-
ArtykułyTu streszczenia nie wystarczą. Sprawdź swoją znajomość lektur [QUIZ]Konrad Wrzesiński5
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 10 maja 2024LubimyCzytać339
-
Artykuły„Lepiej skupić się na tym, żeby swoją historię dobrze opowiedzieć”: wywiad z Anną KańtochSonia Miniewicz1
-
Artykuły„Piszę to, co sama bym przeczytała”: wywiad z Mags GreenSonia Miniewicz1
Biblioteczka
Recenzując pierwszy tom sagi Wojny Wikingów Bernarda Cornwella wielokrotnie podkreślałam, jak mocno mnie ta seria oczarowała. Właściwie urzekła mnie już pierwszym tomem, a drugi tylko pogłębił moje uczucia. Jednak oznacza to tyle, że mam za sobą zaledwie ¼ całego cyklu, na który łącznie składa się osiem powieści. No… Właściwie to już nieco więcej, bowiem trzecia część też już za mną! I chociaż moja miłość wciąż trwa i póki co nie zapowiada się na to, aby miało to ulec zmianie, to okazało się, że Cornwell potrafi dać czytelnikowi chwilę wytchnienia – Panowie Północy byli dla mnie jakoś wyjątkowo spokojni.
Choć Uhtred odniósł zwycięstwo pod Ethandun, to sowicie za to zapłacił. Zginął tam jego przyjaciel oraz wspaniała kobieta, królowa cieni, jego kochanka. A co otrzymał w zamian od króla Alfreda za tak dobrą służbę? Marny skrawek ziemi… Dlatego Uhtred postanawia opuścić Wessex i wyruszyć do Northumbrii – tam chce odnaleźć i zabić swoich wrogów, w tym wuja, który zawłaszczył sobie jego dziedzictwo, a także tych, którzy zabili jego przybranego ojca, jarla Ragnara. A nic bardziej nie napędza wojownika niż chęć zemsty – zwłaszcza takiego wojownika, który już tak wiele stracił.
Nie chcę, abyście mnie źle zrozumieli – gdy piszę, że ta książka była dla mnie wyjątkowo spokojna, nie mam na myśli tego, że nic się tutaj nie działo. To nie w stylu Bernarda Cornwella. Wydaje mi się, że po prostu mniej więcej wiedziałam już, czego mogę się spodziewać. Znajomość dwóch tomów sprawiła, że nieco inaczej podeszłam do tej lektury, być może nawet z bardziej dojrzałym nastawieniem, z taką chęcią delektowania się tą historią, podczas gdy dwa pierwsze tomy były dla mnie taką czystą ekscytacją, czymś świeżym, mocnym i urzekającym – oczywiście cała ta seria nadal budzi we mnie takie emocje, ale najwyraźniej dochodzą do nich nowe. Owszem, gdy rozpoczynałam czytać trzeci tom byłam nadal mocno podekscytowana, ale potem na miejsce tego uczucia weszło coś innego – coś na wzór czytelniczej dojrzałości, co ciężko jest opisać słowami.
Przepadam za postacią Uhtreda – choć liczy on sobie dopiero 21 lat, to mimo wszystko przeszedł już w swoim życiu tak wiele, że jest w pełni dojrzałym mężczyzną, z niesamowicie ukształtowanym charakterem. Silny i odważny, nie może usiedzieć w jednym miejscu – zawsze pragnie brnąć do przodu, walczyć o swoje, chwilami nawet biec pod wiatr. Broni swoich przekonań, jest inteligentny i stanowczy, ambitny i pewien swoich wartości. Znakomicie wykreowana postać. Z każdym kolejnym tomem obserwujemy go w nowych sytuacjach, u boku nowych kobiet (a to ci amanat!), z nowymi wyzwaniami i celami do zrealizowania. Wspaniale jest poznawać jego historię, a momenty, w których pojawia się jego przyszywany brat – Ragnar – zawsze wywołują uśmiech na mojej twarzy. Ta moja słabość do wikingów…
Cornwell zdecydowanie nie traci formy, wciąż w przepiękny sposób opisuje rozgrywające się tutaj wydarzenia, oczywiście z perspektywy Uhtreda, aczkolwiek z łatwością można zauważyć, że pewne motywy postanowił bardziej uwydatnić w tym tomie, a inne spadły na dalszy tor. Dobrze pamiętam, że dosyć mocno zaznaczony był wcześniej wątek religijny, którego i tutaj nie brakuje, ale zdecydowanie ważniejsza jest żądza zemsty, która kieruje głównym bohaterem. Jest siłą napędową wszystkich jego poczynań, choć trzeba przyznać, że los niejednokrotnie płata mu figle. Wciąż jednak otrzymujemy niesamowicie logiczną i konsekwentnie napisaną powieść, która urzeka nie tylko stylem czy wykonaniem, ale również wciągającą fabułą, znakomicie wykreowanymi bohaterami czy też po prostu samym klimatem.
Panowie północy to zdecydowanie dobra, utrzymana na odpowiednim poziomie kontynuacja sagi. Zachęcająca do dalszego zgłębiania losów Uhtreda, bowiem jestem przekonana, że Cornwell sporo dla niego przygotował. Silny bohater może sprostać wielu zadaniom, nawet tym na pozór niewykonalnym. Świetne sceny batalistyczne, genialne łączenie wielu wątków i wtapianie w to różnorodnych motywów oraz urzekający bohater – obok tego cyklu po prostu nie można przejść obojętnie.
Recenzując pierwszy tom sagi Wojny Wikingów Bernarda Cornwella wielokrotnie podkreślałam, jak mocno mnie ta seria oczarowała. Właściwie urzekła mnie już pierwszym tomem, a drugi tylko pogłębił moje uczucia. Jednak oznacza to tyle, że mam za sobą zaledwie ¼ całego cyklu, na który łącznie składa się osiem powieści. No… Właściwie to już nieco więcej, bowiem trzecia część też...
więcej mniej Pokaż mimo to
Seria o Kate Daniels to zdecydowanie jeden z najlepszych cykli urban fantasy, jakie kiedykolwiek powstały. Każdy fan tego rodzaju fantastyki z pewnością się nie zawiedzie, gdy postanowi rozpocząć swoją przygodę u boku niesamowitej najemniczki i groźnego Władcy Bestii. Ja pokochałam ich już lata temu i moja miłość trwa do dnia dzisiejszego – każdy kolejny tom tylko ją umacnia. Jeżeli więc jeszcze nie mieliście czasu na zapoznanie się z ich historią to najwyższy czas to zmienić, bowiem w końcu w Polsce pojawił się szósty tom! Tuż po wznowieniu pięciu poprzednich, które są równie niesamowite, co Magia wskrzesza.
Szósty tom to iście ognista historia! Ta krwista czerwień okładki jest idealnym odcieniem dla akcji, jaka rozgrywa się tutaj tym razem. Kate i Curran zmagają się bowiem z poważnym i rozdzierającym serce problemem - dzieci Gromady zaczynają przekształcać się w loupy, nikt nie może ich kontrolować, aż w końcu umierają z wycieńczenia. Ich organizm nie radzi sobie ze zmiennokształtnością. Lekarstwo, które może temu zapobiec, jest bardzo ciężkie do zdobycia w Atlancie i okolicach – strzegą go przede wszystkim europejskie stada. Pojawia się okazja ku temu, aby je zdobyć, dlatego też Kate, Curran oraz ich najwierniejsi ludzie wybierają się w podróż do Europy – jednak sami chyba nie byli w stanie wyobrazić sobie tego, co ich tam spotka.
Czuję coraz większą ekscytację w relacjach Kate z jej pradawnym ojcem! Wybaczcie, jeżeli pojawią się jakiekolwiek spoilery związane z poprzednimi tomami, ale pisząc recenzję już szóstej części danego cyklu, ciężko jest czegoś takiego całkowicie uniknąć. Ten wątek fascynował mnie już od samego początku i każda wskazówka na temat tego, kim tak naprawdę jest główna bohaterka, jaką ma drogę za sobą i przed sobą, była dla mnie na wagę złota. To jedna z tych postaci literackich, z którymi potrafię się do granic możliwości zidentyfikować – żyć jej życiem, przeżywać każdą sekundę, odczuwać każdą emocję, całą sobą. Jakbym po prostu weszła w jej skórę i stała się jednością z główną bohaterką i jej historią.
Uwielbiam lojalność, jaka bije od członków Gromady. Widać, że hierarchia jest dla nich ogromnie istotną rzeczą, wiedzą, że alfa zawsze stanie w ich obronie, zawsze będzie sprawiedliwy, nigdy nie odmówi pomocy i zrobi wszystko, aby uratować każdego członka Gromady. Curran to niesamowity facet, o iście lwistym charakterze. Uwielbiam tego gościa i to się nigdy nie zmieni! Jest idealny pod każdym względem – nie tylko jako partner Kate, ale jako dowódca i wojownik. Co ciekawe, małżeństwo Andrews nikogo tutaj nie idealizuje na siłę, bowiem widoczne są słabości i bolączki bohaterów. Każdy ma jakiś czuły punkt, każdy toczy walkę ze swoimi własnymi demonami, każdy wie, czemu jest w stanie się poświęcić. A jednak Władca Bestii jest mimo wszystko niezwykle urzekający… Uwielbiam Ciotkę B. oraz innych zmiennokształtnych, a ta lojalność, honor i oddanie, które są widoczne nawet w drobnych gestach, są idealną kwintesencją istnienia Gromady. A Kate, choć odporna na lyc-v, perfekcyjnie do nich pasuje.
