-
ArtykułyKalendarz wydarzeń literackich: czerwiec 2024Konrad Wrzesiński4
-
ArtykułyWyzwanie czytelnicze Lubimyczytać. Temat na czerwiec 2024Anna Sierant1158
-
ArtykułyCzytamy w długi weekend. 31 maja 2024LubimyCzytać413
-
ArtykułyLubisz czytać? A ile wiesz o literackich nagrodach? [QUIZ]Konrad Wrzesiński23
Biblioteczka
2013-04-02
2013-01-02
„Jak do diabła napisać książkę o własnym życiu, kiedy to życie jest pełne dziur, kłamstw, oszustw, zmyśleń i zafałszowań, jak do diabła nadać temu sens?”*
„Podwójna wygrana jak nic” Raymonda Federmana to pod wieloma względami książka nieszablonowa. Daleka od wszystkiego co tradycyjne, stereotypowe i w zasadzie odmienne od wszystkiego, czego czytelnik może się spodziewać… Czego więc należy oczekiwać? Podtytuł książki: „Prawdziwy fikcyjny dyskurs”- w pełni oddaje charakter książki, od razu kieruje na właściwy trop. DYSKURS to termin oznaczający rozmowę, dyskusję, przemówienie. To coś więcej niż zwykły TEKST. Tekst jest jedynie wytworem procesu językowego, czymś dokonanym i statycznym, dyskurs w stosunku do tekstu jest procesem dynamicznym. Książka posiada fabułę, ale nie tradycyjną, raczej szczątkową, a także zawiera sporo elementów, które do niej nie należą. Autor zamieszcza powieść w powieści, a raczej przystępuje dopiero do jej pisania, odsłaniając przy okazji mechanizmy tworzenia utworu literackiego…Patrząc od strony technicznej – książka także jest niezwykła. Na pierwszy rzut oka przypomina raczej zaawansowany podręcznik do pisania na maszynie. Przykuwa uwagę niezwykłą typografią druku. Poszczególne strony różnią się znacznie zarówno od siebie, jak i od tego, do czego jesteśmy przyzwyczajeni, powstały bowiem bez użycia „edytora tekstu”. Miejscami uważne przeczytanie kolejnych fragmentów stanowi prawdziwe wyzwanie. Tekst przypomina labirynt, który czasem czytamy tradycyjnie, a czasem wspak, na ukos, wzdłuż marginesów i…na wiele jeszcze innych sposobów. Autor w tym zakresie wykazał się niezwykłą pomysłowością.
Czy „Podwójna wygrana jak nic” - to przykład współczesnej awangardy? Książka jest nowatorska i awangardowa, ale powstała … 39 lat temu. Stanowi dla tłumaczy tak wielkie wyzwanie, że przełożona została dopiero na trzy języki (w tym polski znakomity przekład Jerzego Kutnika). Wydana została w 2010 roku przez Korporację Ha!art, jako 16 tom Serii Liberatura. Warto zwrócić uwagę na tę serię, bo Liberatura wydaje książki niezwyczajne, których tekst i strona wizualna (słowo i przestrzeń dla tego słowa, wygląd, układ stron) są jednakowo ważne i ściśle z sobą powiązane. Wszystkie elementy są jednakowo istotne dla ostatecznego wrażenia i odbioru dzieła.
Przyzwyczajeni jesteśmy, do tego, że w powieściach występuje tradycyjny narrator. Raymond Federman już we wstępie zaznacza, że tym razem jest inaczej, gdyż dyskurs toczy się właściwie między czterema postaciami. Narrator pierwszy to obiektywny protokolant (uparty i zdeterminowany mężczyzna w średnim wieku), narrator drugi – (nieodpowiedzialny paranoik), postać trzecia (tu jest ciekawie, bo jest to główny bohater powstającej na naszych oczach powieści, który przycupnął obok narratora i czeka cierpliwie, co ten dla niego wymyśli). Wreszcie ktoś, kto jest odpowiedzialny za cały ten bałagan: autor powieści.
Jak najprościej określić, jaka jest fabuła książki?
Oto mężczyzna w średnim wieku, który zdobywa dosyć sporą sumę pieniędzy, postanawia wynająć pokój w hotelu, zamknąć się w nim na rok, aby napisać powieść. Ten pomysł wydaje się czytelnikowi w pierwszej chwili dosyć dziwaczny. Zamknąć się na 365 dni, odgrodzić się od świata, żeby napisać książkę?! DZIW-NE.
