-
ArtykułyKapuściński, Kryminalna Warszawa, Poznańska Nagroda Literacka. Za nami weekend pełen nagródKonrad Wrzesiński3
-
ArtykułyMagiczna strona Zielonej Górycorbeau0
-
ArtykułyPałac Rzeczypospolitej otwarty dla publiczności. Zobaczysz w nim skarby polskiej literaturyAnna Sierant2
-
Artykuły„Cztery żywioły magii” – weź udział w quizie i wygraj książkęLubimyCzytać61
Biblioteczka
2024-01-02
2023-12-27
Odpustowe oczko wyłowione z gnoju, choć w rzeczywistości najprawdziwszy klejnot! Objawiony niczym wyjście najady z jeziora. Krótkie to, a pot z czoła przy czytaniu spływa strumieniami. Satysfakcjonujący znój. Muszę przeczytać więcej Zyty.
Odpustowe oczko wyłowione z gnoju, choć w rzeczywistości najprawdziwszy klejnot! Objawiony niczym wyjście najady z jeziora. Krótkie to, a pot z czoła przy czytaniu spływa strumieniami. Satysfakcjonujący znój. Muszę przeczytać więcej Zyty.
Pokaż mimo to2022-12-22
Ptaszyna – chyba bezimienna lub przeoczyłam – użycza swój pseudonim tytułowi, po czym znika i na nowo pojawia się dopiero pod koniec powieści. W środku wiele o niej bez niej. Na scenę wychodzą za to wyrwani z rutyny i chwilowo uwolnieni od ciężaru dziecka „niestandardowego” rodzice – Antonina i Akacjusz. Stajemy się świadkami ich prowincjonalnych podrygów, pośród których przychodzi też do kilku cierpkich konstatacji. Na wierzch, niczym piana z dawno niesmakowanych trunków, wypływa gorycz i odsłania się fasadowość więzów ponoć najtrwalszych. Niezaprzeczalny, choć zwodniczy, urok kreślonych tu scen kryje w sobie brutalność małomiasteczkowego świata i jego mieszkańców. Dla powracającej z wywczasu Ptaszyny, symbolicznie dzierżącej klatkę ze sobą – uwięzioną ptaszyną w miniaturze, pozostał mi skurcz serca.
Gdyby przełożyć ujętą tu sytuację na dzisiejsze czasy, naturalnie niewiernie, to widzę ją w wielu domach z niepełnosprawnością. Przeklęci nie spoczną.
Rzadko proszę, ale podnieście i zdmuchnijcie kurz z tego brylancika – „Ptaszyny”.
Ptaszyna – chyba bezimienna lub przeoczyłam – użycza swój pseudonim tytułowi, po czym znika i na nowo pojawia się dopiero pod koniec powieści. W środku wiele o niej bez niej. Na scenę wychodzą za to wyrwani z rutyny i chwilowo uwolnieni od ciężaru dziecka „niestandardowego” rodzice – Antonina i Akacjusz. Stajemy się świadkami ich prowincjonalnych podrygów, pośród których...
więcej mniej Pokaż mimo to2022-12-10
Kolejna w roku 2022 pozycja z serii, która bez wymaganego ostrzeżenia ułożyła się w tę o matkach-córkach. Katarktyczna z wykrzyknikiem słowem. „Szara codzienność wyparcia”, „szary szlam nieszczęścia”. Dziki (fierce) zachwyt.
Kolejna w roku 2022 pozycja z serii, która bez wymaganego ostrzeżenia ułożyła się w tę o matkach-córkach. Katarktyczna z wykrzyknikiem słowem. „Szara codzienność wyparcia”, „szary szlam nieszczęścia”. Dziki (fierce) zachwyt.