To, co się dzieje w tym tomie, jest po prostu niesamowite. Z jednej strony pojawia się motyw ratowania dzieci Gromady i próba zdobycia leku, z drugiej całe mnóstwo intryg i spisków, które dążą do zniszczenia tego, co zbudowali razem Kate i Curran. Pułapki czyhają na nich na każdym kroku, a każde z nich musi walczyć na swój sposób – to przynosi cierpienie drugiej stronie, ale czasami nie da się inaczej. Trochę to wszystko potrafi rozedrzeć czytelnikowi serce, bowiem jest tutaj ogrom różnego rodzaju emocji, jednak niestety najczęściej w tym przypadku jest to ból, zdrada, rozpacz i rozczarowanie. Mimo wszystko wciąż nie brakuje tutaj swoistego sarkazmu i ironii, za którym wręcz przepadam. Nie brakuje momentów, w których uśmiech powraca na moją twarz, aczkolwiek górowały tutaj momenty, w których miałam ochotę ryczeć jak bóbr ewentualnie coś porządnie rozwalić.
Fabuła wciąga do granic możliwości, a tempo akcji jest idealnie dopasowane do rozgrywających się tutaj wydarzeń. Kate coraz bardziej zbliża się do tego, co nieuniknione – konfrontacji ze swoim największym i najniebezpieczniejszym wrogiem, chociaż pojawiają się tutaj tak zaskakujące zwroty akcji, że właściwie nie wiadomo, co o tym wszystkim myśleć. Może wróg okaże się przyjacielem? Może dojdzie do niewyobrażalnej zdrady? Z każdym kolejnym tomem zbliżamy się jednak do Rolanda i jego ekipy… I tym razem mamy okazję znacznie lepiej poznać jego prawą rękę, Hugh. Przyznaję, facet ma w sobie coś pociągającego, ale jest iście niebezpieczny, nieprzewidywalny i chyba nawet lekko szalony. Ale sceny z jego udziałem były naprawdę interesujące! Podobnie jak te, w których Kate pokazywała swoją siłę, postawę i rolę, jaką ma do odegrania. Kocham tę babkę!
Mogłabym ten cykl zachwalać całymi godzinami, dniami, latami. To niesamowicie wciągająca historia, w której nie brakuje mocnej akcji, ciętego języka, pełnowymiarowych bohaterów, sarkazmu i gamy różnorodnych emocji. Te książki w pełni angażują czytelnika i wiem, że nigdy nie uwolnię się od tej historii. Ta opowieść już na zawsze pozostanie ze mną, bowiem wżarła się w moje serce i umysł. Mało mam takich cykli, którymi aż tak mocno żyję.
Seria o Kate Daniels to zdecydowanie jeden z najlepszych cykli urban fantasy, jakie kiedykolwiek powstały. Każdy fan tego rodzaju fantastyki z pewnością się nie zawiedzie, gdy postanowi rozpocząć swoją przygodę u boku niesamowitej najemniczki i groźnego Władcy Bestii. Ja pokochałam ich już lata temu i moja miłość trwa do dnia dzisiejszego – każdy kolejny tom tylko ją...
więcej mniej Pokaż mimo to
Władza. Ileż to już było ludzi na świecie, którzy pragnęli jej tak bardzo, że byli w stanie poświęcić dla niej niemal wszystko? Jednak czy pragnienie władzy jest czymś słusznym, moralnym i akceptowalnym? Gdzie leży ta cienka granica? Nawet najlepszy władca powinien też pamiętać o tym, że na świecie istnieją ważniejsze wartości niż władza i bogactwo. Wydawać się może, że gdy ma się pieniądze i władzę, to ma się wszystko. Odczuwa się szczęście. Ale czy na pewno? Są trzy rzeczy, które skłoniły mnie do przeczytania tej powieści. Pierwsza to to, że uwielbiam twórczość Maria Puzo. Druga to moje zamiłowanie do serialu, który niegdyś był emitowany. Wiecie, jak wielka była moja rozpacz, gdy go anulowano? A trzecia.. po prostu lubię historię Borgiów, tą zwyczajną, nie z powieści.
Mamy rok 1492, nowym papieżem zostaje Aleksander VI, znany również jako Rodrigo Borgia. Jest ojcem czwórki dzieci (przynajmniej oficjalnie), które bardzo kocha, jednak nie zawaha się wykorzystać ich do własnych celów. Każde z nich jest jednak nie tylko radością papieża, ale także źródłem kłopotów. Mimo tego w czasie panowania Aleksandra VI rodzina Borgiów osiąga znaczącą pozycję, zdobywając kolejne tereny, pokonując wrogów, powiększając swój majątek. Rodzinę Borgiów można spokojnie uznać za pierwowzór rodziny mafijnej, jednak czy skończy się to dla wszystkich jej członków dobrze?
Głównym bohaterem jest teoretycznie sam Rodrigo, czyli papież, ale myślę, że jego syn – Cezar- także odgrywa tutaj bardzo znaczącą rolę. Nie możemy chyba myśleć tutaj o całej rodzinie jako bohaterze zbiorowym, bo to właśnie ta dwójka ma najwięcej do powiedzenia. Rodrigo zdecydowanie pożąda bogactwa i władzy, jest bezwzględny wobec wrogów, jednakże przy tym wszystkim jest sprawiedliwy i szlachetny. Dąży do celu za wszelką cenę, czasem poświęcając nawet swoje własne dzieci, jednak widać mimo to, że bardzo je kocha i zależy mu na ich szczęściu. Cóż mogę powiedzieć o Cezarze? Zarówno ten serialowy, jak i książkowy, zdobył moje serce. Ma cel, ambicje i przyszłościowe plany, jest zaradny, oddany i honorowy. Dość ciekawą postacią jest także Lukrecja, córka papieża. Myślę, że z całej rodziny to ona jest najłagodniejsza, jednak bardzo często potrafi postawić na swoim. Muszę także zwrócić uwagę na jeszcze jedną postać – don Micheletto. Zarówno w serialu, jak i w książce, jest „człowiekiem cienia”. Podąża za rodziną Borgiów jak cień, ale tylko dlatego żeby ich chronić. Jest lojalny i oddany, i poza Cezarem jest zdecydowanie moją ulubioną postacią, zarówno tutaj jak i w serialu. Owiany tajemnicą, trzymający się na uboczu, ale bezwzględny, a czasem okrutny, w końcu wielu ludzi zginęło z jego ręki, ale jest zdecydowanie mistrzem w swoim fachu. Nie umiem do końca opisać, co mnie w nim zachwyca, ale naprawdę świetna postać!
Nie jest to książka, w której akcja pędzi na łeb, na szyję. Sporo też musimy się natrudzić, aby otrzymać wyjaśnienie wielu spraw. Stopniowo poznajemy całą historię rodziny Borgiów, a więc są tu i momenty spokojne i te, w których akcja pędzi trochę szybciej. Są elementy walki, przemocy, zbrodni, tajemnicy, miłości, przyjaźni, honoru, spisku. Naprawdę motywów tutaj znajdziemy bardzo wiele, a wszystkie są połączone w idealną całość. Nie będę owijać w bawełnę – ja się tą książką delektowałam przez cały czas i nawet nie wiecie jak bardzo żałuję, że już skończyłam ją czytać. Na pewno wrócę do niej nie jeden raz. Uwielbiam bohaterów, uwielbiam historię, którą Mario Puzo tutaj opisał.
Dlaczego jeszcze kocham książki tego autora? Dlatego, że wiele można się z nich nauczyć. Zarówno tego, jakie wartości są naprawdę w życiu ważne, jak i tego, jak sobie radzić w różnych sytuacjach. Każdy bohater uczy nas czegoś innego i z każdego w pewnym stopniu możemy czerpać inspirację. Czy rodzinę Borgiów faktycznie można uznać za pierwszą rodzinę mafijną? Mimo że nie mieli karabinów czy pistoletów, które wybitnie pasują nam do obrazu współczesnych mafii, to uważam, że i tak ta rodzina stanowi idealny pierwowzór. W tej powieści jest to bardzo zauważalne. Naprawdę brak mi słów, żeby opisać to, jakie emocje we mnie wzbudziła ta książka. Wiele razy serce podeszło mi do gardła, wiele razy łezka zakręciła się w oku, a czasami po prostu byłam w szoku, ale był to bardzo przyjemny szok. Zdarzało mi się też nie raz uśmiechnąć do samej siebie pod nosem, głównie ze sprytu tej rodziny.
Czy polecam? Jak najbardziej! Wiem, że może nie każdemu styl autora się spodoba, jednak naprawdę uważam, że książka jest warta uwagi, zarówno ta, jak i inne z jego twórczości. Czyta się bardzo przyjemnie, powieść wciąga nas do swojego świata, wszystko jest pięknie i dokładnie opisane. Ja osobiście jestem po prostu zachwycona!
Władza. Ileż to już było ludzi na świecie, którzy pragnęli jej tak bardzo, że byli w stanie poświęcić dla niej niemal wszystko? Jednak czy pragnienie władzy jest czymś słusznym, moralnym i akceptowalnym? Gdzie leży ta cienka granica? Nawet najlepszy władca powinien też pamiętać o tym, że na świecie istnieją ważniejsze wartości niż władza i bogactwo. Wydawać się może, że...
więcej mniej Pokaż mimo to
Ani chwili wytchnienia… znacie to skądś? Ciągle jesteście w biegu, ciągle coś załatwiacie, ciągle ktoś czegoś od Was chce. Jednak nie przeszkadza Wam to, ponieważ właśnie wtedy czujecie, że żyjecie. Daje Wam to kopa i chce Wam się żyć. A poza tym… nie wyobrażacie sobie, że możecie żyć w inny sposób. Znajome? No to widocznie macie coś wspólnego z Kate Daniels!
