-
ArtykułySherlock Holmes na tropie genetycznego skandalu. Nowa odsłona historii o detektywie już w StorytelBarbaraDorosz1
-
ArtykułyDostajesz pudełko z informacją o tym, jak długo będziesz żyć. Otwierasz? „Miara życia” Nikki ErlickAnna Sierant3
-
ArtykułyMagda Tereszczuk: „Błahostka” jest o tym, jak dobrze robi nam uporządkowanie pewnych kwestiiAnna Sierant1
-
ArtykułyLos zaprowadzi cię do domu – premiera powieści „Paryska córka” Kristin HarmelBarbaraDorosz1
Biblioteczka
2013-08-18
2013-08-29
„Wykreślone Imię” nabyłam tylko dlatego, że znalazłam ją na przecenie za grosze. Szczęście się do mnie znów uśmiechnęło, bo to pozycja naprawdę warta uwagi. Nie wiem skąd tyle beznadziejnych ocen i słów krytyki; dla była do wyśmienita przygoda i mile spędzony czas.
Cat i Kat nigdy się nie dogadają, Roley pławi się w myślach o swojej beznadziejności, a John zamyka się na to wszystko. Rodzice dzieciaków decydują się na wspólne wakacje, ślepo wierząc, że w końcu uda się im wszystkim stworzyć rodzinę z prawdziwego zdarzenia. Nie wiedzą jednak, że sprawy przybiorą opłakany obrót, a oni sami zostaną wplątani w koszmarną historię utkaną przez gniewne umysły. Uda im się rozgryźć zasady gry wyobraźni? Zdążą ją wygrać na czas? I najważniejsze: jak ich to zmieni?
Trochę ciężko mi się czytało bo dzieje się dużo i to w krótkim czasie, a język autorki był trochę taki… toporny, trzeba się było maksymalnie skupić, żeby rozumieć co się dzieje. Historia jednak sama w sobie była ciekawa, autorka budowała ją z wprawą i bardzo konsekwentnie. Wszystkie fakty powoli wychodziły na jaw w odpowiednich momentach. Ogólnie książka mnie nie przeraziła, tak w sumie to ani razu się nie bałam, ale i tak prezentuje sobą taki unikatowy, mroczny klimat. Zakończenie mnie trochę rozczarowało, bo takie niż gruchy ni z pietruchy, ale wybaczam, bo chociaż dość oryginalne i pasujące do całej historii.
Bohaterowie byli przekonujący w swoich rolach. Najbardziej polubiłam Roleya, trochę taki nieudacznik, ale sympatyczny. Mały John i Alicja też mi przypadli do gustu, nic do nich nie mam. Drażniły mnie tylko Kat i Cat, ale nie wpływa to na moją ocenę książki, bo bohaterowie byli świetnie wykreowani, każdy wyróżniał się czymś innym.
Jedyne co mi się w ogóle nie podobało to stosunek bohaterów do wydarzeń. Wiadomość, że mieszkają w nawiedzonym domu i duchy chodzą ich śladem przyjęli wręcz ze stoickim spokojem. Tak to nienaturalnie wyszło. Ale oprócz tego, nie mam zarzutów.
Tak więc, „Wykreślone Imię” to taka przyjemna i klimatyczna obyczajowo-przygodowa książka dla której warto poświęcić czas. Nie jest jakimś wybitnym arcydziełem, ale warta uwagi jest na pewno. Ze swojej strony polecam ;)
„Wykreślone Imię” nabyłam tylko dlatego, że znalazłam ją na przecenie za grosze. Szczęście się do mnie znów uśmiechnęło, bo to pozycja naprawdę warta uwagi. Nie wiem skąd tyle beznadziejnych ocen i słów krytyki; dla była do wyśmienita przygoda i mile spędzony czas.
Cat i Kat nigdy się nie dogadają, Roley pławi się w myślach o swojej beznadziejności, a John zamyka się na...
2013-03-01
2013-03-01
2013-03
Ostatnia spowiedź to debiutancka powieść młodej, polskiej pisarki Niny Reichter, wydana pod nakładem wydawnictwa Novae Res. Wydaniu nie można nic zarzucić- ładna okładka, dobra dla oka czcionka, brak literówek.
Gdy dowiedziałam się, że książka powstawała jako blogowe opowiadanie o niemieckim glam rockowym zespole Tokio Hotel, trochę mną wstrząsnęło. Jednak, mimo uprzedzeń sięgnęłam po Ostatnią Spowiedź, a sceptyczne nastawienie zmieniłam już po pierwszych kilku stronach. Spodziewałam się taniej opowiastki, a dostałam naprawdę dobrą historię miłosną, zabarwioną problemami świata show biznesu oraz niezrozumienia i wręcz psychicznej brutalności ze strony bliskich.
