-
ArtykułyPodróże, sekrety i refleksje – książki idealne na relaks, czyli majówka z literaturąMarcin Waincetel9
-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński40
-
ArtykułyOgromny dom pełen książek wystawiony na sprzedaż w Anglii. Trzeba za niego zapłacić fortunęAnna Sierant8
-
ArtykułyPaul Auster nie żyje. Pisarz miał 77 latAnna Sierant6
Biblioteczka
2024-04-18
2024-02-09
W ramach cyklu "Wehikuł czasu" czytam ciekawe propozycje książkowe z gatunku science fiction , zaproponowane przez wydawnictwo Rebis. Tym razem odkryłem kolejną książkę z tej serii, jest to książka Harry'ego Harrisona zatytułowaną "Bill, bohater galaktyki". Jak możemy się dowiedzieć książka ma charakter satyryczny, czyli swoiste robienie sobie żartów z militaryzmu szeroko pojętego. Można również pogłowić się czy przypadkiem nie ma ona charakteru typowo publicystycznego, bo przecież fantastyka świetnie się do tego nadaje. Sam autor służył w wojsku USA w czasie drugiej wojny światowej i po latach już jako znany pisarz sf po latach chce opowiedzieć o bezsensie wojen, bo widzi zupełnie realistycznie, że nowe wojny wciąż wybuchają i maszynki produkujące śmierć są coraz lepsze i bardziej precyzyjne.
Autor nie jest jedynym pisarzem z fantastyki szeroko pojętej, który ma typowo pacyfistyczne podejście do wojen. Na pewno był to Tolkien, na którego twórczość wpłynęły dwie wojny światowe i wyszła z tego mroczna opowieść w świecie zdaje się niemal bajkowym. To jest akurat na tyle istotne, bo twórczość brytyjskiego pisarza wpłynęła na cały gatunek fantasy na niemal prawie kolejne stulecie. Także w twórczości Sapkowskiego świat fantastyczny jest przeorany wojną. Mamy wojnę z Nilfgaardem, no i dwie bitwy pod Sodden i Brenną. Na tym ta cała historia się nie kończy bo przecież pisarze sf też o wojnach przyszłości piszą sporo. Bardzo znany jest cykl "Herezja Horusa", który jest pracą zbiorową wielu pisarzy. Armia z tego uniwersum wzorowana jest na tym jak poszczególne formacje zbrojne budowali Starożytni Rzymianie. Koncepcje dżihadów mamy w uniwersum "Diuna", Franka i Briana Herbertów, czyli koncepcje typowo ideologiczne pchają społeczności, żeby roznosić na strzępy całe galaktyki, żeby budować Nowe porządki w kosmosie. Swoje do powiedzenia miał Robert Silverberg, jego planeta Majipoor była tak wielka, że było tam miejsce dla wszystkich i robienie jakiś badziawienych wojen było zbędne. Autor recenzowanej książki ma dokładnie to samo zdanie co polski pisarz Stanisław Lem, wkładając w usta wrogich Chingersów, że my ziemianie nie jesteśmy cywilizowaną inteligentną rasą w kosmosie, bo tylko kult wojny uprawiamy i lubimy to robić, lubimy zabijać.
Czas nadszedł, żeby przejść do sedna sprawy, w tej książce mamy historię tytułowego Billa, który na codzień pracował w branży rolniczej, był operatorem robomuła, pochodził z kolonii na planecie Phigeronidan II i do wojska trafił przypadkiem, poniważ zapatrzył się w Ingi Marie, i stanął na polu. W tym momencie dorwała go ekipa werbunkowa, kazali podpisać jakiś papier, ubrali w mundur i zabrali go najpierw na szkolenie wojskowe potem na front, bo wiadomo, jak przekonywali dowódcy te wredne robale Chingersów trzeba przerobić na "krwisty befsztyk". Bill przeszedł całą wojenną peregrynacje, walczył na wielu planetach, koło fortuny różnie się toczyło jak to na wojnie, zdarzyło mu się być bohaterem, ale też zdarzyło się odsiadywać w pace za drobne przewinienia. Poznał koszarowe życie od podszewki, dowiedział się jacy są przełożeni, koledzy z wojska, z którymi przyjdzie mu dzielić dobre i złe chwile.
