-
ArtykułyJames Joyce na Bloomsday, czyli 7 faktów na temat pisarza, który odmienił literaturęKonrad Wrzesiński9
-
ArtykułyŚladami autorów, czyli książki o miejscach, które odwiedzali i opisywali twórcyAnna Sierant10
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 14 czerwca 2024LubimyCzytać460
-
ArtykułyZnamy laureatki Women’s Prize for Fiction i wręczonej po raz pierwszy Women’s Prize for Non-FictionAnna Sierant15
Biblioteczka
2022-02
2022-01
Dobrze, niech będzie, że mam fatalny gust i lubię kicz, a do tego przechodzę kryzys wieku średniego, ale ten album jest zachwycający - podkręcone kolory, bezimienny tłum, ludzie sprowadzeni do ciemnych sylwetek majaczących na rozedrganych, kolorowych tłach miejskiego pejzażu, ruchliwe skrzyżowania i puste wąskie uliczki... jakie to wszystko jest bezpretensjonalnie śliczne! Nie wiem, czy można lepiej i piękniej sfotografować miejsce, które nie istnieje inaczej, niż tylko w wyobraźni fanów cyberpunka.
Dobrze, niech będzie, że mam fatalny gust i lubię kicz, a do tego przechodzę kryzys wieku średniego, ale ten album jest zachwycający - podkręcone kolory, bezimienny tłum, ludzie sprowadzeni do ciemnych sylwetek majaczących na rozedrganych, kolorowych tłach miejskiego pejzażu, ruchliwe skrzyżowania i puste wąskie uliczki... jakie to wszystko jest bezpretensjonalnie śliczne!...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2021-05
Ależ uwodzi ta książka, ależ uwodzi. Wszystko jest w niej śliczne - śliczna szata graficzna, która kompletnie dyskwalifikuje ją jako przewodnik. Śliczne zdjęcia, których jak na przewodnik też jest za mało. Niebanalne pomysły na miejsca położona z dala od uczęszczanych szlaków - jak na złość pomieszane w turystycznymi must have, potraktowanymi zresztą bardzo po macoszemu, jakby dlatego, że Kioto i Tokio muszą się znaleźć w każdym przewodniku, bo bez tego się nie sprzeda. Niezwykle intrygujące rozmowy z przedstawicielami mniej docenianych japońskich rzemiosł, wokół których to wywiadów można by spokojnie stworzyć całą książkę - i nie wiadomo do czego przyczepione tzw. informacje praktyczne.
Obejrzyjcie "Przewodnik osobisty". Zachwyćcie się tymi zdjęciami. Recykling kimonowy i kimona po europejsku, bambusowe kosze, kratownice i miotełki chasen w opowieściach twórców są tego warte. Resztę można swobodnie opuścić - większość znajdziecie w profesjonalnych przewodnikach, opracowane lepiej i bardziej szczegółowo, często z jeszcze lepszymi zdjęciami.
Ależ uwodzi ta książka, ależ uwodzi. Wszystko jest w niej śliczne - śliczna szata graficzna, która kompletnie dyskwalifikuje ją jako przewodnik. Śliczne zdjęcia, których jak na przewodnik też jest za mało. Niebanalne pomysły na miejsca położona z dala od uczęszczanych szlaków - jak na złość pomieszane w turystycznymi must have, potraktowanymi zresztą bardzo po macoszemu,...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2019-11
Poprzednią książkę o shinrin yoku, czyli papkowaty bełkot Garcii i Mirallesa, zjechałam do gruntu tak, jak w mojej ocenie na to zasługiwał, więc i po tej pozycji nie spodziewałam się niczego lepszego.
A jednak. Nadal uważam, że podobnie jak karoshi, koncepcja cieszenia się i głębokiego przeżywania spacerów po lesie zrobiła się popularna dlatego, że Japończycy ukuli na nią swój własny termin, ale tym razem autor zamiast dorabiać teorie i wmawiać czytelnikowi, że przedmiot jego zainteresowania ma metafizyczną głębię i jest czymś więcej, niż jest, w prosty i bezpretensjonalny sposób przypomina czytelnikowi, że chodzenie po lasach i parkach jest super. Że koi, regeneruje, uspokaja, redukuje stres i najzwyczajniej w świecie cieszy. Przypomina, że czasem warto jest odpocząć inaczej niż przed telewizorem.
Niewiele tu tekstu, a ten, który jest, jest skromny i bardzo prosty. Quing Li pisze trochę o tym, jakie parki w Tokio i jakie lasy w Japonii lubi najbardziej, cytuje także wypowiedzi swoich studentów, którzy równie prosto i bezpretensjonalnie jak sam autor mówią o tym, że w lesie czują się dobrze. Nie potrzeba do tego bagażu japońskiej estetyki, nie ma zawracania głowy celtami, magią, Edenem i cholera wie, czym jeszcze.
Nie ma reklam mistycznych doznań, jest tylko zachęta, żeby zostawić tę książkę w spokoju i wybrać się za miasto do lasu. Kto nie wierzy, niech zerknie na przepiękne zdjęcia (duży plus dla wydawcy za stosowanie "eko" papieru, a nie kredowego potworka). Kto na widok drzew tonących w zielonym mchu i delikatnej mgiełce czuje fizyczną ulgę połączoną z pragnieniem wyjścia do lasu, nie będzie potrzebował większej zachęty.