„Ally odczekała chwilę, patrząc w milczeniu. (..)
-Bo boję się rzeczy, których chcę, Lillie. Tym razem boję się siebie.”
Główną bohaterką jest ledwie dziewiętnastoletnia Ally, uwikłana w związek z prawie dziesięć lat starszym mężczyzną, który zaaranżowali jej rodzice. W zasadzie rodzice zaaranżowali całe jej życie- od tego, co będzie ubierać, przez to, gdzie będzie studiować, aż po to z kim będzie związana. Dziewczyna zgadza się na to wszystko chociaż wewnątrz niej wszystko aż krzyczy, by się zbuntować. Doświadczona już jednak przez życie oraz nieszczerą miłość, dalej ciągnie swą mętną egzystencję. Wszystko do dnia, gdy spotyka na lotnisku Bradina i spędza z nim swojego rodzaju magiczną noc. Od tego momentu jej życie zmienia się o 180 stopni. Rozpoczyna się historia miłosna o jakiej nie śniła, pełna wzlotów i upadków, ale warta tego całego cierpienia, które ją czeka.
„Gdy tylko wyjdę na scenę i jeszcze nie zabrzmią pierwsze dźwięki, nie rozbłysną światła… kiedy jeszcze nikt mnie nie widzi, zamykam oczy. Zamykam je i przypominam sobie, jak kiedyś siedzieliśmy z Tomem na daszku nad gankiem i jak bardzo o tym marzyliśmy.”
Wspomniany już Bradin, to dziewiętnastoletni rockman, uwielbiany przez kobiety na cały świecie, ale jakimś cudem Ally go nie zna, i właśnie to jest powodem, dlaa którego chłopak pragnie ciągnąć tą znajomość. Bradin zmęczony już sławą, zmęczony tłumami fanek i paparazzich, marzy tylko o powrocie do normalności i właśnie to daje mu Ally- cząstkę tej normalności, dawnego życia, gdy był tylko garażowym muzykiem z wielkimi marzeniami. Wbrew zasadom wytwórni, mówiących, że media nie mogą nic wiedzieć o kobietach chłopaka dalej rozmawia z Ally, która nadaje nowy sens jego życiu.
„Dajesz mi siłę, by się nie poddać- myślał on.
Odbierasz mi wiarę.. wiarę w to, że cokolwiek jest wartością- zrozumiała ona.”
Postacie w powieści są aż nadto realistyczne, i to nie tylko główni bohaterowie. Wszystkie drugo i trzecioplanowe postacie zapadają w pamięć, a narracja prowadzona także z ich punktu widzenia nadaje całej historii nowy, wyraźniejszy obraz. Jeśli już jesteśmy przy bohaterach należy wspomnieć o bracie Bradina- Tomie. Ich relacja braterska jest świetnie pokazana, a sam Tom to intrygująca postać, wywołująca wiele pytań w głowie czytelnika.
„Nasz jeden będzie dzień trwał, dopóki ono będzie biło dla ciebie”
Akcja powieści kręci głównie wokół romansu Ally i Bradina, ale nie jest to w żadnym stopniu nudne-język pisarki sprawia że wszystkie te ich wspólne chwile wydają się magiczne i realne za jednym razem. Obecne są również poboczne watki jak już wcześniej wspomniałam- realia świata gwiazd, które nie są wcale takie kolorowe jakby się mogło zdawać. Oraz motyw rodziców i ich rządzenia życiem Ally. To akurat trochę do mnie nie przemówiło, jaka matka tak się zachowuje? Owszem- wszystko jest wyjaśnione, ale dalej jakoś ciężko mi to zrozumieć. Matka Ally, to nie matka- to tyran i na dodatek bez serca. No, ale może tylko ja tak to odebrałam, może inni zrozumieli jej postępowanie. Ale mimo kilku, prawie nic nie znaczących minusów, z niecierpliwością czekam na tom 2 i to po szokującym zakończeniu tomu 1, które całkowicie wybiło mnie z rytmu. Przekręcałam kartki szukając kolejnego rozdziału, mimo że w oczy raził mnie napis „ciąg dalszy nastąpi”.
