególne wrażenie, wprost pisze, że nie ma na to słów i kropka.
Ta książka jest dla mnie Rozczarowaniem Miesiąca. Niby przez trzysta stron Bourdain próbuje opisać odwiedzane miasta, ich atmosferę i wspomnienia z posiłków, ale całość jest tak nudna, monotonna i nużąca, że nie pamiętam, co ostatnio aż tak mnie wymęczyło.
Nie twierdzę, że każdy, kto wybiera się w daleką podróż do egzotycznego kraju, musi przedstawić dyplom kulturoznawcy i zdać egzamin z wiedzy o kulturze i historii celu podróży. Twierdzę natomiast, że im większa wiedza autora, pozwalająca mu lepiej zrozumieć to, z czym się styka, i im większa wrażliwość, tym większa szansa na niezwykłą, wzruszającą relację.
Bourdain kończy swoją książkę rozdzialikiem poświęconym leniwym wakacjom z żoną i popołudniowemu wypadowi na takie sobie hamburgery w pobliskiej restauracyjce. Bardzo bym sobie życzyła, żeby nie ruszał się z miejsca swoich wakacji i nie uszczęśliwiał świata swoimi podróżniczymi wspomnieniami, naprawdę. Strata byłaby niewielka.
Jest jeszcze jedna rzecz, przez którą nóż mi się w kieszeni otworzył: Bourdain zaproszony na oficjalny bankiet zgrupowania wegan, nie zostawia na nich suchej nitki, zarzucając moralną obojętność wobec głodującego Trzeciego Świata, snobizm i pyszałkowatość. Sam natomiast zdaje się doskonale czuć w roli typowego amerykańskiego turysty, którego nie obchodzi kraj ani ludzie, z których gościnności korzysta, kiedy nie z głodu, a dla czystego kaprysu w Wietnamie na jego oczach i dla niego zabijają kobrę, aby autor w całości mógł ją skonsumować.
Ta dodatkowa porcja samoośmieszenia naprawdę nie była potrzebna.
Portugalia, Maroko, Meksyk, Kambodża, Wietnam, Japonia... brzmi jak podróż marzeń, prawda? Jeśli jeszcze dodać do tego możliwość spróbowania najbardziej oryginalnych, wyszukanych i niezwykłych potraw kuchni każdego z odwiedzanych miejsc, podróż marzeń ma szanse stać się czystą doskonałością.
Ma szanse. I bardzo boli, kiedy się nie staje.
Czego zabrakło książce Bourdaina?...
2012-02-01
Spodziewałam się czegoś więcej, stylem, humorem i ciekawostkami przypominającego eseje Stommy w "Żywotach zdań swawolnych", ale nie mogę powiedzieć, żebym się bardzo rozczarowała. Owszem, zostaje lekkie uczucie niedosytu - barwności, szczegółów - ale w gruncie rzeczy książka Bruce'a jest porcją przyjemniej lektury na wieczór czy do tramwaju: bezpretensjonalna, miejscami żartobliwa, okraszona ciekawostkami, przepisami, wspomnieniami z podróży i przede wszystkim: historią przypraw i smaków, bez których trudno wyobrazić sobie życie. Czekolada, kawa, pieprz a także mąka, ziemniaki, pomidory, cebula i oliwa - te właśnie wszystkim znane składniki lubianych potraw przedstawia Bryan Bruce od tej tajemniczej, niecodziennej strony.
Spodziewałam się czegoś więcej, stylem, humorem i ciekawostkami przypominającego eseje Stommy w "Żywotach zdań swawolnych", ale nie mogę powiedzieć, żebym się bardzo rozczarowała. Owszem, zostaje lekkie uczucie niedosytu - barwności, szczegółów - ale w gruncie rzeczy książka Bruce'a jest porcją przyjemniej lektury na wieczór czy do tramwaju: bezpretensjonalna, miejscami...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2010-02-01
O ile książką można nazwać coś, co ma więcej obrazków niż tekstu. Inna rzecz, że obrazki ładne...
