-
ArtykułyTeatr Telewizji powraca. „Cudzoziemka” Kuncewiczowej już wkrótce w TVPKonrad Wrzesiński4
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 17 maja 2024LubimyCzytać325
-
Artykuły„Nieobliczalna” – widzieliśmy film na podstawie książki Magdy Stachuli. Gwiazdy w obsadzieEwa Cieślik3
-
Artykuły„Historia sztuki bez mężczyzn”, czyli mikrokosmos świata. Katy Hessel kwestionuje kanonEwa Cieślik14
Biblioteczka
2000
2012-01-29
Przeczytałam książkę "Bękart ze Stambułu", (nie zniechęcił mnie beznadziejny tytuł, ani skrajne opinie na jej temat), ponieważ jestem zauroczona tym zmysłowym i pełnym sprzeczności miastem, którego cały orientalny urok zaklęty jest w baśniowo brzmiących słowach: Bizancjum, Konstantynopol i Stambuł). Czytam więc chętnie wszystko, co przypomina mi niezapomnianą podróż. Zwiedziłam najpiękniejsze zabytki Stambułu, przeczytałam "Wspomnienia" Pamuka i poznałam duszę miasta - jak by na to nie spojrzeć - z męskiego punktu widzenia. Pojawienie się pisarki, która porównywana jest do "Orhana w spódnicy" stało się dla mnie najlepszym sposobem dla wypełnienia luki, tego żeńskiego odniesienia i uzupełnienia całości - symbolicznego, tureckiego Yin i Yang. To, co podarował mi Pamuk, to opis słynnych budowli i uroków miasta, gwaru ulic - ukazanych przez pryzmat słynnej orhanowskiej, tureckiej melancholii, ale Stambuł to przecież też szczebiot dziewcząt w ich pięknych, kolorowych, mniej lub bardziej tradycyjnych strojach, z kwiecistymi jedwabnymi chustami na głowach lub wprost przeciwnie - ubranych zupełnie po europejsku. Każdy chyba, kto zwiedzał Stambuł, przyzna z pewnością, że kobiety to zaraz po perełkach architektury - najbardziej wdzięczny temat dla fotografii...
Zabrakło mi też u Pamuka bazarów kipiących kolorami i zapachu kawy z kardamonem, więc przyjęłam zaproszenie pani Şafak, żeby to wszystko odnaleźć. Przespacerować się jeszcze raz po moście Galata i po zaułkach Stambułu, usiąść na drewnianej ławce przed Błękitnym Meczetem i podziwiać jego minarety, albo odwrócić się, bowiem o uwagę turysty vis-a-vis rywalizuje budynek Hagi Sophii. Musisz wybrać człowieku, którą stronę chcesz podziwiać, tą przed sobą, czy tą za plecami...
Udałam się więc kolejny raz w podróż, pozwalając by tym razem moim przewodnikiem stała się kobieta...
Zgodnie z moimi oczekiwaniami, głównymi bohaterkami powieści są kobiety. Spotykamy całą arcyciekawą galerię postaci Turczynek, Ormianek i Amerykanek. Są samotne, zaborcze, wyemancypowane albo konserwatywne, a zdarzają się też trochę szalone...Spotykamy tradycyjne matrony, zbuntowane, młode dziewczyny, ale też tarocistkę, tatuażystkę, nauczycielkę i schizofreniczkę. Myślisz: cóż za melanż, z pewnością to wariatki. Ale później odkrywamy bogactwo wewnętrzne tych poranionych, zagubionych istot, przepełnionych miłością i pragnących otaczać swoich bliskich miłością...
Poszczególne rozdziały o pysznych, bardzo kobiecych tytułach stanowią niemal odrębne opowiadania ukazujące najistotniejsze fragmenty życia dwóch rodzin (tureckiej rodziny Kazanci i ormiańskiej - Czachmaczian). Początkowo miałam pewien niedosyt, wątki wydawały mi się urwane, przypominały mi niedokończoną układankę lub zerwane korale, ale w trakcie poznawania nowych odsłon (a poszczególne rozdziały dzielą nieraz całe lata wprzód lub wstecz!) odkrywałam kunszt autorki. Owe rozdziały skonstruowane są misternie i umiejętnie, odnajdujemy wszystkie paciorki, zagubione elementy układanki. Pisarka tka swój kilim, aż wreszcie wyłania się wzór na kobiercu, utworzony z historii, emocji, melancholii i cierpienia; wzór, który mnie oszołomił i zadziwił.
Osią powieści jest spotkanie dwóch młodych kobiet: Asyi - Turczynki, mieszkanki Stambułu i Amerykanki ormiańskiego pochodzenia (o cudownym imieniu Armanusz). To spotkanie jest pretekstem do ukazania fragmentu mało nam znanej i nierozliczonej dotąd historii, bowiem rodzina Armanusz została wygnana ze Stambułu w 1915 roku, w czasach, kiedy miały miejsce wypadki zwane "ludobójstwem Ormian". Była to zbrodnia popełniona na ludności ormiańskiej w Imperium Osmańskim w czasie I Wojny Światowej, dokonana w latach 1915-17, w wyniku której zginęło 1,5 mln Ormian. Kiedy przed I Wojną Światową władzę w Turcji objął "Komitet na rzecz jedności i postępu", dążący do zjednoczenia ludów tureckich, uznał, że ludnośc ormiańska stoi temu na przeszkodzie (a teren Imperium Osmańskiego zamieszkiwało wówczas ok 3mln Ormian). 24 kwietnia 1915 rząd turecki wydał rozporządzenie nakazujące aresztowanie i zgładzenie ormiańskiej inteligencji, a później nakazano deportować pozostałą ludność . Rozpętała się okrutna rzeź, zatrzymanych topiono, palono żywcem, zakopywano, torturowano, a pozostałych przy życiu wypędzono bez wody i żywności na pustynię... Do dzisiaj 24 kwietnia każdego roku społeczność ormiańska na całym świecie obchodzi rocznicę rozpoczęcia eksterminacji swego narodu...
Nie jest to temat wdzięczny, ani wygodny. Rząd turecki do dziś nie chce uznac exodusu Ormian za ludobójstwo. Orhanowi Pamukowi, który wspomniał o tych wydarzeniach, jak i Elif Şafak wytoczono procesy za obrazę tureckości, a nierozliczony "problem ormiański" jest także (abstrahując od obecnych problemów finansowych) jednym z czynników uniemożliwiającym Turcji przystąpienie do UE.
W powieści dochodzi do spotkania dwóch młodych kobiet, Turczynki i Ormianki, które ostrożnie próbują poznać się nawzajem. Ostrożnie, bo przecież są przedstawicielkami znienawidzonych nacji. Przedstawicielkami jakże charakterystycznymi: jedna z uporem odcinająca się od przeszłości, a druga oddycha martyrologią swoich przodków, mająca tę martyrologię we krwi. Po raz kolejny literatura wystawia rachunek historii i próbuje rozliczyć to, co powinni byli uczynić politycy.
Czy autorce udało się rzucić pomost? Wolno, między wierszami odnajdujemy jednak nadzieję, ponieważ młode bohaterki zwycięsko wyszły z tej próby, bo jak podkreśla pisarka już najwyższy czas, by jedna strona dopuściła do swej świadomości okrutne fakty, a druga - pozwoliła sobie wreszcie wytchnąć, otrząsnąć się i pozwolić żyć swoim dzieciom bez tego bagażu... "Prawda jest taka (...), że niektórzy Ormianie z diaspory wcale nie chcą, żeby Turcy przyznali się do ludobójstwa, bo w ten sposób tylko by nam pokrzyżowali szyki i zniszczyli najsilniejsze ogniwo, jakie nas łączy. Tak jak Turcy mają zwyczaj wypierać się swoich niegodziwości, tak i Ormianie przywykli tkwić w kokonie cierpiętnictwa i polubili jego ciepełko. Widocznie po obu stronach barykady zakorzeniły się pewne nawyki, które pora już zmienić."
Uważam, że historyczny aspekt,który niezbędny był autorce do konstrukcji tej nowoczesnej baśni i do doprowadzenia do zaskakującego finału, nie jest przytłaczający i w żadnym wypadku nie powinien zniechęcić do lektury. Tak naprawdę najbardziej wzruszyło mnie i najważniejsze w tej książce jest - spojrzenie jej autorki na kobietę: ze zrozumieniem jej wszyskich dziwactw i wewnętrznych konfliktów, ze współczuciem i prawdziwą sympatią.
Czy znalazłam w tej książce tego, czego szukałam?
TAK, a nawet o wiele, wiele więcej!!! Zwykle sceptycznie podchodzę do powieści pisanych przez kobiety, ale pióro Elif Şafak mnie zauroczyło. Jest to pierwsza jej powieść, którą przeczytałam, więc nie wiem czy powieściopisarka jest nowym Pamukiem (ale po co komu potrzebny drugi Pamuk?). Powieść wbiła mnie w fotel i nie pozwoliła się oderwać, wybaczyłam pisarce nawet niefortunny tytuł. "Bękart ze Stambułu" to nie tylko dobra powieść . Dzięki niej w wielobarwnym kilimie, jakim jest dla mnie Turcja i Stambuł, pojawiły się nowe kolory i nowe wątki, może nie do końca piękne i wygodne. Elif Şafak kazała mi przełknąć gorzką pigułkę, wyobrażam sobie jakże trudna była ona dla jej rodaków! Dla jej powieści zarwałam nockę (co do mnie niepodobne!), a kiedy przeczytałam książkę i wreszcie zgasiłam lampę, buzowało we mnie tyle emocji, że długo jeszcze wpatrywałam się po ciemku w sufit...
Przeczytałam książkę "Bękart ze Stambułu", (nie zniechęcił mnie beznadziejny tytuł, ani skrajne opinie na jej temat), ponieważ jestem zauroczona tym zmysłowym i pełnym sprzeczności miastem, którego cały orientalny urok zaklęty jest w baśniowo brzmiących słowach: Bizancjum, Konstantynopol i Stambuł). Czytam więc chętnie wszystko, co przypomina mi niezapomnianą podróż....
więcej mniej Pokaż mimo to2000
skrzący się dowcip, nieprzewidziane zwroty akcji, niebalani bohaterowie z krwi i kości i romantyczny wątek, a wszystko to w czasach faraonów. A przede wszystkim Taita - to zdecydowanie mój faworyt wśród bohaterów literackich - nieprzeciętnie inteligentny i przebiegły i zarozumiały do granic możliwości. Snuje intrygi i manipuluje. Jest niewolnikiem, ale potrafi owinąc sobie wokół palca samego faraona. Jest osią i katalizatorem wszystkich wydarzeń. Jest w tej historii trochę magii i baśni, ale warto jest dac się oczarowac.
skrzący się dowcip, nieprzewidziane zwroty akcji, niebalani bohaterowie z krwi i kości i romantyczny wątek, a wszystko to w czasach faraonów. A przede wszystkim Taita - to zdecydowanie mój faworyt wśród bohaterów literackich - nieprzeciętnie inteligentny i przebiegły i zarozumiały do granic możliwości. Snuje intrygi i manipuluje. Jest niewolnikiem, ale potrafi owinąc sobie...
więcej mniej Pokaż mimo to
NA FALACH ŻYCIA
Virginia Woolf (1882-1941) publicystka, pisarka i feministka; w okresie międzywojennym znacząca postać w intelektualnych i literackich sferach Londynu, z czasem uznana za jedną z największych powieściopisarek i czołowych przedstawicielek literatury modernistycznej XX wieku. Pozostawiła po sobie spory dorobek (recenzje, eseje oraz powieści), więcej chyba jednak emocji wzbudzają jej notatki i uwagi prywatne. Jako osoba spowita aurą tajemniczości, kontrowersji i skandalu od lat fascynuje czytelników, którzy chętnie sięgają po pozycje, które pozwalają zajrzeć w jej życie od podszewki. Do tej pory w Polsce ukazał się Dziennik, teraz pojawia się pozycja, która umożliwi czytelnikom poznanie korespondencji. Zachowało się około czterech tysięcy listów wysłanych do rodziny, przyjaciół i znajomych, a także do wydawców i literatów. Pokrewne dusze stanowią ich starannie przygotowaną antologię.