„A żyć możesz tylko dzięki temu, za co mógłbyś umrzeć”
Podsumowując, gdyby ktoś jeszcze się nie połapał, polecam Ostatnią Spowiedź, z czystym sumieniem. Każdy znajdzie tu cos dla siebie- miłość, przyjaźń, gorycz, więzi rodzinne silniejsze niż stal, poświęcenie, prawdziwość okrutnego świat. Poznaj zawrotną historię Ally i Bradina!
Ostatnia spowiedź to debiutancka powieść młodej, polskiej pisarki Niny Reichter, wydana pod nakładem wydawnictwa Novae Res. Wydaniu nie można nic zarzucić- ładna okładka, dobra dla oka czcionka, brak literówek.
Gdy dowiedziałam się, że książka powstawała jako blogowe opowiadanie o niemieckim glam rockowym zespole Tokio Hotel, trochę mną wstrząsnęło. Jednak, mimo uprzedzeń...
2013-01
2013-06-06
Po świetnej pierwszej części Sagi Księżycowej wręcz nie mogłam doczekać się kontynuacji i gdy zobaczyłam, że Egmont ma ją w swoich majowych zapowiedziach, miałam ochotę piszczeć z radości. Sytuacja książkowa ułożyła mi się tak, że miałam okazję przeczytać ją dopiero miesiąc po premierze, co tylko dodatkowo spotęgowało moją ciekawość.
Historia w tej części podzielona jest na dwa odrębne tory: wątek Cinder i wątek Scarlet. Nawet od czasu do czasu przewinął się jakiś rozdział z Kaiem. Cinder, po wydarzeniach z pierwszej części, trafia do więzienia, z którego szybko ucieka za pomocą swoich lunarskich zdolności oraz Thorne’a- przypadkowo poznanego więźnia. Scarlet uporczywie szuka zaginionej kilka tygodni temu babci i to zmusza ją do współpracy z tajemniczym, nowym chłopakiem w mieście- Wilkiem, który lubuje się w nielegalnych walkach.
Akcja pędzi do przodu w zasadzie już od pierwszych stron. Nie mogłam się oderwać od książki i warczałam na każdego, kto śmiał mi przeszkodzić w czytaniu. W sumie interesowała mnie historia obu dziewczyn, ale podświadomie wyczekiwałam jednak Cinder- przywiązałam się do niej i po prostu wolałam o niej czytać. Pod koniec, gdy akcja sięgała zenitu, czytałam tak szybko, że sama za sobą nie nadążałam. Teraz zastanawiam się, jakim cudem wytrzymam do trzeciej części po tak otwartym zakończeniu.
Bohaterów w tej części się nam namnożyło. Obecna jest oczywiście Cinder- dziewczyna zmieniła się od pierwszej części; przez pryzmat tych wszystkich wydarzeń stała się bardziej… twarda. Silna. I bardzo mi się ta metamorfoza podobała. Kai tez trochę tak jakby dojrzał- w końcu spadł mu na barki tak wielki ciężar, w tak młodym wieku. Ubolewam nad tym, jak mało rozdziałów z nim było, bo go niezmiernie polubiłam w pierwszej części. No i troje nowych bohaterów: Scarlet, Wilk oraz Thorne. Do Scarlet zapałałam sympatią- taka sensowna dziewczyna, rozsądna i ogólnie nie mam jej nic do zarzucenia. Wilk… ehh Wilk. Z mojej strony wielkie rozczarowanie. Chyba liczyłam na tak kapitalną postać, jak Kai, a dostałam kogoś grzeczniutkiego. Liczyłam na gwałtowność i ekspresyjność, a tego zabrakło. Gdy teraz o nim myślę, widzę tylko te jego szmaragdowe oczy i nic poza tym. No i Thorne- strzał w dziesiątkę! Uśmiecham się na samą myśl o nim. Pozytywna postać, jakich mało. Tylko czekałam na jakieś komentarze z jego strony. Bezapelacyjne najlepszy bohater z tych „świeżych”.
Ale się rozgadałam. W podsumowaniu powiem tylko, ze Scarlet to świetna, nie!- rewelacyjna książka, która w niczym nie odstępuje pierwszej części. Nie jest lepsza, ani gorsza- tylko dokładnie na tym samym poziomie. Szczerze polecam obie części!
Po świetnej pierwszej części Sagi Księżycowej wręcz nie mogłam doczekać się kontynuacji i gdy zobaczyłam, że Egmont ma ją w swoich majowych zapowiedziach, miałam ochotę piszczeć z radości. Sytuacja książkowa ułożyła mi się tak, że miałam okazję przeczytać ją dopiero miesiąc po premierze, co tylko dodatkowo spotęgowało moją ciekawość.