Na ulicach Atlanty następują wybuchy magii. Wzmogła się aktywność różnych dziwadeł magicznych. Kate czeka na kolejne wyzwanie i wkrótce je dostaje. W ruinach znajduje małą dziewczynkę – Julie. Julie jest brudna, zaniedbana, głodna i pozostawiona sama sobie, bowiem jej mama zaginęła i nie wiadomo, co się z nią stało. Kate postanawia zająć się dziewczynką i rozwikłać tajemnicę zniknięcia jej matki. Jednak nic nie może być zbyt proste – jej śladem podąża tajemniczy i nieziemsko przystojny Bran – heros z zaświatów, a jest jeszcze Curran – władca zmiennokształtnych.
Seria o Kate Daniels to prawdopodobnie jedno z najlepszych urban fantasy, jakie istnieje. Ja po prostu kocham tę serię całym sercem i mogłabym ją czytać na okrągło. To niesamowita akcja, przemyślana historia, sarkazm, humor, walka, emocje, nieziemska atmosfera. Po prostu wszystko to, co powinno się znaleźć w doskonałej książce, która nie potrafi o sobie zapomnieć. Magia parzy to zaledwie drugi tom całej serii, a daje takiego kopa, tak pobudza, tak silnie uaktywnia czytelnika, że nie zdziwicie się, gdy w trakcie czytania scen walki zaczniecie kopać powietrze! Ja po prostu całkowicie wczułam się w postać Kate, jest dla mnie jak siostra, jak alter ego, po prostu czytając tę powieść jestem nią. Staje się główną bohaterką i wszystko odczuwam tak samo intensywnie, jak ona.
Ciekawą rzeczą jest to, że autorka potrafiła wymyślić nowy wątek i nowe wyzwanie dla Kate, a mimo wszystko zachować pewne powiązania z poprzednią częścią. Teraz mamy tutaj wątek mitologiczny – w całą sprawę zaplątana jest pewna bogini. Ponownie Kate podejmuje się ciężkiego wyzwania, nie zdając sobie sprawy, że wszystko komplikuje się coraz bardziej. Mimo wszystko to mi się w niej podoba – że dąży do celu za wszelką cenę i stawia czoło konsekwencjom. Pomysł jest w pełni dopracowany i przemyślany. Wszystko stanowi logiczną, dobrą całość, w której nie można się zagubić. Wszystko jest dla nas jasne i klarowne, niesamowicie spójne, chociaż tajemnicę rozwiązać jest wcale nie tak łatwo. Z resztą nie tylko nam – Kate też ma pewne problemy. I to jest właśnie dobra rzecz – w niektórych książkach wszystko udaje się bohaterom ot tak, wszystko jest prościutkie - a tutaj nie. Tutaj są spiski, pojawiają się komplikacje, a dodatkowo mamy zaskakujące zwroty akcji. A Kate ma jakiś dar do przyciągania aroganckich typków i okropnych kłopotów!
W tej części jest też chyba nieco większy nacisk na uczucia Kate i jej poczucie samotności. Nadal jednak nie stanowi to głównego wątku, ale raczej jego dopełnienie, które dodaje pewnej pikanterii całej historii. Kocham Currana, całym sercem. Wzbudza we mnie to uczucie wściekłych pszczół w brzuchu, co tam motyle! I właściwie boski heros Bran też ma w sobie coś urzekającego, choć na dobrą sprawę jest aroganckim dupkiem. Książkę czyta się naprawdę szybko, poza tym my po prostu wchodzimy w świat, który Ilona Andrews stworzyła i wszystko obserwujemy na własne oczy. Pamiętam, że gdy pierwszy raz czytałam ten tom to chciałam, aby autorka wprowadziła więcej typowej magii do życia Kate, nie tylko machanie mieczem, ale teraz wiem, że takie zagrania miały sens – prawdziwa tożsamość Kate ma być odkrywana krok po kroku.
Polecam zdecydowanie zapoznanie się z całą serią, ponieważ jestem przekonana, że mile spędzicie czas czytając tą historię. To jest po prostu genialne urban fantasy, porywające, nieziemskie, genialne. Kate Daniels to wspaniała bohaterka, a duet kryjący się pod pseudonimem Ilona Andrews naprawdę potrafi wbić czytelnika w fotel lub też rzucać nim po całym pokoju. Czyste mistrzostwo.
www.bookeaterreality.blogspot.com
Ani chwili wytchnienia… znacie to skądś? Ciągle jesteście w biegu, ciągle coś załatwiacie, ciągle ktoś czegoś od Was chce. Jednak nie przeszkadza Wam to, ponieważ właśnie wtedy czujecie, że żyjecie. Daje Wam to kopa i chce Wam się żyć. A poza tym… nie wyobrażacie sobie, że możecie żyć w inny sposób. Znajome? No to widocznie macie coś wspólnego z Kate Daniels!
Na ulicach...
Ta książka jest genialna! Jest przegenialna! Wybaczcie, że zaczynam tę recenzję z grubej rury, ale nie mogę inaczej, bo jestem w euforii. Uwielbiam genetykę odkąd pamiętam, dlatego czy można dziwić się temu, że dzieło Siddhartha Mukherjee tak mi się spodobało? Tak, jest to książka dokumentalna, popularno-naukowa (myślę, że nawet z większym naciskiem na naukowa), ale bez obaw! Nie jest to akademicki podręcznik i wydaje mi się, że każdy w pewnym stopniu zrozumie to, co autor chce nam przekazać. A co więcej, każdy inteligentny człowiek powinien się z nią zapoznać.
Siddhartha Mukherjee to istny mózg. Ukończył trzy uniwersytety, w tym Harvard i Oksford, pracuje jako onkolog i hematolog, rozwija się jako naukowiec. I ta pasja jest widoczna w jego książce – od początku do końca. Na tych 600 stronach opowiedział historię genetyki… Czy jest to możliwe? Właściwie mogłoby się wydawać, że 600 stron to mało. Tak, to jest mało. Gdybyśmy się chcieli skupić na wszystkich szczegółach, problemach, procedurach, moralności i etyce, to z pewnością i 60 000 stron to by było za mało. Jednak ten człowiek w tak wspaniały sposób zaprezentował przegląd przez rozwój tej nauki, że jest to po prostu niesamowite!
Rozpoczynamy od roku 1865, kiedy to nie było jeszcze wiadomo, że gen jest podstawową jednostką dziedziczenia, że to DNA odpowiada za to, kim jesteśmy, a kto by w ogóle wtedy pomyślał o tym, że to DNA można zmieniać w taki czy inny sposób! Poczynając od drugiej połowy XIX wieku idziemy wciąż do przodu, widzimy, jak genetyka się rozwijała, jaki los jej towarzyszył, jak była postrzegana, ile pracy trzeba było włożyć, abyśmy dzisiaj wiedzieli to, co wiemy. Znajdziemy tutaj najważniejsze informacje o tych podstawowych doświadczeniach, ale także co nieco o terapii genowej i postgenomie – technice CRISPR/Cas9 czy modyfikacjach genetycznych. Nie mogło jednak zabraknąć najbardziej zasłużonych nazwisk, takich jak Mendel, Morgan, Griffith, Franklin, Watson i Crick. Choć oczywiście na przestrzeni tylu lat pojawiło się jeszcze kilku innych wybitnych naukowców, którzy niewątpliwie przyczynili się do rozwoju genetyki.
Rzadko zdarza się natrafić na książkę naukową, która by była napisana naprawdę dobrym językiem. A tutaj tak jest. Choć jest to dokument oparty na solidnej bibliografii i rzetelnej wiedzy samego autora, jest napisany niczym dobra powieść. Czyta się ją wspaniale! I choć ja w tej tematyce siedzę od lat i doskonale znałam wszystko to, o czym autor pisał; choć nie straszne mi są wszystkie te skomplikowane pojęcia i procesy; tak jestem w stanie śmiało napisać, że czytanie tej książki było czystą przyjemnością, a i wydaje mi się, że nikt nie będzie miał problemu z tym, żeby zrozumieć poruszane tutaj wątki. Autor w tak barwny sposób omawia wszystkie zagadnienia, szuka tak bezbłędnych porównań, że wszystko staje się klarowne i jasne. Autor nie zagłębia się w szczegóły, dba o to, aby wszystko było logiczne i w pełni zrozumiałe, na odpowiednim dla każdego poziomie. To dobra książka zarówno dla pasjonatów, naukowców czy osób pragnących pogłębić swoją wiedzę.
Ta książka to istna cegła, ale zdecydowanie jedna z najpiękniejszych cegiełek, jakie kiedykolwiek trzymałam w rękach. Cegiełka o przepięknej, bardzo solidnej zawartości. Siddhartha Mukherjee w niesamowity sposób dzieli się z czytelnikami na całym świecie swoją pasją, swoją wiedzą, swoim zaangażowaniem. Wierzcie mi, takie rzeczy da się wyczuć. To nie jest pierwsza lepsza książka naukowa, to bezbłędna powieść, w której genetyka jest głównym bohaterem. To istna biografia, napisana znakomitym językiem.