Poprzednią książkę o shinrin yoku, czyli papkowaty bełkot Garcii i Mirallesa, zjechałam do gruntu tak, jak w mojej ocenie na to zasługiwał, więc i po tej pozycji nie spodziewałam się niczego lepszego.
A jednak. Nadal uważam, że podobnie jak karoshi, koncepcja cieszenia się i głębokiego przeżywania spacerów po lesie zrobiła się popularna dlatego, że Japończycy ukuli na nią...
2019-11
Ta niewielka książeczka to antologia tekstów o zen, zarówno "popełnionych" przez badaczy, jak i przez praktykujących mnichów, uczniów i mistrzów, przedstawicieli Wschodu i Zachodu.
Jak zwykle z antologiami, są tu pęknięcia, rozbieżności, różne punkty widzenia i różne refleksje.
Zzaczyna się od prób odpowiedzi na pytanie, dlaczego ludzie uprawiają zen i czym jest zen (Robert Aitken), aby przejść do historii i praktyki mistrzów bliskich współczesności (Daisetsu Tangen Harada i Daiun Sogaku Harada). Jeśli komuś wydaje się, że zen jest uniwersalny, zachęcam do lektury eseju zwłaszcza tego ostatniego, z jego narzekaniem na to, że adepci z Zachodu nie mogą wysiedzieć długo w zazen, bo bolą ich nogi oraz utyskiwaniu na małą dyscyplinę w obecnych klasztorach.
Dalej przechodzimy do współczesnych opracowań klasycznych nauk zen oraz zachowanych pism mistrzów zen od mniej więcej XIV wieku (Rinzai Gigen, Eihei Dogen Zenji, Daisetz T. Suzuski o naukach Benkeia, Takuan Soho, Hakuin Ekaku Zenji).
Trzecia część to sutry, komentarze, rozważania i "kazania" skierowane do adeptów przez surowymi praktykami - tu wybija się przede wszystkim kompletnie oderwane od rzeczywistości narzekanie na psychologię tłumu w kontekście wojny światowej pomiędzy Sawakim a Uchiyamą.
Czy warto uganiać się za tą książeczką? Jeśli nie miałeś wcześniej styczności z zen, niewiele się z niej dowiesz, poza tym, że zen może być radosne albo koszmarnie totalitarne, może być ascetyczne i surowe albo kontemplacyjne i łagodne, ale że wbrew wszelkim pozorom nie jest wolne od tych samych ograniczeń, jakie można znaleźć we wszystkich wielkich religiach świata, np. twardej doktrynalności.
Być może dla adeptów zen ta książka będzie miała więcej znaczenia, być może bardziej zaawansowane osoby znajdą tu dla siebie duchową pożywkę. Mnie było ciężko.
Ta niewielka książeczka to antologia tekstów o zen, zarówno "popełnionych" przez badaczy, jak i przez praktykujących mnichów, uczniów i mistrzów, przedstawicieli Wschodu i Zachodu.
Jak zwykle z antologiami, są tu pęknięcia, rozbieżności, różne punkty widzenia i różne refleksje.
Zzaczyna się od prób odpowiedzi na pytanie, dlaczego ludzie uprawiają zen i czym jest zen...
2019-11
Widziałam książki ładniej wydane, to prawda, ale ku mojemu zaskoczeniu tu z treścią nie było tak źle. Oczywiście książkę musi otworzyć rys historyczny o rozwoju systemów zapisu języka japońskiego, musi się znaleźć charakterystyka trzech podstawowych stylów kaligrafii, musi się znaleźć sporo szczegółów o przyborach do kaligrafii (pędzel, tusz, kamień do tuszu, papier) - ale to akurat uważam za zaletę. Nawet jeśli zostawiony sam na sam polski czytelnik nigdy nie osiągnie mistrzostwa, które usprawiedliwia kosztowny zakup profesjonalnego kamienia do tuszu najwyższej jakości, miło było przeczytać, że coś takiego istnieje i czym kamienie, tusze, pędzle i papier mogą się od siebie różnić.
Kolejny "smaczek", który mnie urzekł, to podkreślenie związku między kaligrafią a oddechem. Dalej było tylko lepiej: autorka prezentuje różne przykłady w każdym stylu kaligrafii, łącznie z mało czytelnym, ale bardzo dekoracyjnym stylem trawiastym. Oprócz ćwiczeń są również zamieszczone kopie kaligrafii dawnych mistrzów - na przykład haiku Yosy Busona.
Czy z tej książki nauczysz się podstaw kaligrafii japońskiej? Śmiem wątpić. Ale wciąż uważam, że warto do niej zajrzeć z czystej ciekawości, dla tych smaczków i szczegółów o sztuce w zasadzie nieobecnej w polskiej literaturze.
Widziałam książki ładniej wydane, to prawda, ale ku mojemu zaskoczeniu tu z treścią nie było tak źle. Oczywiście książkę musi otworzyć rys historyczny o rozwoju systemów zapisu języka japońskiego, musi się znaleźć charakterystyka trzech podstawowych stylów kaligrafii, musi się znaleźć sporo szczegółów o przyborach do kaligrafii (pędzel, tusz, kamień do tuszu, papier) - ale...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2019-11
Może 30 stron "litego" tekstu zawierającego najbardziej trywialne informacje o systemie zapisu w języku japońskim (hiragana, katakana, kanji) oraz kilka informacji o samej sztuce kaligrafii, które kompletnie nic nie wnoszą - np. siedź prosto, nie garb się, a pędzel trzymaj trzema palcami: kciukiem,w skazującym i środkowym. Zadanie konkursowe - proszę złapać dowolne narzędzie do pisania kciukiem, serdecznym i małym i spróbować się nim posługiwać w sposób kontrolowany.