Historia w tej części podzielona jest...
2013-11-02
Szczerze powiedziawszy, nie wiem, czego się spodziewałam po tej książce. Zabrałam się za nią tak spontanicznie i nagle, i dobrze zrobiłam. Jestem naprawdę pod dużym wrażeniem pomysłu i pióra pana Quick.
Finley żyje tylko dla koszykówki i swojej dziewczyny Erin. Marzy o tym, by wydostać się wreszcie z miasta, którego z całego serca nienawidzi. Droga do tego celu będzie jednak wyboista i trudna, usiana problemami, ale i pełna wrażeń, dla których warto żyć i osób, które warto poznać, które zmieniają punkt widzenia; historia niby jakich wiele, „typowa obyczajówka” można by pomyśleć. Ale jednak miała w sobie coś takiego, że nie byłam w stanie się od niej oderwać. Przeczytałam ją na zaledwie dwa podejścia, a już po skończeniu chętnie czytałabym dalej.
Bohaterów bardzo polubiłam, Finleya szczególnie. Byli tacy, jakich lubię najbardziej- żywi, prawdziwi, ludzie rodem tych, których znam i na co dzień przebywam. Nadaje to całej historii realistycznego wymiaru i czyni prawdziwą. Finley nie miał w życiu łatwo, ale radzi sobie jak może i to w nim tak bardzo polubiłam- siłę, determinację oraz umiejętność przetrwania. Można o nim powiedzieć, że był zbyt uległy, zbyt cichy, ale jakoś mi to nie przeszkadzało. Nawet przeciwnie- tylko bardziej go lubiłam, bo miał wady, które nieraz i stawały się ważnymi atutami. Erin też była świetna, cały czas miałam wrażenie, że skądś ją znam i dzięki temu jeszcze lepiej mi się o niej czytało. Numer 21 był fantastyczną postacią, autor świetnie go wykreował i wspaniale nim pokierował. Podobało mi się to, że mimo, że bohaterowie mieli ciężkie życie, autor nie zrobił z nich sierotek Marysiek, tylko twardych, młodych ludzi, którzy walczą z przeciwnościami tak, jak umieją.
Podobało mi się to, jak autor pisał o pasji Finleya. Ja, która nienawidzi grać w koszykówkę, czytałam o tym wszystkim z uśmiechem na twarzy i wręcz zaczęłam rozumieć uczucia bohatera względem tego sportu. Ogólnie poruszane jest wiele ważnych tematów, ale subtelnie i powoli- a nie na siłę. Wszystko wypływa na wierzch w odpowiednim czasie i jest dobrze odmierzone. Ani przeładowanie, ani deficyt faktów- tylko idealnie w sam raz.
Mam straszny mętlik w głowie, jeśli chodzi o tą książkę, ale jedno wiem na pewno- polecam ją z czystym sercem. To naprawdę świetna historia, która zakorzeniła się w mojej głowie z niesamowitą siłą. Nie pożałujecie czasu spędzonego z „Niezbędnikiem Obserwatorów Gwiazd”.
Szczerze powiedziawszy, nie wiem, czego się spodziewałam po tej książce. Zabrałam się za nią tak spontanicznie i nagle, i dobrze zrobiłam. Jestem naprawdę pod dużym wrażeniem pomysłu i pióra pana Quick.
Finley żyje tylko dla koszykówki i swojej dziewczyny Erin. Marzy o tym, by wydostać się wreszcie z miasta, którego z całego serca nienawidzi. Droga do tego celu będzie...
2013-05-22
Zaskoczona jestem faktem, jak dużo „Buszujący w zbożu” ma negatywnych opinii i fatalnych ocen. Ja miałam przyjemność czytać tę książkę dwa razy- pierwszy ponad rok temu, sama dla siebie, a niedawno jako lekturę szkolną- tak, dla odświeżenia faktów. Za każdym razem książka tak samo mi się podobała i wywołała na mnie takie samo, bardzo pozytywne wrażenie.
