Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: , ,

Kundera mnie niezmiennie drażni. Uważam, że pisze dobre książki, patrzy na świat z swoistą przenikliwością i ukazuje coś wartego zobaczenia. Ale jego filozofia, spojrzenie na życie, porażający pesymizm są dla mnie nieznośne. To jak tworzy swoich bohaterów jest na swój sposób odczłowieczające. Pozbawia rzeczy piękne całego ich piękna, pozostawia wyłącznie gorycz życia w najczystszej postaci. To ma w sobie rys głębokiego okrucieństwa.

Kundera mnie niezmiennie drażni. Uważam, że pisze dobre książki, patrzy na świat z swoistą przenikliwością i ukazuje coś wartego zobaczenia. Ale jego filozofia, spojrzenie na życie, porażający pesymizm są dla mnie nieznośne. To jak tworzy swoich bohaterów jest na swój sposób odczłowieczające. Pozbawia rzeczy piękne całego ich piękna, pozostawia wyłącznie gorycz życia w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Musiałam zacząć studiować polonistykę, żeby wreszcie przeczytać Balladynę. I dobrze.

To jest naprawdę dzieło wybitne. Dowcipne, inteligentne, zajmujące, wciągające. W specyficzny sposób współgrające z prawidłami epoki – czasem się z nimi zgadzając, czasem potępiając, czasem wyśmiewając. Dowodzi niezwykłego talentu i niezwykłego umysłu. Nie zauważyłabym tego czytając te kilka lat temu. Rozumiem, dlaczego daje się to do czytania dzieciom. Naprawdę. Coś w końcu z klasyki znać wypada, a trudno o tekst przystępniejszy w romantycznym „kanonie”. Ale jednocześnie – no kurde trochę boli, jak się pomyśli o szkolnym „przerabianiu” lektur. Nie wiem, czy jakakolwiek książka zasługuje na takie tortury.

A „Balladynę” oczywiście polecam. Również tym wszystkim, którzy wolą Mickiewicza.

Musiałam zacząć studiować polonistykę, żeby wreszcie przeczytać Balladynę. I dobrze.

To jest naprawdę dzieło wybitne. Dowcipne, inteligentne, zajmujące, wciągające. W specyficzny sposób współgrające z prawidłami epoki – czasem się z nimi zgadzając, czasem potępiając, czasem wyśmiewając. Dowodzi niezwykłego talentu i niezwykłego umysłu. Nie zauważyłabym tego czytając te...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Nigdy by mi nie przyszło do głowy, że ta książka mi się spodoba. I to aż tak spodoba. Nie gustuję w literaturze pięknej, choć może warto by było dać jej kolejną szansę. Po tej lekturze na pewno będę miała do tego sporą motywację.

Trudno mi ubrać w słowa refleksję, która powstała na podstawie tej lektury. „Małe życie” to utwór głęboko przejmujący i głęboko życiowy, do bólu rzeczywisty, choć gdyby postronnemu streścić fabułę trudno byłoby w to uwierzyć. Od dawna, jeżeli w ogóle kiedykolwiek, nie spotkałam się z tak dobrą kreacją bohaterów – byli różni, byli realni, obserwacja z boku ich życia była czymś do pewnego stopnia naprawdę niezwykłym. Opowieść o ich życiu to opowieść o życiu jako takim, tyle że na przykładach – o jego jednoczesnej zmienności i stałości, o nieprzewidywalności i przewidywalności, bólu i czarze, które są udziałem każdego z nas. Jak to się dzieje, że życie jest jednocześnie tak wspaniałe i tak bolesne? Jak przetrwać złe chwile, jak zachować w pamięci dobre? Co życie definiuje? Po co żyć? Takich pytań można się po tej lekturze spodziewać, choć wcale nie trzeba. To jest też po prostu historia, opowieść, fabuła i to wciągająca. Taka, która pozwala wtopić się w świat przedstawiony, radować się i płakać nad losem bohaterów. Napisana przyjemnym językiem, który pozwala na zupełnie swobodne prześlizgiwanie się przez słowa. Choć jestem przekonana, że w każdym przynajmniej średnio uważnym czytelniku wzbudzi ona jakieś przemyślenia. Może nie te które wspomniałam, ale jakieś na pewno.

Polecam.

Nigdy by mi nie przyszło do głowy, że ta książka mi się spodoba. I to aż tak spodoba. Nie gustuję w literaturze pięknej, choć może warto by było dać jej kolejną szansę. Po tej lekturze na pewno będę miała do tego sporą motywację.

Trudno mi ubrać w słowa refleksję, która powstała na podstawie tej lektury. „Małe życie” to utwór głęboko przejmujący i głęboko życiowy, do bólu...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

I o tym to już muszę coś napisać. Ta książka to czysta abstrakcja.

Szukać już nie będę, ale gdzieś w tym tekście pada stwierdzenie, mówiące o tym, że Autorka pisze, aby dodać sobie otuchy. Cel dobry jak każdy inny, zupełnie zrozumiały. I to bardzo dobrze widać. Z każdą przewracaną stroną miałam coraz mocniejsze wrażenie, jakbym czytała uzasadnienie egzystencji, wyborów życiowych, autorytetów i ambicji Autorki ujmowane w ramkę dyskryminacji kobiet. Jest to w gruncie rzeczy fascynujące zjawisko. Bo samo ujmowanie swojej istoty poprzez jeden pogląd i jedno przekonanie jest perspektywą, która stanowi bardzo ciekawe wyzwanie intelektualne zawarte w tej książce. Jakby nie patrzeć – większość ludzi tak nie robi, a nowe spojrzenie na rzeczywistość zawsze warto poznać. Chociaż bardzo dobrze, że takie myślenie nie jest powszechne. Jestem bardzo ciekawa, który z poglądów Autorki zaczyna się od feminizmu i przenika do jej życia, a który w związku z obecnością w jej życiu Autorka pragnie włączyć w nurt ukochanej idei. W kontekście swojej niechęci do nauk ścisłych sama się przyznała do poszukiwań takich analogi. Pewnie nigdy się nie dowiem, co z resztą.