Niewątpliwie pod tym kątem jest to książka wyjątkowa,, bo mamy swoistą próbę skupienia się na zwykłym szeregowym, który potem awansuje w wojskowej hierarchii. Opisy poszczególnych motywów są interesujące, opisy postaci, szczątkowe rozmowy, wykonywane rozkazy, i wiele, wiele innych sytuacji jest ciekawie przez Harrisona przedstawione. Warto przeczytać. Polecam.
W ramach cyklu "Wehikuł czasu" czytam ciekawe propozycje książkowe z gatunku science fiction , zaproponowane przez wydawnictwo Rebis. Tym razem odkryłem kolejną książkę z tej serii, jest to książka Harry'ego Harrisona zatytułowaną "Bill, bohater galaktyki". Jak możemy się dowiedzieć książka ma charakter satyryczny, czyli swoiste robienie sobie żartów z militaryzmu szeroko...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-05-25
Dziwny zbieg okoliczności sprawił, że jedna z ważniejszych książek w historii literatury jest z gatunku fantastyki postapokaliptycznej. Tak, tak, nie ma wielkiej przesady w tym, że Shute, jeden z prekursorów tego gatunku, autor książki zatytułowanej "Ostatni brzeg" napisał taką książkę, żeby dać nam wszystkim do myślenia, co się może wydarzyć, jeśli politycy bez opamiętania atomówkami się zabawią i będzie się działo!
No i to pytanie czy ocaleje chociaż ten tytułowy Ostatni brzeg? Wiemy, że jest nim Australia, nowa nadzieja, nowa ziemia obiecana ludzkości. Biorąc pod uwagę talent pisarski Dmitrija Głuchowskiego i wielu innych pisarzy, twórców postapo, ta książka nie jest może jakaś rewelacyjna. Ale jednak jest genialna!
O co tu chodzi? Siedzą goście w statku podwodnym, płyną przez cały świat i głowią się czy jest jakiś ląd, czy jest jakaś nadzieja dla nas ludzi, i czy historia ludzkości nie skończy się wraz z ubytkiem energii atomowej napędzającą łódź podwodną? A może nie zdają sobie sprawy z doniosłości wydarzeń, choć to mało prawdopodobne. A to już właściwie charakteryzuje całą serię "Metro Uniwersum 2033 i 2035", że mamy coś nowego, zupełnie inną, beznadziejną rzeczywistość i trzeba sobie radzić.
Ci ludzie ze statku podwodnego, chociaż teoretycznie są na morzu i płyną z punktu A do jakiegoś punktu B, to jednak są rozbitkami, bo cały świat diabli wzięło!, a punkt A już nie istnieje, a punkt B? Tak więc płyną, płyną pod wodą, przez bardzo długi czas. Pozornie dalej prowadzą raczej rutynowy tryb życia, wykonują obowiązki wynikające z ich funkcji na statku, ale jednak mają świadomość tego co się wydarzyło, no i tej cholernej ciszy w eterze, która świadczy o jednym! Siłą rzeczy pojawiają się dokładnie te same pytania filozoficzne, religijne, socjologiczne, i z jakich jeszcze spekulacji naukowych się tylko da, jakie dało się przeczytać w innych książkach. No i czytelnik też przecież w tej sprawie obojętny nie jest, bo chociaż trudno sobie taką rzeczywistość wyobrazić, to po pierwsze strach jest, a po drugie wierzymy, że to co czytamy, pozostanie na swoim miejscu, czyli tylko i wyłącznie jako fikcja literacka. Wierzymy, że do tego nie dojdzie, a na pewno ta nasza wiara w ten cud, co i rusz jest targana wątpliwościami. Ale wierzymy i żyjemy dalej. Wierzymy niezależnie od tego, ile jest osób, u których podejrzenia o choroby psychiczne są w jakiś sposób uzasadnione, będzie lokatorami centrów decyzyjnych świata! Wierzymy, bo chcemy wierzyć, że mamy jakieś życie, no i kolejne pokolenia również. Dowodzi do tego, że fantastyka wszelaka wcale taka lekka i przyjemna nie jest, jakby się to mogło wydawać, i potrafi czytelnikowi dać solidnie po głowie, żeby mózgownica się ruszała, tak jak to się stało kilkadziesiąt lat temu między innymi dzięki tej książce właśnie.