Dużo ludzi narzeka na Holdena, na to jaki to on jest denerwujący swoim, nieraz olewającym podejściem do życia, nauki i jak ciężko czyta się powieść z jego punktu widzenia. Ja znów myślę, że Holden jest naprawdę inteligentny, nie mądry- inteligentny; inny i dojrzały pośród wszystkich, którzy go otaczają. Ta cała historia zawarta w książce nie miałaby najmniejszego sensu, gdyby główną postać był ktokolwiek inny niż młody Caulfield, którego swoją drogą niezmiernie lubię. Szczerze- nie wiem nawet dlaczego. Może dlatego, że nie jest obłudny, tylko prawdziwy i bardzo dobrze zna samego siebie, nie boi się mówić o swoich wadach i to w nim cenię- w końcu każdy z nas jakieś ma. A to, że Holdenowi w darze trafiły się jedne z najgorszych to już przykre zrządzenie losu. Może czytało mi się o nim tak dobrze, dlatego, ze jestem mniej więcej w tym samym wieku co on? Na pewno dość łatwo było mi się postawić na jego miejscu i z nim utożsamić, a ponadto posiadam pewne jego cechy charakteru, dlatego bez trudu mogłam zrozumieć jego nieraz szczeniackie i bezmyślne zachowanie. W końcu Holden, jak każdy z nas jest tylko człowiekiem, w dodatku nastolatkiem z burzą hormonów i buntem zapisanym w kościach.
Co do reszty bohaterów- nie mam się czego przyczepić. Przekonujący, żywi, do polubienia, lub i nie. Podobał mi się sposób, w jaki Holden ich przedstawiał- subiektywny, ale jednak pozostawiał miejsce na własną ocenę czytelnika. Tak samo było z wydarzeniami.
Co do akcji- nie trzyma w napięciu, nie powala na kolana szybkością zdarzeń. Momentami nawet nudnawa, szczególnie gdy Holden zabiera się za opowiadanie niektórych zdarzeń z przeszłości. Ale to nie jest książka akcji, w której chodzi o prędkość wydarzeń- tu chodzi o ich drugie dno, naukę jaką możemy z nich wyciągnąć i to jak rozumiemy tok myślenia Holdena oraz jakie wyciągamy z niego wnioski i jak je możemy wykorzystać w naszym życiu.
Tak więc, „Buszujący w zbożu” to- moim skromnym zdaniem- świetna książka, na pewno warta uwagi. Jest wartościowa i posiada pewna naukę, pewne przesłanie, którego człowiek nie znajdzie w pierwszej lepszej pozycji; w końcu każdy z nas od czasu do czasu buszuje w zbożu.
Zaskoczona jestem faktem, jak dużo „Buszujący w zbożu” ma negatywnych opinii i fatalnych ocen. Ja miałam przyjemność czytać tę książkę dwa razy- pierwszy ponad rok temu, sama dla siebie, a niedawno jako lekturę szkolną- tak, dla odświeżenia faktów. Za każdym razem książka tak samo mi się podobała i wywołała na mnie takie samo, bardzo pozytywne wrażenie.
Dużo ludzi narzeka...
2013-11-23
Chyba miałam względem tej książki po prostu zbyt wysokie oczekiwania. Ale biorąc pod uwagę, że poprzednia książka pani Marriott bardzo mi się podobała i tu miałam pewnie nadzieje, które niestety okazały się złudne.
Aleksandra wydaje się nie być dobra w niczym, jest osobą, która w każdej dziedzinie wypada „tak sobie”. Żyje w otoczeniu ukochanych jej osób, ale pewnego razu miejsce ma tragedia, która rzuca mroczny cień na wszystko, co bohaterka znała i czyni jej życie wieczną walką o przetrwanie i o pozostanie sobą.
Ogólnie podobał mi się zamysł historii, ale wiedząc, jak autorka potrafi operować faktami i wydarzeniami, liczyłam na wiele więcej. Fabuła była po prostu nudna; przez większość czasu Aleksandra była sama i rozmawiała sobie w myślach. Za dużo retrospekcji i przewidywań, które nie pozwalały się rozwinąć właściwej akcji. Tygodnie mijały w zdaniach, miesiące na przestrzeni kilku stron, podczas których nic się nie działo; a nawet jak coś się działo to dostaliśmy o tym skrawek informacji, wciśnięty w jedno zdanie. Same ogólniki, które mnie irytowały, a skupianie się na niczym ważnym. Dobrym zagraniem było wprowadzenie magii- nadała trochę takiego unikatowego klimatu, a bez tego byłoby naprawdę kiepsko.
Mimo, że bardzo starałam się nie porównywać tej książki do „Cieni na Księżycu”, to czasem skojarzenia aż się same nasuwały. Wspomniane już wcześniej miganie tygodni na niczym ważnym; rzucanie bohaterki z deszczu pod rynnę, które tutaj średnio wypadło, bo każda sytuacja rozwijała się błaho, nijak... wręcz naiwnie. I znów mamy motyw okropnego rodzica... jak w poprzedniej powieści byłam stanie poprzeć stanowisko bohaterki, tak tutaj jej uczucia mnie irytowały; przepraszam bardzo, ale brak smutku na wieść śmierci rodzica mnie aż zniesmacza.
