-
ArtykułyPodróże, sekrety i refleksje – książki idealne na relaks, czyli majówka z literaturąMarcin Waincetel10
-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński40
-
ArtykułyOgromny dom pełen książek wystawiony na sprzedaż w Anglii. Trzeba za niego zapłacić fortunęAnna Sierant10
-
ArtykułyPaul Auster nie żyje. Pisarz miał 77 latAnna Sierant6
Biblioteczka
2024-04-18
2024-02-09
W ramach cyklu "Wehikuł czasu" czytam ciekawe propozycje książkowe z gatunku science fiction , zaproponowane przez wydawnictwo Rebis. Tym razem odkryłem kolejną książkę z tej serii, jest to książka Harry'ego Harrisona zatytułowaną "Bill, bohater galaktyki". Jak możemy się dowiedzieć książka ma charakter satyryczny, czyli swoiste robienie sobie żartów z militaryzmu szeroko pojętego. Można również pogłowić się czy przypadkiem nie ma ona charakteru typowo publicystycznego, bo przecież fantastyka świetnie się do tego nadaje. Sam autor służył w wojsku USA w czasie drugiej wojny światowej i po latach już jako znany pisarz sf po latach chce opowiedzieć o bezsensie wojen, bo widzi zupełnie realistycznie, że nowe wojny wciąż wybuchają i maszynki produkujące śmierć są coraz lepsze i bardziej precyzyjne.
Autor nie jest jedynym pisarzem z fantastyki szeroko pojętej, który ma typowo pacyfistyczne podejście do wojen. Na pewno był to Tolkien, na którego twórczość wpłynęły dwie wojny światowe i wyszła z tego mroczna opowieść w świecie zdaje się niemal bajkowym. To jest akurat na tyle istotne, bo twórczość brytyjskiego pisarza wpłynęła na cały gatunek fantasy na niemal prawie kolejne stulecie. Także w twórczości Sapkowskiego świat fantastyczny jest przeorany wojną. Mamy wojnę z Nilfgaardem, no i dwie bitwy pod Sodden i Brenną. Na tym ta cała historia się nie kończy bo przecież pisarze sf też o wojnach przyszłości piszą sporo. Bardzo znany jest cykl "Herezja Horusa", który jest pracą zbiorową wielu pisarzy. Armia z tego uniwersum wzorowana jest na tym jak poszczególne formacje zbrojne budowali Starożytni Rzymianie. Koncepcje dżihadów mamy w uniwersum "Diuna", Franka i Briana Herbertów, czyli koncepcje typowo ideologiczne pchają społeczności, żeby roznosić na strzępy całe galaktyki, żeby budować Nowe porządki w kosmosie. Swoje do powiedzenia miał Robert Silverberg, jego planeta Majipoor była tak wielka, że było tam miejsce dla wszystkich i robienie jakiś badziawienych wojen było zbędne. Autor recenzowanej książki ma dokładnie to samo zdanie co polski pisarz Stanisław Lem, wkładając w usta wrogich Chingersów, że my ziemianie nie jesteśmy cywilizowaną inteligentną rasą w kosmosie, bo tylko kult wojny uprawiamy i lubimy to robić, lubimy zabijać.
Czas nadszedł, żeby przejść do sedna sprawy, w tej książce mamy historię tytułowego Billa, który na codzień pracował w branży rolniczej, był operatorem robomuła, pochodził z kolonii na planecie Phigeronidan II i do wojska trafił przypadkiem, poniważ zapatrzył się w Ingi Marie, i stanął na polu. W tym momencie dorwała go ekipa werbunkowa, kazali podpisać jakiś papier, ubrali w mundur i zabrali go najpierw na szkolenie wojskowe potem na front, bo wiadomo, jak przekonywali dowódcy te wredne robale Chingersów trzeba przerobić na "krwisty befsztyk". Bill przeszedł całą wojenną peregrynacje, walczył na wielu planetach, koło fortuny różnie się toczyło jak to na wojnie, zdarzyło mu się być bohaterem, ale też zdarzyło się odsiadywać w pace za drobne przewinienia. Poznał koszarowe życie od podszewki, dowiedział się jacy są przełożeni, koledzy z wojska, z którymi przyjdzie mu dzielić dobre i złe chwile.
