-
ArtykułySherlock Holmes na tropie genetycznego skandalu. Nowa odsłona historii o detektywie już w StorytelBarbaraDorosz1
-
ArtykułyDostajesz pudełko z informacją o tym, jak długo będziesz żyć. Otwierasz? „Miara życia” Nikki ErlickAnna Sierant3
-
ArtykułyMagda Tereszczuk: „Błahostka” jest o tym, jak dobrze robi nam uporządkowanie pewnych kwestiiAnna Sierant1
-
ArtykułyLos zaprowadzi cię do domu – premiera powieści „Paryska córka” Kristin HarmelBarbaraDorosz1
Biblioteczka
2014-01-01
2021-06-29
2021-08-07
2021-08-13
2021-07-08
2021-08-22
2022-02-25
2022-06-02
2013-03
2016-05-21
2015-07-08
2015-08-08
2014-07-13
2014-12-21
Czytam te wszystkie zachwalające pod niebo opinie i zastanawiam się, czy na pewno czytałam tę samą książkę, co inni. Ponieważ ja jestem tak rozczarowana, jak chyba jeszcze nigdy zwieńczeniem serii nie byłam. Ale może po kolei.
Pierwszą cześć osławionej „Ostatniej Spowiedzi” pokochałam za jej prostotę i tę pewną dozę nierealizmu w okrutnym realizmie. Za tą piękną, niezłomną, gorącą i intensywną miłość, pomiędzy bohaterami, którym nie miałam nic do zarzucenia, bo nie zasługiwali na żadne słowa krytyki. Bo byli tylko ludźmi.
Druga część, bądź co bądź trochę ostudziła mój zapał względem historii Ally i Bradina, kiedy ta piękna miłość z pierwszej części zaczęła się robić po prostu zbyt nachalna, zbyt przytłaczająca, zarówna dla czytelnika, jak i dla bohaterów, którzy stracili w moich w oczach, przez dziwne zachowania i bliżej niezrozumiale decyzje.
Trzecia część to już, jak na moją ocenę oczywiście, gwóźdź do grobu. Opisując krótko, zwięźle i na temat powiedziałabym: autorka nie miała żadnego pomysłu, jak tę historię skończyć, więc przysłowiowo lała wodę przez całe 370 stron i sama już straciła moment, w którym przekombinowanie i niedorzeczność stały się słowami kluczowymi całej powieści.
Po pierwsze, bohaterowie. Miałam wrażenie, że czytam o zupełnie innych osobach. Gdzie ta kochana, silna Ally z pierwszej części? Wiem, że przeszła naprawdę dużo, wiem. Ale to nie jest powód, by jej charakter uległ całkowitej degradacji i zmianie. Mam pewne słowo, które opisałoby dobitnie Ally, o jakiej czytamy w tej części, ale zasady dobrego wychowania nie pozwalają mi na jego przytoczenie. No cóż, rzucanie się pomiędzy dwojgiem braci nie podnosi walorów tej postaci w moich oczach. Bradin, który mnie w poprzedniej części doprowadzał na skraj irytacji, graniczącej z ochotą zamknięcia książki i wraz z tym przygniecenia tejże postaci, budził we mnie nic, poza wręcz nieprzepartym współczuciem. Autorka zrobiła z biednego chłopaka kozła ofiarnego. Jeśli tylko cokolwiek w jego życiu zaczęło się układać, od razu zrzucała na niego Armagedon. Oczy mi zachodzą łzami, kiedy pomyślę o beznadziei, w jakiej Bradin z tomie III utknął i na jaką niczym sobie nie zasłużył. Ale jeśli już ktoś zasłużył, to była to nasza Ally. Tom był tak nierealny, ąe nawet nie zwracałam na niego uwagi, mimo że wskoczył na zaszczytną pozycję drugoplanowej postaci. Pojawiał się, kiedy autorka go potrzebowała i wypełniał pustki w fabule, nijak i tak ją naprawiając, nieważne jak się starał. Inni bohaterowie są właśnie tym samym- zapychaczami bez charakterów i większego celu, czy ważności istnienia. Byli tylko prawymi rękami i innymi lewymi stopami Ally.