Tyle teoria. Praktyka polega na tym, że po wstępie teoretycznym mamy kilkadziesiąt znaków o różnym stopniu trudności, we wzorcowym stylu kaisho. Czy można się z tej książki nauczyć, jak ładnie pisać po japońsku? Cóż, ze wszystkich książek do kaligrafii, wschodniej i zachodniej, jakie widziałam, ta mówi najmniej - zapomnijcie o radach technicznych, o tym, na co zwrócić uwagę w kształtach i sposobach prowadzenia linii.
Czy dzięki tej książce nagle zrozumiecie, gdzie w eleganckiej kaligrafii stylu trawiastego ukrywają się poszczególne znaki? Tym bardziej nie.
Po co została wydana, skoro nie mówi nic o kaligrafii ani nie wyjaśnia, jak się jej uczyć? Stawiam na satysfakcję autorów.
Może 30 stron "litego" tekstu zawierającego najbardziej trywialne informacje o systemie zapisu w języku japońskim (hiragana, katakana, kanji) oraz kilka informacji o samej sztuce kaligrafii, które kompletnie nic nie wnoszą - np. siedź prosto, nie garb się, a pędzel trzymaj trzema palcami: kciukiem,w skazującym i środkowym. Zadanie konkursowe - proszę złapać dowolne...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2018-11
Początek nie był obiecujący. Pozwoliłam sobie otworzyć książkę Jabłońskiego w przypadkowym miejscu i natrafiłam na mało zachęcający passus, w którym autor bezlitośnie drwi z feminizmu i równie bezlitośnie krytykuje "Japoński wachlarz" Joanny Bator. Żeby nie było: jestem w stanie zrozumieć, chociaż nie poprzeć, "feministyczne" problemy autora i jestem również świadoma poważnych niedociągnięć w książce Bator, ale zjeżyłam się i tak.
To, że mimo wszystko dałam tej książce szansę, jest paradoksalnie jedną z najlepszych czytelniczych decyzji tego roku.
Zbiór Jabłońskiego tworzą krytyczne eseje poświęcone najbardziej popularnym wydawnictwom o Japonii, jakie ukazały się na polskim rynku w ciągu ostatniej dekady. Są to między innymi wspomniany już "Japoński wachlarz" Joanny Bator, "Z pokorą i uniżeniem" Amelie Nothomb oraz "Imperium znaków" Rolanda Barthesa. Chciałoby się rzec: książki-podręczniki każdego początkującego japonofila. W tym miejscu chciałabym zaznaczyć, że ja również zaczynałam od "Japońskiego wachlarza" oraz powieści Nothomb (pisarki faktycznie cokolwiek egocentrycznej i irytującej) i nie widzę w tym nic Wstydliwego. Powiedziałabym nawet że "Japoński wachlarz", jakkolwiek widzę jego liczne usterki, niedoróbki, niedociągnięcia i błędy formalne, dostarczył mi sporo grzesznej czytelniczej przyjemności.
Jak słusznie zauważyła jedna z poprzednich czytelniczek, aby w pełni docenić klasę tych esejów bardzo przyda się znajomość tekstów, do których się odnoszą. Nie zmienia to jednak faktu, że poziom wnikliwości i spostrzeżeń autora, nieczęsto spotykany typ humanistycznej wrażliwości połączony z niezwykle sprawnym piórem i bezbłędnych warsztatem (zarówno literackim jak i naukowym - proszę zwrócić uwagę na precyzję i logikę przeprowadzanych analiz), to klasa sama w sobie. Śmiem twierdzić, że nawet czytelnik niezaznajomiony wcześniej z wymienionymi pozycjami wyniesie z tej lektury i przyjemność, i sporo pożytku.
Początek nie był obiecujący. Pozwoliłam sobie otworzyć książkę Jabłońskiego w przypadkowym miejscu i natrafiłam na mało zachęcający passus, w którym autor bezlitośnie drwi z feminizmu i równie bezlitośnie krytykuje "Japoński wachlarz" Joanny Bator. Żeby nie było: jestem w stanie zrozumieć, chociaż nie poprzeć, "feministyczne" problemy autora i jestem również świadoma...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2017-09
Od jakiegoś czasu z ciekawością przyglądam się książkom, które wydają "Dwie siostry" - podobają mi się i ich oryginalne, piękne bajki, i wspaniałe opracowania graficzne książek "ilustracyjnych" (bo "obrazkowymi" trudno je nazwać).
Po "Banzai" sięgnęłam i z racji wydawnictwa, i poruszonej tematyki: jak napisać książkę o kulturze japońskiej dla może nie najmłodszych, ale wciąż młodych czytelników?
Tak, można powiedzieć, że "Banzai" to książka o stereotypach i najbardziej oczywistych "symbolach" japońskiej kultury. Nie jest to jednak zarzut: stereotyp to przecież takie ujęcie wycinka danej kultury, z którym zetknąć się najłatwiej.
Zofia Fabijanowska podchodzi do tych stereotypów i symboli z uwagą, dociekliwością, wiedzą i sporym dystansem. Nie upraszcza, nie spłyca, nie zadowala się frazesami, a mądrze wyjaśnia różnice w obyczajach i kulturze, przedstawia realia życia i tłumaczy zachowania, które nie tylko młodemu czytelnikowi mogą wydawać się dziwne.
