-
ArtykułyPodróże, sekrety i refleksje – książki idealne na relaks, czyli majówka z literaturąMarcin Waincetel10
-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński40
-
ArtykułyOgromny dom pełen książek wystawiony na sprzedaż w Anglii. Trzeba za niego zapłacić fortunęAnna Sierant10
-
ArtykułyPaul Auster nie żyje. Pisarz miał 77 latAnna Sierant6
Biblioteczka
2024-01-24
Szansa [ w: ] A. Pilipiuk, 2586 kroków
Ta książka to troszkę nostalgiczny powrót do twórczości Pilipiuka ponieważ ten zbiór opowiadań zatytułowany "2856 kroków" czytałem ładnych kilkanaście lat temu, i było to ciekawe. Teraz miałem okazję się przekonać, że te opowiadania są równie ciekawe i bardzo intersujące. Wynika z tego, że oczywistością jest że warto po latach do nich wrócić.
Wybrałem z tego dość bogatego zbioru opowiadanie raczej krótkie opowiadanie, zatytułowane "Szansa" , ale niezwykle ciekawe. Dużo tutaj analiz historycznych, także historii alternatywnej, czyli troszkę gdybania było, w takim troszkę Dukajowskim stylu, jakby historię zamroziło, to pewnie Polska nie miałaby kiedy niepodległości odzyskać i dla nas za fajne by to nie było. Pojawiają się w tym opowiadaniu Robert Storm i Paweł Krzeszewski, i to oni mają okazję poznać przybysza z przeszłości Omelajna Andrejewicza Mitrofanowa, który żył sto lat temu z okładem, mowa o roku 1906, kiedy wrzenie rewolucyjne w Carskiej Rosji jeszcze trwało. Mitrofanow sam był dosyć wiekowy, więc można być pewnym, że przeżył kawał XIX wieku, a tu nagle, z bomby, trafia do wieku XXI. Widać gość jest inteligentny i bardzo bystry, zadziwiająco szybko zrozumiał meandry typowo informatyczno – internetowe, W szczególności fascynowały go zdjęcia. Prosił młodych tubylców, żeby umieścili jego zdjęcia w internecie, i to miało mu pomóc jakieś zagwozdki z przeszłości rozwikłać.
Niby to nic nadzwyczajnego ten motyw, ale sama rozmowa jaką odbywali była naprawdę świetna. Oczywiście lecieli skrótami myślowymi, było o Hitlerze, czy jego śmierć by coś zmieniła. Przekonywał Piotra i Roberta, że nie, bo Hitler miał dopiero nr 16 legitymacji NSDAP. M. in. na tej podstawie wyspekulował więc, że jego koledzy naziści doskonale by się uporali ze zrobieniem globalnej rozróby bez swojego przywódcy, byłby nim ktoś inny po prostu i tyle. Był przekonany natomiast, że kule, które trafiły w premiera Rosji Piotra Stołypina zabijając zmieniły bieg historii. W sumie kiedy Omelajn dał radę w sposób szczegółowy zdobyć wiedzę dotyczącą historii kilkunastu dekad jest tajemnicą. Po prostu autor nie skomplikował sobie roboty. Była mowa o pokusach w zmienianiu historii, i znowu wchodzi temat atomówek. Dla mnie to jest powtórka z rozrywki, bo pisałem dokładnie o tym samym recenzując książkę "Przypadek Adolfa H." Schmitt'a. No i to jest interesujące, że ludzie w podobny sposób kombinują intelektualnie.
Podsumowując książka jest intersująca, zawiera ona mnóstwo barwnych opowiadań. Nie mam wątpliwości, że to które wybrałem jest rewelacyjne, ale inne też są interesujące. Mamy tutaj dużo rozważań o historii Polski, w stylu Wolskiego, czyli upraszczając, to by było, gdyby Polska mocarstwem była. Było opowiadanie nominowane do nagrody im. Janusza Zajdla zatytułowane "Mars 1899". No i jeszcze parę innych. Tytułowe opowiadanie "2586 kroków" dotyczy doktora Pawła Skórzewskiego, kiedy w latach 1876/77 wybrał sie do Bergen w Norwegii, no i tam pomagał lekarzom walczyć z wirusami, czyli bakcylami. Dla fanów twórczości Pilipiuka to jest oczywiste, że po książkę sięgnąć warto. Innym też warto ją polecić, w szczególności, jeśli czytelnik lubi przeróżne podróże w przeszłość, czy motywy historyczno -archeologiczno nostalgiczne. Na pewno postać doktora Skórzewskiego jest fajnie wykreowana, i w każdym tomie znajdziemy coś ciekawego w temacie medycznym. Książkę czyta się dobrze, jest ciekawa.
Szansa [ w: ] A. Pilipiuk, 2586 kroków
Ta książka to troszkę nostalgiczny powrót do twórczości Pilipiuka ponieważ ten zbiór opowiadań zatytułowany "2856 kroków" czytałem ładnych kilkanaście lat temu, i było to ciekawe. Teraz miałem okazję się przekonać, że te opowiadania są równie ciekawe i bardzo intersujące. Wynika z tego, że oczywistością jest że warto po latach do nich...
2023-12-05
Czerwona gorączka [ w: ] A. Pilipiuk, Czerwona gorączka
Niewątpliwie jest to niezwykle ciekawy i jeszcze bardziej oryginalny zbiór opowiadań. Możliwe nawet, że najlepszy jaki pojawił się w koncepcji "Światów Pilipiuka", której autorem jest sam Andrzej Pilipiuk. Oczywiście autor serii nie złożył broni i co i rusz powstają nowe tomy. Oryginalność pierwszego i tytułowego opowiadania, czyli "Czerwona gorączka" polega na tym, że tutaj koncepcje polityczne, z dużym uwzględnieniem komunizmu traktowane są w kategoriach typowo medycznych. Za komunizm rzeszy milionów ludzi mają odpowiadać wirusy/bakcyle komunizmu. W tej sprawie szczegółowo wypytał doktora Pawła Skórzewskiego, nie kto inny jak jeden z najlepszych ekspertów od przesłuchań funkcjonujący w radzieckich służbach, Czeka m. in., Feliks Dzierżyński.
No ale jak nietrudno się domyśleć, ten tom ma więcej opowiadań i nie znaczy to, że są gorsze, bo mamy np. lot zeppelinem do Afryki z pomocą humanitarną, mamy jazdę pociągiem Ribbentropa. Ciekawostką jest próba rozwiązywania problemów żywnościowych późnego PRL-u wyprawą w czasie do głębokiej prehistorii, żeby zapolować na mamuty. Mieliśmy coś podobnego w literaturze u czeskiego twórcy fantastyki Miroslava Żambocha w książce zatytułowanej "Łowcy", było tam polowanie na dinozaury. Zapewne również tutaj, u Pilipiuka, pasażerom wehikułu czasu atrakcji nie brakowało.
No ale wróćmy do rozważań o co mogło chodzić w tym tytułowym tomie opowiadań, które wybrałem. Z jednej strony oprócz walorów typowo fantastycznych jest ono historyczne, ale mamy też aspekt kryminalny. Bo mimo faktu, że władza radziecka dbała o to, żeby zdrajców zabijać lub wysyłać na Syberię, to okazało się jednak ktoś robi im konkurencję i zabija "dobrych komunistów", jak to określił Dzierżyński. I trzeba było problem zawczasu rozwiązać.
Dziwnym zbiegiem okoliczności polski lekarz, dobrze znany bohater, Paweł Skórzewski, który akurat trafił jako element podejrzany ideologicznie oczywiście w łapy sowietów. No ale się okazało, że był przydatny zarówno jako jedyny żyjący lekarz, ale też osoba inteligentna, która miała troszkę czasu, żeby pomyśleć i rozwiązać problem. Co prawda doktor perspektyw wielkich nie miał, mogło mu to dać raptem kilka dni życia, no ale zgodził się i zaczął działać. Na pewno górę wzięła ciekawość. Sprawa jest dość masakryczna zmarli zostali pozbawieni głowy. Pytanie czy Kuba Rozpruwacz jeszcze żyje? Wszak od jego wyczynów Londyńskich minęło co najmniej 30 lat? Więzień Skórzewski trafił przed oblicze Dzierżyńskiego i dostał robotę. Sprawa została wyjaśniona zaskakująco szybko. Doktor dostał ciała do analizy i doszedł do tego niesamowitego wniosku "Socjalizm to epidemia!" Do tego doszło jeszcze troszkę dysput historycznych i filozoficznych. Można spokojnie zastosować spojler alert, bo z góry wiemy, że lekarz dożył co najmniej połowy XX wieku.
A jak to już inna historia. Czy to sprawka zdrowego trybu życia, czy w zaświatach było jakieś przeoczenie urzędników niebieskich lub diabelskich, jedno licho wie? Tak czy siak opowiadanie jest po prostu świetne polecam. Dodać można, że cały tom jest równie rewelacyjny. Opowiadania czyta się dobrze, szybko są ciekawe. Warto przeczytać.
Czerwona gorączka [ w: ] A. Pilipiuk, Czerwona gorączka
Niewątpliwie jest to niezwykle ciekawy i jeszcze bardziej oryginalny zbiór opowiadań. Możliwe nawet, że najlepszy jaki pojawił się w koncepcji "Światów Pilipiuka", której autorem jest sam Andrzej Pilipiuk. Oczywiście autor serii nie złożył broni i co i rusz powstają nowe tomy. Oryginalność pierwszego i tytułowego...
2023-08-27
Rzeźnik drzew [ w: ] A. Pilipiuk, Rzeźnik drzew
Jak wiemy z literatury fantasy drzewa potrafią narobić nielichych kłopotów. Zwłaszcza jeśli jakimś przypadkiem są lasem, to nawet monarchowie i czarodzieje muszą się nagłowić jak się z problemem uporać. U Tolkiena było kilka lasów, ale najpotężniejszy był las Fangorn, którzy zamieszkiwały, rosły entowe drzewa. Jak wiemy zadarł z drzewkami czarodziej Saruman i wiemy jak to się skończyło, ten agent Saurona praktycznie wypadł z gry w wojnie o pierścień. Oczywiście drzewa dobrze kombinowały i wiedziały, że bez wsparcia Gandalfa będzie krucho, no ale też biały czarodziej, nowy przywódca Rady Czarodziejów, dobrze wiedział jaka jest potęga drzew i one pomogą przywrócić równowagę w przyrodzie, no i w dobrej sprawie. Sapkowski pisząc o przygodach pewnego wiedźmina również zawarł mnóstwo ekologicznych motywów. Pojawił się las Brookilon, co prawda drzewa u polskiego mistrza fantasy potrzebowały opiekunek driad, ale i tak zamieszanie było niezłe o ten kawałek terenu. Geraltowi też to się przydało, kiedy musiał się zregenerować i trafił do Brookilonu.
Tym tropem poszedł też Andrzej Pilipiuk pisząc w opowiadaniu zatytułowanym "Rzeźnik drzew" , pisał o kilku drzewach, m. in. o drzewach z cmentarza Powązkowskiego w Warszawie.
Wiadomo sam tytuł mówiący o ludziach zajmującymi się niesfornymi drzewami, czyli rzeźnikach drzew, brzmi dosyć makabrycznie. No ale wiadomo jak drzewa opanuje jakiś zły demon, bo przecież złe licho potrafi wbić się nie tylko w człowieka i go opętać, ale też w zwierzęta czy rośliny. Dużym materiałem poznawczym jest sama Biblia, w której mamy, że cały legion diabłów został przegnany do stada świń. Zwierzątka niestety nadawały się do utylizacji. Ale też mieliśmy tam o roślinach, które nie rodziły owoców i co dobry rolnik miał z tym robić. Czy to tylko sens metaforyczny był czy jakiś inny jeszcze można tego domniemywać.
