-
ArtykułyTu streszczenia nie wystarczą. Sprawdź swoją znajomość lektur [QUIZ]Konrad Wrzesiński1
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 10 maja 2024LubimyCzytać315
-
Artykuły„Lepiej skupić się na tym, żeby swoją historię dobrze opowiedzieć”: wywiad z Anną KańtochSonia Miniewicz1
-
Artykuły„Piszę to, co sama bym przeczytała”: wywiad z Mags GreenSonia Miniewicz1
Biblioteczka
2017-01-08
„Po przebudzeniu nie pamiętasz nic. Nie wiesz, jak się nazywasz i skąd pochodzisz. Nie rozpoznajesz ludzi.” – te słowa, które widnieją w opisie książki Potomkowie, przypominają nie jedną powieść młodzieżową, jaka pojawiła się na rynku. Motyw zaniku pamięci stał się popularny już jakiś czas temu, pojawił się w serii Więzień labiryntu Jamesa Dashenra, Przebudzenie labiryntu Rainera Wekwertha czy Alive. Żywi Scotta Siglera. Nie dajcie się jednak zwieść pozorom – Potomkowie to coś zupełnie innego.
Bohaterką powieści jest dwudziestojednoletnia dziewczyna o imieniu… Emily? No właśnie, tutaj się pojawia problem. Bo tak naprawdę nie ma na imię Emily, tylko Audra i jest potomkinią Elżbiety Batory, znanej jako Krwawa Hrabina. Niestety, wszyscy ludzie mający w żyłach jej krew są ścigani. Polują na nich Łowcy, których zadaniem jest zlikwidowanie wszystkich żyjących krewnych Hrabiny. Audra postanowiła poddać się procesowi usunięcia pamięci, jednak nie ma pojęcia, dlaczego. Czy uciekała przed Łowcą? Czy musi się ukrywać? Kto tak naprawdę ją ściga? Komu może zaufać?
Książka ta łączy w sobie wiele ciekawych elementów. Sam początek wygląda jak typowa dystopia, pojawia się motyw laboratorium, w którym można się pozbyć pamięci i swojego dawnego życia. To szansa rozpoczęcia wszystkiego od nowa i właśnie z tego korzysta główna bohaterka, choć podobnie jak i ona, nie mamy pojęcia z jakiego powodu. Tego dowiadujemy się stopniowo, tak jak i Audra. Początkowo wydawało mi się, że cały ten motyw nie znajduje żadnego odzwierciedlenia w fabule, ale było to złudne wrażenie, towarzysze mi do momentu, w którym nie odkryłam drugiego dna. To właśnie dzięki temu mamy szansę na jakiekolwiek zaskoczenie, na stopniowe odkrywanie prawdy, która nie raz bywa zagmatwana.
Bardzo przyjemnym pomysłem jest nawiązanie do postaci Krwawej Hrabiny i zaprezentowanie jej Potomków. Stali się oni niemal tajnym stowarzyszeniem, podobnie jak Templariusze. Autorka pięknie prezentuje ich zdolności, hierarchię, sposób bycia. Są to na pozór zwyczajni ludzie, choć mają w sobie coś wyjątkowego. Pojawia się tutaj coś na wzór dworów, arystokracji, balów maskowych i oczywiście nieodłącznie związanych z takimi klimatami intryg. Audra nie ma pewności, komu powinna zaufać. Musi odkryć swoją przeszłość, aby zrozumieć, po czyjej stronie stoi. Jednak gdzie powinna zacząć szukać? To dopiero jest pytanie! Trzeba przyznać, że całe to „podziemne” życie Potomków wyglądało naprawdę intrygująco, a wszelkie spiski i powiązania napędzały akcję.
Tosca Lee dba o to, aby czytelnik się nie nudził. Historia Audry to wieczna ucieczka, wieczna niepewność. Choć u jej boku pojawiają się ludzie, którym na pozór można zaufać, to w sumie czytelnik nie ma pewności, czy któryś z nich nie jest zdrajcą, czy nie jest to tylko zwykła maskarada. A to wszystko dzięki temu, że główna bohaterka również nie ma tej pewności. Lekkim dopełnieniem pościgu staje się romans, w pewnym sensie nawet zakazany, choć jak się z czasem okazuje dość intensywny, mający konkretne fundamenty. Nie jest on nachalny, utrzymany w granicach dobrego smaku. Autorka zdecydowanie nie miała na celu tego, aby skupić się na historii miłosnej, bowiem miała spore pole do popisu w związku z wielowątkowością swojej opowieści.
Choć nie jest to literatura z górnej półki, to nie można zaprzeczyć temu, że jest to przyjemna lektura, zapewniająca pewną dozę rozrywki, napisana przystępnym językiem. Potrafi zaciekawić i nawet lekko wciągnąć do swojego świata, głównie ze względu na dobre tempo akcji i ciekawość rozbudzającą się w głowie czytelnika. Jeżeli znacie serial Pamiętniki Wampirów, to zapewne kojarzycie historię Podróżników… Jakoś tak skojarzyli mi się z tą książką, choć sama nie wiem, dlaczego. Widocznie mój umysł wyczuwa pewne podobieństwa i nic na to nie poradzę. Czy warto się zapoznać z tą pozycją? Warto, nie warto. Można, jeżeli się tylko ma na to ochotę. To dobra pozycja i jeżeli czujecie potrzebę przeczytania jej, to powinniście to zrobić!
www.bookeaterreality.blogspot.com
„Po przebudzeniu nie pamiętasz nic. Nie wiesz, jak się nazywasz i skąd pochodzisz. Nie rozpoznajesz ludzi.” – te słowa, które widnieją w opisie książki Potomkowie, przypominają nie jedną powieść młodzieżową, jaka pojawiła się na rynku. Motyw zaniku pamięci stał się popularny już jakiś czas temu, pojawił się w serii Więzień labiryntu Jamesa Dashenra, Przebudzenie labiryntu...
więcej mniej Pokaż mimo to2017-01-08
Szepty zmarłych to trzeci tom serii przygód Davida Huntera, doskonałego w swoim fachu antropologa sądowego. Ten człowiek wie niemal wszystko o śmierci. Choć nie czytałam tomu drugiego, a jedynie pierwszy, to jednak taki przeskok w ogóle mi nie przeszkodził w zrozumieniu lektury. Jestem pewna, że tę zaległość nadrobię, ale póki co przyszła pora na to, aby podzielić się z Wami moimi odczuciami na temat tej powieści. A są one naprawdę pozytywne!
David Hunter zostaje wezwany do kolejnego śledztwa – wraca tam, gdzie uczył się swojego zawodu, czyli do Ośrodka Badań Antropologicznych, zwanego Trupią Farmą. Ostatnie śledztwo niemal przypłacił życiem, dlatego teraz chciałby odzyskać spokój i pewność siebie. Liczy na to, że nowe zadanie i pomoc mentora i przyjaciela, Toma Liebermana, mu w tym pomoże. Okazuje się jednak, że mają do czynienia z seryjnym mordercą, prawdopodobnie ze skłonnościami psychopatycznymi. Wkrótce oczy kryminalisty zwracają się ku Davidowi, który może zostać kolejną ofiarą…
Nawet nie spodziewałam się, że powrót na Trupią Farmę sprawi mi tyle przyjemności! Chemia śmierci była naprawdę dobrą pozycją, dlatego miałam nadzieję, że kolejna – niezależnie która – część przygód Huntera mnie nie zawiedzie. Tak też się stało, bowiem otrzymałam naprawdę wciągającą powieść, którą pochłonęłam w przeciągu kilku godzin. Bardzo podoba mi się zawód antropologa sądowego, choć zapewne nigdy nie będzie dane mi wykonywać, ale przynajmniej są takie książki, które pozwalają mi choć przez chwilę poczuć, jak to jest. Simon Beckett w doskonały sposób przedstawia ten zawód i realia z nim związane.
David Hunter to nie tylko pasjonat, ale prawdziwy fachowiec. Od początku mojej przygody z tym cyklem polubiłam tego faceta, a teraz chyba lubię go jeszcze bardziej. To dobrze wykreowany bohater, z którym można się zaprzyjaźnić i wraz z nim prowadzić swego rodzaju dochodzenie. Bowiem to właśnie robi, choć nie jest to obowiązek antropologa. Uwielbiam te sytuacje, w których cała ekipa próbuje określić sposób morderstwa, stworzyć profil zabójcy, znaleźć przyczynę – takie analizy są bardzo aprobujące, czasami naprowadzają czytelnika na dobry trop, czasami mieszają w głowie, a dodatkowe zaskakujące zwroty akcji czy elementy zaskoczenia idealnie z tym współgrają.
Być może to nieco przerażające, może dezorientujące, ale nie raz w recenzjach pisałam o tym, że lubię mocne książki. Lubię konkretne i realistyczne opisy zwłok, rozlewu krwi czy miejsca zbrodni. A trzeba przyznać, że Simon Beckett całkiem nieźle sobie radzi na tym polu. Dodatkowo stworzył mordercę, który wręcz otacza się swoimi „dziełami”. No i nie ukrywam, ale zakończenie było dla mnie naprawdę zaskakujące, bowiem nie udało mi się dotrzeć do tego, kto i w jakim celu morduje kolejne ofiary. Podoba mi się lekkie pióro autora, jego pomysłowość i rzetelność, a także konsekwencja. Choć nie jest to może najlepszy thriller czy kryminał, jaki miałam okazję czytać, to z pewnością jest to lektura, która zachęca do dalszego eksplorowania twórczości tego autora i wierzcie mi, zrobię to na pewno!
Szepty zmarłych to książka, która naprawdę mnie wciągnęła. Z przyjemnością towarzyszyłam Davidowi Hunterowi, a autor tak sprawnie operuje fabułą i w tak plastyczny sposób przedstawia swoją wizję, że miałam przed oczami dobry film, pełen akcji z odpowiednim stopniowaniem napięcia, z realistycznymi obrazami i bohaterami z krwi i kości. Jestem przekonana, że nie będzie to moje ostatnie spotkanie z Simonem Beckettem, bowiem kolejna książka czeka na półce, a i z pewnością sięgnę po drugą i czwartą część cyklu o Davidzie Hunterze! A wam z czystym sumieniem tę serię polecam!
www.bookeaterreality.blogspot.com
Szepty zmarłych to trzeci tom serii przygód Davida Huntera, doskonałego w swoim fachu antropologa sądowego. Ten człowiek wie niemal wszystko o śmierci. Choć nie czytałam tomu drugiego, a jedynie pierwszy, to jednak taki przeskok w ogóle mi nie przeszkodził w zrozumieniu lektury. Jestem pewna, że tę zaległość nadrobię, ale póki co przyszła pora na to, aby podzielić się z...
więcej mniej Pokaż mimo to2017-01-08
Choć nie czytałam światowego bestsellera, jakim jest Dieta przyspieszająca metabolizm autorstwa Haylie Pomroy, to jednak chętnie sięgnęłam po jej inną – ponoć już 4 książkę, Lecz się jedzeniem. To kompleksowa pozycja, której celem jest przedstawienie podstawowych zasad diety dostosowanej do 7 różnych schorzeń. W związku z tym, że ostatnio dietetyka stała mi się niezwykle bliska i szkolę się w tej tematyce tak, aby kiedyś mieć takowy zawód w ręku, to nikogo zapewne nie zdziwi fakt, że rozwijam się w tej dziedzinie, wyszukuję różnego rodzaju nowinki i doniesienia oraz sięgam po każdą książkę, która dietetyki dotyczy.
Pozycja ta została podzielona na kilka zasadniczych części. Wstęp prezentuje krótką historię życia autorki i wyjaśnia dlaczego zajęła się ona wpływem odżywiania na ludzkie zdrowie. Tam okazuje się, że sama borykała się od dziecka z wieloma problemami. Momentami wydawało mi się to wręcz przesadzone i absurdalne, ale kto wie – może faktycznie cierpiała na tyle schorzeń. Może każdy z nas cierpi na wiele różnych dolegliwości, ale jakoś specjalnie nie przywiązujemy do tego wagi, nie diagnozujemy się. Pierwsza część z kolei to takie wprowadzenie do całości – dowiadujemy się co nieco o tym, co jest receptą na zdrowie, o tym, że każdy ma inny metabolizm i możemy regulować swoje geny, o tym, że należy słuchać swojego ciała. To dosyć proste elementy, z którymi spotkałam się już nie raz, ale pozytywną rzeczą jest to, że autorka nie cofa się do oczywistości takich jak unikanie fast foodów czy przetworzonej żywności. Z tego, że jest to niezdrowe, każdy prawdopodobnie zdaje sobie sprawę.