Książka jest po prostu wybitna, nic dodać nic ująć. Polecam.
Dziwny zbieg okoliczności sprawił, że jedna z ważniejszych książek w historii literatury jest z gatunku fantastyki postapokaliptycznej. Tak, tak, nie ma wielkiej przesady w tym, że Shute, jeden z prekursorów tego gatunku, autor książki zatytułowanej "Ostatni brzeg" napisał taką książkę, żeby dać nam wszystkim do myślenia, co się może wydarzyć, jeśli politycy bez...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-08-20
Nie jest tajemnicą, że czytam książki z Rebisowskiej serii "Wehikuł czasu", teraz trafiło na książkę pt. "Olśnienie" Poula Andersona. Jak sam tytuł sugeruje na świecie mamy do czynienia z dużym przyrostem inteligencji, nie tylko nas ludzi, ale też zwierzątka dawały radę. Raczej rewolucji na miarę "Trylogii mrówczej" Bernarda Werbera, autor nie wyspekulował, ale i tak jest ciekawie.
O niesamowitym przyroście inteligencji jednej osoby chorej, z dużym upośledzeniem umysłowym traktuje książka Daniela Keyesa pt. "Kwiaty dla Algernona", ta książka trafiła również do tej serii, ja czytałem ją wcześniej. Najpierw była myszka Algernon, która swoim wzrostem aktywności swojej mysiej mózgownicy zadziwiła wszystkich. W konsekwencji tego udanego doświadczenia naukowego naukowcy z instytutu postanowili pomajstrować w ludzkim umyśle, a konkretnie właśnie upośledzonego Charlie'ego Gordona. W niesamowicie szybkim tempie miał miejsce jego przyrost inteligencji, aż do poziomu geniusza. Jakie były analizy i wnioski z tego jeszcze bardziej udanego eksperymentu raczej nie wiemy. Być może ci naukowcy doszli do tej samej konkluzji co Anderson, że jakby wszyscy na świecie byli geniuszami 200 IQ + , to dopiero byłyby niezłe jaja, i zajęli się innymi zadaniami.
No ale u Andersona to natura, ściślej, jakieś bliżej nieokreślone czynniki kosmiczne zaważyły na tym, że jednak ten eksperyment w skali masowej się wydarzył i wszyscy nagle zmądrzeli. Jak wspominałem nie tylko my ludzie, ale też zwierzęta, Rodziło to szereg problemów i pytania na ile ta tendencja jest trwała, czy jest anomalią, czy raczej normą?
Na świecie się zaczęło dziać. Z marszu wybuchło parę rewolucji, padło kilka dyktatur, nastąpiły nieobliczalne zmiany społeczne, wielkie miasta nagle opustoszały. Były problemy z siłą roboczą, bo nagle np. murarze mieszający zaprawę i wykonujący inne zadania na budowach wykazywali potrzeby intelektualne, zgłębiania różnych nauk. A robota musi przecież być wykonana, która dla budowlańców nagle stała się nudna jak flaki z olejem i pracodawcy mają solidną zagwozdkę, jak problem rozwikłać, a robotów jeszcze nikt nie zdążył wynaleźć. A jak nie trudno się domyśleć w tej specyficznej sytuacji nowej kadry szybko znaleźć też się nie da.