Pokaż mimo toTomasi z Lampeduzy jest zwyczajnie niemożliwy! Na każdej stronie szykuje dla nas na tyle pyszny cytacik, że trudno powstrzymać się przed kompilowaniem („Potem rozmowa rozlała się na wiele nieprzydatnych strumyków”, „Na portretach tkwili niekochani zmarli, na fotografiach przyjaciele, którzy żyjąc, zranili, jedynie dlaczego nie zostali po śmierci zapomniani”, „żądni władzy, czyli, jak zwykle, próżnowania”, „[…] za ogromnymi krzewami bugenwilli, które przelewały poza mur ogrodzenia swoje kaskady biskupiego jedwabiu, udzielając w ciemności pozorów bogactwa całemu pałacowi”, „tym, co w trudzie i znoju pielgrzymowali przez jałową ziemię tych stronic”). Na dodatek należy on do darzonej estymą, aczkowiek rzadkiej, grupy pisarzy „samorecenzujących się”, przez co pozytywnie wpływających na gospodarkę czasową domorosłych cyfrowych opiniodawców. Arystokrata przede wszystkim pióra swoją jedyną powieść przedstawia następująco: „[jest] ironiczna, gorzka, niepozbawiona złośliwości, ale nieźle napisana”. W posłowiu do wydania Czułego Barbarzyńcy wyłowić też można inną sympatyczną wzmiankę: „miał pewność, że [książka] zasługuje na wydanie, ale upokarzała go myśl, że miałby sam za to płacić”. Przewracające strony palce lizać!
Tomasi z Lampeduzy jest zwyczajnie niemożliwy! Na każdej stronie szykuje dla nas na tyle pyszny cytacik, że trudno powstrzymać się przed kompilowaniem („Potem rozmowa rozlała się na wiele nieprzydatnych strumyków”, „Na portretach tkwili niekochani zmarli, na fotografiach przyjaciele, którzy żyjąc, zranili, jedynie dlaczego nie zostali po śmierci zapomniani”, „żądni władzy,...
więcej mniej Pokaż mimo to
Dynamicznie pisane opowieści dygresyjne, w których faktycznie dużo prania i suszenia. Nie jest to konieczne i grozi utratą pewnej przyjemności, niemniej można wyposażyć się w tablicę i czerwoną nitkę do profesjonalnego zaznaczania wszystkich zależności między postaciami oraz W postaciach.
To książka powstała z tego, co „Lu-czi-ja” – tak nieco chyba z romańska myślę o niej ciepło – zebrała w trakcie swojej drogi na szufelkę: „Żyłam tak długo tylko dlatego, żeby zapomnieć o przeszłości. Zamknąć drzwi przed żalem i wyrzutami i smutkiem. Jeśli wpuszczę je do środka, pofolguję sobie i uchylę te drzwi, to prask, otworzą się na oścież, wpuszczając fale bólu rozdzierające mi serce oślepiające wstydem tłukące filiżanki i butelki zrzucające słoiki rozbijające okna potykające się krwawo na rozsypanym cukrze i potłuczonym szkle przerażające łapiące za gardło, aż w końcu z ostatnim wzdrygnięciem i szlochem zamknę te ciężkie drzwi. Po raz kolejny zbieram kawałki”.
… a te układają się w zlepek nierzadko ekscentrycznych typów, muszących przedzierać się przez chaszcze osobliwych sytuacji, a to tak naprawdę nie w jednej, lecz w wielu Amerykach. Cudne. Wraz z parą z pralni i zapachem przychodni lekarskiej opisywanych przez „Lucziję” buchają pokłady statecznej czułości, dostojność, i nigdy gorycz.
Dynamicznie pisane opowieści dygresyjne, w których faktycznie dużo prania i suszenia. Nie jest to konieczne i grozi utratą pewnej przyjemności, niemniej można wyposażyć się w tablicę i czerwoną nitkę do profesjonalnego zaznaczania wszystkich zależności między postaciami oraz W postaciach.
To książka powstała z tego, co „Lu-czi-ja” – tak nieco chyba z romańska myślę o niej...