Niewątpliwie pod tym kątem jest to książka wyjątkowa,, bo mamy swoistą próbę skupienia się na zwykłym szeregowym, który potem awansuje w wojskowej hierarchii. Opisy poszczególnych motywów są interesujące, opisy postaci, szczątkowe rozmowy, wykonywane rozkazy, i wiele, wiele innych sytuacji jest ciekawie przez Harrisona przedstawione. Warto przeczytać. Polecam.
W ramach cyklu "Wehikuł czasu" czytam ciekawe propozycje książkowe z gatunku science fiction , zaproponowane przez wydawnictwo Rebis. Tym razem odkryłem kolejną książkę z tej serii, jest to książka Harry'ego Harrisona zatytułowaną "Bill, bohater galaktyki". Jak możemy się dowiedzieć książka ma charakter satyryczny, czyli swoiste robienie sobie żartów z militaryzmu szeroko...
więcej mniej Pokaż mimo to
Szansa [ w: ] A. Pilipiuk, 2586 kroków
Ta książka to troszkę nostalgiczny powrót do twórczości Pilipiuka ponieważ ten zbiór opowiadań zatytułowany "2856 kroków" czytałem ładnych kilkanaście lat temu, i było to ciekawe. Teraz miałem okazję się przekonać, że te opowiadania są równie ciekawe i bardzo intersujące. Wynika z tego, że oczywistością jest że warto po latach do nich wrócić.
Wybrałem z tego dość bogatego zbioru opowiadanie raczej krótkie opowiadanie, zatytułowane "Szansa" , ale niezwykle ciekawe. Dużo tutaj analiz historycznych, także historii alternatywnej, czyli troszkę gdybania było, w takim troszkę Dukajowskim stylu, jakby historię zamroziło, to pewnie Polska nie miałaby kiedy niepodległości odzyskać i dla nas za fajne by to nie było. Pojawiają się w tym opowiadaniu Robert Storm i Paweł Krzeszewski, i to oni mają okazję poznać przybysza z przeszłości Omelajna Andrejewicza Mitrofanowa, który żył sto lat temu z okładem, mowa o roku 1906, kiedy wrzenie rewolucyjne w Carskiej Rosji jeszcze trwało. Mitrofanow sam był dosyć wiekowy, więc można być pewnym, że przeżył kawał XIX wieku, a tu nagle, z bomby, trafia do wieku XXI. Widać gość jest inteligentny i bardzo bystry, zadziwiająco szybko zrozumiał meandry typowo informatyczno – internetowe, W szczególności fascynowały go zdjęcia. Prosił młodych tubylców, żeby umieścili jego zdjęcia w internecie, i to miało mu pomóc jakieś zagwozdki z przeszłości rozwikłać.
Niby to nic nadzwyczajnego ten motyw, ale sama rozmowa jaką odbywali była naprawdę świetna. Oczywiście lecieli skrótami myślowymi, było o Hitlerze, czy jego śmierć by coś zmieniła. Przekonywał Piotra i Roberta, że nie, bo Hitler miał dopiero nr 16 legitymacji NSDAP. M. in. na tej podstawie wyspekulował więc, że jego koledzy naziści doskonale by się uporali ze zrobieniem globalnej rozróby bez swojego przywódcy, byłby nim ktoś inny po prostu i tyle. Był przekonany natomiast, że kule, które trafiły w premiera Rosji Piotra Stołypina zabijając zmieniły bieg historii. W sumie kiedy Omelajn dał radę w sposób szczegółowy zdobyć wiedzę dotyczącą historii kilkunastu dekad jest tajemnicą. Po prostu autor nie skomplikował sobie roboty. Była mowa o pokusach w zmienianiu historii, i znowu wchodzi temat atomówek. Dla mnie to jest powtórka z rozrywki, bo pisałem dokładnie o tym samym recenzując książkę "Przypadek Adolfa H." Schmitt'a. No i to jest interesujące, że ludzie w podobny sposób kombinują intelektualnie.