Kolejne części prezentują już diety, a właściwie zasady prawidłowego odżywiania dostosowane do każdego zaprezentowanego schorzenia. W moim odczuciu największy nacisk został położony na dolegliwości trawienne oraz zespół chronicznego zmęczenia, ale to nie wszystko. Autorka porusza również tematykę problemów takich jak zaburzenia hormonalne kobiet i mężczyzn, stan podwyższonego cholesterolu i zaburzenia metabolizmu tłuszczów, zmiany nastroju zaburzenia na tle nerwowym, cukrzyca czy spadek odporności. Każdy taki rozdział jest napisany zgodnie z pewnym konkretnym i przejrzystym schematem. Na początek leci krótka diagnostyka, której możemy dokonać sami, ale wiadomo – czasami i z tym przesadzamy. Następnie otrzymujemy jasne wskazówki dotyczące odżywiania, na co powinniśmy zwrócić uwagę, jakie produkty stosować oraz przykładowy jadłospis z przepisami.
Świetną sprawą jest również to, że autorka do każdego schorzenia podaje przykładowe ćwiczenia i mówi, jaki trening będzie najbardziej odpowiedni. Nie stroni również od zaprezentowania naukowej strony problemu oraz od konsultacji lekarskich, głównie bazując na morfologii krwi, z której wiele można wyczytać, o ile zwróci się uwagę na konkretne parametry. Cieszy mnie fakt, że wspomina o epigenetyce i potrafi zmotywować czytelnika w rzetelny sposób. Nie owija w bawełnę, tylko prezentuje prawdę, choć przyznaję, że niektóre zalecenia kłócą się z tym, co jest mi znane, ale wiadomo – ile ludzi tyle szkół i opinii. Przykładowo, sama nie preferuję jedzenia owoców w godzinach popołudniowych czy wieczornych, natomiast Haylie Pomroy zaleca to w jednym ze swoich systemów żywieniowych.
Lecz się jedzeniem to dobra i rzetelna pozycja, po którą mogą sięgnąć nie tylko dietetycy, ale każdy, kto interesuje się zdrowym odżywianiem i wierzy, że jedzenie może być lekarstwem. Na końcu książki znajduje się podsumowanie i zbiór podstawowych składników dopasowanych do każdego zaburzenia, więc zawsze, gdy nam się coś zapomni, to nie musimy szukać w samym tekście, a wystarczy, że zerkniemy na ostatnie strony. Ogółem jestem zadowolona z lektury i wierzę, że ta pozycja przyda mi się w dalszym życiu – czy to w pracy, czy gdy mnie lub kogoś bliskiego spotka jakiś problem zdrowotny. Dlatego polecam!
www.bookeaterreality.blogspot.com
Choć nie czytałam światowego bestsellera, jakim jest Dieta przyspieszająca metabolizm autorstwa Haylie Pomroy, to jednak chętnie sięgnęłam po jej inną – ponoć już 4 książkę, Lecz się jedzeniem. To kompleksowa pozycja, której celem jest przedstawienie podstawowych zasad diety dostosowanej do 7 różnych schorzeń. W związku z tym, że ostatnio dietetyka stała mi się niezwykle...
więcej mniej Pokaż mimo to2017-01-08
Do tej pory nie spotkałam się z negatywną opinią na temat Piątej pory roku. Choć książka pojawiła się niedawno, więc być może nie dotarła jeszcze do dużego grona odbiorców, ale tych, którzy już się z nią zapoznali, zdołała oczarować. N.K. Jemisin porwała rzesze czytelników na całym świecie i została laureatką Nagrody Hugo. Dobrze pamiętam moje pierwsze spotkanie z tą autorką… Pamiętam, że jej styl jest specyficzny, a jej pomysły niepowtarzalne i oryginalne. Sprawia to jednak, że nie każdy się odnajdzie w jej twórczości, która na pierwszy rzut oka może się wydać po prostu trudna, ciężka i niezrozumiała.
Powinnam wiedzieć, czego się mogę spodziewać, ale Jemisin chyba ponownie mnie nieco zaskoczyła, nieco zbiła z tropu. Nie wydaje mi się, żeby seria Sen o krwi przyjęła się dobrze w naszym kraju, podobnie jak i Sto tysięcy królestw, czyli pierwszy tom Trylogii Dziedzictwa. Obie serie jeszcze pamiętam, choć czytałam je dawno. Zdecydowanie bardziej spodobał mi się ten drugi cykl, ale wątpię, żebyśmy się doczekali kontynuacji. A jak sprawa się ma z Piątą porą roku? Czy w tym przypadku będzie inaczej i czytelnicy dadzą się porwać na tyle, aby ta autorka została w końcu doceniona w naszym kraju?
Ta książka otwiera cykl Pęknięta Ziemia, który prezentuje historię i losy wyjątkowych ludzi – górotworów. Mają oni zdolność wywoływania trzęsień ziemi, ale też zapobiegania im. Panują nad niezwykle niebezpiecznym żywiołem, który w przeciągu kilku minut może doprowadzić do tragedii. Dlatego są uznawani za nieobliczalnych i będących zagrożeniem – traktuje się ich z pogardą, jak kogoś, kto nie powinien żyć w społeczeństwie. Są w pewnym sensie wyrzutkami, których od małego pozbawia się wolnej woli i wiary w siebie. Całkowicie się ich tłumi, podcina skrzydła. Główną bohaterką jest Essun, jedna z nich, która za nic ma zagładę, jaka się właśnie rozpoczęła. Nadchodzi Czas Końca, jednak tej kobiecie to nie przeszkadza. Jest rozdarta i pogrążona w rozpaczy. Straciła dwóch synów, nie dba o walący się na jej oczach świat – wręcz przeciwnie. Jest w stanie dokonać jeszcze większych zniszczeń, aby tylko odzyskać zaginioną córkę.
W tej książce spotykamy kilka rodzajów narracji i trzy różne historie – przynajmniej tak to wygląda na samym początku. Wiecie, poczułam się nieco zmieszana. N.K. Jemisin nieźle namieszała mi w głowie i nawet przez chwilę czułam lekkie zniechęcenie do tej powieści, bowiem zagubienie dało mi się mocno we znaki. Dopiero po pewnym czasie mnie olśniło i na całe mieszkanie wykrzyknęłam „Aaaaa! O to chodzi!”. I wtedy chyba przepadłam, bowiem żadna siła mnie nie odciągnęła od kolejnych rozdziałów, kiedy już w pełni zrozumiałam, gdzie trafiłam i dlaczego. Ciekawym zabiegiem jest jedna z narracji, skierowana wybitnie do czytelnika, dająca mu uczucie zżycia się z Essun. Wchodzimy w jej skórę i przemierzamy rozpadający się świat, choć tuż obok poznajemy historię Damayi i Sjenit. Wierzcie mi, to co zrobiła tutaj autorka jest naprawdę genialne! Nigdy bym się nie spodziewała takiego powiązania pomiędzy tymi trzema historiami… To było coś!
Podziwiam autorkę za jej pomysłowość i niezwykłe wizje, które w tak umiejętny sposób przelewa na papier. Wiecie, to już trzecie uniwersum przez nią stworzone, z którym się zapoznałam… I każde z nich jest niepowtarzalne i urokliwe na swój sposób! Ta kobieta chyba nawet nie potrzebuje inspiracji, bo czegoś takiego, jak w jej książkach, nie spotkacie nigdzie indziej! Wyobraźnia Nory Jemisin musi być niewyobrażalna, nieskończona i niepohamowana. To wspaniała sprawa dla pisarza, co jest doskonale widoczne w jej powieściach, które jednak nie trafią do każdego… Wiecie, wydaje mi się, że najbardziej jej twórczość docenią wyrafinowani czytelnicy. To kawał dobrego fantasy, któremu trzeba dać się porwać, do którego trzeba przeniknąć, bowiem inaczej mija się to z celem.
Przyznaję się bez bicia, że początkowo czułam się zdezorientowana. Obawiałam się, że odłożę książkę na półkę, bowiem początek był trudny, a jednak coś trzymało mnie przy lekturze – całe szczęście! Chyba moja intuicja mnie nie zawiodła po raz kolejny, bo naprawdę warto było stopniowo wejść do tego świata, aby dotrzeć do końca tej powieści i mieć nadzieję na kolejny tom. To była naprawdę ciekawa, pełna pasji przygoda i cieszę się, że dane mi było się z nią zapoznać. N.K. Jemisin to wyjątkowa autorka pisząca niepowtarzalne powieści, więc jeżeli lubicie oryginalność i dopracowanie to koniecznie powinniście się zapoznać z jej twórczością.
www.bookeaterreality.blogspot.com
Do tej pory nie spotkałam się z negatywną opinią na temat Piątej pory roku. Choć książka pojawiła się niedawno, więc być może nie dotarła jeszcze do dużego grona odbiorców, ale tych, którzy już się z nią zapoznali, zdołała oczarować. N.K. Jemisin porwała rzesze czytelników na całym świecie i została laureatką Nagrody Hugo. Dobrze pamiętam moje pierwsze spotkanie z tą...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-12-18
O jakiegoś czasu próbuję znaleźć dobrą powieść o Wikingach. Niestety, póki co mi się nie udało. Stwierdziłam więc, że może porzucę na chwilę poszukiwania w tym obszarze i sięgnę po konkret, czyli książkę o ich historii, podbojach i pochodzeniu. W ten sposób natrafiłam na jedną z nowości wydawnictwa Rebis, Furia ludzi północy. Swoją drogą, tytuł genialny. Choć nie jestem historykiem i właściwie nie mam zbyt dużej wiedzy w tym temacie, to jednak od jakiegoś czasu wybitnie mnie do niego ciągnie, choć nie wiem skąd wzięła się ta fascynacja. Ale w sumie takie zachcianki to nic złego, wręcz przeciwnie – to okazja do zdobywania wiedzy.
Autorem książki jest Philip Parker, pasjonat historii. Pasję tę widać już od pierwszych stron, a przeczytanie całości utwierdza nas w przekonaniu, że Parker naprawdę siedzi w tej tematyce dosyć mocno. Nie jest to jego pierwsza książka, ale ogromnie podoba mi się widoczne tutaj zaangażowanie. Już na samo uznanie zasługuje potężna bibliografia, która została podana na zakończenie lektury. To niesamowite, ile pracy autor musiał włożyć w napisanie tej książki i szczerze to doceniam. Choć nie jest to pozycja, którą czyta się lekko, szybko i przyjemnie, tak zdecydowanie jest to dobre kompendium wiedzy na temat Wikingów. To książka typowo naukowa, w której są konkrety, a nie owijanie w bawełnę.
Historię Wikingów rozpoczynamy od momentu ich „narodzin”, a kończymy oczywiście na ich „upadku”, choć nie jestem pewna, czy słowo „upadek” jest tutaj odpowiednie. Ciężko tu mówić o chronologii, bowiem poszczególne rozdziały dotyczą konkretnych podbojów, ale tablica chronologiczna również jest dostępna na końcu książki, więc zainteresowany na pewno do niej sięgnie. To zaprezentowanie dokonań i podbojów ludzi Północy, którzy budzili lęk i grozę w całej Europie. Byli doskonałymi wojownikami i strategami, posiadali swój honor, swoją kulturę i swoją taktykę. Uważam, że to jeden z ciekawszych ludów w dziejach naszej planety, a trzeba przyznać, że osiągnięcia na ich koncie są nie małe, co z pewnością zauważycie po zapoznaniu się z tą lekturą.
Każda ich wyprawa na nowy ląd miała jasny cel – często były to plany osadzenia się na nowym lądzie, co nie raz wiązało się z podbojem tamtejszych ziem, czasami chodziło tylko o łupiestwo, a czasami o zwyczajny handel. Choć autor głównie skupia się właśnie na takich poczynaniach, to można tutaj również znaleźć informacje o ich życiu codziennym, kulturze, religii i spuściźnie, choć nie jest tego zbyt wiele – czego nieco żałuję, ale wydaje mi się, że głównym celem tej książki było zaprezentowanie ich siły wojennej. W bardzo dobry sposób zostały zaprezentowane sylwetki głównych dowódców Wikingów, świetnie opisane są ich podróże i chwilami naprawdę można się poczuć tak, jakbyśmy się przenieśli do tamtych czasów, choć w przypadku książek pisanych typowo naukowym językiem nie jest to zbyt częste doznanie.
