-
ArtykułyŚladami autorów, czyli książki o miejscach, które odwiedzali i opisywali twórcyAnna Sierant8
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 14 czerwca 2024LubimyCzytać441
-
ArtykułyZnamy laureatki Women’s Prize for Fiction i wręczonej po raz pierwszy Women’s Prize for Non-FictionAnna Sierant14
-
ArtykułyZapraszamy na live z Małgorzatą i Michałem Kuźmińskimi! Zadaj autorom pytanie i wygraj książkę!LubimyCzytać6
Biblioteczka
2017-04-23
2017-01-29
Książka reklamowana jako „prawdziwa Gra o Tron” i napisana w stylu Georga R.R. Martina.
Cóż, jeśli spodziewacie się opowieści ociekającej seksem i przemocą oraz dość szczegółowymi opisami tortur, to się przeliczycie.
Ale jeżeli w „Grze o Tron” fascynuje Was właśnie... gra o tron, to znajdziecie to czego szukacie!
Sławomir Leśniewski to historyk, który zna się na rzeczy, a dodatkowo umie tę wiedzę przekazać w sposób szalenie przyjazny dla czytelnika.
W przeciwieństwie do autorów, którzy z dowolnego tematu (łącznie np. z historią ”pań swawolnych” oraz innych postaci półświatka w średniowiecznym Paryżu) potrafią zrobić niestrawialnego" gniota. Wiem co piszę, ale tytułu Wam nie podam, bo nie mam ochoty na proces o zniesławienie. Kto ma niejakie pojęcie o książkach historycznych dotyczących tamtego okresu bez pudła zidentyfikuje autora i tytuł tego „arcydzieła”.
W "Potopie" S. Leśniewskiego nie ma postaci nieskazitelnych w starym, dobrym Sienkiewiczowskim stylu.
Pomijając dobór pewnych wydarzeń pod złożoną tezę („Janusz Radziwiłł wielkim zdrajcą był”), „serc pokrzepiacz” zapomniał jakoś dziwnie, że w obozie księcia Janusza w tym czasie było mnóstwo braci szlacheckiej z niejakim starostą jaworowskim Janem Sobieskim, któremu do imienia 21 maja 1674 dorzucono numerek 3.
Co więcej, zachowanie hetmana wielkiego litewskiego można usprawiedliwić dbałością o losy Litwy.
Po utracie Wilna i braku obiecanej pomocy ze strony króla poszukiwał dowolnej opcji, aby ograniczyć straty płynące z wojny, której dostępnymi siłami i środkami nie był w stanie nawet przegrać w taki sposób, aby uzyskać pokój lub rozejm na akceptowalnych warunkach.
Jan II Kazimierz Waza był trzecim z rzędu królem elekcyjnym z rodu Wazów. I do tej pory trudno jest ocenić, który z nich: Zygmunt III Waza, Władysław IV Waza czy Jan Kazimierz był dla Polski większym nieszczęściem. Zygmunt III zablokował objęcie przez Władysława IV tronu moskiewskiego, bo sam chciał zostać królem. Pożądanie przez Władysława IV korony szwedzkiej, o którą spór toczył już jego ojciec, było wyrazem ambicji czysto osobistej, która nie była zgodna z interesem Rzeczpospolitej, a nawet wręcz przeciwnie.
Sam Jan Kazimierz był władcą marnym, skonfliktowanym z magnaterią i szlachtą. I choć szanse na objęcie tronu w Sztokholmie miał takie, jak bałwan w piekle, to tytułu króla Szwecji z uporem maniaka używał.
Doprowadziło to do skorzystania z tegoż casus belli przez Szwedów mających świadomość trudnej sytuacji Polski (wojna z Moskwą i buntami kozackimi). Nie bez wpływu były też namowy Hieronima Radziejowskiego, którego żoną interesował się sam Jego Wysokość, a i ona nie była mu niechętna.
Król był do tego stopnia „kochany” przez poddanych, że szlachta wielkopolska pod Ujściem doszła do wniosku, że w sytuacji, kiedy do dwóch wojen dochodzi trzecia i to z przeciwnikiem budzącym uzasadniony respekt lepiej jest zamienić nieudolnego Wazę na Wazę wojownika, który powinien poradzić sobie z dwoma pozostałymi wrogami.
Do podobnego wniosku doszedł też wymieniony już wcześniej książę Janusz Radziwiłł.
Co ciekawe, nad tym samym zastanawiali się również.... Paweł Sapieha i kasztelan kijowski Stefan Czarniecki.
Jednak włączenie się do gry Tatarów i groźba grabieży majątków, a także w przypadku Czarnieckiego możliwość „nachapania się" na boku (bo pieniądze przeznaczone na obronę Krakowa zniknęły na ten przykład w iście magicznych okolicznościach) utrzymały ich w obozie Jana Kazimierza.
“Ioannes Casimirus Rex” znany był bardziej jako “Initium Calamitatis Regni” (początek nieszczęść królestwa) a jego legendarne zdolności do zniechęcania wszystkich do siebie kosztowały Rzeczpospolitą ok. 30% populacji. Liczba obywateli spadła 11 mln. do 6–7 mln, kraj z głównego eksportera żywności stał się krajem, w którym w niektórych latach panował głód.
Wartości zrabowanych dóbr nie da się oszacować, ale na przykład z samego zamku Lubomirskich w Wiśniczu wywieziono 150 wozów. Warszawa została rozgrabiona do cna.
Śluby lwowskie, w których JK Mość oddał Rzeczpospolitą pod opiekę Matki Bożej, nazywając ją Królową Korony Polskiej i obiecał, że poprawi sytuację chłopów i mieszczan, gdy tylko kraj zostanie uwolniony spod okupacji, nigdy nie zostały dotrzymane.
Sytuacja ani jednych, ani drugich się nie poprawiła, ale za to skończyła się (ku uciesze kleru katolickiego) tolerancja religijna. Ofiarami rzezi i prześladowań stali się „heretycy” czyli protestanci, w tym Bracia Polscy. Tylko innowiercy zostali ukarani za zdradę Ojczyzny. Pozostali wielcy zdrajcy, którzy nie umarli przed zakończeniem wojny tacy jak Janusz Radziwiłł czy Krzysztof Opaliński cieszyli się dobrym zdrowiem i majątkiem. Bogusław Radziwiłł, choć protestant, kary żadnej nie poniósł.
Osobnik ten, postać, nawet jak na tamte czasy wyjątkowo paskudna, miał czelność zgłosić swoją kandydaturę na.... która Polski podczas elekcji.
Arcyzdrajcę Hieronima Radziejowskiego po powrocie ze szwedzkiego więzienia (gdzie trafił, gdy był już zbędny) mianowano wielkim posłem do Turcji.