Jednak przyznam szczerze, że miałam z tą książką poważny problem… Chciałam ją czytać i nie chciałam. Z początku ją sobie odpowiednio dawkowałam, tak na spokojnie, po jednym rozdziale. Wiecie dlaczego? Bo nie chciałam jej kończyć. Bałam się tej okropnej chwili, w której dojdę do ostatniej strony. Nazwijcie mnie wariatką, bo przecież takie coś to towarzyszy człowiekowi tylko w przypadku genialnych powieści, a nie w przypadku książek naukowych. Czy aby na pewno? Okazuje się, że nie. Jeżeli trafi się na idealny dokument, to wszystko jest możliwe. Niestety, w którymś momencie całkowicie przepadłam, książka mnie wessała i nie chciała puścić. A ja przestałam walczyć i po prostu pochłonęłam ją w mgnieniu oka. To było cudowne. Ta książka to istny majstersztyk, jestem zachwycona! Gorąco, bardzo gorąco, wręcz ogniście polecam!
www.bookeaterreality.blogspot.com
Ta książka jest genialna! Jest przegenialna! Wybaczcie, że zaczynam tę recenzję z grubej rury, ale nie mogę inaczej, bo jestem w euforii. Uwielbiam genetykę odkąd pamiętam, dlatego czy można dziwić się temu, że dzieło Siddhartha Mukherjee tak mi się spodobało? Tak, jest to książka dokumentalna, popularno-naukowa (myślę, że nawet z większym naciskiem na naukowa), ale bez...
więcej mniej Pokaż mimo to2017-01-29
To nie pierwsza książka Sary J. Maas, po której nie wiem, co ze sobą zrobić. To już któraś z kolei. Także z góry ostrzegam – ta recenzja to będzie istny chaos! Bo to on właśnie panuje obecnie w mojej głowie. Może nawet nie chaos, ale istna burza myślowo-emocjonalna. Jestem wzruszona, poruszona, rozdarta, smutna, pełna nadziei, pełna smutku, nieogarnięta, zagubiona, szczęśliwa… Wszystko na raz! Sarah J. Maas zawsze mi to robi! Przysięgam, że jak kiedyś tę kobietę spotkam, to jej wszystko wygarnę! Wszystkie żale, wszystkie radości…
Empire of Storms to piąty tom Szklanego tronu, w co aż ciężko mi uwierzyć. Czy naprawdę od tak zwyczajne powieści o Celaenie Sardothien przeszliśmy do istnej Gry o Tron w wykonaniu Maas? Tak! Zdecydowanie tak! Już w trzecim tomie odczułam pewne subtelne zmiany i zauważyłam, w jakim kierunku zmierzamy, ale Maas chyba przechodzi samą siebie. Z każdym tomem rozwija się coraz bardziej, podobnie jak fabuła i jej bohaterowie, nie tylko Aelin. W Królowej Cieni można było zauważyć dosyć mocny podział rozdziałów na różne perspektywy i punkty widzenia. Tutaj nie jest inaczej, jest to nawet bardziej dosadne i jeszcze lepiej uwydatnione. Tak więc z historii Zabójczyni Adarlanu przeszliśmy do pełnowymiarowej historii, która dotyczy nie tylko jej, ale i wielu innych postaci na równym stopniu.
Przydatna może się okazać znajomość nowelek z udziałem Celaeny. Są to historie z jej przeszłości, które teraz zaczynają mieć swoje znaczenie i użytek. Aelin przygotowuje się do walki z wrogiem ostatecznym, Erawanem – Królem Valgów. Doskonale wie, że nie będzie to łatwe zadanie, a nie może też zapominać o drugim, równie okrutnym i bezwzględnym wrogu, Królowej Fae, Maeve. Właśnie z tego powodu odnawia kontakty z dawnymi sojusznikami, choć nie wszystkich można tak nazwać. Władca Piratów raczej nie jest zbyt szczęśliwy, że Celaena ponownie go odwiedziła! Ale to są właśnie te chwile, w których możemy znaleźć pewną dawkę humoru, choć cała sytuacja raczej nie zachęca do śmiechu. Perypetie Aelin i jej przyjaciół stały się czymś więcej niż zwykłą opowiastką. To złożona i konkretna historia, w której pojawia się wiele wątków, wiele motywów i jeszcze więcej niespodzianek.
Niezwykle podoba mi się ten rozwój. Wiedziałam, że ta seria będzie zmierzać w dobrym kierunku, ale nie spodziewałam się, że będzie aż tak genialnie, tak cudownie, tak konkretnie. Wciąż pamiętam Szklany tron, pierwszą powieść Sary Maas, która była bardzo dobra, ale wtedy w życiu bym nie pomyślałam, że dojdziemy do takiego etapu. Porównałam to do Gry o Tron, mogę porównać do Władcy Pierścieni, i wiem, że wiele osób byłoby gotowych mnie za to zniszczyć. Wiadomo, Martin i Tolkien to światowej klasy autorzy, ale kto powiedział, że Maas nie może próbować im dorównać? Wiem, że wielu osobom wydaje się, że ta seria to badziew dla nastolatek, ale nigdy w życiu się z tym nie zgodzę! Autorka rozwinęła się w genialny sposób, pisze w wyrafinowany i dojrzały sposób i zdecydowanie nie jest to banalna opowiastka czy romansidło. To piękna obserwacja tego, w jaki sposób Aelin rozwija swoje moce, w jaki sposób próbuje sobie z nimi radzić, jak zaczyna zdawać sobie sprawę z powagi sytuacji. Nie brakuje tutaj tajemnic, spisków, intryg, bitew, rozlewu krwi, brutalności, honoru i odwagi. Mamy też oczywiście do czynienia z przyjaźnią, sojuszami i chwilami radości, a ostatnio Maas nie stroni nawet od gorących scen! Nie tylko z udziałem mojej ukochanej Aelin i cudnego Rowana.
Historia rozgrywa się na wielu torach, pojawia się kilku nowych bohaterów, jednak powiązanie ich dróg jest oczywiste i nieuniknione. Uwaga, nowy bad boy na horyzoncie! Lorcan jest zdecydowanie godny uwagi, ale również Elide i co ciekawe – Manon. Coraz bardziej lubię tę wiedźmę! Poczynania Aelin nie zawsze są takie oczywiste, jakby się wydawało. Maas potrafi zaskoczyć czytelnika na każdym kroku i to jest piękne! Nagle pojawia się coś, o czym w życiu byśmy nie pomyśleli! Pomijam fakt, że cała historia jest niezwykle logiczna i to piękny ciąg przyczynowo-skutkowy, bowiem jest to dosyć oczywiste, ale sama fabuła naprawdę porywa. Z każdym tomem coraz bardziej, bo wiemy, ze zbliżamy się do wielkiej wojny. No i nie da się ukryć, że Maas to mistrzyni tworzenia dających się we znaki zakończeń. Oczywiście przez całą lekturę z trudnością się od niej odrywałam, ale ostatnie rozdziały to po prostu bomba! Znaczy… taka bomba, która w Was wybuchnie. Rozerwie na strzępy. To tak jakby ktoś machał Wam ciastkiem przed oczami, kusił i wabił, a po chwili brutalnie zjadł je sam! Z jednej strony chcecie go zabić, z drugiej czujecie ogromny smutek i rozczarowanie, ale jednak wciąż unosi się ten smakowity zapach tego ciastka, wciąż siedzi Wam w głowie i będzie Was nawiedzał, dopóki go nie dostaniecie. Jak żyć?!
Nie wiem… Po prostu nie wiem, co mogę jeszcze napisać. Wejście Meave to istna burza. Dalszy rozwój wypadków to masakra. Rozdzierająca serce masakra, ale dająca nadzieję. No absurd! Przecież to się wyklucza… A jednak. Maas jest genialna. Po prostu genialna. Jej twórczość również i serce mi się kraje, jak pomyślę, że muszę tyle czekać na kolejny tom. Uwielbiam Aelin i Rowana, widzę ogromny potencjał w Manon, Dorian mnie zadziwił, Maeve to niezła suka, a Aedion coraz bardziej pokazuje swoją siłę. To cudowny świat, doskonale wykreowany, z pełnokrwistymi bohaterami, który nie daje o sobie zapomnieć. Pełen emocji, chwil napięcia i z zaskakującymi zwrotami akcji. Czego chcieć więcej? Ta powieść zasługuje chyba na miano doskonałej. Właściwie to cała seria, nie tylko ta część. Jestem do granic możliwości zżyta z Aelin, towarzyszę jej na każdym kroku, czuję to, co ona i uwielbiam wszelkie relacje, które panują pomiędzy bohaterami, bo są po prostu namacalne, tak porządnie.
No cóż, muszę się teraz jakoś pozbierać, ale doskonale wiem, że ta historia – cała, od początku do końca (choć koniec jeszcze daleki), pozostanie ze mną na zawsze. Aż się boję, co nam Maas jeszcze zafunduje. To już jest burza, nie tylko emocjonalna, ale pod każdym innym względem. Na jaw wyszły nowe fakty dotyczące Aelin i nie tylko… A znając Maas to z pewnością można liczyć na coś mocnego. Czekam z niecierpliwością, ogromną niecierpliwością!
www.bookeaterreality.blogspot.com
To nie pierwsza książka Sary J. Maas, po której nie wiem, co ze sobą zrobić. To już któraś z kolei. Także z góry ostrzegam – ta recenzja to będzie istny chaos! Bo to on właśnie panuje obecnie w mojej głowie. Może nawet nie chaos, ale istna burza myślowo-emocjonalna. Jestem wzruszona, poruszona, rozdarta, smutna, pełna nadziei, pełna smutku, nieogarnięta, zagubiona,...
więcej mniej Pokaż mimo to
Zawód: Wiedźma Olgi Gromyko po raz pierwszy trafił w moje ręce już kilka lat temu, gdy prawa autorskie do tej serii należały jeszcze do wydawnictwa Fabryka Słów. Całą serię wypożyczyłam z biblioteki i momentalnie się zakochałam! Dlatego jakże ogromna była moja radość, gdy okazało się, że wydawnictwo Papierowy Księżyc postanawia wznowić ten cykl! I to w jakiej pięknej szacie graficznej! Co jak co, ale okładki to wydawnictwo ma po prostu wspaniałe, niezwykle charakterystyczne i jedyne w swoim rodzaju! No i chyba to samo można powiedzieć o ich książkach…
Główną bohaterką powieści jest Wolha Redna, adeptka Starmińskiej Wyższej Szkoły Magii, Wróżbiarstwa i Zielarstwa. Ta dziewczyna ma nie tylko rude włosy, ale iście rudy charakter! Jest ciekawska, wścibska i przepełnia ją sarkazm oraz ironia. I dlatego ją kocham! Tak wiele nas łączy… Co ciekawe, choć nie raz w powieści ktoś nazywa ją bezmyślną i głupią dziewuchą, to ja totalnie się z tym nie zgadzam! To niesamowicie utalentowana i ambitna magiczka, która dotrze wszędzie tam, gdzie innym się nie udało. Gdzie Diabeł nie może, tam Wolhę pośle! Z łatwością przychodzi mi zżycie się z tą bohaterką, nie raz się z nią po prostu całkowicie identyfikowałam. To spokojnie mogłoby być moje alter ego, wierna przyjaciółka czy siostra bliźniaczka. Łączy nas kolor włosów i charakteru!