O rzeźnikach drzew dowiadujemy się, że to zawód z przeszłości, niemal wymarły, miał swoją cechową specyfikę, co sugerowałoby średniowieczne pochodzenie tego cechu. Zleceniodawca był ksiądz proboszcz, bo zrozumiał, że coś jest nie tak z drzewem z przypuszczeniem, że mogą to być problemy natury nadprzyrodzonej i trzeba rady szukać. Dowiedział się o rzeźnikach drzew i wezwał fachowca, pana Marka Sypkiego i ten wziął się za robotę.
Opowiadanie teoretycznie jest banalne. Polega na tym, że był problem, złe drzewo, fachowiec wziął się za robotę i no problem. No ale sam koncept drzew, które zdrowo rozrabiają nawiązuje do klasyków fantasy i przez to opowiadanie stało się bardzo ciekawe i na pewno niebanalne. To opowiadanie i cały tom zawierający 12 opowiadań jest niezwykle ciekawy. Polecam
Rzeźnik drzew [ w: ] A. Pilipiuk, Rzeźnik drzew
Jak wiemy z literatury fantasy drzewa potrafią narobić nielichych kłopotów. Zwłaszcza jeśli jakimś przypadkiem są lasem, to nawet monarchowie i czarodzieje muszą się nagłowić jak się z problemem uporać. U Tolkiena było kilka lasów, ale najpotężniejszy był las Fangorn, którzy zamieszkiwały, rosły entowe drzewa. Jak wiemy...
2023-08-20
Nie jest tajemnicą, że czytam książki z Rebisowskiej serii "Wehikuł czasu", teraz trafiło na książkę pt. "Olśnienie" Poula Andersona. Jak sam tytuł sugeruje na świecie mamy do czynienia z dużym przyrostem inteligencji, nie tylko nas ludzi, ale też zwierzątka dawały radę. Raczej rewolucji na miarę "Trylogii mrówczej" Bernarda Werbera, autor nie wyspekulował, ale i tak jest ciekawie.
O niesamowitym przyroście inteligencji jednej osoby chorej, z dużym upośledzeniem umysłowym traktuje książka Daniela Keyesa pt. "Kwiaty dla Algernona", ta książka trafiła również do tej serii, ja czytałem ją wcześniej. Najpierw była myszka Algernon, która swoim wzrostem aktywności swojej mysiej mózgownicy zadziwiła wszystkich. W konsekwencji tego udanego doświadczenia naukowego naukowcy z instytutu postanowili pomajstrować w ludzkim umyśle, a konkretnie właśnie upośledzonego Charlie'ego Gordona. W niesamowicie szybkim tempie miał miejsce jego przyrost inteligencji, aż do poziomu geniusza. Jakie były analizy i wnioski z tego jeszcze bardziej udanego eksperymentu raczej nie wiemy. Być może ci naukowcy doszli do tej samej konkluzji co Anderson, że jakby wszyscy na świecie byli geniuszami 200 IQ + , to dopiero byłyby niezłe jaja, i zajęli się innymi zadaniami.
No ale u Andersona to natura, ściślej, jakieś bliżej nieokreślone czynniki kosmiczne zaważyły na tym, że jednak ten eksperyment w skali masowej się wydarzył i wszyscy nagle zmądrzeli. Jak wspominałem nie tylko my ludzie, ale też zwierzęta, Rodziło to szereg problemów i pytania na ile ta tendencja jest trwała, czy jest anomalią, czy raczej normą?
Na świecie się zaczęło dziać. Z marszu wybuchło parę rewolucji, padło kilka dyktatur, nastąpiły nieobliczalne zmiany społeczne, wielkie miasta nagle opustoszały. Były problemy z siłą roboczą, bo nagle np. murarze mieszający zaprawę i wykonujący inne zadania na budowach wykazywali potrzeby intelektualne, zgłębiania różnych nauk. A robota musi przecież być wykonana, która dla budowlańców nagle stała się nudna jak flaki z olejem i pracodawcy mają solidną zagwozdkę, jak problem rozwikłać, a robotów jeszcze nikt nie zdążył wynaleźć. A jak nie trudno się domyśleć w tej specyficznej sytuacji nowej kadry szybko znaleźć też się nie da.
Pojawił się też inny problem, w przedziwny sposób zbieżny z tym co pisałem w recenzji opowiadania pt. "Anomalia" z tomu "Powolne ptaki" Iana Watsona. Nagle ziemia, też z niewyjaśnionych przyczyn zaczęła się powiększać, odległości zaczęły rosnąć. Widać natura stworzyła problem i potem jakby doszła do wniosku, że trzeba to towarzystwo 200 IQ + zagonić do roboty, żeby wzięli się za wykorzystywanie swojego potencjału. Choćby do tego, żeby popracowali nad wynalezieniem nowszych, szybszych środków transportu. A może też wyjaśnianiem zagadek kosmicznych? Kto wie do czego to mogłoby być wykorzystane? Oby tylko nie do tworzenia koncepcji w stylu Oppenhaimera, bo to zapoczątkowało ekspresowy nasz koniec. Ale może o to chodzi, że jak ludzie by zmądrzeli, to doszli by do wniosku, że wojny to głupota np. Takie coś mieliśmy w "Dziennikach gwiazdowych" Stanisława Lema, inteligentne rasy kosmitów, mocno kolokwializując robiły sobie z nas bekę, że my tacy prymitywni jesteśmy, że w kółko wymyślamy z kim tu się masakrować nawzajem. No akurat tutaj tego nie ma u Andersona, może właśnie dlatego, że autor zaleca nam, żebyśmy sami troszkę pogłówkowali, co z tego mogłoby wyniknąć?
"Tak dużo pytań, tak mało odpowiedzi". Nie mam wątpliwości, że takie książki są po prostu niesamowite. Ponieważ fantastyka, bardzo często odnosząc się do rzeczywistości tworzy tak niesamowicie kreatywne koncepty, że człowiekowi by coś takiego w ogóle do głowy nie przyszło. Niewątpliwie to może okazać się bardzo przydatne np. w filozoficznej refleksji, bo filozofia bazuje na abstrakcjach i też tworzy niewyobrażalne koncepcje i kreuje miliony pytań. Dlatego moim zdaniem fantastyka, w szczególności science fiction jest genialna. Nic dodać nic ująć. Polecam.
Nie jest tajemnicą, że czytam książki z Rebisowskiej serii "Wehikuł czasu", teraz trafiło na książkę pt. "Olśnienie" Poula Andersona. Jak sam tytuł sugeruje na świecie mamy do czynienia z dużym przyrostem inteligencji, nie tylko nas ludzi, ale też zwierzątka dawały radę. Raczej rewolucji na miarę "Trylogii mrówczej" Bernarda Werbera, autor nie wyspekulował, ale i tak jest...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-05-26
Aparatus [ w: ] A. Pilipiuk, Aparatus
Oczywiście jak zwykle przy zbiorze opowiadań dokonuję jakiegoś wybory jednego z opowiadań. Nie inaczej jest w przypadku zbioru zatytułowanego "Aparatus". Trzeba jednak przyznać, że w tym tomie są one świetne i każdy wybór jest dobry. Fajna koncepcja jest w opowiadaniu tytułowym, czyli "Aparatus" właśnie i wyjaśnienie czym jest to zagadkowe urządzenie, że jest swoistą kapsułą czasu, którą jej twórca zbudował z powodów typowo nostalgicznych. No ale zanim Robert Storm to rozwikłał o co w tym wszystkim chodzi, to sporo się działo i było ciekawie. To był antyk kupiony na straganie z tego typu akcesoriami. Oczywiście Robert się tym zainteresował i przygoda się zaczęła.
Było oczywiście kilka konsultacji, między innymi z panem Maciejem, który naprawił w sensie typowo zegarmistrzowskim mechanizm, wziął za to sowitą opłatę. Bo też robota była niezwykła, precyzyjna i wymagająca maestrii zegarmistrzowskiej. Zresztą sam pan Maciej był zafascynowany zagadnieniem, żeby zrekonstruować aparatus, a potem Robert wziął się za wyjaśnienie o co w tym wszystkim chodzi. No i jak to się mówi była to typowa analityczna dedukcja, żeby po nitce do kłębka wyjaśnić sprawę. Bo niewątpliwie było to intelektualnie rozpracowane co to jest i koncepcje do czego ma służyć. Ciekawostką jest, że o rozwiązaniu tej zagadki z przeszłości, z XIX wieku, przyczyniła się do tego życiowa partnerka Roberta Marta. Czego Robert się dowiedział?, i wyjawione to zostanie czytelnikowi, warto zajrzeć do tego zbioru i przeczytać.
Swoją drogą to jest bardzo ciekawe, że ktoś do celów zachowania wspomnień sprzed lat, być może dzieciństwa lub młodości zbudował tak precyzyjny mechanizm. Być może wyjeżdżał albo przyczyna była inna, tego zapewne nie da się odkryć, ale biorąc pod uwagę zawirowania historyczne XX wieku jest to bezcenny artefakt. I na pewno warto było, żeby ta historia w formie opowiadania została opowiedziana. Te opowiadanie jak i pozostałe w tym tomie są niezwykle ciekawe i są fajnie napisane.
Polecam.
Aparatus [ w: ] A. Pilipiuk, Aparatus
Oczywiście jak zwykle przy zbiorze opowiadań dokonuję jakiegoś wybory jednego z opowiadań. Nie inaczej jest w przypadku zbioru zatytułowanego "Aparatus". Trzeba jednak przyznać, że w tym tomie są one świetne i każdy wybór jest dobry. Fajna koncepcja jest w opowiadaniu tytułowym, czyli "Aparatus" właśnie i wyjaśnienie czym jest to...
2012-06-10
W tym tomie autor wszystkich bohaterów postanowił przechrzcić ogniem. Chrzest ten bywa metaforyczny i dosłowny. Wojna trwa, wszędzie widać ogień, pamiątka po przechodzących wojskach, którzy mają potrzebę puszczania wszystkiego z dymem i ludźmi, których polityka koronowanych głów nie interesuje zazwyczaj chcą tylko być szczęśliwi. A im Ci wredni politycy nie pozwalają, bo udumali sobie zrobić wojenkę, oni uzyskują co chcieli, a ludzie, których posyłają na wojny za nich giną. Ciekawe, że na to autor kładzie duży nacisk, zwłaszcza na cierpienie kobiet w czasie wojny. A więc wojna to nie tylko polityka, wojna, to olbrzymia danina krwi, którą płacą narody. Wojna u Sapkowskiego to największy demon, którego nawet wiedźmin, nie jest w stanie ukatrupić.
Pisząc recenzje "Szachisty" pisałem o związkach historii z fantastyką i udowadniałem wydawać by się mogło wybitnie heretyczną tezę, że są i to duże. Sapkowski to potwierdza. Związki historii z fantastyką są olbrzymie. Kreując świat fantastyczny, żaden pisarz nie jest oderwany od świata rzeczywistego, a to z tej okazji, że to świat rzeczywisty go ukształtował i siłą rzeczy tworzone metaforyki muszą mieć oparcie w rzeczywistości. Rozważania Sapkowskiego są przepełnione historią. Świat Sapkowskiego jest zmienny, zawsze tam "coś się kończy, coś się zaczyna", i to nie jest tylko i wyłącznie bieżąca polityka duża czy mała. Ale czas historyczny u Sapkowskiego to również długie trwanie, przeliczne na setki, a nawet tysiące lat. A więc jest to czas przede wszystkim geohistoryczny, czas przemian w przyrodzie. I dlatego Sapkowski tyle truje o tym, że mieszkańcy globu smrodzimy tą planetę różnymi naszymi wynalazkami, kompletnie nie myśląc o przyszłości. Autor wręcz bezczelnie pisze, że ludzie to istoty prymitywne, kompletnie nie myślące. To raczej prowokacja intelektualna, która daje do myślenia. Ciekawy sposób dawania do myślenia, pisarz każdego z nas bluzga równo, nie czai się. Sapkowski pisze o zmianach klimatycznych, a więc każe nam czytelnikom uświadomić sobie, że klimat podlega pewnym fluktuacjom, i że nie ma tak dobrze, że również my mamy na to wpływ co się dzieje na planecie. Oczywiście autor nie ogranicza się tylko do rozważań o długim trwaniu sporo piszę o koniukturalnym trwaniu, a więc to co jest związane z ekonomią, a wiec świat Sapkowskiego jest kompletny, mamy tu fluktuacjach sezonowych o cenach, pieniądzu, wzlotach i upadkach, gospodarczych, o radzeniu sobie w różnych sytuacjach np wiedźmin zabija dziwne stwory, inni radzą sobie inaczej, żeby przeżyć.