Podsumowując książka jest intersująca, zawiera ona mnóstwo barwnych opowiadań. Nie mam wątpliwości, że to które wybrałem jest rewelacyjne, ale inne też są interesujące. Mamy tutaj dużo rozważań o historii Polski, w stylu Wolskiego, czyli upraszczając, to by było, gdyby Polska mocarstwem była. Było opowiadanie nominowane do nagrody im. Janusza Zajdla zatytułowane "Mars 1899". No i jeszcze parę innych. Tytułowe opowiadanie "2586 kroków" dotyczy doktora Pawła Skórzewskiego, kiedy w latach 1876/77 wybrał sie do Bergen w Norwegii, no i tam pomagał lekarzom walczyć z wirusami, czyli bakcylami. Dla fanów twórczości Pilipiuka to jest oczywiste, że po książkę sięgnąć warto. Innym też warto ją polecić, w szczególności, jeśli czytelnik lubi przeróżne podróże w przeszłość, czy motywy historyczno -archeologiczno nostalgiczne. Na pewno postać doktora Skórzewskiego jest fajnie wykreowana, i w każdym tomie znajdziemy coś ciekawego w temacie medycznym. Książkę czyta się dobrze, jest ciekawa.
Szansa [ w: ] A. Pilipiuk, 2586 kroków
Ta książka to troszkę nostalgiczny powrót do twórczości Pilipiuka ponieważ ten zbiór opowiadań zatytułowany "2856 kroków" czytałem ładnych kilkanaście lat temu, i było to ciekawe. Teraz miałem okazję się przekonać, że te opowiadania są równie ciekawe i bardzo intersujące. Wynika z tego, że oczywistością jest że warto po latach do nich...
2023-05-25
Dziwny zbieg okoliczności sprawił, że jedna z ważniejszych książek w historii literatury jest z gatunku fantastyki postapokaliptycznej. Tak, tak, nie ma wielkiej przesady w tym, że Shute, jeden z prekursorów tego gatunku, autor książki zatytułowanej "Ostatni brzeg" napisał taką książkę, żeby dać nam wszystkim do myślenia, co się może wydarzyć, jeśli politycy bez opamiętania atomówkami się zabawią i będzie się działo!
No i to pytanie czy ocaleje chociaż ten tytułowy Ostatni brzeg? Wiemy, że jest nim Australia, nowa nadzieja, nowa ziemia obiecana ludzkości. Biorąc pod uwagę talent pisarski Dmitrija Głuchowskiego i wielu innych pisarzy, twórców postapo, ta książka nie jest może jakaś rewelacyjna. Ale jednak jest genialna!
O co tu chodzi? Siedzą goście w statku podwodnym, płyną przez cały świat i głowią się czy jest jakiś ląd, czy jest jakaś nadzieja dla nas ludzi, i czy historia ludzkości nie skończy się wraz z ubytkiem energii atomowej napędzającą łódź podwodną? A może nie zdają sobie sprawy z doniosłości wydarzeń, choć to mało prawdopodobne. A to już właściwie charakteryzuje całą serię "Metro Uniwersum 2033 i 2035", że mamy coś nowego, zupełnie inną, beznadziejną rzeczywistość i trzeba sobie radzić.
Ci ludzie ze statku podwodnego, chociaż teoretycznie są na morzu i płyną z punktu A do jakiegoś punktu B, to jednak są rozbitkami, bo cały świat diabli wzięło!, a punkt A już nie istnieje, a punkt B? Tak więc płyną, płyną pod wodą, przez bardzo długi czas. Pozornie dalej prowadzą raczej rutynowy tryb życia, wykonują obowiązki wynikające z ich funkcji na statku, ale jednak mają świadomość tego co się wydarzyło, no i tej cholernej ciszy w eterze, która świadczy o jednym! Siłą rzeczy pojawiają się dokładnie te same pytania filozoficzne, religijne, socjologiczne, i z jakich jeszcze spekulacji naukowych się tylko da, jakie dało się przeczytać w innych książkach. No i czytelnik też przecież w tej sprawie obojętny nie jest, bo chociaż trudno sobie taką rzeczywistość wyobrazić, to po pierwsze strach jest, a po drugie wierzymy, że to co czytamy, pozostanie na swoim miejscu, czyli tylko i wyłącznie jako fikcja literacka. Wierzymy, że do tego nie dojdzie, a na pewno ta nasza wiara w ten cud, co i rusz jest targana wątpliwościami. Ale wierzymy i żyjemy dalej. Wierzymy niezależnie od tego, ile jest osób, u których podejrzenia o choroby psychiczne są w jakiś sposób uzasadnione, będzie lokatorami centrów decyzyjnych świata! Wierzymy, bo chcemy wierzyć, że mamy jakieś życie, no i kolejne pokolenia również. Dowodzi do tego, że fantastyka wszelaka wcale taka lekka i przyjemna nie jest, jakby się to mogło wydawać, i potrafi czytelnikowi dać solidnie po głowie, żeby mózgownica się ruszała, tak jak to się stało kilkadziesiąt lat temu między innymi dzięki tej książce właśnie.