Przez długi czas zastanawiałam się, co właściwie ludzie mogą mieć do feminizmu. Naprawdę. Równość kobiet i mężczyzn to rzecz bardzo przydatna dla wszystkich. Przekonanie to się zupełnie nie zmieniło, natomiast im więcej czytam lektur feministycznych, tym lepiej rozumiem niechęć, jaką darzy ten pogląd spora grupa ludzi. W ujęciu takim jak to zaprezentowane w tej książce feminizm nierozłączny jest nie tylko z kwestiami takimi jak prawo do dokonania aborcji czy równość osób homoseksualnych (które do wybitnie skrajnych nie należą), ale też z pojęciami takimi jak antyglobalizm, antykapitalizm czy wręcz pojawiająca się w pewnym momencie mocno anarchistyczna chęć zniszczenia całego społeczeństwa, które przecież od wieków budowane jest przeciwko kobietom. W momencie w którym stawia się znak równości między tymi pojęciami – wcale mnie nie dziwią negatywne reakcje na feminizm. Swoją drogą w ogóle łączenie wszelkich możliwych „lewicowych” koncepcji w jedno wielkie nie wiadomo co w niesamowitym stopniu im szkodzi. Człowiek, który byłby gotowy zgodzić się z częścią postulatów, pozostanie im przeciwny, jeżeli będą nierozerwalnie kojarzyć się z kwestiami dużo bardziej skrajnymi. W przypadku „prawicy” oczywiście ten mechanizm też zachodzi.

Co do wcześniej wspomnianej abstrakcji – moim ulubionym jej przejawem jest wywód informujący czytelnika, że kontrolne wizyty u ginekologa są zupełnie bezsensowne i stanowią sposób kontrolowania kobiecego ciała przez mężczyzn, a nawyk pojawiania się na takowych regularnie jest przejawem patriarchalnej kultury. Chociaż „współzależność kopalnictwa i zgłębiania najbardziej ukrytych zakamarków kobiecego ciała” robi niezłą konkurencję. Zostawię bez komentarza.

Co jeszcze z moich wrażeń z lektury? Dobrze się to czyta. Językowo i pod względem budowy jest to lektura przyjemna. Poziom merytoryczny? W pewnym sensie dobry, ale nastawiony tylko i wyłącznie na udowadnianie jednej tezy, skrajnie nieobiektywny. Ale takie rzeczy dawno przestały być obiektywne, zresztą gatunek też nie ten. Czy polecam? Nie. Pozostaję fanką dążenia do maksymalnego zobiektywizowania treści i zdecydowaną przeciwniczką każdej skrajności.

I o tym to już muszę coś napisać. Ta książka to czysta abstrakcja.

Szukać już nie będę, ale gdzieś w tym tekście pada stwierdzenie, mówiące o tym, że Autorka pisze, aby dodać sobie otuchy. Cel dobry jak każdy inny, zupełnie zrozumiały. I to bardzo dobrze widać. Z każdą przewracaną stroną miałam coraz mocniejsze wrażenie, jakbym czytała uzasadnienie egzystencji, wyborów...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Po książkę sięgnęłam w ramach mało ambitnego odrywacza od rzeczywistości. Ostatnio jakoś żadnej pozycji to odrywanie nie wychodzi w stopniu wystarczającym. Stwierdziłam, że horror, może się przestraszę, może wciągnę? Klasyka dodatkowo, chociaż nie da się ukryć, że bardziej kina niż literatury. Czytane w oryginale, żeby nie było, że zupełnie marnuje czas- angielskiego się uczę, prawda? Prawda.

No i nie poszło. Podejrzewam, że mam już zdecydowanie za duże doświadczenie z masowymi amerykańskimi horrorami- tymi z mnóstwem jump scare'ów, zerową fabułą i obowiązkowym napisem "oparte na prawdziwych wydarzeniach". Właśnie czymś takim jest ta książka- jak "Obecność", tylko że oczywiście w wersji literackiej. Napięcia i poczucia grozy nie ma żadnego, świnia w oknie i tajemniczy pokój mnie nie straszą, a 3.15 mam już serdecznie dosyć. Nie pamiętam już, którą z całkiem pokaźnego wyboru wersji filmowych oglądałam, ale pamiętam, że była straszniejsza. Chociaż tylko siłą klimatycznego oświetlenia i tych nieszczęsnych jump scare'ów. Ale pragnę wziąć poprawkę na fakt, że w duchy nie wierzę, więc siła oddziaływania ewentualnej realności w moim przypadku odpada zupełnie. A mam wrażenie, że tylko to może w tej książce faktycznie straszyć.

Fabuła nie istnieje, bohaterowie są sprowadzeni do roli osób, w których przerażenie czytelnik ma się wczuć (przedstawione jest na tyle mało plastycznie, że zasada ta nie funkcjonuje), forma ni to dziennika ni to reportażu mnie osobiście drażni. A składając wszystko wyżej wymienione razem, gdzieś po połowie (i tak nie jest źle) doszłam do wniosku, że czytanie tego dalej zupełnie mija się z celem. I na tym skończyła się ta nieudana przygoda. Po horrory to jednak lepiej do Kinga.

Gwiazdek nie przyznam, jako że nie skończyłam, ale sam fakt, że nie skończyłam też o czymś świadczy. Nie polecam.