Po drugie, fabuła. Przepraszam, wróć. L a n i e w o d y. Rzadko zdarza mi się omijać całe fragmenty i tylko przeglądać je wzrokiem, ale tutaj już nie miałam siły. Czytać w kółko o tym samym. O tym jak się kochają, jak tęsknią, jak żałują. Autorka owszem, ma dobry kunszt literacki i ciekawie wszystko opisuje, no ale nawet to ma swoje granice- nie można opisywać przez ponad trzysta stron! Dialogi były sztuczne i nienaturalne, monologi niczym bohaterów epoki romantyzmu. Słownictwo, porównania i przenośnie, które w części pierwszej mnie urzekły, nagle wydały się tanie, sztuczne i zbyt patetyczne. Cała akcja była przesadzona i przekoloryzowana. Wszyscy nagle porzucili swoje życia i swoje problemy i zajęli się rujnowanie związku naszej gwiazdy i pani fotograf. To otrucie, te zdjęcia, te wieczne kłótnie i nieporozumienia, które normalni ludzie rozwiązują poprzez zwykłą rozmowę, a nie ucieczką na drugi koniec świata. Było za dużo i nierealnie i to, co mnie kiedyś urzekało, zaczęło budzić we mnie jedynie irytację. A to, co całkowicie zabiło moje ciepłe uczucia, to uciekający czas. W ciągu jednego rozdziału mija siedem miesięcy? Tak nagle? Siedem miesięcy to jest kawał życia. Siedem miesięcy nie może minąć w takiej książce niezauważane i opisane lapidarnie w zaledwie kilku słowach. Wyjeżdża, mija siedem miesięcy, wraca. I nic się nie zmieniło! Nie, ja tego po prostu nie kupuję. Gdyby to zdarzyło się tylko raz, jeszcze mogłabym wybaczyć. Ale kilka razy to już przesadza i dobitny dowód na brak pomysłu na tę część. Gdybym ja nie miała żadnego pomysłu, zapewne zastosowałabym ten sam zabieg, licząc na to, że wszystko jakoś się poukłada, a moi czytelnicy zrozumieją, że bohater w ciągu siedmiu, czy nawet trzech miesięcy nie przeżył nic ważnego i możemy to sobie wyciąć, jak gdyby nigdy nic, przejdźmy do czegoś innego….
No i już kończąc powoli moje biadolenie, odnośnie samej końcówki (bez spojlerów)- nie wiem, co myślę. Nie powiem, nie spodziewałam się takiego obrotu zdarzeń, aczkolwiek czuję niedosyt. Bo było to przekombinowane, tak jak cała ta fabuła i niby tak, ale jednak tak i w sumie to bez wyrazu i żałośnie. Dodatkowo, liczne wyrwane zdania z poprzednich części, których natężenie już pod sam koniec wyniosło średnio po kilka na stronę mnie niemożliwe denerwowało. Domyślam się, że pani Nina chciała podkreślić melancholizm, miłość, siłę przeznaczenia i te inne takie, ale przepraszam- to jest nowa powieść, czy tylko zlepiamy stare fragmenty? Zabawne, że bohaterowie cytowali na okrągło samych siebie sprzed kiedyś, nawet jeśli były to jedne z tych „wielkich” monologów. W ogóle można by pomyśleć, że wszystko to było zabawne, jako że co chwilę prychałam śmiechem i przewracałam oczami, brnąc przez te żmudne, bagniste zdania do przodu. Płakałam tylko raz. Bo było mi szkoda. Tak cholernie szkoda. I jeszcze w taki durny sposób…
Ogólnie, jestem rozczarowana i chyba nigdy nie przeżałuję, że „Ostatnia Spowiedź” nie pozostała książką jednotomową, bo wtedy moje ciepłe uczucia względem niej byłyby niezmienione. Ale teraz, kiedy patrzę, przez pryzmat trzeciej i niejako też drugiej części, czuję tylko niedosyt, irytację i widzę zrujnowany potencjał oraz pogrzebaną piękną historię. Szkoda, naprawdę szkoda.
Czytam te wszystkie zachwalające pod niebo opinie i zastanawiam się, czy na pewno czytałam tę samą książkę, co inni. Ponieważ ja jestem tak rozczarowana, jak chyba jeszcze nigdy zwieńczeniem serii nie byłam. Ale może po kolei.
Pierwszą cześć osławionej „Ostatniej Spowiedzi” pokochałam za jej prostotę i tę pewną dozę nierealizmu w okrutnym realizmie. Za tą piękną,...