Odnośnie skutków „opieki po zawierzeniu” i w porównaniu z tymi, co nie ”zawierzali" - Szwedzi zarobili całkiem nieźle, Prusy uzyskały niezależność od Korony, Moskwa weszła do „pierwszej ligi” państw europejskich i odebrała rynki zbytu Rzeczpospolitej.
Rzeczpospolita utraciła 4 mln obywateli, eksport zboża zmniejszył się o 60%, arianie, wśród których nie brakowało ludzi światłych i znakomitych rzemieślników - wyjechali lub zostali wymordowani.
Do czasu definitywnego upadku Rzeczpospolitej podczas zaborów nie odrobiono tych strat.
O czasach późniejszych czyli rozbiorach, obu wojnach światowych i czasach „realnego socjalizmu” nie wspomnę.
Może czasami warto zastanowić się nad wyborami. Czy oczekujemy na załatwienie naszych spraw za pośrednictwem lub sprawstwem „protektorów” w świecie niematerialnym czy tak zwyczajnie, bez magii, różnego typu szamanów wybieramy do sprawowania władzy ludzi, którzy po pierwsze mają po temu kwalifikacje a po drugie są polskimi patriotami i nie mają zewnętrznych ośrodków decyzyjnych – obojętnie w Moskwie, Brukseli czy Watykanie.
Książka reklamowana jako „prawdziwa Gra o Tron” i napisana w stylu Georga R.R. Martina.
Cóż, jeśli spodziewacie się opowieści ociekającej seksem i przemocą oraz dość szczegółowymi opisami tortur, to się przeliczycie.
Ale jeżeli w „Grze o Tron” fascynuje Was właśnie... gra o tron, to znajdziecie to czego szukacie!
Sławomir Leśniewski to historyk, który zna się na rzeczy, a...
2017-01-14
Znany Wam już z dwóch wcześniejszych części trylogii Philipa Rotha pisarz Nathan Zuckerman rozpoczyna kolejną opowieść w roku 1998. To czas „afery rozporkowej” Billa Clintona, kiedy (jak określił to narrator tej historii) w Ameryce zatriumfowała, po raz kolejny zresztą „świętoszkowatość”. Ja na użytek własny tę przypadłość nazywam hipokryzją. Nie jest ona, niestety, przypadłością występującą tylko okresowo i wyłącznie w USA. Z własnego podwórka znamy wielkich specjalistów od moralności, patriotyzmu i „przyzwoitego prowadzenia się". To, że cześć z tych apologetów cnót wszelakich samemu jest na przykład rozwodnikami czy osobnikami maltretującymi rodzinę w zapale iście inkwizytorskim jakoś umyka nie tylko im samym, ale i gawiedzi, która też ma sporo za uszami. Jednak z wielką przyjemnością i wypiekami na twarzy, jak to z gawiedzią i motłochem bywa, śledzą publiczne smaganie przeciwników politycznych swoich idoli. A później – sami wynajdują własne ofiary. W takiej właśnie sytuacji znalazł się szanowany profesor filologii klasycznej Coleman „Silky” Silk. Co spowodowało problemy wiekowego już profesora? Otóż, w szóstym tygodniu semestru, wyczytując nazwiska dwojga studentów, którzy do tej pory nie zaszczycili go obecnością na swoich zajęciach wygłosił następującą kwestię:
”Czy ktoś z państwa zna te osoby? Czy to żywi ludzie, czy może zmory?”
Okazało się że lokalni „sprawiedliwi i prawi” doszukali się w tej wypowiedzi.... rasizmu. Dlaczego? Ano dlatego, że w jakimś słowniku słowo „zmora” oprócz klasycznego znaczenia miało znaczenie drugie. Było to „pogardliwe określenie Murzyna”. Profesor Silk pełnił przez kilka lat rolę dziekana i wprowadził pewne zmiany, które nie przysporzyły mu nadmiaru przyjaciół. Wręcz przeciwnie - uczelnianych „leśnych dziadków” doprowadziły do furii. Zaczął bowiem od nich wymagać.... publikacji naukowych w innym periodyku niż lokalne „Athena Notes”(sponsorowane zresztą przez jakiegoś krewnego czy znajomego królika), których wartość naukowa była żadna. Sprowadził sporo „młodej krwi” dzięki czemu uczelnia zaczęła przypominać co nieco ośrodek uniwersytecki, a nie kółko wzajemnej adoracji.
Między innymi za jego rządów rozpoczął pracę jako wykładowca, pierwszy czarny doktor. Było on pierwszym Murzynem, który w tej szacownej placówce pełnił inna rolę niż sprzątacza czy woźnego. Ale nawet on nie wsparł swojego mentora. Po raz kolejny pojawi się zapewne pytanie „dlaczego?” Dlatego, że dzięki temu czarni aktywiści mogli ugrać coś więcej dla siebie. Zwiększenie ilościowe czarnej kadry dydaktycznej itp. Profesor Silk, jako osoba pryncypialna złożył rezygnację, nie idąc na układ, że wystarczy, że..... przeprosi studentów za swoje słowa. Uznał, że jeżeli nie daje się wiary jego słowom, to nie widzi dla siebie miejsca na tej uczelni. Cała ta sytuacja doprowadziła (w opinii Colemana) do śmierci jego żony. Po odejściu z uczelni całkowicie odciął się od swej profesorskiej przeszłości. A dzięki wynalazkowi , który z siedemdziesięciolatka robi młodzieniaszka, czyli viagry przypomniał sobie stare dzieje, kiedy był wielkim miłośnikiem (i konsumentem) uroków płci niewieściej. Związał się z 34-letnią niepiśmienną sprzątaczką, którą poznał jeszcze na uczelni. Ze swoich problemów i sekretów zwierzył się swemu sąsiadowi – Nathanowi.
Przez splot zdarzeń, o których nie będę tutaj pisał z oczywistych względów Nathan Zuckerman poznaje historię życia „Silky”ego”. A to co odkrył dowodzi bez jakichkolwiek wątpliwości, że wypowiedź Colemana nie była rasistowska.
W mojej ocenie "Ludzka skaza" to najlepsza część trylogii amerykańskiej Rotha.
Znany Wam już z dwóch wcześniejszych części trylogii Philipa Rotha pisarz Nathan Zuckerman rozpoczyna kolejną opowieść w roku 1998. To czas „afery rozporkowej” Billa Clintona, kiedy (jak określił to narrator tej historii) w Ameryce zatriumfowała, po raz kolejny zresztą „świętoszkowatość”. Ja na użytek własny tę przypadłość nazywam hipokryzją. Nie jest ona, niestety,...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2016-12-24
Autor jest profesjonalnym trenerem zarządzania projektami IT w oparciu o metody „zwinne” na których bazują najbardziej efektywne na rynku firmy zajmujące się pisaniem oprogramowania.
