-
ArtykułySEXEDPL poleca: najlepsze audiobooki (nie tylko) o seksie w StorytelLubimyCzytać1
-
ArtykułyTom Bombadil wreszcie na ekranie, nowi „Bridgertonowie”, a „Sherlock Holmes 3” jednak powstanie?Konrad Wrzesiński2
-
Artykuły„Dzięki książkom można prawdziwie marzyć”. Weź udział w akcji recenzenckiej „Kiss cam”Sonia Miniewicz4
-
Artykuły„Co dalej, palenie książek?”. Jak Rosja usuwa książki krytyczne wobec władzyKonrad Wrzesiński37
Porównanie z Twoją biblioteczką
Wróć do biblioteczki użytkownika2016-04
2016-04
– Dobrze, wnusiu, biegnij do mamusi i tatusia – mówiąc to, podeszła do niego tak blisko, że od smrodu zebrało go na wymioty. – Ale pamiętaj też o babci. Odwiedź ją czasem, ona taka już stara. Dobrze, wnusiu bielutki?
– Nie jestem wnusiu, tylko Wiktor – powiedział, odsuwając się.
– A wcale nie – odparła i uśmiechnęła się szeroko. – Jesteś krzyk, jesteś dygot, jesteś kropla w rzece.
Książka „Dygot” skusiła mnie w dużej mierze dzięki okładce. Jest w tym siła, wielu autorów znając wartość swojego dzieła, zapomina o tak istotnym elemencie. Zapomina tym samym o tym, jak wielu z nas jest wzrokowcami, jak bardzo kusi nas to co estetyczne, eteryczne. Z pewnością osoby nie znające dotąd twórczości autora, sięgnęły po książkę urzeczone jej czarem. Na pierwszy rzut oka, kojarzy się z okładką artystycznego pisma, wielkim światem mody. Dla innych, tak jak sama książka, jest po prostu dziwna. To właśnie wielki atut, gdyż idealnie wprowadza czytelnika w to, czego w czasie lektury doświadczą. Mnie kojarzy się również ze światem z baśni, rodzimych ballad i romansów, a także nimf i elfów. Jeden z głównych bohaterów sam mógłby być określony mianem magicznej istoty, także wszystko gra. Autorką zdjęcia jest Irina Gromovataya. Cała galeria wykonanych przez nią zdjęć zachwyca. Z każdego portretu wyłania się inna historia, ogromne pole do popisu wyobraźni i dopowiedzenia przez siostrę literaturę.
Oczywiście, okładka okładką, nawet najpiękniejsza nie sprawi, że zanurzymy się w jej świecie, przeczytamy z zapartym tchem. I w tym oto przypadku, w historię – choć trudną – wciągamy się i zatracamy bez dna. Wsiadłam z bohaterami do pociągu pędząc na święta. Nie oderwałam się nawet na chwilę. W moich rękach działa się bowiem magia. A o tej magii pragnę Wam nieco opowiedzieć. Pisząc o komisarzu Wiktorze Forście, określiłam go mianem bohatera fatalnego. W przypadku „Dygotu” mamy do czynienia z trzema pokoleniami fatalistów. Jeśli uważacie, że możliwe jest, aby wszystkie znoje świata spadły na rodzinę i nie dawały jej odetchnąć nawet na chwilę, to ta powieść wyciska jeszcze więcej.
"Mówili, że jego matka to wcale nie matka, ale kochanka, którą okrada z młodości, aby w końcu porzucić ją i wziąć sobie nową. Mówili, że ktoś, kto z zewnątrz wygląda tak biało, musi być w środku czarny niczym smoła. Mówili, że ksiądz na jego widok przeżegnał się i uciekł na drugą stronę ulicy. Mówili, że jest ofiarą eksperymentów, które naziści prowadzili w trakcie wojny na więźniach w obozach koncentracyjnych. Mówili, że każdy, kto spróbuje wątroby białego człowieka, będzie żył wiecznie. Mówili, że jego krew ma cudowne właściwości i potrafi leczyć rany. Mówili, że nic nie je i nie pije, bo nie musi. Mówili, że to szatan we własnej osobie."
W dzisiejszych czasach ktoś odmienny, z powodu choroby genetycznej nie jest traktowany jak wcielenie zła. Oczywiście, są na świecie rejony, gdzie ludzie nie są rozwinięci cywilizacyjnie i informacyjnie jak my. Dla zrozumienia tej niesprawiedliwości losu, jakiego doświadczają bohaterowie, zestawmy jednak zachowanie ludzi z powieści, z dzisiejszą Warszawą, czy nawet z mniejszymi miejscowościami, do których każdy z nas wybiera się częściej niż mogłoby się wydawać. Wiemy, że niepełnosprawność dziecka, nie jest karą za grzechy rodziców. Chociaż z pewnością są ludzie, którzy będą takie bzdury opowiadać. Są to jednak jednostki odporne na wiedzę, a także często mówiące te krzywdzące mecyje, głównie po to, by komuś dopiec. Świat w „Dygocie” to miejsce okrutne, dlatego okrutne sądy są tu na porządku dziennym. Historia składa się z pięciu części, które stanowią przedziały czasowe, w jakich żyją bohaterowie. Początek przypada na lata 1938-1969. Jest to okres drugiej wojny światowej, a następnie skomunizowanej i wyssanej z życia Polski. W dodatku polskiej prowincji. Wielki ukłon należy się Jakubowi Małeckiemu, za oddanie myśli i uczuć z tak odległych z perspektywy dzisiejszych czasów.
Tak więc zaczynamy w roku 1938, los splata drogi dwójki pokiereszowanych życiem bohaterów, którzy nie wiedzą jeszcze jak wiele smutku i problemów przed nimi. Trudno im się dziwić, że nie mogą spodziewać się czegoś gorszego, skoro do tej pory łatwo nie mieli. Docierając do finału, jesteśmy w bliższym nam czasie, w roku 2004. Na przestrzeni 66 lat, mamy okazję przyglądać się zmaganiom z okrutnym życiem rodziny Łabendowiczów oraz rodziny Geld. Pierwsi z nich muszą stawić czoło klątwie rzuconej przez Niemkę. Jest to odwet za porzucenie jej. Paradoksalnie kobieta udzieliła im niemałego wsparcia w czasie okupacji, dlatego nie dziwimy się jej złości tak bardzo. Porzucona kobieta przeklina nienarodzone dziecko, które po urodzeniu okazuje się być… białe jak śnieg. Perypetie małego Wiktora, jego walka z wykluczeniem społecznym i szkalowaniem przez rówieśników, wzbudzają nie lada uczucia w empatycznym czytelniku. Ród Geldów także nie ma lekko w trudnych i tak czasach. Ich córka – Milka (red.Emilka) – pada z kolei ofiarą klątwy Cyganki, którą ojciec Emilii ignoruje podczas chęci powróżenia. W efekcie jego córka zostaje poparzona podczas wybuchu granatu, a całe jej ciało od szyi w dół pokrywają szpecące blizny.