Młoda adeptka wybiera się w misję do Dogewy, siedziby wampirów, o której krąży mnóstwo plotek. W Dogewie ostatnio źle się dzieje, znikają jej mieszkańcy, a magicy wysyłani na ratunek nie powracają. Dlaczego więc ktoś postanowił wysłać tam młodą adeptkę? Ponieważ Mistrz Wolhy ogromnie w nią wierzy! Od momentu, gdy spotkał ją zapłakaną na progu Szkoły wiedział, że ta dziewczyna ma niesamowity talent i zdolności. Wie, że dzięki niesamowitej intuicji, lisiemu sprytowi, inteligencji i ciekawości potrafi sobie poradzić z niejednym problemem. To bardzo zawzięta babka, która wszędzie wsadzi nos! Choć nie raz ryzykuje własnym życiem, to jednak jej ambicja nie pozwala jej zwolnić ani na chwilę. I dlatego ją kocham! No i zapewne też dlatego, że zawsze trzyma się jej ironia!
Uwielbiam styl pisania, jaki prezentuje Olga Gromyko. Lekki i przyjemny, ale niebanalny. To mistrzyni w swoim fachu. Doskonale operuje fabułą, świetnie rozwija wydarzenia, rozbudza ciekawość czytelnika i porywa do swojego magicznego świata. Doskonale wychodzi jej kreacja bohaterów, a jej pomysłowość nie zna granic. Przed Wolhą stawia mnóstwo różnego rodzaju wyzwań, nie stroni od dokładnych opisów magii i umiejętności głównej bohaterki, w intrygujący sposób prezentuje świat i władcę wampirów. To kawał dobrego fantasy, w którym nie brakuje sarkastycznego humoru sytuacyjnego. Nie raz można się uśmiać do łez, a i ciężko odłożyć tę powieść na półkę. Chce się czytać i czytać, i czytać… Nie myśląc o niczym innym. Chce się być tu i teraz – w środku tej książki, tuż u boku Wolhy.
Wspaniale było przypomnieć sobie tę powieść i równie cudownie będzie to zrobić z kolejnymi tomami. A najpiękniejsze będzie to, że w końcu będę mieć tę serię na półce, bowiem historia W.Rednej zajmuje specjalne serce w moim sercu już od lat i bardzo żałowałam, że nie mam jej u siebie. To genialna powieść fantasy, pełna pasji i humoru, z oryginalnymi bohaterami i świetną historią, która rozwija się w wielu aspektach. Autorka stopniowo wprowadza nowe wątki, wyjaśnia tajemnice i tworzy nowe zagadki, które zachęcają do dalszego zgłębiania historii Wolhy i Lena. To niesamowita i jedyna w swoim rodzaju przygoda, której nikt inny nie jest w stanie Wam zagwarantować, tylko Olga Gromyko!
www.bookeaterreality.blogspot.com
Zawód: Wiedźma Olgi Gromyko po raz pierwszy trafił w moje ręce już kilka lat temu, gdy prawa autorskie do tej serii należały jeszcze do wydawnictwa Fabryka Słów. Całą serię wypożyczyłam z biblioteki i momentalnie się zakochałam! Dlatego jakże ogromna była moja radość, gdy okazało się, że wydawnictwo Papierowy Księżyc postanawia wznowić ten cykl! I to w jakiej pięknej szacie...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-07-31
Skończyłam czytać „Królową Cieni”… czwarty tom znakomitej serii tworzonej przez Sarę J. Maas, na który tak długo czekałam. Serce mi krwawiło, gdy widziałam, ile osób już ją ma u siebie, a ja jeszcze nie. Ale gdy nadszedł ten piękny, słoneczny dzień, gdy dotarła do mnie paczka, otworzyłam ją i zobaczyłam w niej to cudo, porzuciłam praktycznie wszystko inne i wzięłam się za lekturę. Nawet nie zdajecie sobie sprawy z tego, ile emocji towarzyszyło mi podczas tych kilku godzin… Książka liczy sobie prawie 850 stron, a ja ją po prostu pochłonęłam. Nawet nie wiem kiedy. I to jest straszne… bo teraz muszę czekać na tom piąty…
Aelin powróciła do Adarlanu, aby zemścić się na wszystkich, którzy zrobili jej kiedyś krzywdę. Nie cofnie się przed niczym, aby sprawiedliwości stało się za dość. Tożsamość Celaeny Sardothien zostawiła już za sobą, teraz stała się prawdziwą następczynią tronu Terrasenu. Nadszedł czas zemsty i sięgnięcia po to, co należy się tylko i wyłącznie jej. Mimo że w Adarlanie nie może władać swoją magią, to może liczyć na swoich wiernych towarzyszy. Razem dokonają rzeczy, które wydają się być niemożliwe. Sytuacja jest po prostu beznadziejna, a zagrożenie czyha na nich z każdej strony. Valgowie rosną w siłę, krewni Fae Aelin nie kwapią się do tego, aby dziewczynę wesprzeć, a wiedźmy szykują się do wojny. Czy Aelin odzyska tron?
Ja nawet nie wiem od czego mam zacząć! Ta recenzja będzie czystym chaosem i z góry za to przepraszam, ale nie umiem inaczej. Tyle myśli kotłuje się w mojej głowie… Nigdy nie zrozumiem tych wszystkich czytelników, którzy uznali twórczość Maas za jakieś nieporozumienie pełne nieścisłości! Jak tak w ogóle można! Jakie w ogóle nieścisłości czy niedopowiedzenia? Jaka beznadziejna Zabójczyni? Czy naprawdę nie widzicie tego ognia, którzy drzemie w tej dziewczynie? Która jest wspaniałym strategiem i doskonale wie, że wszystko ma swój czas? Jej plany nie raz bywają zaskakujące, bowiem autorka ujawnia je dopiero po ich wykonaniu, a niesamowita logika i rozsądek Aelin są czymś wartym pozazdroszczenia! Mimo że kieruje nią chęć zemsty, to potrafi nad sobą zapanować i osiągać swoje cele w odpowiedni sposób. Nie boi się ryzyka, ale wie, kiedy należy odpuścić. Ta dziewczyna stała mi się bliską przyjaciółką, siostrą, rodziną… A i nie raz czułam się tak, jakbym była w jej skórze.
Te prawie 850 stron może przerażać, ale ja byłam przeszczęśliwa, gdy to zobaczyłam! To oznaczało, że będę mogła spędzić kilka cudownych godzin w świecie, który uwielbiam. Dodatkowo ta seria ma to do siebie, że każdy kolejny tom jest lepszy od poprzedniego. Z „Królową Cieni” nie było inaczej. W zachowaniu Aelin zaszła bardzo zauważalna zmiana, stała się dojrzałą kobietą, która z godnością przyjęła swoje dziedzictwo. Nie jest byle rozwydrzoną księżniczką. To prawdziwa królowa o wielkiej sile. A fabuła tej części jest po prostu niesamowita! Wspaniale przemyślania, bardzo dobrze ułożona, porywająca, z wartką akcją i odpowiednim budowaniem napięcia tam, gdzie jest to konieczne. Przyznam szczerze, że chwilami sama nie wiem, czego mogę się spodziewać po autorce. Potrafi tak sprawnie operować piórem i tak kreować swoją historię, że w sercu czytelnika zasiewa sporą dawkę niepewności. A to wszystko jeszcze bardziej podsyca atmosferę! Poza tym naprawdę cudownie radzi sobie z kreacją książkowego świata i poszczególnych bohaterów.
No i nie mogę pozostać obojętna na ten wir emocji, który mną targał podczas czytania. W pierwszej kolejności miałam ochotę zabić Chaola Westfalla! Człowieku, jak ja Cię nienawidziłam przez pierwsze 400 stron! Masz szczęście, że się zreflektowałeś. Było mi bardzo szkoda Doriana, bo mimo wszystko jest on naprawdę sympatycznym facetem. Bardzo ciekawił mnie motyw wiedźm – rozpoczęło się to w trzecim tomie, a teraz zostało rozwinięte w bardzo ciekawy sposób. Cieszę się, że autorka obiera różne kierunki i wprowadza wiele wątków, które umiejętnie ze sobą łączy. Jeszcze mocniej zżyłam się z główną bohaterką, co pozwoliło mi mocniej przeżywać każdą sytuację rozgrywającą się w tym tomie cyklu. Dodatkowo chciałabym oznajmić wszem i wobec, że moje serce należy do Rowana Białego Ciernia! Ten Fae jest po prostu idealny pod każdym względem. Uwielbiam relację jego i Aelin, bo jest perfekcyjna. Myślę, że to właśnie czegoś takiego ludzie szukają przez całe życie. Są razem wspaniali, chemia między nimi, urocze złośliwości, wzajemne oddanie i przywiązanie, bycie przy sobie w najtrudniejszych chwilach. To jest po prostu piękne i nic więcej bym tutaj nie dodała.
