-
ArtykułyAtlas chmur, ptaków i wysp odległychSylwia Stano2
-
ArtykułyTeatr Telewizji powraca. „Cudzoziemka” Kuncewiczowej już wkrótce w TVPKonrad Wrzesiński5
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 17 maja 2024LubimyCzytać358
-
Artykuły„Nieobliczalna” – widzieliśmy film na podstawie książki Magdy Stachuli. Gwiazdy w obsadzieEwa Cieślik3
Biblioteczka
2023-12-24
2022-07-01
Z racji tego, że poniekąd należę do branży OzN i pewnie mogłabym też nazwać siebie „polityczną weganką”, książka powinna zrobić na mnie o wiele większe wrażenie. Przy większości argumentów tego korzystnie niezbyt rygorystycznie naukowego eseju sunę z Sunaurą Taylor w jednym pochodzie, pod bliźniaczo podobnymi transparentami. Uprzejmie ignoruję również jej brak alternatywnych rozwiązań na przytaczane głosy, z którymi się nie zgadza. Jednak na pierwszy plan, gdy myślami wracam do tej pozycji, nieustannie wybija się jej mówienie o wszystkich niepełnosprawnościach przez perspektywę swojej jednej! własnej, do tego przeżywanej – zarówno zresztą jak i weganizm – w określonych, uprzywilejowanych warunkach, w konkretnym miejscu na świecie. Tutaj nasz marsz rozchodzi się w boczne uliczki.
Z racji tego, że poniekąd należę do branży OzN i pewnie mogłabym też nazwać siebie „polityczną weganką”, książka powinna zrobić na mnie o wiele większe wrażenie. Przy większości argumentów tego korzystnie niezbyt rygorystycznie naukowego eseju sunę z Sunaurą Taylor w jednym pochodzie, pod bliźniaczo podobnymi transparentami. Uprzejmie ignoruję również jej brak...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-11-11
Książka w wersji do ucha upłynęła mi jak życie na roli: szybko, ale w odróżnieniu od harujących na niej wiekami chłopek, chłopów i chłopskich dzieci – lekuchno. Zbyt przesadnie nawet, w związku z czym moje refleksje są znikome. Uwaga ożywała szczególnie, gdy to nie Kuciel-Frydryszak, a tytułowe bohaterki za sprawą zachowanych relacji czy konkursowych pamiętników odzywały się własnym głosem. Wyostrzenie występowało również przy fragmentach relacjonujących służbę Polek wiejskich na francuskiej glebie, bo ten epizod był mi niewystarczająco znany.
Nie powiedziałabym, że to faktycznie „doskonały reportaż!”, ale bez wątpienia książka ważna, czy to w kontekście ogólnoradowego procesu rekonstrukcji tożsamościowej czy też herstorii. Upewniła mnie w przekonaniu, że gdybym w minionych czasach miała cień wyboru, wolałabym zostać zakonnicą. O ile w okolicznościach wiejskich byłoby to w ogóle możliwe. Pewnie nie?
Książka w wersji do ucha upłynęła mi jak życie na roli: szybko, ale w odróżnieniu od harujących na niej wiekami chłopek, chłopów i chłopskich dzieci – lekuchno. Zbyt przesadnie nawet, w związku z czym moje refleksje są znikome. Uwaga ożywała szczególnie, gdy to nie Kuciel-Frydryszak, a tytułowe bohaterki za sprawą zachowanych relacji czy konkursowych pamiętników odzywały...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-11-11
Pop-pańszczyzna! Łatwo wpada, głębią – solidniejszym ukontekstowieniem czy bogatym rysem historycznym – nie grzeszy. Trudno pozbyć się wrażenia, że argumenty są tu podane tak, by pasowały do ukształtowanej z góry tezy. Arbitralność autora gryzie jak sznurek konopny.
Pop-pańszczyzna! Łatwo wpada, głębią – solidniejszym ukontekstowieniem czy bogatym rysem historycznym – nie grzeszy. Trudno pozbyć się wrażenia, że argumenty są tu podane tak, by pasowały do ukształtowanej z góry tezy. Arbitralność autora gryzie jak sznurek konopny.