Kiedy skończyłam „Dygot” dopadła mnie refleksja o tym, jak bardzo niewiedza może krzywdzić nas samych i innych ludzi. Jak z pozoru oczywiste rzeczy dla jednych, mogą być odbierane kompletnie inaczej dla drugich. Wydaje mi się, że dzięki tej powieści możemy się nauczyć, że liczy się przede wszytskim szacunek wobec niewiedzy. Jeśli czegoś nie wiem, bądź jest to dla mnie nie pojęte, szukając wyjaśnienia za wszelką cenę, mogę wyrządzić wiele niepotrzebnych krzywd. Nasz świat jest bogaty w sprawy, które nie zawsze są dla nas proste i oczywiste. Dotykając tego, co jest nam zupełnie obce i nieznane, lepiej odnosić się do tego z dystansem i szacunkiem, niż z uporem maniaka starać się tego pozbyć.
Polecam. Choć powieść napisana jest językiem niełatwym, traktuje też o sprawach nieprzyjemnych, z pewnością poszerzy horyzonty i wyczuli nasze serca. A przecież o to w literaturze powinno chodzić, prawda?
http://dokawyblog.pl/liryczny-naturalizm-czyli-fatalizm-rodzin-w-powiesci-dygot-jakuba-maleckiego/
– Dobrze, wnusiu, biegnij do mamusi i tatusia – mówiąc to, podeszła do niego tak blisko, że od smrodu zebrało go na wymioty. – Ale pamiętaj też o babci. Odwiedź ją czasem, ona taka już stara. Dobrze, wnusiu bielutki?
– Nie jestem wnusiu, tylko Wiktor – powiedział, odsuwając się.
– A wcale nie – odparła i uśmiechnęła się szeroko. – Jesteś krzyk, jesteś dygot, jesteś kropla w...
2016-03
Nie jeden czytelnik Remigiusza Mroza śledzący losy komisarza Forsta, dochodząc do finału kolejnej części krzyczał „Jak tak można! W takim momencie!”. O ile sytuacja po Ekspozycji była prosta – wystarczyło kupić drugą część, w przypadku „Przewieszenia” musimy uzbroić się w cierpliwość. Jedno autorowi trzeba przyznać, potrafi przywiązać do siebie czytelnika. Z trylogią o losach komisarza Forsta jest jak z dobrej klasy serialem. Urywa się w kulminacyjnym momencie, a my musimy poczekać na kolejny sezon.
Sprawić jednak, by chciało się czekać, a sięgając za jakiś czas po kolejną część, czuć wciąż klimat pozostawionych dawno wątków, trzeba mieć talent.
"Bezpośredni przełożony twierdził, że chodzący w czerwonych koszulach w kratę komisarz jest niesforny, działa raptownie i przynosi polskiej policji więcej szkód niż korzyści. W głosie Edmunda Osicy przebrzmiewała jednak nuta sympatii, gdy Wadryś-Hansen z nim rozmawiała."
Nie sposób nie zgodzić się z mieszanymi i skrajnymi emocjami, jakie w człowieku wzbudza Forst. Bezpardonowy, obcesowy, w dodatku nieprzystępny w pierwszych kontaktach człowiek. Ciężko utrzymać go w ryzach, wydaje mu się, że pozjadał wszystkie rozumy. Nie sądzę jednak, aby choć jedna osoba nie przywiązała się do tej nikczemnej z pozoru postaci. Dawno udowodniono psychologicznie (tu można zapytać czego właściwie nie udowodniono), że ciągnie nas do ludzi szorstkich, nietypowych i odstających od reguł. Jeśli dołożymy do tego pasmo nieszczęść i coraz to gorszych do wyobrażenia przygód jakie ma w udziale owy człowiek, wierzcie mi lub nie, ale będziecie trzymać kciuki do końca powieści, aby wreszcie i nad nim zaświeciło słońce.
W Ekspozycji nasz bohater przechodzi gehennę za wschodnią granicą. W dodatku nie jedną, a trzema. Nie mogę wyjść z podziwu, jak autorowi udało się tak bogatą i niewiarygodną historię zbudować w taki sposób, że jesteśmy w stanie wykrzesać z siebie całą empatię i chłonąć coraz to nowe doświadczenie komisarza jak coś najbardziej naturalnego. Myślimy naiwni, że koszmar się skończył, człowiek wreszcie odetchnie. Niestety jak w rzeczywistości bywa, wszechświat nie daje spokoju niektórym wybrańcom. Dlatego w tomie drugim, bujamy się na rollercoasterze wypadków błędnego rycerza, przepraszam komisarza.Wydaje mi się, że wszystko to udało się za sprawą stworzenia postaci tragicznej, którą Wiktor Forst bez wątpienia jest. Postacie tragiczne są to osoby nieprzeciętne, które stoją w obliczu nierozwiązalnego konfliktu. Bohater ma do wyboru pewne drogi postępowania, z których każda niesie ze sobą inne nieszczęścia. Postać tragiczna świadomie lub nieświadomie sprowadza na siebie zgubę i niezależnie od siły charakteru, niezwykłości czynu i szlachetności intencji, staje się zarazem ofiarą i winowajcą. Nasz bohater idealnie wpisuje się w antyczne pierwowzory. Okazuje się, że każdy jego ruch jest spisany na klęskę, każda decyzja wydaje się być zła, a każdy kto z nim wejdzie w bliższą relację, z pewnością nie zazna spokoju. Przekonała się o tym najboleśniej Olga Szrebska. Stopiła lodowate serce niewzruszonego buntownika z wyboru, przypłacając to niestety własnym losem. Jak to zwykle bywa w przypadku tego typu bohaterów, udział w szkalowaniu i doprowadzaniu go do skraju szaleństwa, biorą zawsze wyższe siły. Sprzymierzone w jednym celu, będące zawsze o krok przed nimi.
Wiele kryminałów i powieści sensacyjnych jest opisem działań ofiary, prowadzących śledztwo oficerów czy detektywów. To co osobiście najbardziej cenię w tego typu powieściach to punkt widzenia przestępcy. Być może powodem są moje psychologiczne zapędy i niespełnione pragnienie zostania profilerem. Jednak aby realistycznie odtworzyć schemat myślenia osoby tak głęboko zaburzonej, autor musi się postarać. W tym przypadku autor zasługuje na uznanie. Tym większe, kiedy okazuje się, że nie mamy do czynienia z jedną osobą, a z całym zastępem psychotycznych, żadnych krwi ludzi.
Powieści wielowątkowe często prowadzą do zagubienia czytelnika. Zdarza się, że odkładając na chwilę lekturę, musi przekartkować kilka stron, aby znów wbić się w fabułę, kiedy znów po nią sięgnie. Mimo, że w Przewieszeniu śledzimy akcję okiem trójki bohaterów, wszystko spójnie ze sobą współgra. Niebywałe jest to, że mimo skrajne różnych zachowań i dążeń, każda z postacie ma wspólne sobie cechy. Każda jest zawzięta, uparta, niezwykle inteligentna. Każda również nie radzi sobie w życiu prywatnym najlepiej. Być może to składnia Forsta za uganianiem się po górskich padokach za seryjnym mordercą, a Panią Prokurator za kompletnym ignorowaniem swojej rodziny. Oczywiście brak umiejętności społecznych, a właściwie relacyjnych, pozwala być genialnym w innych dziedzinach.