Po książkę sięgnęłam w ramach mało ambitnego odrywacza od rzeczywistości. Ostatnio jakoś żadnej pozycji to odrywanie nie wychodzi w stopniu wystarczającym. Stwierdziłam, że horror, może się przestraszę, może wciągnę? Klasyka dodatkowo, chociaż nie da się ukryć, że bardziej kina niż literatury. Czytane w oryginale, żeby nie było, że zupełnie marnuje czas- angielskiego się...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Niewiele pamiętam z przeczytanej ponad dwa lata temu "Opowieści podręcznej", ale jedno mogę powiedzieć na pewno- była lepsza niż "Testamenty".

Pierwszy tom cyklu o Gileadzie to opowieść na małą skalę, pozwalającą zobaczyć okrutny system z perspektywy szarego człowieka, który nawet nie podejrzewa, czym on naprawdę jest. Tutaj natomiast mamy tworzone przez wiele lat spiski i plany, zakulisowe posunięcia i manipulacje ukazujące powstanie i funkcjonowanie totalitarnego systemu. I niestety nie wychodzi to książce na dobre. Spiski są płytkie, plany z mnóstwem dziur logicznych, nieścisłości i naiwności. Swoją drogą niegodne pozycji i doświadczenia swojej powieściowej twórczyni. Bohaterowie mdli, nijacy i niesympatyczni, fabuła, owszem, zajmująca, ale niewystarczająca, żeby uznać, że nie nazwisko na okładce świadczy o wartości dzieła.

To nie jest wybitna książka. "Opowieść podręcznej" przez swój przekaz mogła do takiego określenia aspirować, ale w "Testamentach" przedstawiona historia ewoluowała w powieść sensacyjną o knuciu i spiskowaniu na najwyższym szczeblu władzy. W ciekawej rzeczywistości, ale świat przedstawiony ginie pod natłokiem typowych motywów, do tego nie najwyższej jakości.

Książka na pewno dużo wyjaśnia, w kontekście tego co pozostało niedopowiedziane w pierwszym tomie. Tylko, że dla mnie te niedopowiedzenia w sporej części stanowiły o wartości i mądrym przekazie tej książki. Wyjaśnienia zabrały temu światu bardzo dużo uroku.

Nie polecam. To nie to na co liczyłam.

Niewiele pamiętam z przeczytanej ponad dwa lata temu "Opowieści podręcznej", ale jedno mogę powiedzieć na pewno- była lepsza niż "Testamenty".

Pierwszy tom cyklu o Gileadzie to opowieść na małą skalę, pozwalającą zobaczyć okrutny system z perspektywy szarego człowieka, który nawet nie podejrzewa, czym on naprawdę jest. Tutaj natomiast mamy tworzone przez wiele lat spiski i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Jak napisać wybitną książkę bez aspiracji do wielkiej literatury? Ano tak.

"Przeminęło z wiatrem" to nie jest utwór z wielkim przekazem, masą sensów, czy powalający głębią. Nie na tym polega jego wartości. Ta kryje się przede wszystkim w realności. Bohaterowie Mitchell to ludzie z masą wad i zalet, tak dalecy od papieru jak to tylko możliwe. Jej świat to ani nie tło, ani nie czarno-biała masa, ani nawet szara masa. On żyje własnym życiem, życiem dla Czytelnika fascynującym, choć samym w sobie nudnym. Kiedy przychodzi do dziecinnych marzeń głównej bohaterki są one prawdziwe, płytkie i naiwne. Kiedy do wojennego szpitala jest on realny, pełny brudu i krwi. Sama zaprezentowana przez Autorkę zdolności do odtwarzania rzeczywistości jest zadziwiająca. A że Scarlett, dziewczynie żywiołowej i zdecydowanej, przyszło żyć w ciekawych czasach to i cała książka wyszła ciekawa. Jest opowieścią o indywidualności zamkniętej w okowach dobrego wychowania i tradycyjnych zasad rządzących niepodzielnie społeczeństwem. Historią jedynej wojny, która bezpośrednio dotknęła Stany Zjednoczone i w pewnym stopniu po dziś dzień kształtuje ich funkcjonowanie. Zresztą bardzo dużo z "Przeminęło z wiatrem" możemy dowiedzieć się o USA. Pomyśleć tylko, że opisane wydarzenia, opisana rzeczywistość istniała nieco ponad 150 lat temu. A to przecież opowieść o Stanach Zjednoczonych, które dopiero się kształtują. Gdzie im do tych istniejących teraz. Często zapominamy, jak młody jest ten kraj w porównaniu z europejskimi. Tą młodość widać w amerykańskiej mentalności.

Scarlett O'Hara nie bez powodu tak mocno zapisała się w historii literatury. Od środowiska, w którym Autorka ją umieściła różni się jak niebo i ziemia, choć początkowo nie zdaje sobie z tego sprawy. Jest wielką osobowością w morzu jednakowych ludzi. Jej niepokorny i egoistyczny charakter wybija się mimo nauk niani i ukochanej matki. Wystarczyło jej wyrwać się spod ich bezpośredniego wpływu i spotkać jednego mężczyznę. A mężczyzna charakterek ma jeszcze gorszy niż Scarlett. A może taki sam, tylko że nie związany resztkami surowego wychowania.

Polecam.

Jak napisać wybitną książkę bez aspiracji do wielkiej literatury? Ano tak.

"Przeminęło z wiatrem" to nie jest utwór z wielkim przekazem, masą sensów, czy powalający głębią. Nie na tym polega jego wartości. Ta kryje się przede wszystkim w realności. Bohaterowie Mitchell to ludzie z masą wad i zalet, tak dalecy od papieru jak to tylko możliwe. Jej świat to ani nie tło,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Łatwa książka chyba nie będzie mi dana.