Ale zanim ci, którzy nie są członkami zespołów projektowych w branży IT, programistami, developerami takich systemów bądź ich testerami powiedzą „a na cholerę mi to?” poproszę o jeszcze chwilkę cierpliwości.
Sam nie mam za dużo wspólnego z tym obszarem biznesu, a moje relacje z działem IT wiążą się z kontaktem z HelpDeskami wszelkiego gatunku i maści, gdzie po zgłoszeniu problemu w 99,5% przypadków słyszę, „a to dziwne, bo u mnie działa”.
Jednak po pierwsze- warto poznać język wroga:-)
Po drugie – owszem, jest to metoda zarządzania stosowana przy projektach związanych z oprogramowaniem, ale przecież nie wzięła się z niczego. Dlatego warto prześledzić metody jakie doprowadziły do powstania Manifestu AGILE, a także zapoznać z systemami zarządzania przydatnymi w innych branżach. Całkiem sporo informacji, jakie znajdziecie w tej książce możecie znać z własnej praktyki w bardzo odległych od programowania działach przemysłu. Bo Lean Management, TQM czy Kanban spotkałem w wielu przedsiębiorstwach w których do tej pory pracowałem.
Krystian Kaczor przedstawił tę problematykę oraz właściwe, praktyczne zastosowanie tych systemów w sposób wyjątkowo przystępny dla przeciętnego zjadacza chleba, co bardzo mu się ceni :-)
Po trzecie – nigdy nie wiecie, czy nie przyjdzie Wam wdrażać jakiegoś oprogramowania w miejscu, gdzie pracujecie i wtedy warto wiedzieć, jak „ajtiki” odprawiają te swoje gusła, produkując to, z czym później przyjdzie Wam się zmierzyć jako użytkownikowi.
Da Wam to szansę ingerencji w odpowiednim momencie, żeby to, co Wam wyprodukują miało jakiekolwiek realne zastosowanie w Waszej pracy.
Ważnym aspektem tego poradnika jest fakt, że Autor jest Polakiem, pracującym w naszych, krajowych realiach i nie podaje przykładów z krajów z zupełnie innym kodem kulturowym.
Jedynymi elementami pochodzącymi bezpośrednio ze Stanów Zjednoczonych, które wprowadził są.... znane chyba wszystkim pracującym w koncernach przygody Dilberta, Wally”ego, Rogatowłosego, Catberta z komiksów i książek Scotta Adamsa. Choć w moim przypadku znam z autopsji kilku Rogatowłosych, Catbertów i Wally”ch.
Wy pewnie też, bo w rzadko której korpo nie znajdują się na tablicach korkowych poszczególne z przygód Dilberta.
Dlatego, jeżeli macie cokolwiek wspólnego z zarządzaniem, zarządzaniem projektami czy pracujecie w firmach IT – książka ze wszech miar godna polecenia.
Autor jest profesjonalnym trenerem zarządzania projektami IT w oparciu o metody „zwinne” na których bazują najbardziej efektywne na rynku firmy zajmujące się pisaniem oprogramowania.
Ale zanim ci, którzy nie są członkami zespołów projektowych w branży IT, programistami, developerami takich systemów bądź ich testerami powiedzą „a na cholerę mi to?” poproszę o jeszcze chwilkę...
2015-07-25
Gdy zobaczyłem tytuł - „Łzy księżniczki. Moje życie w najbogatszym i najbardziej opresyjnym królestwie świata”, pomyślałem sobie złośliwie, że gdyby się szacowna księżniczka wybrała do Afganistanu, Mali czy kraju chyba dla żartu nazwanego Demokratyczną Republiką Konga, to może by zmieniła zdanie na temat opresyjności państwa.
Jednak po zastanowieniu doszedłem do wniosku, że może mieć rację, bo wyżej wymienione kraje to nie są monarchie tylko (znowu żarcik) - „republiki”, a na tle pozostałych monarchii, Arabia Saudyjska faktycznie jest dość restrykcyjna w stosunku do swoich obywateli.
Okładka w połączeniu z tytułem wskazywać może na kolejną łzawą historyjkę pokroju „jestem bogata, ale pieniądze szczęścia nie dają”. W tym miejscu moja wrodzona złośliwość nakazuje mi dodać „– dopiero zakupy" – jak to swego czasu genialnie spuentowała Merlin Monroe.
Nie pasowało mi tylko jedno - mianowicie to, kto tę książkę wydał.
Tak jak napisałem powyżej, "Znak" jest zbyt znamienitym wydawnictwem, żeby zdecydować się na firmowanie trzeciorzędnej literatury
I dlatego „z pewną nieśmiałością” sięgnąłem po lekturę.
Pierwsze zaskoczenie - jest to czwarty tom opowieści o Arabii Saudyjskiej widzianej oczyma wnuczki saudyjskiego króla i żony wpływowego księcia krwi z niejakimi widokami (aczkolwiek mocno iluzorycznymi) na objęcie saudyjskiego tronu.
Księżniczka Sułtana nie jest rozkapryszoną, zbuntowaną nastolatką, tylko kobietą w kwiecie wieku.
Ma syna, dwie córki oraz troje wnucząt. Wnuki niech Was nie zmylą - Sułtana wcześnie wyszła za mąż, a podobnie postąpił jej syn i jedna z córek, więc wszystko wskazuje na to, że jesteśmy z księżniczką równolatkami :-D
Opowieść, a właściwie kilka opowieści nie dotyczy smakowitych ploteczek z królewskiego dworu, choć i takie tam znajdziecie, ale kwestii znacznie poważniejszy m.in. przemian społecznych, dotyczących szczególnie sytuacji kobiet w Królestwie Saudów.
Podczas pobytu w Arabii Saudyjskiej miałem przyjemność spotkać kilku przedstawicieli rodów książęcych, ale z osobą tak wysoko urodzoną nie miałem okazji rozmawiać.
Dlatego byłem niezmiernie ciekaw, czy tematyka poruszana w książce to tylko przejaw rozkapryszenia i egzaltacji pani pokroju Izabelli Łęckiej z „Lalki” Prusa, czy jest w tym coś więcej.
Jest w tym coś duuużo większego.
Swoimi działaniami księżniczka Sułtana wielokrotnie wywoływała niezadowolenie konserwatystów. Ponosiła osobiste ryzyko, ale narażała też dobre imię swojego męża - księcia Karima oraz syna i córek. W obyczajowości arabskiej członkowie rodziny ponoszą współodpowiedzialność za niestosowne zachowanie innych członków rodziny.
Lektura ukaże Wam znaczące różnice w mentalności Euro-amerykanów i Arabów, a w szczególności Saudyjczyków z rodziny panującej.