Są oczywiście kwitnące wiśnie i trzęsienia ziemi, są kanji i sushi, jest zdumiewająca grzeczność i obowiązek zdejmowania butów przed wejściem do mieszkania, ale czy ktoś z nas wyobraża sobie książkę, która ma przybliżać kulturę Japonii, a nie wspomina o nich ani razu?
Od jakiegoś czasu z ciekawością przyglądam się książkom, które wydają "Dwie siostry" - podobają mi się i ich oryginalne, piękne bajki, i wspaniałe opracowania graficzne książek "ilustracyjnych" (bo "obrazkowymi" trudno je nazwać).
Po "Banzai" sięgnęłam i z racji wydawnictwa, i poruszonej tematyki: jak napisać książkę o kulturze japońskiej dla może nie najmłodszych, ale...
2017-09
Kto dobrze wspomina "Baśnie japońskie" Yei Theodory Ozaki, temu chciałabym zwrócić uwagę na dwa szczegóły: pierwszy zbiór nie był oznaczony jako tom 1, z czego wniosek, że po ciepłym przyjęciu czytelników wydawnictwo poszło za ciosem (postanowiło odciąć kupony...) i na szybciutko wypuściło tom drugi, a dalej - że tom drugi jest pracą zbiorową, a nie opracowaniem Yei Ozaki.
I to niestety widać. "Baśnie japońskie" zostawiły mi zaskakująco dobre wrażenia, jako książka stosunkowo sprawnie i bezpretensjonalnie napisana. Niestety, styl i poziom drugiego tomu pozostawia wiele do życzenia. Najgorzej jest, kiedy epizodyczne opowiastki są "rozpisywane" na siłę, więc czytelnik brnie przez te schematyczne opisy dzieciństwa, miłości rodzicielskiej, romansów i późniejszych bohaterskich dokonań.
Ja wiem, że jest sporo sztuką pisać oryginalnie na oklepane tematy, bardzo doceniam, że wydawnictwa i autorzy się nie zniechęcają, ale szkoda drzew, naprawdę. Kto bardzo musi, niech lepiej poszuka "Opowieści z Uji" lub innej klasycznej japońskiej kompilacji opowieści. Poziom będzie wyższy, treść bardzo podobna, ale "z pierwszej ręki", a nie w przekładzie marnego opracowania, a i satysfakcja z lektury większa.
Kto dobrze wspomina "Baśnie japońskie" Yei Theodory Ozaki, temu chciałabym zwrócić uwagę na dwa szczegóły: pierwszy zbiór nie był oznaczony jako tom 1, z czego wniosek, że po ciepłym przyjęciu czytelników wydawnictwo poszło za ciosem (postanowiło odciąć kupony...) i na szybciutko wypuściło tom drugi, a dalej - że tom drugi jest pracą zbiorową, a nie opracowaniem Yei Ozaki....
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2017-06
Sama się o to prosiłam. Sama się prosiłam, bo na pierwszy rzut oka widać, że to self-publishing, więc chałupnicza robota, określenia "Samotny" i "duch" zapowiadają grafomanię spod znaku oświecenia duchowego, a jeśli o tymże oświeceniu duchowym i sposobach na życie pisać będzie 28-letni szczyl po ZSG, to co trzeba wiedzieć więcej, żeby nie tykać tego kijkiem przez papierek?
Proszę nie zrozumieć mnie źle. Nie mam nic do ludzi po jakiejkolwiek ZSZ - moim wykładowcą filozofii antycznej był jeden z lepszych "platonistów" w kraju, który oprócz doktoratu z filozofii miał też wyuczony użyteczny fach spawacza, ale ten człowiek posiadał piękną cechę nienawracania nikogo.
Co my tu mamy? 28-letnia jednostka duchowo rozwinięta bierze życie za bary i jedzie na dwa tygodnie do Japonii. Nie bardzo rozumiem, dlaczego to taki wyczyn, skoro nie trzeba się tam przedzierać miesiącami przez pustynię na wielbłądzim grzbiecie oraz statkiem przez burzliwe morze, ale jaki człowiek, takie wyzwania.
Wyzwanie było chyba spore, bo przed podróżą jakoś za trudno było już nawet nie zaplanować to i owo, bo niech będzie, że puszczanie na żywioł polega na tym, żeby marnować możliwości, jakie daje cokolwiek kosztowna podróż. Trudno było nawet przeczytać to i owo, żeby nie popełniać głupich faux pas albo docenić, co się widzi, więc czytelnik obdarzony minimalnym taktem czy wrażliwością czasem ma ochotę zapłakać nad losem tych, którzy z naszą istotą duchową musieli się spotkać w ziemskim wymiarze.
Kłopot w tym, że głupota pewnych zachowań i płytkość pewnych spostrzeżeń nie wynikają z ignorancji, tylko ze zdumiewającej wręcz naiwności. Śmiem twierdzić, że naiwność ta leży też u źródła powstania książki. Nie wiem, czym innym wyjaśnić głębokie przekonanie, że kogoś może obchodzić, jak to autor przepłacał za hotele czy podróże, jak zwiedzał atrakcje turystyczne, jak nie mógł się zdecydować, czy obcowanie z uprzejmymi Japończykami wyznacza właśnie ścieżkę jego duchowej przemiany, czy jednak jest niemożebnie irytujące.