Książka jest okazała, a mimo to prezentuje tylko niewielką część listów. To uświadamia, jak tytaniczną pracę wykonała autorka projektu przy selekcji. Czytelnik z pewnością to doceni, gdyż wybór listów oraz ich układ został rzetelnie przemyślany. Wszystkie są datowane, opatrzone zwięzłymi opisami i wyjaśnieniami, sprawiają wrażenie, że zostały niemal rozszyfrowane. Umieszczone w dogodnym miejscu przypisy informują kim są adresaci oraz jaki rodzaj stosunków łączył ich z pisarką. Listy pogrupowane są w rozdziały (odpowiadające poszczególnym okresom życia Virginii) i opatrzone wstępami. Całość wzbogacono niezwykle klimatycznymi fotografiami, przedstawiającymi portrety pisarki oraz jej sylwetkę w otoczeniu rodziny i przyjaciół. W ten sposób opracowana książka stała się udokumentowanym świadectwem życia Virginii Woolf, rodzajem jej epistolarnej autobiografii. Podczas lektury staje się jasne, że Joanne Trautmenn Banks (autorka projektu) kierowała się nie tylko chronologią, koniecznością zilustrowania życia pisarki, przede wszystkim chciała wychwycić (w najdrobniejszych niuansach i tonacjach) wszystkie aspekty jej niezwykle bogatej osobowości.
Przez całe życie Virginia była albo niezwykle pobudzona, aktywna zawodowo i towarzyska, bądź walczyła z demonami, przeżywając kolejne załamania nerwowe i odsuwając się od świata. Na przemian przeżywała chwile szczęśliwe, bądź traumatyczne; okresy te pojawiały się cyklicznie, jak fale przypływu i odpływu i znalazły odbicie w korespondencji. W lepszych okresach pisała listy błyskotliwe, skrzące inteligencją i migocące dowcipem, przepełnione w dużej mierze ploteczkami (z powodu swojego zamiłowania do spontanicznego plotkarstwa często wpadała w tarapaty towarzyskie). Natkniemy się jednak także na listy świadczące o gorszej kondycji autorki, pochodzące z okresów, gdy „pisanie jest (…) jak przenoszenie cegieł przez mur”.*
Virginia pisanie miała we krwi. Każda okazja i wydarzenie było dobrym pretekstem, by napisać list. Korespondencja była jej potrzebna jak powietrze, stanowiła ujście dla energii, oczyszczenie umysłu, porządkowanie rozedrganego świata… Czasem stawała się kołem ratunkowym, tarczą obronną przed załamaniem nerwowym, przed torturą samotności. „Listy nie są literaturą!”** pisała do swej przyjaciółki Violet Dickinson w roku 1905, lecz wbrew tej tezie jej listy są niezwykle literackie (czasem poetyckie), a także plastyczne (świadczące, że bliskie jej było malarstwo) i muzyczne (dbała o rytm słów). Poznajemy je chronologicznie, od dziecięcych, przez pełne młodzieńczego zapału, aż po te najbardziej wyrafinowane. Jej styl był zmienny, uzależniony od stopnia poufałości z adresatem, ton dowcipny („naprawdę doktor to gorzej niż mąż”***), przyjazny bądź swawolny (flirtowała po trosze ze wszystkimi), to znowu poważny i nad wyraz rzeczowy.
Pokrewne dusze nie wywołają sensacji wśród czytelników, którzy znają twórczość i Dziennik Virginii (nie zaskoczą nowymi faktami z jej życia). Pozwalają natomiast zajrzeć w najbardziej intymne sfery życia pisarki, poznajemy „na gorąco” jej odczucia i myśli, wrażenia i motywy postępowania; zrozumiemy jak wieloma odcieniami mieni się jej osobowość. Lektura książki z pewnością przyniesie refleksję, że Virginia Woolf jest pisarką, której utworów nie da się zinterpretować i zrozumieć bez znajomości jej życia. Cały jej dorobek literacki, Dziennik i jej listy są w jakiś sposób z sobą powiązane, wzajemnie się uzupełniają. Wydaje się, że dopiero po przeczytaniu korespondencji można należycie docenić fenomen powieści Fale i sposób, w jaki życie oraz jej osobowość przeniknęły do tego dzieła.
Warto poświęcić nieco czasu, by poznać Virginię; dla wielbicieli jej talentu to pozycja obowiązkowa. Z jej korespondencji wyłania się obraz epoki, w której żyła oraz portret elity towarzyskiej. Przede wszystkim jednak poznajemy wizerunek samej pisarki, która była postacią nietuzinkową, charyzmatyczną, obdarzoną wielką wyobraźnią, rozedrganą i utkaną z największych sprzeczności. Pewne jest, że bez Virginii Woolf świat pozbawiony by został wielu wrażeń i barw…
http://www.obliczakultury.pl/literatura/kultura/biograficzne/4690-pokrewne-dusze-wybor-listow-virginia-woolf-recenzja
http://ksiazkioli.blogspot.com/2014/10/virginia-woolf-pokrewne-dusze-wybor.html
NA FALACH ŻYCIA
Virginia Woolf (1882-1941) publicystka, pisarka i feministka; w okresie międzywojennym znacząca postać w intelektualnych i literackich sferach Londynu, z czasem uznana za jedną z największych powieściopisarek i czołowych przedstawicielek literatury modernistycznej XX wieku. Pozostawiła po sobie spory dorobek (recenzje, eseje oraz powieści), więcej chyba...
Pewnego dnia spotykasz ukochanego i dostrzegasz niepokojącą zmianę - pierwszą rysę, skazę na jego wizerunku. Jest to nowe doświadczenie, które uświadamia ci, że do tej pory jego obraz był wyidealizowany. Ulatnia się uczucie bezwarunkowej akceptacji, zastanawiasz się jak mogłaś do tej pory nie spostrzec żadnych wad. Rozczarowanie boli, jesteś rozdrażniona, wydasz się mu zgryźliwa. Coś iskrzy, w powietrzu wisi pierwsza kłótnia. Twój partner wcześniej czy później przeżyje podobne rozczarowanie. Z czasem nauczymy się tolerować swoje wady, nie będziemy ich zauważać, może je nawet polubimy…Ten pierwszy moment jednak, gdy ściągamy ukochanego z piedestału, jest bolesny i przykry.
Umierająca kobieta zdaje sobie sprawę, że życie nie potoczyło się tak, jak sobie wymarzyła. Odchodzi może nie z poczuciem klęski, ale niespełnienia… Wyszła za mąż z miłości, ma rodzinę, wszystko sobie zaplanowała i zrealizowała według własnej recepty. W którym miejscu jej życie zgubiło trop i rozminęło się z marzeniami? Odczuwa frustrację, a przecież zupełnie inaczej zachowuje się Flora, przyjaciółka z młodości, która miała prawdziwe powody do żalu. Została dwukrotnie zdradzona przez najbliższe osoby i odarta z ojcowizny, ale ani przez chwilę nie okazała pretensji wobec losu. Jak to jest? Skąd ten żal? Czy jest uwarunkowany osobowością człowieka? Czy postrzegamy bliźnich posługując się stereotypami, nie dopuszczając myśli, że mogą mierzyć szczęście innymi kategoriami?
Hazel, wdowa i emerytka odwiedza Europę. Niegdyś wyszła za mąż za bohatera wojennego i nasłuchała się o jego przygodach na froncie. Jack miał szczególny sentyment do Szkocji, w której stacjonował podczas wojny, a zwłaszcza do młodziutkiej Antoinette, z którą miał romans. Żona niejednokrotnie proponowała wspólny wyjazd do kraju, do którego tęsknił, ale mąż zdecydowanie odmawiał. Dlaczego? Czy aż tak był nią rozczarowany? Po jego śmierci Hazel postanawia odwiedzić mityczną krainę i skonfrontować siebie z byłą rywalką. Czy wyprawa przyniesie jej ukojenie?
Zbiór „Przyjaciółka z młodości”, to dziesięć krótkich nowel, zróżnicowanych pod względem rozpiętości czasowych. Niekiedy autorka zatrzymuje się tylko na chwilę, eksponuje zdarzenie, znamienny epizod. Innym razem rozbudowuje akcję, ukazując życie bohatera w pigułce. Wszystkie opowiadania dotyczą jednak tego samego mechanizmu. Przedstawiają reakcje człowieka w momencie konfrontacji jego wyobrażeń o życiu z rzeczywistością. Zbiorek ukazuje jak ludzie radzą sobie (bądź nie radzą) z rozczarowaniem, w jaki sposób jedna trafna obserwacja pozwala ujrzeć własne życie w nowym świetle, jak trudnym procesem jest zaakceptowanie faktów, których nie można zmienić.
Opowiadania są napisane prostym i oszczędnym językiem. Zdumiewają trafnością obserwacji i rzeczowością analizy. Utrzymane są na wysokim poziomie, potrafią poruszyć, z pewnością skłonią do przemyśleń. Kilka z nich (jeśli nie wszystkie) można uznać za utwory wybitne. Zakończenie opowiadania „Inaczej” urzeka liryzmem. Powściągliwy styl „Jabłek i pomarańczy” wbrew pozorom podkreśla huragan emocji bohaterów. Opowiadanie „Meneseteung” jest zjawiskowe...