Pojawił się też inny problem, w przedziwny sposób zbieżny z tym co pisałem w recenzji opowiadania pt. "Anomalia" z tomu "Powolne ptaki" Iana Watsona. Nagle ziemia, też z niewyjaśnionych przyczyn zaczęła się powiększać, odległości zaczęły rosnąć. Widać natura stworzyła problem i potem jakby doszła do wniosku, że trzeba to towarzystwo 200 IQ + zagonić do roboty, żeby wzięli się za wykorzystywanie swojego potencjału. Choćby do tego, żeby popracowali nad wynalezieniem nowszych, szybszych środków transportu. A może też wyjaśnianiem zagadek kosmicznych? Kto wie do czego to mogłoby być wykorzystane? Oby tylko nie do tworzenia koncepcji w stylu Oppenhaimera, bo to zapoczątkowało ekspresowy nasz koniec. Ale może o to chodzi, że jak ludzie by zmądrzeli, to doszli by do wniosku, że wojny to głupota np. Takie coś mieliśmy w "Dziennikach gwiazdowych" Stanisława Lema, inteligentne rasy kosmitów, mocno kolokwializując robiły sobie z nas bekę, że my tacy prymitywni jesteśmy, że w kółko wymyślamy z kim tu się masakrować nawzajem. No akurat tutaj tego nie ma u Andersona, może właśnie dlatego, że autor zaleca nam, żebyśmy sami troszkę pogłówkowali, co z tego mogłoby wyniknąć?
"Tak dużo pytań, tak mało odpowiedzi". Nie mam wątpliwości, że takie książki są po prostu niesamowite. Ponieważ fantastyka, bardzo często odnosząc się do rzeczywistości tworzy tak niesamowicie kreatywne koncepty, że człowiekowi by coś takiego w ogóle do głowy nie przyszło. Niewątpliwie to może okazać się bardzo przydatne np. w filozoficznej refleksji, bo filozofia bazuje na abstrakcjach i też tworzy niewyobrażalne koncepcje i kreuje miliony pytań. Dlatego moim zdaniem fantastyka, w szczególności science fiction jest genialna. Nic dodać nic ująć. Polecam.
Nie jest tajemnicą, że czytam książki z Rebisowskiej serii "Wehikuł czasu", teraz trafiło na książkę pt. "Olśnienie" Poula Andersona. Jak sam tytuł sugeruje na świecie mamy do czynienia z dużym przyrostem inteligencji, nie tylko nas ludzi, ale też zwierzątka dawały radę. Raczej rewolucji na miarę "Trylogii mrówczej" Bernarda Werbera, autor nie wyspekulował, ale i tak jest...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-02-28
Zdarza się, że podróże literackie bywają również podróżą w przyszłość. Dokładnie taką zaproponował Robert Heinlein. Więc czas najwyższy zabrać się za tą, drugą, książkę, czytaną w ramach amerykańskiej podróży literackiej w wyzwaniu Book Trotter. Książka, którą się zainteresowałem jest z gatunku science fiction. Robert Heinlein napisał książkę zatytułowaną "Drzwi do lata". W sumie to pełno jest takich książek o podróży w czasie, w tym np. Lemowski, "Kongres futurologiczny". Techniki tego transferu w czasie są różne, motyw snu jest popularny, główny bohater sobie śni, i budzi się po iluś godzinach i wraca do siebie.
U Hainlena jest troszkę inaczej, mamy sen hibernacyjny trwający 30 lat i główny bohater Dan Davis, inżynier, szalony naukowiec pracujący nad wynalazkami. Sukcesem Davisa było wynalezienie genialnego robota. Jednak został przez współnika pozbawiony należnej mu sławy i dla świata nauki nadal pozostał nikim. Gościu zasnął obudził się po 30 latach, podziwiał nowy świat przyszłości, spędził tam kilkanaście miesięcy, i chciał wrócić do siebie, ale nie było to wcale takie łatwe, mimo, iż wynalazczość przez kilka dekad się rozwinęła. No ale trzeba było coś wykombinować. No i bardzo ważne całe to zamieszanie ma coś wspólnego z kotem.