Książka jest po prostu wybitna, nic dodać nic ująć. Polecam.
Dziwny zbieg okoliczności sprawił, że jedna z ważniejszych książek w historii literatury jest z gatunku fantastyki postapokaliptycznej. Tak, tak, nie ma wielkiej przesady w tym, że Shute, jeden z prekursorów tego gatunku, autor książki zatytułowanej "Ostatni brzeg" napisał taką książkę, żeby dać nam wszystkim do myślenia, co się może wydarzyć, jeśli politycy bez...
więcej mniej Pokaż mimo to
"Ludzie zabijają się na ulicach, nie ma czystej wody w kranach, a żarcie smakuje jak odchody Belzebuba." *
Tak pewien dziennikarz w 2077 r. mniej więcej opisywał raj jakim ponoć jest/miało być korporacyjne miasto Night City, stanowiący coś w rodzaju wolne miasto na zachodzie Ameryki, około godziny lotu od Los Angeles. Również na wybrzeżu Pacyfiku. Jak tytuł gry i książki sugeruje mamy rok 2077 i troszkę inną rzeczywistość. Inny cytat z książki sugeruje, że w Night City zawsze jest jasno niezależnie od pory dnia i nocy. Czy do końca to jest prawda, wszak całkiem mrocznych zaułków nie brakuje, po których chodzić nie jest bezpiecznie nawet za dnia. No bo to miasto to tak naprawdę supernowoczesna dżungla, gdzie jedyne prawo, to prawo silniejszego. Masz solidną broń i dobre wszczepy, należysz do gangu, albo do armii korporacyjnej masz szansę zdobyć pozycję w tym mieście. Jednak większą szansę masz zostać legendą i wylądować prosto w kolumbarium lub jako trup na śmietniku i to w całkiem doborowym towarzystwie z Johny'm Silverhandem lub Rache'm Bartmosem na czele.
Co jest w grze, nie ma co tu się rozwodzić, bo jest wystarczająco dużo materiału i samemu Rafałowi Kosikowi też specjalnie o to nie chodziło, żeby powielać motywy z gry, nie ma samego V tutaj, ani Johny'ego Silverhanda, którego konstrukt V ma w głowie. Ani innych większości bohaterów, którzy pojawiają się w grze.
Jedyny znany bohater z gry to Dum Dum, gangster, tutaj używany jest termin gangus, z Melstromu. Ludzie z tego gangu byli zafascynowani technologią, sami używali ponadnormatywnej liczby wszczepów, sam Dum Dum, miał siedem elektronicznych oczu. Kradli technologię na potęgę i ładowali wszczepy w tzw. wolne jednostki, czyli nielicznych ludzi, którzy woleli funkcjonować bez techów w swoim ciele. Warto wspomnieć, że motyw konstruktów nie jest nowy w literaturze. W twórczości Andrzeja Pilipiuka, w cyklu "Oko jelenia" mamy kosmiczną technologię scalaki, też chodzi o to, że scalak zawiera jakąś osobowość w sobie, przypomina on coś w rodzaju płyty CD lub DVD i nadpisana jest tam jakaś ludzka osobowość. Kłopoty są jak się na jednym scalaku znajdą dwie osobowości, było tak w przypadku Heleny i Estery, czyli wyglądało to z grubsza podobnie jak w przypadku V i Johny'ego. No i intelektualne spekulacje czy dusza zapisana w scalaku ma prawo upominać się o pójście do raju lub gdzie indziej w zaświatach? Wszak jej nosiciel nie żyje i scalak jest tylko wierną kopią właściwej osoby. Jeżeli czegoś można żałować, że nie ma czegoś podobnego w książce Kosika, wszak w grze, tego typu i wiele innych zagadnień intelektualnych nie brakuje. Skoro gracze są zdolni do tego typu mnóstwa przemyśleń należy przypuszczać, że czytelnicy też daliby radę.