Każdy utwór to literacka etiudka, eksponująca walory warsztatu pisarki. Alice Munro w sposób zwięzły i precyzyjny (jak malarz wydobywający osobowość modela kilkoma pociągnięciami pędzla), potrafi postawić diagnozę stanu psychicznego bohatera. Trzeba jednak liczyć się z tym, że styl autorki mimo całej prostoty jest wymagający. Jeśli przyjmuje się zaproszenie do jej świata, trzeba zgodzić się na pewne warunki. Pisarka dopuszcza w swej prozie do najbardziej intymnych sfer. Odziera bohatera (a może nas samych?) z sekretów, do których często nie przyznajemy się sami przed sobą. Pisarka nie odsłania jednak wszystkich faktów. Zaledwie je muska, wysyła sygnały… Jeśli prześlizgniemy się z grubsza po tekście - nie zrozumiemy o co ta cała heca. Trzeba wgryźć się w treść, słuchać wskazówek i podjąć wyzwanie, wtedy lektura sprawi prawdziwą satysfakcję.
http://ksiazkioli.blogspot.com/2014/08/przyjacioka-z-modosci-alice-munro.html
Pewnego dnia spotykasz ukochanego i dostrzegasz niepokojącą zmianę - pierwszą rysę, skazę na jego wizerunku. Jest to nowe doświadczenie, które uświadamia ci, że do tej pory jego obraz był wyidealizowany. Ulatnia się uczucie bezwarunkowej akceptacji, zastanawiasz się jak mogłaś do tej pory nie spostrzec żadnych wad. Rozczarowanie boli, jesteś rozdrażniona, wydasz się mu...
więcej mniej Pokaż mimo to
PRAWO MORALNE WE MNIE…
Zastanawialiście się kiedyś nad prawdopodobieństwem trafienia meteorytu w konkretnego człowieka? O ile uderzenie drobnego skalnego ciała niebieskiego w Ziemię nie jest w skali kosmosu niczym niezwykłym (nasz glob jest nimi bombardowany), to szansa trafienia w głowę danego człowieka wynosi mniej więcej 1: 7 miliardów. Takim „farciarzem” okazał się Alex Woods, który pod wpływem wspomnianego incydentu stał się zupełnie niekonwencjonalnym nastolatkiem. W największym skrócie można powiedzieć, że książka „Wszechświat kontra Alex Woods” to historia chłopca, który ma KOSMICZNE problemy…
Alex cudem przeżył katastrofę, ale meteoryt uszkodził jego mózg. Chociaż… nie jest to do końca dobre określenie. Nie tyle uszkodził, co w pewnym sensie zmienił jego właściwości. Wywołał padaczkę. Z drugiej strony – zadziałał stymulująco na obszary odpowiedzialne za dobrą pamięć i predyspozycje do nauki. Alex pojmuje wszystko w lot, uczy się zadziwiająco szybko i nie ma problemów ze zrozumieniem najbardziej skomplikowanych zagadnień. Chyba, że chodzi o kobiety, w tym temacie nie pomógł mu nawet meteoryt...
Pewnych funkcji jego mózg został pozbawiony. Z całą pewnością uszkodzony został ośrodek odpowiedzialny za umiejętność przystosowania do życia w społeczeństwie i dopasowywania zachowań do oczekiwań otoczenia (czytaj: manipulowania faktami, kluczenia i zwodzenia). Kłamstwo nie leży po prostu w jego naturze. Innymi słowy – Alex nie potrafi oszukiwać, owijać w bawełnę, przebierać w słowach i serwować półprawd. Jest także zupełnie pozbawiony egoizmu oraz materializmu i nie potrafi użyć siły przeciwko drugiemu człowiekowi. Jest całkowicie i do szczętu pozbawiony mechanizmu samoobronnego. W zasadzie na tym polega intryga i genialny zamysł książki.
Zdarzenie z meteorytem, wywołało sensację w skali światowej, a kiedy fascynacja mediów nieco przygasła, chłopcu nadal towarzyszyła sława (bardziej już lokalna). Alex często czuł się rozpoznawalny niczym Harry Potter. Sława medialna nie szła niestety w parze z uznaniem środowiska rówieśników. Uderzenie meteorytu w zasadzie pozbawiło go prawdziwego dzieciństwa. Uchodził za oryginała, jeśli nie dziwoląga i prędzej dogadywał się z dorosłymi niż z dziećmi. Między innymi dlatego dość szybko zaprzyjaźnił się z sąsiadem, panem Petersenem. Chłopca i staruszka połączyło uczucie dojmującej samotności i miłość do książek. Ich przyjaźń jest lejtmotywem powieści, a zarazem jej esencją, a perypetie wyalienowanego nastolatka oraz gderliwego staruszka popalającego trawkę dostarczają wiele zabawy i wzruszeń.
Na uwagę zasługuje nie tylko para głównych bohaterów; autor bowiem stworzył dość nietuzinkową galerię postaci. Najbliżsi chłopca, którzy stanowią zbiór prawdziwych oryginałów to: matka (kobieta samotnie wychowująca dziecko, wróżka), Ellie – pomoc sklepowa (zbuntowana nastolatka zafascynowana stylem gothic i emo), doktor Monica Weir (astrofizyk, osoba która wie wszystko o kosmosie, ale nie wie nic o modzie) oraz doktor Enderby (wybitny neurolog, ateista i człowiek o nieskalanej moralności). Możecie być pewni, że posiadając takich opiekunów i wychowawców Alex nie tylko musi odebrać interesującą edukację, nie może też narzekać na nudę. Czytelnik natomiast z prawdziwym rozbawieniem i niesłabnącą uwagą przygląda się zmaganiom dorosłych, którzy nie szczędzą sił i starań wychowawczych, podjętych dla dobra Alexa. Przy okazji dodać należy, że kierowanie chłopcem wcale nie jest łatwe, ponieważ Alex jest zdeterminowany i zwykle udaje mu się przeprowadzić swoje zamierzenia do końca. Kieruje się swoimi żelaznymi zasadami, a główna reguła nakazuje mu postępować SŁUSZNE, a nie tak, jak się od niego oczekuje. Oczywiście przez swoje przekonania cały czas wpada z jednych tarapatów w drugie. Przyznać jednak trzeba, że nie obawia się podejmować zadań, które niejednokrotnie przerosłyby siły dorosłego…
Książkę czyta się, a w zasadzie pochłania - błyskawicznie. Napisana jest z dużą dawką inteligentnego humoru oraz z precyzją. Nie ma zbędnego słowa, ani gestu. Genialna narracja sprawia, że czytelnik angażuje się w historię emocjonalnie, a wprowadzenie niemal sensacyjnego wątku dodaje sporo dynamiki. Śledzimy poczynania Alexa, a przy okazji wielokrotnie za jego sprawą nasze myśli krążą wokół WIELKIEGO PLANU WSZECHŚWIATA, bowiem Gawin Extence porusza sprawy życia i śmierci, dojrzewania, względności czasu, natury świata i kondycji człowieka. Dotyka także tematów związanych z prawami moralnymi i sumieniem, gloryfikuje piękną i mądrą przyjaźń, wreszcie - oddaje hołd pisarzom. Książka jest ciepła, poruszająca i mądra. A Alex? Od pierwszej chwili skradł moje serce i szczerze mówiąc myślę o nim jak o realnej postaci… Mam nadzieję, że gdziekolwiek dziś się znajduje – nieźle się bawi, zgłębiając tę swoją teorię wszystkiego…
Fenomenalny debiut!
http://ksiazkioli.blogspot.com/2014/07/wszechswiat-kontra-alex-woods-gavin.html
PRAWO MORALNE WE MNIE…
Zastanawialiście się kiedyś nad prawdopodobieństwem trafienia meteorytu w konkretnego człowieka? O ile uderzenie drobnego skalnego ciała niebieskiego w Ziemię nie jest w skali kosmosu niczym niezwykłym (nasz glob jest nimi bombardowany), to szansa trafienia w głowę danego człowieka wynosi mniej więcej 1: 7 miliardów. Takim „farciarzem” okazał się...
BEZ GRANIC
Jeśli ktoś rozgląda się za urlopową lekturą, która utrzymana jest w odpowiednich (do zwiedzania lub wypoczynku) klimatach, a zarazem zapewnia odpowiednią ilość wrażeń, proponuję książkę: „Dla siebie znalezioną ścieżką” Małgorzaty Lutowskiej. Jestem pewna, że pozycja ta zapewni całkiem sporo doznań. Być może zainspiruje do ciekawej wyprawy w nieodkryte rejony Polski; z pewnością skłoni do refleksji i empatii… Być może wyzwoli odwagę, by podążyć nieznaną drogą, niezbadaną ścieżką; może ośmieli, by wzorem bohaterki podjąć wyzwanie…
Alicja zdecydowała się spędzić wczasy w Starej Kamienicy, wsi w Górach Izerskich. Wybrała miejsce trochę przypadkowo, licząc na spokojny zakątek sprzyjający lekturze. Nie wiedziała, że zaprzyjaźniając się z gospodarzami i tajemniczym Michałem – nie tylko zostanie wciągnięta w życie miejscowej społeczności, ale bardzo szybko emocjonalnie się z nią zwiąże.
Nieco przytłoczona swoimi problemami kobieta powoli o nich zapomina i otwiera się na nowe doznania. Odkrywa, że Góry Izerskie oferują nie tylko odpoczynek, relaks i piękne widoki, ale także skrywają w sobie nieprzebrane tajemnice: ciekawe miejsca, zabytki, intrygujące ruiny, fragmenty murów oraz legendy. Każde miejsce, ścieżka i każdy kamień był świadkiem frapujących wydarzeń. Często takie na wpół zapomniane miejsca pozostają dla turysty całkowicie nieme… ale nie wtedy, gdy pozyska się doskonałego przewodnika.
Alicja odkrywa miejsca o historycznym znaczeniu. Poznaje mieszkańców, słucha ich opowieści, dowiaduje się o pogmatwanych, często tragicznych losach współczesnych, przedwojennych (a także dużo wcześniejszych) właścicieli tej ziemi. Zaczyna dostrzegać czynniki, które ukształtowały specyfikę obszaru. Przekonuje się, że nie tylko Góry Izerskie, ale cały region Dolnego Śląska jest niezwykły.
Książka napisana jest w intrygujący sposób. Autorka używa literackiego, obrazowego języka, a w dodatku stosuje urozmaiconą narrację. Czytelnik poznaje relacje ludzi, których spotyka Alicja. Od czasu do czasu rolę przejmuje narrator wszechwiedzący i odbieramy wrażenie, że trafia do nas głos z przeszłości... Ba! Wydaje się, że każdy dom, przedmiot (makatka, talerzyk) obdarzone są pamięcią i snują własną historię...