Książka jest wspaniale wydana, choć czytanie jednolitego tekstu dla wielu osób jest zadaniem męczącym, jednak uważam, że pasjonaci historii nie doznają tutaj znużenia. Możemy tutaj znaleźć również kilka zdjęć prezentujących zabytki czy elementy związane z kulturą Wikingów. Przyznaję, że nie czytało mi się tej książki lekko, ale uważam, że zdecydowanie było warto. Cieszę się, że będę mieć w swojej biblioteczce taką publikację, do której być może jeszcze kiedyś powrócę. To istna gratka dla pasjonatów historii, zwłaszcza dla tych, których interesują podboje ludzi Północy. Jestem wręcz przekonana, że sięgając po tę pozycję poczują niesamowitą fascynację, która będzie im towarzyszyć do samego końca.
www.bookeaterreality.blogspot.com
O jakiegoś czasu próbuję znaleźć dobrą powieść o Wikingach. Niestety, póki co mi się nie udało. Stwierdziłam więc, że może porzucę na chwilę poszukiwania w tym obszarze i sięgnę po konkret, czyli książkę o ich historii, podbojach i pochodzeniu. W ten sposób natrafiłam na jedną z nowości wydawnictwa Rebis, Furia ludzi północy. Swoją drogą, tytuł genialny. Choć nie jestem...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-12-18
Poison City Paula Crilleya to książka zaliczana do gatunku kryminału czy sensacji, czemu zaprzeczyć nie mogę, ale muszę zwrócić uwagę na jedną, szczególną rzecz. Choć oczywiście powieść ta jest faktycznie wysycona elementami charakterystycznymi dla tych dwóch gatunków, tak moim zdaniem jest to również typowe urban fantasy, czyli coś, co kocham całym sercem, co niestety nie jest zbyt mocno doceniane w moim kraju.
Głównym bohaterem powieści jest Gideon Tau, pracujący w Wydziale Delfickim. Jest to coś w rodzaju paranormalnej policji, która dba o to, aby wszyscy przestrzegali Traktatu zawartego pomiędzy dwoma światami: tym ludzkim oraz tym należącym do istot nadprzyrodzonych. Często sięga po niekonwencjonalną broń, po magię, jego przewodnikiem jest istota w ciele psa, która uwielbia upijać się whisky. Któregoś dnia w mieście Durban dochodzi do szeregu zaskakujących i niepokojących wydarzeń, w których palce zdecydowanie maczały istoty z drugiego świata. To nie podlega dyskusji. Do akcji wkracza Gideon, choć nie zdaje sobie sprawy z tego, po jak cienkim gruncie stąpa.
Dlaczego uważam dzieło Crilleya za urban fantasy? Ponieważ już na pierwszy rzut oka można zauważyć charakterystyczne dla tego gatunku elementy. Akcja rozgrywa się na ulicach miasta, gdzie nie brakuje nadprzyrodzonych istot, nie raz mieszających się w sprawy śmiertelników. Pojawia się motyw Wydziału Delfickiego, Traktatu oraz silny bohater, który potrafi każdemu skopać tyłek. Gideon to trochę taka Kate Daniels w męskim wydaniu. W urban fantasy nigdy nie brakuje sensacji czy wątków kryminalnych, co zawsze jest mieszanką doskonałą – przynajmniej dla mnie. Uwielbiam takie klimaty, dlatego nie będzie dla Was zbyt wielkim zaskoczeniem fakt, że ta książka ogromnie mi się spodobała!
Byłam naprawdę mile zaskoczona wszystkim, co tu otrzymałam. Jest sporo dobrej akcji, autor świetnie buduje napięcie i rozbudza ciekawość, potrafi w zaskakujący sposób zmienić tor wydarzeń. Co ciekawe, autor wprowadza bardzo intrygujące istoty paranormalne, bowiem pojawiają się tutaj bardzo oryginalni bogowie, a nie tylko wampiry czy demony. W doskonały sposób prezentuje anioły, które zazwyczaj mają piękne białe skrzydła i wręcz promienieją boską energią – tutaj jest inaczej, tutaj mamy do czynienia z czymś w rodzaju brutalnej prawdy. Idąc dalej tym tropem, pojawia się wątek religii – Nosicieli Grzechów, Grzechu Pierworodnego, Boga i wspomnianych przed chwilą Aniołów. I wierzcie mi, wizja autora jest niezwykle oryginalna i pasjonująca! Niezwykle przypadła im do gustu.
Z ogromną przyjemnością śledziłam losy bohaterów, w tym nie tylko Gideona, ale również jego współpracowników. Fabuła powieści jest wciągająca i naprawdę nie raz ciężko było mi się oderwać od lektury. Autor ma bardzo lekkie pióro i świetnie nim operuje, co w efekcie sprawia, że czytanie jego twórczości to czysta przyjemność pod każdym względem. Dodajcie do tego oryginalną wizję i świetne pomysły, które w umiejętny sposób zostały przelane na papier. To naprawdę dobra rzecz, a Crilley nie stroni od wyjaśniania czytelnikowi praw rządzących jego światem. Nie da się ukryć, że równie dobrze pojawił sobie z kreacją bohaterów – Gideona naprawdę da się lubić, jego pies to po prostu mistrzostwo, a szefowa to mocna, konkretna babka.
Poison City to świetna, naprawdę świetna pozycja, którą z czystym sumieniem polecam każdemu! Jeżeli podobnie jak ja jesteście fanami urban fantasy to możecie brać tę powieść w ciemno, bo na pewno będziecie zadowoleni! To świetna wizja nadprzyrodzonego świata i panujących w nim praw, to ciekawe przedstawienie aniołów i motywu grzechu, to wartka akcja oraz bohaterowie z krwi i kości! Ogromnie się cieszę, że ta powieść do mnie trafiła i chcę więcej! Czekam z niecierpliwością na kontynuację!
Poison City Paula Crilleya to książka zaliczana do gatunku kryminału czy sensacji, czemu zaprzeczyć nie mogę, ale muszę zwrócić uwagę na jedną, szczególną rzecz. Choć oczywiście powieść ta jest faktycznie wysycona elementami charakterystycznymi dla tych dwóch gatunków, tak moim zdaniem jest to również typowe urban fantasy, czyli coś, co kocham całym sercem, co niestety nie...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-12-18
Sięgając po Skazę Cecelii Ahern miałam spore obawy, związane głównie z tym, że z tą autorką nigdy nie było mi po drodze. Próbowałam przeczytać PS. Kocham Cię, ale nie dałam rady – to całkowicie nie moja bajka. Od innych jej powieści trzymałam się po prostu z daleka, nie przepadam za romansami, a i w głowie miałam to nieprzyjemne wspomnienie, jakim było męczenie się z wymienioną powyżej pozycją. Aż tu nagle pojawia się informacja, że Ahern napisała książkę w klimatach dystopijnych. Szok i niedowierzenie… no i spora dawka sceptycyzmu. Okazuje się jednak, że całkiem nieźle to wyszło.
Siedemnastoletnia Celestine jest idealną córką, siostrą, uczennicą i dziewczyną. Niestety, żyje w skorumpowanym i bezdusznym świecie, gdzie politycy mają władzę nad każdym elementem życia ludzi. Bacznie obserwują każde zachowanie, każdy występek i wykroczenie – oczywiście surowo karane. Społeczeństwu narzuca się dogmaty moralne i obyczajowe, a każde złamanie prawa grozi Naznaczeniem. Ci, którzy łamią prawo, są piętnowani wielkim symbolem Skazy. Zgodnie z wyrokiem wypala się w konkretnym miejscu na dziele piętno, towarzyszące człowiekowi już do końca życia. Celestine zostaje niesłusznie oskarżona, napiętnowana i poniżona. Mimo wszystko próbuje nadal żyć normalnie, ale nie ma pojęcia o tym, że stała się symbolem rebelii…
Choć nie otrzymujemy tutaj wizji końca świata, tak z łatwością można zauważyć, że świat stworzony przez autorkę do złudzenia przypomina wiele innych dystopijnych realiów. Społeczeństwo jest ściśle kontrolowane, a Trybunał dba o przestrzeganie narzuconego prawa. Cecelia Ahern w dobry sposób zaprezentowała panującą tutaj hierarchię, uznawane wartości czy zasady, których należy przestrzegać. Dotyczy to zarówno normalnej części społeczeństwa, jak i Naznaczonych, którzy są nie tylko piętnowani, bowiem ich życie ulega sporej zmianie. Wielu rzeczy się im odmawia, nie wolno im pomagać, gdyż grozi za to kara więzienia. Celestine jest jedyną Naznaczoną nastolatką, więc dodatkowo boryka się z problemem, jakim jest wyśmiewanie ze strony rówieśników. Właściwie to ta dziewczyna nie wyróżnia się niczym szczególnym, jest całkowicie przeciętna i do czasu oddana systemowi. Jednak w pewnych sytuacjach, zwłaszcza po Naznaczeniu, widzimy jej wewnętrzną iskrę i ten moment, w którym zaczyna dostrzegać brutalną prawdę o otaczającym ją świecie.
W tej książce czuje się niepewność, ale taką pozytywną. Nie zrozumcie mnie źle, chodzi mi o taką chwilę, w której zaczynacie podejrzewać, że coś się dzieje, macie pewne podejrzenia, ale nie macie pewności. To podsyca ciekawość i rozbudza wyobraźnię, a i potrafi wprowadzić elementy zaskoczenia. To taka swoista aura tajemnicy, w dużej mierze powiązana z Naznaczeniem głównej bohaterki i tym, że staje się symbolem rebelii. Były tutaj również takie momenty, w których targało mną mnóstwo emocji – chcę uniknąć spoilerów, więc za dużo nie zdradzę, ale wierzcie mi, że życie Celestine stało się po części koszmarem. Doceniam fakt, że dziewczyna chciała być szczera sama ze sobą i miała na to odwagę, choć inni zachowywali się egoistycznie, ale naprawdę mocno jej współczułam, gdy musiała stawić czoła rówieśnikom, którzy potraktowali ją w naprawdę okrutny sposób. Miałam ochotę ją wesprzeć, a nimi rzucić o ścianę. Mocno. To, co się jej przydarzyło, było jawną niesprawiedliwością.
Nie zdziwiło mnie to, że autorka podeszła do tematu w bardzo emocjonalny sposób i zadbała o to, aby każda chwila była dobrze odczuwalna. Natomiast byłam pod wrażeniem, kiedy okazało się, że Cecelia Ahern nie stroni od pokazywania brutalności stworzonego przez nią świata. Ze szczegółami opisała proces wypalania piętna głównej bohaterce, co było jedną z lepszych i mocniejszych scen w całej książce. Ogółem cały styl autorki naprawdę dobrze tutaj wypada. Romans spada na dalszy tor, bowiem głównym motywem staje się społeczeństwo Naznaczonych, życie Celestine (wszyscy są ciekawi młodej buntowniczki, robi się z tego niemal reality show) oraz spisek polityczny. Książce nie brakuje oryginalnego klimatu, który świetnie pasuje do fabuły.
Skaza nie jest może powieścią idealną, ale dobrze się sprawdza jako dystopia. Cecelia Ahern może nie wykroczyła poza znane nam schematy, ale napisała ciekawą historię, a właściwie wstęp do czegoś porywającego, bowiem wierzcie mi – to zaledwie początek. A przynajmniej tak wnioskuję po zakończeniu. Jestem mile zaskoczona, bo naprawdę dobrze się bawiłam czytając tę książkę. To takie połączenie Igrzysk Śmierci i Niezgodnej, więc myślę, że spodoba się wielu czytelnikom. Pojawia się tutaj wiele ciekawych kwestii dotyczących człowieczeństwa i moralności czy też słusznego postępowania, walka z bezdusznym systemem i chęć buntu. Nie można zaprzeczyć temu, że to porywająca tematyka. Sama jeszcze nie dowierzam, ale historia Celestine naprawdę mnie wciągnęła i chętnie sięgnę po kolejny tom. Cecelio Ahern, może czas porzucić romanse i wykorzystać swój talent pisarski gdzie indziej?
www.bookeaterreality.blogspot.com
Sięgając po Skazę Cecelii Ahern miałam spore obawy, związane głównie z tym, że z tą autorką nigdy nie było mi po drodze. Próbowałam przeczytać PS. Kocham Cię, ale nie dałam rady – to całkowicie nie moja bajka. Od innych jej powieści trzymałam się po prostu z daleka, nie przepadam za romansami, a i w głowie miałam to nieprzyjemne wspomnienie, jakim było męczenie się z...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-12-18
Nie jestem ekspertem od literatury dziecięcej. W rodzinie nie ma małych dzieci, w otoczeniu też nie, a i ja sama mam bardziej instynkt kocierzyński, i do posiadania własnych mi nie śpieszno. Ale lubię smoki, wiecie? Od dzieciaka uwielbiam smoki – wszystkie. Duże i małe, złe i dobre, czerwone, złote, czarne… Smok to smok. I to łączy mnie z autorkami książki Poradnik dla smoków.