„Królowa Cieni” to powieść doskonała, niepowtarzalna, cudowna, wspaniała… i mogłabym wymienić jeszcze wiele innych słów tego typu. Punkt kulminacyjny to czyste szaleństwo, które nie pozwala czytelnikowi na ani chwilę wytchnienia. Tej książki nie da się odłożyć na półkę. Nie da się tak łatwo przerwać czytania. Ona całkowicie porywa czytelnika, pochłania i nie wypuszcza – nawet gdy już ją skończymy czytać, to nadal jesteśmy w świecie stworzonym przez Sarę Maas, a nie w otaczającej nas rzeczywistości. Historia Aelin zajęła specjalne miejsce w moje sercu, Sarah J. Maas góruje na mojej liście ulubionych autorów, moje serce krwawi, że muszę czekać na kolejny tom, a jeszcze bardziej przeraża mnie to, co zrobię ze swoim życiem, gdy już zakończę ten cykl… Cóż więcej mogę napisać, ta seria jest po prostu idealna.
www.bookeaterreality.blogspot.om
Skończyłam czytać „Królową Cieni”… czwarty tom znakomitej serii tworzonej przez Sarę J. Maas, na który tak długo czekałam. Serce mi krwawiło, gdy widziałam, ile osób już ją ma u siebie, a ja jeszcze nie. Ale gdy nadszedł ten piękny, słoneczny dzień, gdy dotarła do mnie paczka, otworzyłam ją i zobaczyłam w niej to cudo, porzuciłam praktycznie wszystko inne i wzięłam się za...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-02-17
„Magia zabija” to długo wyczekiwany, piąty tom cyklu o Kate Daniels. Jestem wierną fanką twórczości Ilony Andrews, ze szczególnym uwzględnieniem tej serii. Pokochałam ją od pierwszej chwili, a z każdą kolejną częścią moja miłość rosła i rosła! Gdy zobaczyłam tę książkę w zapowiedziach – jeszcze dosyć wczesnych – to ucieszyłam się jak małe dziecko! Z utęsknieniem wyczekiwałam dnia, w którym będę miała okazję powrócić do magicznej Atlanty…
Kate na dobre porzuciła Zakon Rycerzy Miłosiernej Pomocy i przeniosła się do siedziby Gromady. Oficjalnie została Małżonką Władcy Bestii, a tym samym jego towarzyszką, która ma prawo decydować o losie zmiennokształtnych. Mimo wszystko wciąż trzymają się jej paranormalne problemy… i to w jakich ilościach! Ma zamiar rozkręcić własną działalność, ale jest to trudniejsze niż myślała, zwłaszcza, że Zakon na każdym kroku szarga jej dobre imię. Mimo wszystko otrzymuje ciekawą ofertę zarobku, a zadanie nie wydaje się być skomplikowane. Jednak już po kilku dniach okazuje się, że jest to sprawa życia i śmierci – zwłaszcza dla obdarzonych magią. Jeżeli Kate nie podoła temu wyzwaniu, zginą wszyscy, na których jej zależy.
Po raz kolejny dałam się całkowicie porwać fabule wymyślonej przez Ilonę Andrews. Urban fantasy jest słabo rozpowszechnionym gatunkiem na polskim rynku wydawniczym, co wciąż uważam za ogromną niesprawiedliwość! „Magia zabija” to doskonała kontynuacja, która wciąga już od pierwszych stron. Wciąż mamy do czynienia z tymi samymi bohaterami, których poznaliśmy w poprzednich tomach, wiele problemów ciągnie się za Kate już od dawna, a na jej drodze wciąż pojawiają się nowe. Ilona Andrews w doskonały sposób operuje słowami, kreuje tajemnice i zapewnia ogromną dawkę rozrywki i ironicznego humoru, ale nie zapomina również o chwilach pełnych napięcia, w których serce czytelnika diametralnie przyspiesza.
Kate jest jedyną w swoim rodzaju i niepowtarzalną bohaterką! Jest to taka postać, z którą identyfikuję się prawie na każdym roku, ale uważam ją również za przyjaciółkę, która mogłaby mnie obudzić nawet o trzeciej w nocy tylko po to, żeby iść razem skopać komuś tyłek. Jest pewna siebie, ceni sobie indywidualność, ale potrafi również zaryzykować własne życie, aby chronić tych, których kocha. To dojrzała kobieta, która wie, czego chce. Jest bardzo elastyczna i potrafi się dopasować do każdej sytuacji, a przy tym wszystkim nie zapomina o swoich wartościach i celach. Nie powiem, że zawsze kieruje się zdrowym rozsądkiem, bo często rządzi nią impuls, ale to jest właśnie jej urok! To prawdopodobnie najlepsza postać w całym świecie urban fantasy!
Akcja powieści charakteryzuje się doskonałym tempem i dynamiką. Ilona Andrews nie boi się rzucać swoim bohaterom kłód pod nogi, często stawia ich pod ścianą i zmusza do podejmowania trudnych decyzji, nie zawsze dając im czas do namysłu. Nie brak tutaj scen walki czy rozlewu krwi, a to wszystko otacza niesamowita i magiczna atmosfera. W świecie stworzonym przez autorkę panuje bogata różnorodność jeżeli chodzi o nadprzyrodzone rasy –od zmiennokształtnych przez wampiry aż po czarownice. W tym tomie mamy okazję lepiej poznać przeszłość Kate, która jest niezwykle ciekawa! Liczę na to, że w kolejnych tomach wątek ten został w dużej mierze rozwinięty. Uwielbiam również te chwile, w których Kate i Curran są sami – kocham ich romans, który jest pełen pasji i namiętności, ale również dojrzałości. Każdy z nich wie, czego oczekuje od życia i związku, idealnie się uzupełniają, potrafią ze sobą spokojnie rozmawiać i każde z nich poruszyłoby niebo i ziemię, aby drugiemu nie stała się żadna krzywda. To jedna z moich ulubionych par literackich!
„Magia zabija” to doskonała książka, która trzyma w napięciu od początku do końca. Porywa nas do świata Atlanty, którego nie ma ochoty się opuszczać. Przedstawia piękno przyjaźni, miłości i oddania, ale jest to również powieść naszpikowana akcją. Przy tej lekturze nie ma czasu na nudę! Sporo się tutaj dzieje, autorka rozwija wiele interesujących wątków, dba o odpowiednią dynamikę wydarzeń i wprowadza nutkę niepewności, co do punktu kulminacyjnego. To iście wciągająca historia, pełna zaskakujących zwrotów akcji, której nie da się odłożyć na półkę ot tak. Doskonała kreacja bohaterów i książkowego świata, odpowiednia dawka sarkazmu pomieszanego z humorem, dbałość o szczegóły i wciągająca fabuła to tylko jedne z wielu zalet tej pozycji. Gorąco polecam całą serię o Kate Daniels, bo to aż grzech jej nie znać!
www.bookeaterreality.blogspot.com
„Magia zabija” to długo wyczekiwany, piąty tom cyklu o Kate Daniels. Jestem wierną fanką twórczości Ilony Andrews, ze szczególnym uwzględnieniem tej serii. Pokochałam ją od pierwszej chwili, a z każdą kolejną częścią moja miłość rosła i rosła! Gdy zobaczyłam tę książkę w zapowiedziach – jeszcze dosyć wczesnych – to ucieszyłam się jak małe dziecko! Z utęsknieniem...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-02-01
Po jak wielu przeczytanych książkach siadacie do komputera, aby napisać recenzję, i nie jesteście w stanie nawet zacząć? Nie dlatego, że książka była zła. Wręcz przeciwnie – tak mocno na Was wpłynęła, że zabrakło Wam słów, aby to wyrazić. Mnie nie spotyka to zbyt często, bo też nie zawsze aż tak bardzo wczuwam się w czytaną historię. Oczywiście nie ma to nic wspólnego z moim brakiem chęci, ale wiecie – jedne książki przemawiają do nas bardziej niż inne. A ja chyba z każdą kolejną pozycją robię się coraz bardziej wymagająca…
Ponad pięćset lat temu trolle zostały uwięziona pod gruzami Samotnej Góry. Czym aż tak bardzo naraziły się jednej z czarownic, że ta postanowiła je tak srogo ukarać? Przez tak długi czas ludzie zdążyli zapomnieć o tych magicznych istotach, a wiedza o nich przetrwała jedynie w podaniach i legendach. Okazuje się, że mity na temat trolli są prawdziwe, a Cecile de Troyes ma okazję przekonać się o tym na własnej skórze. Zostaje porwana przez chciwego człowieka i oddana w ręce trolli, które wierzą, że dziewczyna może ich wyzwolić. Musi poślubić tajemniczego księcia trolli, który nawet nie ukrywa swojej niechęci do gatunku ludzkiego. Czy jednak pod jego chłodną powierzchownością kryje się coś więcej? Czy Cecile odkryje wszystkie zagadki zaginionego świata i wyzwoli trolle spod gruzów Góry?
Sięgając po debiut literackie Danielle L. Jensen nie spodziewałam się, że spisana przez nią historia aż tak mnie urzeknie! Piękna okładka przyciągnęła moją uwagę już od pierwszej chwili, gdy tylko na nią spojrzałam, a wspaniała treść sprawiła, że historia zyskała specjalne miejsce w moim sercu, obok kilku innych powieści, które pokochałam. Autorka pięknie operuje słowami, jej język jest dojrzały i głęboki. Świat trolli opisała bardzo szczegółowo, zarówno sam jego wygląd, jak i zasady w nim obowiązujące. Podczas czytania w naszej wyobraźni tworzy się wyraźny i klarowny obraz magicznej i pięknej krainy, którą jednak spowija pewien mrok. Zamieszkują ją nie tylko trolle, ale również mieszańce, których pochodzenie również bardzo dobrze poznajemy. Mimo czasów panowania okrutnego i bezwzględnego króla, w tej krainie chce się żyć!