Zaczynało się pięknie. Biedna, utalentowana dziewczyna robi wszystko, żeby wyrwać się z małej wioski na końcu świata, w której dorasta. Ciężko pracuje, uczy się po nocach i w końcu zdaje egzamin. Dostaje się do wymarzonej Akademii, gdzie nagle okazuje się, że to dopiero początek wyzwań. Brzmi znajomo? No właśnie. Schemat na schemacie przez schemat poganiany. I fajnie, nie szukałam akurat niczego więcej. I fajnie...

Wykształcenie humanistyczne mi bokiem wyszło i bokiem mi wyszła pani profesor, która uparcie wpajała nam wiedzę na temat najgorszych kart historii ludzkości. Bo od opisu Golyn Niis, boleśnie przypominającego masakrę nankińską, nie potrafiłam już zignorować tego, co czytam. Speer, doświadczenia na Speerytach, cała historia toczącej się wojny, ostatnia decyzja Rin, uczucia targające wszystkimi bohaterami, ich motywacje… Skojarzenia budzi oczywiste. Z holokaustem. Z nacjonalizmem, faszyzmem, stalinizmem. Z Rwandą. Z Ukrainą. Z Nagasaki. Z Nankinem. „Wojna makowa” to opowieść o najgorszych zbrodniach w historii. O ludobójstwach od wewnątrz. O tych wszystkich, którzy się ich dopuszczali, a których trudno nazywać ludźmi. Do których zaliczają się główni bohaterowie. Autorka cały czas podpiera się historią. Kiedy będziecie czytać tą książkę poszukajcie tych powiązań. Uświadomcie sobie, że nie czytacie fikcji literackiej, że te wszystkie zbrodnie miały miejsce w świecie, w którym żyjemy. Że ktoś kiedyś faktycznie wymordował całe miasto, robiąc sobie zawody w zabijaniu, upychał niemowlęta w beczki, układał stosy trupów, zabijał rodziny jednym pchnięciem, wybijał całe ludy- mężczyzn, kobiety, dzieci. Nie widział w nich ludzi, a skoro nie byli ludźmi, to co za różnica ilu zginie? Że dalej są osoby, które do tego dążą.

Książka kończy się pewnego rodzaju podsumowaniem. Nie tylko historii bohaterów, ale historii ludzkości. „My was do niczego nie zmuszamy”. To nie Bóg, taki czy owaki, nie przeznaczenie, nie natura, nie ślepy los, nie konieczność. To my. Od początku do końca my. Sami wybieramy. I to nasze decyzje prowadzą do takich katastrof, gorszych niż jakakolwiek naturalna. To ludzie ludziom zgotowali ten los.

Łatwa książka chyba nie będzie mi dana.

Zaczynało się pięknie. Biedna, utalentowana dziewczyna robi wszystko, żeby wyrwać się z małej wioski na końcu świata, w której dorasta. Ciężko pracuje, uczy się po nocach i w końcu zdaje egzamin. Dostaje się do wymarzonej Akademii, gdzie nagle okazuje się, że to dopiero początek wyzwań. Brzmi znajomo? No właśnie. Schemat na...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Moja miłość do twórczości Joanny Chmielewskiej rozpoczęła się już we wczesnym dzieciństwie, kiedy moja mama, zachwycona wprost możliwością podsuwania lektur własnej córce, wręczyła mi jedną z jej książek, sama nie pamiętam którą. Później już poszło z górki, mimo że miłości rodzicielki do kryminałów nigdy nie podzieliłam. Za "Autobiografię" biorę się po raz bodajże drugi, ale głowy nie dam. Za pierwszym jakość mi nie poszło, nie przezwyciężyłam nudy wywołanej mnogością przeżyć, od pewnego momentu coraz mniej fascynujących. Tym razem również ją poczułam, ale już udało mi się zwyciężyć.

Pierwszy tom "Autobiografii", podejrzewam, że podobnie jak pozostałe, stanowi po prostu luźny, średnio chronologiczny, zbiór anegdotek z dzieciństwa szanownej Autorki. Ciekawostek na temat jej życia można poznać mnóstwo, fakty konkretne za to trzeba wyłuskiwać spośród tego morza z pewną trudnością. Specyficzna konstrukcja, zdecydowanie oryginalna i sprawiająca, że książka pozostałe przykłady swojego gatunku przypomina w stopniu znikomym. Dla niektórych cudowna wiadomość- jak się za biografiami nie przepada, to forma zachwyca. Dużo w tym zdecydowanie humoru dla Chmielewskiej charakterystycznego, więc czytelnicy jej twórczości powinni być zadowoleni- jeśli, a pewnie tak było, śmiali się przy innych jej książkach, to śmiechu dostarczy im również ta konkretna. Z minusów- jak już wyżej wspomniałam, w pewnym momencie to się robi zdecydowanie nudne, przynajmniej dla mnie się zrobiło. Brak przywiązania Autorki do faktów konkretnych czasami też razi po oczach i ma pełne prawo irytować.

Fanom Autorki polecam, najwyżej się nie spodoba. Całej reszcie- jak za Chmielewską, to lepiej od normalnej twórczości, jakby nie patrzeć.

Moja miłość do twórczości Joanny Chmielewskiej rozpoczęła się już we wczesnym dzieciństwie, kiedy moja mama, zachwycona wprost możliwością podsuwania lektur własnej córce, wręczyła mi jedną z jej książek, sama nie pamiętam którą. Później już poszło z górki, mimo że miłości rodzicielki do kryminałów nigdy nie podzieliłam. Za "Autobiografię" biorę się po raz bodajże drugi,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Otacza nas abstrakcja. Żyjemy, choć wiemy, że czeka na nas śmierć. Walczymy, choć nasza walka nie ma sensu. Mamy zasady i ideały, choć nikt ich nie wynagrodzi. Znamy bezsens swojego losu i przejściowość istnienia. Nie zmienimy przeznaczenia. Ale w pogardzie i akceptacji znajdziemy wolność i zwycieństwo. Tyle z Syzyfa w wykonaniu Camus.