O co chodzi z kotkiem? Ktoś zapyta, chodzi o kota samego autora, Pixie III, zwanego też Petroniuszem Arbitrem. Był to już dość wiekowy kotek, który zdechł, wkrótce po opublikowaniu tej książki jemu poświęconej. Główna metaforyka tej książki wzięła się z zachowania kocurka, Heinlenowie mieli kilka drzwi wyjściowych i zwłaszcza zimą kiciuś testował każde z nich i jak widział śnieżek, białe zimno, jak nadepnął łapką zaraz ją cofał i poszedł do kolejnych. Pewnie w końcu wyszedł. I tak też sam autor zastosował metaforykę, że tak mogłaby wyglądać podróż w czasie, że moglibyśmy wędrować od drzwi do drzwi i wybrać sobie epokę w której chcemy żyć.
Opisy rzeczywistości 30 lat do przodu, podróż od 1970 r. Do 2000 r. Były raczej przewidywalne, będą nowe wynalazki, dobra organizacja inżynierii społecznej. Była wiara, że przynajmniej drobne choroby, typu przeziębienia, katary, lekkie, sezonowe grypy będą opanowane. Wiemy, że to jest raczej dość banalne, a ludzkość bardziej się spodziewa kolejnych covidów niż tego, że tego typu przyjemności diabli wezmą. Rzeczywistość przyszłości wydawać się mogła, że w teorii jest lepsza, jednak główny bohater chce wrócić do siebie.
Ciekawe są rozważania głównego bohatera, który snuje srogie rozkminy, co by było gdyby jakieś wynalazki przenieść do lat 70 – tych XX wieku. Jest też refleksja, że mimo iż powstała taka świetna cywilizacja przyszłości, to technika i tak nie zrobi wszystkiego i człowiek zawsze będzie potrzebny. To raczej mimo wszystko te refleksje są dość pozytywne. Ogólnie książka jest bardzo ciekawa, koncepcje są interesujące, kreacje postaci są bardzo fajne. Zaskoczeniem jest ten kotek zarówno ten prawdziwy, jak i książkowy. Książka jest naprawdę świetna, warto przeczytać. Polecam.
Zdarza się, że podróże literackie bywają również podróżą w przyszłość. Dokładnie taką zaproponował Robert Heinlein. Więc czas najwyższy zabrać się za tą, drugą, książkę, czytaną w ramach amerykańskiej podróży literackiej w wyzwaniu Book Trotter. Książka, którą się zainteresowałem jest z gatunku science fiction. Robert Heinlein napisał książkę zatytułowaną "Drzwi...
więcej mniej Pokaż mimo to2020-04-25
Clarke jest pisarzem znanym z serii „Odyseja kosmiczna”. Pierwsza część "Odyseja kosmiczna 2001” została genialnie sfilmowana, więc ten motyw przez większość z was moi drodzy czytelnicy jest zapewne kojarzony. Książka zatytułowana „Koniec dzieciństwa” jest również bardzo znaną i genialną książką tego autora. Istotna jest data napisania – 1953 r. . Autor usiłuje snuć rozważania jak będzie wyglądał wiek XXI, cześć koncepcji jak do tej pory są koncepcje, którą są zrealizowane, np. niebywały postęp, inne się nie zrealizowały, bo wiadomo gospodarka jest globalna i nie wiadomo czy istnieje jakiekolwiek państwo, które jest samowystarczalne w 100%.