Bohaterowie mnie też nie zachwycili. Aleksandra była trochę przezroczysta, czytałam o niej bez emocji, żadnego przywiązania; pod koniec się trochę rozwinęła, ale bez jakiegoś „wow”. Gabriel chyba miał być postacią stworzoną do polubienia, ale było go tak mało, że sama nie wiem, co o nim myślę; był jednak za bardzo wyidealizowany, nie lubię postaci bez wad. Czarny charakter, Zella, przysparzała mnie o wredny chichot, a wszyscy bracia bohaterki byli tacy sami, nie rozróżniłam ich za kija.
Tak więc, „Królestwo Łabędzi” nie było książką, którą bym poleciła, aczkolwiek zniechęcać nikogo nie chcę. Jestem wręcz pewna, że ta prosta i na jakiś sposób piękna historia Aleksandry zachwyci niejednego; mnie jednak nie oczarowała.
Chyba miałam względem tej książki po prostu zbyt wysokie oczekiwania. Ale biorąc pod uwagę, że poprzednia książka pani Marriott bardzo mi się podobała i tu miałam pewnie nadzieje, które niestety okazały się złudne.
Aleksandra wydaje się nie być dobra w niczym, jest osobą, która w każdej dziedzinie wypada „tak sobie”. Żyje w otoczeniu ukochanych jej osób, ale pewnego razu...
2013-08-11
„Halt w niebezpieczeństwie” to już moje dziewiąte spotkanie ze „Zwiadowcami” i kilkunaste z twórczością pana Johna Flanagana. Bardzo sobie cenię wszystkie jego powieści i mogę je czytać wręcz w nieskończoność.
Dziewiąta część to kontynuacja akcji z części poprzedniej pt. ”Królowie Clonmelu”. Płynnie przechodzimy z jednych wydarzeń do drugich i łatwo się odnaleźć. Tym razem Will, Halt i Horace podążają tropem samozwańczego proroka boga Alsejasza, aby raz, a dobrze się z nim rozprawić. Jednak podczas wyprawy sprawy się komplikują, a los Halta staje pod wielkim znakiem zapytania. Will i Horace zrobią wszystko, by uratować swojego mistrza i nauczyciela, ale czy to wystarczy? Rozpoczyna się szaleńcza walka z czasem, który ucieka nieubłagalnie.
Bohaterowie- jak to w powieściach Flanagana- byli żywi i prawdziwi. Podziwiam jego zdolność tworzenia tak wyrazistych postaci i charakterów. Każdy jest indywidualny i inny, a razem tworzą mieszankę wręcz wybuchową. Irytowało mnie tylko ograniczanie wątku Willa. Bądź, co bądź, jest on głównym bohaterem całej serii, a został zepchnięty na dalszy tor. Nie to, że nie lubię Halta czy Horace’a, ale Will to prostu… Will. Jest tak pocieszny i tak sympatyczny, że mogę o nim czytać po wszech czasy.
Humor-jak zawsze- był świetnie odmierzony i w dobrym tonie. Czyta się szybko i przyjemnie, a cała historia jest lekka i łatwa w odbiorze.
Akcja, patrząc przez pryzmat innych części, trochę się wlekła i momentami wiała nudą- szczególnie na, niepotrzebnych moim zdaniem, wątkach proroka, ale i tak była ciekawa. W ogólnym rozrachunku jestem naprawdę zadowolona i usatysfakcjonowana tą częścią; uważam, że jest jedną z lepszych z całej serii.
Ogólnie, „Halt w niebezpieczeństwie” to była dla mnie kolejna świetna przygoda w tym jakże fantastycznym świecie „Zwiadowców”. Lektura obowiązkowa dla fanów i tych, które urzekły części poprzednie. A ci, którzy jeszcze nie zapoznali się z serią, to zachęcam do sięgnięcia po pierwszą część. Gwarantuje świetna zabawę i niezapomniane przygody. Nie pożałujecie!
„Halt w niebezpieczeństwie” to już moje dziewiąte spotkanie ze „Zwiadowcami” i kilkunaste z twórczością pana Johna Flanagana. Bardzo sobie cenię wszystkie jego powieści i mogę je czytać wręcz w nieskończoność.
