-
ArtykułyJames Joyce na Bloomsday, czyli 7 faktów na temat pisarza, który odmienił literaturęKonrad Wrzesiński8
-
ArtykułyŚladami autorów, czyli książki o miejscach, które odwiedzali i opisywali twórcyAnna Sierant8
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 14 czerwca 2024LubimyCzytać459
-
ArtykułyZnamy laureatki Women’s Prize for Fiction i wręczonej po raz pierwszy Women’s Prize for Non-FictionAnna Sierant15
Biblioteczka
2017-12-29
2017-12-19
"Uff, wreszcie", chce się wykrzyknąć, kiedy ostatnie stronice dobiegają końca. Pierwsze starcie "Ja kontra Wilbur Smith" skończyło się zawieszeniem zainteresowania. Długotrwałym, mam nadzieję.
Jednym zdaniem? Proszę bardzo: "Ogniem i mieczem" w starożytnym Egipcie. Tyle, że gorzej. Bo o ile Sienkiewicz nawet największy wyciskacz łez podaje z pewną emfazą, to czytając "Boga Nilu" odnosiłem wrażenie, że autor powieści (a wręcz quasi-eposu, bo akcja rzecznej historii rozgrywa się na przestrzeni dwudziestu z górą lat) nie wierzy w ani jedno zdanie, które spod jego ręki wypłynęło, nomen omen. A kiedy już, już zaczyna coś zaciekawiać, to w następnym zdaniu odsłonięte są wszystkie karty, zdaniem typu: "Potem się okazało, że przeżył/przeżyła".
Skuszony entuzjastycznymi recenzjami sięgnąłem po legendarnego autora legendarnych książek przygodowych. A tu niemrawo, wydumanie, łzawo, straszno-śmieszno, słowem głupio. I nie chodzi nawet o silące się na zabawne teksty, które zabawne nie są (poziom żartów "egipskich" na poziomie Christophera Moore'a). Największym mankamentem tego wykwintu maszyny pisarskiej jest najgorszy, najbardziej napuszony, zarozumiały, irytujący narrator, geniusz wszech czasów, którego Leonardo da Vinci jest jeno epigonem, a któremu zaś Ridge Forrester ("Moda na sukces") jeno sandały godzien jest wiązać. Taito Niewolnik (bo i o nim mowa) jest:
eunuchem, inżynierem gospodarki wodnej (odpowiada za kanały irygacyjne), konstruktorem sedesów, taktykiem wojennym (choć nie żołnierzem), okazjonalnie dowódcą floty (ale nie żołnierzem, ani marynarzem), konstruktorem broni łuczniczej i pojazdowej (ale nie żołnierzem), architektem grobowców, aranżerem wnętrz, botanikiem, miłośnikiem zwierząt, lekarzem pierwszego kontaktu, ale i chirurgiem, magiem, autorem sztuk o tematyce religijnej, śpiewakiem, lirnikiem, szpiegiem, swatką oraz... uwodzicielem! I to wszystko w niecałe 100 stron! A książka ma ich ponad 700!!!
Fabuła, o wprawdzie mocno przewidywalnym romantycznym charakterze, ale jednak potrafiącym niekiedy zaintrygować czytelnika, ostatecznie odrzuca go narratorem, który nie jest - jak w posłowiu pisze Wilbur Smith - lekko pyszałkowaty. On jest po prostu bucem.
Przy "Bogu Nilu" Smitha "W pustyni i w puszczy" Sienkiewicza jest ideałem powieści przygodowej.
"Uff, wreszcie", chce się wykrzyknąć, kiedy ostatnie stronice dobiegają końca. Pierwsze starcie "Ja kontra Wilbur Smith" skończyło się zawieszeniem zainteresowania. Długotrwałym, mam nadzieję.
Jednym zdaniem? Proszę bardzo: "Ogniem i mieczem" w starożytnym Egipcie. Tyle, że gorzej. Bo o ile Sienkiewicz nawet największy wyciskacz łez podaje z pewną emfazą, to czytając...
2017-11-12
2017-11-05
2017-10-28
2017-10-28
2017-10-27
2017-10-15
2017-10-08
Dawno, dawno temu Michael Stipe, wokalista zespołu R.E.M. (tak, tak droga młodzieży, istniał taki zespół i - wierzcie lub nie - grał nieźle) stwierdził w jednym z wywiadów, że mógłby śpiewać książkę telefoniczną, a i tak ludzie byliby wzruszeni tego słuchając.
Skromniś.
Te słowa przypomniały mi się podczas czytania "Buicka 8" - Stephen King może pisać naprawdę o wszystkim i lać wodę przez tysiące stron, a i tak będę go czytać z zapartym tchem. Tkwi w moim krwiobiegu tak solidnie, jak tkwią w nim George Harrison, Lech Janerka, Joseph Conrad, kabaret Potem czy Monty Python. Piszę to, żeby jasno i klarownie dać do zrozumienia, że moja opinia nawet nie sili się na obiektywną i jest cholernie stronnicza. Do bólu.