Jasne, ta naiwność jest na swój sposób i rozbrajająca, i rozczulająca, i orzeźwiająca - ale czy autor nie mógłby zdobywać takich doświadczeń gdzieś bliżej? W jakimś miłym miejscu, które nie wymaga lotu na drugą półkulę i zwiększania emisji CO2? Nie mógłby wydawać tych swoich banałów, skoro już naprawdę musi, w jakimś ebooku?
Gdyby jakieś literackie bóstwo wytypowało moje skromne życzenie do spełnienia, chciałabym prosić o cofnięcie czasu i zapobieżenie publikacjom książek Paulo Coelho. Grafoman ten odpowiada bowiem za ośmielenie jemu podobnych domorosłych "filozofów" i "myślicieli" do publikacji nikomu niepotrzebnych bajdurzeń, a tym samym przyczynia się do wycinki lasów.
Gdyby ktoś wątpił w słuszność mojego życzenia, proszę wniknąć w siebie i szczerze odpowiedzieć, co ma bardziej duchowy wymiar - spacer po lesie czy lektura gniotów w typu "Samotny duch Japonii"?
Bartyzela na półkę "Niech zapłaci grzywnę od wiersza", tuż obok Regel, Brożko i Kolasy.
Sama się o to prosiłam. Sama się prosiłam, bo na pierwszy rzut oka widać, że to self-publishing, więc chałupnicza robota, określenia "Samotny" i "duch" zapowiadają grafomanię spod znaku oświecenia duchowego, a jeśli o tymże oświeceniu duchowym i sposobach na życie pisać będzie 28-letni szczyl po ZSG, to co trzeba wiedzieć więcej, żeby nie tykać tego kijkiem przez papierek?...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2017-06
Na oko jest to zbiór esejów napisanych przez studentów ostatnich lat lub świeżo upieczonych doktorantów wszelkiej maści uczelni, nie tylko kierunków japonistycznych, żeby "nastukać" sobie publikacji. Innego sensu ani celu w tym nie widzę, przy czym bardzo żałuję, że ktoś wydał to w wersji papierowej, bo e-book spełniłby te same cele, a przynajmniej mniej człowiekowi żal drzew.
Niech będzie, że niektóre tematy są naprawdę ciekawe (np. otwierający książkę esej Macieja Tybusa o tym, jak europejscy kartografowie postrzegali i umieszczali Japonię na mapach świata czy zamykająca tom praca Ewy Witkowskiej o konnym łucznictwie yabusame), ale większość zostawia człowieka w stanie pewnej konsternacji, z wielkim pytaniem "po co marnujecie swój i mój czas?".
Żeby nie być gołosłowną: jaki jest sens pisania eseju o tym, jak zmieniły się miejsca znane ze "Stu słynnych widoków Edo", skoro wymienione jest sześć, aż czego pięć można podsumować "teraz jest tu beton, ulica i budynki"? Jaki jest sens badania turystyki kulturowej Polaków do Japonii, skoro operuje się tak małą grupą badawczą, że nie sposób jest wyciągnąć żadnych wniosków? Co może powiedzieć dwadzieścia osób na temat tego, jak polscy emigranci postrzegają Japończyków? Jeśli to miały być przyczynki do dalszych badań, to może by tak przeprowadzić badania i wtedy publikować, co?
Na tym tle oprócz wspomnianych już dwóch esejów na uwagę zasługują jeszcze dwa dotyczące japońskich pamiątek z podróży oraz roli jedzenia w tychże, napisanych odpowiednio przez Karolinę Przybylińską i Katarzynę Podhorską.
Cztery eseje na dziesięć znośne. Cztery gwiazdki na dziesięć to uczciwa ocena, nie?
Na oko jest to zbiór esejów napisanych przez studentów ostatnich lat lub świeżo upieczonych doktorantów wszelkiej maści uczelni, nie tylko kierunków japonistycznych, żeby "nastukać" sobie publikacji. Innego sensu ani celu w tym nie widzę, przy czym bardzo żałuję, że ktoś wydał to w wersji papierowej, bo e-book spełniłby te same cele, a przynajmniej mniej człowiekowi żal...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2016-12
Yei Ozaki, podejście trzecie i, mam nadzieję, ostatnie.
Wyjątkowo na początku oberwie się Krzysztofowi Wosińskiemu, który odpowiada za skład i łamanie: serdecznie życzę "autorowi", żeby sam musiał przeczytać tak złożoną książeczkę. Uważam, że jeśli wydawnictwo próbuje oszczędzić na druku zmniejszając stopień pisma i interlinię do granic możliwości, powinno dla równowagi do każdego egzemplarza dodawać szkło powiększające.
Co do samych opowiadań - schemat i powtarzalność aż miło, co powinno ucieszyć czytelników mniej cierpliwych lub ze słabszym wzrokiem, ponieważ po lekturze jednego opowiadania można spokojnie przyjąć, że przeczytało się wszystkie.
Mamy tu zatem obowiązkową straceńczą walkę za przegraną sprawę, bo honor; mamy obowiązek rodowej zemsty; mamy szereg czynów potwierdzających fizyczną sprawność i siłę bohaterów; walkę z nadprzyrodzonym przeciwnikiem ewentualnie popis sprytu. Czytelnik może wybrać sobie dwa dowolne elementy z powyżej listy i samodzielnie dopowiedzieć, jak mogą potoczyć się losy bohatera - przy powtarzalności motywów nie ma szans, żeby nie "trafić" w jakąś fabułę.