2013-09-24
Na drugi tom „Ostatniej Spowiedzi” czekałam jak szalona i wręcz odliczałam dni do jej premiery, która jak na złość musiała się jeszcze opóźnić. Zakończenie tomu pierwszego zostawiło mnie w kawałkach i dalej w nich jestem, bo mam nieziemsko mieszane uczucia co do tej części.
Tom pierwszy mnie całkowicie oczarował, totalnie mną zawładnął i wiedziałam, że kocham tych bohaterów, tą historię. Drugi tom wciągnął mnie w swoje sidła z taka samą siłą, i przeczytałabym go na jednym wydechu, gdyby nie zmora mojego czytelniczego życia pod postacią szkoły.
Szczerze powiedziawszy dostałam coś całkiem innego niż to, na co liczyłam. Myślałam, ze pani Nina pójdzie w totalnie innym kierunku, i nie wiem czy aż tak bardzo mi się podoba to, co wymyśliła. Wszystkie sekrety, kłamstwa, tajemnice układały się niczym kłody pod nogami bohaterów i powodowały kolejne dramaty, kolejne łzy, kolejne rozczarowania. Po prostu czasem zamykałam na chwilę książkę i przechodziło mi przez głowę „za dużo..”. Jednak pomimo tego, znów mnie urzekła magia słów autorki, klimat całej tej historii i jej oryginalność.
Bohaterowie.. ugh. W pierwszej części ich uwielbiałam, naprawdę. Byli tacy żywi, prawdziwi, potrafiłam się z nimi utożsamić, zrozumieć ich. Tutaj coś się sypnęło, a może to ja się po prostu czepiam? Ally przeszła niewyobrażalna zmianę. Z tą wystraszoną, pełną sceptyzmu dziewczyną z tomu I nie ma w zasadzie nic wspólnego. Bardzo mi się ta jej zmiana podobała i dalej ją bardzo lubię- ma ciężko, ale potrafi podnieść głowę wysoko i walczyć z całym światem. Tom.. ahh. Nie wiem, czemu go aż tak lubię. Naprawdę nie potrafię podać racjonalnego powodu mojej chorej sympatii, ale tak już jest i czekałam w zasadzie tylko na niego; mam nadzieję, że w kolejnej części w końcu będzie szczęśliwy… No i nasz Bradin. Chryste, jak on mnie drażnił! On sobie wziął za cel doprowadzić mnie do szału. W pierwszej części był taki nie wiem.. uroczy? Kto czytał, wie o co mi chodzi. A teraz? Cholerny egoista! Kiedy taka egoistka jak ja mówi, że ktoś jest nadto egoistyczny to już jest źle… Ale Brade nie liczy się naprawdę z nikim- z zespołem, z Tomem, z fanami, tylko Ally, Ally, Ally. Tak, ja wiem ze to jest romans, naprawdę zdaję sobie z tego sprawę, ale Bradinowi ta miłość totalnie zaćmiła oczy. I możecie mnie zlinczować, ale ja go w tej części wręcz znielubiłam. Możliwe, że przemawiają trochę przeze mnie emocje, ale odczucia względem niego i tak mam negatywne.
Podsumowując książka mi się podobała, naprawdę mi się podobała, ale nie była tak dobra jak jej poprzedniczka, przynajmniej w moim odczuciu. Na ogólną ocenę rzutują głównie moje uczucia względem Bradina oraz to, że wiem na co stać autorkę i że nie wykorzystała tej historii tak, jak mogła. Liczę na to, że naprawi to trzecią częścią, którą już niecierpliwie wyczekuję ;)
Na drugi tom „Ostatniej Spowiedzi” czekałam jak szalona i wręcz odliczałam dni do jej premiery, która jak na złość musiała się jeszcze opóźnić. Zakończenie tomu pierwszego zostawiło mnie w kawałkach i dalej w nich jestem, bo mam nieziemsko mieszane uczucia co do tej części.
Tom pierwszy mnie całkowicie oczarował, totalnie mną zawładnął i wiedziałam, że kocham tych...
2014-04-24
2012-04-01
„Otchłań. W potrzasku” to powieść amerykańskiego pisarza Alexandra Gordona Smitha, wydana w Polsce przez wydawnictwo Otwarte. Jak informują nas napis na okładce- książka ma być „Okrutnie dobra!”, co jak się okazało jest szczerą prawdą, a nie czczą przechwałką.