Dowiadujemy się jaką sławę zdobył niepokorny książę Bolesław II Rogatka, a także na czym polegał dramat rycerza Gotsche Schoffa, właściciela zamku Chojnik. Kolejne historie uświadamiają, że region ten zawsze był wielokulturowym tyglem, w którym wymieszały się wpływy celtyckiej, germańskiej i słowiańskiej kultury (doszukać się także można śladów Walonów, Żydów, Mongołów, Szwedów oraz Franków). Poznajemy historię powojenną (śledzimy m.in. losy mieszkańców wsi o przewrotnej nazwie: Wünschendorf: "Wioska Życzeń" i przejmującą oraz nieszablonową historię Kopańca), a także historię współczesną, która tworzy się właśnie na oczach Alicji… Opowieści i relacje są wzruszające i zmuszają do refleksji. Tłumaczą specyfikę regionu, a zwłaszcza swoiste rozdarcie Niemców i Polaków, którym wielka historia pogmatwała życie…
Ponieważ tematyka jest poważna, autorka dla równowagi nadała książce lekką formę, czytelnik jest także świadkiem subtelnie rozwijającego się uczucia między parą głównych bohaterów. Nie jest to jednak typowy romans, raczej ciekawa mieszanka gatunków. Książka jest właściwie osobliwym przewodnikiem. Podążając śladami Alicji i Michała możemy nie tylko trafić do opisanych miejsc, ale także do… autentycznych mieszkańców występujących w powieści. Jest także kroniką, świadectwem skomplikowanych i poplątanych ludzkich losów. Przede wszystkim jednak dostarcza sporo materiału do przemyślenia, niesie wyraźne przesłanie. Zmusza do zastanowienia czy należycie doceniamy fakt, iż jesteśmy pokoleniem urodzonym podczas pokoju. Uświadamia, że gospodarzymy na swoim kawałku ziemi tylko przez chwilę, po czym odchodzimy. Pozostawiamy po sobie pamiątki, przedmioty materialne, które służąc przyszłym pokoleniom, stają się pomostem między przeszłością a przyszłością… Skoro nasz czas jest tak ograniczony, to nie warto trwonić życia na siedzenie z założonymi rękami. Jeśli z jakichkolwiek względów jesteśmy rozczarowani, to powinniśmy coś zmienić… być może podążyć nieznaną ścieżką, bo przecież nikt nie wie jakie możliwości czekają za zakrętem…
http://ksiazkioli.blogspot.com/2014/07/dla-siebie-znaleziona-sciezka-magorzata.html
BEZ GRANIC
Jeśli ktoś rozgląda się za urlopową lekturą, która utrzymana jest w odpowiednich (do zwiedzania lub wypoczynku) klimatach, a zarazem zapewnia odpowiednią ilość wrażeń, proponuję książkę: „Dla siebie znalezioną ścieżką” Małgorzaty Lutowskiej. Jestem pewna, że pozycja ta zapewni całkiem sporo doznań. Być może zainspiruje do ciekawej wyprawy w nieodkryte rejony...
PANORAMA KARKONOSKA
Agata Rome-Dzida (historyk sztuki, doktor nauk humanistycznych, absolwentka Uniwersytetu A. Mickiewicza w Poznaniu i stypendystka Herder Insitut w Marburgu) to związana z Dolnym Śląskiem animatorka kultury, która zajmuje się szeroko rozumianą promocją i popularyzacją tego regionu. Wraz z mężem zrewitalizowała zabytkowy pałac w Staniszowie, a następnie przekształciła go w hotel i w centrum artystyczne. Jest prezesem zarządu fundacji, której celem jest krzewienie kultury Dolnego Śląska i Karkonoszy, ochrona dziedzictwa regionu oraz promocja lokalnych artystów. Do dziedzictwa kulturowego w dużej mierze zalicza się dorobek przedwojennego niemieckiego środowiska artystycznego, który został częściowo przejęty i wchłonięty przez polską kulturę; z jego korzeni bezpośrednio wyrasta współczesna twórczość na terenie Karkonoszy. Autorka w sposób szczególny zainteresowała się tym tematem. Efektem jej badań naukowych jest książka „Niemieccy artyści w Karkonoszach w latach 1880-1945”.
Głównym założeniem tej pracy jest przypomnienie dorobku przedwojennych artystów, a jednocześnie rozprawienie się z mitami, które narosły wokół „kolonii artystycznej” w Szklarskiej Porębie. Autorka zadała sobie sporo trudu, by dotrzeć do archiwów różnych instytucji, galerii i prywatnych kolekcji, wyszukując obrazy często dziś zapomniane, odczytując je na nowo i wydobywając tkwiące w nich wartości. Zaprezentowała je w odpowiednim kontekście kulturowo-politycznym, opatrzyła komentarzem, rzucając na nie obiektywne światło, a przede wszystkim uwalniając je od negatywnych konotacji (zwłaszcza znaczeń, które zostały im nadane na potrzeby ideologii nazistowskiej).
Region Karkonoszy był miejscem wypoczynku pruskich rodów arystokratycznych, a także inspiracją dla artystów i literatów. Przybywali tu z różnych części Niemiec, niektórzy osiedlali się na stałe. Zostawili po sobie spuściznę w postaci pejzaży, grafik, rzeźb, dzieł muzycznych i literackich. Na początku XX wieku okolicom Szklarskiej Poręby zaczęto przypisywać rangę „kolonii artystycznej”. Termin został przyjęty z aplauzem przez samych artystów i był skwapliwie wykorzystany w strategii mającej na celu przyciągnięcie turystów w Karkonosze.
Pionierami życia artystycznego byli bracia Hauptmann ( jeden z nich, Gerhart, był laureatem literackiej Nagrody Nobla), którzy rozsławili region, przyciągnęli literatów, filozofów, ludzi kultury i finansjery. Niebanalną rolę w kształtowaniu znaczenia regionu i w tworzeniu jego mitu odegrał malarz Hermann Hendrich, który traktował sztukę jako posłannictwo, a jego celem stało się przywrócenie do życia legend z zamierzchłych czasów. Przełożył dramaty muzyczne Ryszarda Wagnera na język obrazów. Był pomysłodawcą i inicjatorem budowy sal wystawienniczych „Sagenhalle” (Hali Baśni) oraz „Parsifaltempel” (Świątynia Parsifala), w których prezentował płótna nawiązujące do legend o Duchu Gór i Parsifalu.
Najwybitniejszymi przedstawicielami śląskiego malarstwa pejzażowego byli Alfred Dressler i Carl Ernst Morgenstern. Dressler zainicjował wyprawy malarskie w plener. Jego autoportret „Malarz w plenerze” (na okładce książki) jest anegdotą, a zarazem komentarzem odnoszącym się do sytuacji malarzy skazanych na powszechne niezrozumienie. Najbardziej cenione są jego malowane szerokimi pociągnięciami pędzla pejzaże: „Widok na Dolinę Łomniczki pod Śnieżką i Karpacz” oraz „Krajobraz okolic Trzebnicy”. Malarz nie był związany z Karkonoszami na stałe, a widoki gór były tylko jednym z jego ulubionych motywów; fascynowały go w tym samym stopniu, co nadbałtyckie wydmy. Morgenstern z kolei związał się z regionem, podarował swój dom w Wilczej Porębie artystom i poświęcił motywom karkonoskim sporo uwagi. W jego dorobku znaleźć można obrazy pełne artyzmu i głębokiej myśli („Pejzaż Karkonoszy”, w którym odwrócił kolorystykę szczytów i płaskiej przestrzeni lub uproszczony i modernistyczny „Mały Staw w Karkonoszach”), ale także pejzaże pozbawione artystycznego wyrazu, które tworzył, by hołdować gustom turystów.
Erich Fuchs został uznany za głównego przedstawiciela Heimatkunst w Karkonoszach. Heimatkunst to dość złożony nurt w sztuce niemieckiej, którego przedstawiciele swoją twórczością wyrażali „miłość do swojej małej ojczyzny”, a artyści w Karkonoszach idealnie w ten nurt się wpisywali. Fuchs stworzył ponad 7 tysięcy prac (rysunki, obrazy olejne, akwarele, grafiki), w których odzwierciedlił wszelkie przejawy życia i kultury mieszkańców. Jego sztandarowym dziełem jest seria kompozycji „Lud śląski” oraz cykl „Tkacze śląscy” (zainspirowany głośnym dramatem Gerharta Hauptmana „Tkacze”). Fuchs to artysta, który związał się z regionem całym sercem i poświęcił mu swą twórczość bezgranicznie, stał się archiwistą i kronikarzem regionu. Mieszkał w Karkonoszach do 1945 roku, kiedy to został wysiedlony.
Karkonoscy artyści prezentowali malarstwo tradycyjne, niechętnie sięgali po nowinki, raczej można było zarzucić im zachowawczość. Artur Ressel był malarzem, którego uznawano za symbol śląskości i przedstawiciela mistycyzmu, ale jednocześnie nie wahał się wkraczać w nowe trendy w sztuce. Uważa się, że ma ogromne zasługi dla III Rzeszy. Zdaniem autorki – nie jest to do końca prawda. Rzeczywiście, namalował portret niemieckiego pilota, jednak tematami jego obrazów zwykle były rodzina, chłopi i mała ojczyzna; trudno uznać to za przejaw nazistowskiej propagandy.
Na uwagę zasługują nietypowe i niezwykłe okoliczności powstawania dzieł Otto Dixa. Swego czasu uchodził za bezpardonowego komentatora stosunków społecznych i politycznych, który piętnował w obrazach zło i okrucieństwo wojny. Naziści pozbawili go profesury w Akademii Sztuk Pięknych w Dreźnie, wyklęli jego sztukę i zniszczyli obrazy. Artysta przeniósł się nad Jezioro Bodeńskie, często bywał w Karkonoszach. Do dziś trwają spory, czy obrazy z tego okresu powstały w celu poprawienia wizerunku malarza w oczach nazistów, czy w celu potępienia tych ostatnich. Namalował 150 pejzaży, w tym 12 w Karkonoszach, ale zdaniem autorki nigdy nie uległ urokowi gór. Przeciwnie – uważał, że góry go ograniczają i czuł się w związku z własnym wygnaniem „skazany na pejzaż”, a w swoich obrazach zawarł alegorię własnego losu i samotności.
Dojście nazistów do władzy przyniosło daleko idące zmiany w postrzeganiu sztuki i roli, jaką miała odgrywać. Sztuka prowincjonalna, która skupiała się dotąd na wydobyciu specyfiki regionu, przestała mieć znaczenie albo została wprzęgnięta w ogólnokrajową propagandę, która miała dostarczyć świadectwo wyższości niemieckiego narodu nad innymi. Karkonoska sztuka idealnie wpasowała się w te cele. Dopatrywano się w niej wpływów niemieckiego malarstwa romantycznego, a karkonoscy artyści nagle zaczęli być postrzegani jako następcy Caspara Davida Fridricha. W latach trzydziestych zaczął kształtować się mit tego obszaru jako miejsca artystycznie wybranego. Paradoksalnie mit ten, zdaniem autorki, poprzeć można tylko jednym przykładem – motywami obrazów Otto Dixa, malarza wyklętego przez nazistów.
Książka w dużej mierze skupia się na malarstwie, ale omawia też w sposób wyczerpujący inne dziedziny twórczości. Autorka wymienia znakomitych grafików (m.in. Friedricha Augusta Tittela, twórcę „kanonu” motywów karkonoskich), omawia działalność i funkcjonowanie pracowni oraz szkół (Szkoła Snycerki w Cieplicach), sporo miejsca poświęca organizacjom, które wspierały artystów oraz sztukę regionu (Towarzystwo Karkonoskie). Prezentuje i omawia prace malarzy Stowarzyszenia Artystów św. Łukasza, którego nazwa zaczęła funkcjonować z czasem jako synonim „kolonii artystycznej”. Wyjaśnia nieporozumienie i udowadnia, że grupa (oprócz kilku wybitnych przedstawicieli) nie zasługuje na szczególne wyróżnienie, gdyż jej jedynym założeniem było odniesienie sukcesu komercyjnego, a obrazy nie wyróżniały się poziomem artystycznym.