Nawet jeśli jest to powieść-list, w którym postać opowiada to, co kolejna opowiada, że otrzymała list, w którym opowiada, że otrzymała list, w którym następna postać… czytało się fantastycznie! Dosłownie sunęło saniami po gładkim lodzie przywoływanej tu na pierwszym planie zimowej krainy. Nie była to jednak bezrefleksyjna przejażdżka. Wynosi się z niej mnóstwo pytań i uwag na tematy fundamentalne. Nie trzeba ich przytaczać; na roztrząsanie ich zużyto już litry atramentu, a bardziej współcześnie – znaczące obszary przestrzeni dyskowej. Haczykiem, za który ja najbardziej chciałabym pociągnąć „Frankensteina”, jest postrzeganie innego oraz postrzeganie siebie i świata otaczającego z perspektywy owego innego. Nie jestem w tym odosobniona. Jak pokazują tylko pobieżne wyniki wyszukiwania, powieść Shelley – w rzeczywistości zupełnie odległa od tego, jak przedstawia się jej główne wątki w popkulturze – już dawno została wciągnięta na listę lektur studiów o niepełnosprawności. Pewnie nie dla wszystkich, ale wg mnie e k s cy t u j ą c e.
Nawet jeśli jest to powieść-list, w którym postać opowiada to, co kolejna opowiada, że otrzymała list, w którym opowiada, że otrzymała list, w którym następna postać… czytało się fantastycznie! Dosłownie sunęło saniami po gładkim lodzie przywoływanej tu na pierwszym planie zimowej krainy. Nie była to jednak bezrefleksyjna przejażdżka. Wynosi się z niej mnóstwo pytań i uwag...
więcej mniej Pokaż mimo toJeśli nie ŻYCIA, to, nie tylko ze względu na osobliwy tytuł, książka roku (2020), której wybrane fragmenty zamierzam utrwalić w pamięci na stałe, by następnie móc je z żarem i na wyrywki cytować niczym Świadkini Jehowy Pismo. Wprawdzie forma aforystyczna wyraźnie lepiej leży O Fernando niż kawałki w zamyśle eseistyczne, to nawet te szarże i galopy pod koniec zlizywałam ze smakiem z każdej wydrukowanej litery. Czułam, jakby Pessoa jako Soares pisał moją duszę.
Jeśli nie ŻYCIA, to, nie tylko ze względu na osobliwy tytuł, książka roku (2020), której wybrane fragmenty zamierzam utrwalić w pamięci na stałe, by następnie móc je z żarem i na wyrywki cytować niczym Świadkini Jehowy Pismo. Wprawdzie forma aforystyczna wyraźnie lepiej leży O Fernando niż kawałki w zamyśle eseistyczne, to nawet te szarże i galopy pod koniec zlizywałam ze...
więcej mniej Pokaż mimo toFaks z Amsterdamu, który przeszedł też przez łącza w Afryce: Michelu H., przesuń się, bowiem to Arnon Grunberg rozsypał puzzle, zaprosił czytelnika do „zabawy” i przy okazji napisał najbardziej obrazoburczą, obślizgłą i zarazem fascynującą książkę o chorobie toczącej białego Europejczyka z klasy średniej, jaką dane mi było w (ostatnim czasie) przeczytać.
Faks z Amsterdamu, który przeszedł też przez łącza w Afryce: Michelu H., przesuń się, bowiem to Arnon Grunberg rozsypał puzzle, zaprosił czytelnika do „zabawy” i przy okazji napisał najbardziej obrazoburczą, obślizgłą i zarazem fascynującą książkę o chorobie toczącej białego Europejczyka z klasy średniej, jaką dane mi było w (ostatnim czasie) przeczytać.
Pokaż mimo toOdsłanianie zamalowanych powierzchni muralu historii Polski. Czułabym się jak intruz, próbując komentować treść. Zatem tylko krótko o formie: trudno uwierzyć, że tak fantastycznie napisana książka jest przekładem, nawet jeśli potwierdza to nazwisko tłumacza dumnie przytwierdzone do okładki.