Księżniczka nie szczędzi złośliwości „tym, którzy uważają, że Allach mówi tylko do nich” będąc jednocześnie bardzo pobożną i prawowierną sunnitką.
Jej dwie ukochane córki mają diametralnie różne charaktery, wywołując u rodziców, a szczególnie u księcia Karima chęć ucieczki z domu jak najdalej od swoich pociech bez podawania nowego adresu oraz numerów telefonów.
Poznacie świat, który ja widziałem na własne oczy, ale pewne rzeczy zrozumiałem dopiero po przeczytaniu tej powieści.
Pozycja ta przypadnie do gustu zarówno miłośnikom Arabii Saudyjskiej jak i – paradoksalnie – jej przeciwnikom.
Księżniczka Sułtana kocha swój kraj, ale nie robi tego bezkrytycznie.
Widzi jego wady i bardzo odważnie i często bardzo kategorycznie je ocenia.
Jednocześnie macie szansę lepiej poznać i zrozumieć sposób myślenia Saudyjczyków.
Pozwolę sobie opisać jedną ze scen.
Otóż w pałacu Sułtany odbywa się spotkanie kobiet - przyjaciółek księżniczki zajmujących się „feminizacją” stosunków w Arabii Saudyjskiej.
Z racji swoich poglądów i obserwacji poczynionych w Europie Maha - starsza córka księżniczki Sułtany ma być cennym uczestnikiem wspomnianego spotkania. Przychodzi jednak ubrana jak Europejka - w krótkich szortach i luźnej bluzce.
I co ? Ano Sułtanę, kochającą bezwarunkową miłością wszystkie swoje dzieci i będącą zarazem kwintesencją liberalizmu trafia jasny szlag przez mocno niestosowny strój Mahy.
„No tak, to możesz chodzić w Europie, ale jak przyjeżdżasz do domu to szanuj nasze zasady” - mówi Sułtana do swojej córki
Dlatego uważam, że jeżeli chcecie lepiej zrozumieć Arabię Saudyjską, szybkość zmian jakie w niej zachodzą, a także poznać ciemną stronę kraju gdzie nawet prominentny członek rodziny królewskiej nie może bezpośrednio pomóc osobie oskarżonej o….. czary powinniście „Łzy księżniczki” koniecznie przeczytać.
Ciekawostki z życia Polaków w Arabii Saudyjskiej opisujemy na blogu
www.arabiasaudyjska-ksa.blogspot.com
Gdy zobaczyłem tytuł - „Łzy księżniczki. Moje życie w najbogatszym i najbardziej opresyjnym królestwie świata”, pomyślałem sobie złośliwie, że gdyby się szacowna księżniczka wybrała do Afganistanu, Mali czy kraju chyba dla żartu nazwanego Demokratyczną Republiką Konga, to może by zmieniła zdanie na temat opresyjności państwa.
Jednak po zastanowieniu doszedłem do wniosku, że...
2016-11-29
Do raka mam podejście.... emocjonalne. Na raka chorowała i zmarła moja Mama. Wiele moich koleżanek poznałam na forum dla kobiet z rakiem piersi i są to kontakty bardzo, bardzo serdeczne.
To wszystko spowodowało, że musiałam przeczytać książkę Anny Rogulskiej. Zresztą nie jest to pierwsza książka doktor Rogulskiej z którą mam styczność. Na blogu "To czytają Saudyjskie Wielbłądy" znajdziecie m.in. recenzję publikacji adresowanej dla kobiet w ciąży "Jedz dla dwojga, nie za dwoje".
"Dieta kontra rak" mimo niewielkich rozmiarów (256 stron) stanowi rzetelnie opracowane kompendium podstawowej wiedzy na temat żywienia w najczęściej występujących chorobach onkologicznych oraz w trakcie chemioterapii, radioterapii i leczenia chirurgicznego.
Jest też niezwykle cenną publikacją dla wszystkich, którzy chcą świadomie zadbać o własne zdrowie, wprowadzając do swojego codziennego menu produkty mające działanie antynowotworowe.
W poszczególnych rozdziałach dr Roguska omawia najistotniejsze zagadnienia dotyczące prawidłowego doboru i przechowywania artykułów spożywczych. Szczegółowo przedstawia zasady żywienia podczas leczenia onkologicznego w tym niezbędne dla prawidłowego funkcjonowania organizmu witaminy i minerały oraz 12 najważniejszych grup produktów potrzebnych do stworzenia dobrze zbilansowanego menu.
Odrębne rozdziały zostały poświęcone m.in. znaczeniu probiotyków, prebiotyków i synbiotyków podczas leczenia onkologicznego i w profilaktyce nowotworowej oraz dietom w przypadku nietolerancji laktozy i glutenu.
Czytelnicy znajdą również wiele istotnych wskazówek dotyczących radzenia sobie z niepożądanymi działaniami leczenia onkologicznego (nudności, zaparcia, suchość i ból jamy ustnej i gardła) na które cierpi wielu chorych.
Całość uzupełniają przepisy umożliwiające przygotowanie pełnowartościowych posiłków oraz propozycje jadłospisu w różnych chorobach onkologicznych.
Książka Anny Rogulskiej ułatwi osobom nie korzystającym z konsultacji u dietetyka stworzenie zdrowych, w pełni zbilansowanych i lekkostrawnych posiłków tak ważnych podczas walki z chorobą.
Do raka mam podejście.... emocjonalne. Na raka chorowała i zmarła moja Mama. Wiele moich koleżanek poznałam na forum dla kobiet z rakiem piersi i są to kontakty bardzo, bardzo serdeczne.
To wszystko spowodowało, że musiałam przeczytać książkę Anny Rogulskiej. Zresztą nie jest to pierwsza książka doktor Rogulskiej z którą mam styczność. Na blogu "To czytają Saudyjskie...
2016-11-13
Na początek kilka informacji czym jest owo PMO. To angielski akronim od słów Project Management Office czyli Biuro Zarządzania Projektem (lub portfelem projektów).
Definicji PMO jest mniej więcej tyle, ilu topowych ekspertów w tej dziedzinie. Wynika to z faktu, że żaden szanujący się badacz nie może funkcjonować bez określenia i sformułowanie własnej, unikalnej teorii, nazewnictwa oraz wykładni tego czym się zajmuje jako branżowy autorytet.