Szczególnie w tych, gdzie współczucie nie jest dobrym doradcą. W Przewieszeniu, ale także w innych powieściach Remigiusza Mroza występuje idealna doza wiadomości dostarczanych czytelnikowi, dawkowana rozdział po rozdziale, osiągająca punkt kulminacyjny nie jeden raz. Jednak tak jak w przypadku Ekspozycji, tak i w Przewieszeniu autor ostatnim zdaniem przekazuje czytelnikowi komunikat: „Myślałeś, że to wszystko? Poczekaj poczekaj, ja już piszę kolejną dawkę huśtawki emocji. A Ty i tak nic nie wiesz, mimo że wydaje Ci się, że wiesz. Pozdrawiam, widzimy się w trzecim tomie.”
Nie chcąc aby moja recenzja zdradziła komukolwiek fabułę, muszę unikać precyzowania fragmentów, które najbardziej rozrzedziły moją krew. Zastanawia mnie jedynie, ile jeszcze będzie w stanie znieść jeden zwykły człowiek, wobec tak gargantuicznego spisku. Nie jestem pewna czy kiedykolwiek wyjeżdżając za wschodnią granicę, bądź maszerując na Morskie Oko, będę mogła wymazać z głowy obraz jaki wdarł się tam razem z trylogią z komisarzem Forstem. Proszę o umiejscowienie kolejnej trylogii na Tajwanie. Albo gdziekolwiek tam, gdzie wzrok mój nie sięga, a stopa nie postaje, błagam.
http://dokawyblog.pl
Nie jeden czytelnik Remigiusza Mroza śledzący losy komisarza Forsta, dochodząc do finału kolejnej części krzyczał „Jak tak można! W takim momencie!”. O ile sytuacja po Ekspozycji była prosta – wystarczyło kupić drugą część, w przypadku „Przewieszenia” musimy uzbroić się w cierpliwość. Jedno autorowi trzeba przyznać, potrafi przywiązać do siebie czytelnika. Z trylogią o...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2016-04
Czy zdarza Ci się pragnąc stać się choć na chwilę kimś innym? W życiu takie sprawy nie zdarzają się wcale. Jeżeli już się jednak wydarzą… to potęga tej sytuacji jest ogromna i nie sposób jest objąć ją rozumem. Człowiek o 24 twarzach to historia Billy’ego Milligana. Mężczyzny, który posiadał 24 osobowości i był najciekawszym i najcięższym przypadkiem klinicznym rozszczepienia osobowości, jakie udało się odnotować w dziejach. Szczerze mówiąc już ta ilość jest niepojęta, trudno wyobrazić sobie kogoś, kto miałby ich jeszcze więcej.
Starając się zebrać wszystkie myśli po przeczytaniu książki, chciałam znaleźć choć jedno słowo, którym mogłabym określić, oddać moje odczucia. Nie sposób jednak ubrać w jakikolwiek słowa tego, co przydarzyło się Billy’emu. Oczywiście, na studiach psychologicznych nie jeden raz analizowaliśmy przypadki rozszczepienia osobowości. Znana jest zresztą szerszym kręgom Sybil, która posiadała ich szesnaście. Pierwszy raz jednak, ktoś wpuścił zwykłego śmiertelnika tak blisko do swojego świata. Suche opisy kliniczne, nie są w stanie wzbudzić w nas prawdziwych emocji. W tym przypadku, wydaje mi się, że jest ich aż zanadto. Emocje to podstawa i filar tej książki. Jeżeli ktoś chciałby odebrać ją obiektywnie, wydaje mi się to pomysłem z góry skazanym na niepowodzenie.
Fabuła rozpoczyna się od zatrzymania Billy’ego Milligana, który jest podejrzany o gwałt z rabunkiem na czterech kobietach. Bardzo szybko zostaje zidentyfikowany i aresztowany. Choć wydawać by się mogło, że to koniec, okazuje się dopiero początkiem. Adwokaci nie dość, że zauważają dziwne zachowanie swojego klienta, na domiar złego zaczynają mu wierzyć. Rozpoczynają tym samym batalię i precedensowy proces, w którym rozszczepienie osobowości, staje się powodem do zwolnienia ich klienta z więzienia i skierowania go do zakładu psychiatrycznego. Kiedy trafia do więzienia w 1977 roku ma 22 lata. Zagłębiając się w jego historie każdy zadaje sobie pytanie – Jak to możliwe, że człowiek o 24 osobowościach nie trafił do szpitala czy aresztu wcześniej? W dodatku spodziewalibyśmy się, że powinno się rozpoznać ten stan rzeczy.
I tak wiele lat upłynęło, zanim Billy zorientował się, że nie każdy słyszy głosy, może rozmawiać w myślach z innymi, a także nie każdemu wymyka się czas, kiedy on sam jest zupełnie nieświadomy tego faktu. W całej tej historii należy zwrócić uwagę na fakt, że jest to człowiek bardzo inteligentny i utalentowany. Posiada wiele zdolności, o których przeciętny człowiek może tylko pomarzyć. Pięknie maluje, potrafi wyswobodzić się z najtrudniejszych splotów niczym Houdini, a także zna się na broni i medycynie. Zagłębiając się w historię życia Milligana, można zauważyć pewną istotną kwestię, która zaważyła na tak późnym zdiagnozowaniu go jako chorego. Jego osobowości dzieliły się na pożądane (te które mają swoje zasady, honor i były w stanie funkcjonować w zgodzie z zasadami społecznymi) oraz na osobowości niepożądane (te, które za wszelką cenę, starano się trzymać wyciszone i nie pozwalać im dochodzić do świadomości, ponieważ nie potrafiły zachowywać się społecznie akceptowalnie i stale balansowały na granicy prawa).
Dlaczego w takim razie nikt inny nie zorientował się, że z tym młodym człowiekiem dzieje się coś bardzo niedobrego? Prawdopodobnie dlatego, że za wszelką cenę staramy się udowodnić, że ktoś jest po prostu złym człowiekiem kiedy robi złe rzeczy. Nie dociekamy dlaczego, co się za tym kryje, ani tym bardziej jak mu pomóc. Osobowości, które chroniły Billy’ego, jako osobowość podstawną i byt, dający im możliwość życia, skrzętnie naprawiały wszystkie niecne uczynki osobowości niepożądanych, na tyle długo i skutecznie, na ile potrafiły. Istotny jest też wygląd Milligana. Był to atrakcyjny młody człowiek. Kiedy ktoś wygląda jak zakapior, trafia pod obserwację zdecydowanie szybciej, niż przystojniak z błyskiem w oku (prawda Bundy?). Przyciągał do siebie ludzi, a także kobiety. Był też w związku, a jego dziewczyna tak tłumaczyła sobie dziwne zachowania chłopaka:
"To, że Billy czasami wyrażał się wulgarnie i że wpadał w furię, z początku ją szokowało, jednak po pewnym czasie przyzwyczaiła się do jego zmiennych nastrojów. Bywało, że Billy przechodził od czułości do złości, a potem bywał zabawny, inteligentny i wygadany. Czasami nagle stawał się niezdarny i żałosny, jak mały chłopiec, który nie wie, na którą nogę włożyć but. (…) Czasami była przerażona tym, co robił. Mówił, że martwi się, iż mogliby się pojawić jacyś ludzie i, widząc ją u niego, spowodować kłopoty. Nadmieniał, że była to „rodzina”, a ona podejrzewała, że ma to coś wspólnego z mafią."