Opowiadania, które rzeczywiście uważam za godne uwagi, to dwa ostatnie, które z wojownikami niewiele mają wspólnego - o księżniczce z miseczką na głowie oraz o leniwym Taro. Pierwsze pokazuje zawiść w wydaniu japońskim, drugie z kolei zabawnie gra z motywem japońskiej pracowitości. Resztę mogłabym z czystym sumieniem pominąć.
Yei Ozaki, podejście trzecie i, mam nadzieję, ostatnie.
Wyjątkowo na początku oberwie się Krzysztofowi Wosińskiemu, który odpowiada za skład i łamanie: serdecznie życzę "autorowi", żeby sam musiał przeczytać tak złożoną książeczkę. Uważam, że jeśli wydawnictwo próbuje oszczędzić na druku zmniejszając stopień pisma i interlinię do granic możliwości, powinno dla równowagi do...
2016-12
Zachęcona całkiem przyzwoitymi "Baśniami japońskimi" sięgnęłam po kolejną książkę Yei Ozaki i tu niestety spotkało mnie rozczarowanie.
Zbiorek zawiera 11 opowiadań, które w kilku przypadkach (opowiadanie o jenotach nawiedzających świątynię, opowieść o zjawie z latarni, o wierności i lojalności rodowi Sugawarów) nie mają nic wspólnego z miłością - ani synowską, ani małżeńską, ani nawet "występną".
To, że opowiadania w większości są nieciekawe, można śmiało zrzucić na karb czasu, który nielitościwie obszedł się ze zbiorkiem pani Ozaki, na odmienne techniki narracyjne, na inną estetykę i wrażliwość. Być może sprawniejszy autor zdołałby wykrzesać z tych opowiastek coś więcej, ale tym razem się nie udało.
Do tego należy doliczyć cokolwiek - z braku lepszego określenia - tandetny i naiwniutki przekład, gdzie sztucznie (i niepotrzebnie) udziwniony język ("Jurobei uniósł triumfujące oblicze ku nieboskłonowi", str. 10) amatorszczyzną dorównuje skromniutkiemu warsztatowi autorki. Pomijam literówki i błędy typograficzne (żywe paginy na wakatach), ponieważ - jak twierdzi informacja wydawnicza - za korektę nikt nie był odpowiedzialny.
Od kilku osób słyszałam już, że książka jest raczej słaba i w tym miejscu przyznaję rację wszystkim czytelnikom na LC< którzy odwodzili mnie od lektury.
Komu można polecić? Tym czytelnikom, którzy potrzebują Japonii kliszowatej, stereotypowej i zaprawionej szczyptą egzotycznego okrucieństwa.
Zachęcona całkiem przyzwoitymi "Baśniami japońskimi" sięgnęłam po kolejną książkę Yei Ozaki i tu niestety spotkało mnie rozczarowanie.
Zbiorek zawiera 11 opowiadań, które w kilku przypadkach (opowiadanie o jenotach nawiedzających świątynię, opowieść o zjawie z latarni, o wierności i lojalności rodowi Sugawarów) nie mają nic wspólnego z miłością - ani synowską, ani...
2016-09
I oto potwierdza się stara prawda o tym, że jeśli ktoś jest zawołanym praktykiem, to niekoniecznie musi wiedzieć, jak wiedzę i doświadczenie przekazać.
Głęboko wierzę, że opat Zenkei Shibayama jest doskonały w tym, co robi. Wierzę, że jego wykłady przyciągają publiczność i pomagają jej wstąpić na Drogę Buddy. Ale do czytania nadają się raczej średnio - zazwyczaj po pouczającej historyjce z życia "świętych i błogosławionych" następuje jej omówienie niewiele różniące się od samej historyjki, a potem jeszcze kilka akapitów o tym, że medytacja zen wymaga wielkiej samodyscypliny, że jest doświadczeniem trudnym i bolesnym, ale jej owoców, ukoronowania wszystkich wysiłków, nie sposób opisać słowami, więc w zasadzie trudno powiedzieć, jak zmienia się postrzeganie świata przez oświeconego, poza tym, że się zmienia. I tak co wykład, a wykładów jest sześć.
Nie, dziękuję.
I oto potwierdza się stara prawda o tym, że jeśli ktoś jest zawołanym praktykiem, to niekoniecznie musi wiedzieć, jak wiedzę i doświadczenie przekazać.
Głęboko wierzę, że opat Zenkei Shibayama jest doskonały w tym, co robi. Wierzę, że jego wykłady przyciągają publiczność i pomagają jej wstąpić na Drogę Buddy. Ale do czytania nadają się raczej średnio - zazwyczaj po...
2016-06
Prawdę mówiąc spodziewałam się przeciętnej książki dla dzieci, a dostałam całkiem zadowalające czytadełko.
Autorka skompilowała opowieści znane z kronik, z literatury klasycznej, wreszcie z mitologii i folkloru, więc osobom zainteresowanym niektóre z przedstawionych tu baśni, bajek i podań na pewno nie będą obce. W żadnym razie nie jest to jednak wada (chociaż wartość zbioru na pewno podniosłoby wskazanie źródła).
Na duży plus zasługuje "gładki", pasujący do bajek styl autorki/praca tłumaczki. W rezultacie połączenia tych dwóch - tematu i wykonania - otrzymujemy książeczkę miłą w odbiorze, bezpretensjonalną i całkiem satysfakcjonującą.
Jeśli o mnie chodzi - chociaż sceptycznie podchodziłam do serii autorstwa Yei Ozaki chyba dałam się wreszcie przekonać do lektury pozostałych dwóch książek.