W tej książce chodzi raczej o raczej nostalgiczną podróż do tego samego Night City, w którym gracze spędzili kilkadziesiąt albo kilkaset godzin. Motyw bardzo podobny co w grze, tutaj grupka sześciu osób: riperdoc, netrunner, dziewczyna pracująca w korporacji, tancerka, negocjatorka, i nastolatek marzący o tym, żeby zostać gangsterem, przypadkiem wchodzi do akcji kradnie kontener Militechowi, jednej z korporacji. Ta akcja miała miejsce na terenie Melstromu. Z reguły na ich terenie panował "porządek", a tu ktoś bałaganu narobił i wygląda na to, że to robota amatorów w dodatku. Reakcja jakaś musiała być. Czyli ta ekipa weszła do akcji, przy okazji zadarła z korporacjami i z kilkoma gangami. Oznacza to jedno, wyrok śmierci w szybkim terminie wykonania, bo realizacji takiego "kuloodpornego planu" przeżyć się nie da. A jednak nie wiedzieć jakim szczęściem im się udaje przez jakiś czas wychodzić z tego cało.
Książkę można ocenić na pewno na kilka sposobów, no bo jeżeli chodzi o pewną nostalgię, to wiemy, że Kosik jest dobrym pisarzem i na pewno da radę. No ale jeśli czytelnik spodziewa się jakiś ciekawych intelektualnych kombinacji na temat czy to filozoficznych, czy nawet zwykłych rozważań co z tą przyszłością? , to raczej czytelnik się zawiedzie. W sumie szkoda, bo potencjał jest. Zarówno pod kątem tego co jest w grze. Jak i zapewne tego co mógłby autor wyspekulować i opowiedzieć coś fascynującego o tym genialnym przecież uniwersum. Nie mam wątpliwości w jednym książkę warto przeczytać, może zachęcić się w ten sposób do poznania fabuły gry. Dlatego jestem przekonany, że książkę pt. "cyberpunk 2077: Bez_przypadku" warto polecić i samemu się przekonać o co chodzi z tym cyberpunkiem? A to czy tego typu podejście jak wyglądać będzie druga połowa XXI wieku, przynajmniej co niektórzy z nas się dowiedzą. Inna bajka czy ktoś z nas by chciał w takim mieście, jak Night City, żyć? Na razie mamy książki, gry, podobno ma być też film, więc cieszmy się i korzystajmy z tego dobra kulturowego.
* cytat pochodzi z książki R. Kosik, Cyberpunk 2077: Bez_ przypadku
"Ludzie zabijają się na ulicach, nie ma czystej wody w kranach, a żarcie smakuje jak odchody Belzebuba." *
Tak pewien dziennikarz w 2077 r. mniej więcej opisywał raj jakim ponoć jest/miało być korporacyjne miasto Night City, stanowiący coś w rodzaju wolne miasto na zachodzie Ameryki, około godziny lotu od Los Angeles. Również na wybrzeżu Pacyfiku. Jak tytuł gry i książki...
2017-11-02
Nową książkę Dana Browna zatytułowaną „Początek” po prostu musiałem przeczytać wcześniej czy później, fajnie, że miałem tą okazję w miarę wcześnie. Brown pisze świetnie, w swoim stylu, to prawda, ale też prawdą jest, że szokuje czytelnika. Kwestie spraw wiary są obecne bardziej niż w jakiejkolwiek książce i polemika czy "Bóg umarł, czy nie umarł." Ale jest coś jeszcze co szokuje chyba bardziej, spekulacje typowo filozoficzne, oraz naukowe z zakresu nauk przyrodoznawczych, których nie powstydziłby się klasyk literatury science fiction. Co prawda Brown kombinował już z tym wcześniej w książkach „Cyfrowa twierdza” i „Zwodniczy punkt”, to było zanim na kartach kilku powieści pojawił profesor Langon, spec od historii sztuki i symboliki wszelakiej. Tutaj w książce "Początek" Brown poddał go ciężkiej próbie zetknął go ze sztuką współczesną, i zagadnieniami typowo informatycznymi. Langon ma okazję przekonać się, że są lepsi od niego, w tym jego były student, 40 letni charyzmatyczny profesor, specjalista, teorii gier. Tylko pozornie pojęcie "teoria gier" wygląda na banalną, gdy tymczasem posługując się tą teorią przy pomocy superkomputerów da się wyjaśnić dosłownie wszystko. Ten były student Langdona nazywa się Edmond Kirch, jest też multimiliarderem, naukowcem, typowo współczesnym mającym w sobie coś z showmana. On sam siebie do gwiazdy rocka porównuje i ogłaszając nowe odkrycie robi show porównywalny z koncertem Madonny lub Michela Jacksona. Różnica jest taka, że w zamyśle autora jego odkrycie wywróci świat do góry nogami, obali wszelkie religie i stworzy nowy świat z nową religią, jaką będzie ludzki intelekt, bo „gdyby ludzie wierzyli np. w grawitację, nie byłoby wojen religijnych.”