Ponieważ przedsięwzięcie jest nietypowe i niecodzienne, wymaga niezbędnych przygotowań. W tym celu narrator zaczyna planować, rozmyślać i organizować całe zamierzenie w najdrobniejszych szczegółach. Zastanawia się, jakie standardy musi spełnić lokal, sporządza listę niezbędnych do przeżycia produktów (kluski, papierosy, kawa, cukier, papier toaletowy) oraz próbuje stworzyć plan powstawania właściwej powieści. W efekcie, ponieważ autor wypowiada się czasem jako narrator, a czasem jako główny bohater, powstaje dosyć niezwykłe wrażenie piętrowej narracji.
Czytelnik podczas lektury staje się świadkiem powstania powieści-w-powieści, bo utwór ma budowę szkatułkową Ważna jest też fabuła powieści właściwej. Jej bohaterem jest 19 letni, cudem ocalały z wojny chłopak, który stracił całą rodzinę w obozie koncentracyjnym. Młodzieniec udaje się w podróż do Ameryki, na zaproszenie wuja, aby zapomnieć o tragedii i zacząć życie od nowa.
Wnikliwy czytelnik, który poznaje życiorys Raymonda Federmana (matka uratowała go przed wywiezieniem do obozu, ona i dwie siostry zginęły) łatwo dostrzeże, że autor „wyposażył” swojego bohatera całkowicie we własne doświadczenia, podarował mu swoją datę urodzenia, wygląd, problemy i rozterki, fantazje i marzenia, każe mu powtórzyć dokładnie tę samą drogę. Federman prawie całkowicie się odsłania, ale jednocześnie zaczyna grac z czytelnikiem w osobliwą grę, w której za wszelką cenę zastrzega, że użyte przez niego fakty nie mają nic wspólnego z autobiografią. Im bardziej czytelnik staje się pewny, że opisywany chłopak to alter-ego pisarza, tym bardziej Federman się od tego odżegnuje, podkreślając, że każda powieść, już z samej definicji - może być jedynie fikcją.
Zupełnie niezależnie od tego, ile własnej historii autor zawarł w swojej powieści, nie można nie docenić nowatorstwa, w jaki sposób potraktował temat związany z Holocaustem. Federman nie wyraża swojej tragedii wprost, śmierć bliskich określa symbolem (X*X*X*X*) i pozostawia prawie bez komentarza. Skąpe aluzje, rzucane od czasu do czasu, kwestie delikatnie poruszone, jakby zaledwie muśnięte i natychmiast zarzucone, niosą taki ładunek emocjonalny, że momentalnie wnikają czytelnikowi w podświadomość, a w zestawieniu z obsesyjnie poruszanymi, zupełnie trywialnymi, czasem wręcz infantylnymi sprawami dnia powszechnego – wywołują wstrząsające wrażenie…
Narrator kluczy, zmienia fakty, jakby chciał by czytelnik we wszystko zwątpił, albo we wszystko uwierzył. Nie potrafi zdecydować się ostatecznie na wybór imienia głównego bohatera, specjalnie podkreślając jego fikcyjność. Jesteśmy więc świadkami jak Robert, Boris, Samuel, Dominique (…ale nie Raymond!) przypływa do Ameryki, aby zapomnieć o utracie matki i sióstr, ale ukojenie nie będzie mu dane. Znajduje pustkę i samotność Otaczający go ludzie, nawet życzliwi, chcąc okazać mu swoje współczucie wywołują wprost przeciwny efekt. Chłopak ma poczucie, że balansuje nieustannie nad krawędzią przepaści, a odwieczne pytania o pochodzenie, o losy rodziny, powodują, że rana nie może się zabliźnić. JAK MA WYRAZIĆ SWÓJ BÓL I STRATĘ? CZY SĄ SŁOWA, KTÓRE POTRAFIĄ OPISAĆ JEGO PRZEŻYCIA? W jaki sposób ma uciec od traumatycznych wspomnień wciąż od nowa odpowiadając na te same pytania. I jeszcze te współczujące spojrzenia ludzi, którzy nic nie rozumieją, którzy potakują głowami, …rozmawiają o doświadczaniu Zagłady, o tej wielkiej tragedii tysięcy istnień…przy kawie i ciasteczkach...