Odsłanianie zamalowanych powierzchni muralu historii Polski. Czułabym się jak intruz, próbując komentować treść. Zatem tylko krótko o formie: trudno uwierzyć, że tak fantastycznie napisana książka jest przekładem, nawet jeśli potwierdza to nazwisko tłumacza dumnie przytwierdzone do okładki.
Pokaż mimo to
Rozczarowując przede wszystkim siebie, muszę użyć kliszy, którą porysowano słowami: nieważne, co napisze się o książce, i tak wyda się to skarlałe wobec jej urody. Zdanka o „Zimowym królestwie” Larkina wypadną nijako w porównaniu do zdań zamieszczonych w „Zimowym królestwie” Larkina, odcyfrowanych na dodatek z uwagą i znastwem przez Jacka Dehnela. Jak donoszą w posłowiu, poeta, który porzucił prozę, dzielił się następującymi refleksjami: „powieść powinna być rozproszonym wierszem”, a o niedokończonych powieściach mawiał: „były to przerośnięte wiersze”. Te dwie zestawione ze sobą opinie najlepiej oddają konstrukcję utworu. Centralne role odgrywają w nim złudnie nieodgadniona Katherine, wraz z napierającymi na nią drugoplanowymi figurami z jej kiedyś i teraz; właśnie czas i klimat. Można wspomnieć motyw biblioteczny, i jeszcze ten zakopany głębiej, dojmujący tym bardziej, im dłużej się o nim milczy – wojny i Zagłady.
Larkin cyzeluje, mimo młodego wieku w chwili pisania razi wirtuozerią, uplastycznia, stopniuje, przyciemnia, czyni sprawy niejednoznacznymi dla czytelnika, jak i tworzonych postaci. Za sprawą swojej książki, parafrazując Camus, w środku zimy odkrywa niezwyciężone lato, czyli rozejm po walce oczekiwań z rzeczywistością.
Rozczarowując przede wszystkim siebie, muszę użyć kliszy, którą porysowano słowami: nieważne, co napisze się o książce, i tak wyda się to skarlałe wobec jej urody. Zdanka o „Zimowym królestwie” Larkina wypadną nijako w porównaniu do zdań zamieszczonych w „Zimowym królestwie” Larkina, odcyfrowanych na dodatek z uwagą i znastwem przez Jacka Dehnela. Jak donoszą w posłowiu,...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-10-02
2013-01-06
Pasjonująca powieść, napisana fantastycznym, niebanalnym, niemal poetyckim językiem. W tym miejscu również należałoby skierować ukłony w stronę zwyczajowo pomijanego w takich sytuacjach, czyli do tłumacza. Sama Zeh fabułę tka sprawnie, w sposób wciągający. Do tego inteligentnie wplata w nią nawiązania filozoficzne, literackie i językowe aluzje, niedomówienia, zapraszające czytelnika do ich rozszyfrowania. Gra bowiem toczy się tu zdecydowanie na dwóch poziomach, tym wewnątrz książki, jak i tym między tekstem a jego czytelnikiem. Dodać jeszcze można, iż ta wywodząca się z Bonn pisarka nie mogła wybrać lepszego nazwiska dla nauczającego języka niemieckiego Polaka (!) niż Smutek. Tutaj też znalazłam niezwykle adekwatny opis mojej średniej szkoły, zaskakująco bliźniaczo podobnej (minus geniusze w typie Ady) do książkowej, oraz dowiedziałam, że należałam/należę do młodzieży/pokolenia "last-call". Jaka to ulga, gdy ktoś opisze coś trafniej, krwiściej od ciebie samego. Od czasu lektury "Wymazywania" Bernharda nic innego nie potrząsnęło mną w tak gwałtowny sposób. Na pewno powrócę do "Instynktu gry", bo nadal tkwią tam nurtujące mnie pytania, ich wielość niełatwo ogarnąć. Będę szukać owego pęknięcia, w którym dawne wartości ustępują miejsca pragmatyzmowi.