„Niemieccy artyści w Karkonoszach w latach 1880-1945” to efekt szeroko zakrojonych i kompleksowych badań. Czytelnicy powinni docenić zarówno estetykę wydania (praca przypomina album malarstwa), a także rzetelność informacji, książka stanowi bowiem napisaną z rozmachem panoramę epoki. Jeżeli nie wyczerpuje tematu dotyczącego Heimatkunst, to otwiera pole do dyskusji. Autorce nie tylko udało się przedstawić dokonania artystów, uchwyciła także moment, w którym ich twórczość (często wbrew intencjom autorów) została wykorzystana przez propagandę i politykę nazistów. Obok sylwetek poszczególnych malarzy poznajemy historię i przesłanki powstania „kolonii artystycznych”. Sprawą decydującą o nadaniu grupie artystycznej tego typu rangi było wypracowanie wspólnej i niezależnej od innych ośrodków postawy światopoglądowej. Tej przesłanki w Szklarskiej Porębie nigdy nie udało się spełnić, zjawisko zatem nie mieści się jednoznacznie w ramach definicji „kolonii artystycznych”. Autorka jest świadoma, iż scheda po przedwojennych artystach stanowi dziś integralny i istotny czynnik tożsamości kulturowej regionu, oddaje więc im należny hołd, jednocześnie podkreślając, że przypisując im rangę „artystycznej kolonii”, należy zachować daleko idącą ostrożność.
recenzja wraz z przykładami obrazów: http://ksiazkioli.blogspot.com/2014/04/niemieccy-artysci-w-karkonoszach-w.html
PANORAMA KARKONOSKA
Agata Rome-Dzida (historyk sztuki, doktor nauk humanistycznych, absolwentka Uniwersytetu A. Mickiewicza w Poznaniu i stypendystka Herder Insitut w Marburgu) to związana z Dolnym Śląskiem animatorka kultury, która zajmuje się szeroko rozumianą promocją i popularyzacją tego regionu. Wraz z mężem zrewitalizowała zabytkowy pałac w Staniszowie, a następnie...
Na przeciwnych słońcach
Antonia Grunenberg podejmuje temat, który wciąż wywołuje kontrowersje i budzi emocje. Przedstawia historię związku i trudnej przyjaźni dwojga wybitnych i niepokornych, a zarazem najbardziej wpływowych myślicieli XX wieku. Poznali się w 1924 roku na uniwersytecie w Marburgu. Heidegger był charyzmatycznym wykładowcą, przyciągającym rzesze studentów. Pracował nad dziełem „Bycie i czas”, którego publikacja miała zapewnić mu tytuł najwybitniejszego filozofa XX wieku. Arendt przybyła do Marburga dla jego sławy, chciała studiować pod kierunkiem człowieka, który nauczy ją „nowego myślenia”. Heidegger szybko zwrócił na nią uwagę, stała się jego muzą, recenzentką i ściśle strzeżoną miłością. Po trzech latach Hannah przerwała romans, przenosząc się na inny uniwersytet. Nie wydaje się, by Heidegger zbyt mocno przeżył rozstanie. Znalazł się w szczytowym momencie swojej kariery. Studenci otaczali go kultem, w akademickim świecie z trudem jednak budował swoją pozycję. Wstępując do NSDAP widział szansę wywindowania swojej kariery. Z pewnością omamiły go także programowe cele nazizmu, zwłaszcza związane z reformą i „oczyszczeniem” uniwersytetów. Filozof od dawna pragnął dokonać „przewrotu”, który doprowadziłby do odrodzenia „ducha” Akademii Platońskiej – uniwersytet miał stać się placówką niemal arystokratyczną, dostępną dla wybranych studentów.
Rok 1933 był dla Arendt rokiem przełomowym. Zdawała sobie sprawę, że opinia publiczna manifestuje pogardę wobec Żydów, do czasu jednak polityczne napięcia utrzymywano w ryzach; Hannah dorastała w poczuciu, że Niemcy są jej ojczyzną. Wydarzenia, których stała się świadkiem, zaskoczyły ją i zdruzgotały. Najpierw doszły ją pogłoski o aresztowaniu i mordowaniu przyjaciół. A w końcu sama musiała przerwać karierę naukową i opuścić kraj, by uniknąć Zagłady. Nie mogła uwierzyć, że to właśnie „jej mistrz” swym geniuszem udziela wsparcia hitlerowskiemu reżimowi. Zdesperowana i zszokowana poprzysięgła na zawsze zerwać z filozofią. Nie zdawała sobie sprawy, że wydarzenia, w których uczestniczy, całkowicie zdeterminują i zdefiniują jej życie, natomiast więzy łączące ją z Heideggerem i jego myślą filozoficzną pozostaną nierozerwalne.
Po przybyciu do Ameryki, pragnąc nawiązać kontakty i odtworzyć utracone poczucie społecznej przynależności, Hannah zaangażowała się w działalność polityczną na rzecz syjonizmu. Arendt i Heidegger znaleźli się po przeciwnych stronach barykady i w zasadzie przez większość życia pozostali w stosunku do siebie w opozycji. Kiedy ona stawała się rozpoznawalną publicystką i działaczką, on wycofywał się z życia publicznego. Kiedy zdobywała rozgłos, Heidegger po długotrwałym, upokarzającym i oczyszczającym procesie zmuszony był torować sobie drogę w akademickim świecie od nowa, tym razem z dala od polityki.
Książka jest podwójną biografią. Autorka założyła, że życiorys Arendt, zwłaszcza historia krystalizowania się jej poglądów, nie byłaby pełna bez uwzględnienia wpływu jej mistrza. Grunenberg wplata w wątki biograficzne historię intelektualnego dorobku myślicielki wraz z komentarzem, który pozwala zrozumieć jej idee w historycznym kontekście, z uwzględnieniem filozoficznego ducha epoki. Książka przede wszystkim jest hołdem złożonym niepospolitej kobiecie. Poznajemy traumatyczne przeżycia i stan emocjonalnego napięcia, które stale jej towarzyszyły. Nawet u progu sławy, gdy ukazały się jej najważniejsze dzieła, okazało się, że odbiorcy nie są gotowi do przyjęcia i zaakceptowania jej myśli. Spotkało ją skrajne niezrozumienie, szykany i zajadła krytyka. Nigdy nie mogła pogodzić się z zerwanymi z powodu jej poglądów przyjaźniami. Tym bardziej wyjątkowego znaczenia nabrała dla niej odnowiona korespondencja i przyjaźń z Heideggerem. Książka Antonii Grunenberg pozwala w pełni zrozumieć dwoisty dramat Arendt, jako kobiety i myślicielki.
Recenzja opublikowana w: FA nr 3/2014;
na stronie:http://forumakademickie.pl/recenzje/na-przeciwnych-sloncach/
Na przeciwnych słońcach
Antonia Grunenberg podejmuje temat, który wciąż wywołuje kontrowersje i budzi emocje. Przedstawia historię związku i trudnej przyjaźni dwojga wybitnych i niepokornych, a zarazem najbardziej wpływowych myślicieli XX wieku. Poznali się w 1924 roku na uniwersytecie w Marburgu. Heidegger był charyzmatycznym wykładowcą, przyciągającym rzesze studentów....
NARRARE NECESSE EST
„Rozmowa to sposób na przewietrzenie duszy”.
Marjane Satrapi
„Wszystkie smutki można znieść, gdy ujmie się je w historie lub opowie o nich historie”.
Isak Dinesen
„Czytanie i pisanie nigdy się nie kończą. Nasze umysły składają się z tekstów, a zatem nasz stosunek do świata polega na nieustającej lekturze. Patrzeć znaczy tyle, co czytać”.
Orhan Pamuk
Historia literatury jest niezwykła i jej początków nie należy utożsamiać z powstaniem „Iliady” Homera, o czym świadczy doskonałość tego dzieła. Jak to się stało, że najstarszy pomnik literatury europejskiej nie jest wprawką pisarską, tylko od razu niedoścignionym wzorem? Dlatego, że jest ukoronowaniem wielowiekowej tradycji gromadzenia, doskonalenia i przekazywania pieśni i opowieści. Wszystkie historie, które zostały napisane później, aż po powieść we współczesnym kształcie, wywodzą się w prostej linii z tradycji przekazywania opowieści. Powieść – to opowieść przekazana na piśmie, a pisarze wyparli i zastąpili opowiadaczy, pieśniarzy i bardów. „Niemal wszystkie kultury świata posiadają tradycję ustnego opowiadania, której historia wiedzie od Homera, przez chińskich pieśniarzy, aż do amerykańskich komików zabawiających nas swoim bajczarstwem ze sceny”. Rabih Alameddine – amerykańsko-libański prozaik, autor książki „Hakawati, mistrz opowieści”, który jako twórca najlepiej odnajduje się w ginącym gatunku „opowieści” – nie bez smutku konkluduje: „Tradycja ustnej opowieści jest coraz słabsza. Gutenberg zadał jej pierwszy cios. Drugi przyszedł ze strony Marconiego. Hakawati zaczęli znikać z krajów arabskich z chwilą pojawienia się radia. Telewizja zmiotła ich z powierzchni ziemi. Internet sypnął piaskiem na ich groby”.
"Cmono. Rozmowy z pisarzami", książka będąca zbiorem rozmów z uznanymi autorami, jest nie tylko kopalnią cytatów, podróżą do korzeni pisarstwa i twórczości literackiej, ale stanowi też próbę określenia jej funkcji i znaczenia dla współczesnego czytelnika. Zaproszeni rozmówcy odpowiadają na pytania dotyczące przyszłości opowieści, starają się dociec, czy literatura może stać się niepotrzebna. Spora część rozważań krąży wokół "natury" słowa - przekaźnika i tworzywa, którym "koduje się" rzeczywistość i przekazuje myśli. Literaci zwracają uwagę na ograniczenia, jakie ono narzuca (zwłaszcza przy tłumaczeniu na języki obce), a także na ukryty potencjał, ładunek emocjonalny bądź ideologiczny, gdyż zręcznie manipulowanie słowem może stać się narzędziem wyzwolenia lub zniewolenia jednostki i całych narodów...
Rozmówcy Grzegorza Jankowicza: Orhan Pamuk, Rabih Alameddine, Josef Škvorecký, Amos Oz, Etgar Keret, Marjane Satrapi, Dubravka Ugrešić, György Spiró, Lukas Bärfuss, Herta Müller, Charles Simic, John Ashbery i Alberto Manguel – wybitni przedstawiciele światowej prozy i poezji, opowiadają o początkach własnej twórczości i ważnych wydarzeniach w ich życiu. Co ich łączy, prócz popularności i sporych osiągnięć? Przede wszystkim rozległa wiedza. Wielokrotnie zaskakują czytelnika wątki świadczące o tym, że twórcy znają specyfikę i historię literatury poszczególnych narodów, także polskiego. To niezwykłe przeżycie, gdy można posłuchać rozmowy z węgierskim pisarzem o fragmencie historii Polski mało znanym nawet Polakom, zobaczyć niektóre jej aspekty w oczach zagranicznych twórców. Goście Jankowicza to literaci wielkiego kalibru. Nie ma znaczenia, że urodzili się w Libanie, Turcji, Izraelu, Czechosłowacji, Jugosławii, na Węgrzech, w Iranie, Szwajcarii, Rumunii czy w Argentynie. Posiadają rozległą wiedzę, potrafią wznieść się ponad konflikty i podziały, kulturowo przynależą do całego świata.