Dziewiąta część to kontynuacja akcji z części poprzedniej pt. ”Królowie Clonmelu”. Płynnie przechodzimy z jednych wydarzeń do drugich i łatwo się odnaleźć. Tym razem...
2013-07-22
„Cień i Kość”- ten tytuł i ta okładka chodzili za mną jak nawiedzeni przez dobrych kilka tygodni. W końcu, bezsilna na błagania mojej ciekawości kupiłam książkę i praktycznie od razu do niej usiadłam. Teraz, już po lekturze, podpisuję się rękami i nogami pod wszystkimi zachwalającymi recenzjami.
No, ale od początku. Ravka, państwo zbudowane na strukturach rosyjskiego mocarstwa , skłania się ku niechybnemu upadkowi. Kraj jest w stanie wojny z dwoma sąsiadami, społeczeństwo po cichu klnie na władzę i nieudolnego cara, a Fałda Cienia odgradzająca Ravkę od morza dalej pozostaje nieprzejednana. Jednak wtedy pojawia się promień nadziei, ktoś na kogo wszyscy czekali, kto swoją mocą może przywrócić Ravce świetność- młoda, niepozorna sierota, Alina. Dziewczyna trafia pod opiekę Grisz, podobnie jak ona obdarzonych darami. Ale czy oni chcą na pewno tego samego co ona? Komu może ufać dziewczyna rzucona w wir świata, którego dotąd nie znała i zmagająca się z własnym sercem i ogromna mocą?
To co najbardziej podobało się w książce to magiczny klimat. Magia wręcz przenika stronice tej książki, można ją poczuć na własnej skórze, jak nas otacza i zabiera do barwnego świata, który z wprawą stworzyła Leigh Bardugo. Akcja idzie szybko, przygoda goni przygodę, napięcie bywa czasem wręcz namacalne. Czyta się niezwykle szybko, bo tyle się dzieje, że ledwo nadążałam, ani chwili wytchnienia dla czytelnika i dla bohaterów. Historia ta pełnia jest intryg i sekretów, które chyba ciekawiły mnie bardziej niż samą Alinę. Czasem już na miejscu od emocji usiedzieć nie mogłam.
Alinę bardzo polubiłam, ponieważ jest tym typem bohaterki, do której od razu się przekonuję. Wygadana, sensowna i inteligenta. Jasne, czasem coś zawaliła, ale to tylko lepiej, bo kto nie popełnia błędów? Podobało mi się to, jak się zmieniała na przestrzeni wydarzeń, dojrzewała. Mala w sumie też nawet polubiłam, ale miałam trochę wrażenie, że się zlewa z otoczeniem, brakowało mu ciut wyrazistości moim zdaniem, został tak.. spłaszczony. Albo tylko odniosłam takie wrażenie, bo przy Darklingu, to każdy wydaje się nudny. Ten koleś był tak barwny, że dalej mam przed oczami jego obraz. Na początku go lubiłam, potem znienawidziłam, a jeszcze potem to już sama nie wiedziałam co o nim myśleć. Chcę już dostać w łapki druga część i usiłować go dalej rozgryzać. Ogólnie postaci świetnie wykreowane, przekonujące i nad wyraz realistyczne.
Jedna jedyna rzecz, która mnie drażniła, to uśmiech Darklinga. Tak, właśnie ten uśmiech. Co się nie działo, to koleś lekko się uśmiechał, cień u śmiechu przemykał mu przez usta, robił grymas, który można uznać za uśmiech. No normalnie miałam wrażenie, że on się wiecznie nic, tylko szczerzy. Trochę to nie współgrało z jego tajemniczą i mroczną otoczką powielaną czarnym kolorem. Ale to tylko taki szczególik, a ja się zawsze takich czepiam, bo inaczej nie byłabym sobą.
Podsumowując, „Cień i Kość” to fascynująca powieść, lekka fantasy z dozą dobrego humoru i mogąca się pochwalić ciekawymi postaciami i zapierającymi dech w piersiach przygodami. Z czystym sumieniem polecam wszystkim, a sama wyczekuję niecierpliwie na „Szturm i Grom”, który zapowiada się tak samo dobrze, o ile nie lepiej.
„Cień i Kość”- ten tytuł i ta okładka chodzili za mną jak nawiedzeni przez dobrych kilka tygodni. W końcu, bezsilna na błagania mojej ciekawości kupiłam książkę i praktycznie od razu do niej usiadłam. Teraz, już po lekturze, podpisuję się rękami i nogami pod wszystkimi zachwalającymi recenzjami.