Pokaż mimo to2023-11-02
Przez szmaty do prawdy, czyli do wierniejszego obrazu życia obozowego. I do zmiany perspektywy, bo jak pisze Sulej (autorefleksja o dziele w dziele niezmiennie na plus): „pamięć o Holokauście to wciąż najczęściej pamięć konwencjonalna, męska o śmierci, nie zaś pamięć kobieca o życiu, która zajmuje się ciałem, przedmiotami, wreszcie – strojem; to pamięci męskiej wydaje się niegodne”. Niepotrzebnie zwlekałam z przywdzianiem „Rzeczy osobistych”, a zrobione są solidnie. Podobno tylko, mimo powoływania się na wielogłos źródeł, autorka zamieszcza odwrotnie mało przypisów, ale ciężko mi zweryfikować. Czytałam uchem. Warto będzie wrócić w papierze.
Przez szmaty do prawdy, czyli do wierniejszego obrazu życia obozowego. I do zmiany perspektywy, bo jak pisze Sulej (autorefleksja o dziele w dziele niezmiennie na plus): „pamięć o Holokauście to wciąż najczęściej pamięć konwencjonalna, męska o śmierci, nie zaś pamięć kobieca o życiu, która zajmuje się ciałem, przedmiotami, wreszcie – strojem; to pamięci męskiej wydaje się...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-11-02
Chciałabym, nawet niekoniecznie teatralnie, udać zaskoczenie i wyrazić oburzenie wobec zawartości „Płuczek”, ale na przeszkodzie stanęła mi wcześniejsza świadomość opisywanych w nich wydarzeń. Zatem bez skazanych na porażkę prób paraaktorskich dokonuję szybkiego przeskoku do okrojonej części formalnej. Sam reportaż początkowo wadził mi wyraźnie pobrzmiewającym moralizatorskim tonem, chcącym wymusić na rozmówcach no-właśnie-co! Później rozwijał się już poprawnie, budząc właściwą treści drżączkę.
Chciałabym, nawet niekoniecznie teatralnie, udać zaskoczenie i wyrazić oburzenie wobec zawartości „Płuczek”, ale na przeszkodzie stanęła mi wcześniejsza świadomość opisywanych w nich wydarzeń. Zatem bez skazanych na porażkę prób paraaktorskich dokonuję szybkiego przeskoku do okrojonej części formalnej. Sam reportaż początkowo wadził mi wyraźnie pobrzmiewającym ...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-10-31
Fascynujące świadectwo napisane przez osobę uważną, prawą katoliczkę z protestanckiego kraju, a także koleżankę po wojennym fachu Astrid Lindgren – cenzorkę listów (też bym podczytała, może w bardziej sprzyjających okolicznościach). Pocztówka z Rosji najbarwniejsza i trzymająca w napięciu, bardzo pożywna strawa reporterska, chyba wciąż oddająca żywego ducha narodu – znaczące „ekhm”. Japonia podobnie ciekawie uchwycona, ale już Sigridowa ewaluacja innych krajów Europy/graczy wojennych (Niemcy obłąkani, Anglia czysta duchem, we Francji i we Włoszech antysemityzm znikomy – zniesmaczone emoji słowem) za daleko posunięta i nietrafiona. Niemniej warto „Odzyskać przyszłość”, podróżując z Undset w przeszłość (🥴).
Fascynujące świadectwo napisane przez osobę uważną, prawą katoliczkę z protestanckiego kraju, a także koleżankę po wojennym fachu Astrid Lindgren – cenzorkę listów (też bym podczytała, może w bardziej sprzyjających okolicznościach). Pocztówka z Rosji najbarwniejsza i trzymająca w napięciu, bardzo pożywna strawa reporterska, chyba wciąż oddająca żywego ducha narodu –...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-06-05
Zachwytem na penisem pokonamy patriarchat! Tak, z impetem spłaszczając, można by opisać eseistyczny wysiłek bell hooks. Gdyby jednak dać rozwinąć się tej myśli – oto mamy mądrą i głęboko refleksyjną, napisaną terapeutycznym, choć w najlepszym znaczeniu, tonem pracę na temat „ustroju” unieszczęśliwiającego nas wszystkie i wszystkich. Czas, który upłynął od jej powstania zweryfikował wprawdzie niektóre założenia (przykładowo: wychowanie feministyczne nie czyni z chłopców/mężczyzn feministów; istnieje wiele przykładów na to, jak deklarując wsparcie kobiet, grają kartą męskiego przywileju) i treść prosi się o aktualizację lub choćby posłowie. Jednak „Will to change” – zignoruję nieinkluzywny polski tytuł – pozostaje istotnym kamieniem milowym i punktem wyjścia do dalszych studiów nad dławiącym nas systemem.