Książka ta nie jest poradnikiem, a po prostu przyjemną historyjką dla najmłodszych czytelników. Opowieść snuje smoczyca, Panna Drake, która jest jedną z najbardziej upartych i zrzędliwych w swoim gatunku. Niedawno straciła swojego ludzkiego pupila. Tak, pupila. Bo musicie wiedzieć, że w świecie stworzonym przez Laurence Yep i Joanne Ryder to smoki posiadają ludzi, a nie na odwrót – chociaż okazuje się, że w niektórych przypadkach jest to kwestia sporna. Zwłaszcza, gdy w jaskini Panny Drake pojawia się pyskata dziesięciolatka.
Chociaż Winnie, siostrzenica byłej podopiecznej smoczycy, pała nie lada entuzjazmem, tak Panna Drake jest bardzo sceptyczna wobec niej. No bo jakim prawem istota pokroju człowieka może uznawać się za jej właściciela? Z czasem jednak ich spory zaczynają ustępować miejsca przyjaźni, opartej na wzajemnym zaufaniu i wsparciu. Dziewczynka niechcący wypuszcza na ulice magicznego San Francisco dziwne stwory, zwane szkicelungami. Te z kolei zaczynają siać zamęt i spustoszenie, dlatego Winnie i jej nowa przyjaciółka muszą zacząć współpracować, aby zapobiec katastrofie. A podobno nic nie łączy tak, jak wspólny wróg.
Trochę ciężko jest mi ocenić tę książkę, bowiem nie jestem dzieckiem i z pewnością mój odbiór jest zupełnie odmienny. Napisanie, że nie jest to pozycja dla mnie jest w sumie czymś oczywistym i prawdziwym, bo w końcu jest to literatura skierowana do innego odbiorcy. Ale gdyby tak założyć, że cofam się w czasie i mam jakieś 10 albo i mniej lat, to myślę, że naprawdę spodobałaby mi się ta historia i po raz kolejny marzyłabym o posiadaniu własnego smoka. Ciekawą sprawą jest to, że narrację prowadzi Panna Drake, a nie Winnie – to nieco inne spojrzenie na całą sytuację, które daje nam wgląd w umysł smoka.
Jeżeli macie młodsze rodzeństwo albo kuzynostwo, swoją własną pociechę albo na co dzień macie do czynienia z dziećmi, to myślę, że ta pozycja świetnie sprawdzi się w Waszym przypadku. To bardzo przyjemna opowieść, ładnie napisana, dzięki której każde dziecko będzie mogło dać się porwać wyobraźni. Spójrzcie tylko na okładkę – ona już tak wiele wyraża. Panna Drake z czułością patrzy na swojego małego człowieka, a Winnie ma spojrzenie pełne pasji i radości. I to jest doskonale widoczne w tej książce, ich przygody są zabawne i pouczające, a sam pomysł naprawdę zasługuje na uwagę.
www.bookeaterreality.blogspot.com
Nie jestem ekspertem od literatury dziecięcej. W rodzinie nie ma małych dzieci, w otoczeniu też nie, a i ja sama mam bardziej instynkt kocierzyński, i do posiadania własnych mi nie śpieszno. Ale lubię smoki, wiecie? Od dzieciaka uwielbiam smoki – wszystkie. Duże i małe, złe i dobre, czerwone, złote, czarne… Smok to smok. I to łączy mnie z autorkami książki Poradnik dla...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-12-18
Podobno słowo „dziewczyna” w tytule książki podnosi jej sprzedaż. Czy jest tak faktycznie? Tego nie wiem, ale faktycznie sporo się tych dziewczyn ostatnio namnożyło… Do ich grona dołączyła Dziewczyna z Summit Lake autorstwa Charliego Donlei. Jest to książka wpasowująca się w klimat kryminałów i thrillerów, polecana fanom seriali takich jak True Detective czy Fargo. Nie znam żadnego z nich, jednak przyznaję, że powieść ta przypadła mi do gustu. Może nie jest wybitna, ale z pewnością zasługuje na miano dobrej lektury.
Wiem, że nie powinno się oceniać książki po okładce, ale to właśnie ona przyciągnęła mnie do tej książki. Jest niesamowicie klimatyczna i zachęcająca, a co najważniejsze, treść jest równie dobra i ciekawa. Akcja toczy się z dwóch punktów widzenia. Jeden z nich to narracja Kelsey Castle, doskonałej w swoim fachu dziennikarki, która próbuje odkryć prawdę kryjącą się za śmiercią młodej studentki, Becci Eckersley. Początkowo bagatelizuje powagę sytuacji, ale już w przeciągu kilku dni pobytu w Summit Lake zdaje sobie sprawę, że to naprawdę intrygująca historia. Druga narracja należy do Becci, są to retrospekcje przybliżające nam jej życie i częściowo umożliwiające wytypowanie zabójcy.
Obydwie perspektywy są równie ciekawe, prowadzone w bardzo przyjemny i przystępny sposób. Kelsey Castle jest osobą, która nie boi się ryzykować, co w jej zawodzie nie raz bywa przyczyną poważnych kłopotów. Śmierć Becci została sprytnie zatuszowana, w okolicy pojawiają się różne plotki, ale nikt nie wie, co wydarzyło się naprawdę. A Kelsey zrobi wszystko, aby się tego dowiedzieć, choć w związku z tym może się narazić nieodpowiednim ludziom. Na przekór ostrzeżeniom i stojącego przed nią niebezpieczeństwa podejmuje wręcz skrajne kroki, aby napisać artykuł zawierający całą prawdę i tylko prawdę. Z ciekawością i zaangażowaniem śledziłam jej poczynania, a przy okazji sama prowadziłam własne dochodzenie.
Muszę przyznać, że autor naprawdę dobrze uknuł swoją intrygę. W trakcie lektury zaczęłam podejrzewać z dziesięć różnych osób, nawet tych, o których tylko pojawiła się drobna wzmianka. Choć teoretycznie oczywiste było od początku to, że sprawcą jest mężczyzna, to w pewnym momencie byłam święcie przekonana, że wszystko jest możliwe i być może jest to jeden wielki spisek i sprawców jest kilka. Motywy mogły być różne – zawiść, zazdrość, niepewność, strach. I wiecie co? Tak wiele osób z życia Becci tutaj pasowało… Naprawdę! Każdy mógł być odpowiedzialny za jej śmierć. Jednak autor z czasem w bardzo sprytny i umiejętny sposób zaczął wykluczać poszczególne postaci, aż w końcu całkowicie zgłupiałam (w tym pozytywnym sensie rzecz jasna). Właśnie dzięki temu zakończenie wypadło dosyć zaskakująco.
Niestety chwilami odczuwałam wrażenie, że tej historii nieco brakuje logiki, ale jakoś nie zagłębiałam się zbyt mocno w analizę tej problematyki. Prawdopodobnie gdybym to zrobiła, to faktycznie okazałoby się, że autor chwilami się pogubił – być może kiedyś przeczytam tę powieść jeszcze raz, aby upewnić się w moim odczuciu. Tym razem chciałam się po prostu cieszyć lekturą i nie ukrywam, że naprawdę było mi to dane. Lubię książki tego typu, zwłaszcza wtedy, kiedy angażują czytelnika. Dziewczynę z Summit Lake czyta się z zainteresowaniem i przyjemnością, bowiem jest to dobrze napisana historia. Mamy tutaj bohaterów z krwi i kości, tajemnicę, kilka niedopowiedzeń i dobry klimat, które idealnie się uzupełniają. Dlatego przymykam oko na moje odczucie braku logiki w niektórych momentach.
Jeżeli weźmiemy pod uwagę fakt, że jest to debiut autora, to wierzcie mi, na tle wielu innych debiutów wypada bardzo porządnie. Myślę, że wielu czytelników będzie usatysfakcjonowanych tą powieścią, pod warunkiem, że nie podejdą do niej ze zbyt wielkimi oczekiwaniami. Książka jest dobra, świetnie się ją czyta i potrafi wciągnąć, ale nie jest idealna i można odczuć pewien niezdefiniowany niedosyt.
www.bookeaterreality.blogspot.com
Podobno słowo „dziewczyna” w tytule książki podnosi jej sprzedaż. Czy jest tak faktycznie? Tego nie wiem, ale faktycznie sporo się tych dziewczyn ostatnio namnożyło… Do ich grona dołączyła Dziewczyna z Summit Lake autorstwa Charliego Donlei. Jest to książka wpasowująca się w klimat kryminałów i thrillerów, polecana fanom seriali takich jak True Detective czy Fargo. Nie...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-12-18
Mafia na wybrzeżu, jedna z najnowszych książek na temat polskiej przestępczości, prezentuje krwawe historie z wybrzeża, z tego samego okresu, w którym w centrum rządził Masa. Obejmuje ona typowe akcje charakterystyczne dla gangsterskiego życia: płatne zabójstwa, podkładanie bomb, usuwanie wrogów, porwania, haracze, wyłudzenia… Wydarzenia, które wstrząsały całym krajem. Proces dziewięciu wspomnianych tutaj mężczyzn stał się pokazówką, ale jeżeli jesteście ciekawi, jak to możliwe, że Czesław Kowalczyk „Czester” otrzymał wiosną tego roku najwyższe odszkodowanie w historii polskiego wymiaru sprawiedliwości, to zdecydowanie powinniście po tę pozycję sięgnąć.
Już sam wstęp daje nam do zrozumienia, jak bezwzględni potrafili być mężczyźni, o których pisze Krzysztof Wójcik. To zaledwie początek góry lodowej, którą zaczynamy odkrywać krok po kroku w trakcie lektury. Świetnym posunięciem było umieszczenie na początku spisu nazwisk, aby czytelnik miał nie tylko jasność tego, o kim będzie mowa, ale aby w każdej chwili mógł powrócić, gdy poczuje się nieco zagubiony. Pojawiają się tutaj takie nazwiska jak Artur Zirajewski „Iwan”, Tomasz Nowosad, Mariusz Nawrocki „Gajowy”, Adam Sienkiewicz „Siena” oraz kilka innych. Wszyscy Ci mężczyźni byli ze sobą w taki czy inny sposób powiązani, czasami nie tylko w związku z prowadzonym życiem przestępczym.
Choć słowo „mafia” nigdy do końca nie pasowało mi do polskich realiów, tak zdecydowanie można tutaj mówić o poważnej przestępczości i typowej gangsterce. W pewnym sensie poznajemy historię kilku mężczyzn z półświatka w sposób chronologiczny, od „narodzin” do „upadku”. Nie są to wydarzenia tak stare, jak mogłoby się wydawać, zwłaszcza jeżeli weźmiemy pod uwagę iż proces jednego z „bohaterów” zakończył się dopiero w tym roku. Czester otrzymał odszkodowanie w wysokości 3 mln złotych, co jest naprawdę niesamowitą sumą w naszym kraju w przypadku wymiaru sprawiedliwości. Człowiek ten został niesłusznie oskarżony o morderstwo, a Krzysztof Wójcik wyjaśnia, w jaki sposób do tego doszło.
Ta książka to samo sedno, czyste fakty i brak owijania w bawełnę. Jest tutaj poruszana trudna i złożona tematyka, której poznanie i wyjaśnienie nie jest łatwym zadaniem. Jestem przekonana, że autor sporo czasu poświęcił na to, aby zdobyć potrzebne mu materiały. A to przecież był zaledwie początek, bowiem na pewno musiał je odpowiednio opracować, zaangażować się w tę historię, być może chwilami mocno zaryzykować. Co ciekawe, choć jest to nieco reportaż, nieco dokument, czyta się go zaskakująco przyjemnie. Styl Krzysztofa Wójcika jest bardzo przystępny, a wszelkie informacje po prostu wzbudzają naszą ciekawość – zwłaszcza jeżeli sięga po tę pozycję ktoś, kogo ten temat naprawdę interesuje.