Poniżej wybrane przez Ciotkę Wiki definicje biura projektów razem z nazwiskami twórców:
„Biuro projektów oznacza często diametralnie różne rzeczy dla różnych ludzi w organizacji. Jednego wszyscy są pewni, że jest to coś, co ma poprawić ogólny bałagan związany z zarządzaniem projektami.” [W. Casey i W. Peck]
"Biuro projektów to „scentralizowana organizacja poświęcona doskonaleniu praktyk i rezultatów zarządzania projektami” [ G. Kendal i S. Rollins]
„Biuro projektów ma za zadanie utrzymanie całego kapitału intelektualnego związanego z zarządzaniem projektami oraz aktywnie wspierać planowanie strategiczne przedsiębiorstwa” [H. Kerzner]
"Biuro projektów jest stałą komórką w organizacji, której zadaniem jest zachowanie ciągłości w środowisku realizacji ograniczonych w czasie projektów oraz wsparcie zarządzania projektami z punktu widzenia organizacji jako całości poprzez m.in.: koordynację projektów w portfelu, zapewnienie sprawnego obiegu informacji, doskonalenie i rozwój pracowników i kierowników oraz zarządzanie wiedzą projektową" [P. Wyrozębski].
Jak widzicie, już samego od początku łatwo nie jest :-)
Do tego dochodzą trzy standardy zarządzania projektami czyli PMBOK, IPMA i PRINCE2.
Wszystkie mają wiele poziomów wtajemniczenia oraz certyfikację potwierdzającą poziom wiedzy osobnika mającego pracować w PMO na stanowiskach od prostego wyrobnika do głównego kierownika.
Egzamin na stopień najwyższy w Project Management Institute czyli certyfikat PMP (Project Management Professional) trwa, bagatela, cztery godziny i składa się z 200 pytań.
Więc to nie przelewki, aby takowym specjalistą zostać.
Jest tylko jedno "ale" - Harvey A. Levine guru w tej branży, były prezes Project Management Institute.... wypisał się z tej organizacji.
Dlaczego?
Ano dlatego, że działalność Instytutu zaczęła się koncentrować na prowadzeniu szkoleń i certyfikacji (za baaardzo godne pieniądze) zapominając po co to robi (oprócz zarabiania kasy na powyższej działalności, rzecz jasna), a nie taki cel przyświecał tej organizacji u jej zarania.
Project Management Institut miał wskazywać trendy, dobre praktyki służące działaniu biur projektowych w strukturach biznesowych, ale z upływem czasu stał się instytucją nastawioną głównie na działalność czysto komercyjną.
I o tym jest pokrótce ta książka. Jak prowadzić w sposób nakierowany na potrzeby firmy macierzystej projekty. Jak nimi we właściwy sposób zarządzać, co zrobić, żeby PMO nie służyło jedynie samemu sobie, a przynosiło korzyści organizacji.
Żeby przekazać to co sam z książki zrozumiałem, podam Wam przykład, który nasunął mi się po lekturze tego interesującego podręcznika.
Zajmijmy się sztukami walki. Są różne szkoły, wywodzące się z różnych kręgów kulturowych i filozofii, posiadające zewnętrzne oznaki (stopnie) zaawansowania poszczególnych zawodników.
Część z nich to szkoły zajmujące się perfekcją ruchów, dokładnością wykonania technik i adepci ćwiczą tam z dużym zapałem np. kata w karate shotokan czy kyokushin (oczywiście jest również praktyczne, bojowe karate w obu tych szkołach, ale niech trenowanie tylko form posłuży jako przykład)
Inne, takie jak na przykład sambo, Sistiema czy krav maga nie specjalnie przejmują się pięknem wykonania, kładąc główny nacisk na skuteczność działania. To nie jest mongolski balet, tylko sposób efektywnego potraktowania odmownie atakującego nas przeciwnika.
W odniesieniu do PMO – są różne standardy kształcenia i certyfikacji oraz różny poziom ich zaawansowania. Jednak część stała się takimi pokazami kata, które w zetknięciu z realnym światem biznesu giną jak przysłowiowa Andzia w pokrzywach. Inne – to twardzi uliczni wojownicy, którzy ćwiczą w konkretnym celu – zrealizować postawione przed biurem zadania projektowe. Nie zajmują się autopromocją, tylko osiąganiem celów.
I o takich PMO jest w tej książce mowa. Dla każdego, kto już się tą problematyką para lub dopiero ma zamiar zajmować się projektami – lektura obowiązkowa i trudna do przecenienia.
Na początek kilka informacji czym jest owo PMO. To angielski akronim od słów Project Management Office czyli Biuro Zarządzania Projektem (lub portfelem projektów).
Definicji PMO jest mniej więcej tyle, ilu topowych ekspertów w tej dziedzinie. Wynika to z faktu, że żaden szanujący się badacz nie może funkcjonować bez określenia i sformułowanie własnej, unikalnej teorii,...
2016-08-18
Wiecie, że w Rogu Afryki (terytoria Erytrei, Dżibuti, Etiopii oraz Somalii) na terenach spornych pomiędzy tymi dwoma ostatnimi państwami działa, nieprzerwanie od… 40 lat, Narodowy Front Wyzwolenia Ogadenu ?
Nie wiecie?
No wstyd nie widzieć :-D
Pewnie nikt by się tym nie interesował przez kolejne 40 lat, gdyby nie to, że na tych terenach odkryto… ropę naftową.
A tę, jak wiecie, natychmiast trzeba "wyzwolić".
Sporne terytorium należy do Etiopii, o jego przyłączenie do Somalii walczy Front Wyzwolenia Zachodniej Somalii (w latach 1974-1984 nosił nazwę Narodowego Frontu Wyzwolenia Ogadenu) i właśnie na terenach Ogadenu organizacja ta prowadzi działania przeciwko wojskom rządowym.
Jakiś czas temu, bo w roku 2011 pojawiła się w szwedzkich mediach informacja, że w wydobycie ropy naftowej na tym spornym terytorium zaangażowana jest (poprzez swoją spółkę zależną - Africa Oil) szwedzka firma Lundin Petroleum.
Smaczku dodają dwie informacje – że armia rządowa dokonuje masakr ludności cywilnej w celu zabezpieczenia interesów przedsiębiorstw wydobywczych. Druga ciekawostka – w zarządzie firmy zasiadał Carl Bildt – ówczesny Minister Spraw Zagranicznych Rządu Królestwa Szwecji. Firma natomiast przedstawia się jako dobroczyńca miejscowej ludności: wierci studnie, buduje drogi, a ropę to tak tylko przy okazji wydobywa :-D
To skłania dwóch szwedzkich freelancerów – dziennikarza Martina Schibbye i fotografa Johana Persona do wyprawy do Ogadenu w celu zweryfikowania danych na miejscu.
Jednak sposób organizacji tego przedsięwzięcia ma daleko idące konsekwencje dla ich dalszych losów. Otóż, chcą przekroczyć granicę somalijsko-etiopską nielegalnie. W dodatku w asyście bojowników Narodowego Frontu Wyzwolenia Ogadenu uznanego przez rząd w Addis Abebie za organizację terrorystyczną. Wyjeżdżają najpierw do Kenii. Tam w mieście Dadaab, gdzie mieści się największy obóz dla uchodźców przeprowadzają wywiady z uciekinierami z interesujących ich terenów.