Mamy również sporo o klasycznej historii. Świat Sapkowskiego ma jakąś przeszłość, teraźniejszość i przyszłość, każdy z tych elementów składa się na proces historyczny. Nasza przeszłość ukształtowała nas, teraźniejszość ukształtuje przyszłość, ale też poprzez teraźniejszość, możemy rozumieć przeszłość. A więc to wszystko jest czasem historii, jest procesem. Konkretnie w powieści, autor pisze, że wszystkie miasta pobudowały elfy, również drogi, przypominające drogi rzymskie. Krasnoludy mają przemysł na wysokim poziomie. Pisarz nam uświadamia nam czytelnikom, że ludzie przeszłości byli inni, trochę inaczej myśleli, inne mieli pomysły na tworzenie cywilizacji, ale tworzenie cywilizacji jest procesualne, wiec dzięki nim, dzięki temu, że byli inni my do tego co mamy teraz doszliśmy. A więc nasza cywilizacja nie jest tworzona od zera, tylko na podbudowie czegoś co było, a więc odpowiedzialność jest duża, bo cywilizację da się rozwalić i to szybciej niż myślimy. Świat Sapkowskiego to wiele gruzów świetności dawnych cywilizacji, które popadły w zapomnienie.
Autor odnosi się do pomysłu chrztu ognia jaki kiedyś miało Święte Oficjum czyli inkwizycja, po prostu puszczanie ludzi, zwłaszcza czarownic z dymem. Normalnie bezczelnie śmieje się, że to był objaw dewiacji seksualnej lub jakiejś innej psychozy, to już robota dla fachowców z zakresu psychiatrii czego konkretnie, śledczych w ramach procesów inkwizycyjnych, i na podstawie tego oraz głupoty uczyniono oręż walki o prawdę objawioną. Autor śmieje się, że argumentacja na rzecz palenia i topienia czarownic, i jeszcze parę innych ciekawych metod było, są tak prymitywne, że to się po prostu w głowie nie mieści, że w obronie świętej wiary po prostu robiono krzywdę ludziom.
Świat Sapkowskiego jest logiczny i kompletny, jest historyczny.
W poprzednim tomie w sumie niewiele było o głównym bohaterze wiedźminie, bo po wydarzeniach na Thanned ponad miesiąc kurował się w lesie Brookilońskim, szczegółów dowiadujemy się teraz, że był w fatalnym stanie. Driady uratowały mu życie, jeszcze ciekawsze jest to co dowiadujemy o Yennefer. Czarodziejka została, po prostu spakowana, jako figurka została przemycona przez czarodziejkę Francescę Findabair do nowo utworzonego przez Nilfgaard państwa elfickiego Doliny Kwiatów, Franceska, zwana Stokrotką z Doliny kwiatów została królową, tego państewka. I tak dopiero po ok 50 dniach Yennefer uwolniono, rozpakowano, żeby mogła wziąć udział w obradach tajnego, nowo utworzonego przez czarodziejki tajnego stowarzyszenia, w celu a jakże uprawiania własnej polityki, ponad podziałami przynajmniej w teorii, bo tam zaproszono, również Stokrotkę z Doliny kwiatów, ale również czarodziejki z Nilfgaardu. Yennefer wzięła udział, ale przez portal się wymknęła szukać Ciri. Czarodziejki z tej rady, mają ciekawy cel polityczny, powołać Ciri, na królową nowego zjednoczonego imperium północnego, równego potencjałowi Nilfgaardowi. A więc stawka kwestii odnalezienia Cirii rośnie, ciekawe co na to wiedźmin i Yennefer? A co królowie, co na to cesarz Nilfgaardu? Panie mają intrygujące pomysły. Ciekawe czy sensowne? Jakoś kiepsko to widzę.
Geralt rusza szukać Ciri, mamy tutaj klasyczną powieść drogi, przypominającą pomysł Tolkiena, zbiera się drużyna, która wędruje szukać dziecka niespodzianki. Geralt przeżywa chrzest ognia, chwilowo angażuje się w wir wojny. Poszukiwania Cirii trwają nadal, ta nadal się znajduje się w grupie rozbójniczej. Zabija, ale śmierć, za nią podąża. Jakie jest przeznaczenie?
Czytelnik nie będzie zawiedziony czytając kolejny tom sagi o wiedźminie.
Rewelacja!
W tym tomie autor wszystkich bohaterów postanowił przechrzcić ogniem. Chrzest ten bywa metaforyczny i dosłowny. Wojna trwa, wszędzie widać ogień, pamiątka po przechodzących wojskach, którzy mają potrzebę puszczania wszystkiego z dymem i ludźmi, których polityka koronowanych głów nie interesuje zazwyczaj chcą tylko być szczęśliwi. A im Ci wredni politycy nie pozwalają, bo...
więcej mniej Pokaż mimo to
Carska manierka [ w: ] A. Pilipiuk, Carska manierka
Wiadomo z grubsza o co chodzi w opowiadaniach Pilipiuka, głównymi bohaterami z reguły są Robert Storm, a drugim lekarz Paweł Skórzewski. Ciekawostką jest, że autor postanowił zapoznać swoich czytelników skąd wzięły się trudne początki tych bohaterów. W tym opowiadaniu zatytułowanym "Carska manierka" mamy opowiedzianą historię nastoletniego Roberta Storma i wyjaśnienie skąd się wzięła ta pasja archeologiczna tego bohatera. Poznajemy nastoletniego Roberta, jeszcze ucznia liceum. Zdradzić mogę sekret, że czytam w innym zbiorze opowiadań opowiadanie "Czarna góra" i tam będzie o nastoletnim Pawle Skórzewskim. Jak wiemy z opowiadań, zarówno jedna jak i druga postać to wybitne osobistości. Spotkać się raczej szans nie mają bowiem dzieli nieco ponad sto lat. Doktor żył na przełomie XIX i XX wieku, a archeolog żyje w czasach współczesnych, czyli przełom XX i XXI wieku.
Spiritus movens, czyli siłą sprawczą, kariery archeologa poszukiwacza skarbów z przeszłości Roberta Storma była właśnie tytułowa carska manierka, którą Robert znalazł gdzieś na budowie. No bo w tej branży dorabiał sobie do kieszonkowego w wakacje. Zainteresował się tym XIX wiecznym znaleziskiem, niby nic niezwykłego pewnie pełno tego typu skarbów da się znaleźć. Ale Robert szybko ujawnił swój analityczny umysł, zmysł do rozwiązywania zagadek z przeszłości, no i pasja, z której za kilka/kilkanaście lat będzie żył, sam wyszukując znalezisk, albo pomagając ludziom w poszukiwaniach i rozwiązywaniu zagadek. Wyrabiając sobie przy tym wyśmienitą markę fachowca od tych spraw.
W tej manierce zagadkowy był szyfr, który był związany z kampanią wojenną w czasie powstania styczniowego. Szyfr zdradzał jakąś tajemnicę, którą mógł rozwikłać ktoś kto miał do niego dostęp. Po kilkunastu dekadach historyk archeolog musi dedukować, korzystając z wiedzy, ewentualnie typowo ścisłych umiejętności kryptograficznych. Nie trudno się domyśleć, że młody Robert daje radę, i to zapoczątkuje wieloletnią przygodę w specyficznym obcowaniu z przeszłością.
Opowiadanie jest ciekawe, kreacja Roberta Storma jak zwykle jest fajnie, ciekawie i wiarygodnie przez Pilippiuka zaprezentowana. Inne opowiadania z tego zbioru też są interesujące i warto je poznać. Polecam.
Carska manierka [ w: ] A. Pilipiuk, Carska manierka
Wiadomo z grubsza o co chodzi w opowiadaniach Pilipiuka, głównymi bohaterami z reguły są Robert Storm, a drugim lekarz Paweł Skórzewski. Ciekawostką jest, że autor postanowił zapoznać swoich czytelników skąd wzięły się trudne początki tych bohaterów. W tym opowiadaniu zatytułowanym "Carska manierka" mamy...
2022-10-26
Jose Saramago to pisarz portugalski, które pisze niesamowite książki, praktycznie każda jest dobra, choć niewątpliwie wymagają skupienia w czytaniu, żeby wyciągnąć co to jest najciekawsze w książkach tego pisarza. Książka niby dotyczy współczesności i problemów, czy to politycznych, klimatycznych, kulturowych itd., można wymieniać w nieskończoność, a ma klimat ewidentnie nawiązujący do literatury fantasy, bo mamy element magiczny, który sprawił, że półwysep Iberyjski odłączył się od Europy i w najlepsze podryfował sobie w kierunku Ameryki i ostatecznie ulokował się w pobliżu wybrzeży Kanady. Wystarczył kamień, kij, który robił za magiczną różdżkę i stado szpaków, żeby robiły dobry klimat i to wystarczyło.
Książka zaczyna się od tego, że Joana Corda zrobiła kreskę na ziemi używają zwykłego kija i od razu okoliczne psy w miejscowości Cerbere zaczęły szczekać, jakby wyczuwając doniosłość tej magicznej chwili. Do tego doszedł szereg kolejnych zdarzeń, no i w efekcie cały półwysep oderwał się od Europy i podryfował sobie Atlantykiem. Dodać koniecznie trzeba, że tego nigdy już nie dało się powtórzyć. No i zaczęły się spekulacje intelektualne o co tu chodzi? Autor pokazuje swoim czytelnikom wydarzenie w bardzo szerokiej perspektywie, począwszy od serwisów informacyjnych, rozmów ludzi, zachowania społeczności, jedni ludzie uciekali z półwyspu, a drudzy wracali, po rozważania typowo ekologiczne, czy to znowu sprawka zmieniającego się klimatu? Aż po eschatologiczne, że znowu skończy się to powodzią w basenie morza Śródziemnego, jak wiemy motyw powodzi pojawia się we wszystkich Świętych Księgach, i niemal wszystkich kulturach i religiach, po wieszczenie kolejnego końca świata. Oczywiście swoje trzy grosze musieli wepchać politycy i kombinować jak to wydarzenie wpływa na światową geopolitykę. Ekonomiści od razu wzięli się za tworzenie symulacji gospodarczych tej nowej rzeczywistości. A filozofowie zaczęli gdybać, co z tą Hiszpanią i Portugalią? Czy to jeszcze jest Europa czy już nie? czy zachowane zostanę europejskie wartości? A że nie są to puste słowa i coś znaczą i pojawia się w dyskursie w różnych krajach. I zawsze to ma jakieś konsekwencje polityczne, ekonomiczne również, bo przecież ta wredna Unia Europejska, co prawda daje jakieś pieniądze z unijnego budżetu, ale domaga się przy okazji przestrzegania spraw związanych z dobrym funkcjonowaniem demokracji. Kulturoznawcy i lingwiści głowią się czy języki hiszpański i portugalski będzie kiedykolwiek wpływał na kulturę Zachodnią, czy nowa Hiszpania i Portugalia zostanie nową Wenezuelą lub Brazylią? Pewnie historykom będzie brakować kontaktów z Francją, Wielką Brytanią, krajami europejskimi i afrykańskimi. A wydarzenia historyczne będą wpływać bardziej na losu obydwu Ameryk, no i jakie to będzie miało konsekwencje? Oczywiście można wymieniać w nieskończoność jaki wpływ ma to wydarzenie na zmiany w teoriach nauk i czy przypadkiem nobliści nie będą dostawać nagrody za te naukowe rewelacje? Prób zadawania pytań i udzielania na nie odpowiedzi jest w nieskończoność.