Ciekawą rzeczą jest przedstawienie trolli. Zawsze kojarzyły mi się one z ogromnymi potworami, które żywią się ludzkim mięsem i nie należą do zbyt inteligentnych – z takim przedstawieniem tych istot spotykałam się do tej pory. Danielle Jensen porzuca wszelkie schematy i przekracza granice, bowiem urokowi księcia Tristana nie sposób się oprzeć! Nie tylko ze względu na wygląd i mieniące się srebrem oczy, ale również ze względu na charakter. Początkowo zimny, nieczuły i zdystansowany, a jednak pełen oddania i miłości. Oczywiście nie muszę mówić, że Cecile poznaje go początkowo od tej najgorszej strony? Aroganckiego i zbyt pewnego siebie dupka, którego urokowi jednak bardzo łatwo ulec. Co z nami kobietami jest nie tak, że uwielbiamy ten typ? Oczywiście pojawiają się tutaj również trolle nieco przypominające te ze znanych nam opowieści, ale zaufajcie mi – w świecie Danielle Jensen panuje ogromna różnorodność!
Mimo że fabuła w dużej mierze skupia się na klątwie, która spoczywa na rasie trolli, pojawia się też wiele innych wątków i motywów. Stanowią one jednolitą i logiczną całość. Tempo akcji jest doskonale zrównoważone, a odpowiednie stopniowanie napięcia i zaskakujące zwroty akcji sprawiają, że nieraz serce staje w gardle, a czytelnik wychodzi z siebie i staje obok. Fabuła jest po prostu porywająca i ciężko oderwać się od tej książki choćby na chwilę! Próbowałam znaleźć chociaż jeden element, który mógłby mnie zirytować, ale to niewykonalne. Nawet wątek miłosny okazał się być całkiem znośny, a chwilami magiczny i pełen pasji. Owszem, lekko irytujące są wieczne ucieczki i powroty Cecile i Tristana, ale właściwie znajdują one logiczne wytłumaczenie w fabule.
Nie mogę się oprzeć wrażeniu, że i tak nie napisałam wszystkiego na temat tej książki, co chciałabym Wam przekazać. Wywołała we mnie wiele emocji, porwała mnie do swojego świata, urzekła, oczarowała i sprawiła, że całkowicie się zatraciłam! Rzecz nie do uwierzenia, zakochałam się w trollu, doskonale rozumiałam główną bohaterkę i sama chciałabym być na jej miejscu i zostać porwana do magicznej krainy pod Samotną Górą. Tej książki nie da się ot tak odłożyć na półkę i o niej zapomnieć. Ta historia wżera się głęboko w serce i pamięć. Jest wspaniała, ma cudowny klimat i wiele do zaoferowania. To opowieść o nadziei, przyjaźni, miłości i oddaniu, w której nie brak tajemnic, zagadek, intryg i spisków. Zakończenie sprawiło, że kilka łez spłynęło po mojej twarzy (podobnie jak kilka innych scen) i pragnę jak najszybciej sięgnąć po kolejny tom! Wystawiam 5+/6.
www.bookeaterreality.blogspot.com
Po jak wielu przeczytanych książkach siadacie do komputera, aby napisać recenzję, i nie jesteście w stanie nawet zacząć? Nie dlatego, że książka była zła. Wręcz przeciwnie – tak mocno na Was wpłynęła, że zabrakło Wam słów, aby to wyrazić. Mnie nie spotyka to zbyt często, bo też nie zawsze aż tak bardzo wczuwam się w czytaną historię. Oczywiście nie ma to nic wspólnego z...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-01-05
Z historią ulicznego grajka Jamesa Bowena i rudego kota Boba zapoznałam się już jakiś czas temu i od razu ją pokochałam! Ta dwójka stała się tak bliska memu sercu, jak gdybyśmy zostali najlepszymi przyjaciółmi po wsze czasy. Nie tylko dlatego, że jestem kociarą i kocham każdą historię, która skupia się na kotach… W tym przypadku jest całe mnóstwo elementów, które składają się na moją miłość do tej opowieści.
„Kot Bob i jego podarunek” to książka, która jak sama nazwa wskazuje, nawiązuje do okresu świąt Bożego Narodzenia. I mimo że czytałam ją już po tym okresie, to i tak poczułam świąteczną atmosferę. James Bowen pisarzem został przez przypadek i tego ukryć się nie da, jednak i tak doskonale udaje mu się odzwierciedlić każdą sytuację, którą postanowi opisać. Ta prawie dwustustronicowa książeczka opisuje nie tylko dni przed Bożym Narodzeniem i sposób, w jaki James i Bob je spędzali, bowiem pojawiają się również retrospekcje z dzieciństwa Jamesa, w których wyjaśnia, dlaczego okres świąteczny nigdy nie kojarzył mu się zbyt dobrze.
Wciąż jestem pod ogromnym wrażeniem tego, co przydarzyło się Jamesowi. To się chyba nigdy nie zmieni. Początkowo nawet nie byłam w stanie do końca uwierzyć w historię Jamesa i Boba, ale od jakiegoś czasu śledzę ich losy na Facebook’u, nie raz oglądałam filmiki z ich udziałem na YouTubie i to się dzieje naprawdę! Kot i człowiek, których łączy przyjaźń, miłość i zaufanie. Kot, który nosi kolorowe szaliczki. Kot, który uwielbia siedzieć człowiekowi na ramieniu, który przybija z nim piątkę, który zawsze jest przy nim… Niesamowite i piękne zarazem!
W tej powieści po raz kolejny możemy doświadczyć magii ich przyjaźni, ale nie tylko. Nie jest to tylko historia spisana przez Jamesa, to coś znacznie więcej. Mimo że James nie jest profesjonalnym pisarzem, to jest w stanie wzbudzić we mnie więcej emocji niż nie jeden autor bestsellerów. „Kot Bob i jego podarunek” w bardzo dosadny sposób porusza tematykę tego, co w życiu najważniejsze. Przywraca wiarę w życzliwość ludzi i skłania do refleksji nad własnym postępowaniem. Mimo że James nigdy nie miał zbyt wiele, to zawsze starał się pomagać innym. Zapewne dlatego, że sam kiedyś był w trudnej sytuacji i wie, jak ciężko potrafi czasem być.
A sam Bob? Ten kot jest niesamowity! Oczywiście Jamesowi doskonale udaje się oddać charakter jego kocich działań, ale widoczne jest również to, że między tą dwójką wytworzyła się niepowtarzalna więź. Bob zawsze pociesza i broni swojego właściciela (choć właściciel to nigdy nie jest odpowiednie słowo do opisania relacji kot-człowiek), utrzymuje Jamesa w ryzach i to jest piękne. Kochany rudzielec, który dał Jamesowi zupełnie nowe, lepsze życie… nauczył go czegoś, czego nikt inny wcześniej nie był w stanie. Oczywiście nie zapomina też o tym, że jest typowym kotem, to też gdy James opisuje sceny, w których przeważają kocie zachowania, jestem w stanie tylko z radością i uśmiechem kiwać głową, bowiem każde z nich znam doskonale!
„Kot Bob i jego podarunek” to wspaniała opowieść, która jest idealnym uzupełnieniem dwóch poprzednich powieści autorstwa Jamesa Bowena. Nie jest przeznaczona tylko do czytania w okresie świątecznym, ale o każdej porze dnia i nocy, bowiem jest pełna życiowych mądrości i przywraca wiarę w to, że są jeszcze dobrzy ludzie na tym świecie. Ponownie dałam się ponieść emocjom i tym razem płakałam ze wzruszenia, a chwilami również z radości. Gorąco polecam każdemu zapoznanie się z historią rudego kocura i Jamesa, bowiem jest to coś niepowtarzalnego i godnego uwagi!
www.bookeaterreality.blogspot.com
Z historią ulicznego grajka Jamesa Bowena i rudego kota Boba zapoznałam się już jakiś czas temu i od razu ją pokochałam! Ta dwójka stała się tak bliska memu sercu, jak gdybyśmy zostali najlepszymi przyjaciółmi po wsze czasy. Nie tylko dlatego, że jestem kociarą i kocham każdą historię, która skupia się na kotach… W tym przypadku jest całe mnóstwo elementów, które składają...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-01-05
2012-06-12
Znacie to uczucie, gdy ludzie czegoś od Was oczekują? Chociażby rodzice. Chcą żebyśmy wyrośli na mądre dzieci, które spełnią ich oczekiwania i marzenia. Teoretycznie chcą dla nas jak najlepiej, jednakże czasami zapominają, że my sami chcielibyśmy zdecydować, jak będzie wyglądać nasze życie. Nie ma w tym nic dziwnego, każdy sam wie, co jest dla niego najlepsze. I nie ma nic dziwnego także w tym, że chcemy być samodzielni i niezależni.
Olgierda Lacha jest najstarszą córką w rodzinie. Jej rodzice żądają od niej, że wkrótce wyjdzie za mąż i założy rodzinę. Widzą ją jako idealną panią domu… problem w tym, że Ola siebie w tym nie widzi. Ukończyła Liceum Magii i chce dalej podążać w tym kierunku, jednakże jej rodzice nie są temu przychylni. Z trudem wypuszczają swoje dziecko z rodzinnego domu na magiczny uniwersytet. A tam czeka Olę wiele niespodzianek, nowych przyjaźni i przygód, a może i nawet miłość…
Sięgnęłam po tą książkę chyba dlatego, że ostatnimi czasy bardzo lubię wydawnictwo Fabryka Słów. Nie zdarzyło mi się jeszcze trafić na złą książkę, która by była przez nich wydana. Poza tym znowu magia! A ja to kocham. Kocham, kocham, kocham i zawsze będę.