„Cmono” to niezwykły tom, antologia wywiadów, które układają się w spójną całość (jak zbiór esejów) o silnym przekazie, a rozmowa – w czym duża zasługa Grzegorza Jankowicza (filozofa literatury, krytyka i tłumacza) – podniesiona została do rangi sztuki. Alberto Manguel, jeden z jego interlokutorów, stwierdza: „Sztuka rozmowy, tak jak sztuka czytania, polega na współ-tworzeniu. Pytania i odpowiedzi, komentarze i riposty – wszystko to składa się na nowy tekst, którego żaden z uczestników dysputy nie jest wyłącznym autorem. A jednak to stawiający pytania ma najtrudniejsze zadanie. Grzegorz Jankowicz jest w tej materii prawdziwym mistrzem, potrafiącym ustawić niemal niewidoczny stelaż, na którym jego rozmówca może zawiesić swe myśli. Treść pochodzi od osoby udzielającej wywiadu, ale spójność, błyskotliwość i jasność wywodu zawdzięczamy samemu Jankowiczowi, który jest niczym magik wydobywający językowe króliki z naszych kapeluszy”.
Książka „Cmono…” posiada wiele walorów. Prezentuje sztukę konwersacji i konstruowania wywiadów, wydobywających z pisarzy to, co najlepsze – istotę ich pisarstwa i indywidualności. Oczywiście tematyka rozmów nie krąży wyłącznie wokół wielkich problemów współczesnego świata i literatury. W książce można odnaleźć także sporo anegdot. Nie zawsze bowiem impulsem do napisania dzieła staje się „wielkie wydarzenie”. Czasem wszystko zaczyna się od anegdoty. Staje się ona elementem konstrukcyjnym utworu, niekiedy organizuje (tak jak w tym przypadku) treść i formę książki, a nawet inspiruje jej tytuł. Podczas lektury dowiemy się m.in. w jaki sposób Orhan Pamuk próbuje czytelnikom pomieszać granice między światem prawdziwym a powieściowym, co Alberto Manguel czytał Borgesowi, gdy ten stracił wzrok, dlaczego rodzice, którzy posługiwali się wieloma językami, zrobili wszystko, by Amos Oz nauczył się tylko jednego. Dotrzemy i do tego, czym jest tajemnicze „cmono”…
Lektura książki uświadamia, że od zarania dziejów towarzyszy człowiekowi nieodparta potrzeba słuchania opowieści. Dzisiaj sięgamy po książki napędzani tym samym motorem, co nasi przodkowie garnący się do bardów i pieśniarzy. Zmieniły się tylko warunki. Czy powieść jest zagrożona i kiedyś przestanie być potrzebna? Nawet jeśli wielka narracja przechodzi kryzys, nie grozi jej śmierć naturalna. Czytelnicy nie będą mogli obejść się bez książek, a tym bardziej pisarze nie zaniechają tworzenia. Niezależnie bowiem od tego, czy tworzy się, by uciec od rzeczywistości, czy po to, by tę rzeczywistość ocalić, dla człowieka dotkniętego „iskrą bożą” i talentem pisanie jest naturalną potrzebą, jak oddychanie. "Cmono" w to wierzę.
http://ksiazkioli.blogspot.com/2014/01/cmono-rozmowy-z-pisarzami-grzegorz.html
NARRARE NECESSE EST
„Rozmowa to sposób na przewietrzenie duszy”.
Marjane Satrapi
„Wszystkie smutki można znieść, gdy ujmie się je w historie lub opowie o nich historie”.
Isak Dinesen
„Czytanie i pisanie nigdy się nie kończą. Nasze umysły składają się z tekstów, a zatem nasz stosunek do świata polega na nieustającej lekturze. Patrzeć znaczy tyle, co czytać”.
Orhan...
ODYSEJA POLSKA
„Co mnie zafascynowało w biografii Kieżuna? Wszystko! Bo jest ona niezwykła, nawet przyjmując za oczywiste, że biografie polskich inteligentów z tzw. pokolenia Kolumbów, w porównaniu z biografiami ich rówieśników z innych krajów europejskich, są wyjątkowe. A historia Kieżuna jest niebywała nawet na tle tych polskich i niebanalnych. Nie wiem, czy wielu jeszcze żyjących polskich inteligentów ma za sobą tak bogatą przeszłość, jak on”. Robert Jarocki
Robert Jarocki to autor, który poświęca sporo czasu i wysiłku na poznanie i prezentację ludzi obdarzonych niezwykłą inteligencją i nietuzinkowym życiorysem. W swoich opracowaniach skupia się na ich działalności politycznej i naukowej, relacjach ze znanymi osobistościami i emocjonalnych związkach z Polską. Biografie opracowane przez niego charakteryzują się dogłębną analizą dokonaną na podstawie rozmów, dokumentów i wspomnień i pozwalają poznać bohatera, klimat czasów, w których żyje, a przede wszystkim uświadamiają i pozwalają docenić rangę ich zasług dla kraju i kultury. „Magdulka i cały świat” to wywiad-rzeka z profesorem Kieżunem, wybitnym naukowcem i człowiekiem należącym do grona niepodważalnych autorytetów.
Witold J. Kieżun jest profesorem nauk ekonomicznych, przedstawicielem polskiej szkoły prakseologicznej, teoretykiem zarządzania (uznanym za światowego specjalistę, a nawet guru w tym zakresie); żołnierzem AK, uczestnikiem Powstania Warszawskiego, więźniem sowieckich gułagów, pracownikiem misji ONZ, wykładowcą (m.in. na Temple University w Filadelfii, na Uniwersytecie w Montrealu, na Akademii Leona Koźmińskiego); humanistą i modelowym przykładem człowieka renesansu, posiadającego wszechstronne zainteresowania, wykształcenie i wiedzę.
Książka o profesorze Kieżunie to ujęta chronologicznie historia jego życia od dzieciństwa, przez udział w walkach powstańczych, po karierę naukową, ukazująca podróże, pasje i przyjaźnie, związki ze znanymi i cenionymi ludźmi. Opowieść zaczyna się relacją dotyczącą najwcześniejszych dziecięcych wspomnień, za sprawą barwnej narracji zostajemy przeniesieni w czasie, pogrążając się w klimacie i specyfice wschodnich kresów II Rzeczpospolitej. Sama historia rozgałęzionej i licznej rodziny jest niezwykle ciekawą i dobrze udokumentowaną sagą, której korzenie sięgają XII wieku. Poznajemy środowisko, z jakiego profesor się wywodzi i czynniki, które wpłynęły na kształtowanie jego charakteru. Dowiadujemy się także, jakie znaczenie miała posiadłość ziemska w Magdulce nie tylko dla młodego Witolda, lecz także dla kilku pokoleń rodziny Gieysztorów i Bokunów.
Po śmierci ojca Witold wraz z matką przenosi się do Warszawy, gdzie zastaje go wybuch II Wojny Światowej; poznajemy jego wojenne losy, studia w warunkach konspiracji, udział w Powstaniu, zasługi i okoliczności zdobycia odznaczeń: Krzyża Walecznych oraz Virtuti Militari. Wojenne dokonania i członkostwo w AK zostały skrzętnie odnotowane w odpowiednich aktach i na długie lata zahamowały i utrudniły karierę naukową Kieżuna, a także sprowadziły na niego polityczne represje. W roku 1945 rozpoczęła się jego tułaczka po sowieckich łagrach, czego omal nie przypłacił życiem. Po wojnie rozpoczął studia prawnicze i podjął pracę w NBP. Poznajemy historię jego trudnej i wyboistej kariery w PRL (przypomnimy sobie smak komunistycznych absurdów), a potem dla kontrastu prześledzimy sukcesy osiągane błyskawicznie za granicą. Poznamy uniwersytety, na których wykładał i ludzi, z którymi pracował. Wreszcie dowiemy się, na czym polegała jego misja w Afryce Środkowej, na którą został wysłany z ramienia ONZ oraz jak wyglądały jego związki z polską władzą i politykami współczesnymi…
Życie profesora jest niezwykle barwne, książkę czyta się trochę jak powieść przygodowo-podróżniczą: poznamy okolice Wilna i Nowogródka (zawędrujemy aż nad Świteź), przedwojenny Żoliborz, Warszawę z okresu okupacji i Powstania, powojenny Kraków, obozy sowieckie (Krasnowodsk, pustynia Kara-Kum, Uzbekistan), ponownie wrócimy do Warszawy, a potem przeniesiemy się do Francji, USA, Kanady, Burundi, Rwandy i Burkina Faso… Miejsca zmieniają się jak w kalejdoskopie. Życie napisało profesorowi niezwykły scenariusz, zadbało o dynamizm i zaskakujące zwroty akcji. Śledząc losy naszego bohatera czasem mamy wrażenie, że trzymamy w ręce gotowy scenariusz filmowy, co jest zasługą obrazowej i działającej na wyobraźnię narracji, ale także przemyślanego układu rozdziałów. Poznajemy losy Witolda Kieżuna wplecione w nurt historii jak w kolejnych odsłonach teatralnego spektaklu, ze zmieniającymi się dekoracjami i rekwizytami.
„Magdulka i cały świat” to książka dość obszerna, ale jej styl i forma powodują, że czyta się ją szybko, a lektura pochłania od pierwszych stron. Jarocki jest profesjonalnym reporterem, który panuje nad żywiołem rozmowy, a czytelnika uderza krystalicznie czysta logika zdarzeń; trzyma się wytyczonego szlaku i nie zapuszcza w zbędne wątki poboczne i dygresje. Reporter nie pełni wyłącznie roli słuchacza, jest starannie przygotowany, przytacza opinie uczonych i naocznych świadków wydarzeń, czasem polemizuje – nadaje rozmowie odpowiednią oprawę. Z drugiej strony profesor Kieżun, który jest dydaktykiem, „wykłada swobodnie, dowcipnie, niekiedy porywająco, cechuje go świetna dyscyplina słowa mówionego; nie ma w sobie nic z tradycyjnej profesorskiej pozy i wyniosłości” – okazuje się równie wybornym gawędziarzem. Jego wspomnienia śledzi się z prawdziwą przyjemnością, tym bardziej, że rozmowa jest interesująca i dynamiczna, a styl wypowiedzi zachwyca piękną polszczyzną i elegancką frazą. Nie zabrakło oczywiście tego, co dodaje biografiom szczypty pikanterii – anegdot oraz faktów (nawet buduarowych) z życia ważnych osobistości. Ważnym aspektem książki jest jej przystępność, nawet rozdziały dotyczące kariery naukowej nie stanowią suchego wywodu i pozostają dla laika (który nie ma pojęcia o prakseologii) zupełnie zrozumiałe.
„Magdulka i cały świat” to nie tylko wywiad i autobiografia wybitnej osobistości. To epopeja narodowa, spełniająca wszystkie cechy tego gatunku. Czytelnik poznaje szeroką panoramę polskiego społeczeństwa i spory fragment najnowszej historii Polski. Bohater książki jest reprezentatywnym przedstawicielem mitycznego niemal pokolenia, ponad życie ceniącego honor i ojczyznę; uwikłany jest w ważkie wydarzenia, często nie z własnej woli, raczej porwany w wir rozpędzonej historii. Wielkie wydarzenia i kruchość ludzkiego życia… Nieuchronna, tajemnicza siła, która kieruje losami tysięcy ludzi i ogranicza możliwość wyboru, do złudzenia przypomina starożytne greckie Fatum, a zmagania profesora przywodzą na myśl analogiczne perypetie antycznych bohaterów. Ta książka to odyseja polskiego uczonego i patrioty.