Tak czy siak autor zdrowo uprzykrzył życie czytelnikom dając zdrowo do myślenia. I to nie jest żadne zaskoczenie, bo Saramago jest z tego znany przecież, że nieźle kombinuje intelektualnie w swoich książkach, a ty czytelniku spekuluj dalej co z tego wynika. No ten problem czy jakiś kraj jest, czy nie jest np. w Europie, bardzo często sprawia, że temperatury dysput politycznych szybko rosną i rozpalane są do czerwoności. Podobnie najbliższa przyszłość sprawi, że analogicznie będzie z dyskusjami o klimacie, czy przyjmować do jakiego kraju olbrzymie rzesze uchodźców ekologicznych np. A temat z napływem nowej ludności błahy i banalny nigdy nie jest przecież. Książka jest niesamowita, autor pokazuje swój kunszt pisarski i w sposób wyjątkowy kreuje rzeczywistość literacką ukazując nam problemy, które znamy z mediów lub publikacji naukowych. Zdecydowanie polecam.
Jose Saramago to pisarz portugalski, które pisze niesamowite książki, praktycznie każda jest dobra, choć niewątpliwie wymagają skupienia w czytaniu, żeby wyciągnąć co to jest najciekawsze w książkach tego pisarza. Książka niby dotyczy współczesności i problemów, czy to politycznych, klimatycznych, kulturowych itd., można wymieniać w nieskończoność, a ma klimat ewidentnie...
więcej mniej Pokaż mimo to2019-09-29
Mamy wrzesień, w Book –Trotterze głosy uczestników tej recenzenckiej, podróżniczej padły na Norwegię. Ja zdecydowałem się na przeczytanie i zrecenzowanie książki Asne Seierstad „Księgarz z Kabulu” i odbyć literacką podróż do dalekiego Afganistanu.
Skoro to jest wszystko jasne, dorabiając sobie wrześniową ideologię, a więc motyw szkolny, zacznijmy tą recenzje od motywu typowo edukacyjnego. No to zacznijmy od lekcji języka afgańskiego (pasztu?) :
„J jak jihad, dżihad, to nasz cel na świecie, I jak Izrael nasz wróg, K jak kałasznikow z trzema magazynkami, zwycięstwo będzie nasze, M jak mudżahedini nasi bohaterowie”.
Po czym uczniowie wybierają się na krótką przerwę i po kolejnym dzwonku wybierają się na lekcję matematyki. No to „posłuchajmy”:
„ Mały Omar ma jednego Kałasznikowa i trzema magazynkami. W każdym magazynku mieści się 20 kul. Omar wystrzelił 2/3 swoich kul i zranił 60 niewiernych. Ilu niewiernych zabił jedną kulą?
O tym, że tego typu edukacja przynosi wyśmienite efekty świat ma okazję się przekonywać nie raz.
Głównym bohaterem książki jest tytułowy księgarz z Kabulu, Sułtan Chan, właściciel księgarni, a także cała jego rodzina, w tym dwie jego żony, starsza i dobrze wykształcona Szafira oraz Sonja, piękna, młoda analfabetka. Mamy też jego synów i córki. Asne gości u tej rodziny, właściwie jako gość, kobieta z zachodu, pełni funkcję „bezpłciową”, z tej racji, że mogła odwiedzać zarówno męskie jak i kobiece przestrzenie. Mogła też odzywać się w czasie posiłków, co raczej było reglamentowane i otoczone normami społecznymi, podobnie jak wiele innych, codziennych ról społecznych. Ciekawe, że dość szczegółowo autorka rozpisuje się o zwyczajach weselnych, czyli całe tzw. zrękowiny, kwestie ekonomiczne, to mężowie byli zobowiązani, żeby zapłacić za żonę rodzinie w gotówce, złocie lub w dobrach ruchomych i nieruchomych. Trzeba nie zapominać, że rodzina Sułtana Chana według afgańskiej rachuby ekonomicznej uchodzi za człowieka bardzo bogatego, a przecież dobrze wiemy, że tym kraju zniszczonym dziesięcioleciami regularnych wojen dominuje wszechogarniająca bieda, wręcz głód. Stąd musiał się w książce pojawić wątek rodziny biednego stolarza, który dostał zlecenie od Sułtana Chana, żeby wykonać nowe regały na książki. Księgarz sprzedawał również pocztówki, bo zapewne forma tzw. obrazkowa bardziej docierała do społeczności w której ¾ to analfabeci. Wspomniane pocztówki, znaczną ich ilość, podkradał stolarz, żeby dorobić sobie do honorarium, które otrzymał i miał otrzymać stolarz. Oczywiście jest szeroki wątek migracyjny, sam główny bohater w celach biznesowych pojawia się w sąsiednich krajach: Pakistanie, Indiach, Iranie i Rosji. Mamy chociażby inżyniera, pracującego w afgańskich liniach lotniczych, który sezonowo w Niemczech pracuje jako dostawca pizzy, zarabia tam więcej niż pracując w swojej branży.
Widać ewidentnie, że autorka napisała nie tylko historię rodziny głównego bohatera, ale mamy w książce dosyć szeroką panoramę Afganistanu, próbuje zrozumieć historię tego kraju, jego kulturę, w czym pomocna jest historia samego Sułtana Chana i jego utarczka z politycznymi dyktaturami mniej lub bardziej oparte. Jest to niezwykle trudna historia, zwłaszcza historia ostatnich kilkudziesięciu lat. Niewątpliwie fakt, że sama autorka tam była, nadaje barw całej tej opowieści, która jest niesamowicie emocjonalna, autorka zdaje się przeżywać i przekazywać swoje wrażenia swoim czytelnikom. Oczywiste jest, że ma ona nasz zachodni punkt widzenia na wiele spraw, ale też próbuje zrozumieć realia danego kraju. Na przykład sama chodzi po ulicach w burkach i głowi się jak to możliwe, że można w tego typu ubraniu chodzić przez całe życie. Ona tam była 5 miesięcy w 2001 roku i miała świadomość, że wróci do rodzimej Norwegii. Z tego co zrozumiałem nadal ma kontakt z rodziną Sułtana Chana, co potwierdza moją teorię o emocjonalnym zaangażowaniu autorki, w sensie, że to są ważni ludzie i przejmuje się ich losem, wierzy w to, że po tych wojnach udręczony kraj zazna wreszcie dobrodziejstwo pokoju i dobrobytu za tym idącego, rzecz jasna po wielu latach, przy zapewne dużym wysiłku społeczności międzynarodowej.
Wiele satysfakcji czytelnikom sprawiają intelektualne dysputy samej autorki z Sułtanem Chanem, rozmawiają oni wiele o historii, filozofii, kulturze itd. Widzi w księgarzu równorzędnego partnera do tego typu intelektualnych rozmów. I to niewątpliwie jest fascynujące, bo to jest dowód, że z tymi ludźmi, którzy wyznają wiarę proroka Mahometa da się rozmawiać, co jest wręcz rewolucyjne, bo w potocznym mniemaniu każdy wyznawca Islamu to potencjalny terrorysta i rzeczywiście jest w tym sama zasługa przywódców cywilnych i religijnych i wiele wody upłynie w we wszystkich rzekach na świecie, że to się zmieni. Jasne, że każdy może powiedzieć, że łatwiej rozmawiać z pojedynczym wyznawcą islamu, który może zostać kumplem, bo możemy się przekonać, że ktoś jest inny niż reszta, A wydawać się mogą polityczne i mentalne zmiany w tym zakresie. Nie ma wątpliwości, że to jest bardzo skomplikowane, bo dokładnie taka jest interakcja dwóch religii islamu i chrześcijaństwa. Na studiach czytałem „Zderzenie cywilizacji” Samuela P. Huntingtona, która sprowadzała się do tego, że świat islamu to inna bajka i my ludzie Zachodu jesteśmy skazani na wojnę z tymi ludźmi z bliskiego wschodu. Wydarzenia z 11 września 2001 r. zdają się tego typu teorie potwierdzać. To wydarzenie przez wielu publicystów uznawane jest za symboliczne rozpoczęcie nowego XXI wieku, gdzie zmienia się natura wojny, bo nowoczesna wojna nie musi toczyć się gdzieś daleko na jakimś końcu świata, ale może trwać dosłownie wszędzie na każdym podwórku, bo nie wiadomo z jakiego zaułka wyskoczy wyskoczy wróg i zabije ludzi. Już nie mowiąc o tym, że wojny da się toczyć zdalnie, przy użyciu dronów. Ciekawe czy kiedyś emocje opadną? Czy skończy się to na kolejnych setkach lat brutalnych wojen?
Nie ma opcji ten znak zapytania trzeba pozostawić i na tym zakończyć. Dodać tylko można, że książka jest wybitna, i oprócz poznania typowo podróżniczego kolorytu Afganistanu, ta książka ma również głębszy sens. Zwłaszcza jeśli się ją połączy z innymi książkami, w tym wspomnianego Huntingtona. W powieściowych thrillerach świetnie współczesne motywy islamskie pojawiają się chociażby u Frederica Forsytha, chociażby „Afgańczyk” czy „Czarna lista”. Na pewno warto w tym kontekście te książki przeczytać. Czytelnik może się tylko z tego cieszyć, że norweżka Asne Seierstad porządnie przyłożyła się do tej książki i wyszło z tego niesamowite cudo. Zdecydowanie polecam.
Mamy wrzesień, w Book –Trotterze głosy uczestników tej recenzenckiej, podróżniczej padły na Norwegię. Ja zdecydowałem się na przeczytanie i zrecenzowanie książki Asne Seierstad „Księgarz z Kabulu” i odbyć literacką podróż do dalekiego Afganistanu.
Skoro to jest wszystko jasne, dorabiając sobie wrześniową ideologię, a więc motyw szkolny, zacznijmy tą recenzje od motywu...
2022-09-04
W końcu się zdecydowałem na zrecenzowanie „Fionavarskiego gobelinu”, autorem tej książki jest Guy Gawriel Kay chyba dopiero po pięciokrotnym przeczytaniu, a i to jeszcze pewności nie mam czy wszystko wychwyciłem. Na pewno za każdym kolejnym czytaniem lepiej radziłem sobie z licznymi metaforami w tej książce. W sumie to taki mix: mieszanka Sapkowskiego z Tolkienem okraszone to jest legendami arturiańskimi i troszkę Biblii do tego. Czyli w sumie jest dobrze.
Mamy ciekawy skomplikowany świat fantasy, a ściślej wiele światów, w tym nasz, no i ten pierwszy Fionawar, gdzie tka się gobeliny, opowiadając w tej sposób o mitach założycielskich tych wszystkich światów. Ale wszystko powoli jest zapominane nawet we Fionawarze i nie jest tak dobrze jak kiedyś, kiedy był kraj mlekiem i miodem płynący i było ładnie pięknie. No ale jak to zwykle w tego typu konwencjach fantasy bywa pojawi się jakiś zły, odpowiednik Tolkienowskiego Saurona, tutaj u Kaya jest to Morgoth, i wszystko ładnie się chrzani. Ci z Fionawaru potrzebowali pomocy naszych i tym sposobem Kimberly Ford, Kevin Lane, Jennifer Lowell, Dave Martyniuk, Paul Schafer, zwykli, zapewne troszkę nieprzeciętni studenci z Ameryki trafili do Fionavaru, no i się zaczęło na dobre. Pytanie jest jedno, czy dadzą radę ocalić świat Fionavaru i całą resztę światów w tym nasz zapewne też? No i czy wrócą w jednym kawałku, z tego transferu do innego świata z powrotem, do siebie?