Pisarz nie ułatwia zadania i nie podaje faktów, jak to zwykle bywa - na złotej tacy. Raczej uczyni wszystko, co tylko możliwe, wszystko skomplikować, a raczej wytrącić nas z powieściowej rutyny. Zamiast faktów mamy aluzje, pokonujemy prawdziwy labirynt odczytując tekst, przepychamy się wraz z narratorem przez stosy pudeł z kluskami, kartony papierosów, przeliczamy jego powieść na litry kawy i na ilość „ sztachnięć” papierosem, (czy ktoś zastanawiał się kiedyś nad „żujnością” gumy?), jesteśmy świadkami chłopięcych fantazji i spraw, które zwykle poruszane są przez mężczyzn, gdy zostają we własnym gronie…
Jednak z czasem coraz lepiej zaczynamy rozumieć dziwaczny zamysł narratora, który chce zamknąć się, odgrodzić od świata, by napisać swą powieść. Narrator (nie autor!) chce uciec od traumatycznych wspomnień, a jednocześnie wie, że uciec się nie da. Można jednak zakląć swoje doświadczenia w książkę, jako rodzaj tereapii. W tym celu narrator musi odseparować się od świata w pokoju hotelowym i będzie to dla niego symboliczne zamknięcie w obozie. Nawet fakt, że nie jest to pokój we własnym mieszkaniu – ma znaczenie. Narrator nie posiada niczego na własność, on nie ma nigdzie domu. To tylko lokal tymczasowy.
Styl autora jest cały czas zmienny, niewygodny i irytujący. Bawi tylko do czasu, potem potrzeba sporo samozaparcia, by brnąć dalej…Po co więc autorowi te wszystkie labirynty, wzorki, szlaczki i rebusy czytelnicze? Dla zabawy, nowatorstwa i eksperymentu? Wydaje mi się raczej, że że autor chce czytelnika wytrącić z równowagi… postawić na baczność… uwierać jak kamyk w bucie… nie pozwolić mu wygodnie umościć się przy lekturze w ulubionym fotelu…
…byśmy w momencie, gdy poznajemy historię Roberta, Borisa, Salomona, Dominiqua (bo przecież nie Raymonda!), ale też tysięcy innych ludzi dotkniętych doświadczeniem Zagłady nie pozostali OBOJĘTNI…
Zmierzenie się z utworem Raymonda Federmana to nie lada wyzwanie, bo autor zaprezentował woltyżerkę narracyjną, a czytelnik zmuszony jest do prawdziwej ekwilibrystyki umysłowej. Jest to jednak utwór absolutnie niezwykły i nie żałuję ani jednej minuty jej poświęconej.
„Jak do diabła napisać książkę o własnym życiu, kiedy to życie jest pełne dziur, kłamstw, oszustw, zmyśleń i zafałszowań, jak do diabła nadać temu sens?”*
„Podwójna wygrana jak nic” Raymonda Federmana to pod wieloma względami książka nieszablonowa. Daleka od wszystkiego co tradycyjne, stereotypowe i w zasadzie odmienne od wszystkiego, czego czytelnik może się spodziewać…...
2013-04-23
Co nam umknęło...?
Pod koniec kwietnia ukazała się książka, na którą długo i cierpliwie musieli czekać wielbiciele prozy Antoniego Libery. Tym razem autor prezentuje swój kunszt w krótkich formach literackich, tworzących tryptyk. Nieduży, ale zasługujący na uwagę zbiorek skomponowany jest z opowiadań melancholijnych, pełnych wspomnień i odniesień do upływającego czasu. Jego lektura skłoni do zadumy przy sugestywnych, plastycznych opisach. Cofnie w czasie, jak podczas oglądania albumu ze starymi fotografiami. Pozwoli niemal usłyszeć urzekające frazy, gamy, pasaże i kaskady akordów, płynące z krzykliwie radosnego, miejscami nostalgicznego utworu Schumanna…
Bohaterem opowiadania tytułowego jest światowej sławy profesor fizyki, prowadzący badania nad teorią chaosu. To człowiek inteligentny i racjonalny, od dziecka przyzwyczajony do kierowania się żelazną logiką. Nie obchodzi świąt religijnych, nie czuje się skrępowany więzami rodzinnymi. Wigilijny wieczór, jak zwykle, spędza samotnie. Przypadek czy zrządzenie losu spowoduje, że za sprawą kilku słów znajdzie się tak blisko Betlejem, jak jeszcze nigdy dotąd…
Tłem utworu „Widok z góry i z dołu” jest Żoliborz, dzielnica, w której autor mieszka i którą darzy ogromnym sentymentem. Przed wybuchem II wojny światowej architekt i urbanista warszawski zaprasza dziesięcioletniego bratanka na wycieczkę. Pokazuje chłopcu budynki, z których jest dumny i snuje opowieść o planowanej rozbudowie miasta. Czytelnik oczami chłopca ogląda przedwojenny Żoliborz i poznaje fragment historii Warszawy. Celem wycieczki jest wysoki komin z cegły, otoczony spiralą schodów, którymi można wspiąć się na galerię i podziwiać panoramę miasta.