Prawdę mówiąc spodziewałam się przeciętnej książki dla dzieci, a dostałam całkiem zadowalające czytadełko.
Autorka skompilowała opowieści znane z kronik, z literatury klasycznej, wreszcie z mitologii i folkloru, więc osobom zainteresowanym niektóre z przedstawionych tu baśni, bajek i podań na pewno nie będą obce. W żadnym razie nie jest to jednak wada (chociaż wartość...
2011-08
Niewątpliwie jedna z najlepszych książek, jakie przeczytałam w tym roku.
Jako zbiór reportaży jednego autora pisanych na przestrzeni wielu lat, daje niepowtarzalna możliwość prześledzenia, obserwowania, jak zmieniał się styl, warsztat i wrażliwość autora, przebijające się przecież przez dziennikarski obiektywizm relacjonowania faktów.
Myślę, że właśnie ta wrażliwość, otwartość na kultury Orientu i dojrzałość sądów (szczególnie reportaże z Mustangu i Kaszmiru) są tym, co czyni ten zbiór czymś więcej niż tylko solidną porcją doskonałej publicystyki: to już literatura piękna wysokiej próby.
"W Azji" jest książką cenną z jeszcze jednego powodu: historia Azji, szczególnie tej "bardziej egzotycznej", mniej znanej i mniej obecnej w mediach, wcale nie jest łatwa do poznania ani do przyswojenia, traktowana marginalnie w opracowaniach historii powszechnej albo prezentowana w formie mało przystępnych, ale bardzo wnikliwych wielostronicowych monografii. Tymczasem reportaże Terzaniego są "czymś pomiędzy" - pozwalają spojrzeć na wydarzenia polityczne (wojna w Wietnamie, powstanie reżimu Czerwonych Khmerów i umocnienie tego panującego w Korei, śmieć Mao i wydarzenia w Chinach, również masakrę na placu Tiananmen i tak dalej, i tak dalej) z perspektywy ich naocznego świadka, a przy tym człowieka posiadającego głęboką znajomość procesów, historii i specyfiki kultury państw, o których pisze. Nie mnie sądzić czy w ogóle albo na ile reportaże zebrane w tym tomie mogą posłużyć jako źródło historyczne i zastąpić ceglaste opracowania monografistów, ale drugiej takiej książki na polskim rynku nie ma.
Niewątpliwie jedna z najlepszych książek, jakie przeczytałam w tym roku.
Jako zbiór reportaży jednego autora pisanych na przestrzeni wielu lat, daje niepowtarzalna możliwość prześledzenia, obserwowania, jak zmieniał się styl, warsztat i wrażliwość autora, przebijające się przecież przez dziennikarski obiektywizm relacjonowania faktów.
Myślę, że właśnie ta wrażliwość,...
2014-07-01
O ile się nie mylę, europejski autor tej powieści żyjący na początku zeszłego stulecia, kiedy Japonia była nieco bardziej egzotyczna niż dziś, pozbierał przekazy dotyczące ducha z Yotsuyi, dokonał pewnej syntezy i w takiej postaci zaprezentował ją europejskim czytelnikom. Czy to wszystko - osoba pisarza z zewnątrz, czas, adresat utworu - może wyjaśniać, dlaczego ta książka jest taka marna?
Historia ducha mściwej Oiwy (z jakiegoś powodu uparcie zapisywanej jako O'Iwa) rozpoczyna się, gdy jej matka, córka rodu cieszącego się umiarkowanym prestiżem, zachodzi w ciążę z pracownikiem ojca i ucieka z nim. narodzona z tego związku córeczka nie jest szczególnie piękna, ale odznacza się słodyczą charakteru. Niestety wybrany dla niej mąż okazuje się hulaką i rozpustnikiem, na domiar złego zakochanym w innej kobiecie. Spisek się zawiązuje, a wszystkie zamieszane weń osoby mają interes w tym, aby usunąć Oiwę. Los kobiety jest nie do pozazdroszczenia: stopniowo odsuwana od męża kończy jako służka w podrzędnym domu publicznym, gdzie dokonuje żywota po tym, jak prawda o oszustwie i jej krzywdzie, której nie była świadoma, wychodzi na jaw. W ten sposób, żeby nie było wątpliwości, dobiliśmy do 3/4 objętości tego opowiadania, a ducha jak na razie ani śladu. Nie wiem, jak innym ale mnie coś tu nie gra: miało straszyć, nie straszy. No, chyba że miał straszyć drętwy styl, idiotyczne dialogi i średnio udane próby wyjaśnienia japońskiego postrzegania świata, od praw męża i uroków życia bogatych mieszczan, skończywszy na sprawach ducha i śmierci. A może w przerażenie miał wprawiać ten gąszcz nazwisk, imion i przydomków, zaiste koszmarnie podobnych do siebie, a dla utrudnienia zmienianych przy każdej możliwej okazji.
Duch wreszcie się pojawia. Wiadomo, że duchy straszą albo w sposób wyrafinowany, budując nastrój grozy, albo zafundują nam fontannę krwi i wnętrzności. Straszenie w wydaniu ducha z Yotsuyi to zdecydowanie druga opcja: umierają wszyscy, po kolei i konsekwentnie, każdy w co bardziej makabrycznych okolicznościach. Nie do końca wiadomo, czy z powodu opętania przez ducha mściwej kobiety, czy pod wpływem wywołanych przez Oiwę wizji, majak i złud - nie ma to zresztą żadnego znaczenia, bo wszystko jest jednakowo drętwe, nudne i nieciekawe.