Tą piątkę przyjaciół z naszego świata sprowadził czarodziej Loren Srebrny Płaszcz, chyba tu nie trzeba się wczuwać w nie wiadomo ile analiz literackich, żeby przekonać czytelnika, że jest podobny do Tolkienowskiego Gandalfa. Ten świat jest ciekawy, bo oprócz ludzi istnieje wiele innych istot, na pewno są krasnoludy, są też lios alfarowie, odpowiednicy elfów zapewne i inni. Tak jak u Tolkiena istnieją różne tajemnicze miejsca lasy puszcze, a nawet pojedyncze drzewa, jak np. tutaj Letnie drzewo mają swoją rolę do odegrania. Są też w Fionavarze smoki, które uatrakcyjniają to podróż literacką do Fionavaru.
Książka podzielona jest na trzy części, czyli Kay zachował Tolkienowski schemat wprowadzenie do świata, potem część środkowa, no i ostatnie rozstrzygnięcia, z każdą stroną jest trudniej i coraz mroczniej. Tam, u Tolkiena, do akcji wchodziło i odgrywało coraz poważniejsze role, czterech hobbitów, tutaj jest akurat piątka, studentów z naszego świata, trzech mężczyzn i dwie kobiety. Każdy miał swoją, bardzo poważną rolę do odegrania we Fionawarze, i wraz z poznawaniem przez nich tego świata rosło ich zaangażowanie, o które trudno ich posądzać, że wejdą do akcji i dadzą radę. Ale czy tak samo nie było przecież z hobbitami? W sensie, że tak mała istota jak Frodo, będzie z stanie zanieść pierścień tam gdzie trzeba i Imperium Saurona się rozpadnie, a dobro wygra? Jak będzie tutaj w tej książce oczywiście nie ma potrzeby zdradzać, żeby nie ułatwiać zadania czytelnikom. Choć nie ukrywam, że wszystkiego można się domyśleć jak będzie, ale i tak warto otworzyć książkę, czytać i zagłębiać się w tym wszystkim.
Na pewno z Sapkowskim łączą Kaya liczne nawiązania do legend arturiańskich, a nawet troszkę Biblii u polskiego mistrza fantasy da się znaleźć. Ciri na pustyni Korath, zwanej też Patelnią spędziła 40 dni, i też ją jakieś licho kusiło, żeby obudziła swoje magiczne siły, zemściła się na wszystkich i przejęła władzę nad światem. Rzecz jasna Ciri, jako ta dobra, nie uległa pokusie. Dlaczego wspominam Ciri, bo na Letnim Drzewie trzy dni i trzy noce spędził Paul, zwany we Fionavarze Pwyllem, było to bezprecedensowe wydarzenie, bo jeszcze nikomu ta sztuka się nie powiodła, większość twardzieli umierała mniej więcej w ciągu doby. Nie trudno się domyśleć analogii Biblijnej zarówno w przypadku Cirilli jak i Paula. Istotną rolę odegrała Kim, która została wizjonerką, co siłą rzeczy upodabnia ją do Ciri, która miała potężny dar jasnowidzenia. Oprócz wielu innych zdolności magicznych rzecz jasna. Ale też rola Jennifer i Dave się nie obijali i swoje niebagatelne role odegrali. Dave się zagubił i musiał sobie poradzić w obcym świecie, a Jennifer radziła sobie spędzając czas na zamku w Paras Derwal, stolicy Fionavaru.
Książka niewątpliwie jest genialna, wciąga niesamowicie, ale też wymaga skupienia i radzenia sobie z tym jak ten świat jest przedstawiony, tu wyobraźnia musi działać na wysokich obrotach. Niby to nic niezwykłego, bo coś takiego wchodzi w każdej, przynajmniej dobrej książce fantasy. Ale też niewątpliwie, mimo pewnych podobieństw do różnych klasyków fantasy, ta koncepcja Kaya jest niezwykle oryginalna i warto się z nią zapoznać i dobrze się przyłożyć do tego co my tu mamy. Zdecydowanie polecam.
W końcu się zdecydowałem na zrecenzowanie „Fionavarskiego gobelinu”, autorem tej książki jest Guy Gawriel Kay chyba dopiero po pięciokrotnym przeczytaniu, a i to jeszcze pewności nie mam czy wszystko wychwyciłem. Na pewno za każdym kolejnym czytaniem lepiej radziłem sobie z licznymi metaforami w tej książce. W sumie to taki mix: mieszanka Sapkowskiego z Tolkienem okraszone...
więcej mniej Pokaż mimo to2010-07-24
Przeczytałem książkę zatytułowaną „1633” , to kontynuacja książki „1632” ,czyli z grubsza wiadomo co tam w niej jest. Ci przybysze z XX wieku, którzy sami nazwali się Amerykanami, mimo, że utworzyli państwo w Europie w czasie wojny trzydziestoletniej. No niewątpliwie ten nowy podmiot, w tym alternatywnym uniwersum, narobił sporo zamieszania. No bo są silni, sami mają broń zdolną rozgromić jakąś armię i odegrać istotną rolę w politycznym koncercie państw małych i dużych.
Jednak sytuacja wcale nie jest taka wesoła pod kątem medycznym i dostępu do wynalazków, które się muszą skurczyć, i siłą rzeczy będą musieli korzystać z zasobów jakie daje epoka do której przybyli. Z czego zarówno oni jak i tubylcy zapewne zdają sobie sprawę. Niewątpliwie pojawienie się przybyszy z XX wieku w przeszłości historycznej ponad 300 lat wcześniejszej okazało się dużą zmienną, jednak nie zmieniło to postaci rzeczy, że wszystkie agentury dążyły do tego, żeby dostać „nasze” podręczniki historii do szkoły średniej, dostępne w bibliotece szkolnej w szkole w Grantville. Pozwoliło to analitykom na rozpracowanie co może się wydarzyć w nowej przyszłości, zapewne pod kątem wynalazczości dużo szybciej niż w realu, bo jak próbują nas czytelników przekonać dwaj autorzy Eric Flint i David Weber, ci ludzie z tej epoki wcale nie są mniej ogarnięci niż my, ludzie współcześni i w konsekwencji przeskok technologiczny do XIX wieku może być kwestią być może kilkudziesięciu lat raptem, czyli przynajmniej sto lat wcześniej.
Ciekawostką jest jak to się przełoży na koncepcje ideologiczne w tym upadek monarchii absolutnej i działania w kierunku demokratyzacji społeczeństw. Bo niewątpliwie z marszu wszyscy z XVII wieku dowiedzieli się, że coś takiego jak demokracja może działać i to bardzo dobrze, a to już niewątpliwie dobry wstęp do oświecenia, czyli przynajmniej pół wieku przed tym kiedy swoje dzieła publikował filozof John Locke. Jak wiemy w historii były też idee złowrogie, które były efektem ubocznym tego procesu historycznego. Czy w tej historii alternatywnej da się tego typu atrakcji jak wyczyny Hitlera i Stalina uniknąć? No ale tak daleko autorzy przynajmniej na razie się nie posunęli. Nie wczuli się również w coś takiego jak efekt motyla przed którym przestrzega większość twórców fantastyki, którzy z historią alternatywną mają do czynienia. Polega to z grubsza na tym, że transfer w czasie jest niebezpieczny, bo nawet tak mało istotna rzecz jak kupno gazety w sklepie może pociągnąć za sobą nieskończenie wiele konsekwencji, jakich? Tak naprawdę nikt nie wie. Autorzy takimi rzeczami sobie głowy sobie nie zawracali. Raczej traktują swoją koncepcję historii alternatywnej jako swoistą zabawę z historią, do której zapraszają czytelników i ta formuła pomysłu na książkę się sprawdza.
I tak traktując ten cykl zatytułowany „Odłamki Assiti” niewątpliwie jest warty poznania i czytania tych grubych przecież książek. Wydana jest książka zatytułowana „1634”, a już słychać, że jest oryginał książki zatytułowanej „1635” więc pewnie gdzieś za rok można się spodziewać wydania polskiego przekładu. Czy warto książkę czytać? Moim zdaniem tak, a czy będziecie chcieli odbyć tą literacką podróż to już sami rozważcie, czy temat was ciekawi drodzy czytelnicy. Ja zabieram się za czytanie kolejnej książki i mam zamiar przekonać się co będzie ciekawego w niej.
Przeczytałem książkę zatytułowaną „1633” , to kontynuacja książki „1632” ,czyli z grubsza wiadomo co tam w niej jest. Ci przybysze z XX wieku, którzy sami nazwali się Amerykanami, mimo, że utworzyli państwo w Europie w czasie wojny trzydziestoletniej. No niewątpliwie ten nowy podmiot, w tym alternatywnym uniwersum, narobił sporo zamieszania. No bo są silni, sami mają broń...
więcej mniej Pokaż mimo to2022-03-17
Książka, dwutomowa zatytułowana „Dzienniki Gwiazdowe” Stanisława Lema jest niezwykła, ciekawa i oryginalna i w tym zaskoczenia nie ma, bo cała twórczość polskiego pisarza piszącego głównie książki z gatunku science fiction jest po prostu genialna.
Jak wiecie moi drodzy czytelnicy fascynuje mnie, seria gier „Mass Effect” ,bo to po prostu genialne uniwersum, a co najbardziej zaskakujące u Lema pod kątem konceptualnym prawie to wszystko było i to kilkadziesiąt lat wcześniej przecież. Tam w grze była przestrzeń Cytadeli, która zrzeszała większość inteligentnych ras w Galaktyce, no i nasza Ziemia jest nowa w tej wspólnocie. U Lema, w tej książce, mamy Organizacje Planet Zjednoczonych, do której aspiruje Ziemia. Na plenum tej organizacji są rozważania czy przyjmować istoty z dzikiej i barbarzyńskiej planety, jak nas "ładnie" kosmiczna społeczność z odległych rejonów galaktyki podsumowała. Wątpliwości brali stąd, iż uważali, że jednym z największych ziemskich wynalazków jest wojna, i w związku z tym wynajduje się u nas wszelkiego rodzaju bronie masowego rażenia itp. np. służące do niszczenia innych narodów.
Inny motyw to kształtowanie relacji z inteligentnymi maszynami, gra "Mass Effect” jest tym praktycznie przepełniona, są nie tylko Żniwiarze, który galaktykę traktują niczym ogród podobnie jak rasa Prawdawnych w książkach Clarke’a. Ale też cywilizacje są na tyle rozwinięte, że zdążyły już wynaleźć własne: quarianie wynaleźli gethy, które wygryzły ich z ojczystej planety Rannoch. Nasi wynaleźli z kolei mechy, które też przydają się na polu bitwy. U Lema ten motyw jest wałkowany na wiele sposobów, sporo tego jest w „Cyberiadzie” , ale i w tej książce jest genialne są motywy chociażby wyprawy ludzi na planetę na której rządzą maszyny, a że tych ekspedycji było więcej to ludzie są w specyficzny sposób indoktrynowani, żeby wstydzili się tego kim są i chcieli być maszynami. Jasne, że można motyw rozwinąć bardziej, bo mieliśmy inne książki w tym „Diunę” Franka Herberta, czy twórczość Philipa K. Dicka, rozważania o androidach i grę twórczością pisarza inspirowaną „Detroit Become Human” , był np. filmowy „Terminator” i tego typu przykłady można mnożyć, ale zapewne nie ma potrzeby się wczuwać.
Oczywiście tych opowiadań jest więcej, a samemu autorowi daje pretekst do całej gamy rozważań filozoficznych i socjologicznych. W tym pytania o Boga?, o to kim jesteśmy? i będziemy?, kiedy będziemy mogli wsiąść do jakiejś kosmicznego pojazdu i podążyć „Autostopem przez Galaktykę”, niczym bohaterowie książek Douglasa Adamsa.
Nie mam wątpliwości, że ta książka jest świetna. Warto wspomnieć, że nie zajmuje się tutaj opowiadaniem pt „Kongres futurologiczny”, bo też jest tutaj, a ja napisałem oddzielną recenzję opowiadania i nie ma potrzeby tego dublować. Tych świetnych motywów w tej książce jest multum i warto je poznać, przeczytać i samemu zinterpretować. Zdecydowanie polecam.