Zachwytem na penisem pokonamy patriarchat! Tak, z impetem spłaszczając, można by opisać eseistyczny wysiłek bell hooks. Gdyby jednak dać rozwinąć się tej myśli – oto mamy mądrą i głęboko refleksyjną, napisaną terapeutycznym, choć w najlepszym znaczeniu, tonem pracę na temat „ustroju” unieszczęśliwiającego nas wszystkie i wszystkich. Czas, który upłynął od jej powstania...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-06-05
Mapa i terytorium. Pomagają studiować perspektywę i wpatrywać się aktywnie tak, by przystosowana już do raportów wojennych uwaga nie straciła ostrości. Oby jak najszybciej stały się tylko pamiątką z czasu.
Mapa i terytorium. Pomagają studiować perspektywę i wpatrywać się aktywnie tak, by przystosowana już do raportów wojennych uwaga nie straciła ostrości. Oby jak najszybciej stały się tylko pamiątką z czasu.
Pokaż mimo to
Susan według Sigrid. Gładko, lekkostrawnie, anegdotycznie; niby wyczuwa się tu ambicje do znaczenia więcej, ale brak też jakichkolwiek starań. Zdecydowanie bliżej temu studium Sigrid nad Susan do tekstów typu „profile” z nabłyszczonych, śliskich stron Vanity Fair czy Interview niż do większej literatury.
Sontag niemniej zapewne ucieszyłaby się, że zgodnie z zasadą 1 książka w 1 dzień wspomnienia o niej można przeczytać właśnie w tak krótkim czasie i jeszcze coś dorzucić na drugą nóżkę. Zaraz potem fukałaby, czytając przykładowo: „Bardziej pewny siebie pisarz nie byłby równie uzależniony od słownika wyrazów bliskoznacznych, jak Susan”, z czym oczywiście, Sigrid, zgodzić się nie mogę. Sama na hasło: słownik wyrazów bliskoznacznych, myślę: pokora, ale wiem również, że trzeci głos dodałby: snobizm. (Optyka, głupcze!).
Najczulej i językiem S(z)ekspira określiłabym sigridowe „Sempre Susan” mianem starcia judgy bitch vs judgy bitch, choć to pojedynek skrajnie jednostronny, przez co zabawa widza jest zdecydowanie mniejsza.
Susan według Sigrid. Gładko, lekkostrawnie, anegdotycznie; niby wyczuwa się tu ambicje do znaczenia więcej, ale brak też jakichkolwiek starań. Zdecydowanie bliżej temu studium Sigrid nad Susan do tekstów typu „profile” z nabłyszczonych, śliskich stron Vanity Fair czy Interview niż do większej literatury.
Sontag niemniej zapewne ucieszyłaby się, że zgodnie z zasadą 1...
2015-05-13
Takie tam impresje:
Przy lekturze człek czuje się jak jakiś slum-turysta, którego LeDuff rzuca na miejskie zgliszcza, wyposażonego jedynie w zdezaktualizowane urządzenie GPS. Po omacku suniemy więc po kartach książki, potykając się co krok o buty tego ostatniego poczciwego kowboja żurnalistyki („Podjąłem się tego zadania, bo wiedziałem, że w tym znieczulonym na przemoc mieście nie weźmie go na siebie nikt inny”), naturalnie nie bez domieszki arogancji („Zabawne, że dziennikarze z innych krajów są jeszcze większymi dupkami niż ich amerykańscy koledzy”), który co prawda posiada niezły nos do niuchania potencjalnych opowiastek sensacyjnych, za to nie dysponuje talentem do przedstawienia głębszej analizy, czy choćby pocieniowania swojej raczej dwukolorowej (sic) narracji. I proszę wybaczyć średnio zaawansowaną znieczulicę, Charlie LeDuff, ale przez narodziny w czasach minionego reżimu i pamięć o latach transformacji, serwowane z trwogą informacje o niedoborach (ludzkich i materialnych) w służbach porządku publicznego, mogę potraktować tylko wzruszeniem ramion. Z kolei przy podjętych w „Detroit” decyzjach translatorycznych może unieść się niejedna brew (najchętniej prawą) - przekładanie nazw własnych i pseudonimów, ale już nie związków frazeologicznych i pozostawienie ich surowych, przetłumaczonych słowo w słowo? Dyskusyjni „luzerzy”? Frapujące, doprawdy. Jak mniemam, takich pisanych żurnalistycznym amerykańskim żargonem opowieści z pierwszej linii frontu nie przekłada się łatwo - w polszczyźnie wychodzą one po prostu zastanawiająco i dziwacznie - jednak w kilku miejscach miałam poważne wątpliwości do tego, czy tłumacz w pełni oddaje intencje autora.