Motyw tzw. końca historii, bo do czegoś podobnego, choć książki amerykańskiego politologa wtedy nie było, które wylansował Fukuyama też okazał się niewiele warty. Ciekawy jest koncept państwa globalnego, ziemskiego, który narzucili kosmici, choć wydaje się niedorzeczny, projekty federacyjne typu Unia Europejska, Afrykańska, Azjatycka, Północno -Amerykański Układ Wolnego Handlu, napotykają szereg problemów, a to Brytyjczykom zachciało się Brexitu, Szkoci z kolei chcą wrócić do Unii, kto wie co z Katalonią? Kto wie czy Brexit nie będzie zaraźliwy i Unia się nie rozpadnie? Amerykanie budują sobie mur na granicy z Meksykiem. Problem uchodźców mają wszystkie bogatsze kraje. Z drugiej strony wszyscy zastanawiają się jakie będą konsekwencje długofalowe pandemii Koronawirusa, i przypuszczalnie obalenia mitu, że w przyszłości wszyscy ludzie będą zdrowi i będą żyli długo. długo, no i problemów z ociepleniem klimatu. No i czy przypadkiem efektem pandemii nie będzie wymuszenia większej samowystarczalności przez państwa, bo inaczej całą gospodarkę światową przejmą Chiny i doskonale sobie z tą dominacją poradzą. Jedną z hipotez jest, że czeka nas niebawem kolejna rewolucja technologiczna, na początek zaniknięcie papierowych pieniędzy. Dalej pojawienie się chipów, bo okaże się, ze kontrola ludzkości w tym „Nowym Wspaniałym Świecie”, tak jak u Huxley, będzie konieczna, niezależnie od tego na ile dużym zagrożeniem jest terroryzm. Czyli rozumując tym tokiem myślenia będzie, jeszcze więcej kamer na każdym kroku, jakiś Wielki Brat będzie wiedział gdzie jesteś, bo zyska dostęp do Twojego smartfona, nawet jeśli będziesz dzikusem i będziesz kontestował zmiany i schowasz się w lesie lub na pustyni. To nic nowego bo to w wielu różnych koncepcjach futurologicznych było, np. u Zajdla. Dowodzi to tego, że tzw. soft science fiction, czyli koncepcje socjologizujące dotyczące przyszłości stają się rzeczywistością. Ale też mamy mnóstwo apokaliptycznych koncepcji, że politykom puszczą nerwy i w ruch ruszą atomówki i zagłada cywilizacji będzie efektem wojen atomowych. King w „Bastionie” pisał, że cywilizacje wykończy jakaś tajemnicza epidemia. W podobnym tonie wypowiada się Celine Minard w książce „Ostatni świat”, tam w tej koncepcji ludzie znikną niemal dnia na dzień. Przeżyje jeden, ten który był w kosmosie i spóźnił się na zagładę ludzkości. Był miliarderem, był mistrzem świata, był jedyny. Lem w „Kongresie futurologicznym” pisał, że załatwi nas klimat, tyle, że radykalne ochłodzenie.
Pisał też, że wcześniej czy później wykończy nas konsumpcjonizm, bo gospodarka nie da rady, bo zabraknie zasobów naturalnych. Clark w książce "Koniec dzieciństwa” zastanawia się czy w przyszłości ludzkość zostanie zmuszona do utworzenia jednego państwa, bo walka z zagrożeniami będzie wymagała zbiorowego, globalnego wysiłku, a małe państwa sobie nie poradzą. Czy epidemia koronawirusa potwierdza to założenie? I czy ludzkość czekają kolejne tego typu atrakcje i okaże się, że Clark pomylił się w swojej kalkulacji o jakieś 100 lat np. czyli nie aż tak dużo znowu? Tak czy siak nawet jak poradzimy sobie ze starymi zagrożeniami to zaraz jakąś tylną furtką wepchają się nowe i zabawa zacznie się od początku!
Czy tego typu odniesienia do koncepcji literackiej science fiction, w której przybyli kosmici i zrobili porządek na Ziemi i tym samym dowiedli, że my jesteśmy cieniasy i nie potrafimy sobie poradzić sami ze sobą. Myślę, że to ma sens, bo książka powstała w jakiejś konkretnej rzeczywistości, ledwo skończyła się II wojna światowa, na horyzoncie kisi się zimna wojna, i zagrożenie atomowe nie jest problemem wydumanym, raptem za 9 lat będzie kryzys kubański. Tak więc te refleksje dotyczące czasów aktualnych miały wpływ na to co będzie. I ten pesymizm, że my ludzie sobie nie poradzimy z pokojem na świecie, z dobrobytem, chorobami, i wieloma problemami, które ludzkość ma przez całą historię wszystkich cywilizacji. Czyli muszą istnieć jacyś Zwierzchnicy, którzy z łatwością poradzą sobie z problemami, które nam by zajęły kolejne tysiąc lat, o ile się sami nie wykończymy wcześniej.