No, ale od początku. Ravka, państwo zbudowane na strukturach rosyjskiego...
2013-04
2013-03
2013-03
2013-02
2013-09-01
2013-09-21
2013-11-26
2013-06-03
Już przeglądając zagraniczne zapowiedzi wiedziałam, że „Przędza” to książka dla mnie i że będę musiała ją poznać. Intuicja książkowa, jak prawie zawsze, mnie nie zawiodła i choć dostałam coś innego niż oczekiwałam, jestem naprawdę pod dużym wrażeniem.
Jak każda książka, „Przędza” miała swoje plusy i minusy. Niektóre rzeczy mnie całkowicie oczarowały, inne niezmiernie irytowały. Irytujący był na pewno sam początek, bo czułam się jak w jakimś koszmarze. Autorka w ogóle nie dała czytelnikowi czasu na zapoznanie się ze światem, który wykreowała, tylko od razu rzuciła nas na głęboką wodę jego realiów. Byłam przytłoczona i zduszona tym wszystkim; potykałam się o zdania i błądziłam w nich niczym dziecko we mgle. Jednak im dalej tym lepiej. Czytając, zatracałam się coraz bardziej i wciągałam w ten czarujący, niesamowity świat włókien, krosien i tkania.
Plusy książki to na pewno nietypowa fabuła i unikatowy pomysł. Pani Albin naprawdę się popisała wyobraźnią i mnie całkowicie przekonała do świetności swojego pomysłu. Historia ta przesiąknięta jest tajemnicą, intrygą i subtelną brutalnością; swoisty klimat nie pozwala odłożyć tej książki na półkę, omiata czytelnika całkowicie i nie ma litości. Książce towarzyszy też taka magiczna otoczka, która niezwykle mnie urzekła i która wychodzi przy bardzo trafnej manipulacji opisami i przeżyciami. Fabuła rozwija się dość szybko, ale jednocześnie spokojnie, nie wiem jak autorce udało się tego dokonać. Akcja nie iskrzy od napięcia i zwrotów akcji, ale przewidywalności zarzuć książce nie można na pewno.
Postać Adelice jest taki ogniwem pośrednim w moim odczuciu. Z jednej strony dziewczynę bardzo lubiłam, z drugiej mnie wkurzała. Była wygadana i pyskata; podobała mi się jej hardość i charyzma i zdolność radzenia sobie z przeszkodami, ale irytowało mnie brak zdecydowania, dziwne wahania charakteru i uparte pakowanie się w kłopoty. Ogólnie bohaterowie nie byli stworzeni z jakąś wielka wprawą, czasem były zgrzyty w charakterach i wiało sztucznością, ale tak czy siak każdy dostał życie i swoją historię i zasłużył na taką czy inną ocenę z mojej strony.
Czas na minusy. Po pierwsze postać Josta- był jakiś wybrakowany, bez charakteru, bez życia, przezroczysty; miałam wrażenie że czytam o kimś niewidzialnym, bo mojej wyobraźni nawet nie chciało się go wyobrażać. Całkowita klapa; Erik był od niego o niebo lepszy. Po drugie: trójkąt miłosny. Jestem zagorzałą przeciwniczką trójkątów, bo przynoszą tylko nerwy i okrutne rozczarowanie, gdy rozwija się nie tak, jak czytelnik sobie zaplanował, a to znów powoduje, że sympatia do książki ulega znacznemu obniżeniu. Po trzecie watek miłosny: już po jakim takim rozwiązaniu się trójkąta w ogóle nie mogłam się wczuć w tą „miłość”, była jałowa, bez uczucia i tylko mnie niepotrzebnie drażniła.
Dałam 8 gwiazdek ze względu na to, że lubię takie historie i że ta całkowicie mnie oczarowała. Czuję w kościach, że druga część będzie jeszcze lepsza i autorka pokaże dobitnie na co ją stać. „Przędzę” oczywiście polecam, ale zaznaczam przy tym, ze jest to taka specyficzna historia, które nie wpasuje się w każde gusta. Niektórych rozczaruję, a innych oczaruje- tak jak mnie.
Już przeglądając zagraniczne zapowiedzi wiedziałam, że „Przędza” to książka dla mnie i że będę musiała ją poznać. Intuicja książkowa, jak prawie zawsze, mnie nie zawiodła i choć dostałam coś innego niż oczekiwałam, jestem naprawdę pod dużym wrażeniem.
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toJak każda książka, „Przędza” miała swoje plusy i minusy. Niektóre rzeczy mnie całkowicie oczarowały, inne niezmiernie...