Książka, dwutomowa zatytułowana „Dzienniki Gwiazdowe” Stanisława Lema jest niezwykła, ciekawa i oryginalna i w tym zaskoczenia nie ma, bo cała twórczość polskiego pisarza piszącego głównie książki z gatunku science fiction jest po prostu genialna.
Jak wiecie moi drodzy czytelnicy fascynuje mnie, seria gier „Mass Effect” ,bo to po prostu genialne uniwersum, a co...
2022-01-19
Dopiero co w recenzji książki Pilipiuka zatytułowana „Upiór w ruderze” było na ostatnich stronach, że w niczym amerykańskim filmie „Dzień niepodległości”, zaistniała konieczność uporania się z inwazją kosmitów. Tak też dokładnie jest w tej książce, którą skończyłem czytać, zatytułowana jest „Władcy marionetek”, której autorem jest Robert Heinlein. Tyle, że nie ma tu typowych „Gwiezdnych Wojen", czy innych np. "Mass Effectowych” atrakcji jak wojna ze Żniwiarzami np. Po prostu kosmici, będę ich nazywał dla uproszczenia, tak jak autor książki, Władcami Marionetek, działają w bardziej wyrafinowany sposób.
W sumie to troszkę może przypominać działania Zbieraczy w drugiej części growego „Mass Effecta”, wbijali Zbieracze np. na ludzką kolonię, wypuszczali roje tajemniczych owadów, potem zgarniali wszystko co się rusza i zmykali. Na planecie np. na Horyzoncie po prostu po wizycie Zbieraczy nie ma ludzi, nie ma też najmniejszych śladów oporu, tak jakby towarzystwo po prostu wyparowało. Tu w książce Władcy marionetek trafiają na naszą planetę Ziemia, nie wiedzieć kiedy opanowują nie tylko ludzi, ale i niektóre zwierzęta. Ciekawie jest opisany proces rozpracowywania pasożyta, potem nawet swego rodzaju dyskurs z pasożytem. Troszkę to przypomina motyw jak Geralt w „Wiedźminie 3” rozmawiał z wiedźmami z Velen, za pośrednictwem Anny Stenger, żony Krwawego Barona. I to jest po prostu w książce świetne. Mi brakuje czego takiego, co można znaleźć w książkach z gry „Mass Effect” Drew Karpyshyna, kiedy to żniwiarze opanowali Paula Greysona, zrobili z niego niemal supermana, i wpływali na jego wolę, a nawet go łamali, czyli robił coś czego w życiu by nie zrobił. Daje to wyobrażenie jak w grze „Mass Effect 1” żniwiarze mogli wpływać na Sarena, turiańskie widmo. Musieli to robić bardzo dyskretnie bowiem Saren był przekonany niemal do końca, że dysponuje wolną wolą i że Żniwiarze nie mają interesu w tym, żeby go indoktrynować.
Mam nadzieję, że ta analogia z gier, zarówno "Wiedźmina 3” jak i gier i książek „Mass Effectowych” jest przydatna w zrozumieniu o co mi chodzi, że najprawdopodobniej Władcy Marionetek nie potrzebowali czegoś takiego jak indoktrynowania ludzi, po prostu sobie żyli w ciele żywiciela, mieli z tego korzyści, całkiem możliwe, że były one obopólne, tego do końca też nie wiemy.
A jednak władze kraju uznały, że trzeba z tym poważnym, niespotykanym w dziejach ludzkości problemem coś zrobić. Piszę świadomie tylko o administracji amerykańskiej, bowiem niesamowicie dziwnym zbiegiem okoliczności Władcy Marionetek opanowali tylko teren USA. Reszta świata wiedziała co się dzieje, ale śpieszyli się powoli, żeby umierać za Nowy York czy Los Angeles. Dlatego właśnie, że amerykanie pozostawieni byli z tym kłopotem uważali, że trzeba zagadkę rozwikłać skąd się to kosmiczne diabelstwo wzięło? Z tego co się dowiedziano opanowali oni w podobny sposób sporą część galaktyki. No i oczywiście weszła kombinatoryka jak się dobrać Władcom marionetek do ich kosmicznej skóry i zrobić w kosmosie porządek w amerykańskim stylu oczywiście.
Książka jest po prostu genialna, i nieprzypadkowo uznawana jest za klasyk literatury science fiction. Warto książkę przeczytać i zapoznać się z tą niebywale ciekawą koncepcją.
Dopiero co w recenzji książki Pilipiuka zatytułowana „Upiór w ruderze” było na ostatnich stronach, że w niczym amerykańskim filmie „Dzień niepodległości”, zaistniała konieczność uporania się z inwazją kosmitów. Tak też dokładnie jest w tej książce, którą skończyłem czytać, zatytułowana jest „Władcy marionetek”, której autorem jest Robert Heinlein. Tyle, że nie ma tu...
więcej mniej Pokaż mimo to2021-10-21
Tym razem, po wakacyjnej przerwie, w ramach akcji książkowej Book Trotter, odbyła się podróż, jak to powiedział papież Franciszek, powtarzając kwestię za Janem Pawłem II, „do dalekiego kraju”, czyli do Argentyny właśnie. Na swojej półce z książkami znalazłem książkę Julio Cortazara „Gra w klasy”, to już dalej nie kombinowałem, tym bardziej, że książka jest ciekawa, do tej akcji jak najbardziej pasuje. Mamy tu swego rodzaju przekręt literacki, że autor proponuje nam, żeby nie czytać książki tak jak wszystkie książki, no może prawie wszystkie, są czytane, czyli przysłowiowe „od deski do deski”, ale zaproponował czytelnikowi czytanie według, prawdopodobnie całkiem przypadkowej listy numerów rozdziałów. Ma to uświadomić czytelnikom, że tą książkę da się czytać jak się chce, i chociaż autor nam szepcze, że „to będą zupełnie inne książki”, co nie znaczy, że któraś jest lepsza od innej. Ale po prawdzie czy też nie jest tak, że ileś osób czyta jakąś książkę i wynajduje w niej zupełnie coś innego, w zależności kim jest, jakie ma pasje i w jakiś sposób na to będzie ukierunkowany, bo uzna kwestię za najciekawszą. Co mnie akurat ciekawi nie muszę właściwie zdradzać, bo da się łatwo z moich recenzji wyczytać. Na pewno ciekawi mnie swoisty dyskurs literacki i co z tego właściwie wynika, raczej są to takie swobodne spekulacje, które są po prostu ciekawe.
Poznajemy grupkę osób, raczej wiecznych studentów, których fascynują motywy bohemy paryskiej, bo mamy akcję w Paryżu, w latach 60 XX wieku, w tym też czasie została napisana ta książka Mamy grupkę osób, w tym Horacio, Maga, Oliweira, i kilka innych. Główny bohater pochodzi z Argentyny, pochodzi z bogatej rodziny,która ma majątek ziemski, od rodziny otrzymuje spore fundusze, które są wydawane na przyjemności, oczywiście trunki, koncerty, i inne atrakcje jakie oferuje Paryż. Większość rozdziałów jest krótka, te które mają więcej niż kilka stron są nieliczne, sporo to po prostu cytaty. Z ciekawostek jest cytat z „Ferdydurke” Gombrowicza. Dla mnie ciekawostką jest, że znalazł się cytat z Arnolda J. Toynbee’ego, czyli spekulacje intelektualne dotyczące filozofii historii też były. Niewątpliwie racją jest, że ta książka dla młodszego odbiorcy, wiek licealny, ewentualnie studencki, bo zwyczajnie wtedy te motywy typowo intelektualne są ciekawe i w jakiś sposób odkrywcze, dla kogoś kto czytał wszystko co się da będzie to nadal może i ciekawe, ale mniej odkrywcze. Może ktoś podejdzie do tematu troszkę nostalgicznie, a może też rozpracuje temat pod kątem własnych doświadczeń życiowych. Było troszkę polityki, motywy nostalgiczne, tęsknoty za krajem, w końcu naszych rodaków, którzy jeździli do Paryża czy Londynu w ostatnich dwóch stuleciach nie brakuje, więc dogadaliby się w tej kwestii z argentyńczykiem.
W sumie coś w rodzaju podsumowania już się znalazło, dodam, że książkę warto mieć na liście książek przeczytanych i nie jest to strata czasu. Warto przeczytać. Polecam.
Tym razem, po wakacyjnej przerwie, w ramach akcji książkowej Book Trotter, odbyła się podróż, jak to powiedział papież Franciszek, powtarzając kwestię za Janem Pawłem II, „do dalekiego kraju”, czyli do Argentyny właśnie. Na swojej półce z książkami znalazłem książkę Julio Cortazara „Gra w klasy”, to już dalej nie kombinowałem, tym bardziej, że książka jest ciekawa, do tej...
więcej mniej Pokaż mimo to2021-07-24
Z tej racji, że rok 2021 został ustanowiony rokiem lemowskim uznałem, że warto przynajmniej jedną książkę Lema przeczytać i zrecenzować. W sumie to przeczytałem sporo książek tego autora, ale, że to było dawno temu, zanim zacząłem pisać recenzje na lubimyczytac.pl, to tych książek zrecenzowanych tego pisarza jest niewiele. Ale stopniowo i powoli trzeba to nadrabiać. „Solaris” jest najbardziej znaną książką polskiego pisarza sf. Na motywy typowo lemowskie można trafić w wielu książkach różnych pisarzy i można tu długo wymieniać długo. zatem odpuszczę sobie, ograniczę się do najbardziej oczywistych skojarzeń. W serii książek „Uniwersum Diuna” Herbertów waluta o nazwie kredyty została zastąpiona solarisami. A ostatnio czytając książkę „Mass Effect – Podniesienie” Drew Karpyshyna, jednym z bohaterów jest quarianin Lemm’Shal nar Tesleya, no i nikt nie ma wątpliwości, jak sądzę, skąd się to imię wzięło. Lem pisał o ekspansji kosmicznej w czasach, kiedy dopiero nieśmiało ludzkość z o tym marzyła, podobnie jak robił to Arthur C. Clark, autor „Odysei kosmicznej” i powoli wcielać te koncepcje w życie. O innej „Odysei” tej Homera, wspominała Ashley Wiliams w grach "Mass Effect" i robiło to niesamowite wrażenie, bo tego typu motywów kulturowych jest w tej grze multum. Ja mam też ciekawe skojarzenia z książką Andy Weiera „Marsjanin”, tam jeden astronauta pozostał na Marsie, i on próbuje przetrwać rok w trudnych warunkach, a cały świat czyni wysiłki jak go stamtąd wyciągnąć. Coś podobnego z pewnością mógł wymyśleć Lem i książka zatytułowana „Solaris’ empirycznie tego dowodzi.
Solaris jest planetą o dwóch słońcach czerwonym i niebieskim, i to samo w sobie rodzi ciekawe motywy jak człowiek może radzić sobie widząc takie palety barw. Charakteryzuję się tym, że jest planetą oceaniczną, co utrudnia wszelkie ekspedycje naukowe. Jednak naukowcy, solaryści, tego się podejmują. Zbudowano obserwatorium, które jest maestrią stuki architektonicznej i trzyma się setki lat. Dowiedzieć się możemy z tej fikcji literackiej, że napisano wiele książek naukowych na ten temat. Wiemy, że na planecie jest spora biblioteka książek papierowych, i nowy przybysz Kris Kelvin głowi się jak one się tam znalazły. Domyślać się można, że w tych czasach, kiedy Kelvin się pojawił na Solaris dostęp do książek, a nawet całych bibliotek jest dużo łatwiejszy, rzecz jasna dla nas to oczywistość, ale pamiętajmy, że książka została wydana po raz pierwszy w 1961 r i takie oczywiste to nie było. Lem w różnych książkach miał ciekawe koncepcje dotyczące „pakowania” literatury w różne urządzenia, a nawet wyspekulował, że będzie coś takiego jak internet i da to możliwość kontaktowania się ludzi w czasie rzeczywistym w różnych częściach globu. Ciekawostką jest, że tak została nazwana oceaniczna planeta o dwóch słońcach, którą odkryli astronomowie z Torunia, w tym profesor Aleksander Wolszczan i w ramach konkursu nadana została nazwa znana z twórczości Stanisława Lema.