O ile książką można nazwać coś, co ma więcej obrazków niż tekstu. Inna rzecz, że obrazki ładne...
Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toTytuł jest nieco mylący, bo herbata jest zaledwie punktem wyjścia dla rozważań o kulturze i estetyce Japonii. Głęboka znajomość przedmiotu przy jednoczesnym zrozumieniu mentalności Zachodu przyczyniły się do powstania książki wyważonej, pięknej, "mającej w sobie w sam raz herbaty".
Tytuł jest nieco mylący, bo herbata jest zaledwie punktem wyjścia dla rozważań o kulturze i estetyce Japonii. Głęboka znajomość przedmiotu przy jednoczesnym zrozumieniu mentalności Zachodu przyczyniły się do powstania książki wyważonej, pięknej, "mającej w sobie w sam raz herbaty".
Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo tobardzo użyteczna, zawiera wiele ciekawostek o herbacie i jej historii, ale na co tyle przepisów - nie wiem.
bardzo użyteczna, zawiera wiele ciekawostek o herbacie i jej historii, ale na co tyle przepisów - nie wiem.
Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2010-02-01
Cudny zabytek sowieckiej literatury spod znaku „Rosja a herbata”, „Rosja a tradycja picia/produkcji/kultury herbaty w świecie”, „Herbaty Związku Radzieckiego a herbaty świata” i tak dalej...
Cudny zabytek sowieckiej literatury spod znaku „Rosja a herbata”, „Rosja a tradycja picia/produkcji/kultury herbaty w świecie”, „Herbaty Związku Radzieckiego a herbaty świata” i tak dalej...
Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Największym problemem, jaki miałam z tą książką, była forma rozmowy czy wywiadu - może tak jest taniej i szybciej? A wystarczyło tylko zadbać o logiczną ciągłość monograficznego artykułu, żeby całość znacznie zyskała na wartości.
Chociaż rozmówcy starają się trzymać określonego tematu, nie unikają powtórzeń, na przykład do ciągle tych samych książek kulinarnych czy postnych tradycji. Bardzo tu pożądaną chronologiczną ciągłość zastępuje luźna, dygresyjna gawęda - więc na jednej stronie zahaczymy o średniowiecze i jednocześnie omówimy kuchnię wczesnego klasycyzmu.
Szkoda, że książka straciła na wartości przez formę, bo sama treść jest ultra ciekawa! Oczywiście nie mogło zabraknąć kolejnej próby obalenia tych nieśmiertelnych mitów aromatycznych przypraw maskujących zapach nieświeżych produktów w kuchni do renesansu i oraz wszechobecności mięsa, to jasne. Ale poza tym "Kapłony i szczeżuje" w niezwykle interesujący sposób pokazują kuchnię i jedzenie jako symbole, jako elementy kultury, wyznaczniki statusu, konstrukcje budujące i podtrzymujące tożsamość, wreszcie jako zjawisko znacznie bardziej skomplikowane niż tylko jako coś, co ma tylko podtrzymywać przy życiu.
Te smakołyki znajdziemy tylko wtedy, jeśli nie znudzi nas zdecydowanie przydługo początek. Jak słusznie zauważył tu jeden z czytelników, warto odpuścić sobie wstęp, w którym autorzy książki omawiają swoją prywatną historię fascynacji jedzeniem i kulinariami.
Czy mogę poprosić o podobną publikację, ale nie w formie pogawędki?
Największym problemem, jaki miałam z tą książką, była forma rozmowy czy wywiadu - może tak jest taniej i szybciej? A wystarczyło tylko zadbać o logiczną ciągłość monograficznego artykułu, żeby całość znacznie zyskała na wartości.
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toChociaż rozmówcy starają się trzymać określonego tematu, nie unikają powtórzeń, na przykład do ciągle tych samych książek kulinarnych czy...