Konstrukcja książki jest intrygująca, zaczyna ją wieczorny show Edmonda Kircha w muzeum Gugenheima w Bilbao, a kończy ją również show, nieżyjącego już naukowca o 3 nad ranem, czyli w założeniu ten świt miał symbolizować nadejście nowej ery. Czy rzeczywiście tak będzie? , tu raczej autor stawia znak zapytania. Bo pytaniem jest czy te dwa światy z jednej strony racjonalnych ateistów, i ludzi żyjących sprawami wiary da się pogodzić? Można by pomyśleć, że właściwie to jest niemożliwe, gdy jedni ciemnością nazywają podążaniem drogą wiary a drudzy dokładnie tym samym terminem określają życie bez Boga, i jak tu się dogadać? Po jednej stronie mamy Edmonda Kircha, który jawnie walczy z religią, wręcz kręci go, że swoje centrum komputerowe ulokował w jednym z barcelońskich byłych kościołów, ale mamy też Roberta Langdona, który jest skłonny rozmawiać z tą drugą stroną. Po stronie wierzących mamy biskupa Waldespino przypominającego średniowiecznego inkwizytora, który był w stanie zrobić wszystko, żeby prawda o nowych odkryciach nie ujrzała światła dziennego, ale mamy też o. Bienio z Kościoła Świętej Rodziny w Barcelonie, który jest przekonany, że nowe odkrycia naukowe są światu potrzebne, nawet te obalające religie, bo stanowią one wyzwanie dla religii, niewątpliwie trudne wyzwanie, jak religia ma przetrwać. Ale dokładnie to się dokonuje, chrześcijaństwo radzi sobie 2 tysiące lat i Dukaj w „Perfekcyjnej niedoskonałości” pisze że będzie sobie radził przez kolejne tysiąclecia. Co prawda zachodzi obawa, że niektórzy księża będą robotami?, ale czy warto robić o to jakieś mecyje…
Krótko mówiąc ma się wrażenie, że autor zapomniał o postulatach dialogu między ateistami, a ludźmi wierzącymi, dochodząc do wniosku, że się nie da. No ale to tylko zabieg literacki mający zobrazować jak te emocje dotyczące Boga, czy Bóg istnieje czy nie, są wciąż silne i być może będą na tyle silne, że będą ginąć ludzie, ale w ostatecznym rozrachunku nastąpi pojednanie i przewartościowanie na tyle sensowne, że jedni mogą czerpać od drugich i na odwrót. To brzmi jak science fiction. Ale o to tu chodzi, bo mamy tu dwa pytania: "skąd przychodzimy? i dokąd idziemy?" Niejeden filozof i teolog łamali sobie głowę nad tymi problemami, teraz używając aparatu naukowego włącza się do tego dyskursu nauka.