Co mogło wydarzyć się w życiu człowieka, aby jego osobowość podzieliła się na tak wiele osób? Czy taki już się urodził? Może to dziedziczne i nie jest pierwszym przypadkiem w rodzinie? Być może nie jest, z pewnością też nie jest jedynym przypadkiem, kiedy trudne dzieciństwo i potworne krzywdy, powodują w człowieku nieodwracalne zmiany. Zmiany, które wpływają na jego życie w sposób, który nie śni się przeciętnemu człowiekowi w najgorszych snach. Prawdopodobnie dlatego tak trudno jest nam zrozumieć osoby, które cierpią na zaburzenia psychiczne. Biologiczny ojciec Billy’ego chorował na depresję i nadużywał alkoholu. Matka całe życie wiązała się z kolejnymi mężczyznami, niestety każdy z nich dostarczał więcej problemów, niż okazywał wsparcia. Najbardziej opłakanym w skutki związkiem, okazał się być ten z Chalmerem Milliganem. Mężczyzna znęcał się nad rodziną, najwięcej cierpienia przysporzył jednak Billy’emu. Zeznał po wielu miesiącach terapii, że był bity, zastraszany i gwałcony przez Chalmera. Wtedy właśnie pojawił się na świecie David – osobowość, której zadaniem było przejmowanie bólu.
Cała książka zbudowana jest na podstawie zapisków śledczych, zeznań świadków, lekarzy oraz rozmów z Billym i jego rodziną. Czytamy uporządkowaną już spójną całość, w której autor prowadzi nas jak po okruszkach do poznania finału historii. Właściwie będąc dopiero w połowie książki, zaczynamy powoli oswajać się w osobowościami, rozumieć kto jest kim i jaką pełni funkcję. Jest to niełatwa w odbiorze książka. Nie polecam czytania jej wyrywkowo. Czytając w autobusie dwa rozdziały, z przerwą na kilka godzin pracy, żeby znów w drodze powrotnej przeczytać kilka, nie sprawdza się w praktyce. Jeżeli historia jednej osoby, może być zawiła i wielowątkowa, to wyobraźmy sobie, że mamy przed sobą książkę, która opisuje 24 osoby jednocześnie. Dodatkowo w połączeniu ze wszystkimi tymi, których Billy spotkał na swojej drodze. Chcąc jak najpełniej odebrać przedstawione w niej zdarzenia i starać się zrozumieć jak najlepiej przeżycia bohatera, radzę przysiąść do lektury porządnie, mając w zapasie kilka dni i trochę wolnego czasu. To książka, która pochłania, a jednocześnie męczy. Dlatego przeczytanie jej jednym tchem może okazać się nie lada wyzwaniem.
Tu właśnie pojawia się ta kwestia emocji, o której wspominałam na początku. Nie wyobrażam sobie kogokolwiek, kto jest w stanie nie współczuć, nie ubolewać nad losem bohatera, czy jakkolwiek przejść obojętnie wobec tych wszystkich zdarzeń. Jeżeli znudziły Was wszystkie wymyślone, choć czasami fantastyczne historie, i szukacie czegoś prawdziwego, nad czym trzeba przysiąść na dłuższą chwilę – sięgnijcie po tę książkę. Tu nie ma kompromisów. Oddajmy się tej historii z całkowitą uwagą, albo tracimy cały czar i obłędną fascynację. Jeżeli znacie kogoś, kto interesuje się psychologią kliniczną, proponuję już pędzić do sklepu przy okazji potrzeby prezentowej. Tym bardziej, jeśli ktoś zna historię Sybil i powie „A tak, niepojęta historia”. Spójrzcie na niego z szelmowskim uśmiechem, myśląc w duchu „Co Ty wiesz o niepojętych historiach”.
Już niebawem Leonardo DiCaprio będzie miał okazję wcielić się w Billy’ego Milligana. Prawdopodobnie, jeśli zagra równie dobrze jak we wszystkich swoich filmach, będzie to rola oskarowa. Zgodnie również z tradycją nie dostanie statuetki za coś godnego jej miana. Możemy jednak liczyć na uznanie Akademii. Osobiście uważam, że ma coś z niego. Zawsze trzymam za niego kciuki i w tym wypadku nie będzie inaczej.
http://dokawyblog.pl/czlowiek-o-24-twarzach/
Czy zdarza Ci się pragnąc stać się choć na chwilę kimś innym? W życiu takie sprawy nie zdarzają się wcale. Jeżeli już się jednak wydarzą… to potęga tej sytuacji jest ogromna i nie sposób jest objąć ją rozumem. Człowiek o 24 twarzach to historia Billy’ego Milligana. Mężczyzny, który posiadał 24 osobowości i był najciekawszym i najcięższym przypadkiem klinicznym...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2016-05-27
Wiele napisano o wojnie. Znamy dokumenty, wspomnienia, powieści i wiersze. Wojna jest szerokim tematem, gdzie możliwości dla autora są właściwie niewyczerpywanym źródłem inspiracji. Jeśli zapytacie mnie o czym jest to książka to powiem, że o limitach miłości człowieka. Przepiękny cytat „Miłość to most. A bywają takie ciężary, co most pod nimi pęka” jest idealnym określeniem powieści, z którą miałam okazję spędzić ostatnie dni. Jest też szacunkiem wobec krzywd, o jakich nikomu z nas, nie przychodzi do głowy nawet myśleć. Bo wojna zostawia brzemię nie tylko na tych, którzy ją osobiście widzieli. Ona kradnie także dusze nowych pokoleń i łamie serca niewinnym niczemu przyszłym pokoleniom.
Tasmania. Dzika i odległa kraina, gdzie szczęścia i wybawienia szuka fala emigrantów ze skalanej wojną Europy. Bambo, bo tak zwą ich rdzenni Australijczycy, nie są darzeni szacunkiem. Tyrają jak osły przy budowie tamy, piją by zatopić w alkoholu rozdzierające serca wojenne wspomnienia, biją swoje żony i dzieci, by zaprzeczyć człowieczeństwu, w które już dawno nie wierzą. Spisani na straty przez siebie i przez świat lat 40tych i 50tych XX wieku. Do tego miejsca przywiodły ścieżki rodzinę Bojanów, emigrantów słoweńskich, w poszukiwaniu nadziei, nadziei, że im dalej od wspomnień, tym bliżej do prawdziwego szczęścia.