Pytanie jakie zadają sobie nieliczni rebelianci jaki interes w tym mają w tym Zwierzchnicy, że przybyli do nas i jak na okupantów rządzą zaskakująco dobrze.
Odpowiedź jest dziwna, pokręcona, zrozumieć można wtedy jak ktoś czytał cykl „Odyseja kosmiczna” oraz „Odyseja czasu”, wtedy to się wydaje troszkę bardziej logiczne. Pierworodni, Zwierzchnicy, kolesie od Monolitów traktują kosmos niczym ogród. Ten Bóg – Ogrodnik, bo dla nas kosmici są niczym bogowie, pozbywa się zielska, wycina gałęzie, czasem całe drzewa nie rokujące nadziei, pielęgnuje te rośliny, które wydadzą ładne owoce i ogrodnik na nich zarobi. Z jednej strony jest to koncepcja filozoficzna, a tego typu atrakcji intelektualnych jest pełno w książkach Clarka. Ale też tego typu koncepcja jawnie odnosi się do przypowieści biblijnych. Więc można odnieść wrażenie, że sam autor nam wkręca, że po naszych ziemskich religiach nic nie zostanie, i będziemy budować nowe świątynie na cześć kosmitów. Inna bajka czy kosmitom to byłoby potrzebne. Mi przychodzi na myśl zarówno roboty z cyklu „Fundacja” Asimova z R Danaelem Olivavem, którzy byli genius loci ludzkości oraz ludzie z dawnej, bardzo zaawansowanej z cyklu „Assasins Creed” cywilizacji, awatar Junony i Minerwy, którzy opiekują się ludzkością, pomagają zapobiec zagładzie ludzkości, co przydarzyło się tej cywilizacji. Oni dali ludziom Jabłko Edenu i szereg innych artefaktów, które w niewłaściwy rękach są niebezpieczne, a we właściwych, czytaj asasynów, robią dużo dobrej roboty. Zwierzchnicy zostawili nam kilka olbrzymich statków kosmicznych, niewyobrażalnie wielkie ufo, z których sterują Ziemią, rzadko zapuszczając się na powierzchnię. Czyli rola Zwierzchników jest zbliżona jak R. Danaela Olivava oraz Minerwy i Junony, bo uważają, że ludzkość trzeba nakierunkować, żeby był z nas jakiś pożytek. Sam tytuł książki jest intrygujący, ale tego typu refleksję zachowam dla siebie, żebyście też mogli troszkę pogłówkować, o co w tym chodzi?
Na pewno o to, żeby czytelnikowi dać zdrowo do myślenia. I o to często chodzi w tych najlepszych, genialnych książkach, które na długo pozostają w pamięci czytelnika. Ta książka niewątpliwie do takich należy. Autor świetnie wykreował postaci, o ile nas ziemian jakoś poszło, bo autor zastosował pewne archetypowe analogie, a z kosmitami to już dużo trudniej było. Ale jakoś poszło. Zdecydowanie warto przeczytać. Polecam.