Alex Sawyer to siedemnastoletni chłopak, który zostaje wrobiony w zabójstwo i trafia w najgorsze możliwe miejsce- do Otchłani, okrutnego więzienia o zaostrzonym rygorze dla młodocianych przestępców. Tam bohater poznaje Donovana, współtowarzysza niedoli, który był jednym z pierwszych osób umieszczonych w Otchłani i widział o wiele więcej niż Alex jest w stanie sobie wyobrazić. Donovan, z którym główny bohater dzieli celę, wprowadza go w tryb życia więziennego i pomaga mu się zaaklimatyzować na tyle na ile to możliwe w tak niesprzyjających warunkach. Wkrótce do tej dwójki dołącza jeszcze Zet i między chłopakami zaczyna się tworzyć nić prawdziwej przyjaźni.
Więzienie to parszywe miejsce i autor świetnie je ukazał- każdy maleńki cal parszywości i wszystkie brudne, ciemne zakamarki. Miejsce to jest pełne psychopatycznych i rządnych mordu chłopaków, którzy nie cofną się przed prawie niczym, gdyż nie maja nic do stracenia. Brutalność, hierarchia, pokaz „kto tu rządzi” są na porządku dziennym. Strażnicy i władze więzienia widzą co się dzieje, ale nic z tego sobie nie robią, w końcu, kto się przejmuje mordercami i złodziejami? W Otchłani panuje jedna, niezapisana reguła- chcesz przeżyć, to się nie wychylaj. Nieraz podczas czytania przechodził mnie dreszcz i już od początku usiłowałam rozgryźć zagadkę więzienia.
Akcja toczy się szybko, bardzo szybko; książkę się dosłownie połyka. Autor buduje niemal namacalne napięcie, które mobilizuje do jeszcze szybszego czytania i dociekania prawdy ukrytej w murach więziennych.
Bohaterowie są świetnie wykreowani; żywi i realistyczni, zdający się żyć własnym życiem, a nie tylko na papierze. O Alexie bardzo dobrze się czyta, gdyż- chwała autorowi- jest to chłopak myślący, obdarzony zarówno wadami jak i zaletami, które pozwalają go autentycznie polubić.
Podsumowując „Otchłań. W potrzasku” to świetna książka, którą polecam każdemu, kto lubi napięcie i dreszczyk emocji. Jestem bardzo ciekawa co będzie dalej, szczególnie po zakończeniu, które tylko po stokroć spotęgowało moją ciekawość i bardzo ubolewam nad faktem, że wydawnictwo zrezygnowało z wydania kontynuacji. Zostaje tylko czytać w oryginale.
„Otchłań. W potrzasku” to powieść amerykańskiego pisarza Alexandra Gordona Smitha, wydana w Polsce przez wydawnictwo Otwarte. Jak informują nas napis na okładce- książka ma być „Okrutnie dobra!”, co jak się okazało jest szczerą prawdą, a nie czczą przechwałką.
Alex Sawyer to siedemnastoletni chłopak, który zostaje wrobiony w zabójstwo i trafia w najgorsze możliwe miejsce-...
2014-03-09
Który to już raz dałam się skusić ładnej okładce? Pomyśleć, że już miałam swoją nauczkę nie raz i nawet i nie dwa- ale cóż, pewne błędy popełnia się kilka razy. Po „Rywalkach” spodziewałam się czegoś całkowicie innego i mimo tego, że nie była to zła książka, to jestem jednak trochę zawiedziona.
35 dziewczyn i tylko jeden książę. Stawką jest nie tylko tron i tytuł księżniczki, ale też wyższy status dla całej rodziny i możliwość polepszenia ich życia. To jeden z głównych powodów dla których młoda America zgłasza się do Eliminacji- jako że znajdują się z rodziną niebezpiecznie blisko kastowego dna, trzeba łapać wszystkie okazje, aby jakoś sobie dopomóc. America, cierpiącą po niedawno złamanym sercu dostaje się do konkursu i w jednym momencie znajduję się w pałacu, będąc obserwowana przez cały kraj. Czy dziewczyna poradzi sobie? A może wcale nie chce zdobyć serca księcia? Ale, co jeśli jednak się zakocha?