Akcja, wiadomo, kończy się na ostatniej zemście, także nawet jej rozwiązanie nie przynosi czytelnikowi żadnego zaskoczenia.
Żeby była jasność w temacie. Japończycy straszą pięknie i nietypowo. Kto nie wierzy, niech zerknie na "Po deszczu przy księżycu", klasyczne japońskie opowieści "z dreszczykiem", albo chociaż w opracowanie Marcina Tatarczuka o kaidan. Już nawet "Kwaidan" Lafcadio Hearn będą lepsze niż ta pomyłka.
Drga sprawa, o której wypada napisać, to tekścik umieszczony na okładce. Nie, patrząc na tak niechlujnie wydaną książkę nie mam jakichś złudzeń co do "profesjonalizmu" (tfu!) wydawnictwa i nie jestem zaskoczona wpadkami, ale w tekścik reklamujący "Yotsuya kaidan" z tylnej strony okładki wkradła się pewna nieścisłość. Ta książka nie bardzo mogła zainspirować twórców filmu "Ring" z tej prostej przyczyny, że "Ring" jest ekranizacją powieści Kojiego Suzuki, skądinąd świetnego czytadła. Fakt, że w "Ringu" duch odrzuconej kobiety dokonuje zemsty, nie oznacza jeszcze, że ma to cokolwiek wspólnego z opowieścią o duchu z Yotsuyi. No, chyba że jednak, ale wtedy proszę się nie zdziwić, jeśli ktoś powie, że "Przeminęło z wiatrem" zainspirowało "Potop".
O ile się nie mylę, europejski autor tej powieści żyjący na początku zeszłego stulecia, kiedy Japonia była nieco bardziej egzotyczna niż dziś, pozbierał przekazy dotyczące ducha z Yotsuyi, dokonał pewnej syntezy i w takiej postaci zaprezentował ją europejskim czytelnikom. Czy to wszystko - osoba pisarza z zewnątrz, czas, adresat utworu - może wyjaśniać, dlaczego ta książka...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2011-06-01
Ze względu na objętość - w połowie pojawia się pokusa, żeby na trochę odpocząć od tej książki - łatwiejszy w odbiorze wydaje mi się "Wielki bazar kolejowy", poprzednik "Pociągu widma...". Być może zadziałał też mój kompletny brak zainteresowania Indiami, obszernie opisywanymi przez Theroux. Wszystko inne działa na korzyść tej "kontynuacji" - charakter samej opowieści jest bardziej pogodny, opis mijanych krajów, poprzez ich zróżnicowanie, jest barwniejszy i bardziej wciągający, a prawdziwą perełką na tle innych książek podróżniczych są opisy spotkań z "kolegami po piórze", w tym Pamukiem i Murakamim.
Ze względu na objętość - w połowie pojawia się pokusa, żeby na trochę odpocząć od tej książki - łatwiejszy w odbiorze wydaje mi się "Wielki bazar kolejowy", poprzednik "Pociągu widma...". Być może zadziałał też mój kompletny brak zainteresowania Indiami, obszernie opisywanymi przez Theroux. Wszystko inne działa na korzyść tej "kontynuacji" - charakter samej opowieści jest...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toJa rozumiem, że czytelnicy się niecierpliwili. Ja rozumiem, że to rzadkość. Rozumiem też, że legenda. Jak tłumacz mógł dokonać takiej masakry, a wydawca wydać tekst niedopracowany - już nie.
Ja rozumiem, że czytelnicy się niecierpliwili. Ja rozumiem, że to rzadkość. Rozumiem też, że legenda. Jak tłumacz mógł dokonać takiej masakry, a wydawca wydać tekst niedopracowany - już nie.
Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Książka Joanny Kokoć o washi to śliczna pamiątka z wystawy japońskiego papieru, a jednocześnie cenne jej uzupełnienie. Autorka zaczyna od wyjaśnienia, co odróżnia washi od papierów europejskich i na czym polegają jego unikalne właściwości, aby przejść do tego, jak rozwijała się sztuka czerpania papieru w Japonii i jakie miejsce zajmował papier w kulturze tego kraju.
Kolejne rozdziały są bezcenne dla pasjonatów papiernictwa i szeroko pojętego rękodzieła - poznajemy rośliny, z których wytwarza się papier, a następnie autorka przedstawia bogato ilustrowany zdjęciami reportaż z procesu czerpania papieru.
Książkę wieńczy spis działających papierni w regionie Echizen, słynnym z papiernictwa oraz postać Ichibeia Iwano IX, Żyjącego Skarbu Narodowego.
Jest to nierówna publikacja - te ciekawsze dla laika fragmenty poświęcone kulturze papieru w Japonii przeplatają się z nużącymi technikaliami, jakkolwiek szczegółowe informacje o procesie czerpania papieru, jakie zebrała i uporządkowała autorka, mają swoją wartość. Brakuje mi też trochę zdjęć papieru, choćby tego, który był prezentowany na wystawie - niektóre arkusze bez przesady można nazwać dziełami sztuki!
Książka Joanny Kokoć o washi to śliczna pamiątka z wystawy japońskiego papieru, a jednocześnie cenne jej uzupełnienie. Autorka zaczyna od wyjaśnienia, co odróżnia washi od papierów europejskich i na czym polegają jego unikalne właściwości, aby przejść do tego, jak rozwijała się sztuka czerpania papieru w Japonii i jakie miejsce zajmował papier w kulturze tego kraju....
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to