Rzucając już ostatnie spojrzenie na „Detroit” - jeśli czytanie wzbogaci się (albo zagluszy) o dźwięki "Panic in Detroit" Davida Bowie, lub "Greetings from Michigan: The Great Lakes State" Subaru Stevensa" (subiektywne typy), doświadczy się niezgorszej, choć pozostawiającej znaczny niedosyt, wycieczki po tym mieście; pospiesznie minie się prosektoryjną salę, w której spoczywa truchło imperium. Na więcej atrakcji widocznie zabrakło mentalnych funduszy.
Takie tam impresje:
Przy lekturze człek czuje się jak jakiś slum-turysta, którego LeDuff rzuca na miejskie zgliszcza, wyposażonego jedynie w zdezaktualizowane urządzenie GPS. Po omacku suniemy więc po kartach książki, potykając się co krok o buty tego ostatniego poczciwego kowboja żurnalistyki („Podjąłem się tego zadania, bo wiedziałem, że w tym znieczulonym na przemoc...
2023-03-12
Większość „True Crime”, tj. narracji o zbrodniach w różnorakich formatach, nie powie nic nowego o ludzkiej naturze, co najwyżej dorzuci odrobinę prawdy odnośnie jej skłonności do sensacji. I choć trudno przyznać przed sobą – nawet jeśli ze względów moralnych spożywanie gatunku ograniczyłam do minimum – skuszę się czasem na, brzydko mówiąc, „klimacik”. Wydane pośmiertnie eseistyczne śledztwo Michelle McNamary sytuuje się na najwyższej półce wspomnianego „genre” literackiego. To bardziej wysiłek intelektualny w dążeniu do prawdy niż szukająca poklasku potrzeba zaszokowania odbiorcy. Prowadząca kwerendę jest wyważona, zdyscyplinowana, ale też refleksyjna. Zostawia za sobą książkę-żal, która ukazuje nie tylko to, czym mogłaby ona stać się w pełni, gdyby nie śmierć autorki, ale także to, jak wyglądałaby jej dalsza pisarska ścieżka. Niedosyt usprawiedliwiony, bo okolicznościowy.
Większość „True Crime”, tj. narracji o zbrodniach w różnorakich formatach, nie powie nic nowego o ludzkiej naturze, co najwyżej dorzuci odrobinę prawdy odnośnie jej skłonności do sensacji. I choć trudno przyznać przed sobą – nawet jeśli ze względów moralnych spożywanie gatunku ograniczyłam do minimum – skuszę się czasem na, brzydko mówiąc, „klimacik”. Wydane pośmiertnie...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-02-07
Garść oczywistości pod tezę zawartą za przewrotnym tytułem, najbardziej intrygującym w sumie elementem tego wydawnictwa. Doceniam jednak mentalne ścieżki dochodzenia. Spoiler! Choć znowu niezbyt zaskakujący – nie ma ucieczki. Jako czytelniczka już z początku poczułam się (właśnie!) bezradna, gdy autorka potępionego przez Stawiszyńskiego bestsellera z Australijki stała się po dwóch stronach Kanadyjką. Trochę szacunku do fenomenów, nad którymi się pastwimy, życzyłabym sobie. Niewykluczone, że własna małostkowość nie pozwoliła mi na pełną imersję, a może nie było tu w co się wgryźć. Chuderlawa strawa, acz poprawna.
Garść oczywistości pod tezę zawartą za przewrotnym tytułem, najbardziej intrygującym w sumie elementem tego wydawnictwa. Doceniam jednak mentalne ścieżki dochodzenia. Spoiler! Choć znowu niezbyt zaskakujący – nie ma ucieczki. Jako czytelniczka już z początku poczułam się (właśnie!) bezradna, gdy autorka potępionego przez Stawiszyńskiego bestsellera z Australijki stała się...
więcej mniej Pokaż mimo to2022-07-01
W „Trzech tłumaczkach” Krzysztof Umiński kreśli kontekst i nadaje „wytworom umysłowym” (przekładom) zakorzenienie w rzeczywistości, tj. w historii; osadza faktograficznie. To fascynujące badanie śledcze, w którym tłumaczenia, czy nawet bardziej ich autorki, mienią się jak tajemnice.
Przez to, że autor sam uprawia tę często niezrozumiałą dla postronnych dyscyplinę, w tekście czuć ogromną dyscyplinę, a także wynikający z niej minimalizm – maksimum treści wyrażonej dzięki minimum środków.