Otacza nas abstrakcja. Żyjemy, choć wiemy, że czeka na nas śmierć. Walczymy, choć nasza walka nie ma sensu. Mamy zasady i ideały, choć nikt ich nie wynagrodzi. Znamy bezsens swojego losu i przejściowość istnienia. Nie zmienimy przeznaczenia. Ale w pogardzie i akceptacji znajdziemy wolność i zwycieństwo. Tyle z Syzyfa w wykonaniu Camus.

Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Przesadziła.

Zdecydowanie Autorka przesadziła. Zwaliła na głowę swoich bohaterów wszystkie możliwe katastrofy, problemy, zdrady, walki, złamane serca i zniszczone ideały. Ta książka to jest jeden wielki lament zniszczonego życia. Jak zwykle narzekam na cukierkowe rozwiązania i szczęśliwe zakończenia, to tutaj mam dosyć tego nieszczęścia. No ileż można? Powieść jest niesamowicie dołująca i jednocześnie od pewnego momentu strasznie irytująca - bo nierealna. Autorka się ewidentnie zapędziła w kozi róg i pozostawałoby jej chyba zrobić wielką apokalipsę, albo zakończyć akcję w pół fabuły śmiercią, żeby to się wszystko jakość logicznie układało. Zgrzyty logiczne nie są schematyczne i może dlatego tak mocno denerwują. Do wszystkiego się człowiek może przyzwyczaić, do żałosnego poziomu literatury też. No to tutaj Autorce na niekorzyść wyszła innowacyjność.

Tak między narzekaniem a narzekaniem może jakieś dobre słowo. To jest naprawdę porządna książka, tak jak i cała seria jest porządna. Interesująca, wciągająca, nieprzewidywalna. Kawał dobrej fantastyki. A ja po prostu cierpię na, dosyć zrozumiały w dzisiejszych czasach, przesyt tragizmu.

Polecam.

Przesadziła.

Zdecydowanie Autorka przesadziła. Zwaliła na głowę swoich bohaterów wszystkie możliwe katastrofy, problemy, zdrady, walki, złamane serca i zniszczone ideały. Ta książka to jest jeden wielki lament zniszczonego życia. Jak zwykle narzekam na cukierkowe rozwiązania i szczęśliwe zakończenia, to tutaj mam dosyć tego nieszczęścia. No ileż można? Powieść jest...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Miłe to było, szczególnie na zakończenie.

Do Anety Jadowskiej podchodziłam ze sporym dystansem, właściwie nie wiem czym spowodowanym. Gdzieś w odmętach pamięci kołota mi się myśl, że czytałam kiedyś jedną z jej książek, ale mi się nie spodobała. Nawet jeżeli to na pewno nie jest to "Złodziej dusz".

Nie jest to utwór wybitny, ale w moim odczuciu trochę powyżej średniej dla urban fantasy. Na plus na pewno wychodzi mu polska Autorka, co wcale nie jest oczywistą zaletą. W tym konkretnym przypadku nadaje swojskiego charakteru, szczególnie, że narracja nie stroni od rodzimych nawiązań, czasami mocno zabawnych. Czyta się to lekko i przyjemnie, nie jest bardzo schematyczne czy przewidywalne. Intryga kryminalna co prawda nie najwyższych lotów, ale to fantastyka przecież, nie kryminał, nie wymagajmy mistrzostwa. Pozytywnie wypada system magii i magicznych istot, logiczny i dosyć ciekawy, mimo że w szczegółach słabo zarysowany. Postacie nieco za miłe i przyjazne, ale pali licho, przeżyje, wybuchy głównej bohaterki mi to wynagradzają.

Opinia w telegraficznym skrócie, ale ja dzisiaj napisałam na tyle dużo innych tekstów, że więcej z siebie nie wycisnę. Czas z lekturą na pewno był miło spędzony.

Miłe to było, szczególnie na zakończenie.

Do Anety Jadowskiej podchodziłam ze sporym dystansem, właściwie nie wiem czym spowodowanym. Gdzieś w odmętach pamięci kołota mi się myśl, że czytałam kiedyś jedną z jej książek, ale mi się nie spodobała. Nawet jeżeli to na pewno nie jest to "Złodziej dusz".

Nie jest to utwór wybitny, ale w moim odczuciu trochę powyżej średniej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Korea Północna jest jednym z kilku regularnie powtarzających się w mojej lekturze tematów. Ten kraj mnie zadziwia, oburza i przeraża. Jest miejscem, w którym słynne "to ludzie ludziom zgotowali ten los" przyjmuje rozmiary dla współczesnego człowieka niewyobrażalne. Mimo upływu lat, mimo wielu wyciągniętych pomocnych dłoni, mimo upadku ZSRR i przemian w Chinach, mimo głodu w latach 90, ten kraj dalej trzyma się okrutnej doktryny, skandalicznego upodlania ludzi. Upodlania absolutnie bezsensownego. Nikt nie czerpie z niego korzyści, łącznie z najwyższymi dostojnikami państwowymi, jeżeli o takich w KRL można w ogóle mówić. Za nic nie mogę pojąć motywacji ludzi, którzy podtrzymują ten system. Autorka trafnie to ujęła, stwierdzając, że świat od lat spodziewa się szybkiego upadku reżimu- a reżim jak był, tak i jest, a ze spodziewań nic sobie nie robi.

Reportaż opowiada historię 6 uciekinierów, od opisów ich walki w Korei Północnej zaczynając, na życiu w Korei Południowej kończąc. Historie te, jak zwykle w tej tematyce, były dla mnie fascynujące, ale jednocześnie trochę zdezaktualizowane. Dotyczyły lat 70, 80, 90 w Korei. Mamy rok 2020. Szmat czasu. Są jednocześnie nieaktualne- bo zmieniła się sytuacja międzynarodowa, bo zmienił się Kim na czele państwa, ale z drugiej strony- sytuacja w tym kraju dalej prezentuje się tak samo. Przerażające.