Patrząc z perspektywy typowo wydarzeniowej to co my tu mamy w książce zatytułowanej „Początek” to rzeczywiście mamy tu powielone pewne schematy, akcja zaczyna się w muzeum, tak jak w „Kodzie Leonarda da Vinci”, mamy jakieś miasto, lub kilka miast, tutaj: Barcelona, Bilbao, Madryt, i kilka innych miejsc w Hiszpanii. Mamy niesamowicie szybkie tempo akcji, profesor Langdon coś wyjaśnia, rozmawia, tutaj jego partnerką jest Ambra Vidal, dyrektorka, a także narzeczona księcia Juliana, który niebawem obejmie hiszpański tron. Niewątpliwie nowością jest, że autor potrzebował dać pomoc, teraz już ok 60 letniemu profesorowi Langdonowi, są to właśnie jego były student Edmond Kirch, który ni mniej ni więcej zostaje męczennikiem za swoje idee, a także inteligentny komputer Winston, wynalazek na tyle epokowy, że z czymś takim będziemy mieli do czynienia za dekadę lub dwie. Oczywiście mamy, można tak nazwać wrogów, którzy naszemu głównemu bohaterowi, czyli profesorowi Langdonowi chcą wejść w drogę, nawet go zabić, oraz jego partnerkę Abrę Vidal, byle osiągnąć cel, czyli sprawić, że odkrycie Edmonda Kircha pójdzie w zapomnienie wraz z nim. Mamy tu olbrzymią role internetu, w czasie rzeczywistym wystąpienie Kircha oglądają setki tysięcy, a prezentację wrzuconą w nocy do sieci ogląda kilka milionów. Kopernik i Newton nawet nie mogli marzyć o takiej widowni, choć ferment intelektualny i tak robili nie mniejszy przecież. Mistrzostwo Dana Browna polega na tym, że oprócz tego co się dzieje, w niezwykle szybkiej akcji, szybkiego przemieszczania się bohaterów po całej Hiszpanii, autor przemyca bardzo dużo treści, tutaj czytelnik sporo się sztuce współczesnej, rozważania dotyczące koncepcji filozofii ateistycznych, rozważania naukowe z zakresu biologii, fizyki, chemii, informatyki, itp., to niewątpliwie uatrakcyjnia całą opowieść. Wiadomo jak w tego typu książkach jest, czytelnik chce pędzić dalej, żeby dowiedzieć się co będzie na kolejnej stronie, jednak tutaj te rozważania autora są na tyle fascynujące, że czytelnik się z chęcią zatrzymuje i główkuje, podąża tokiem myślenia autora, zgadza się, lub nie zgadza, to jasne.
Oczywiście mamy szereg teorii spiskowych, bez tego Brown żyć nie może przecież. Niewątpliwie nowatorski jest sposób ich podawania, w poprzednich książkach Brown rozpracowywał teorie stare jak świat i na kartach powieści dowodził ich prawdziwości, tutaj teorie spiskowe mnożą się na potęgę i uatrakcyjniają przekaz Kircha, potem pojawiają się kolejne jak to było z zabójstwem naukowca, kto chciał go zabić i jaki miał motyw, i kolportowane są za pomocą mediów, portali internetowych, społecznościowych. Przekaz mediów społecznościowych jest olbrzymi, ma coraz większy wpływ na bieżącą politykę, także na wybór kandydatów nawet na najważniejsze stanowiska w państwie. I to Brown musiał wykorzystać kreując zastaną rzeczywistość w swojej powieści.
Oczywiście końcowe pytania, kto zabił Edmonda Kircha? Dlaczego on musiał zginąć i inne osoby, które jego tajemnicę poznały? Czy sprawa zostanie wyjaśniona? No na inne pytania czy człowiek będzie kiedykolwiek chciał obalić religie?, odpowiedzi nie ma, bo to jest przyszłość jaką my wszyscy ludzie zechcemy wykreować. Ci którzy czytali poprzednie książki amerykańskiego pisarza będą zachwyceni, a innym mogę doradzić, żeby spróbowali szczęścia, przeczytali i przekonali się. Ten rodzaj psychologicznego studium interakcji dwóch światów ludzi wierzących i niewierzących będących we wzajemnej interakcji, często objawiającej się poprzez rywalizację, jest niewątpliwie ciekawy.
Jestem ciekaw jakie będą kolejne książki Browna, czy będzie dalej dryfował w kierunku science fiction do tego stopnia, że od typowego sf te thrillery Browna nie będą się różniły, bo taka jest rzeczywistość coraz bardziej przesiąknięta technologią. Czy Brown pójdzie tropem wspomnianego Dukaja, i opublikuje jakąś książkę tylko elektornicznie?
Książka jest świetna. Zdecydowanie polecam.