Sporo czasu minęło, odkąd z podobną celebrą czytałam książkę. Do tego uważność – nastawiona maksymalnie na skali. Nie chciałam opuścić żadnej linijki, czule gładziłam starannie złożone i wydrukowane strony. Ucztowanie!
W „Trzech tłumaczkach” Krzysztof Umiński kreśli kontekst i nadaje „wytworom umysłowym” (przekładom) zakorzenienie w rzeczywistości, tj. w historii; osadza faktograficznie. To fascynujące badanie śledcze, w którym tłumaczenia, czy nawet bardziej ich autorki, mienią się jak tajemnice.
Przez to, że autor sam uprawia tę często niezrozumiałą dla postronnych dyscyplinę, w...
2022-07-01
Zabużko – zawstydzająca błyskotliwa, potrafiąca czynić zamaszyste ruchy szerokim wachlarzem referencji i skojarzeń. Jej inteligencja i pióro są festiwalem; stoję pod sceną, piszcząc z zachwytu. Szczególnie głośno wybrzmiewa wiosną 2022 roku. Ręce w górze.
Zabużko – zawstydzająca błyskotliwa, potrafiąca czynić zamaszyste ruchy szerokim wachlarzem referencji i skojarzeń. Jej inteligencja i pióro są festiwalem; stoję pod sceną, piszcząc z zachwytu. Szczególnie głośno wybrzmiewa wiosną 2022 roku. Ręce w górze.
Pokaż mimo to2022-07-01
Na tle powstających na pniu „produkcji” paraliterackich o pokrewnej tematyce książka ta wyróżnia się wnikliwością i zaangażowaniem. Nie czytałam, więc oczywiście się wypowiem – potrafiłaby z pewnością zawstydzić pozostałe wysokim poziomem merytorycznym oraz bezkompromisowością. W rozmowach Hanki Grupińskiej z chasydzkimi kobietami i mężczyznami, czuć nie żurnalistyczną „ciekawskość”, lecz prawdziwe zainteresowane drugą osobą, niewypowiedziane próby zrozumienia jej drogi i wyborów, pomimo dzielących różnic. I choć od premiery pierwszej edycji minęło ponad dwadzieścia lat – przez które sporo zmieniło się w świecie, co nie mogło pozostać bez wpływu nawet na zamknięte środowisko żydowskich ortodoksów – czas działa na jej korzyść. Rzetelnie zebrana, fascynująca pozycja.
Na tle powstających na pniu „produkcji” paraliterackich o pokrewnej tematyce książka ta wyróżnia się wnikliwością i zaangażowaniem. Nie czytałam, więc oczywiście się wypowiem – potrafiłaby z pewnością zawstydzić pozostałe wysokim poziomem merytorycznym oraz bezkompromisowością. W rozmowach Hanki Grupińskiej z chasydzkimi kobietami i mężczyznami, czuć nie żurnalistyczną...
więcej mniej Pokaż mimo to2022-07-01
Biografia dłuuga niczym życie jej bohaterki. Odbiorca, zarzucony toną sumiennie zebranego materiału faktograficznego, po lekturze czuje się jednocześnie uwiedziony postacią Krzywickiej, jak i lekko zakłopotany nadmiarem szczegółów, zwłaszcza na temat późnej działalności jej dysfunkcyjnej komórki rodzinnej. Czy aż tyle należało dowiedzieć się, nawet jeśli idzie o „gorszycielkę”, którą ubiorę w cudzysłów. Niezłomność kobiety-pisarki-głowy rodziny, ten spatynowany hart ducha są naturalnie niezwykle budujące (a dom w Podkowie na poziomie estetycznym - niezmienne nowatorski i inspirujący), to jednak najczulej mi do Ireny w ostatnich fazach życia: leżącej i słuchającej taśm, organizującej przestrzeń wokół siebie, „po to aby przetrwać dzień”.
„Dosyć już się nasiusiałam w życiu, trzeba odejść”.