Wybuch wojny zastaje chłopca i jego rodziców za granicą. Nigdy nie spotka się z wujem, który zginął podczas Powstania. Bohater nie zamierza wrócić do kraju. Nie wspominałby Żoliborza ani wycieczki z dzieciństwa, gdyby nie album z tajemniczym, metafizycznym malarstwem…
„Toccata C-dur” powinna się spodobać każdemu, kto „poczuł” muzykę w pamiętnej scenie powieści „Madame”, kiedy bohater z brawurą wykonał, akompaniując sobie na fortepianie, znany przebój Raya Charlesa. W najnowszym opowiadaniu autor znowu pokazuje swój „muzyczny pazur”. Antoni Libera jest bowiem jednym z nielicznych pisarzy, którzy potrafią tak oczarować słowem, że czytelnik niemal słyszy melodię.
Toccata C-dur Schumanna to kompozycja, która charakteryzuje się zawrotnym tempem, wymaga świetnego, technicznego przygotowania i wirtuozerii. Wykonana poprawnie świadczy o kunszcie muzyka i znakomitym opanowaniu warsztatu. Jeżeli uczeń wybiera ten utwór na egzamin, oznacza to dla niego wielkie ryzyko. Może on stać się przyczyną porażki, ale także – otworzyć przed nim drzwi do kariery.
Takie niewdzięczne zadanie przypadło głównemu bohaterowi: musi zaprezentować toccatę podczas egzaminu. Chłopiec powątpiewa w swoje możliwości, a praca nad utworem staje się prawdziwą mordęgą, ale także zmusza go do zastanowienia się nad słusznością wyboru drogi życiowej. Czytelnik jest świadkiem jego wewnętrznej walki. Bohater analizuje nagrania, kalkuluje i rozważa. Zaczyna pojmować rozmiar swego talentu i uzmysławiać sobie skalę własnych ograniczeń. Powoli zdaje sobie sprawę, czego może się spodziewać. Z prawdziwym dreszczykiem emocji i niepokojem śledzimy przebieg egzaminu chłopca i niemal do końca nie jesteśmy pewni, co się wydarzy.
Oczywiście nie zdradzę zakończenia. Dodam tylko, że po latach bohater spotyka się z przyjacielem, który pokierował swoim losem inaczej, poszedł w przeciwną stronę. Jaki był efekt tego spotkania? Przekonajcie się sami. Zapewniam jednak, że autor uwieńczył utwór zaskakującą, przewrotną puentą.
„Niech się panu darzy” – to świetnie skomponowany zbiorek z niezwykłym klimatem. Dzięki fotografiom przedwojennej Warszawy, fragmentom partytur – czytelnik ma wrażenie, że zagląda przez ramię bohaterom tryptyku. Tych zaś autor wybrał według ściśle określonego klucza. Wszyscy ukazani są w przełomowych momentach życia. Ale nie znajdują się na rozdrożu, raczej zdobywają się na dystans, który pozwala im spojrzeć wstecz i sporządzić bilans zysków i strat. Dochodzą do wniosku, że pomimo dokonania właściwych wyborów, osiągnięcia większych lub mniejszych sukcesów – coś im bezpowrotnie umknęło.
Wiara i jej brak, życiowe powołanie, nieuchronność przemijania – to problemy, z którymi wcześniej czy później przyjdzie się zmierzyć każdemu z nas...
recenzję opublikowano na stronie: http://ksiazkioli.blogspot.com/2013/05/niech-sie-panu-darzy-antoni-libera.html
Co nam umknęło...?
Pod koniec kwietnia ukazała się książka, na którą długo i cierpliwie musieli czekać wielbiciele prozy Antoniego Libery. Tym razem autor prezentuje swój kunszt w krótkich formach literackich, tworzących tryptyk. Nieduży, ale zasługujący na uwagę zbiorek skomponowany jest z opowiadań melancholijnych, pełnych wspomnień i odniesień do upływającego czasu. Jego...
„Ziemia Nod” to książka polskiego prozaika, poety i krytyka literackiego, Radosława Kobierskiego. Jest to trzecia powieść w jego dorobku, a zarazem utwór, który odbił się dosyć szerokim echem. Autor został uhonorowany nagrodą „Gwarancja Kultury” 2011, był nominowany do Literackiej Nagrody Europy Środkowej Angelus 2011, oraz otarł się o Nike. Ziemia Nod, to kraina na wschód od Ziemi Eden, gdzie Bóg wygnał Kaina, po zabójstwie brata. Symbolicznie - oznacza kraj zamieszkiwany przez tych, którzy błądzą.