Pasjonująca powieść, napisana fantastycznym, niebanalnym, niemal poetyckim językiem. W tym miejscu również należałoby skierować ukłony w stronę zwyczajowo pomijanego w takich sytuacjach, czyli do tłumacza. Sama Zeh fabułę tka sprawnie, w sposób wciągający. Do tego inteligentnie wplata w nią nawiązania filozoficzne, literackie i językowe aluzje, niedomówienia, zapraszające...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-05-25
Zdaje się, że przez efemeryczność swojej treści i formy książka ta nie chce, by o niej pisano. Zwłaszcza w takim wypadku mnożenie słów na temat wyborowego zbioru słów wydaje się nadzwyczaj niewłaściwe. Warto jednak nagiąć reguły i wyróżnić długą, wielokrotnie złożoną frazę, którą Sebald (i tłumacz) operuje z fenomenalną lekkością, płynąc od jednego wątku do drugiego przez zrównane ze sobą przeszłość, przeszłość zaprzeszłą i teraźniejszość, raz po raz zanurzając się wprawdzie w głębokie dygresje. Rozczulają wielokrotne zakreślenia typu: „Maximiliam opowiadał, wspominała Vera - mówił Austerlitz”. Tu fenomeny tzw. wyższe - nauka, technika, architektura, literatura etc. - sąsiadują najswobodniej z tymi podlejszymi: raz protagoniści spotykają się w McDo, po czym kilka linijek niżej całkiem naturalnie pada dumne „ukończył był”. Refleksje na sprawy ważkie i ostateczne nie gardzą pojawiającym się gdzieniegdzie towarzystwem drobnych uszczypliwości: moja ulubiona to ta występująca przy opisie gmachu Bibliothèque Nationale i jej sprawcy - François Mitterrand(a), „prezydenta o aspiracjach faraona”. Jakże to równomiernie wycyzelowane, co jednak nie przeszkadza niedomknięciu całości. A tyczy się ona oczywiście iluzoryczności czasu, duchów (konkretniej 1 ducha - Austerlitza) oraz cienia rzuconego na tak przemierzaną tu we wszystkich kierunkach Europę; cienia, choć opisanego w detalu, niewymienionego wprost ani z nazwy rozpoczynającej się na „z”, ani od litery „h” czy innej na niej też się kończącej.
Zdaje się, że przez efemeryczność swojej treści i formy książka ta nie chce, by o niej pisano. Zwłaszcza w takim wypadku mnożenie słów na temat wyborowego zbioru słów wydaje się nadzwyczaj niewłaściwe. Warto jednak nagiąć reguły i wyróżnić długą, wielokrotnie złożoną frazę, którą Sebald (i tłumacz) operuje z fenomenalną lekkością, płynąc od jednego wątku do drugiego przez...
więcej mniej Pokaż mimo to2015-11-24
„Bez opamiętania” nie znajdowało się na żadnej z moich list lektur do pilnego przeczytania; zaciekawiona jednak zdaniem mamy wzięłam je z jej bibliotecznego nalotu (chłopcy nie pożyczają książek od mam, niezobowiązująco dumam na marginesie, stanowiącym nawias). Rzecz jasna, jak każdy dobrze szanujący się współczesny czytelnik, MUSIAŁAM sprawdzić, z czym będę mieć do czynienia. Oczywiście od razu trafiłam na plotkarski swąd związany z Roy'em Anderssonem, którego „Pieśni z drugie piętra” należą do moich lubianych ruchomych obrazków ostatnich lat. Plota na poziomie, brew wzniesiona na odpowiednio wysoki poziom, a więc rzucam się na litery. Ląduję i:
Chciałabym skreślić kilka slow na temat tej nadzwyczajnej książki, która wywarła na mnie niemałe wrażenie. Brakuje mi jednak narzędzi, wiec ograniczę się tylko do szczodrego stwierdzenia, że jest ona jednym z najlepszych tekstów o uczuciu („miłość” do zbyt problematyczne do użycia słowo), z jakim było mi dane obcować. Mimo że językowo pozycja może wydać się oschła, to właśnie w tej oszczędnej gospodarce zarządzania emocjami oraz odarciu z sentymentalizmu tkwi jej siła. Paradoksalnie, pochylanie się nad każdym szczegółem opisywanej relacji z laborancką dokładnością roznieca pasję. Ogień trawi nas za sprawą pieczołowitego wypunktowania trajektorii związku Ester Nilsson i Hugo Raska, będącego dumnym posągiem niedopowiedzeń, podwójnych standardów i najpospolitszej niesprawiedliwości. To prawdziwie gorący romans tkany logiką autorki, choć naturalnie nie bohaterki. Kolejny też casus nie tego CO, ale JAK się opisuje.