Jak wspomniałem astronauta Kris Kelvin wylądował na Solaris, poznaje naukowców pracujących w bazie solarystycznej i przekonuje się, że ludzie są dziwaczni i nie chodzi o to, że pracują całe lata prawie w samotności. Każdy z nich ma kogoś w rodzaju sobowtóra z którym rozmawia, podobnie było też z Krisem Kelvinem, jego rozmowy z ukochaną Harey są tak skonstruowane, że czytelnik podejrzewa, że jest ona niebytem, czyli jej nie ma. Wnioski jakie się nasuwają, że ta planeta żyje i realnie wpływa na psychikę badaczy z odległej Ziemi. W końcu to jest kosmos i nie wszystko da się zanalizować przez jakąś analogię.
Książka na pewno nie jest łatwa, Lem piszę ją w swoim stylu, często gęsto typowo naukowym slangiem, czytelnik dowiaduje się wiele o tym jaka to jest planeta, jaka jest jej historia. Wiele miejsca Lem poświęca badaniom solarystycznuym, czyli żywemu oceanowi i podejrzeniu, że są tam Obcy, czyli jakaś forma inteligentnego bytu bliżej niesprecyzowanego. I to jest genialne w tej koncepcji. Niewątpliwie zainspirowała wielu innych pisarzy do literackich prób opisu kontaktu ziemian z kosmitami i wyobrażeń jak oni mogą wyglądać i jakie mają cele. Oczywiście nie jest to pierwsza książka bo już kilkadziesiąt lat wcześniej, jeszcze w XIX w., Herbert George Wells napisał „Wojnę światów” i to była niezwykle oryginalna koncepcja. Interesującą książka był „Kontakt” Carla Sagana, no i oczywiście wspominana „Odyseja kosmiczna” Arthura C. Clarka. Książka jest niesamowita, genialna. Warto przeczytać. Polecam.
Z tej racji, że rok 2021 został ustanowiony rokiem lemowskim uznałem, że warto przynajmniej jedną książkę Lema przeczytać i zrecenzować. W sumie to przeczytałem sporo książek tego autora, ale, że to było dawno temu, zanim zacząłem pisać recenzje na lubimyczytac.pl, to tych książek zrecenzowanych tego pisarza jest niewiele. Ale stopniowo i powoli trzeba to nadrabiać....
więcej mniej Pokaż mimo to2021-06-26
Czas na zrecenzowanie książki z meksykańskiej edycji Książkowego Wyzwania Book Trootter, wielkiego wyboru, jeśli chodzi o dostępność książek z tego kraju, nie było, niestety, tak bywa, przeczytałem „Lato z Laurą Diaz” Carlosa Fuentesa. Akcja zaczyna się w amerykańskim Detroit. Santiago, w jednej z ruin fabryki jest graffiti nawiązujące do meksykańskiej artystki na Laury Diaz, które po wypadku, po prostu miał nieszczęście trafić na uliczny gang, a potem było kilka dni kuracji szpitalnej skłania bohatera do przeżycia wspomnień długiego życia Laury. Zaczyna się od kiedy była małą dziewczynką, aż do starości. Chodzi tu nie tylko o konkretne przeżycia wydarzenia, takie jak zwykłe, sprawy codzienne, związki, podróże pociągiem, z jednego końca kraju do drugiego, wiele innych spraw, ale też autorowi daje to możliwości do wielu spekulacji intelektualnych, bo czasy, prawie cały XX wiek były ciekawe, i te przemyślenia z tej książki warto w pamięci zachować. Przypomina to troszkę książkę kubańskiego pisarza Alejo Carpentiera „Święto wiosny” , inne ciekawe nawiązanie literackie to „Miłość w czasach zarazy” Gabriela Garcii Marqueza, była tam opisana długoletnia, acz skomplikowana relacja miłosna Ferminy Dazy i Fiorentino Arizy. Tutaj mamy równie zakręcony motyw Laury Diaz i Santiago Ximeneza. W życiu Laury Diaz było czterech mężczyzn o tym imieniu - Santiago, oprócz wspomnianego kochanka, byli jej brat, syn i wnuk. Ten z Detroit i Los Angeles z 2000 r. to oczywiście wnuk Laury. Akcja książki to lata 1905 – 1972, czyli życie głównej bohaterki, które zgłębia Santiago, czwarty tego imienia. Tytuły rozdziałów, to miejsca i daty, przypomina to troszkę biograficzne podejście faktograficzne, a tak naprawdę są one raczej symbolem pewnych etapów w życiu Laury. Oczywiście jak na przyzwoitą literaturę latynowskiego kręgu kulturowego sporo jest motywów niemal tak legendarnych, że prawie mitologicznych, ale to oczywiste, bo ci pisarze tak piszą, a dla czytelnika czytanie tego typu ezoterycznych motywów jest niesamowicie fascynujące.
Mamy tutaj szeroką panoramę Meksyku, całego świata, dyskursu politycznego, w tym zamieszania z faszyzmem i komunizmem, czego nie trudno się domyśleć. Niby Meksyk, jak większość krajów tego regionu świata, nie był dotknięty w sposób znaczny działaniami wojennymi, co nie znaczy, że perturbacji żadnych nie było. A po wojnie była walka o wpływy na całym świecie między Zachodem, a blokiem komunistycznym i jednym z frontów zimnej wojny była Ameryka Południowa. Na pewno mamy temat postępu technologicznego i jaki to ma wpływ na życie codzienne, chociażby szybsze tempo podróży i jeszcze szybsze tempo obiegu informacji, jeszcze nie tak szybkie jak w dzisiejszej dobie wszechobecnego internetu, gdzie każdy ma dostęp do informacji we własnej kieszeni nawet, ale i tak bardzo szybkie w porównaniu do wcześniejszych stuleci. Znaleźć można pewne elementy dyskursu filozoficznego, zwłaszcza motywy moralno – etyczne w pierwszych latach po wojnie, co ma i miało wpływ na humanistykę w kolejnych dziesięcioleciach. Ten mix opisania losów artystki politycznie zaangażowanej, która brała udział w burzach politycznych, rewolucjach, można powiedzieć, że była feministką, podążającą drogą swoich pasji ważne było dla niej rozwijanie zdolności twórczych i swoich pasji, a nie tylko sprawami typowo kobiecymi, co mogło być uważane za formę buntu, wyzwolenia itd. Życie było trudne i skomplikowane dla Laury i nie oszczędzało jej strat, rozczarowań, a jednak pod koniec życia znalazła cos w rodzaju spokoju, ukojenia i była szczęśliwa.
Niewątpliwie Laura Diaz jest interesującą, nietuzinkową postacią, i dlatego warto poznać jej losy czytając tą niezwykle interesującą książkę. Warto przeczytać, zdecydowanie polecam.
Czas na zrecenzowanie książki z meksykańskiej edycji Książkowego Wyzwania Book Trootter, wielkiego wyboru, jeśli chodzi o dostępność książek z tego kraju, nie było, niestety, tak bywa, przeczytałem „Lato z Laurą Diaz” Carlosa Fuentesa. Akcja zaczyna się w amerykańskim Detroit. Santiago, w jednej z ruin fabryki jest graffiti nawiązujące do meksykańskiej artystki na Laury...
więcej mniej Pokaż mimo to2012-06-06
Wojna, czym jest?
Dla tych panów w garniturkach i mundurkach co pozamykali się w swoich bezpiecznych, niedostępnych, ulokowanych w schronach przeciwatomowych, gabinecikach, to sposób uprawiania polityki. Taki jeden z drugim duma, jestem mocny, to co będę się czaił mam arsenał, wojsko, więc nie zawaham się go użyć, zdobędę terytorium wroga, a więc osiągnę polityczny cel, poszerzę strefę wpływów przywiozę mnóstwo dóbr materialnych, także bezwzględna eksterminacja, w książce władcy mieli pomysły rasowej eksterminacji nieludzi, czyli elfów, krasnoludów, driad, niziołków i wszelkich istot rozumnych, które nie są ludźmi, ich zbrodnią jest to, że są obcy, inni,itd... Wszelkie inności, trzeba tępić, taka jest konieczność historyczna, dowodzą ludzie, którzy wierzą w chore idee.
Cele polityczne można wymieniać w nieskończoność.
A przecież podobno cel uświęca środki, nawet jeżeli ktoś sobie ubrudzi przy tym rączki, od tego politycy mają duchownych, żeby pobrudzone sumienia, za garść mamony, bo przecież nie w ramach promocji, porządnie im wyprali. Swoją drogą ciekawa jest kwestia, że Bóg jest jeden, a przecież nagminnie walczą między sobą władcy, którzy w tego samego Boga wierzą, i udają, że wierzą, że ich wojna jest wojną sprawiedliwą, jeżeli nie świętą? Idee zazwyczaj się dorabia w miarę potrzeby, propaganda wojenna ma bardzo ważne znaczenie, prawie takie same jak liczba wojska, armat innych drobiazgów.
Co ciekawe mamy dwie główne strategie prowadzenia wojen: jedna wojna zamkom, pokój chatom, a druga, to taktyka spalonej ziemi. Nie decyduje tu moralność, ale interes polityczny. Jeśli mają interes w tym, żeby zdobywane tereny były oszczędzone, to będą stosować pierwszą, a jeżeli chcą zniszczyć wszystko, żeby np wróg nie miał z tej ziemi żadnego pożytku, to pójdzie w ruch druga strategia wojenna. Ciekawe pytanie rodzi się związku z kwestią czy wojna w ogóle i kiedy, może być wojną naprawdę sprawiedliwą? i czy sięganie po oręż wojenny może być niezbędne i konieczne? W pewnych okolicznościach użycie siły może i jest uzasadnione, a zachowywanie neutralności, jakby to powiedziała Ciri, jest po prostu wredne. Dla wojskowych wojna to wykonywanie rozkazów, wykonują je bez zastanowienia, wszak na wojnie od myślenia jest tylko dowództwo, armia to po prostu mięso armatnie, które ma za zadanie zginąć za kraj lub jakimś czortem przeżyć. Po prostu,żeby mogły być wojny ktoś musi z nich żyć, tak było i będzie zawsze
A gdzie jest zwykły człowiek, który jest uwikłany w wojnę?
Dla zwykłych ludzi, cywili, wojna to po prostu żywioł, katastrofa. I tu właśnie tkwi sedno czym jest wojna. Ten wojenny żywioł Sapkowski nazywa czasem pogardy. Bo wojna to pogarda, do wszystkiego, przede wszystkim do życia ludzkiego, wartości etycznych, religii, wszystkiego co dobre i piękne. Jednocześnie, co jest ciekawe, na co zwraca uwagę Sapkowski, że każda wojna pozostawia po sobie dzieci czasu pogardy, a więc są to jeszcze dzieci, które pamiętają tylko wojnę, chaos i zniszczenie, i do takiego życia się najlepiej przystosowały, do takiej kompanii młodych zbirów przystaje pod koniec książki Ciri. Niewątpliwie przydały jej pewne się wiedźmińskie umiejętności, czarodziejskie zresztą też, dzięki którym przeżyła .
Jak tam trafiła?