Kiedy na Koreę Północną patrzy się w nocy z wysokości satelity, zobaczyć można tylko ciemną plamę obok oślepiającej Korei Południowej. Korea Południowa- jedno z najszybciej rozwijających się państw świata, należące do absolutnej czołówki gospodarczej, kraj pierwszego świata w każdym calu. A jeszcze wiek temu z Koreą Północną stanowiły jedność. Jedna sznucznie postawiona linia na mapie, ustalona przez ludzi nie mających pojęcia o regionie, zaaferowanych kwestiami z ich perspektywy, i może z perspektywy świata, ważniejszymi. Tak wiele zmieniła, do czego doprowadziła. W pewnym sensie Półwysep Koreański dalej zbiera pokłosie II wojny światowej. A co będzie, kiedy ten system upadnie, co przecież musi się wydarzyć? Świat będzie miał problem zapewne większy, niż ma z nią teraz. Dla Korei Południowej będzie to oznaczało nieprawdopodobny regres gospodarczy, niestabilność, skrajne osłabienie i zapaść. ONZ i mocarstwa staną przed prawdziwym dylematem, organizacje pozarządowe przed wielkim wyzwaniem. Upadek będzie najbardziej znaczącym "osiągnięciem" tego reżimu. Bo co poza tym Kim może zrobić, żeby świat o nim usłyszał? Wystrzelić kolejną bombę, która nikogo nie obejdzie na dłuższą metę? Pogrozić ludziom, którzy w każdej chwili mogą zdmuchnąć go z powierzchni ziemi?

Jakoś mało opinii w tej opinii, wyszły mi bardziej ogólne rozważania na temat Korei. Ale trudno. Nie każę nikomu tego czytać. Książkę polecam, żeby nie było. Nie jest może najlepszą pozycją, jaką czytałam na ten temat, ale też trzyma wysoki poziom w skali gatunku.

Korea Północna jest jednym z kilku regularnie powtarzających się w mojej lekturze tematów. Ten kraj mnie zadziwia, oburza i przeraża. Jest miejscem, w którym słynne "to ludzie ludziom zgotowali ten los" przyjmuje rozmiary dla współczesnego człowieka niewyobrażalne. Mimo upływu lat, mimo wielu wyciągniętych pomocnych dłoni, mimo upadku ZSRR i przemian w Chinach, mimo głodu w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

W "Pieśni Lodu i Ognia" nie jestem zakochana na zabój, więc do przeczytania nowej twórczości Martina mi się nie śpieszyło. Ale w końcu i ona dostała swoją szansę.

Powieść zbudowana z opisów wydarzeń, utrzymana w stylu kronikarsko/podręcznikowym, z pewnymi odchyłami, szczególnie w późniejszej cześci. Tam już nawet się od czasu do czasu dialog się trafia, a wydarzenia przestają być tak bardzo ogólne. Koncepcja ciekawa, czyta się, jak na coś takiego, zdumiewająco dobrze, historia smoczego rodu wciąga.

Książce do pierwszego cyklu rodem z Westeros jednak dużo brakuje. Fabuła jest dużo mniej rozbudowana, nie mamy już do czynienia z tak ogromną liczbą różnych wątków, przez co traci realność wydarzeń- przynajmniej w porównaniu do "Pieśni Lodu i Ognia", absolutnego majstersztyku pod tym względem. Ewidentnie widać, że Autor zna się na tematyce, którą podejmuje- dzieje rodziny Targaryenów przypominają historie wielu rodów królewskich znanych z historii Europy. Pełne są walk o władzę, niepewnego dziedziczenia, mniej lub bardziej zdolnych władców i ludzkich tragedii. Przedstawione są, jak już wspomniałam, w stylu mocno historycznym, więc podejrzewam, że jeśli ktoś za historią nie przepada to i "Ogień i krew" nie przypadnie mu specjalnie do gustu. Może i nie jest to opis charakterystyczny dla szkolnego podręcznika, ale jednak i nie typowo powieściowy. Jest ubarwiony, pomija wszystko, co w podręczniku (w kronice zresztą też) powinno się znaleźć, ale nie jest specjalnie interesujące, ale jednak... Czuć tą specyfikę.

Martinowi zdecydowanie po raz któryś muszę pogratulować kreacji bohaterów- jest ich dużo, nie mamy czasu, żeby dobrze poznać ich wszystkich, ale zdecydowanie żaden z nich nie jest papierowy. Przede wszystkim mają sporo wad i bardzo mocno się od siebie różnią. Najbardziej moje serce skradły dzieci Starego Króla i Alysanne. Dzieciaków para królewska doczekała się wielu, a jaki z nich barwny korowód... Ale o tym już sami musicie się przekonać.

Polecam.

W "Pieśni Lodu i Ognia" nie jestem zakochana na zabój, więc do przeczytania nowej twórczości Martina mi się nie śpieszyło. Ale w końcu i ona dostała swoją szansę.

Powieść zbudowana z opisów wydarzeń, utrzymana w stylu kronikarsko/podręcznikowym, z pewnymi odchyłami, szczególnie w późniejszej cześci. Tam już nawet się od czasu do czasu dialog się trafia, a wydarzenia...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Króciutkie opowiadanie obok którego nie da się przejść obojętnie. Najsłynniejsze z opowiadań Borowskiego, zaliczających się z kolei do najważniejszych obrazów II wojny światowej. Jak na marne kilka stron wywiera gigantyczny wpływ, stanowi opis świata, który z ludzi, wszystkich znajdujących się pod jego wpływem, zarówno SS-manów jak i więźniów, wyciska ostatnie krztyny człowieczeństwa. Pokazuje ludzi w obliczu niewyobrażalnego odczłowieczenia, jest świadectwem największej zbrodni w historii ludzkości. Jeden opis, niezbyt rozbudowany, kilka godzin z obozowego życia.