Co w postaci i sylwetce profesora Kieżuna budzi największy szacunek? To, że przez całe życie, pełne przeciwności i tragicznych zrządzeń losu, potrafił zachować idealizm, ufność i wiarę w ludzi. Jego książka przybliża nie tylko etos Powstania, przypomina także podniosły nastrój i nadzieję, jaką zrodził w ludzkich sercach ruch „Solidarności”, a profesor powraca do źródeł jej ideologii, inspirowanej nauką Jana Pawła II, kształtującą „moralny wymiar relacji międzyludzkich w procesie pracy”.
Witold Kieżun jest człowiekiem, który szuka we wszystkich wydarzeniach jasnych stron i czerpie z nich swoją moc. Zapytany o to, czy żałuje czegoś w swoim życiu, odparł, iż omal nie został ministrem w pierwszym niekomunistycznym rządzie wolnej Polski i żałuje, że do tego nie doszło. Robert Jarocki kwituje: „A ja uważam, że całe szczęście. (…) Gdyby był ministrem, doznałby wielu rozczarowań, a może i upokorzeń. A tak może się cieszyć sławą wielkiego guru od zarządzania. Z ministrami we wszystkich ustrojach jest bowiem tak, że muszą mieć skórę słonia. On jej nie ma. Z mojego punktu widzenia szkoda by było Kieżuna na ministra”. Trudno się z tymi słowami nie zgodzić…
http://ksiazkioli.blogspot.com/2014/01/magdulka-i-cay-swiat-rozmowa.html
http://sztukater.pl/ksiazki/item/11952-magdulka-i-caly-swiat.html
ODYSEJA POLSKA
„Co mnie zafascynowało w biografii Kieżuna? Wszystko! Bo jest ona niezwykła, nawet przyjmując za oczywiste, że biografie polskich inteligentów z tzw. pokolenia Kolumbów, w porównaniu z biografiami ich rówieśników z innych krajów europejskich, są wyjątkowe. A historia Kieżuna jest niebywała nawet na tle tych polskich i niebanalnych. Nie wiem, czy wielu...
Podróż do źródeł
W lipcu br. w ofercie wydawnictwa Znak pojawiło się wznowienie książki pisarza, eseisty i tłumacza Zygmunta Kubiaka. „Literatura Greków i Rzymian” to wyprawa śladem najstarszych zachowanych dzieł, które wywarły wpływ na naszą kulturę, sposób myślenia, a tym samym wyznaczyły kierunek późniejszej twórczości pisarskiej. Książka wielokrotnie odwołuje się do tekstów antycznych, a swobodne z nimi obcowanie umożliwiają komentarze odnoszące się do kontekstu historycznego i przybliżające sylwetki autorów.
Zaczynając tę niezwykłą przygodę, cofniemy się w czasie aż do VIII wieku przed Chrystusem, gdyż z tego okresu pochodzą najstarsze zachowane pomniki słowa pisanego: „Iliada” i „Odyseja”. Poznamy Homera (ciągle wymykającego się badaczom) i Hezjoda, a także najwybitniejszych przedstawicieli liryki greckiej, twórców dramatów, poetów, dziejopisów i filozofów. Zdamy sobie sprawę, ile literatura zawdzięcza bardom, oratorom, a także mecenasom sztuki, bibliofilom i kolekcjonerom, wreszcie – anonimowym pisarzom, którzy mozolnie opracowywali kolejne antologie. Książka Kubiaka z pewnością daleko wykracza poza ustalone rodzaje i gatunki literackie: epikę, lirykę i dramat, ale dzięki temu uzmysławiamy sobie jak wiele zjawisk i zdarzeń wpłynęło na kształt współczesnej literatury.
Podczas lektury wielokrotnie napotkamy rozważania o „Iliadzie”, motyw tego eposu powraca jak refren, więc czytelnik niejako mimowolnie zaczyna rozumieć, na czym polega jego fenomen. Jest najstarszym „zabytkiem literatury”, ale nie wprawką pisarską, tylko od razu niedoścignionym wzorem. Jego doskonałość świadczy, że jest ukoronowaniem wielowiekowej tradycji tworzenia i przekazywania pieśni, której już nigdy nie będzie nam dane prześledzić. Przez tysiąclecia „Iliada” fascynowała kolejne pokolenia, wpływała na kształt twórczości różnych epok, a nawet na ambicje polityków. Jej pierwszym recenzentem był Arystoteles, a Aleksander Macedoński nigdy się z nią nie rozstawał. Wergiliusz, pisząc dzieło swego życia, desperacko próbował dorównać doskonałości eposu, jednak zmarł z poczuciem porażki, a niewiele brakowało, byśmy nigdy nie poznali „Eneidy”, gdyż zdesperowany autor chciał ją spalić…
„Literatura Greków i Rzymian” to dzieło niezwykłe. Jest zaproszeniem do podróży w czasie do korzeni naszej kultury. Nie przypomina szablonowej antologii ani filologicznej historii literatury. Zwykle czytelnik bez odpowiedniego przygotowania raczej nie sięga po antyczne teksty. W przypadku Kubiaka może to zrobić bez obawy. Książka jest nie tylko pięknie wydana, co koresponduje z rangą jej tematyki, ale także w sposób zrozumiały napisana. Wystarczy przyjąć zaproszenie i pozwolić się prowadzić szlakiem wielkich arcydzieł, zwłaszcza że przewodnikiem jest erudyta, wielki entuzjasta i niestrudzony propagator kultury antycznej. Grzechem byłoby z takiego zaproszenia nie skorzystać.
http://ksiazkioli.blogspot.com/2013/10/literatura-grekow-i-rzymian-zygmunt.html
http://www.obliczakultury.pl/literatura/kultura/historia/4021-literatura-grekow-i-rzymian-zygmunt-kubiak-recenzja
Podróż do źródeł
W lipcu br. w ofercie wydawnictwa Znak pojawiło się wznowienie książki pisarza, eseisty i tłumacza Zygmunta Kubiaka. „Literatura Greków i Rzymian” to wyprawa śladem najstarszych zachowanych dzieł, które wywarły wpływ na naszą kulturę, sposób myślenia, a tym samym wyznaczyły kierunek późniejszej twórczości pisarskiej. Książka wielokrotnie odwołuje się do...
Zjawisko Tuwim
Dobry pisarz potrafi uwieść czytelnika pierwszym zdaniem. Mariusz Urbanek dał na przynętę soczystą anegdotę, przykuł do fotela pierwszą frazą, oczarował wstępem, obiecał, że od lektury nie będziemy w stanie się oderwać i obietnicy dotrzymał. Stworzył tętniącą życiem biografię Tuwima, pełną szczegółów i wydarzeń. Przedstawił fakty, za które możemy poetę podziwiać oraz materiały po latach nadal szokujące i bulwersujące. Udało mu się sportretować postać nietuzinkową, legendarną, wywołującą skrajnie ambiwalentne emocje. Tuwim na kartach książki to postać trójwymiarowa, wiarygodna, targana emocjami i lękami. Biografowi udało się oddać wszelkie niuanse składające się na osobowość człowieka naznaczonego piętnem poezji (raczej należałoby powiedzieć: człowieka, który BYŁ POEZJĄ, gdyż wszystko, czego dotknął piórem, zmieniało się w złoto), a jednocześnie postać obdarowaną wyjątkową umiejętnością zrażania do siebie ludzi, dokonywania złych wyborów i absolutnym brakiem dyplomacji.
Książka „Tuwim – wylękniony bluźnierca” nie stanowi zwykłej biografii. Jest kopalnią wiedzy o okresie XX-lecia międzywojennego, przedstawia realia epoki i życie kulturalne wyższych sfer. Autor wiedzie czytelnika szlakiem modnych lokali i kabaretów i przedstawia najważniejsze wydarzenia z życia kulturalnego. Tworzy kronikę czasów, która w swoim klimacie przypomina pełne błyskotliwych obserwacji i darzone przeze mnie sentymentem szkice Boya-Żeleńskiego. Czytelnik przeniesiony zostanie do przedwojennej „geszefciarskiej” Łodzi (w scenerię jak z „Ziemi obiecanej” Reymonta), do artystycznej i kabaretowej Warszawy, uda się z pisarzami na emigrację, wreszcie będzie świadkiem zaprzęgania literatury i kultury w służbę ideologii w powojennej Polsce.
Tuwim przyszedł na świat w rodzinie zasymilowanych Żydów i kwestia jego pochodzenia położyła się cieniem na jego stosunki z prasą i krytyką literacką. Prawdą jest, że inni twórcy (Lechoń czy Słonimski), którzy także byli Żydami, nie spotkali się z taką nienawiścią i ostracyzmem. Prawdą też jest, że wobec wszystkich Żydów sypały się cierpkie słowa, ale to Tuwim nie potrafił utrzymać nerwów na wodzy. W swoich wierszach zadawał ciosy traktowane przez narodowców jak antypolskie policzki, których nie mogli zostawić bez odpowiedzi. W ten sposób wokół Tuwima narastała atmosfera antysemickiej nagonki.
Tuwim to nie tylko jego poezja. To człowiek niespokojny duchem, którego rozpierała potrzeba tworzenia. Zbierał rozmaite ciekawostki i ratował je od zapomnienia. Wymyślał setki projektów, najbardziej przedziwnych, wręcz kuriozalnych, często ich nie kończył. Pisał i kolekcjonował księgi o czarach, demonach i o szczurach. Fascynował się językiem, przez całe życie zbierał lingwistyczne ciekawostki, słowa i frazy zachwycające egzotycznym pięknem lub charakterem onomatopeicznym. W sposób niedościgniony tłumaczył rosyjskich twórców: Puszkina i Gogola. Związał się z teatrami, a zwłaszcza z kabaretami. Pisał scenki, skecze, piosenki, spektakle, monologi, parodie, melorecytacje. Jego spektakle przyciągały tłumy, jego piosenki, powiedzonka, aforyzmy – lotem błyskawicy obiegały Warszawę, przechodziły do potocznych rozmów i legend. Przez to zarzucano poecie, że rozmienia talent na drobne. A Tuwima – urodzonego kawalarza, człowieka o nieprzeciętnym poczuciu humoru – rozsadzała energia. Dowcip, który w nim buzował, potrzebował ujścia…
Do historii poezji polskiej wszedł z hukiem. W roku 1918 opublikował wiersz „Wiosna”, którym wprawił w osłupienie czytelników i który został uznany za „ściek pornograficznych wyrażeń”. Chwilę później ogłoszono, że dokonał rewolucji i zachłyśnięto się jego poezją, która „zeszła z pomników”. To, co jednych zniesmaczało, wprawiało w zachwyt innych. Tuwim potrafił szokować, pisać wiersze, pamflety ośmieszające osoby, którym były dedykowane. Z drugiej strony – spod jego pióra wychodziły strofy zachwycające, „cacka artyzmu i dowcipu”, „literackie cudeńka”, które dostarczały poetyckich doznań i wzruszeń w najczystszej postaci. Niepokorny Tuwim nie pozostawał nikomu obojętny, rzucał na kolana, wzbudzał zazdrość bądź nienawiść i mimo nieustającej wrzawy wokół własnej osoby na długie lata (wraz z klubem „Pod Pikadorem” i Skamandrytami) objął władzę nad polską poezją.