Powieść zaczyna się w 1954 roku w osadzie Butlers Gorge, która nawiedziła śnieżyca. Poznajemy Marię Buloh, która w śnieżną zawieruchę opuszcza swój rodzinny dom, zostawiając za sobą zdezorientowaną małą córeczkę i wyrusza w wędrówkę, której celu nie będzie nam dane poznać jeszcze przez bardzo długi czas. Dzięki temu, poznamy motyw jej działania, następstwa jej decyzji, a także charakter, jakim obdarzona zostanie jej córka. Na zmianę z wydarzeniami 1954 roku, jesteśmy świadkami powrotu Sonji Buloh do rodzinnego domu, po 23 latach spędzonych w Sidney. Jest rok 1989, Sonja wraca na Tasmanię, by odwiedzić ojca. Nie chodzi jednak o zwykłe odwiedziny. Zmierza na pojedynek ze wspomnieniami z dzieciństwa, które powstrzymują ją od najważniejszej w jej życiu decyzji.
Richard Flanagan ukazuje czytelnikowi relacje ojca z córką. Nie jest to relacja łatwa, ciężko nawet określić ją jako trudną. Doświadczenia bohaterów są niemal tragiczne. W dzisiejszych czasach najprawdopodobniej Sonja trafiłaby do ośrodka wychowawczego, a jej ojciec zapił się na śmierć w rynsztoku, nawet nie próbując budować relacji z dzieckiem. Po odejściu żony, zostaje sam z małym dzieckiem. Nie jest człowiekiem poukładanym, pewnym siebie i odpowiedzialnym. Gubi się w morzu wspomnień, niewybaczonych i niezrozumiałych krzywd jakich zaznał w życiu. Ze wszystkich sił stara się jednak zbudować dziecku namiastkę prawdziwej rodziny, za którą on sam tęskni nieprzerwanie od najmłodszych lat. Próby pełzną na niczym, gdyż Bojan ma więcej skaz, niż sam jest w stanie sobie uzmysłowić. Nie bieda, nie okrutna przeszłość nawet sprawia, że funduje swojej córce piekło na ziemi. Odejście żony, którą kochał najbardziej na świecie wzmaga alkoholizm, który uwalnia w nim niepohamowaną bestię. Stara się wyzwolić od demonów nie dających szans na racjonalne myślenie, przy pomocy pięści i krzyku, zahartować córkę do życia. Nie zdaje sobie jednak sprawy z tego, kogo dzięki tym lekcjom stworzył i z kim będzie musiał się zmierzyć. Nam Polakom prawdopodobnie łatwiej będzie zrozumieć opisane wydarzenia, nie jedna z naszych rodzin doświadczyła bowiem podobnego losu.
Powieść zachwyca i męczy. Jest to jednak męka, którą chcemy chłonąć, wierząc że na samym końcu tej historii znajdziemy razem z bohaterami wybawienie. Poetycki język i rzetelnie budowana historia, sprawia, że nie ma cna niedomówień. Jest to powieść, która uczy cierpliwości i szacunku wobec czasu, który musi być nam dany na zrozumienie wielu spraw. Gdyby pozbawiona była poetyckich uniesień, które momentami wymykają się autorowi niemal spod kontroli, byłaby zdecydowanie za trudna. Warto też podkreślić wagę wydania książki. Nie jeden raz przyłapałam się na tym, że umiłowałam sobie wydania dopracowane i mówiące swoją oprawą: będę mówić o czymś ważnym.
Nie, nie jest to dzieło wybitne. Jest to jednak historia, z jaką warto się zapoznać. Choćby z szacunku dla naszego częstego niezrozumienia zachowań starszych pokoleń. Ich chłodu, goryczy i zamknięcia w swoim świecie, do którego tak trudno było im wpuścić nas – dzieci z lepszych czasów, które nie płynęły krwią w każdym wspomnieniu. Nie przeczytacie jej z lekkością serca do kawy i ciastek. Przeczytacie ją jednak z ciekawością i napięciem, które Flanaganowi udaje się zatrzymać do ostatnich stron. Nawet jeśli wszystko jest już jasne, są takie tajemnice, których rozwikłanie stanowi podstawę, bez której nie moglibyśmy zasnąć w pełni spokojni.
http://dokawyblog.pl/
Wiele napisano o wojnie. Znamy dokumenty, wspomnienia, powieści i wiersze. Wojna jest szerokim tematem, gdzie możliwości dla autora są właściwie niewyczerpywanym źródłem inspiracji. Jeśli zapytacie mnie o czym jest to książka to powiem, że o limitach miłości człowieka. Przepiękny cytat „Miłość to most. A bywają takie ciężary, co most pod nimi pęka” jest idealnym określeniem...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2016-02
„Dlaczego związek wystarczająco dobry jest lepszy niż związek idealny?
Naszym partnerom (ale też sobie) stawiamy coraz większe wymagania – mają być najlepszymi kompanami do zabawy, empatycznymi przyjaciółmi do rozmowy, oddanymi matkami i ojcami, mają robić błyskotliwe kariery, zarabiać górę pieniędzy, a w nocy być perfekcyjnymi kochankami. Tak jakby wiat składał się z superbohaterów, którzy te wszystkie role potrafią w sobie pomieścić. Gdy coś się psuje, wymieniamy na nowe. Tę zasadę wpojoną nam przez wolny rynek stosujemy nie tylko do tosterów i odkurzaczy, ale coraz częściej do relacji międzyludzkich.”
Kiedyś byliśmy tacy szczęśliwi, a teraz kłócimy się na każdym kroku. Ona ciągle się czepia, a on jej w ogóle nie rozumie. Jest źle. Chyba powinniśmy się rozstać.
Idąc za głosem Danuty Golec, psychologa i psychoterapeuty, należy wykreślić z naszych rozważań słowa „dobrze”, „miło” i „przyjemnie”. W związku dojrzałych ludzi wcale nie musi być miło. Chodzi raczej o rosnącą satysfakcję z życia i większą głębię. Czytam i oczom nie wierzę. Jak to ma nie być miło? Ma nie być przyjemnie? To po co mi związek? Przewracam wzrokiem i odkładam książkę na chwilę refleksji.
Od najmłodszych lat karmimy się cukierkową wizją miłości. Właściwie nie karmimy się nią sami, serwują nam tę wizję odkąd właściwie zaczynamy rozumieć świat: bajki dla dzieci, komedie romantyczne, książki o miłości. Ba, przesiąknięte do cna zdjęcia i profile na portalach społecznościowych. Rzadko zastanawiamy się nad pułapką, w która wpadliśmy. Większość bajek kończy się w chwili ślubu. A co było potem? Żyli długo i szczęśliwie. Nuda. Czy profil mojej koleżanki, opływający w miłosne wyznania i romantyczne uściski z ukochanym, pokazuje zdjęcie jego rozrzuconych skarpet i samotnych wieczorów, chociaż on obiecał, że tym razem zdąży na czas? Nie. To jest właśnie ta pułapka. Nikt nas nie uczy życia realnego, takiego jakie jest w rzeczywistości. Możemy zajrzeć do świata prawie każdego człowieka. Czasami widzimy więcej niż byśmy sobie tego życzyli. Nasza podświadomość rejestruje całe to piękno i boleśnie każde nam skonfrontować to z rzeczywistością. Tylko… to się zupełnie nie klei z naszymi doświadczeniami prawda?