Biografia dłuuga niczym życie jej bohaterki. Odbiorca, zarzucony toną sumiennie zebranego materiału faktograficznego, po lekturze czuje się jednocześnie uwiedziony postacią Krzywickiej, jak i lekko zakłopotany nadmiarem szczegółów, zwłaszcza na temat późnej działalności jej dysfunkcyjnej komórki rodzinnej. Czy aż tyle należało dowiedzieć się, nawet jeśli idzie o...
więcej mniej Pokaż mimo to2022-07-01
Jako samozwańcza agnostyczka reportażu przed wejściem do kapliczki „Lalek w ogniu” chwilę deliberowałam. Już w przedsionku jednak mogłam z ulgą odetchnąć, obserwując, jak Paulina Wilk odrzuca reporterski warsztat, trzaska szufladą z opisem: źródła, i z nonszalancją chwyta za malarski pędzel. Jej panoramy, czyli wielkoformatowe scenki rodzajowe z Indii, oddane są zręcznie, wprawnym pociągnięciami, ze znawstwem. Z jednego płótna płynnie przechodzi się do drugiego. Na ile autentyczne to obrazy jest kwestią drugorzędną; są zwyczajnie atrakcyjnie, dobrze się w nie wpatruje.
Jako samozwańcza agnostyczka reportażu przed wejściem do kapliczki „Lalek w ogniu” chwilę deliberowałam. Już w przedsionku jednak mogłam z ulgą odetchnąć, obserwując, jak Paulina Wilk odrzuca reporterski warsztat, trzaska szufladą z opisem: źródła, i z nonszalancją chwyta za malarski pędzel. Jej panoramy, czyli wielkoformatowe scenki rodzajowe z Indii, oddane są zręcznie,...
więcej mniej Pokaż mimo to2022-07-01
Gigantomanialnie o gigancie. Brawurowa biografia, zrywającą kompletnie z tradycją gatunku. Doświadcza się jej niemal jak śledztwa nad człowiekiem. Człowiekiem z historią. A przez co też po trosze nad samą historią?
Gigantomanialnie o gigancie. Brawurowa biografia, zrywającą kompletnie z tradycją gatunku. Doświadcza się jej niemal jak śledztwa nad człowiekiem. Człowiekiem z historią. A przez co też po trosze nad samą historią?
Pokaż mimo to
Jeszcze przed lekturą „Bukaresztu”-reportażu, Bukareszt-miasto niespodziewanie wdarło się na moją szczątkową listę miejsc do odwiedzenia, nie tylko za sprawą rumuńskich współpracowników, którzy, potwierdzam, są nadzwyczaj zdeterminowani i gotowi w każdej chwili dokonać publicznej egzekucji bliźniego. Co najważniejsze – bliżej tam niż do Pjongjangu.
Siła „Kurzu i krwi” tkwi w tym, że Rejmer jako reporterka jest przede wszystkim uważną pisarką (alternatywna wersja: najgłośniejsza w reporterce Rejmer jest Rejmer–pisarka). Właśnie tego najczęściej dotkliwie brakuje mi w tzw. polskim reportażu – umiejętności pisania. Odzywa się ulubiona melodia: nie wystarczy słowem pokazać CO, osobiście m u s z ę też doświadczyć JAK. Pragnę być nie tylko poinformowana, ale również formalnie usidlona. Tu szłam za Rajmer niczym ten bukaresztański, bezpański pies, niuchając każdą, układającą się w niepojęty obraz, literę.
Jeszcze przed lekturą „Bukaresztu”-reportażu, Bukareszt-miasto niespodziewanie wdarło się na moją szczątkową listę miejsc do odwiedzenia, nie tylko za sprawą rumuńskich współpracowników, którzy, potwierdzam, są nadzwyczaj zdeterminowani i gotowi w każdej chwili dokonać publicznej egzekucji bliźniego. Co najważniejsze – bliżej tam niż do Pjongjangu.
Siła „Kurzu i krwi”...
Reportaż–reflektor skierowany na sztuczne, jak zresztą wspomniane we wstępie, województwo, budzące we mnie nieustanną fascynację i zimne dreszcze; miejsce moich protestanckich pielgrzymek do licznych kapliczek (inaczej: maryjne safari). Udanie oświetla czarne plamy, wyciąga z ignorancji. Sprawdziłby się również bez wychodzenia autorek przed szereg – ich głosy wydawały się zupełnie zbędne, nawet jeśli miały służyć tylko za tło. Do kajecika wyrażeń niecodziennych: „Jestem znieładzona”.
Reportaż–reflektor skierowany na sztuczne, jak zresztą wspomniane we wstępie, województwo, budzące we mnie nieustanną fascynację i zimne dreszcze; miejsce moich protestanckich pielgrzymek do licznych kapliczek (inaczej: maryjne safari). Udanie oświetla czarne plamy, wyciąga z ignorancji. Sprawdziłby się również bez wychodzenia autorek przed szereg – ich głosy wydawały się...
więcej Pokaż mimo to