Clarke jest pisarzem znanym z serii „Odyseja kosmiczna”. Pierwsza część "Odyseja kosmiczna 2001” została genialnie sfilmowana, więc ten motyw przez większość z was moi drodzy czytelnicy jest zapewne kojarzony. Książka zatytułowana „Koniec dzieciństwa” jest również bardzo znaną i genialną książką tego autora. Istotna jest data napisania – 1953 r. . Autor usiłuje snuć...
więcej mniej Pokaż mimo to
Książka pt. "Równi Bogom", której autorem jest Isaac Asimov. Pisarz ten znany jest z genialnego cyklu "Fundacja" i jeszcze cyklu "Roboty". Tutaj mamy zupełnie oddzielną koncepcje sf, troszkę zakręconą, i interesującą. Z jednej strony mamy podejrzenie przyjaznych Obcych, którzy obdarowali nas darmową energią. Zapewne ten problem mają wszystkie byty myślące w wielu galaktykach i różnie sobie z tym radzą. Jak nie trudno się domyśleć ten fajny dar został przyjęty u nas z entuzjazmem. Tylko nieliczni głowią się nad tym, czy rzeczywiście nie tworzy to żadnego zagrożenia dla ludzkości i całej planety przecież. Jednak w tego typu kasandryczne wieści nikt nie chciał wierzyć. A tymczasem naukowcy odkrywają, że jakimś tajemniczym zbiegiem okoliczności ma to wpływ na nasze słońce. A jak nie trudno się domyśleć, ma to duży wpływ na nas. Wynika z tego, że darmowa energia taką nie jest i może doprowadzić do zagłady życia na Ziemi.
Książkę autor postanowił podzielić na trzy części, chociażby po to, żeby wyjaśnić jak do tego doszło. Skąd się ta koncepcja wzięła., itp. Naukowcy znaleźli kosmiczny artefakt, coś co u nas nie ma w ogóle racji bytu i udało im się z Obcymi nawiązać jakiś kontakt, dowiedzieli się o zastosowaniu na szeroką skalę darmowej energii, którą czym prędzej wdrożono u nas i wszyscy byli zadowoleni. Pompa pozytonowa zaczęła działać na pełną skalę, a że energia jest potrzebna, szybko doceniono jej zalety. Oczywiście o wadach nikt nie myślał, bo zapewne uznano, że da się je wliczyć w koszta. Tyle, że nikt, prawie nikt, nie przypuszczał nawet, że coś może pójść nie tak. Druga cześć dotyczy tego, że autor uległ prośbom licznych czytelników, żeby napisał coś o kosmitach, bo to będzie fajne. Tym sposobem mamy tu opisaną społeczność z odległej planety. Trzecia część jest również zaskakująca bo opowiada o grupce naukowców, która przeprowadziła się na Księżyc. Istnieje tam społeczność i ma się dobrze, jest na tyle samowystarczalna, że ziemska kuratela jest tam niepotrzebna zupełnie. To rzadko spotykany koncept w literaturze gatunku. Ma to o tyle znaczenie, że księżycowi naukowcy odkrywszy, że Ziemia się kończy, mówiąc dość kolokwialnie, ale treściwie zapewne, doszli do szalonego planu, że trzeba ocalić co się da i uciekać hen daleko w kosmos.
Wszystko to brzmi troszkę dziwnie, jakby to był zapis jakiejś galaktycznej afery. Ale czy takie było zamierzenie pisarza, że my ludzie przyszłości nie powinniśmy się pozbawiać inteligencji i wręcz być nie być frajerami, kompletnie tego nie wiem. Bo jednak z literackiego punktu widzenie to działa. Na pewno jest to specyficznym ekologicznym ostrzeżeniem, nie pierwszym i nie ostatnim w historii science fiction, że zagładę Ziemi zafundujemy sobie sami. Wynika z tego, że będziemy mieli zwyczajnego farta, jak istnieją jakieś inne planety, gdzie można żyć. No i oczywiście będą nas tam chcieli. Książka niewątpliwie jest ciekawa. Warto przeczytać.
Książka pt. "Równi Bogom", której autorem jest Isaac Asimov. Pisarz ten znany jest z genialnego cyklu "Fundacja" i jeszcze cyklu "Roboty". Tutaj mamy zupełnie oddzielną koncepcje sf, troszkę zakręconą, i interesującą. Z jednej strony mamy podejrzenie przyjaznych Obcych, którzy obdarowali nas darmową energią. Zapewne ten problem mają wszystkie byty myślące w wielu...
więcej Pokaż mimo to