"Bezpośrednim powodem wielu rozstań jest to, że związek przestaje dawać satysfakcję, nie „maksymalizuje szczęścia”. Bo dzisiaj „maksymalizacja szczęścia” stała się celem. Mam się z tą najbliższą osobą realizować, spełniać, czuć szczęśliwym."
W dzisiejszych czasach mamy pod dostatkiem wszystkiego. Często nasze dylematy dotyczą zmiany telefonu na lepszy, lawirowaniem między jedną pracą a drugą, prześciganiem się kto ma piękniejsze życie w obrazkach. Doszliśmy do etapu, kiedy prześcigamy się w udowadnianiu wszystkim jak bardzo jesteśmy szczęśliwi. Problem polega na tym, że nikt nie jest permanentnie szczęśliwy. Nawet jeśli udałoby się to człowiekowi samemu, jest skazany na wpływ otaczającego go świata. Wpływają na nas codzienne sytuacje, problemy jakie gotuje nam życie, obowiązki jakie musimy wykonywać.
Szukamy przepisu na miłość. Cudownego eliksiru, który sprawi, że spojrzymy sobie w oczy, zatopimy się we wzajemnym uczuciu i będziemy żyć w tej bańce szczęścia po wsze czasy. Szkoda, że nikt nas nie informuje, że związek to zmiana w sobie. To kompromisy, które bolą, bo kompromis nie daje wygrać nikomu i zawsze obie strony będą odczuwać żal. Nie zastanawiamy się co poszło nie tak w poprzednich związkach, dlatego ciągle powtarzamy te same błędy. Wydaje nam się, że jak zmienimy partnera, to ten kolejny z pewnością będzie idealny. Oczywiście, że będzie. Do czasu. Słyszymy piękne sentencje o przeznaczeniu i dwóch połówkach jabłka (w Platońskim oryginale właściwie chodziło o rozbicie człowieka będącego kiedyś idealną całością, ale kto by teraz zaprzątał sobie tym głowę). A moja połówka to chyba przy krojeniu się zniekształciła i teraz mąci mi ciągle i muszę znaleźć lepiej pasującą.
I takie zmiany i poszukiwania trwać mogą w nieskończoność właściwie. Przecież gdzieś jest ten ideał co pasuje do mnie idealnie. Co robi zawsze o co proszę, a nawet kiedy nie poproszę, bo przecież czyta w moich myślach. Czuje jak ja, myśli jak ja. Tylko…czy to nie ja jedynie myślę i czuję jak ja? Może powinnam więc być w związku z samą sobą. To jaki jest ten przepis na miłość zapytasz. Jak być szczęśliwym i stworzyć dobry związek?
"Każdy związek składa się z „ja”, „ty” i z „my”. Jesteś ty – twoje potrzeby, twoje wymagania, twoje neurozy, twoje głupie zachowani, i jestem ja – moje potrzeby, moje wymagania, moje głupie zachowanie, i jest nasz związek. Zdrowa relacja to tak, w której o wszystkie trzy elementy się dba. Co sprawia, że ja na przykład mogę zrezygnować z tego, żeby pójść na piłkę nożną w sobotę, bo ty czujesz się zdołowana stanem zdrowia twojej matki i chcę zostać z tobą w domu, ponieważ zdecydowałem, że mój związek jest teraz ważniejszy."
Nie ciesz się tak. To nie może być zawsze. W końcu czasem musisz go puścić na tę piłkę. I na piwo z kolegami. Czasami Ty masz prawo na zarwaną nockę z koleżankami, albo samotne kino, mimo że on dziś ma zły dzień. Równowaga pragnień. Rozpoznawanie kiedy warto odpuścić, a kiedy warto myśleć o sobie. Zresztą w każdym jabłku, które nie jest naszprycowane GMO, zdarzają się pestki, robale, a jednolity krwistoczerwony kolor trzymała w ręku Zła Królowa. Chyba nie muszę przypominać jak ta historia się skończyła dla Śnieżki?
Książka kusi okładką. Ma duży i lekki format. Każda strona aż się prosi o dopisanie swoich uwag. Podsumowując książkę polecam. Zbliżają się Walentynki, będzie nas zalewać fala poradników i innych literaturopodobnych tworów krzyczących: „ja mam receptę na związek idealny”. Ta pozycja jest zbiorem rozmów ze specjalistami. Zawsze byłam zwolennikiem tego typu pozycji. Nikt nie obiecuje złotych gór. Każdy z nich ma inne podejście, inne spostrzeżenia. W każdej da się znaleźć coś specjalnie dla nas. Z niektórymi poprzez niezgodę z autorem także. Znajdzie w niej coś pożytecznego każdy. Młody człowiek w pierwszym poważnym związku i taki co związków ma już dość. Nie znajdziemy tu recepty na szczęście w związku, bo ono jest ciężką pracą w nas samych. Niektóre rozmowy stymulują do myślenia, refleksji. Co może okazać się dobrym początkiem do zmian. Czyta się szybko i lekko. Moja rada: zakreślacze i zakładki indeksujące pod ręką.
http://dokawyblog.pl/kochaj-wystarczajaco-dobrze-wysokie-obcasy/
„Dlaczego związek wystarczająco dobry jest lepszy niż związek idealny?
Naszym partnerom (ale też sobie) stawiamy coraz większe wymagania – mają być najlepszymi kompanami do zabawy, empatycznymi przyjaciółmi do rozmowy, oddanymi matkami i ojcami, mają robić błyskotliwe kariery, zarabiać górę pieniędzy, a w nocy być perfekcyjnymi kochankami. Tak jakby wiat składał się z...
2016-05-24
Epistolografia w dzisiejszych czasach to sztuka napisania chwytliwego komentarza, bądź zwięzłego maila do szefa. Cyberświat przejmuje kontrolę w większości sfer życia i coraz śmielej wkracza w najintymniejsze jego rejony. Wymieniamy sprzęty jak rękawiczki, zmieniamy konta na portalach i adresy maili. Wraz z tym, tracimy bezpowrotnie wiele wspomnień. Zresztą żadne z nich nigdy nie będzie mogło się równać z odręcznie napisanym listem, ubranym w zapachy, niepowtarzalny charakter pisma czy plamy po porannej kawie, bez pardonu zalewającej niepowtarzalne i wyjątkowe – bo skierowane do nas – słowa.
Wiele można poświecić czasu nad rozmyślaniem i sentymentalnymi podróżami do czasów dzieciństwa, kiedy wyczekiwało się listonosza z wielką torbą, zaglądało do skrzynki kilka razy dziennie, z nadzieją że może własnie dziś, tak długo wyczekiwany list czy kartka, trafi pod nasz adres. Te czasy minęły bezpowrotnie, nawet jeśli wielu z nas stara się nie porzucać tych pięknych zwyczajów i wbrew postępowi ślini znaczki pocztowe śląc swoje myśli przelane na papier, nie przywrócimy już starego porządku rzeczy.