Stwierdzenie, że był artystą „płodnym”, nie oddaje istoty zjawiska: Tuwim. W jego przypadku raczej trzeba mówić o eksplozji twórczości. Wydawał tomiki poezji, organizował wieczorki autorskie, współpracował z kabaretami, z operetką, tłumaczył rosyjskie dzieła, pisał wiersze dla dzieci. Bawił się i szalał, ale też otaczał opieką młodych poetów, ułatwiał im debiuty. Był WSZECHOBECNY. A gdy w prasie pojawiała jakaś zaczepka lub cień krytyki, nigdy nie darował, dawał odpór z niezwykłą zaciekłością.
W roku 1926 był już na tyle uznany, że dopisano jego utwory do kanonu lektur szkolnych. W 1933 zajął wysokie miejsce w plebiscycie liczących się literatów. Jednak narosłe wokół jego postaci kontrowersje zamknęły mu możliwość wejścia do Polskiej Akademii Literatury. Na emigracji napisał swój najważniejszy poemat „Kwiaty polskie”, ale też kolejny raz zszokował Polaków, kiedy na wieść o masowej zagładzie Żydów, wydał oświadczenie, że jest jednym z nich… Kiedy zbliżył się do środowiska rosyjskich twórców na emigracji, został uznany za zdrajcę, a gdy powrócił do Polski – potępili go najbliżsi przyjaciele. Po co wrócił? By podjąć żałosne próby powrotu do przedwojennego trybu życia? By oddać talent w służbę złej sprawie? Z pewnością zapłacił wysoką cenę za swoją decyzję. Spotkał go ostracyzm towarzyski, a władze polskie go lekceważyły. Poeta porównywany do Mickiewicza i Puszkina poznał smak rozczarowania i upokorzenia, gdy odmawiano drukowania jego dzieł.
„Książę poetów”, „polski Puszkin”, „barman czarodziejskich eliksirów”, „poeta, jakiego dotąd nie było”, hulaka i nałogowy kawalarz, obrazoburca, łamistrajk, Żyd, zdrajca – jakże skrajnie różne opinie składają się na fenomen Tuwima… Kończę książkę i niechętnie odstawiam ją na półkę. Myślę sobie, że mimo wszystko poecie się udało. Spoglądam przez okno na opadające liście. Włączam radio, słucham popularnego utworu i uśmiecham się do swoich myśli. Który to już raz „mimozami jesień się zaczyna”…?
http://ksiazkioli.blogspot.com/2013/11/zjawisko-tuwim-dobry-pisarz-potrafi.html
Zjawisko Tuwim
Dobry pisarz potrafi uwieść czytelnika pierwszym zdaniem. Mariusz Urbanek dał na przynętę soczystą anegdotę, przykuł do fotela pierwszą frazą, oczarował wstępem, obiecał, że od lektury nie będziemy w stanie się oderwać i obietnicy dotrzymał. Stworzył tętniącą życiem biografię Tuwima, pełną szczegółów i wydarzeń. Przedstawił fakty, za które możemy poetę...
2013-04-23
Co nam umknęło...?
Pod koniec kwietnia ukazała się książka, na którą długo i cierpliwie musieli czekać wielbiciele prozy Antoniego Libery. Tym razem autor prezentuje swój kunszt w krótkich formach literackich, tworzących tryptyk. Nieduży, ale zasługujący na uwagę zbiorek skomponowany jest z opowiadań melancholijnych, pełnych wspomnień i odniesień do upływającego czasu. Jego lektura skłoni do zadumy przy sugestywnych, plastycznych opisach. Cofnie w czasie, jak podczas oglądania albumu ze starymi fotografiami. Pozwoli niemal usłyszeć urzekające frazy, gamy, pasaże i kaskady akordów, płynące z krzykliwie radosnego, miejscami nostalgicznego utworu Schumanna…
Bohaterem opowiadania tytułowego jest światowej sławy profesor fizyki, prowadzący badania nad teorią chaosu. To człowiek inteligentny i racjonalny, od dziecka przyzwyczajony do kierowania się żelazną logiką. Nie obchodzi świąt religijnych, nie czuje się skrępowany więzami rodzinnymi. Wigilijny wieczór, jak zwykle, spędza samotnie. Przypadek czy zrządzenie losu spowoduje, że za sprawą kilku słów znajdzie się tak blisko Betlejem, jak jeszcze nigdy dotąd…
Tłem utworu „Widok z góry i z dołu” jest Żoliborz, dzielnica, w której autor mieszka i którą darzy ogromnym sentymentem. Przed wybuchem II wojny światowej architekt i urbanista warszawski zaprasza dziesięcioletniego bratanka na wycieczkę. Pokazuje chłopcu budynki, z których jest dumny i snuje opowieść o planowanej rozbudowie miasta. Czytelnik oczami chłopca ogląda przedwojenny Żoliborz i poznaje fragment historii Warszawy. Celem wycieczki jest wysoki komin z cegły, otoczony spiralą schodów, którymi można wspiąć się na galerię i podziwiać panoramę miasta.
Wybuch wojny zastaje chłopca i jego rodziców za granicą. Nigdy nie spotka się z wujem, który zginął podczas Powstania. Bohater nie zamierza wrócić do kraju. Nie wspominałby Żoliborza ani wycieczki z dzieciństwa, gdyby nie album z tajemniczym, metafizycznym malarstwem…
„Toccata C-dur” powinna się spodobać każdemu, kto „poczuł” muzykę w pamiętnej scenie powieści „Madame”, kiedy bohater z brawurą wykonał, akompaniując sobie na fortepianie, znany przebój Raya Charlesa. W najnowszym opowiadaniu autor znowu pokazuje swój „muzyczny pazur”. Antoni Libera jest bowiem jednym z nielicznych pisarzy, którzy potrafią tak oczarować słowem, że czytelnik niemal słyszy melodię.
Toccata C-dur Schumanna to kompozycja, która charakteryzuje się zawrotnym tempem, wymaga świetnego, technicznego przygotowania i wirtuozerii. Wykonana poprawnie świadczy o kunszcie muzyka i znakomitym opanowaniu warsztatu. Jeżeli uczeń wybiera ten utwór na egzamin, oznacza to dla niego wielkie ryzyko. Może on stać się przyczyną porażki, ale także – otworzyć przed nim drzwi do kariery.
Takie niewdzięczne zadanie przypadło głównemu bohaterowi: musi zaprezentować toccatę podczas egzaminu. Chłopiec powątpiewa w swoje możliwości, a praca nad utworem staje się prawdziwą mordęgą, ale także zmusza go do zastanowienia się nad słusznością wyboru drogi życiowej. Czytelnik jest świadkiem jego wewnętrznej walki. Bohater analizuje nagrania, kalkuluje i rozważa. Zaczyna pojmować rozmiar swego talentu i uzmysławiać sobie skalę własnych ograniczeń. Powoli zdaje sobie sprawę, czego może się spodziewać. Z prawdziwym dreszczykiem emocji i niepokojem śledzimy przebieg egzaminu chłopca i niemal do końca nie jesteśmy pewni, co się wydarzy.
Oczywiście nie zdradzę zakończenia. Dodam tylko, że po latach bohater spotyka się z przyjacielem, który pokierował swoim losem inaczej, poszedł w przeciwną stronę. Jaki był efekt tego spotkania? Przekonajcie się sami. Zapewniam jednak, że autor uwieńczył utwór zaskakującą, przewrotną puentą.
„Niech się panu darzy” – to świetnie skomponowany zbiorek z niezwykłym klimatem. Dzięki fotografiom przedwojennej Warszawy, fragmentom partytur – czytelnik ma wrażenie, że zagląda przez ramię bohaterom tryptyku. Tych zaś autor wybrał według ściśle określonego klucza. Wszyscy ukazani są w przełomowych momentach życia. Ale nie znajdują się na rozdrożu, raczej zdobywają się na dystans, który pozwala im spojrzeć wstecz i sporządzić bilans zysków i strat. Dochodzą do wniosku, że pomimo dokonania właściwych wyborów, osiągnięcia większych lub mniejszych sukcesów – coś im bezpowrotnie umknęło.
Wiara i jej brak, życiowe powołanie, nieuchronność przemijania – to problemy, z którymi wcześniej czy później przyjdzie się zmierzyć każdemu z nas...
recenzję opublikowano na stronie: http://ksiazkioli.blogspot.com/2013/05/niech-sie-panu-darzy-antoni-libera.html
Co nam umknęło...?
Pod koniec kwietnia ukazała się książka, na którą długo i cierpliwie musieli czekać wielbiciele prozy Antoniego Libery. Tym razem autor prezentuje swój kunszt w krótkich formach literackich, tworzących tryptyk. Nieduży, ale zasługujący na uwagę zbiorek skomponowany jest z opowiadań melancholijnych, pełnych wspomnień i odniesień do upływającego czasu. Jego...
książka napisana jest niezwykle pięknym językiem, czytałam ją z wypiekami na twarzy. Autor porusza dosyć trudne tematy - bohater, bardzo wrażliwy człowiek, boryka się z losem, przeżywa dramaty, ale autor odpowiednią dawką subtelnego poczucia humoru potrafi rozładować napięcie, a nawet natchnąć nadzieją. Do tego niemęczące, sugestywne opisy przyrody, którą się czuje i przeżywa. Uwiódł mnie styl, język, dowcip i lotność umysłu autora.
Czasem trafia nam do ręki książka, która przedstawia historię zapierającą dech w piersiach, tak że chcemy zanurzyć się w niej po uszy i zapominamy o bożym świecie i mówimy - oto mistrz narracji; czasem trafia się pisarz, który z taką precyzją potrafi ubrać swoje myśli w słowa i co do jednego - każde słowo jest wyważone i znajduje się dokładnie na swoim miejscu - mówimy: to mistrz słowa; a czasem - chociaż naprawdę niezbyt często - zdarza się, że autor posiada obydwie umiejętności, jest erudytą, bierze na warsztat niebanalny temat, konstruuje intrygę, która się nie posypie, wkłada w historię całe swoje serce i wreszcie potrafi tchnąć życie w swoich bohaterów i wtedy powstaje książka taka jak "Książę przypływów".
książka napisana jest niezwykle pięknym językiem, czytałam ją z wypiekami na twarzy. Autor porusza dosyć trudne tematy - bohater, bardzo wrażliwy człowiek, boryka się z losem, przeżywa dramaty, ale autor odpowiednią dawką subtelnego poczucia humoru potrafi rozładować napięcie, a nawet natchnąć nadzieją. Do tego niemęczące, sugestywne opisy przyrody, którą się czuje i...
więcej Pokaż mimo to