„Bez opamiętania” nie znajdowało się na żadnej z moich list lektur do pilnego przeczytania; zaciekawiona jednak zdaniem mamy wzięłam je z jej bibliotecznego nalotu (chłopcy nie pożyczają książek od mam, niezobowiązująco dumam na marginesie, stanowiącym nawias). Rzecz jasna, jak każdy dobrze szanujący się współczesny czytelnik, MUSIAŁAM sprawdzić, z czym będę mieć do...
więcej mniej Pokaż mimo to
Książeczka, na którą składa się mało słów*; zasługująca na to, by poświęcić ich jej o wiele więcej. Mimo wspomnianego (niewątpliwie zamierzonego) ubóstwa tekstu, i jego fragmentaryczności czy wręcz rozbicia, bardzo to gęsta, bogata w warstwy proza. Agneta Pleijel akcję kreśli delikatnie ołówkiem, następnie ściera, tak by pozostał z niej tylko ślad, odciśnięta linia, na której zawiesza wszystko, co ważniejsze od pojedynczych wydarzeń lub chronologii - pragnienia, tęsknoty, rozczarowania, złudzenia, żal, pasje, czułość. Człowieczeństwo, innymi górnolotnymi słowy. Pozornie będący (w) centrum powieści romans nie jest tu tym, co ma rozpalać serca, stanowić unikalną wartość; służy bardziej do konfrontacji z samym sobą, własną przeszłością i próby uwolnienia się od tych ciężarów. Zresztą, uczuciami, których ukazanie najbardziej udało się autorce, nie są te powszechnie obwołane mianem „romantyczne”, tylko te związane z rodziną, rodzicami, czyli pierwszą (naj)ważniejszą relacją nawiązywaną w życiu. Lektura potrafi wywołać u czytelnika różnorakie objawy fizjologiczne, i muszę się przyznać, że nigdy wcześniej oczy nie zaszkliły mi się tak jak w trakcie czytania „Zimy w Sztokholmie”. Ponadto, nie sądziłam, że możliwe jest jeszcze ciekawe pisanie o Rimbaud. Mądra, co kuriozalnie rzadko wyrywa mi się w odniesieniu do książki.
*Z łatwością da się „obalić” podczas kilkunastogodzinnego rejsu do Sztokholmu. Do ucha dla towarzystwa wprowadzić można przewijające się między stronami Suity na wiolonczelę Bacha w wykonaniu Pablo Casalsa, ponoć śpiewającą na leżąco Stinę Nordenstam i Molly Nilsson. Jonathan Johansson ze swoim „Stockholmem” pewnie okaże się zbyt skoczny.