20160521_151738_resizedTym bardziej warto docenić i zapoznać się z książką Listy niezapomniane. Nie tylko forma listów jest cenna w tym przypadku, to co szczególnie godne uwagi to adresaci i odbiorcy owej korespondencji. Wśród nich jest wielu wspaniałych i wielkich ludzi. Mamy tu bowiem do czynienia z korespondencją Abrahama Lincolna, Sylvii Plath, Janis Joplin, J. K. Rowling czy Davida Bowiego. Wymieniać można naprawdę długo, ponieważ listów jest aż 124. Imponująca liczba, dorównująca również treści. Przekrój tematów jakie znajdują się w listach jest tak bogaty jak liczba autorów. Różnorodność ta sprawia, że jedne czyta się z zapartym tchem, nawet kilka razy, inne opuszcza się w połowie. To zrozumiałe, mamy przed sobą bowiem normalnych ludzi, jedni piszą lepiej, inni gorzej, jedni poruszają tematy, które nas osobiście interesują i poruszają, podczas gdy niektórzy nie poruszają nas w najmniejszym stopniu. Każdy z listów ma na boku krótka notkę, która pozwala odnaleźć się w treści czytanego listu, gdyż zawiera opisany krótko kontekst. Jest to niezwykle pomocne w odbiorze i ułatwia wejście do świata autora. Zarówno ten fakt, jak i dodanie zdjęć autentycznych listów, buduje całościowo obraz sytuacji i sprawia wrażenie czytania prawdziwej korespondencji, nie zaś odtwórczego tekstu bez duszy.
Samo wydanie Listów jest fantastyczne. Wszyscy, którzy posiadają w swojej biblioteczce pierwszą część, docenią spójność wydania. Książki różnią się jedynie kolorem, tworząc razem idealnie pasująca do siebie kompozycję. Doceniam zawsze sposób i poziom wydania, nie jest przecież tajemnicą, że jest to jeden z istotniejszych elementów w wyborze książek. Jedno jest pewne, nie jest to pozycja do torebki czy na podróż. Wydana w twardej oprawie, duży format. Tu jest też jej zaleta i spójność z treścią. Do czytania zasiadasz w wygodnym fotelu, z filiżanka kawy bądź herbaty i zagłębiasz się w sens tego co czytasz. Profanacją byłoby czytanie wyrywkowe w locie między jedna przesiadką a drugą. Dlatego jest to jedna z wielu zalet tej książki.
Nie mogłabym w skrócie opisać poszczególnych listów, po pierwsze mijało by się to z celem i zabrało przyjemność osobistych doświadczeń, po drugie zaś, nie udałoby mi się zmieść wszystkich streszczeń nawet w kilku postach. Dlatego podzielę się swoim osobistym zaskoczeniem. W poście o planach czytelniczych na wiosnę, pisałam o książce „Pan raczy żartować, Panie Feynman!” Przypadki ciekawego człowieka. Jakim wielkim zaskoczeniem było więc dla mnie zobaczyć list Richarda Feynmana do Koichiego Mano. Koichie był jego uczniem i napisał list z gratulacjami do swojego mistrza, po tym jak otrzymał on Nagrodę Nobla. List jest przepiękny, gdyż dotyka problemu z jakim mierzy się wielu naukowców, a także osób dążących do górnolotności i doświadczeń na najwyższych szczeblach naukowych. Wielu z nich zmaga się z problemem doświadczania i czerpania przyjemności z rzeczy prostych. Faynman stara się uzmysłowić swojemu uczniowi, że w takich prostych problemach tkwi niezwykła siła, ponieważ tylko wtedy można doświadczać dumy i satysfakcji z ich rozwiązania. Stawianie sobie poprzeczki zbyt wysoko, może być opłakane w skutkach. Jesteśmy ważni dla swoich bliskich i dla siebie, nie musimy udowadniać całemu światu jak bardzo jesteśmy niezastąpieni.
"Mówisz, że jesteś człowiekiem bez nazwiska. Dla Twojej żony i Twojego dziecka to nieprawda. Już niedługo przestaniesz nim być dla najbliższych kolegów, jeśli podczas ich wizyt w Twoim gabinecie będziesz odpowiadał na ich proste pytania. Dla mnie tez nie jesteś człowiekiem bez nazwiska. Nie bądź zatem człowiekiem bez nazwiska dla siebie – to bardzo smutny los.Znaj swoje miejsce w świecie i oceniaj sprawiedliwie, nie na podstawie naiwnych ideałów z młodości ani tego, w jak błędny sposób wyobrażałeś sobie ideały swojego nauczyciela."
Polecam książkę każdemu, kto ma pierwszy tom i był zachwycony. Tym osobom nie muszę zresztą polecać, bo z pewnością ich urzekła tak jak mnie. Wszyscy, którzy nie czytali pierwszego tomu, nie powinni się nawet na chwilę wahać, ponieważ jest to zbiór listów, nie zaś druga część powieści, gdzie warto znać treść poprzedniej. Nie zburzy to klimatu listów, nie zakłóci ich pełnego odbioru, ani nie sprawi że w najmniejszym calu będzie mniej wartościowa. Niezwykle cieszę się, że miałam możliwość przeczytania Listów niezapomnianych. Jeśli kiedykolwiek pojawi się trzeci tom, przyjmę go z jeszcze większym entuzjazmem. Niemałym smaczkiem dla mnie jest osoba tłumacza na język polski, którym jest Jakub Małecki. Moje odkrycie roku – autor „Dygotu”
http://dokawyblog.pl/recenzja-ksiazki-listy-niezapomniane-tom-ii/
Epistolografia w dzisiejszych czasach to sztuka napisania chwytliwego komentarza, bądź zwięzłego maila do szefa. Cyberświat przejmuje kontrolę w większości sfer życia i coraz śmielej wkracza w najintymniejsze jego rejony. Wymieniamy sprzęty jak rękawiczki, zmieniamy konta na portalach i adresy maili. Wraz z tym, tracimy bezpowrotnie wiele wspomnień. Zresztą żadne z nich...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
„W baśni nie istnieje psychologia. Bohaterowie mają ubogie życie wewnętrzne, a ich motywy są jasne i oczywiste. Dobrzy ludzie są dobrzy, a źli – źli. W baśniach nie ma niuansów i tajemnic ludzkiej psychiki, szeptów pamięci, niezrozumiałych impulsów wywołanych żalem, wątpliwościami lub pożądaniem, które tak często stają się tematami powieści współczesnej. Można wręcz powiedzieć, że bohaterowie baśni nie są tak naprawdę świadomi.” s.12
Opis, który pierwszy wpadł mi w oko, kiedy wzięłam książkę do ręki. Była to zresztą jedna z nielicznych pozycji, które nie musiały mnie w żaden sposób zachęcać do przeczytania. Nie wyrosłam na bajkach Braci Grimm świadomie. Oczywiście, znałam wręcz na pamięć Kopciuszka czy Jasia i Małgosie. Kiedy jest się dzieckiem, nie interesuje Cię autor. Wierzysz przecież w historie, które czytasz, bądź ktoś czyta Tobie. Jeśli opowiada Ci je mama, to wierzysz własnej mamie. Traktujesz tę historię jak coś o czym wie i teraz zdradza Ci tę tajemnicę. Nie myślisz o tym, kto tak a nie inaczej opisał młodego chłopca, albo ubrał w piękną suknię Kopciuszka. Ma to swoje plusy, jak całe nasze dzieciństwo ze swoją bezbronnością, naiwnością i zachwytem nad najdrobniejszymi sprawami. Z punktu widzenia dorosłego człowieka jedno jest pewne. Baśnie tak samo jak w dzieciństwie pobudzają wyobraźnię. Sprawiają, że nie możesz poprzestać na jednej i czytasz kolejne, póki nie zaśniesz ze zmęczenia.