Mafia na wybrzeżu to dobra, rzetelnie napisana pozycja. Nie miałam zbyt wielkiej wiedzy na temat gangsterów z Trójmiasta, ale teraz mam już o nich pewne pojecie. Nie wiem, czy będę miała okazję tę tematykę zgłębić bardziej, ale na chwilę obecną publikacja Wójcika powinna mi wystarczyć. Chyba zaspokoiła moją ciekawość, choć nie ukrywam, że zawsze chętnie sięgam po powieści o mafii i polskiej przestępczości. Myślę, że śmiało mogą sięgać po nią wszyscy zainteresowani tą tematyką, bowiem nie powinni się zawieść.
www.bookeaterreality.blogspot.com
Mafia na wybrzeżu, jedna z najnowszych książek na temat polskiej przestępczości, prezentuje krwawe historie z wybrzeża, z tego samego okresu, w którym w centrum rządził Masa. Obejmuje ona typowe akcje charakterystyczne dla gangsterskiego życia: płatne zabójstwa, podkładanie bomb, usuwanie wrogów, porwania, haracze, wyłudzenia… Wydarzenia, które wstrząsały całym krajem....
więcej mniej Pokaż mimo to2016-12-18
Na Rubinowy Krąg czekałam z utęsknieniem! Choć doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, że to już finał serii Kroniki krwi, którą naprawdę szczerze pokochałam, to mimo wszystko koniecznie chciałam je jak najszybciej poznać! Nie ukrywam, że spodziewałam się tutaj wybuchu mega bomby, bo w końcu tego oczekuje się od zakończeń, prawda? Żeby wlazły nam pod skórę, żeby zaprzątały nasze myśli, żeby nie dały o sobie zapomnieć! W końcu to takie pożegnanie z bohaterami i całą historią, choć teoretycznie zawsze można do nich powrócić na nowo – ale wtedy to już nie to samo. Dlatego chciałam wielkiego WOW!
Adrian i Sydney znaleźli schronienie na dworze morojów, ale nawet tam spotykają się z nieprzyjemnościami. W końcu mało kto popiera związki wampirów i ludzi. Mają swoje małe grono przyjaciół, na których mogą liczyć, ale nie mogą zaznać spokoju dopóki nie odnajdą Jill. Czują się winni temu, że siostra królowej została porwana, dlatego są gotowi odnaleźć ją za wszelką cenę. Niestety wydostanie się z dworu nie jest łatwym zadaniem, jednak z pomocą przychodzi zapomniana mentorka Sydney. Rozpoczyna się niebezpieczna walka z czasem, a Sydney ryzykuje swoje życie – alchemicy mogą ją dorwać w każdej chwili. Poza dworem nie jest bezpieczna, a Adrian coraz bardziej poddaje się mocy ducha, co ma swoje negatywne konsekwencje. Czy uda im się wykonać ostatnie zadanie i zaznać spokoju?
Wiecie, trochę nie takiego obrotu spraw się spodziewałam. Nie takiego wybuchu oczekiwałam, ale nie mogę napisać, że jestem zawiedziona, bowiem cudownie było powrócić do tego świata, znowu stanąć u boku ulubionych bohaterów i towarzyszyć im w nowej, niesamowicie istotnej misji. Po prostu widziałam tutaj nieco inne zakończenie, bardziej skomplikowane i mroczne, ale Richelle Mead utrzymała je raczej w stonowanej atmosferze. Chwilami irytowało mnie ciągłe podkreślanie faktu, że Adrian i Sydney są małżeństwem – nie dlatego, że ich nie lubię, bo jest wręcz przeciwnie, ale stało się to w pewnej chwili zbyt sztuczne i przesadzone. Co nie zmienia jednak mojego uwielbienia względem Ivashkova oraz mojej sympatii i głębokiej przyjaźni do Sydney. Myślę, że oni naprawdę do siebie pasują, choć chętnie odbiłabym jej męża, ale przyjaciółkom się tego nie robi!
Oczywiście wiele wątków musiało tutaj znaleźć rozwiązanie, wiele spraw, które do tej pory pozostawały w stanie zawieszenia, musiało zostać zakończonych. Osobiście uważam, że każda z nich w ostatecznym rozrachunku mnie nie zawiodła. Tym razem większą rolę do odegrania miały czarownice, mniejsze znaczenie przypadło alchemikom i wojownikom światła, chociaż pięknie widoczne było powiązanie pomiędzy ich interesami. Akcja toczy się umiarkowanym tempem, minimalnie przyspiesza w punkcie kulminacyjnym, choć czuję pewien niedosyt – oczekiwałam większych utrudnień, większych komplikacji. Tutaj odczuwam jakiś spadek formy u jednej z moich ulubionych autorek, a może po prostu nasze wizje ze sobą nie współgrają, bo mimo wszystko całość wypada logicznie i sensownie. Mimo pewnej dramaturgii Mead nie zapomniała o poczuciu humoru, obecnym nie tylko w wypowiedziach bohaterów, ale również doskonale widocznym w niektórych sytuacjach. To nieco rozluźniało poważną atmosferę poszukiwań Jill.
Mimo wszystko jestem usatysfakcjonowana otrzymanym zakończeniem. Wywołało uśmiech na mojej twarzy i takie przyjemne poczucie ulgi. Pojawienie się Rose i Dymtira było świetnym elementem i to właśnie dzięki niemu ta książka w piękny sposób prezentuje znaczenie i sedno przyjaźni. Ukazuje istotność rodziny oraz oddania, a także honoru i dążenia do celu. Cała seria jest naprawdę świetnie napisana i skonstruowana, ta historia zawsze będzie zajmować pewien skrawek mojego serca, nie tylko ze względu na moją słabość do Ivashkova. Choć liczyłam na większe „WOW!”, to nie mogę narzekać, bo naprawdę doskonale spędziłam czas z tą książką i ostatecznie cieszę się, że tak to się zakończyło. Z całego serca polecam Wam cały cykl oraz twórczość Richelle Mead.
www.bookeaterreality.blogspot.com
Na Rubinowy Krąg czekałam z utęsknieniem! Choć doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, że to już finał serii Kroniki krwi, którą naprawdę szczerze pokochałam, to mimo wszystko koniecznie chciałam je jak najszybciej poznać! Nie ukrywam, że spodziewałam się tutaj wybuchu mega bomby, bo w końcu tego oczekuje się od zakończeń, prawda? Żeby wlazły nam pod skórę, żeby zaprzątały...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-12-18
Gestapo, czyli tajna (a może i nie taka tajna) policja działająca przed i w okresie drugiej wojny światowej. Jej głównym zwierzchnikiem był Adolf Hitler, a nadrzędnym celem bezwzględne i bezlitosne zwalczanie wrogów politycznych i rasowych. Frank McDonough w swojej książce poruszył wiele istotnych aspektów tej organizacji, począwszy od jej narodzin, na upadku kończąc. Jako wykładowca historii na Uniwersytecie Johna Mooresa w Liverpoolu zna się na rzeczy, a tworząc tę publikację korzystał z wiarygodnych źródeł i naukowych artykułów. Szukacie porządnej książki o Gestapo? Oto ona.
Choć nie jestem wielkim fanem historii, tak jednak III Rzesza i okres rządów Adolfa Hitlera uważam za naprawdę ciekawy temat. Pomijam fakt eugeniki i naukowej strony tych działań, które z łatwością pokazują, że nauka potrafi być również okrutna, choć nie można zaprzeczyć temu, że Hitler był inteligentnym człowiekiem i lubił się również takimi osobami otaczać. Czy zdajecie sobie sprawę, że przeważająca większość gestapowców miała ukończone studia wyższe? Czy wiecie, że połowa z nich miała tytuł doktora? A jednak Gestapo nikomu nie kojarzy się z czymś pozytywnym i właściwie tak powinno być, bowiem stosowany przez nich reżim można chwilami uznać za nieludzki. Pojawia się kwestia spojrzenia na to, co chcieli osiągnąć – dla nich było to dążenie do jasno określonego celu i „piękne” jest to, że robili wszystko, aby do niego dotrzeć. Osobiście uważam jednak, że w przypadku Hitlera i jego popleczników sprawdza się powiedzenie „cel uświęca środki”. Pozostaje tylko indywidualna kwestia interpretacji…
Frank McDonough stworzył naprawdę bardzo dobrą publikację, obfitującą w konkretne i rzetelne informacje. W ośmiu rozdziałach zaprezentował metody stosowane przez gestapowców, nie raz przypominające po prostu tortury, hierarchię, sposoby działania, pogląd na religie, polowania na komunistów i oczywiście to, o czym mówi się najczęściej – prześladowania Żydów. Jednakże wszelkie informacje przedstawione są w sposób obiektywny, autor nie wyraża swojej opinii na przytoczone przez siebie tematy, co uważam za bardzo dobrą decyzję. Tutaj miała się znaleźć czysta wiedza z wiarygodnych źródeł i tak właśnie było, a spis wszystkich artykułów, z których McDonough korzystał znajdziecie na końcu książki, podobnie jak glosariusz niemieckich pojęć i organizacji, które przewijają się od początku do końca w trakcie lektury.
Genialną sprawą natomiast jest język autora – barwny i plastyczny. Miałam pewne obawy w związku z tą pozycją, bowiem tematyka jest poważna i raczej mocna, a przedstawienie suchych faktów bywa czasami nudne i męczące. Takie książki czyta się wtedy ciężko, chyba że mamy do czynienia z jakimś pasjonatem, który to uwielbia. Osobiście uważam jednak, że styl autora potrafi naprawdę wiele zmienić i w tym przypadku jest to doskonale widoczne! Książkę czyta się bardzo przyjemnie, bez przysypiania, z wielkim zaangażowaniem. Jest napisana w tak przystępny sposób, że ciężko byłoby się tutaj zagubić czy czegoś nie zrozumieć.
Gestapo to naprawdę bardzo dobra pozycja, która prezentuje mity i fakty na temat tajnej policji Hitlera. Autor przedstawia ją od różnych stron, z różnych perspektyw i pozostaje przy tym wszystkim obiektywny. Uwielbiam, kiedy widoczne jest zaangażowanie ze strony autora w pisanie konkretnej pozycji, a tutaj tego nie brakuje – już sama bibliografia wskazuje na to, że McDonough wykonał kawał dobrej roboty i zna się na rzeczy. Byłam mile zaskoczona tym, z jaką łatwością czytało mi się tę książkę i przyznaję, że naprawdę mnie wciągnęła. Jeżeli choć trochę interesujecie się tą tematyką to szczerze polecam Wam twórczość tego autora. Jeżeli jesteście pasjonatami historii to nie możecie przejść obok niej obojętnie!
www.bookeaterreality.blogspot.com
Gestapo, czyli tajna (a może i nie taka tajna) policja działająca przed i w okresie drugiej wojny światowej. Jej głównym zwierzchnikiem był Adolf Hitler, a nadrzędnym celem bezwzględne i bezlitosne zwalczanie wrogów politycznych i rasowych. Frank McDonough w swojej książce poruszył wiele istotnych aspektów tej organizacji, począwszy od jej narodzin, na upadku kończąc. Jako...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-12-18
Jakiś czas temu bardzo się ucieszyłam widząc w książkowych zapowiedziach Gen Atlantydzki. Z ogromną przyjemnością i sporymi oczekiwaniami sięgnęłam po tę powieść, ale nie spełniła ona moich wszystkich oczekiwań. Oczywiście miała swoje mocne strony, ale pojawiło się również kilka niedociągnięć, które w dosyć istotny sposób wpłynęły na mój odbiór całości. Jednak ze względu na intrygujący pomysł postanowiłam sięgnąć po drugi tom i dać szansę autorowi – liczyłam na to, że rozwinie się jako pisarz i dopracuje Atlantydzkę zarazę w odpowiedni sposób. I wiecie co? Tym razem się nie zawiodłam!
Na świecie wybuchła zaraza, z którą naukowcy i lekarze z całego świata nie są w stanie sobie poradzić. Ludzi zaczynają umierać, ostatnia nadzieja gaśnie i wszystko wskazuje na to, że rasa ludzka wyginie. Pojawia się jednak światełko w tunelu, jednak bardzo nikłe. Ta pandemia ma całkowicie odmienić ludzkość… Już na zawsze. Powoduje nieodwracalne zmiany genetyczne, a najwybitniejsi przedstawiciele nauki rozkładają ręce. Jednym słowem gatunek ludzki stoi na krawędzi zagłady.