„Odnaleźć swą drogę” to książka o dojrzewaniu, poszukiwaniu siebie, samodzielności i problemach, które napotykamy na drodze do dorosłości i niezależności. Mamy tu także wątek pięknej przyjaźni. Wszystko to stanowi książkę niemal idealną. Jest to powieść pełna humoru, nie raz ironicznego, ale śmiać się można bez mała podczas czytania całej tej historii. Z tego wszystkiego przytoczę tutaj parę cytatów, które rozśmieszyły mnie do łez:
„Proszę wybaczyć, ale Irga jako obiekt moich erotycznych zapędów zupełnie mnie nie interesuje! Chcę go zabić!”
„Jeśli mnie by się trafił taki facet… - rozmarzyła się moja przyjaciółka. –Nigdy bym go nie wypuściła, za nic!
-Jaki „taki”? – wściekłam się. –Chce się ze mną żenić! Też mi wielkie szczęście.”
„-Jesteś najstarsza. Powinnaś mi pomagać przy wychowywaniu rodzeństwa.(…)
-Pomagam. – mruknęłam. –Wyjeżdżając, pozbawiłam ich złego przykładu.”
Mimo tego, można znaleźć te początkowe, głębsze wątki, trzeba się tylko dobrze skupić i przyjrzeć temu. Całość należy poddać analizie i na pewno znajdzie się morał płynący z tej historii.
Pomysł ten jest mi już nieco znany, jednak nigdy on mi się nie znudzi. Uwielbiam czytać książki o młodych wiedźmach i czarownicach, które zaczynają naukę w szkole magii. Styl pisania jest bardzo prosty w odbiorze, nie ma skomplikowanych czy przydługich zdań. Opisy są wystarczające, aby móc sobie wszystko pięknie wyobrazić. Bohaterowie bardzo dobrze scharakteryzowani i ciężko ich nie lubić. Główna bohaterka zmienia się w przeciągu całej tej historii z rozkapryszonego, zagubionego dziecka w kobietę, która wie, czego chce. Fakt, ma jeszcze swoje „odloty”, ale w tym jej urok. Czasami jej zachowanie wydawało mi się jednak daremne i głupie, ale przy tym wszystkim zabawne. Otto był po prostu znakomity! Nie wiem co tu dużo mówić, świetny kumpel, jakiego każdemu życzę. A Irga… jeny, mamy kolejnego bohatera, który zdobył moje serce! Dajcie mi go!
Cała książka jest podzielona na 4 lata nauki Oli w szkole. Każdy rozdział ma swój tytuł, co jest według mnie ogromnym plusem. Może nie ma to jakiegoś szczególnego znaczenia, ale od razu książka lepiej wygląda, widać, że jest lepiej dopracowana i włożono w nią serce. Poza tym mamy tu 460 stron, czyli jest co czytać! Przynajmniej nie kończymy tak szybko chwil spędzonych z tą książką.
Podsumowując: jestem książką naprawdę mile zaskoczona, a wręcz zachwycona! Przyjemnie się czytało, morał wyciągnęłam i się pośmiałam. Czyli idealne połączenie wszystkiego, co powinna zawierać dobra książka.
Znacie to uczucie, gdy ludzie czegoś od Was oczekują? Chociażby rodzice. Chcą żebyśmy wyrośli na mądre dzieci, które spełnią ich oczekiwania i marzenia. Teoretycznie chcą dla nas jak najlepiej, jednakże czasami zapominają, że my sami chcielibyśmy zdecydować, jak będzie wyglądać nasze życie. Nie ma w tym nic dziwnego, każdy sam wie, co jest dla niego najlepsze. I nie ma nic...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-01-05
2015-11-24
2015-09-17
Agent specjalny Aloysius Pendergast w akcji po raz czternasty! Tak, dobrze widzicie. „Błękitny labirynt” to czternasty tom z cyklu o agencie Pendergaście. Zniechęcające? Nie dla mnie. A dlaczego? Bo to zdecydowanie najlepszy agent specjalny, jaki kiedykolwiek istniał! A może raczej najlepsza tego typu postać stworzona przez dwóch autorów, których bardzo sobie cenię.
Przeszłość potrafi dać człowiekowi porządnie w kość. Mimo że my zostawiamy ją za sobą, to jej wciąż zdarza się nas nawiedzać. Do życia Pendergasta wkracza mroczny sekret z dawnych czasów i zatruwa mu życie. A wszystko zaczyna się od tego, że któregoś wieczoru na progu jego domu zostaje porzucone ciało młodego chłopaka. I to nie byle jakiego, bowiem jednego z jego synów. Tego Pendergast by się nie spodziewał, zwłaszcza, że Alban zawsze potrafił sobie doskonale radzić i stał się nieprzewidywalnym i groźnym osobnikiem. Zbierając początkowe fakty razem Pendergast trafia do opuszczonej kopalni, gdzie wpada w czyhającą na niego pułapkę… a jej twórcy doskonale wiedzieli, że będzie to gwóźdź do trumny.
Wiele osób jest nieprzekonanych do cykli, które mają tyle części, bowiem boją się znużenia. W tym przypadku nikomu to nie grozi, tym bardziej, że Douglas Preston i Lincoln Child w każdej książce opisują nowe problemy, nowe śledztwo i czasami wprowadzają nowych bohaterów. Tym razem zagłębiamy się w mroczne sekrety z przeszłości Pendergasta, które sięgają pokolenie wstecz. Jednak zemsta potrafi być cierpliwa i czekać na odpowiedni moment… a ten właśnie nadszedł. I mimo że Aloysius niczym nikomu nie zawinił (no, tu by można polemizować, ale w tym konkretnym przypadku nie ma nic wspólnego z ludzkim niezadowoleniem), to jednak na nim skupiają się oczy bandytów.
Historia w pewnym momencie zaczyna przybierać nieciekawy obrót… Byłam już prawie całkowicie pogrążona w rozpaczy, że pan Preston i Child chcą uśmiercić mojego ukochanego agenta i zakończyć cykl. Nie uspokoiła mnie nawet informacja, że istnieje tom 15, bowiem w przypadku tych autorów nigdy nic nie wiadomo… Co z tego, że istnieje, skoro w sumie może tylko nawiązywać do Pendergasta a głównym bohaterem może stać się D’Agosta albo Corrie? Serce mnie bolało, gdy widziałam oczyma wyobraźni cierpiącego Aloysiusa… jednak zawsze dawało to okazję do wykazania się innym. To piękny obraz przyjaźni i posiadania w swoim życiu ludzi, na których zawsze można liczyć. Wierzcie mi, ryzyko podjęte przez D’Agostę, jego żonę i podopieczną Pendergasta było przeogromne!
Akcja toczy się szybkim tempem, co jest charakterystyczne dla tego zespołu pisarzy. Dbają o odpowiednie napięcie, rozbudzają ciekawość czytelnika i nie zapominają o tym, żeby wprowadzić do fabuły zaskakujące zwroty akcji. Wciąż nie mogę się nadziwić zdolnościom Pendergasta jako agenta specjalnego. Nie chodzi tylko o spryt i inteligencję, ale również umiejętność manipulowania ludźmi. Ten człowiek to istna legenda, która zawsze wie, jak dostać to, czego pragnie. Fabuła do najprostszych nie należy, bowiem otrzymujemy mnóstwo informacji, które początkowo wydają się nie mieć ze sobą nic wspólnego… Stopniowo rozwiązujemy zagadkę, której zakończenie jest zaskakujące.
„Błękitny labirynt” to kolejna, bardzo dobra powieść z udziałem agenta Pendergasta. Pełna tajemnic i żądzy zemsty, ale mająca też wydźwięk optymistyczny – pokazuje siłę wiary i przyjaźni. Od tej książki nie sposób się oderwać, bo jest niezmiernie wciągająca – podobnie jak każda poprzednia z tego cyklu. Mimo skomplikowanej fabuły i tego, że rzadko kiedy mamy chwilę wytchnienia od pełnych napięcia wydarzeń, które wymagają naszego skupienia, książkę czyta się szybko, lekko i przyjemnie. Pozycja idealna na jesienne wieczory, a osoby należące do grona fanów Pendergasta nie powinny się poczuć zawiedzione!
www.bookeaterreality.blogspot.com
Agent specjalny Aloysius Pendergast w akcji po raz czternasty! Tak, dobrze widzicie. „Błękitny labirynt” to czternasty tom z cyklu o agencie Pendergaście. Zniechęcające? Nie dla mnie. A dlaczego? Bo to zdecydowanie najlepszy agent specjalny, jaki kiedykolwiek istniał! A może raczej najlepsza tego typu postać stworzona przez dwóch autorów, których bardzo sobie cenię....
więcej mniej Pokaż mimo to
Na temat tego cyklu należałoby pisać ody pochwalne, a i tak wyraziłyby one mojej całkowitej miłości do tego uniwersum, do tych przygód, do tej akcji i tych bohaterów. Przepadam za książkami, które aż tak mocno wpływają na mój umysł, które tak bardzo wżerają się w moje serce. Jestem przekonana, że to jedna z tych serii, które pozostaną ze mną na zawsze – jako najistotniejsza w moim życiu, jako jedna z najważniejszych i najwspanialszych, która po prostu całkowicie mnie omamiła.
Cała recenzja: bookeaterreality.pl
Na temat tego cyklu należałoby pisać ody pochwalne, a i tak wyraziłyby one mojej całkowitej miłości do tego uniwersum, do tych przygód, do tej akcji i tych bohaterów. Przepadam za książkami, które aż tak mocno wpływają na mój umysł, które tak bardzo wżerają się w moje serce. Jestem przekonana, że to jedna z tych serii, które pozostaną ze mną na zawsze – jako najistotniejsza...
więcej Pokaż mimo to