Co sprawia, że baśnie są tak powszechną formą i przemawiają absolutnie do każdego człowieka, niezależnie od tego czy sięga głową do stołu czy też ma wystające z łóżka stopy?
PROSTOTA
Świat w bajkach i baśniach nie jest skomplikowany. Nie musimy intensywnie analizować kolejnych elementów, szukać związków i zależności. Autor serwuje nam wszystko na talerzu: „Dawno, dawno temu, żył król który miał na tyłach pałacu piękny ogród.” Dziękuję, wiesz wszystko co trzeba. Mamy pałac, a na tyłach pałacu piękny ogród. Nie będziemy komplikować sprawy opisując czy był w kształcie okręgu, czy rosło w nim dużo kwiatów, czy też może więcej drzew. Po prostu był piękny, miarą jego piękna jest Twoja wyobraźnia i odczucia.
UNIWERSALNOŚĆ
Dziewczynka, babcia, mama, staruszek, rodzeństwo. Pałace, biedne zabite deskami chaty, dwory z bogatymi komnatami, łąki i lasy. Psy, koty, żaby, ptaki. Smutek, żal, płacz, radość, szczęście. Wszystko co występuje w baśniach jest uniwersalne. Gdziekolwiek na świecie się wychowałeś, z pewnością możesz wyobrazić sobie przedstawione w baśniach osoby, miejsca czy zwierzęta. Emocje, jakich doświadczają postacie, są Ci doskonale znane, nawet jeżeli nigdy nikt nie wkładał Cię do pieca.
SZYBKOŚĆ
Można jedną historię przedstawić na stu stronach. Czy jednak spotkaliście konkretną baśń jak choćby „Czerwonego kapturka” w stu stronicowym wydaniu? Nawet z obrazkami, które zajmują połowę. Nie. Z tej prostej przyczyny, że w baśniach fabuła rozgrywa się szybko. Ktoś wstaje rano, a za chwilę jesteśmy pół roku później. Nie potrzebujemy informacji o tym, co się działo w tej przerwie, gdyż jest nam to zbędne. Nie miało istotnego wpływu na historię. To właśnie dodaje uroku baśniom. Nie są przesycone zbędnymi opisami, nie nudzą i nie sprawiają, że wolisz przeczytać streszczenie. Oczywiście, możesz dopowiedzieć parę zdarzeń i wydać książkę bogatą w objętość storn, jednak… po co? Swoją drogą, nie radzę tak zmanipulowanej historii przedstawiać dzieciakom, grozi to linczem. Bynajmniej nie na autorze.
Nie będę streszczała Wam kolejnych baśni, wypisywała jakie znajdziecie w tej książce. Nie będę skupiała się również na tym jakie różnice występują w każdej z nich. Wydaje mi się, że każdy odbierze tę książkę inaczej. Każdy z nas ma swoje ukochane baśnie z dzieciństwa i gwarantuje Wam, że otwierając tę książkę, zaczniecie właśnie od nich. Jednak to co było najciekawsze to poznanie nowych. Spodobało mi się kilka, o których istnieniu do tej pory nie miałam pojęcia. W dodatku, bez cenzury sugerowało, że będzie sroga jatka. Krew, obcięte głowy, demony. Prawdopodobnie wchłonęłam za dużo kryminałów i kronik kryminalnych, aby coś jeszcze mogło mnie w życiu zaskoczyć. Jest jednak kilka makabrycznych scen, których zaoszczędzono nam w dzieciństwie z kwitkiem – umarł. To, co bardzo spodobało mi się w książce to pomysł na komentarz autora do każdej baśni. Na końcu znajdujemy informację, skąd pochodzi dana baśń, a także słowo komentarza na jej temat od autora. Często są to wyjaśnienia słów czy miejsc, bądź funkcji danych osób. Czasami, zwykłe „Oby drogie Panie, nie zdarzyła Wam się podobna historia!” Przedstawię Wam moje trzy ulubione baśnie w przekładzie Pullmana.
O CHŁOPCU, CO RUSZYŁ W ŚWIAT, BY POZNAĆ STRACH
Jedna z moich ulubionych. Urzekła mnie od samego początku. Bohaterem jest młody chłopak, który od początku przedstawiony jest jako niezbyt rozgarnięty.
Żył raz ojciec, który miał dwóch synów. Starszy – roztropny i bystry – dawał sobie ze wszystkim radę, ale młodszy był tak tępy, że niczego nie rozumiał, ani nie potrafił się nauczyć. Wszyscy, którzy go znali, mówili: Ojciec będzie miał z nim kłopoty.” s.39
Chłopak zamawiał się, ponieważ nie potrafił odczuwać strachu. Marzył żeby poczuć „ciarki na plecach”, jednak mimo licznych starań nie udało mu się przestraszyć. Po nieudolnej próbie przestraszenia syna, którą zaaranżował ojciec i kościelny, wyposażony w 50 talarów, rusza w świat by poznać strach. Na swojej drodze spotyka wyzwanie, które stawia przed śmiałkami król. W zamian oferuje rękę swojej córki. Chłopak decyduje się podjąć wyzwanie i spędzić trzy noce w nawiedzonym zamku. Zdarzenia jakich jest świadkiem, nie jednego przyprawiłyby o siwe włosy. Jakie duchy spotkał w zamku i kto finalnie pokazał mu czym są ciarki na plecach, dowiecie się czytając. Gwarantuje niespodziewane zakończenie.
więcej: http://dokawyblog.pl/nie-tylko-dla-dzieci-czyli-basnie-braci-grimm-dla-doroslych-i-mlodziezy-bez-cenzury-philip-pullman/
„W baśni nie istnieje psychologia. Bohaterowie mają ubogie życie wewnętrzne, a ich motywy są jasne i oczywiste. Dobrzy ludzie są dobrzy, a źli – źli. W baśniach nie ma niuansów i tajemnic ludzkiej psychiki, szeptów pamięci, niezrozumiałych impulsów wywołanych żalem, wątpliwościami lub pożądaniem, które tak często stają się tematami powieści współczesnej. Można wręcz...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to