Książeczka, na którą składa się mało słów*; zasługująca na to, by poświęcić ich jej o wiele więcej. Mimo wspomnianego (niewątpliwie zamierzonego) ubóstwa tekstu, i jego fragmentaryczności czy wręcz rozbicia, bardzo to gęsta, bogata w warstwy proza. Agneta Pleijel akcję kreśli delikatnie ołówkiem, następnie ściera, tak by pozostał z niej tylko ślad, odciśnięta linia, na...
więcej mniej Pokaż mimo to
Na polskiej glebie odpowiednikiem „Wyjścia z Egiptu” może być „Ogród pamięci” Joanny Olczak-Ronikier. Mają wspólne: rodzinę, żydostwo i tułactwo. Na tym koniec analogii; ujęcie wspólnych motywów jest w obydwu pozycjach dość odmienne. Podczas gdy polska autorka dąży do nadania projektowanemu w książce krajobrazowi możliwie najbardziej idealnego kształtu, Aciman rzędy wyznacza raczej niedbale, nie wyrywa chwastów, raczej zostawia je nienaruszone, do kontemplacji - przodkowie pozostają pełni uprzedzeń, niepoprawni; zawiłości i animozje, rządzące tamtym światem i ludźmi, wyjaśnia na podstawie codziennych mikro zdarzeń, scenek. Wydaje się w nic nie ingerować (to złudzenie, oczywiście), obserwuje tylko. Przez to emocje wywoływane przykładowo przez niewypowiedzianą wprost niewierność ojca, konflikty wewnątrzrodzinne czy głuchotę matki, uderzają w czytelnika ze zdwojoną siłą. Relacja André Acimana, choć neutralna, niepozbawiona jest nostalgii i dystyngowanego smutku. Pięknie utkana piękna przypowieść.
Jak dobrze, że na nią trafiłam drogą: ulubiony grajek Sufjan daruje nowe piosenki na ścieżkę dźwiękową filmu Luki Guadagnino "Call Me By Your Name", będącą adaptacją książki niejakiego André Acimana pod tym samym tytułem. Ta lektura tymczasowo dla mnie niedostępna, sięgam zatem po to, co łatwiej dosięgnąć. Jak starałam się udowodnić powyżej, nie rozczarowuję się. Czytelnicze życie prowadzę właśnie dla takich zbiegów okoliczności.
Na polskiej glebie odpowiednikiem „Wyjścia z Egiptu” może być „Ogród pamięci” Joanny Olczak-Ronikier. Mają wspólne: rodzinę, żydostwo i tułactwo. Na tym koniec analogii; ujęcie wspólnych motywów jest w obydwu pozycjach dość odmienne. Podczas gdy polska autorka dąży do nadania projektowanemu w książce krajobrazowi możliwie najbardziej idealnego kształtu, Aciman rzędy...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-07-19
Każda krytyka, w tym te dwie naprędce skreślone frazy, nie sprowadzająca się wyłącznie do komiksowej kratki, w której z głowy bohatera wychodzą pioruny, świadczące o przepaleniu zwojów - a za tym literackim potarganiu i ostatecznym umysłowym unicestwieniu pod wpływem lektury - uwłacza tej NIESAMOWITEJ, ujmująco szorstkiej, przewrotnej i niejasnej, a jednak napisanej z imponującą dycypliną, Powieści o triumfie i zarazem porażce pisania w cieniu katastrofy. Nieważne jak niesłusznie pompatycznie to zabrzmi, ale furkot wydawany przez kartki Ágoty Kristóf chce wyrazić: jedyną prawdą jest literatura, nawet jeśli ona sama prawdy nie oddaje, wręcz nie powinna.
Każda krytyka, w tym te dwie naprędce skreślone frazy, nie sprowadzająca się wyłącznie do komiksowej kratki, w której z głowy bohatera wychodzą pioruny, świadczące o przepaleniu zwojów - a za tym literackim potarganiu i ostatecznym umysłowym unicestwieniu pod wpływem lektury - uwłacza tej NIESAMOWITEJ, ujmująco szorstkiej, przewrotnej i niejasnej, a jednak napisanej z...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-04-25
Z największym ukontentowaniem donoszę, iż zawartość książki (fragmentami niełatwej w lekturze [przypis jako wyzwanie], lecz całkowicie rozkosznej [mimo zrostu rozczarowania i rozpaczy nad rasą ludzką, z jakiego musiała powstać]) da się podsumować ulubionym i nierzadko nadużywanym cytatem z wiersza e.e. w tłum. Stasia: „Ludzkości, kocham Cię, bo chowasz sekret życia w gaciach; zapominasz i siadasz na nim”. Jeśli taka rekapitulacja nie wystarcza, odsyłam do książki, strona bodaj 173, w której DFW rozlicza sam siebie ze swojego pisania, zwracając się do czytelnika, będącego nim samym, choć w rzeczywistości to MY, a jednak ON.