O ile po przeczytaniu pierwszego tomu stwierdziłam, że nie czuję się jakoś specjalnie zżyta z twórczością tego debiutującego autora, tak teraz całkowicie zmieniam zdanie! Czytając Atlantydzką zarazę mój odbiór jego twórczości zmienił się o 180 stopni. Poczułam się mocno zaangażowana w zaprezentowaną tutaj historię, stałam się częścią niej, a ona częścią mnie. Już w recenzji Genu stwierdziłam, że fabuła tej serii to istna mieszanka wybuchowa i tak rzeczywiście jest, dlatego ogromnie cieszy mnie fakt, że autor włożył naprawdę sporo pracy w to, aby doszlifować drugi tom. Tym razem nie widziałam już niedoskonałości, które przewijały się przez pierwszą część. Teraz było naprawdę dobrze!
Z ogromną pasją i niesamowitym zaangażowaniem śledziłam losy bohaterów. A.G. Riddle przedstawia jeden z moich ulubionych motywów literackich, a właściwie kilka z nich: Atlantydę, wiedzę tajemną i naukę. Dla mnie jest to połączenie idealne, o ile towarzyszy mu dobre wykonanie, a widać, że autor wziął sobie do serca wszystkie uwagi czytelników i wyszło mu to na dobre, bowiem Atlantydzka zaraza jest doskonała kontynuacją, która mnie porwała. W bardzo obszerny i rozległy sposób poznajemy przeszłość niektórych bohaterów, ich wspomnienia, powiązanie z Atlantami. W ogóle należy zwrócić uwagę na sam fakt zaprezentowana legendy Atlantydy, który wydaje się być nad wyraz rzeczywisty. Dla mnie zawsze jest to coś, co wywołuje we mnie ciekawe odczucia, niezależnie od tego, czy czytam powieść czy książkę popularno-naukową, czuję się mocno związana z tym zaginionym lądem. A tutaj po prostu weszłam w historię opisaną przez autora, żyłam nią i żal mi było ją opuszczać, choć raczej losy bohaterów nie są zbyt kolorowe i przyjazne.
W przypadku pierwszego tomu narzekałam nieco na brak dobrej akcji i dynamiki. Teraz już nie narzekam, bo czuję się naprawdę usatysfakcjonowana tym, co otrzymałam. Sporo się tutaj dzieje, chociaż nie do końca przekonuje mnie samo zakończenie – poszło zbyt prosto, chociaż nie było pewności, że wszystko wyjaśni się w taki sposób. Jednak epilog zaostrza chęci na kolejną część, i to jak! Bardzo podoba mi się kierunek, którym podążył autor. Podoba mi się również jego barwny, plastyczny i poruszający wyobraźnię język. Czytałam tę powieść z ogromnym zaangażowaniem, jak już napisałam, stałam się jej częścią i wciąż czuję się tak, jakbym w niej była. To cudowne, że autor poprawił swoje błędy, nie powielił ich i stworzył coś naprawdę niepowtarzalnego, co całkowicie mnie urzekło – nawet się nie spodziewałam, że spotka mnie to aż w takim stopniu! Ta seria ma spore szanse trafić do grona moich ulubionych! Czekam z niecierpliwością na finał!
www.bookeaterreality.blogspot.com
Jakiś czas temu bardzo się ucieszyłam widząc w książkowych zapowiedziach Gen Atlantydzki. Z ogromną przyjemnością i sporymi oczekiwaniami sięgnęłam po tę powieść, ale nie spełniła ona moich wszystkich oczekiwań. Oczywiście miała swoje mocne strony, ale pojawiło się również kilka niedociągnięć, które w dosyć istotny sposób wpłynęły na mój odbiór całości. Jednak ze względu na...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-12-05
Wiele osób doskonale zdaje sobie sprawę z leczniczych właściwości ziół. A co z drzewami i mocą natury? W końcu są to pokrewne elementy, choć niestety żyjemy w czasach, w których człowiek znacznie oddalił się od natury, prawie zerwał z nią kontakt, zapomniał o przyjemnościach, jakie płyną z obcowania z nią. Uzdrawiająca moc lasu to książka, która uświadamia nam, gdzie jest miejsce człowieka i jak wiele dobrego może nam przynieść powrót do korzeni, bez zatracania tego, co obecnie oferuje nam świat i postęp technologiczny.
Choć ta książka w niczym mnie nie zaskoczyła, była dla mnie czymś wręcz oczywistym, tak gdzieś w głębi podświadomości czuję, że mogłaby się przydać wielu osobom. Tym zagonionym, zapracowanym, cierpiącym na różnego typu schorzenia. Kiedy ostatnio byliście w lesie? Tak po prostu, celem przespacerowania się, zaczerpnięcia świeżego powietrza? Myślę, że mało kto odpowie, że nie tak dawno temu. Kontakt z naturą to rzecz niesamowita w każdym calu. Nasi przodkowie doskonale zdawali sobie z tego sprawę, wiedzieli, że uziemienie się daje poczucie stabilizacji, a drzewa mają wspaniałą energię, która na nas wpływa. My o tym zapomnieliśmy, ale tylko i wyłącznie na własne życzenie.
Autor przytacza w swojej książce wiele przykładów na to, jak działa na nas energia drzew, w szczególności skupiając się na lesie, chociaż nie stroni również od przytaczania informacji o roślinach doniczkowych czy o prowadzeniu własnego ogródka – w końcu to również kontakt z naturą. Przytacza wyniki badań, w których wykazano zbawienny wpływ kontaktu z naturą na choroby takie jak cukrzyca, zaburzenia pracy serca czy przewlekły stres. Łono natury oferuje nam całkowite odprężenie, wyciszenie i oczyszczenie energii. Obcowanie z naturą obniża ciśnienie krwi, daje nam chwile wytchnienia, zmienia nasz światopogląd na lepsze. Clemens G. Arvay przytacza tutaj nie tylko swoje doświadczenia, ale również historie wielu innych osób z różnymi problemami, którym pomogła lecznicza energia drzew.
Książka jest napisana w bardzo przystępny sposób, jest łatwa w odbiorze i okazuje się, że osiągnięcie lepszego samopoczucia i polepszenie zdrowia wcale nie jest rzeczą trudną. Oczywiście autor zaznacza, że w przypadku poważnych chorób konieczna jest konsultacja z lekarzem, ale zachęca do obcowania z naturą, która może być dodatkowym terapeutom. Co więcej – autor nie neguje naszego postępowania, tylko próbuje wzbudzić w nas poczucie zrozumienia tego, w jakich czasach żyjemy i jak możemy zniwelować ich szkodliwe elementy. Nie chodzi o całkowite porzucenie tego, co oferuje nam dzisiejszy świat, chodzi tylko o znalezienie odpowiedniej równowagi i nie zapominanie o tym, że jesteśmy częścią przyrody.
To ciekawa pozycja, która może się przydać niejednej osobie. Ja nie znalazłam w niej nic zaskakującego, bowiem od dziecka uwielbiam utrzymywać kontakt z naturą, nie raz przytulam się do drzew, a chodzenie boso po trawie to dla mnie rzecz całkowicie normalna. Wiem jednak, że dla wielu osób jest to coś absurdalnego, dlatego być może ta pozycja otworzy im oczy. Naprawdę warto spróbować, w końcu nic się nie traci, a można tylko zyskać!
Wiele osób doskonale zdaje sobie sprawę z leczniczych właściwości ziół. A co z drzewami i mocą natury? W końcu są to pokrewne elementy, choć niestety żyjemy w czasach, w których człowiek znacznie oddalił się od natury, prawie zerwał z nią kontakt, zapomniał o przyjemnościach, jakie płyną z obcowania z nią. Uzdrawiająca moc lasu to książka, która uświadamia nam, gdzie jest...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-11-20
Słyszeliście kiedykolwiek o magicznym i legendarnym królestwie Shangri-la? Ten element przewija się nie tylko w literaturze popularno-naukowej, ale czasami czystej fikcji, zwłaszcza jeżeli mamy do czynienia z literaturą science-fiction w połączeniu z przygodą i poszukiwaniem skarbów. Podobnie jak system podziemnych tuneli łączący tajemnicze krainy znajdujące się we wnętrzu Ziemi, których mieszkańcy posiadają niesamowitą zdolność do kierowania energią zwaną Vril. Czy pod powierzchnią Ziemi faktycznie istnieje życie? Czy to tylko wymysł?
Alec Maclellan od wielu lat zajmuje się zbieraniem dokumentacji o Agharti, Shangri-la i systemie owych tuneli. Swoją dotychczasową wiedzę postanowił zebrać w jedną całość i w ten oto sposób powstała właśnie niniejsza książka. Krótka, aczkolwiek niezwykle treściwa, w której aż roi się od informacji. Jak tylko zobaczyłam tę pozycję to wiedziałam, że muszę po nią sięgnąć, chociaż przyznaję, że spodziewałam się nieco innej formy. Liczyłam na to, że otrzymam kompendium wiedzy o tunelach i tajemniczych krainach, ale tak na dobrą sprawę jest to chyba w ogóle mało prawdopodobne. Jasne, naprawdę bym tego chciała, ale nie jest to tematyka, którą można przedstawić w taki sposób. Tutaj nie można zaprezentować jednoznacznych konkretów, bowiem jest to jedna wielka tajemnica, którą jednak autor stara się nam przybliżyć tak bardzo, jak jest to tylko możliwe.
Otrzymujemy zbiór różnego rodzaju odkryć, nie tylko tych osobistych Aleca Maclellana, ale wielu innych badaczy, a nawet Adolfa Hitlera, któremu poświęcony jest tutaj cały rozdział. Kto by się spodziewał, że był on człowiekiem aż tak mocno zaangażowanym w wiedzę tajemną! Możliwość istnienia Shangri-la, a także podziemnych tuneli czy Atlantydy rozważali również inni, Kolum, Ossendowski i oczywiście Platon. Ich wizji również tutaj nie brakuje. Razem z autorem wybieramy się w niezapomnianą podróż po wszystkich kontynentach, aby spróbować zrozumieć legendę Agharti. Jest to niezwykle intrygująca przygoda, która naprawdę potrafi poruszyć, zmusić do myślenia i do zastanowienia się nad poruszoną tutaj tematyką.
Autor przytacza sporo źródeł, choć w swoich opisach pozostaje obiektywny. Prezentuje to, co udało mu się odkryć i zebrać, ale nie jest zwolennikiem tylko jednej teorii. W tym przypadku chyba niczego nie można być pewnym, choć można się starać łączyć wszystkie fakty, aby dojść do pewnego sedna sprawy. Jednak ta książka uświadamia nam to, że wiedza tajemna jest naprawdę pilnie strzeżona, ale też daje poczucie tego, że poza tym, co znamy na co dzień, poza tym, co jest nam wpajane od dziecka, istnieje coś jeszcze – coś wielkiego, potężnego, tajemniczego, a zarazem pięknego i niezwykle intrygującego. Aż chciałoby się wszystko rzucić i udać na poszukiwania Shangri-la!
Choć po przeczytaniu kilku początkowych rozdziałów czułam lekkie rozczarowanie wynikające z moich zbyt wygórowanych oczekiwań, tak po lekturze całości jestem w stanie napisać, że doceniam to, co otrzymałam. Doceniam również pracę i pasję autora, które są tutaj doskonale widoczne. Maclellan nie owija w bawełnę, niczego nie koloryzuje, a mimo wszystko opisuje każdy element i poruszany temat w sposób barwny i plastyczny, dzięki czemu książkę tę czyta się z ogromną przyjemnością! To nie tylko wciągające zagadnienia, to również świetny język i poruszające wyobraźnię historie. Jeżeli interesujecie się wiedzą tajemną i zaginionymi lądami to zdecydowanie powinniście się z tą pozycją zapoznać! Mam nadzieję, że się nie zawiedziecie!
www.bookeaterreality.blogspot.com
Słyszeliście kiedykolwiek o magicznym i legendarnym królestwie Shangri-la? Ten element przewija się nie tylko w literaturze popularno-naukowej, ale czasami czystej fikcji, zwłaszcza jeżeli mamy do czynienia z literaturą science-fiction w połączeniu z przygodą i poszukiwaniem skarbów. Podobnie jak system podziemnych tuneli łączący tajemnicze krainy znajdujące się we wnętrzu...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2016-11-17
Rachel Caine, autorka bestsellerowej serii Wampiry z Morganville zyskała rzesze fanów na całym świecie. Mnie jednakże urzekła inną serią, osadzoną w klimacie urban fantasy i opowiadającą historię kobiety-dżina. Mowa tutaj o serii Czas Wygnania. To jeden z tych cykli, które dobrze wspominam, dlatego bardzo chętnie – i nie ukrywam, że z wielkim zaciekawieniem i sporymi nadziejami – sięgnęłam po najnowszą powieść tej autorki, Atrament i krew. Otwiera ona zupełnie nową serię o nazwie Wielka Biblioteka.