„Ziemia Nod” jest powieścią, która obrazuje przemijanie świata, a czytelnik jak w teatrze, w następujących po sobie aktach, przy zmianie nastroju i dekoracji, obserwuje kolejne odsłony ludzkiego dramatu.
Akt pierwszy: przedwojenny Tarnów. Duże, po-galicyjskie miasto; nieco zakompleksiony, ale prężnie działający ośrodek kultury. W pewnym sensie, jest to miejsce symboliczne, tu urodził się generał Bem i jako pierwsze spośród miast polskich odzyskało niepodległość w 1918 roku. Z pewnością duże znaczenie miała wielokulturowość, która stała się pretekstem do pokazania pełnego napięć sąsiedztwa i współżycia Polaków i Żydów. Dzięki topograficznej dokładności i fotograficznej drobiazgowości pisarza, poznajemy klimat tego miejsca: kamienice, uliczki, sklepiki i cukiernie, fabryki; miasto z jego kolorami, zapachami i muzyką. Z równie dużą pieczołowitością pisarz uchwycił obraz mieszkańców oraz ich mentalność. Artyści, lekarze, przemysłowcy, sklepikarze, rolnicy; różne postawy życiowe, rozmaite szczeble statusu społecznego; uczucia, sympatie i antypatie, zdrady, poglądy polityczne i religijne – prawdziwa mozaika i misternie utkana sieć ludzkich powiązań.
Akt drugi: okupacja. Najpierw niewyraźne, prawie nierealnie w letnim skwarze sygnały, jakiś pojedynczy zamach bombowy. Oficjalne wypowiedzenie wojny i wybuch paniki, pośpieszne pakowanie majątku, masowe ucieczki…a potem opis grozy, której nie potrafią zrozumieć nawet uczeni w piśmie. W tej części autor wystawia wrażliwość czytelnika na najcięższe próby, lektura sprawia niemal fizyczny ból. Kolejne strony przerzuca się z największym samozaparciem. Spotkałam zarzuty, że z tego powodu książkę źle się czyta, ale czy może być inaczej? Czy Picasso namalował „Guernicę”, Polański nakręcił „Pianistę”, a Spielberg „Listę Schindlera”, by widzowi łatwo się oglądało?
Akt trzeci: wyzwolenie, przedstawione bez znanego z literatury i filmów „hurraoptymizmu”. Koniec wojny w oczach Kobierskiego nie przynosi ulgi, nie kończy exodusu Żydów. Odsłania kolejny dramat społeczeństwa polskiego, które po odejściu faszystów, musi poradzić sobie z terrorem wschodnich wyzwolicieli. Narodziny komunizmu, wywłaszczenie, antysemityzm, walki w podziemiu, przesłuchania i egzekucje…
"Ziemia Nod" to napisana z epickim rozmachem epopeja narodowa, portret Polaków pokazany bez eufemizmów, bez znieczulenia, ale też i bez patosu. Książka bolesna, ale na swój sposób oczyszczająca. Pokazuje martyrologię narodu, ale też podkreśla właściwą skalę tego problemu. Cierpieliśmy podczas wojny, ale nie jako naród jedyny. Polakom przyszło się mierzyć z kolejnymi dramatami, ale też spełniliśmy niepochlebną rolę w exodusie Żydów.
Warto przeczytać, to ważna książka. Biorąc ją jednak do ręki, nie zapomnij nawet przez chwilę, że wstąpisz do krainy przeklętej i zapomnianej przez Boga. Każdy tutaj będzie poddany najgorszym próbom. Człowiek jest listkiem miotanym na wietrze. Może szarpać się i walczyć, ale i tak zostanie wciągnięty z impetem pod koła rozpędzonej historii. Musisz się liczyć z tym, że podobnie jak w „Boskiej komedii” Dantego, odwiedzisz wszystkie kręgi piekieł. Nie licz na Opatrzność, ani na taryfę ulgową. Jeżeli się tu zabłąkałeś, musisz ponieść konsekwencje. Taki los, Kainie. Witaj w Ziemi Nod.
http://ksiazkioli.blogspot.com/2013/04/ziemia-nod-radosaw-kobierski.html
„Ziemia Nod” to książka polskiego prozaika, poety i krytyka literackiego, Radosława Kobierskiego. Jest to trzecia powieść w jego dorobku, a zarazem utwór, który odbił się dosyć szerokim echem. Autor został uhonorowany nagrodą „Gwarancja Kultury” 2011, był nominowany do Literackiej Nagrody Europy Środkowej Angelus 2011, oraz otarł się o Nike. Ziemia Nod, to kraina na wschód...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to