Przeczytać zdecydowanie warto.

Króciutkie opowiadanie obok którego nie da się przejść obojętnie. Najsłynniejsze z opowiadań Borowskiego, zaliczających się z kolei do najważniejszych obrazów II wojny światowej. Jak na marne kilka stron wywiera gigantyczny wpływ, stanowi opis świata, który z ludzi, wszystkich znajdujących się pod jego wpływem, zarówno SS-manów jak i więźniów, wyciska ostatnie krztyny...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

I znowu przyjdzie mi zrobić sobie przerwę od przygód Mercy, tym razem niekoniecznie dobrowolną. Swoją drogą jestem ciekawa, ile książek ostatecznie ta seria będzie liczyć. Na razie nic nie wskazuje na to, żeby Autorka z jakiegoś powodu zamierzała ją porzucić, a tomów powstało już 12. Ale urban fantasy stosunkowo często tworzy tasiemce.

Mercy wraz ze swoim stadem po raz kolejny wpada w poważne kłopoty, ale jak na córkę Kojota przystało, żadne kłopoty nie są jej straszne. Fabuła rozwija się szybko, jak u Briggs to zwykle bywa, jest ciekawa. Jedna, tylko jedna rzecz mi nie daje spokoju od kilku tomów- brakuje mi bohaterów z początków serii. Tutaj już nawet Samuela nie ma, o Stefanie, lub Branie nie wspominając. Polubiłam ich i bardzo chciałabym ich jeszcze spotkać na kartach serii. Nie wątpię, że Autorka ma w stasunku do nich jakieś plany- widać ich zalążki. Ale ma też tysiące innych pomysłów, które teraz realizuje i nie wiem, kiedy się doczekam. Czy się doczekam.

Jak zwykle polecam.

I znowu przyjdzie mi zrobić sobie przerwę od przygód Mercy, tym razem niekoniecznie dobrowolną. Swoją drogą jestem ciekawa, ile książek ostatecznie ta seria będzie liczyć. Na razie nic nie wskazuje na to, żeby Autorka z jakiegoś powodu zamierzała ją porzucić, a tomów powstało już 12. Ale urban fantasy stosunkowo często tworzy tasiemce.

Mercy wraz ze swoim stadem po raz...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

No i patrzcie, wróciłam w końcu do serii o Mercedes Thompson. I, podobnie jak od około trzech tomów, niespecjalnie mam o czym pisać. Kiedy ktoś przebrnął przez siedem tomów jednej serii, utrzymanej na stałym poziomie, doskonale wie czego się spodziewać po tomie ósmym.

Fabuła, jak to u Briggs bywa, skupia się na nowych przygodach, nowych postaciach, nowych problemach. Poznamy przyrodniego brata Mercy, spotkamy kolejne stworzenia inspirowane starymi wierzeniami, już zdecydowanie nie europejskimi, a nawet nie indiańskimi. Ogólnie- będzie się działo, ale w to chyba nikt nie wątpi. Autorka trzyma cykl na podobnym poziomie, co jest niemałym osiągnięciem przy tak długiej serii, szczególnie łączonej tylko postaciami, a nie zwartą, długą fabułą. Bo tak naprawdę poza wątkiem miłosnym, który swoje zakończenie znalazł już kilka tomów temu, takich, które pojawiałyby się w kilku książkach z rzędu, właściwie nie ma. Brawo.

Polecam.

No i patrzcie, wróciłam w końcu do serii o Mercedes Thompson. I, podobnie jak od około trzech tomów, niespecjalnie mam o czym pisać. Kiedy ktoś przebrnął przez siedem tomów jednej serii, utrzymanej na stałym poziomie, doskonale wie czego się spodziewać po tomie ósmym.

Fabuła, jak to u Briggs bywa, skupia się na nowych przygodach, nowych postaciach, nowych problemach....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Podróż. Jeden z najważniejszych, najbardziej nośnych motywów literackich. Obecny w literaturze wszelkiej, wielkiej i marnej, w każdym gatunku, w każdym czasie. Można z podróży zrobić metaforę ludzkiego życia, można z niej zrobić opowieść o dojrzewaniu, o zmianie, można na niej oprzeć powieść przygodową, można fantastykę, można kryminał, można poezję. Widać ją w klasyce, widać w literaturze współczesnej. Jest wszechobecna. I dla mnie nieprawdopodobnie irytująca.

Nienawidzę motywu podróży z przygodami, na którym budował na przykład Tolkien. Nie znoszę filozoficznych wędrówek, w których lubuje się Coelho. Do szewskiej pasji doprowadzają mnie nawet kilku rozdziałowe podróże bohaterów powieści nienajwyższych lotów. Motyw podróży u Tokarczuk drażni mnie tak samo. Jest źródłem mojej podstawowej i nieustannej irytacji, która ciągła się za mną od samego początku do samego końca lektury. I z tego względu nie umiem spojrzeć na nią na spokojnie. Jeszcze nie.

Nikt nie mógłby powiedzieć, że jest to książka z rodzaju lekkich, łatwych i przyjemnych. To przykład literatury wysokich lotów, literatury z ambicjami i aż się człowiek dziwi, kiedy widzi napis "debitu". Pani kochana, jak się tak debiutuje, to jak się kończy? Na pewno z Noblem, ale jeden medal, nawet taki, wiosny nie czyni. Można zobaczyć w tej książce sporo motywów, nad którymi warto się pochylić. Dobór bohaterów, szerzone ideę, poszukiwanie wiedzy tajemnej i rozum, który wcale nie stoi jednoznacznie w opozycji do niej. Lektura ciekawa, budząca emocje.