Wiedza to potęga. I to największa na świecie, choć może Wam się wydawać, że jest inaczej. Potrafi mieć jednak swoją ciemną stronę… W powieści Atrament i krew przenosimy się do alternatywnej rzeczywistości, do roku 2025. Trafiamy do Biblioteki Aleksandryjskiej, która nigdy nie uległa zniszczeniu, a obecnie zajmuje się zachowaniem wszelkich dóbr piśmienniczych. W tym świecie to właśnie Wielka Biblioteka kontroluje dostęp do wiedzy i sprawuje w pewnym sensie władzę, a posiadanie i handel książkami są zakazane oraz surowo karane. Jednakże istnieją przemytnicy, którzy dostarczają klientom woluminy. Niestety, nie brakuje również Podpalaczy i Atramentożerców, którzy nienawidzą Biblioteki i literatury…
Nie mogę oderwać oczu od tej okładki! Jest przepiękna, cudowna, wspaniała i po prostu niesamowita pod względem kolorystyki! No ale przecież nie ocenia się książki po okładce… Chociaż w tym przypadku chyba bym mogła zrobić wyjątek, ale też specjalnie nie muszę. Na szczególną uwagę w tej powieści zasługuje sam pomysł i jego oryginalność. Zdecydowanie nie mieliśmy do czynienia z literaturze młodzieżowej z czymś takim! Rachel Caine stworzyła alternatywny świat i historię o książkach, literaturze oraz bibliotekarzach, ale nie takich zwyczajnych, bowiem pojawia się tutaj wątek magii i alchemii. Jest to naprawdę doskonałe połączenie, które nadaje tej historii charakteru. Niestety problem tkwi w tym, że autorka w niewystarczający sposób przelała swoją wizję na papier – brakowało mi jasnego uporządkowania zasad panujących w tym uniwersum. Brakowało mi jasno określonej hierarchii oraz opisu poszczególnych umiejętności. Choć wielu rzeczy doświadczony czytelnik może się domyślić, to jednak bardziej szczegółowe przedstawienie tego świata nikomu by nie zaszkodziło. Mam wrażenie, że niektórzy po prostu się tutaj pogubią. Sama w większości doszłam do odpowiedzi na nurtujące mnie pytania, ale nie mam pewności, czy są one prawidłowe.
Przyznaję jednak, że sam pomysł naprawdę ogromnie przypadł mi do gustu, dlatego z zaangażowaniem czytałam tę powieść dalej, mimo lekkiego zniechęcenia. Sam prolog nastawił mnie bardzo pozytywnie i prawdopodobnie sprawił, że moje oczekiwania względem tej książki wzrosły jeszcze bardziej, ale mimo wszystko cieszę się, że było mi dane się z nią zapoznać. Choć kreacja bohaterów jest raczej średnia, podobnie jak i kreacja świata, to jednak da się ich lubić, a szczególnie opiekuna wszystkich adeptów starających się o posadę w Wielkiej Bibliotece. Bo właśnie o to tutaj między innymi chodzi – grupa młodych i uzdolnionych ludzi bierze udział w serii testów sprawdzających ich lojalność oraz umiejętności, aby stać się częścią Biblioteki. Głównym bohaterem jest przemytnik, Jess, który na polecenie ojca stawia się w Aleksandrii, aby zostać szpiegiem rodziny. Wkrótce okazuje się, że każdy ma swoje własne powody, aby tam być. Ich mentor jest bezlitosnym Bibliotekarzem, ale to prawdopodobnie najlepiej skrojona postać. Co ciekawe, z łatwością można zauważyć między wierszami, że tegoroczne testy znacznie różnią się od dawnych, co w ostateczności doprowadza do punktu kulminacyjnego, dosyć nieprzewidywalnego i zaskakującego.
Atrament i krew to książka, która ma pewne niedociągnięcia, ale zdecydowanie jest warta uwagi, szczególnie ze względu na sam pomysł. A oryginalność i swoisty klimat obroniły najnowsze dzieło Rachel Caine w moich oczach. Sprawiły, że chętnie zapoznam się z kolejnymi tomami, bo jestem naprawdę ciekawa, jak potoczą się dalsze losy bohaterów. Caine nie jest autorką, która owijałaby w bawełnę, nie boi się zaskakiwać i stawiać przed swoimi postaciami trudności, nie boi się ich uśmiercać czy doprowadzać do skraju wytrzymałości. Na pewno nie brakuje tutaj dobrej akcji i pewnego logicznego ciągu rozgrywających się wydarzeń, więc na nudę narzekać nie można. Gdyby tylko autorka w bardziej przystępny sposób wyjaśniła kilka elementów, to ta książka byłaby naprawdę świetna, choć i tak uważam, że na tle wielu innych fantastycznych powieści młodzieżowych zasługuje na wyróżnienie. Dlatego mimo wszystko polecam!
www.bookeaterreality.blogspot.com
Rachel Caine, autorka bestsellerowej serii Wampiry z Morganville zyskała rzesze fanów na całym świecie. Mnie jednakże urzekła inną serią, osadzoną w klimacie urban fantasy i opowiadającą historię kobiety-dżina. Mowa tutaj o serii Czas Wygnania. To jeden z tych cykli, które dobrze wspominam, dlatego bardzo chętnie – i nie ukrywam, że z wielkim zaciekawieniem i sporymi...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-11-15
Wiele razy słyszałam już, że praktycznie wszystkie choroby można wytłumaczyć obecnością w naszym ciele pasożytów. Ile w tym prawdy? Tak na dobrą sprawę to nie mam pojęcia, ale z biologicznego punktu widzenia pasożyty nie są niczym dobrym. Żerują na swoim żywicielu, choć nie dążą do tego, aby go uśmiercić – w końcu straciłyby w ten sposób również swoje życie. Dlatego pozostają na tym, aby czerpać korzyści, tym samym przynosząc szkodę. Choć uważa się je za bardzo prymitywne organizmy, to okazuje się, że wcale nie są takie głupie – bardzo ciężko się ich pozbyć, a również sama diagnoza nie bywa łatwa, gdyż ich obecność nie daje specyficznych objawów.
Niestety, muszę z przykrością stwierdzić, że książka Alana E. Baklayana nie przypadła mi do gustu. Liczyłam na to, że otrzymam przejrzystą pozycję, która w jasny i oczywisty sposób przedstawi pasożyty ludzkiego ciała, sposób rozpoznania oraz domowe sposoby na ich wyleczenie. Doskonale wiem, że jest to możliwe i znam kilka sposobów, ale chętnie zapoznałabym się z publikacją, która stanowi w pewnym sensie kompendium wiedzy w tym temacie. Niestety w tym przypadku tak nie było. Jest to pozycja dosyć chaotyczna, w której ciężko mi było odnaleźć logiczny ciąg. Nie zaprzeczę temu, że autor ma wiedzę w tym temacie, ale raczej nie umie jej odpowiednio przekazać i uporządkować. Dodatkowo zaprezentowana przez niego diagnostyka i leczenie są bardzo ograniczone – odczułam wrażenie, że to czysta reklama stosowanego przez niego sprzętu i leków. Czyli nie mamy tutaj do czynienia z wiedzą, która pozwoli nam w domowym zaciszu, na własną rękę się zdiagnozować i wyleczyć, a chociaż spróbować, bowiem czasami konieczna jest interwencja lekarza, ale tutaj co chwilę autor opisuje tylko i wyłącznie swoje osiągnięcia, swoje urządzenie, swoją terapię. Niestety, nie spodobało mi się to i chyba mało kto sięgając po tę pozycję tego właśnie szuka.
Teoretycznie pojawiają się tutaj informacje o pasożytach i zatruciu ciała – czy to szkodliwymi chemikaliami czy powszechnie występującymi metalami ciężkimi oraz oczywiście pasożytami, ale właściwie nie udało mi się wyciągnąć z tych informacji konkretnego meritum. Książka jest napisana w trochę dziwny sposób i nie jestem pewna, czy każdy, kto po nią sięgnie, będzie w stanie zrozumieć to, co autor miał na myśli. Po prostu ciężko się w tę pozycję odpowiednio „wgryźć”. Czytałam ją jak przez mgłę, choć nie jestem pewna, co jest tego główną przyczyną. Autor przytacza również następstwa infekcji pasożytniczych, takich jak alergia, choroby grzybicze, obciążenie układu immunologicznego, zaburzenia hormonalne, problemy z układem nerwowym oraz z jelitami. Jednym słowem są to zaburzenia, które mogą mieć naprawdę różnorodne przyczyny. Końcowy rozdział to w pewnym stopniu program oczyszczający i sposób leczenia, ale o ile nie są to podstawy, które każdy gdzieś już znał i czytał, to ponownie wracamy do urządzeń stosowanych przez Baklayana – a to zdecydowanie nie na nasze realia czy możliwości.
Skoro autor zgłębiał medycynę chińską i nauki mnichów Shaolin to uważam, że powinien skierować się bardziej w tę stronę – naturalne metody leczenia, a nie tylko specjalne urządzenia, choć nie chcę negować ich działania. Być może faktycznie autor osiąga znakomite rezultaty u swoich pacjentów, na co wskazywać mogą przytoczone przez niego historie, ale osobiście liczyłam na inne podejście do tematu. Nie ukrywam, że się zawiodłam, ale może znajdą się tacy, którzy właśnie tego szukają – chociaż nie słyszałam o zaprezentowanych tutaj terapiach w naszym kraju, choć z pewnością istnieją jakieś jej odpowiedniki. Ani nie polecam, ani nie odradzam – decyzja o sięgnięciu po tę pozycję należy do Was.
Wiele razy słyszałam już, że praktycznie wszystkie choroby można wytłumaczyć obecnością w naszym ciele pasożytów. Ile w tym prawdy? Tak na dobrą sprawę to nie mam pojęcia, ale z biologicznego punktu widzenia pasożyty nie są niczym dobrym. Żerują na swoim żywicielu, choć nie dążą do tego, aby go uśmiercić – w końcu straciłyby w ten sposób również swoje życie. Dlatego...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-11-15
Książki Jerzego Prokopiuka nie należą do łatwych, ale na pewno zaliczają się do tych wartościowych. Ostatni końcowy nie było moim pierwszym spotkaniem z tym autorem, choć przyznaję, że miałam dłuższą przerwę jeżeli chodzi o czytanie jego publikacji. Choć wiedziałam mniej więcej, czego mogę się po tej pozycji spodziewać, to i tak musiałam dojrzeć do tego, aby po nią sięgnąć. Prokopiuk to filozof, psycholog, gnostyk, antropozof… To człowiek, który posiada ogromną wiedzę i stara się ją przekazać w swoich książkach, ale jedno jest pewne – to nie jest wiedza łatwa i zrozumiała bez zastanowienia się nad nią.
Tym razem rozpoczynamy od zapoznania się z tematyką i definicją antropozofii oraz z sylwetką jej twórcy, Rudolfa Steinera. Ta książka nie ma w sobie jednego, konkretnego schematu. Autor podejmuje próbę odpowiedzenia na pytania z różnych dziedzin, które jednak w dużej mierze dążą do tego, jaka jest naprawdę ludzka natura, kim jesteśmy my jako gatunek ludzki, czym jest zło i dobro, dlaczego lękamy się śmierci, czy dążymy do zbawienia i czym ono tak naprawdę jest? Jerzy Prokopiuk wyjaśnia, czym jest gnoza, gnostycyzm i antropozofia w różnych ujęciach: religijnym, społecznym czy kulturowym. Nie brakuje tutaj również wiedzy z dziedziny mistyki oraz tej, która przybliża temat jaźni i ludzkiej świadomości.
