Okowita, przepalanka, nalewski i miody pitne Andrzej Fiedoruk 8,6
ocenił(a) na 87 lata temu (recenzja pierwotnie ukazała się na Szortal.com)
I Ty możesz zostać Pędzącym Jeleniem!
Hubert Przybylski
Bo czasami jest tak, że ktoś pędzi. Jeden będzie pędził gdzieś lub po coś*, co jest rzeczą banalną, drugi po prostu będzie pędził. Tylko że owe "po prostu" wcale nie jest proste. Trzeba znać zasady, trzeba pamiętać o regułach, trzeba używać rozumu, a na koniec - trzeba wiedzieć, co się chce z uzyskanym w procesie pędzenia destylatem zrobić. Książka Andrzeja Fiedoruka ma nam to wszystko ułatwić. Teoretycznie. A jak to wygląda w praktyce?
Z ostatniej strony okładki możemy się dowiedzieć, że Autor jest socjologiem i historykiem, "którego pasją jest historia pokarmów i obyczajów żywieniowych". Efektem tej pasji jest cykl audycji radiowych oraz kilkadziesiąt książek, jedną z których jest "Okowita, przepalanka, nalewki i miody pitne", której drugie, poważnie poprawione i uzupełnione wydanie trzymam w ręku**.
Co znajdziemy w tym opracowaniu? Skróconą historię alkoholi, tak przez pryzmat poszczególnych jego gatunków, jak i z punktu widzenia ludzkości - to raz. Tematyka ta otwiera i zamyka książkę. Dwa, to podstawy pędzenia destylatów: czym to robić, z czego to robić (35 przepisów na zacier!) i, co najważniejsze, jak to robić, żeby nikomu nie stała się krzywda***. Kolejna część książki jest poświęcona trudnej sztuce zestawiania i przechowywania wódek, nalewek, likierów i kremów, której uzupełnieniem jest równe trzysta przepisów współczesnych i ponad osiemdziesiąt historycznych. Trzy, najkrótsza chyba część książki, to omówienie problematyki tworzenia win i miodów. I wreszcie cztery - znajdziemy tu garść porad i przepisów mistrza w dziedzinie nalewek, Hieronima Błażejaka.
Na początek to, ku czemu z początku rwało się serce nieświecie - bimbrownicwo. Od razu muszę powiedzieć, że wiedza zawarta w tej książce absolutnie wystarczy do rozpoczęcia przygody z destylacją. A ze względu na ilość przepisów może też być nieocenioną pomocą w razie nadejścia ciężkich czasów. I to podwójnie, bo nie tylko będziemy mogli wyprodukować alkohol etylowy dla swoich i metylowy dla innych (nawet tych ze wschodu, częściowo odpornych na metyl),to jeszcze będziemy wiedzieli, jak to zrobić najekonomiczniej i z czegokolwiek. Bez kozery można powiedzieć, że pierwszy krok na drodze ku zostaniu lokalnym Jakubem Wędrowyczem mamy dzięki temu opracowaniu zapewniony. Troszkę żałuję, że Autor jest pasjonatem tematu, a jednocześnie socjologiem i historykiem, a nie chemikiem, bo przez to udało mu się skutecznie "sprzedać" czytelnikom parę bimbrowniczych mitów****. Na szczęście nikt nikomu nie broni, aby po przeczytaniu książki sięgnąć też do innych źródeł, na przykład specjalistycznych for internetowych, gdzie pojawiają się również chemicy-pasjonaci i gdzie te mity zostały dawno już obalone. Poza tym, są to baboły bimbrowniczo-ideologiczne, które nie przyniosą żadnej szkody, a więc takie, do których każdy ma prawo.