Przymiotnik podsumowujący "Buicka 8" to: interesujący. Ta książka jest po prostu, najzwyczajniej w świecie, interesująca. Zastanówcie się teraz, mądrale, o ilu książkach tak ostatnio powiedzieliście, hę?
Zgoda, do straszydeł typu "Miasteczko Salem", "Cmętarz zwieżąt", czy "TO" tytułowemu ośmiocylindrowemu roadmasterowi daleko, ale rzecz "pożera" się niemal natychmiast. Powieść wciąga (jak mało która z ostatnio przeze mnie przeczytanych). Atmosfera, jak w rasowym thrillero-horrorze, gęstnieje w odpowiednim tempie, zaś zakończenie (spokojnie, żaden SPOILER ALERT) po raz pierwszy od dawna u Kinga nie jest przekombinowane. Można nawet pomyśleć, że Król Horroru nauczył się odpowiednio finał przygotowywać. (Boże, ile on świetnych książek popsuł ostatnimi rozdziałami!)
Jeśli chodzi o sposób prezentowania opowieści, przywodzi on na myśl "Colorado Kid", ale tutaj Kingowi udaje się to sto razy lepiej - a może też wynika to z większej spójności historii i, co czuć na każdej stronie, dopracowania fabuły.
A poza tym, co jak co, ale Stephen King opowiadać historie umie. Nawet najdurniejsze.
Panie King, bardzo mnie Pan pozytywnie zaskoczył.
Dawno, dawno temu Michael Stipe, wokalista zespołu R.E.M. (tak, tak droga młodzieży, istniał taki zespół i - wierzcie lub nie - grał nieźle) stwierdził w jednym z wywiadów, że mógłby śpiewać książkę telefoniczną, a i tak ludzie byliby wzruszeni tego słuchając.
Skromniś.
Te słowa przypomniały mi się podczas czytania "Buicka 8" - Stephen King może pisać naprawdę o wszystkim...
2017-10-03
2017-09-24
2017-09-11
Jest taka fraszka Jana Sztaudyngera, która zdaje się być - poniekąd - mottem dla tej książki: "Sam sobie ze swoim życiem nie radzę, więc biuro porad dla innych prowadzę".
Główny bohater powieściowego debiutu Naipaula to "niebieski ptak", choć właściwszym określeniem byłoby "leń". O! Istnieje nawet lepszy tekst podsumowujący Ganesha, czyli rzeczonego bohatera: "Au sza la la la, mam dwie lewe ręce, au sza la la la i nie mam pieniędzy, au sza la la la i nie mam ochoty, au sza la la la wziąć się do roboty".
Ale od czego jest "porada duchowa"?!
Zabawne są perypetie tego trynidadzkiego "pomazańca Bożego". Zabawne są jego relacje z otoczeniem, zwłaszcza z żoną i jej ojcem. Naipaul nie pozostawia złudzeń - idealizowany obraz małych społeczności nie ma w sobie nic ze szczerego romantyzmu: każdy udaje, hipokryzja wyziera z ludzkiego zachowania, a pieniądze stanowią o motywach działań. U wszystkich, tylko nie u Ganesha.
I nagle okazuje się, że ten leń jest najsympatyczniejszą postacią powieści.
Całkiem niezłe odwrócenie ról jak na debiutanta, panie Naipaul.
Jest taka fraszka Jana Sztaudyngera, która zdaje się być - poniekąd - mottem dla tej książki: "Sam sobie ze swoim życiem nie radzę, więc biuro porad dla innych prowadzę".
Główny bohater powieściowego debiutu Naipaula to "niebieski ptak", choć właściwszym określeniem byłoby "leń". O! Istnieje nawet lepszy tekst podsumowujący Ganesha, czyli rzeczonego bohatera: "Au sza la la...
2017-08-25
2017-08-15
2017-07-09
Bardzo rozczarowująca książka i, co nawet gorsze, irytująca. Trudno wymienić wszystkie minusy tej publikacji, której autor (jak można wnosić z pierwszych stronic) pozazdrościł Danowi Brownowi jego pomysłu na akcję. Tym można chyba tłumaczyć fabularyzowany początek "Huculszczyzny...". Jest tutaj: tajemniczy przedwojenny profesor interesujący się kabałą, oraz jego manuskrypt, co stanowi wystarczający pretekst, by autor przytoczył w całości swój referat naukowy o wilkołakach i wampirach; są odniesienia - oczywiście kabalistyczne - do matematyki i postaci Stefana Banacha, co z kolei stanowi wystarczający powód do tego, by cztery strony zapełnić równaniami matematycznymi, kompletnie niezrozumiałymi dla Czytelnika; jest też i tajemnicza dziewczyna, która stanowi wystarczający pretekst do tego, by... Są wreczcie dialogi, które wywołują niezamierzony rechot u odbiorcy.
Co najbardziej przeszkadza w narracji Kruszony to mnóstwo jego refleksji i dygresji nie tylko niezwiązanych z tematem, lecz najzwyczajniej w świecie głupich i pokazujących autora jako człowieka uprzedzonego i ograniczonego. Opadają ręce przy zdaniach typu: "Powodziło mu się nieźle, jak to Żydowi", albo "[ojciec] bił go przy lada okazji.Ten negatywny stosunek do ojca przerodził się w bunt, z którego być może wyniknęła homoseksualna orientacja wielkiego pisarza". Takich kwiatków jest więcej ("Najpierw rodził się pierworodny" - serio??).