Uchodźcy potwierdzają wersję o terrorze, jakiego dopuszczają się wojska rządowe, ale ma to miejsce w innych rejonach Ogadenu, niż te, na których pracują ludzie z Africa Oil.
„Nie ma ONLF (czyli Ogaden National Liberation Front) to nie ma wojska”
I w tym momencie włącza się naszym bohaterom tego typu wersja myślenia :
„… - Wygląda na to, że w sektorze Africa Oil jest dość spokojnie [Martin] – rzucam na próbę i patrzę w okno
-So what? To, że ich sektor leży w spokojniejszych stronach to zwalnia ich od odpowiedzialności? Powiedz mi jaki wielbłąd, jaki rebeliant czy etiopski żołnierz przejmuje się tymi granicami? Myślisz, że jak coś się dzieje 100, 200 km. dalej to nie mają z tym nic wspólnego? [Johan]
- Ale spotkaliśmy dziś ludzi, którzy mówią, że jest spokojnie i nie możemy oskarżać przedsiębiorstw, że chronią się przed atakami rebeliantów? [Martin]
- Właśnie, że możemy – oponuje Johan – Przecież tu nie chodzi o jakieś gwałty popełniane akurat w szwedzkim sektorze, czy o to, że Lundin pożera dzieci, bo nikt tak nie twierdzi – rzecz tylko w tym, że oni pogłębiają konflikt, kiedy próbują szukać nafty zanim nastąpi pokój. To tak trudno pojąć? Lundin robi burdel i nie ponosi za to żadnych konsekwencji. Ten region jest jak gniazdo os, śmierdzi strachem i krwią, co do tego wszyscy są chyba zgodni? Przecież to bzdura, żeby utrzymywać, że nie ponosi się odpowiedzialności za to, co dzieje się kawałek dalej. Spółka korzysta z tej samej infrastruktury co wojsko…”
Po tym tekście opadły mi ręce. To są podobno doświadczeni specjaliści od Afryki. Zarzuty, że w kraju afrykańskim ktoś „ …korzysta z tej samej infrastruktury co wojsko…” mnie powaliły.
A z jakiej ma korzystać?
Z wybudowanej przez rebeliantów (a nie, ci nie mają czasu na pierdoły), czy może wybudować nową, alternatywną ?
To już wzbudziło moją pewną nieufność w stosunku tych dwóch panów.
To już nie jest wyprawa, aby coś odkryć, ale ekspedycja mająca na celu znalezienie dowodów na założone z góry teorie o winie Africa Oil.
Kolejna kwestia – aby dostać się na terytorium Etiopii korzystają z usług partyzantów. OK, ale już zaczynają mi śmierdzieć dwie kolejne kwestie.
Otóż – do przyjaciół Etiopii i obecnego rządu tego kraju należą między innymi Izrael i Wielka Brytania.
Wiecie, gdzie znajduje się biuro ONLF, przez które Martin i Johan kontaktują się z tą organizacją?
W… Londynie. Coś tu jest nie tak. Jeżeli jest to kraj zaprzyjaźniony z Etiopią to co wstrzymuje brytyjskie służby przed zamknięciem tego przybytku w 15 minut zwłaszcza, że należy do organizacji uznanej przez rząd w Addis Abebie za terrorystyczną??? Druga rzecz – jak mawiał jeden z największych autorytetów w zakresie wojen Napoleon Bonaparte:
”Żeby prowadzić wojnę potrzeba trzech rzeczy: pieniędzy, pieniędzy i pieniędzy.”
A tutaj za pomoc w nielegalnym przedostaniu się do Etiopii organizacja prowadząca wojnę od - przypominam 40 lat - nie chce żadnej opłaty. Dalej - obiecuje nie ingerować w to, co napiszą obaj dziennikarze. To co to jest ? Partyzantka czy organizacja charytatywna?
Wracając do meritum – Martin i Johan po dwutygodniowym oczekiwaniu na przerzut do Etiopii przebywają na terenie Somalii. Tam, żeby uniknąć porwania zatrudniają lokalnych ochroniarzy. Z nudów robią zdjęcia. W tym jedno, które również będzie miało wpływ na to, co spotkało ich później.
Otóż – Johan zamienił się z chwilowo z ochroniarzem na „narzędzia pracy” – oddał mu swojego Canona, a sam wziął do ręki AK-47. I tą scenę uwiecznił Martin.
Po przekroczeniu granicy i przyłączeniu się do grupy rebeliantów przez kilka dni uciekają przed pościgiem armii rządowej. Zdradza ich jedno – ślady nietypowego w tym regionie obuwia. Wojsko etiopskie podąża ich śladem jak po sznurku. Podczas próby zatrzymania grupy, z którą podróżowali dochodzi do wymiany ognia pomiędzy lokalną, prorządową milicją a ONLF. Obaj dziennikarze odnoszą rany postrzałowe.
Zostają aresztowani i po krótkim czasie przekazani regularnej armii.
Trafiają do aresztu śledczego policji federalnej Maikewali, a później do więzienia federalnego Kality w Addis Abebie.
Postawiono im zarzuty przynależności do organizacji terrorystycznej, wspierania terrorystów i nielegalnego przekroczenie granicy.
Wtedy nasi bohaterowie poruszają niebo i ziemię, aby wydostać się na wolność.
Powiadamiają swoje „zabezpieczenie" w Szwecji, które błyskawicznie informuje o ich zatrzymaniu media oraz szwedzki MSZ.
I tutaj następuje fragment opowieści, który rozkłada mnie na łopatki.
Panowie zaczynają czuć się „więźniami sumienia” i uważają że jako dziennikarze „walczący o prawdę” nie podlegają normalnym procedurom. Uważają, że ich uwięzienie jest co najmniej niestosowne.
Podsumujmy - przekraczają nielegalnie granicę, zostają złapani w towarzystwie uzbrojonych bojowników z organizacji uznawanej za terrorystyczną. Mają zdjęcia, na których pozują z bronią w otoczeniu innych uzbrojonych ludzi. Nie wiem jak do Was, ale do mnie tłumaczenie, że na zdjęciu „to są ich somalijscy ochroniarze, a nie partyzanci", nie przemawia. Nie podejrzewam, aby ci ochroniarze nosili jakieś uniformy umożliwiające odróżnienie ich od terrorystów, a samo słowo osób które popełniły przestępstwa to lekko za mało. Owszem, prokurator dość swobodnie podchodził do materiału dowodowego, ale samo popełnienie czynów zabronionych na całym świecie nie podlegała dyskusji.