Druga rzecz, która najbardziej mnie zainteresowała, to historia alkoholi oraz ich spożywania, pełna anegdot, cytatów ze starych książek. Rzecz fajnym, gawędziarskim stylem napisana, ale nie pozbawiona błędów. Wg mnie niepotrzebnie została rozbita na dwie części i, niestety, trochę zaniedbana na poziomie redakcyjno-korektorskim - zdarzają się błędy stylistyczne (np. powtórzenia - najlepszy przykład to dwukrotnie omówiona historia armaniaku),literówki. Wpadałem na takie cosie najczęściej w końcówce książki. Nie ma tego dużo, ale to, co jest, troszeczkę psuje odbiór tak ślicznie i praktycznie wydanej - grzbietowoszytej, okładkowolakierowanej i zatasiemczonej***** - książki******.
Trzecia rzecz, która przed lekturą interesowała mnie najmniej, a do której po lekturze mój stosunek zmienił się diametralnie, to część dotycząca wódek, nalewek i innych, słodszych i/lub gęstszych alkoholi. To zdecydowanie najważniejsza i najbardziej wartościowa część książki, i to nie tylko za zawartość łącznie około czterystu przepisów (opartych o kilkaset różnych składników),ale też ze względu na sporą ilość porad i informacji dotyczących tego, jak przygotować tego typu produkty. W końcu zrobić spirytus to betka, zrobić go nadającym się do picia, to troszkę tylko trudniejsza betka, ale wykorzystać go tak, żeby jego picie niosło ze sobą przyjemność obcowania z bogactwem smaków i aromatów w niczym nie związanych z zapachem i smakiem samego spirytusu, czy drożdży*******, to już całkiem inna kwestia.
Najbardziej krytycznie odnoszę się do maniery Autora, który uwielbia cytować inne, przeważnie dużo starsze opracowania z tej dziedziny, można by wręcz rzec, kultury i sztuki. Z jednej strony, to świetna rzecz, bo sam pewnie nie miałbym nigdy możliwości sięgnięcia do tych źródeł, ale z drugiej – nie wiem, czy tak częste przytaczanie sporych, często ponadstronicowych fragmentów cudzego tekstu, to jeszcze jest cytowanie.
Moja ocena? Gdyby nie baboły bimbrownicze, ździebko niedopracowana korekta końcówki książki i moje wątpliwości w kwestii cytowania, 10/10 należałoby się bez gadania. Ale w tej sytuacji dać mogę jedynie 8/10. Może "Okowita, przepalanka, nalewki i miody pitne" nie zasługuje na miano "kompendium wiedzy", ale bezsprzecznie jest świetnym, praktycznym poradnikiem i przewodnikiem po cudownym świecie smakowitych procentów. I jako taki zwyczajnie powinna się znaleźć w domu każdego szanującego się nalewkarza czy bimbrownika. W moim już jest.
A tak w ogóle, to mam wrażenie, że w najbliższym czasie, wręczając wujkom i braciom prezenty, będę cokolwiek książkowo-monotematyczny.
* Prawdziwi szczęściarze mogą też pędzić do kogoś.
** Nie miałem w ręku pierwszego wydania, więc nie jestem w stanie stwierdzić, na ile wydanie drugie jest poprawione i uzupełnione.
*** Co prawda aparatura do destylacji ma zbyt małą moc, żeby wynieść nas na orbitę, ale w połączeniu z butlą z kuchenki gazowej to i z pół klatki w bloku da radę obrócić w perzynę.
**** Na przykład to, że z każdego surowca zawsze dostaniemy inny smakowo wyrób końcowy. Przy stosowaniu się do zasad pędzenia i przy aparaturze dobrej jakości jest to zwyczajnie niemożliwe. A jedyną różnicą będzie wyłącznie moc destylatu. Jak to mówią - jak się nie obrócisz, chemia zawsze strzeli Cię w potylicę.
***** Znaczy, chodzi o tasiemkę-zakładkę, a nie pasożyta wyglądającego tak ździebko jak miarka krawiecka.
****** Mam wrażenie, że to przypadłość większości kolejnych wydań jakiejś książki - któremu wydawcy chciałoby się w czasach permanentnego wydawniczego kryzysu po raz kolejny inwestować w poprawianie błędów, nawet jeśli książka została w przysłowiowym międzyczasie uzupełniona o dodatkowe treści.
******* Jeśli ktoś nie przeczyta uważnie części dotyczącej pędzenia bimbru, oczywiście.