Liczyłam na jakąś wielka akcję, konkurs pełen napięcia, rywalizację pełna emocji. A tu nic z tego. Pal sześć licho, że nie działo się w zasadzie nic poza rozmawianiem, występowaniem w telewizji i jedzeniem obiadów, ale jak już był zalążek jakiejś akcji, to wszystko zostało zrujnowane przez dialogi… kto w czasie najazdu sobie plotkuje? Jasne, olać to ze zaraz nas mogą zabić, przynajmniej umrzemy spełnieni, że nowa suknia królowej została obgadana. Wiem, wiem, przesadzam, ale strasznie mnie irytowała ta monotonność akcji. Mimo tego, jednak czytało się dość szybko i nawet w miarę ciekawie, ale po jakimś czasie po prostu cała książka zaczęła mi się w jedno zlewać. Ogólnie doceniam pomysł autorki, ale potencjał został jak na mój gust źle wykorzystany, pierwsze chciałam to nazwać grzecznymi Igrzyskami Śmierci w sukienkach, ale to się nawet nie umywa do Igrzysk, więc…
Bohaterowie… America była tak w nie sprytny sposób wyidealizowana, ale w sumie traktowałam ją z obojętnością przez cała książkę. Końcówką trochę mnie tylko do siebie przekonała, wiec liczę na nią w kolejnej części. Maxona za to bardzo polubiłam, nie wiem czemu, ale wydawał się warty mojej sympatii. Trochę może bardziej władczy powinien być, ale już mu wybaczę. I od początku przeczuwałam, że ma jakaś tajemnicę i mimo, że nic nie wyszło na jaw, to ja swojego stanowiska dalej zawzięcie będę bronić. Nie znosiłam tylko Aspena. Tak bardzo i z całej siły, nie trawię tej postaci. Ugh, udusiłabym gdybym mgła. Nie cierpię bohaterów pod hasłem „Będę nieszczęśliwy, żebyś ty mogła być szczęśliwa. A nie, sorry, zmieniłem jednak zdanie, bądźmy nieszczęśliwi razem…”. Reszta bohaterów w zasadzie niczym się nie wyróżnia, wszystkie inne kandydatki zostały zlane w jedno, nawet imion nie kojarzę.
Ale ogólnie, w rozrachunku… podobało mi się. To taka moja „guilty pleasure”, bo wiem ze książka, nie była wybitna i że powinnam ją pewnie zjechać od deski do deski, ale w zasadzie miło wspominam czas z nią spędzony i mam ciche wrażenie, że to tylko wprowadzenie do kolejnej części, która- miejmy nadzieję- zaskoczy nas pozytywnie. Polecam, ale w z góry zaznaczam, żeby nie podchodzić do „Rywalek” na poważnie.
Który to już raz dałam się skusić ładnej okładce? Pomyśleć, że już miałam swoją nauczkę nie raz i nawet i nie dwa- ale cóż, pewne błędy popełnia się kilka razy. Po „Rywalkach” spodziewałam się czegoś całkowicie innego i mimo tego, że nie była to zła książka, to jestem jednak trochę zawiedziona.
35 dziewczyn i tylko jeden książę. Stawką jest nie tylko tron i tytuł...
2013-08-03
Okładka intryguje i przykuwa oko, opis już trochę mniej, a opinie są skrajnie różne i podzielone- ale ja po lekturze mogę powiedzieć tylko jedno: „Strażnicy Historii. Nadciąga burza” to bez dwóch zdań kolejny egmontowski strzał w dziesiątkę.
W książce poznajmy historię Jake’a Djonesa, którego życie w jeden dzień zostaje przewrócone do góry nogami. Jego rodzice znikają, a chłopak zostaje wprowadzony w tajniki Straży Historii. Czekają na niego przygody, o jakich nawet nie marzył, przepełnione grozą i napięciem, a w końcu i los świata będzie spoczywał w jego rękach. W międzyczasie Jake usilnie szuka rodziców i tworzy nowe, silne więzi przyjaźni.
Nie powiem, początek książki mnie nie zachęcił. Ba, myślałam nawet o jej odłożeniu. Ale uparłam się i czytałam dalej i teraz jestem wielce szczęśliwa, że tak postąpiłam. Ciężko mi było przyzwyczaić się do stylu pisania pana Dibbena, bo jest trochę nie wiem.. dziecinny? Ale przy tym bardzo obrazowy i plastyczny i czytało mi się już naprawdę świetnie, jak już tylko się przestawiłam. Podobało mi się też użycie trzecioosobowej narracji, bo narrator był wszystkowiedzący i nadawało to historii unikatowy klimat. Ciekawy był pomysł z widzeniem kształtów pod powiekami i atomium, takie świeże spojrzenie na sprawę podróżowania w czasie.