Istotnym tematem poruszanym w tej książce jest również kwestia lęku i sposobów wyzbywania się go. Co ciekawe, Jerzy Prokopiuk widzi w nim siłę napędową, która często motywuje nas do działania – kwestia tego, czy jest to działanie pozytywne czy negatywne zależy od perspektywy i sytuacji, przynajmniej w moim odczuciu, ale z pewnością lęk potrafi być motywujący. Spora część tej publikacji została poświęcona koncepcji zła. Zapewne każdy człowiek miał kiedyś chwile zwątpienia i zastanawiał się, czemu Bóg pozwala na wszystkie negatywne wydarzenia, jakie mają miejsce na ziemi. Dla mnie niczym nowym było stwierdzenie, że „zło ma swe zaplanowane, sensowne i celowe miejsce oraz funkcję w ekonomice kosmosu”. To w pewnym sensie zachowanie równowagi, chociaż kwestia jakiejkolwiek religii i dowodów na istnienie Boga jako Boga jest już zapewne tematem na osobą, bardzo rozbudowaną powieść.
Książka ta jest skierowana do ludzi o otwartym umyśle, chcących poszerzyć swój światopogląd i wejść na wyższy poziom świadomości. Jerzy Prokopiuk to intrygująca osobistość, a jego książki są jedyne w swoim rodzaju. Trudne, skomplikowane, w których aż roi się od filozoficznych rozważań i niezrozumiałych na pierwszy rzut oka sformułowań, ale zdecydowanie warte uwagi i poświęconego im czasu. Nie każdy będzie w stanie się tutaj odnaleźć, jednak jeżeli już będziecie mieli na to ochotę, to zdecydowanie musicie się do tego odpowiednio przygotować – oczyścić umysł, wyłączyć telefon i odłączyć się od wszystkiego, co może Was rozpraszać. Ta pozycja wymaga od nas całkowitego zaangażowania, zwłaszcza jeżeli faktycznie chcemy zrozumieć wszystko to, co jest w niej zawarte.
Książki Jerzego Prokopiuka nie należą do łatwych, ale na pewno zaliczają się do tych wartościowych. Ostatni końcowy nie było moim pierwszym spotkaniem z tym autorem, choć przyznaję, że miałam dłuższą przerwę jeżeli chodzi o czytanie jego publikacji. Choć wiedziałam mniej więcej, czego mogę się po tej pozycji spodziewać, to i tak musiałam dojrzeć do tego, aby po nią sięgnąć....
więcej mniej Pokaż mimo to2016-11-15
O Kronikach Akaszy słyszałam już nie raz. Niejednokrotnie sama chciałam skorzystać z ofert, które dawały możliwość poznania prawdy o swojej obecnej inkarnacji, jak i dowiedzenia się co nieco o poprzednich. Jednak przyznaję, że pochodziłam do tego sceptycznie, choć w swoim bliskim otoczeniu mam osobę, która spróbowała i była naprawdę zadowolona. Niestety oferta „wygasła”, a okazja bardzo szybko się ulotniła, jednak teraz pojawił się inny sposób, aby odwiedzić Kroniki Akaszy – książka Lindy Howe.
„Celem tej książki jest przedstawienie skutecznej i wydajnej strategii służącej osobistej transformacji, skupiającej się na gruntownej przemianie zarówno w sferze świadomości, jak również doświadczeń – ze zwyczajnych w Nadzwyczajne.” Czy faktycznie strategia autorki jest skuteczna i wydajna? Póki co ciężko mi to stwierdzić, bowiem jestem świeżo po lekturze i nie miałam jeszcze okazji wprowadzić praktyki w życie, ale jedno jest pewne – to naprawdę ciekawa pozycja, a zaprezentowana metoda jest dobrze i szczegółowo opisana, chociaż nie nazwałabym jej kompleksową. Ale może nie o to tutaj chodzi – może właśnie te informacje są wystarczające, a zgłębianie wiedzy bardziej zaawansowanej ma mieć miejsce podczas odwiedzania Kronik Akaszy.
Książka ma ciekawy układ, bowiem najpierw poznajemy technikę, a potem strukturę Kronik. Autorka zachęca, aby sporo trenować i nabrać wprawy w wizytach w nowym, pełnym magii miejscu, bowiem początkowo może to być nie tylko trudne, ale obce – a jako istoty ludzkie mamy to do siebie, że boimy się nieznanego. Trzeba się wyzbyć lęku, aby czerpać odpowiednie korzyści z tych podróży. Kolejny etap to zapoznanie się z pięcioma filarami świadomości, czyli z Inkarnacją, Władzą, Dyscypliną, Odpowiedzialnością i Zaangażowaniem. W każdym z rozdziałów są przedstawione odpowiednie wskazówki i zwroty, które pomogą nam w przypadku tych pięciu elementów podczas przebywania w Akaszy. Filarem centralnym jest Łaska i to na nim skupia się następny rozdział, w którym znajdziemy również sposób na zrównoważenie umysłu, serca i woli.
Książka Lindy Howe jest prawdopodobnie pierwszą o tej tematyce, z którą dane mi się było zapoznać. To coś, z czym na polskim rynku wydawniczym do te pory się nie spotkałam, a jeżeli chodzi o książki o podobnej tematyce to znam go bardzo dobrze. Czy zasługuje na miano oryginalnej? Być może, chociaż to nie o to tutaj chodzi. Istotne jest samo jej przesłanie oraz cel. Odwiedzenie Kronik Akaszy z pewnością jest niesamowitym doświadczeniem, które potrafi całkowicie zmienić człowieka i jego życie, a także ogólny światopogląd i pewne wartości.
Wędrówka Twojej duszy poprzez wcielenia to dobra pozycja, a Linda Howe w dosyć przystępny sposób prezentuje swoją strategię. Z pewnością wypróbuję ją w praktyce, choć nie wiem, jaki będzie tego skutek – mam jednak nadzieję, że taki, jaki powinien być. Zdecydowanie jest to książka, do której powinno się wracać, zwłaszcza jeżeli faktycznie chcemy osiągnąć sukces w zaprezentowanej tutaj technice. Pomocne będą nie tylko słowniczek oraz podsumowanie znajdujące się na końcu, ale wszelkie drobne wskazówki podawane przez autorkę, które można dostrzec w całej publikacji. Poruszana tutaj tematyka jest niezwykle intrygująca i zachęcam Was, abyście sami ją odkryli.
O Kronikach Akaszy słyszałam już nie raz. Niejednokrotnie sama chciałam skorzystać z ofert, które dawały możliwość poznania prawdy o swojej obecnej inkarnacji, jak i dowiedzenia się co nieco o poprzednich. Jednak przyznaję, że pochodziłam do tego sceptycznie, choć w swoim bliskim otoczeniu mam osobę, która spróbowała i była naprawdę zadowolona. Niestety oferta „wygasła”, a...
więcej mniej Pokaż mimo to
Ludzie, jak ja kocham rosyjską/ukraińską literaturę! A zwłaszcza fantastykę! Pokochałam ją dzięki Oldze Gromyko, miłość umocniła Aleksandra Ruda. I czuję, że muszę sięgnąć po kolejnego autora z tamtych stron, bo to całkowicie moja bajka! Aleksandra Ruda jako człowiek jest bardzo ciepłą i sympatyczną osobą, którą miałam okazję poznać na targach książki w Krakowie. A jej powieści są naprawdę genialne! Pamiętam do dziś historię Olgi i Otta, i żywię szczerą nadzieję, że doczekamy się wznowionych wydań tej serii (w całości!). Tym czasem przyszła jednak pora na zapoznanie się z nowym cyklem… Przed Wami Sztylet rodowy!
Jest to historia grupy królewskich posłańców, którzy pod dowództwem arystokratycznego kapitana armii królewskiej wyruszają w podróż po kraju, aby sprawdzać dokumentację podatkową. Raczej mało intrygujące zadanie, prawda? Jaka płaca, tacy pracownicy. Co zrobić, skoro skończyła się wojna i wszelkie nadzieje na wielką karierę i chwałę legły w gruzach? Trzeba się gdzieś zaczepić, aby jakiś grosz wpadł do pustej kieszeni. Sześcioosobowa drużyna pokonuje wszelkie trudności spotkane na drodze, a nie jest ich mało. A przed nimi jeszcze więcej niespodzianek… niekoniecznie pozytywnych.
Aleksandra Ruda jest mistrzynią w tworzeniu postaci! Każdy jej bohater jest tak bardzo realistyczny, że po prostu ciężko przejść obok nich obojętnie. W tej magicznej szóstce mamy pełnię barw jeżeli chodzi o osobowości. Główną bohaterką, jak i narratorką powieści, jest Mila, córka bogatego kupca, która koniecznie chciała iść na wojnę i wykorzystać szybko zrobiony kurs magiczny. To znakomita mediatorka, dziewczyna, która zawsze znajduje dyplomatyczną odpowiedź, ale i nie boi się bronić własnego zdania. Twardo stąpa pod ziemi, ale prawda też taka, że mało wiemy o jej przeszłości. Wokół niej panuje nutka tajemnicy, jakby sama Mila, a nie tylko autorka, coś przed nami ukrywała. Nie ukrywam, że po całej lekturze mam swoją wizję, ale nie będę Wam nic zdradzać!
Na następny rzut idzie zakochany w niej troll. Tak, troll! W sumie już się przyzwyczaiłam, że każdy autor ma swoją własną wizję tych istot i choć ciężko optycznie mi jest wyobrazić sobie Dranisza, tak z charakteru jest po prostu przeuroczy! Jasne, to taki twardy kawał chłopa, ale przy tym wszystkim jaki wrażliwy i broniący swojej „narzeczonej”! Mięśniak o wielkim sercu – tak bym go mogła określić. Moim ulubieńcem jest jednakże elf-uzdrowiciel, Daezael. Elf z depresją. Elf pełen ironii i sarkazmu, który stracił wiarę w piękno i chęć do życia. Jego postać jest przekomiczna i to właśnie jego wypowiedzi najczęściej wywoływały u mnie salwy śmiechu. Mamy jeszcze Percivala, krasnoluda, który zupełnie nie pasuje do swojej rasy – jest typowym maminsynkiem, który boi się własnego cienia. Tisa – chłopczyca, na swój sposób irytująca, ale beznadziejnie zakochana i zaślepiona – można jej wybaczyć. No i Jaromir Wilk, kapitan… Facet stanowczy, konkretny i… zimny. Całkowicie wyprany z emocji, w relacjach z ludźmi (i innymi stworami) przydałoby mu się szkolenie, ale mimo wszystko ma w sobie coś pociągającego.
Akcja toczy się tempem umiarkowanym i choć stale się coś dzieje, to zbytnich fajerwerków nie ma. Jednakże z pewnością nie można się przy lekturze tej pozycji nudzić, bo czyta się ją wyśmienicie, z lekkością, pasją i przyjemnością. To taka pozycja, która pobudza wyobraźnię. Jest napisana bardzo barwnym i plastycznym językiem, za który również uwielbiam Aleksandrę Rudą. Ta kobieta znakomicie operuje humorem sytuacyjnym, który jest największą zaletą tej książki. Oczywiście nie jest to jakaś banalna historyjka, w której nie ma głównego celu – ten na pewno każdy czytelnik zauważy, zacznie snuć domysły i zrozumie, że Sztylet rodowy to intrygujący wstęp do nowej serii.
Ta książka jest naprawdę świetna! To zarówno kawał dobrej lektury (choć raczej z tych lżejszych), jak i doskonała rozrywka i przygoda. Ogromnie się cieszę, że miałam okazję się z nią zapoznać i nawet nie wyobrażacie sobie tego, jak bardzo moja dusza pragnie kontynuacji! Tutaj i teraz! Z taką ekipą nie można się nudzić! W ciemno mogę sięgać po każdą kolejną książkę tej autorki – wiem, że się nie zawiodę.
www.bookeaterreality.blogspot.com
Ludzie, jak ja kocham rosyjską/ukraińską literaturę! A zwłaszcza fantastykę! Pokochałam ją dzięki Oldze Gromyko, miłość umocniła Aleksandra Ruda. I czuję, że muszę sięgnąć po kolejnego autora z tamtych stron, bo to całkowicie moja bajka! Aleksandra Ruda jako człowiek jest bardzo ciepłą i sympatyczną osobą, którą miałam okazję poznać na targach książki w Krakowie. A jej...
więcej Pokaż mimo to