To już zagmatwana historia wplecenia losów jednostki w wir wydarzeń politycznych i wojennych. Najważniejszym wydarzeniem politycznym był zjazd czarodziejów na na wyspie Thanedd. Trafił tam Geralt z ukochaną Yennefer, którzy się zeszli, dzięki nieposłuszeństwu niepokornej Ciri. Wieczór to bankiet, niby nic nadzwyczajnego, ale jednak jak się okazało w nocy powstał niezły ferment, bo ktoś chciał to wykorzystać, że wszyscy czarodzieje zebrali się w jednej kupie i wyeliminować przynajmniej część tego towarzystwa z gry politycznej. Wspomnieć trzeba, że czarodzieje, to poważne persony, bardzo często bywają doradcami, a wiec uprawiają własną politykę, swoją politykę robi też kapituła, należy do niej 6 czarodziejów. Po przewrocie w Thanned wyeliminowano kapitułę z gry politycznej, choć Ci czarownicy, którzy ocaleli, utworzyli radę czarodziejów. Wydarzenia na wyspie Thanedd dały impuls do wybuchu wojny południa z północą. A więc Cesarstwa Nilfgaardu z królestwami północy. Jak wiadomo wcześniej w łapska cesarza Emhyra war Emreisa padła Cintra, teraz poszło królestwo Aerdin w pierwszej kolejności, ciekawy jest układ z Nilfgaardem, króla Foltesta, władcy sąsiedniej Temerii. W ramach tego paktu Foltest udzielił "bratniej pomocy" królestwu Aedirn i zajął twierdzę Hagge i dalej w drogę armii Nilfgaardu nie wchodził. Jakoś król i mieszkańcy Temerii, za Vengeberg, stolica Aerdin, umierać nie chcieli. Nie trzeba pisać z czym to się kojarzy, co to za analogia, bo to oczywiste. Nietrudno się domyśleć, w całym tym zamieszaniu na Thanedd chodziło również o dziecko niespodziankę, czyli o Ciri, którą wypieprzyło przez portal, taki czarodziejski wynalazek, pozwalający podróżować na wiele mil w krótkim czasie, na dalekie południe. A więc Ciri stała się dla sługusów Emhyra war Emreisa chwilowo nieosiągalna. Rience wpadł na pomysł, podchwycić intrygę pewnych adwokatów, którzy działali na zlecenie wiedźmina, podesłali cesarzowi falsyfikat Ciri, ten z marszu się połapał. Z tego morał płynie takie, że czasem kombinowanie w polityce, może się nie opłacać, bo po prostu osoba, którą chce się oszukać, może być cwańsza. Polityka to jest ostra zabawa, prawdziwa jazda po bandzie.
Polecam, nie bez przypadku, tak zacząłem tą recenzje, bo ten cały tomik jest poświęcony ciekawym rozważaniom o wojnie, zadziwiająco realnym,a więc mamy empiryczny dowód, że fantastyka, chociaż fantazjuje oderwana od rzeczywistości nie jest, można czytając fantastykę ciekawe wnioski wyciągać.
Naprawdę warto przeczytać.
Wojna, czym jest?
Dla tych panów w garniturkach i mundurkach co pozamykali się w swoich bezpiecznych, niedostępnych, ulokowanych w schronach przeciwatomowych, gabinecikach, to sposób uprawiania polityki. Taki jeden z drugim duma, jestem mocny, to co będę się czaił mam arsenał, wojsko, więc nie zawaham się go użyć, zdobędę terytorium wroga, a więc osiągnę polityczny cel,...
2020-06-18
Przeczytałem książkę Steve’a Berry’ego zatytułowaną „Klucz Jeffersona” i jest to niezły mix wydarzeń historycznych z teoriami spiskowymi w stylu filmowego „Skarbu narodów” , bo głównym motywem jest szyfr Jeffersona, ten szyfr z początku XIX wieku był na tyle niesamowity, że rozstał rozpracowany dopiero w XXI w. Czyli spełnił swoje zadanie ukrycia pewnych tajemnic. Dalej motywy historyczne to piraci i korsarze, którzy mieli realny wpływ na powstanie niepodległej Ameryki. Władze odwdzięczyły się, wydając listy kaperskie, czyli zezwolenie na działalność korsarską na rzecz Stanów Zjednoczonych. I tu zaczyna się ta cała opowieść, która nie wiadomo kiedy przekształca się w teorię spiskową, bowiem okazało się, że piraci, powstała nieformalna organizacja piratów i korsarzy, którzy robili silny lobbing czyli naciski na polityków, niektórych prezydentów to irytowało i usiłowali robić z tym porządek i musieli zginąć. Tym sposobem na tamten świat wysłano czterech prezydentów: Abraham Lincoln ( 1865 r. ), James Garfield ( 1881 r. ), Wiliam McKinley (1901) i John F. Kennedy (1963 r. ). Piątym miał być, fikcyjny bohater, lokator Białego domy Danny Daniels, doszło do zamachu Stanu. Jednak zapobiegł temu Cotton Mallone, bohater znany z kilku książek, i dopiero wszystko się zaczyna.
Wspólnotą piracką od kilku pokoleń rządzi jedna rodzina Hale’ów, mają oni funkcję kapitana. Niegdyś przywódcą piratów zostawała osoba najlepiej się do tego nadająca, była wybierana przez załogę, ale Hale’owie to zmienili uzurpując sobie pełnie władzy. Quentin Hale rządził swoją „załogą” twardą ręką. Doszedł do wniosku, że prezydent mu przeszkadza. Dotarł do tajemnicy, że prezydent niespodziewanie pojawi się w Nowym Yorku. Wiedziało o tym raptem kilka osób. Służby wyjaśniają gdzie doszło do przecieku i po nitce do kłębka motyw jest wyjaśniany. Jest jeszcze kwestia tytułowego klucza Jeffersona, Cotton Mallone bierze sprawy w swoje ręce. Prezydent przeżył zamach, walka z piratami trwa dalej!
Książka jest bardzo ciekawa. Polecam.
Przeczytałem książkę Steve’a Berry’ego zatytułowaną „Klucz Jeffersona” i jest to niezły mix wydarzeń historycznych z teoriami spiskowymi w stylu filmowego „Skarbu narodów” , bo głównym motywem jest szyfr Jeffersona, ten szyfr z początku XIX wieku był na tyle niesamowity, że rozstał rozpracowany dopiero w XXI w. Czyli spełnił swoje zadanie ukrycia pewnych tajemnic. Dalej...
więcej mniej Pokaż mimo to
Wunderwaffe [ w: ] A. Pilipiuk, Szewc z Lichtenrade
Jak zwykle po przeczytaniu kolejnego tomu cyklu "Światy Pilipiuka", tym razem zatytułowanego "Szewc z Lichtenrade" , wybrałem pierwsze opowiadanie zatytułowane "Wunderwaffe". W sumie przedziwnym zbiegiem okoliczności w pierwszym opowiadaniu i ostatnim, tym tytułowym czytelnik wybiera się w literacką podróż do Berlina. Jedno i drugie dotyczy wydarzeń drugiej wojny, w pierwszym mowa o bliskim otoczeniu samego Adolfa Hitlera, który wyspekulował wiosną 1944 r., że już po zabawie, że wojna jest przegrana. Nie ma co dyskutować na ile to samo w sobie jest science fiction, uprośćmy sprawę, że tak mogło być, no i sam fuhrer i ekipa naukowców służących sprawie nazizmu dowiodła istnienie ok 800 światów w którym istnieje alternatywny Berlin i historia różnie się potoczyła. Dowiedziono, że w kilku ekipa alternatywnych wersjach historii ekipa Hitlera była 2 dekady do przodu pod kątem uzbrojenia i wojna to była praktycznie formalność. Była dedukcja, że trzeba poprosić tego alternatywnego Hitlera o pomoc, żeby pomógł Hitlerowi z naszego świata, żeby dało się zaprowadzić nazistowski porządek po wygranej wojnie oczywiście. Tą idee jak najszybciej zrealizowano misji podjął się niejaki Heinz adiutant Goeringa, no i wybrał się do alternatywnego Berlina, tyle, że pan profesor coś poknocił, bo wszystko było nie tak.
Heinz biega po mieście znajduje kolejnych nazistów, którzy klepią biedę chowają się jak szczury po różnych zakamarkach, żeby przypadkiem ich mafia żydowska nie dopadła. Podejrzane są też nazwy ulic rosyjskich ważnych osobistości. Był też Uniwersystet Słowiański i ta dziwna swastyka, zwana swarzycą, a to dopiero początek, bo oczywiście Hitlera też Heinz spotka na wykładzie w tym uniwersytecie. A tego było już za wiele dla bojownika o sprawę nazizmu.
Rzecz jasna wspominałem już o opowiadaniu zatytułowanym " Szewc z Lichtenrade, chodzi tu o szewca, który był nazistą, jego zasługi dla III Rzeszy były niepodważalne, a jednak ocalał z licznych polowań, zwłaszcza na funkcjonariuszy SS. Henriech Miller był szewcem, który dorobił się na wojnie, przed 1939 r. W dzielnicy Lichtendrade miał mały zakład szewski, a po wojnie sporo zainwestował w nowy biznes i dalej działał jako szewc, a po jakimś czasie majątek przepił, bo konsumował trunki wszelakie w dużych ilościach. Do sprawy dotarł Robert Sztorm razem z jego dziewczyną Martą. Pojechał do Berlina, krążył po dzielnicy, wypytywał ludzi, wcześniej oczywiście była praca w archiwach i bibliotekach, żeby rozwikłać sprawę. Zleceniodawcą był dziadek kolegi, który chciał dopaść mordercę, kata z obozu koncentracyjnego. Robertowi pomagał Arek, sprawa była trudna niewątpliwie, bo przecież przez kilkadziesiąt lat nie rozwikłana. Robert dowiedział się, że podejrzany od 20 lat nie żyje. Jak nie trudno ta cała dedukcja była bardzo interesująca.
Oczywiście nie mogło zabraknąć opowiadań dotyczących medycznych przygód doktora Pawła Skórzewskiego, opowiadanie "Traktat o higIenie" jest na tyle wyjątkowy, że przypomina powieść fantasy. A doktor Paweł z resztą ekipy medycznej niczym bohater rodem z fabuły fantasy np. jakiś wiedźmin musiał uporać się z potworem. Lekarz nie używał mieczy, co w niczym nie zmienia trafności porównania, bo przecież np. Geralt nie zawsze to robił, bo sposoby były inne czasem. Mowa jest tutaj o walce z plagą wszawicy, która utrudniał fakt, że istniał jakiś we wsi jakiś wszawy potwór, który domagał się zawszawionych kudłów, żeby żerować po okolicy. Przypomina to działalność wiedźm z Velen, które upominały się o uszy beneficjentów, żeby mieć kontrolę nad całą okolicą. Rzecz miała miejsce w grze "Wiedźmin 3 – Dziki gon". Doktor porządnie i precyzyjnie wziął się za robotę, kazał ostrzyc wszystkich we wsi, a potem nakazał spalenie obciętych włosów, miało to mieć miejsce następnego dnia i jak nie trudno się domyśleć włosy zostały skradzione. No ale ekipa doktora Skórzewskiego się nie poddała. Wszawego potwora zwanego też kołtunem w książce trzeba było zgładzić, żeby szlachetna misja walki o higIenę mogła się udać.
Oczywiście tych opowiadań jest w tym tomie więcej i są one ciekawe. Pilipiuk pokazał swoją maestrię w tworzeniu krótkiej formy literackiej, czyli opowiadań właśnie. Autor bawiąc się przeróżnymi konwencjami opartymi o wiedzę z różnych dziedzin i niesamowitą wyobraźnią tworzy koncepty poszczególnych opowiadań i to dało naprawdę świetne efekty. Opowiadania są rewelacyjne. Książka jest dobra. Polecam.
Wunderwaffe [ w: ] A. Pilipiuk, Szewc z Lichtenrade
więcej Pokaż mimo toJak zwykle po przeczytaniu kolejnego tomu cyklu "Światy Pilipiuka", tym razem zatytułowanego "Szewc z Lichtenrade" , wybrałem pierwsze opowiadanie zatytułowane "Wunderwaffe". W sumie przedziwnym zbiegiem okoliczności w pierwszym opowiadaniu i ostatnim, tym tytułowym czytelnik wybiera się w literacką podróż do Berlina....