Ale trzeba pochylić czoło przed samym pomysłem autora, by przedwojenne fotografie z Huculszczyzny ożywić poprzez interpretację tych zdjęć. Widząc je Kruszona tworzy własną opowieść, w której przemyca sporo wiedzy o codziennych zwyczajach mieszkańców Huculszczyzny (nie tylko o Hucułach, ale i o Żydach, a także wszystkich tymczasowych jej obywatelach: Polakach, Ukraińcach, Rosjanach, etc.). Wtedy narracja wchodzi na właściwy tor i książkę czyta się z zapartym tchem. A jako że opowieść zbudowana jest wokół zdjęć, my również otrzymujemy okazję, by te fotografie obejrzeć. I to chyba najmocniejszy punkt tej publikacji.
Czy warto? Warto. Ale łatwo nie będzie.
Bardzo rozczarowująca książka i, co nawet gorsze, irytująca. Trudno wymienić wszystkie minusy tej publikacji, której autor (jak można wnosić z pierwszych stronic) pozazdrościł Danowi Brownowi jego pomysłu na akcję. Tym można chyba tłumaczyć fabularyzowany początek "Huculszczyzny...". Jest tutaj: tajemniczy przedwojenny profesor interesujący się kabałą, oraz jego manuskrypt,...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2017-07-01
O sile książki Ziemowita Szczerka świadczy fakt, że wywołane przez nią obrazy pozostają w głowie na długo po skończonej już lekturze. Co więcej, niektóre sytuacje,czy rozmowy, których uczestnikiem jest autor, bezsprzecznie porywają do zademonstrowania gwałtownej kontry, do zaprzeczenia i do udziału w zaangażowanej konfrontacji werbalnej.
Na ile jednak jest to kreacja rzeczywistości przez Szczerka, na ile ulepienie takiego a nie innego wizerunku Ukrainy (i, nie wolno zapominać, Polski) na rzecz estetyki przywołanego w książce reportażu typu gonzo, a na ile rzeczywista relacja - to kwestia, która kołacze się w głowie podczas lektury.
Byłoby dużym uproszczeniem nazywać "Przyjdzie Mordor..." połączeniem prozy Bukowskiego i Kerouaca z reportażem ze strony Stasiuka (do którego zresztą pojawiają się odniesienia). Niemniej jednak klimat spod znaku "jedziemy i chlejemy", idealnie podkreślający beznadziejność okoliczności przyrody, jak i samych bohaterów, jest znaczący. Aż nadto.
Warta poznania książka, choć może nie zachęcająca do natychmiastowej lektury innych dzieł Szczerka. I w gruncie rzeczy, nie zachęcająca do poznania osobiście autora, który jawi się jako osoba antypatyczna i egotycznie nadmuchana.
Ale to może znów jedynie kreacja autorska.
O sile książki Ziemowita Szczerka świadczy fakt, że wywołane przez nią obrazy pozostają w głowie na długo po skończonej już lekturze. Co więcej, niektóre sytuacje,czy rozmowy, których uczestnikiem jest autor, bezsprzecznie porywają do zademonstrowania gwałtownej kontry, do zaprzeczenia i do udziału w zaangażowanej konfrontacji werbalnej.
Na ile jednak jest to kreacja...
2017-06-19
2017-05-22
2017-05-06
2017-05-03
Bardzo porządna powieść.
Autor w interesujący sposób osadza akcję we współczesnym Poznaniu (żadna laurka dla miasta, tak przy okazji), odwołując się jednocześnie do średniowiecznej legendy. Co z kolei wywołuje refleksję, że sprawny pisarz może stworzyć ciekawszą literaturę grozy, odwołując się do europejskiego dziedzictwa niż próbując "amerykanizować" swoją historię. Można zażartować, co większy bagaż kulturowy, to większy bagaż kulturowy.
Nie da się ukryć, Małecki sprawnym pisarzem jest.
Jeśli wytykać jakieś minusy "Przemytnikowi cudu", to pewnie należałoby przyznać, że całość trochę gna i atmosfera nie nadąża z "zagęszczaniem się". Pewne sytuacje po prostu "gdzieś tam" się zdarzyły i nie wzbudzają większego zainteresowania (może też nie miały). Jednakże, są to jedynie potknięcia, które absolutnie nie psują radości z obcowania z tym polskim, literackim horrorem.
Warto.
Bardzo porządna powieść.
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toAutor w interesujący sposób osadza akcję we współczesnym Poznaniu (żadna laurka dla miasta, tak przy okazji), odwołując się jednocześnie do średniowiecznej legendy. Co z kolei wywołuje refleksję, że sprawny pisarz może stworzyć ciekawszą literaturę grozy, odwołując się do europejskiego dziedzictwa niż próbując "amerykanizować" swoją historię....