Autor umiejętnie konstruuje fabułę; nie ma miejsca na nudę. Przygoda goniła przygodę. Nie czytałam w jakimś wielkim napięciu, ale byłam prawdziwie zaciekawiona dalszym rozwojem wydarzeń. Motyw z ratowaniem świata początkowy wydawał mi się ciut tandetny, ale gdy już o tym czytałam, wrażenie znikło tak szybko jak się pojawiło. Nie wykryłam żadnych luk w fabule, wszystko się świetnie składało w jedną całość; bohaterowie płynnie przepływali przez przygody i wydarzenia.
Bohaterowie byli fantastycznie ukazani- żywi i indywidualni. Jake’a polubiłam, taki bystry i sympatyczny dzieciak, chociaż czasem mógłby sobie odpuścić pewne zachowania. Topaz była mi obojętna, taka trochę nudna i niczym się nie wyróżniająca, a jej tajemnicę rozgryzłam już na początku książki. Charliego też w sumie polubiłam, taka pozytywna postać. Ale zdecydowanie najlepszy był Nathan! Uśmiecham się jak tylko o nim pomyślę. Jego odzywki i komentarze doprowadzały mnie nieraz do łez.
Ogólnie książka cała zabarwiona jest pewnym rodzajem humoru. Irytował mnie tylko wiek bohaterów, uważam, że książka wypadłaby jeszcze lepiej, gdyby ich postarzyć o te jakieś dwa, trzy lata. Dzięki temu, niektóre wydarzenia czy motywy nie byłby tak sztuczne i przekoloryzowane. Ach, jeszcze jedna rzecz mnie wkurzała, a mianowicie ten nieudolny wątek miłosny. Toż to dopiero było nienaturalne i na siłę, i tutaj najbardziej kłuł w oczy młody wiek bohaterów. No, ale mogę to wybaczyć patrząc przez pryzmat przygód i całokształtu historii.
Tak więc, „Strażnicy Historii. Nadciąga burza” to naprawdę przyjemna pozycja, ociekająca przygodami, humorem i ciekawymi postaciami. Polecam wszystkim lubiącym takie książki oraz podróże w czasie, a nóż historia Jake’a oczaruje was tak, jak oczarowała mnie ;)
Okładka intryguje i przykuwa oko, opis już trochę mniej, a opinie są skrajnie różne i podzielone- ale ja po lekturze mogę powiedzieć tylko jedno: „Strażnicy Historii. Nadciąga burza” to bez dwóch zdań kolejny egmontowski strzał w dziesiątkę.
W książce poznajmy historię Jake’a Djonesa, którego życie w jeden dzień zostaje przewrócone do góry nogami. Jego rodzice znikają, a...
Ostatnia spowiedź to debiutancka powieść młodej, polskiej pisarki Niny Reichter, wydana pod nakładem wydawnictwa Novae Res. Wydaniu nie można nic zarzucić- ładna okładka, dobra dla oka czcionka, brak literówek.
Gdy dowiedziałam się, że książka powstawała jako blogowe opowiadanie o niemieckim glam rockowym zespole Tokio Hotel, trochę mną wstrząsnęło. Jednak, mimo uprzedzeń sięgnęłam po Ostatnią Spowiedź, a sceptyczne nastawienie zmieniłam już po pierwszych kilku stronach. Spodziewałam się taniej opowiastki, a dostałam naprawdę dobrą historię miłosną, zabarwioną problemami świata show biznesu oraz niezrozumienia i wręcz psychicznej brutalności ze strony bliskich.
„Ally odczekała chwilę, patrząc w milczeniu. (..)
-Bo boję się rzeczy, których chcę, Lillie. Tym razem boję się siebie.”
Główną bohaterką jest ledwie dziewiętnastoletnia Ally, uwikłana w związek z prawie dziesięć lat starszym mężczyzną, który zaaranżowali jej rodzice. W zasadzie rodzice zaaranżowali całe jej życie- od tego, co będzie ubierać, przez to, gdzie będzie studiować, aż po to z kim będzie związana. Dziewczyna zgadza się na to wszystko chociaż wewnątrz niej wszystko aż krzyczy, by się zbuntować. Doświadczona już jednak przez życie oraz nieszczerą miłość, dalej ciągnie swą mętną egzystencję. Wszystko do dnia, gdy spotyka na lotnisku Bradina i spędza z nim swojego rodzaju magiczną noc. Od tego momentu jej życie zmienia się o 180 stopni. Rozpoczyna się historia miłosna o jakiej nie śniła, pełna wzlotów i upadków, ale warta tego całego cierpienia, które ją czeka.