Argumentacja, że dziennikarze mają prawo… łamać prawo, jeżeli jest to podyktowane „stanem wyższej konieczności” jakoś nie przekonało Wysokiego Sądu.
Johan i Martin zostali skazani na 11 lat więzienia. Zarzuty przynależności do organizacji terrorystycznej zostały oddalone, wspierania grupy terrorystycznej i nielegalnego przekroczenie granicy – utrzymane.
Presja medialna na rząd etiopski dawała rezultat odwrotny do założonego.
Czy ktokolwiek z Was zna kraj, w którym nielegalne przekroczenie granicy w towarzystwie antyrządowej bojówki jest traktowane pobłażliwie, bo to przecież „panowie dziennikarze” raczyli złamać prawo.
I nie przemawia do mnie argument, przedstawiony przez jednego ze świadków obrony – Adriana Blomfielda [A.B] z „Daily Telegraph” :
„… [sędzia] - Czy był pan kiedyś aresztowany?
- [A.B] – złapało mnie kiedyś wojsko izraelskie, to było na terenie Izraela, po nielegalnym przejściu przez granicę razem z Hezbollahem.
[sędzia] – I co się wtedy stało?
[A.B] – W ciągu 40 min. izraelskie służby wywiadowcze potwierdziły, że jestem dziennikarzem i zostałem od razu wypuszczony…”
Jasne, w kraju w którym obowiązują szczególne przepisy bezpieczeństwa, z wojskową cenzurą prewencyjną prasy i innych mediów Pan Dziennikarz przekracza nielegalnie granicę w towarzystwie bojówki Hezbollahu a Aman czy Mossad weryfikuje jego dane w 40 min. I puszcza go wolno.
Już to widzę oczyma wyobraźni :-)
Pewnie jeszcze na pożegnanie wspólnie odśpiewali i odtańczyli „Hawa nagila”.
Zdecydowanie bardziej pomocne są działania dyplomatyczne szwedzkiego ambasadora, który nieformalnymi kanałami, kontaktuje się z placówkami dyplomatycznymi innych krajów.
Szwedzcy dziennikarze zarzucają premierowi Etiopii „upolitycznienie procesu” i „wydanie na nich wyroku przed procesem”.
Absolutnie nie zauważają pewnego curiosum: sami naciskają na szwedzkiego ambasadora, aby uczynił to samo i sugerują, że Unia Europejska powinna… zerwać wszelkie stosunki dyplomatyczne z Etiopią w celu wywarcia nacisku na rząd etiopski i ich uwolnienia. No kompletna paranoja.
Dodatkowo, żeby było zabawniej podczas wizyty w Addis Abebie z okazji World Economic Forum (przeciwko któremu oczywiście nasi bohaterowie protestują, bo więzieni są w tym kraju niezależni dziennikarze i opozycja) odwiedza ich w więzieniu… Minister Spraw Zagranicznych Szwecji, przeciwko któremu, między innymi, chcieli napisać artykuł.
Martin i Johan opisują swoją więzienną gehennę, jednak nie mają problemów, aby spotkać się z przedstawicielami swojego MSZ, a także z comiesięcznymi wizytami rodzin. Ciekaw jestem w którym kraju (pewnie poza Skandynawią) więźniowie skazani za tego typu przestępstwa mają takie przywileje.
Jeszcze jedna ciekawostka – kontrolę nad tym zakładem penitencjarnym sprawują… komitety złożone z osadzonych. Bywa tak, że na zmianie że jest 2 (słownie dwóch) klawiszy.
Może powinni Panowie Dziennikarze przeczytać co nieco na temat więzień w Ameryce Południowej, innych krajach Afryki lub aspirującej do Unii Europejskiej Turcji.
Oczywiście, że nie popieram rządów, które strzelają do swoich obywateli, wysiedlają ich czy zamykają opozycjonistów czy dziennikarzy w więzieniach.
Jednak czy relacje uciekinierów są rzetelne? Czy faktycznie nie mieli nic wspólnego z ONLF?
To, po lekturze innych książek o Afryce budzi moje wątpliwości.
Również okolica jest „ciekawa”. Była już bowiem wcześniej jedna, udana, próba oderwania prowincji od Etiopii. To tak sobie „poprawili” byt mieszkańcy tej prowincji że ho ho...
Piszę tutaj o Erytrei.
A co nam powie o tym kraju niezawodna Ciotka Wiki?
„…Jedyną legalną partią polityczną w Erytrei jest Ludowy Front na rzecz Demokracji i Sprawiedliwości, założony w 1970 roku. Od chwili uzyskania niepodległości w Erytrei nigdy nie odbyły się wybory na żadnym szczeblu władzy, co jest ewenementem na skalę światową (w innych państwach autorytarnych i totalitarnych przeprowadza się wybory pokazowe) […]W 2007 roku Erytrea została sklasyfikowana na ostatnim, 179. miejscu w rankingu organizacji obrony wolności prasy „Reporterzy bez Granic”, dotyczącego wolności mediów, a w 2016 roku ponownie na ostatnim, 180. Miejscu….”
I nie wiem dlaczego, ale nie uważam, że konsekwencje niepodległości Ogadenu miałyby być inne.
Szwedzcy dziennikarze zostali ułaskawieni po tytułowych 438 dniach, zamiast po 4015.
Czy czegoś się nauczyli, prosząc o łaskę rząd Etiopii?
Nie wiem, ale po uwolnieniu wykonali telefon do biura ONLF w Londynie.
Wiecie, że w Rogu Afryki (terytoria Erytrei, Dżibuti, Etiopii oraz Somalii) na terenach spornych pomiędzy tymi dwoma ostatnimi państwami działa, nieprzerwanie od… 40 lat, Narodowy Front Wyzwolenia Ogadenu ?
Nie wiecie?
No wstyd nie widzieć :-D
Pewnie nikt by się tym nie interesował przez kolejne 40 lat, gdyby nie to, że na tych terenach odkryto… ropę naftową.
A tę, jak...
2016-10-14
Początek tej historii to przełom lat 1976- 1977 w Kingston na Jamajce.
Piękna wyspa, światowa stolica reagge i rastafari. Religia rastafarian połączyła elementy chrześcijaństwa oparte na Biblii i zasadach chrześcijaństwa koptyjskiego, afrykańskich wierzeń animistycznych oraz poglądów reprezentowanych przez cesarza Etiopii Haile Selassie I głoszącego, że „pokój na ziemi zapanuje, gdy ludzie przestaną być dzieleni na ludzi pierwszej i drugiej kategorii, a kolor ich skóry będzie miał takie samo znaczenie, jak kolor ich oczu”.
Jednak to tylko jedna strona medalu.
Druga to bieda, zacofanie gospodarcze, przestępczość zorganizowana i narkomania. Ta ostatnia nie dotyczy jedynie ulubionego „zioła” rastamanów, bez którego trudno sobie wyobrazić muzykę reagge (przynajmniej mnie :-D).