Polecam.

Podróż. Jeden z najważniejszych, najbardziej nośnych motywów literackich. Obecny w literaturze wszelkiej, wielkiej i marnej, w każdym gatunku, w każdym czasie. Można z podróży zrobić metaforę ludzkiego życia, można z niej zrobić opowieść o dojrzewaniu, o zmianie, można na niej oprzeć powieść przygodową, można fantastykę, można kryminał, można poezję. Widać ją w klasyce,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

To była dobra seria. Wciągająca, ciekawa, przyjemna, lekkka, ale nie ogłupiająca. Na dzisiejszym rynku wydawniczym swego rodzaju sensacja.

"Królowa niczego" logicznie kończy wszystkie wątki, ustanawia w przedstawionym nam świecie w miarę stabilny ład, nie zamykając jednocześnie historii bohaterów, których życie wszak trwa dalej. Nie powiem, żebym czytała to z wypiekami na twarzy i podglądając ostatnią stronę- nie ma co ukrywać, aż tak wciągające to to nie jest, ale nie żałuję czasu poświęconego tej powieści i tej serii. Jude to świetnie, jak na fantastykę młodzieżową, ewentualnie zniechęcające samą nazwą young adult, wykreowana bohaterka- przede wszystkim nie jest głupia! A więc podstawowej cechy gatunku seria nie spełnia, trzeba znaleźć inne przyporzątkowanie. Żartuję sobie trochę, rzecz jasna. Kreacja Jude stanowi zdecydowanie największy plus tej książki. Pozostali bohaterowie zresztą także niewiele pozostają w tyle. Jest kilka, które możnaby rozwinąć, ale całość nie prezentuje się wcale źle. Fantastyczny świat, który zaserwowała nam Autorka także trzeba zaliczyć do pozytywów- jest ciekawy, dosyć niezwykły. Dworskie gierki też prezentują się w miarę pożądnie, choć w tej kategorii standardy wyznacza "Pieśń Lodu i Ognia", z którą trudno się mierzyć nawet najlepszym. Fabuła rozwija się może nie jakoś zupełnie schematycznie, ale też bez wielkich zaskoczeń zmierząc do takiego końca, jaki każdy czytelnik już wsześniej zdążył sobie wyobrazić. Na wielki plus wątek Vivi i Heather- poboczny, a wciągający i ładnie prowadzony, do tego sam w sobie atrakcyjny.

Podoba mi się. Polecam zarówno serię, jak i jej zakończenie.

To była dobra seria. Wciągająca, ciekawa, przyjemna, lekkka, ale nie ogłupiająca. Na dzisiejszym rynku wydawniczym swego rodzaju sensacja.

"Królowa niczego" logicznie kończy wszystkie wątki, ustanawia w przedstawionym nam świecie w miarę stabilny ład, nie zamykając jednocześnie historii bohaterów, których życie wszak trwa dalej. Nie powiem, żebym czytała to z wypiekami na...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Nigdy by mi do głowy nie przyszło, że, po pierwsze, sięgnę jeszcze po Selekcję Kiery Cass, po drugie, to spotkanie będzie mi się podobać.

W opiniach pod tą książką na lubimyczytać możemy znaleźć bardzo dużo narzekania na główną bohaterkę- że zadufana w sobie, że arogancka, że pyszna, że dumna, że głupia i irytująca. W gruncie rzeczy wszystko się zgadza. Ale dzięki tym wszystkim cechom w moich oczach znacznie przewyższa Americę. Matka Eadlyn to typowa bohaterka powieści młodzieżowej- dziewczyna idealna pod każdym względem, "mądra" i współczująca, piękna, inteligentna, perfekcyjna po prostu. Zakochana z wzajemnością, nawet nadmiarową, bo legendarny trójkącik być musi. Eadlyn chodzącą doskonałością nie jest. I chwała jej za to! Jest ludzka, ma w miarę sensowne problemy, Nadmiarem intelektu nie grzeszy, ale przynajmniej narracja nie próbuje tego na chama wmówić czytelnikowi. Tylko tyle i aż tyle.

A reszta? Nijak. Jest, funkcjonuje i podobnie jak w wcześniejszych tomach- krąży tylko i wyłącznie dookoła miłości. Tutaj na plus, że nie tylko miłości naszej drogiej księżniczki. Księżniczka ma wszak jeszcze brata. Fabuła jednowątkowa, co mnie irytuje zasadniczo bez wyjątku, ale trochę lepiej się prezentuje, niż mieliśmy okazję oglądać wcześniej. Jest postęp. Liczy się. Pozostali bohaterowie nie są jakoś niezwykle skomplikowani psychologicznie, ale kilka pozytywów również się odznacza. Postać Henriego, który nie mówi po angielsku i cała jego komunikacja z księżniczką opiera się na prostych słowach, gestach i wrażeniach. Czasami mało przyjemne zachowania niektórych kandydatów. Dzięki temu postaci prezentują się w miarę ok.

W sumie nie jest aż takie złe. Autorka powoli się rozwija. Może kiedyś, za jakieś 20 książek faktycznie będzie z niej coś wartego uwagi.

Nigdy by mi do głowy nie przyszło, że, po pierwsze, sięgnę jeszcze po Selekcję Kiery Cass, po drugie, to spotkanie będzie mi się podobać.

W opiniach pod tą książką na lubimyczytać możemy znaleźć bardzo dużo narzekania na główną bohaterkę- że zadufana w sobie, że arogancka, że pyszna, że dumna, że głupia i irytująca. W gruncie rzeczy wszystko się zgadza. Ale dzięki tym...

więcej Pokaż mimo to