„Gdy tylko wyjdę na scenę i jeszcze nie zabrzmią pierwsze dźwięki, nie rozbłysną światła… kiedy jeszcze nikt mnie nie widzi, zamykam oczy. Zamykam je i przypominam sobie, jak kiedyś siedzieliśmy z Tomem na daszku nad gankiem i jak bardzo o tym marzyliśmy.”
Wspomniany już Bradin, to dziewiętnastoletni rockman, uwielbiany przez kobiety na cały świecie, ale jakimś cudem Ally go nie zna, i właśnie to jest powodem, dlaa którego chłopak pragnie ciągnąć tą znajomość. Bradin zmęczony już sławą, zmęczony tłumami fanek i paparazzich, marzy tylko o powrocie do normalności i właśnie to daje mu Ally- cząstkę tej normalności, dawnego życia, gdy był tylko garażowym muzykiem z wielkimi marzeniami. Wbrew zasadom wytwórni, mówiących, że media nie mogą nic wiedzieć o kobietach chłopaka dalej rozmawia z Ally, która nadaje nowy sens jego życiu.
„Dajesz mi siłę, by się nie poddać- myślał on.
Odbierasz mi wiarę.. wiarę w to, że cokolwiek jest wartością- zrozumiała ona.”
Postacie w powieści są aż nadto realistyczne, i to nie tylko główni bohaterowie. Wszystkie drugo i trzecioplanowe postacie zapadają w pamięć, a narracja prowadzona także z ich punktu widzenia nadaje całej historii nowy, wyraźniejszy obraz. Jeśli już jesteśmy przy bohaterach należy wspomnieć o bracie Bradina- Tomie. Ich relacja braterska jest świetnie pokazana, a sam Tom to intrygująca postać, wywołująca wiele pytań w głowie czytelnika.
„Nasz jeden będzie dzień trwał, dopóki ono będzie biło dla ciebie”
Akcja powieści kręci głównie wokół romansu Ally i Bradina, ale nie jest to w żadnym stopniu nudne-język pisarki sprawia że wszystkie te ich wspólne chwile wydają się magiczne i realne za jednym razem. Obecne są również poboczne watki jak już wcześniej wspomniałam- realia świata gwiazd, które nie są wcale takie kolorowe jakby się mogło zdawać. Oraz motyw rodziców i ich rządzenia życiem Ally. To akurat trochę do mnie nie przemówiło, jaka matka tak się zachowuje? Owszem- wszystko jest wyjaśnione, ale dalej jakoś ciężko mi to zrozumieć. Matka Ally, to nie matka- to tyran i na dodatek bez serca. No, ale może tylko ja tak to odebrałam, może inni zrozumieli jej postępowanie. Ale mimo kilku, prawie nic nie znaczących minusów, z niecierpliwością czekam na tom 2 i to po szokującym zakończeniu tomu 1, które całkowicie wybiło mnie z rytmu. Przekręcałam kartki szukając kolejnego rozdziału, mimo że w oczy raził mnie napis „ciąg dalszy nastąpi”.
„A żyć możesz tylko dzięki temu, za co mógłbyś umrzeć”
Podsumowując, gdyby ktoś jeszcze się nie połapał, polecam Ostatnią Spowiedź, z czystym sumieniem. Każdy znajdzie tu cos dla siebie- miłość, przyjaźń, gorycz, więzi rodzinne silniejsze niż stal, poświęcenie, prawdziwość okrutnego świat. Poznaj zawrotną historię Ally i Bradina!
Ostatnia spowiedź to debiutancka powieść młodej, polskiej pisarki Niny Reichter, wydana pod nakładem wydawnictwa Novae Res. Wydaniu nie można nic zarzucić- ładna okładka, dobra dla oka czcionka, brak literówek.
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toGdy dowiedziałam się, że książka powstawała jako blogowe opowiadanie o niemieckim glam rockowym zespole Tokio Hotel, trochę mną wstrząsnęło. Jednak, mimo uprzedzeń...