Z największym ukontentowaniem donoszę, iż zawartość książki (fragmentami niełatwej w lekturze [przypis jako wyzwanie], lecz całkowicie rozkosznej [mimo zrostu rozczarowania i rozpaczy nad rasą ludzką, z jakiego musiała powstać]) da się podsumować ulubionym i nierzadko nadużywanym cytatem z wiersza e.e. w tłum. Stasia: „Ludzkości, kocham Cię, bo chowasz sekret życia w...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-03-10
Jeśli tak jak jak podpisany niżej/wyżej/obok czytelnik zbieracie skrawki o dużym stężeniu przewrotności i makabrycznej ironii, takie jak: 1. Lech Wałęsa wraz z Philipem Rothem na fali festiwalu Solidarności zapraszają Żydów z powrotem do Polski („Operacja Shylock”, Philip Roth). 2. dybuk Dżyngis Cohn symbiotycznie egzystuje W swoim oprawcy, komisarzu SS, niejakim Schatzu („La danse de Gengis Cohn”, Romain Gary). 3. Anna Frank przeżywa wojnę i dożywa dorosłych lat w amerykańskim ukryciu („Cień pisarza”, ponownie Roth). - to historia żywego Brunona Schulza, który ucieka z Drohobycza do Gdańska, by tu w Dworze Artusa poślinić obraz „Krzyk” Edwarda Muncha, jak najbardziej nadaje się dla was. A to dopiero pierwszy rząd schodów prowadzący do tego czułego pomnika transtekstualności zbudowanego ku czci Ocalałych, dzieci Ocalałych, a zatem drugiego pokolenia; młodego państwa Izrael, kraju TAM, mocy pisania; słowa, które piszemy, w którym jesteśmy, przez które jesteśmy pisani. Do tego w roli epizodycznej jako on sam pojawia się Witold Tyloch. Hebraistyczna fala. Fantastyczne, fanatyczne przedsięwzięcie.
PS Przepraszam za zawarty tu chaos interpunkcyjny.
Jeśli tak jak jak podpisany niżej/wyżej/obok czytelnik zbieracie skrawki o dużym stężeniu przewrotności i makabrycznej ironii, takie jak: 1. Lech Wałęsa wraz z Philipem Rothem na fali festiwalu Solidarności zapraszają Żydów z powrotem do Polski („Operacja Shylock”, Philip Roth). 2. dybuk Dżyngis Cohn symbiotycznie egzystuje W swoim oprawcy, komisarzu SS, niejakim Schatzu...
więcej mniej Pokaż mimo to
Rozebrać się ze wszelkiej metafory, spruć ozdobniki, zwinąć sentymentalizm. Przejść do kolejnej sali i pod mikroskopem spojrzeć na relacje rodzinne chłodnym okiem analityka laboratoryjnego. W raporcie przekazać c a ł o ś ć za pomocą minimum środków. Louise Glück pisząc nic, mówi wszystko.
Rozebrać się ze wszelkiej metafory, spruć ozdobniki, zwinąć sentymentalizm. Przejść do kolejnej sali i pod mikroskopem spojrzeć na relacje rodzinne chłodnym okiem analityka laboratoryjnego. W raporcie przekazać c a ł o ś ć za pomocą minimum środków. Louise Glück pisząc nic, mówi wszystko.
Pokaż mimo to