Nową książkę Dana Browna zatytułowaną „Początek” po prostu musiałem przeczytać wcześniej czy później, fajnie, że miałem tą okazję w miarę wcześnie. Brown pisze świetnie, w swoim stylu, to prawda, ale też prawdą jest, że szokuje czytelnika. Kwestie spraw wiary są obecne bardziej niż w jakiejkolwiek książce i polemika czy "Bóg umarł, czy nie umarł." Ale jest coś jeszcze...
więcej mniej Pokaż mimo to
Książka pt. "Równi Bogom", której autorem jest Isaac Asimov. Pisarz ten znany jest z genialnego cyklu "Fundacja" i jeszcze cyklu "Roboty". Tutaj mamy zupełnie oddzielną koncepcje sf, troszkę zakręconą, i interesującą. Z jednej strony mamy podejrzenie przyjaznych Obcych, którzy obdarowali nas darmową energią. Zapewne ten problem mają wszystkie byty myślące w wielu galaktykach i różnie sobie z tym radzą. Jak nie trudno się domyśleć ten fajny dar został przyjęty u nas z entuzjazmem. Tylko nieliczni głowią się nad tym, czy rzeczywiście nie tworzy to żadnego zagrożenia dla ludzkości i całej planety przecież. Jednak w tego typu kasandryczne wieści nikt nie chciał wierzyć. A tymczasem naukowcy odkrywają, że jakimś tajemniczym zbiegiem okoliczności ma to wpływ na nasze słońce. A jak nie trudno się domyśleć, ma to duży wpływ na nas. Wynika z tego, że darmowa energia taką nie jest i może doprowadzić do zagłady życia na Ziemi.
Książkę autor postanowił podzielić na trzy części, chociażby po to, żeby wyjaśnić jak do tego doszło. Skąd się ta koncepcja wzięła., itp. Naukowcy znaleźli kosmiczny artefakt, coś co u nas nie ma w ogóle racji bytu i udało im się z Obcymi nawiązać jakiś kontakt, dowiedzieli się o zastosowaniu na szeroką skalę darmowej energii, którą czym prędzej wdrożono u nas i wszyscy byli zadowoleni. Pompa pozytonowa zaczęła działać na pełną skalę, a że energia jest potrzebna, szybko doceniono jej zalety. Oczywiście o wadach nikt nie myślał, bo zapewne uznano, że da się je wliczyć w koszta. Tyle, że nikt, prawie nikt, nie przypuszczał nawet, że coś może pójść nie tak. Druga cześć dotyczy tego, że autor uległ prośbom licznych czytelników, żeby napisał coś o kosmitach, bo to będzie fajne. Tym sposobem mamy tu opisaną społeczność z odległej planety. Trzecia część jest również zaskakująca bo opowiada o grupce naukowców, która przeprowadziła się na Księżyc. Istnieje tam społeczność i ma się dobrze, jest na tyle samowystarczalna, że ziemska kuratela jest tam niepotrzebna zupełnie. To rzadko spotykany koncept w literaturze gatunku. Ma to o tyle znaczenie, że księżycowi naukowcy odkrywszy, że Ziemia się kończy, mówiąc dość kolokwialnie, ale treściwie zapewne, doszli do szalonego planu, że trzeba ocalić co się da i uciekać hen daleko w kosmos.
Wszystko to brzmi troszkę dziwnie, jakby to był zapis jakiejś galaktycznej afery. Ale czy takie było zamierzenie pisarza, że my ludzie przyszłości nie powinniśmy się pozbawiać inteligencji i wręcz być nie być frajerami, kompletnie tego nie wiem. Bo jednak z literackiego punktu widzenie to działa. Na pewno jest to specyficznym ekologicznym ostrzeżeniem, nie pierwszym i nie ostatnim w historii science fiction, że zagładę Ziemi zafundujemy sobie sami. Wynika z tego, że będziemy mieli zwyczajnego farta, jak istnieją jakieś inne planety, gdzie można żyć. No i oczywiście będą nas tam chcieli. Książka niewątpliwie jest ciekawa. Warto przeczytać.
Książka pt. "Równi Bogom", której autorem jest Isaac Asimov. Pisarz ten znany jest z genialnego cyklu "Fundacja" i jeszcze cyklu "Roboty". Tutaj mamy zupełnie oddzielną koncepcje sf, troszkę zakręconą, i interesującą. Z jednej strony mamy podejrzenie przyjaznych Obcych, którzy obdarowali nas darmową energią. Zapewne ten problem mają wszystkie byty myślące w wielu...
więcej Pokaż mimo to