Poziom okrucieństwa w slumsach Kingston nie różni się specjalnie od tego, co znamy z literatury lub własnych obserwacji brazylijskich faveli czy południowoafrykańskich township”s.
Jedyne co odróżnia gangi na Jamajce od innych tego typu ugrupowań to przynależność partyjna.
Dwa wiodące gangi popierały albo Jamajską Partię Pracy (Jamaica Labour Party, JLP) albo Ludową Partię Narodową (People's National Party, PNP).
Pierwsza z nich – JLP to partia centroprawicowa, łącząca konserwatyzm i liberalizm gospodarczy.
Druga – PNP to wyznawcy socjalizmu demokratycznego - czyli socjalizmu jako ustroju gospodarczego i demokracji jako formy rządów w państwie. W latach 70 tego typu zbitka dawała jasność tematu – partia nie była miłośnikiem USA i chętnie zapatrywała się na sukcesy kubańskiego El Comandante Fidela Castro, co zdecydowanie nie cieszyło CIA i rządu USA generalnie, bo kolejne państwo na Karaibach powiązane z ZSRR całkowicie nie mieściło się w założeniach amerykańskiej polityki zagranicznej.
Politycy obu partii chcieli wykorzystać w nadchodzącej kampanii wyborczej osobę, bez której chyba nikt nie wyobraża sobie muzyki reagge – Boba Marleya.
Ta charakterystyczna postać i najbardziej znany Jamajczyk na świecie był dla jamajskich polityków łakomym kąskiem.
Bob Marley zgodził się być gwiazdą koncertu „Smile Jamaica” zaplanowanego na 5 grudnia 1976 roku, a zorganizowanego przez Ministerstwo Kultury. Według oficjalnej wersji koncert miał załagodzić panującą w mieście napiętą sytuację polityczną, będącą wynikiem brutalnej kampanii przedwyborczej. Jednak prawdziwym celem „Smile Jamaica” miało być osiągnięcie wzrostu poparcia dla ówczesnego premiera Michaela Manleya i Ludowej Partii Narodowej. Na to nie mogła sobie pozwolić ani Jamajska Partia Pracy ani dyskretnie wspierająca ją CIA.
Trzeciego grudnia 1976 roku grupa zamachowców wtargnęła do domu Marleya.
Atakujący zaczęli strzelać z broni automatycznej do muzyków przygotowujących koncert. Seria przeznaczona dla Boba Marleya trafiła Dona Taylora.Ciężko ranna została Alpharita "Rita" Anderson - żona Boba oraz ich przyjaciel - Lewis Griffith. Marley został postrzelony w ramię. W wyniku ataku nikt nie zginął, a napastników spłoszył przejeżdżający rutynowo policyjny radiowóz.
Do dnia dzisiejszego nie udało się ustalić ani zleceniodawców, ani sprawców zamachu.
Te właśnie wydarzenia stanowią kanwę powieści "Krótka historia siedmiu zabójstw". Marlon James jako rdzenny Jamajczyk, nie ma wątpliwości kto stał za tym zamachem - to wspierani przez CIA bojówkarze Jamajskiej Partii Pracy.
Niech nie zmyli Was użyte w tytule słowo „krótka” :-D To fascynująca powieść to ponad 700 stron wartkiej akcji i do bólu realistyczny obraz Jamajki, znacznie odbiegający od tego co widzicie w katalogach biur podróży. Aż się boję pomyśleć, co by było, gdyby Autor podjął decyzję o napisaniu „Długiej historia siedmiu zabójstw” :-D
Sama fabuła jest prowadzona w sposób dość niekonwencjonalny. Każdy z rozdziałów to punkt widzenia jednej z osób, która w jakimś, mniejszym lub większym stopniu, jest zaangażowana lub jest świadkiem przygotowań albo samego ataku. Jako narrator występuje również … duch zabitego rok wcześniej mężczyzny. Dla purystów językowych, wzrokowców w szczególności, sposób napisania powieści będzie niemałym wyzwaniem. Każda z postaci występujących jako narrator posługuje się językiem, jakiego używa na co dzień.
Dlatego kwestie ledwo piśmiennego Bam Bama - 15 – letniego chłopca (jeden z zamachowców) są celowo napisane z taką ilością błędów ortograficznych i gramatycznych, że po kilkudziesięciu stronach tekstu zaczynamy się zastanawiać, jak się poprawnie pisze słowa „czarnuh” lub „zło czyńcy”.
Po tej lekturze zaczynam doceniać odporność psychiczną nauczycieli języka polskiego z podstawówek i gimnazjów.
Jednak sama fabuła jest wciągająca, a do ortografii poszczególnych postaci po jakimś czasie przywykniecie :-D
Początek tej historii to przełom lat 1976- 1977 w Kingston na Jamajce.
Piękna wyspa, światowa stolica reagge i rastafari. Religia rastafarian połączyła elementy chrześcijaństwa oparte na Biblii i zasadach chrześcijaństwa koptyjskiego, afrykańskich wierzeń animistycznych oraz poglądów reprezentowanych przez cesarza Etiopii Haile Selassie I głoszącego, że „pokój na ziemi...
2016-10-10
Dwadzieścia lat od napisania „Zapisków z małej wyspy” Bill Bryson udaje się ponownie na wyprawę po Wielkiej Brytanii.
Powód takowej wyprawy, dla tego urodzonego w Iowa Amerykanina, pisarza i podróżnika, od 1973 roku związanego z Wielką Brytanią, jest niebagatelny.
Chce zdać egzamin umożliwiający uzyskanie brytyjskiego obywatelstwa.
Niezmiernie cieszy go fakt, że nie musi zdawać egzaminu językowego, bo pomimo ponad 40 lat spędzonych w UK ma pewne wątpliwości czy angielski obowiązujący na Wyspach i ten, którym sam się posługuje od urodzenia to na pewno ten sam język.
Do takiego wniosku doszedł znajdując błędy gramatyczne w podręczniku rekomendowanym dla przyszłych poddanych Jej Wysokości. Podobne wątpliwości budzą w nim dane geograficzne tam zawarte, ponieważ to nie Land “s End jest najbardziej wysuniętym na północ punktem Wielkiej Brytanii, ale oddalony od tego miejsca o całe 13 km - Dunnet Head.
Tak więc Bill wyznacza sobie "Linię Brysona", która ma go poprowadzić z najdalszego zakątka południa czyli Bognor Regis, aż na północ Zjednoczonego Królestwa właśnie do Dunnet Head.
W swej podróży odwiedza miejsca, których poza rdzennymi mieszkańcami nie zna prawie nikt.
Wyprawa wiedzie przez Wielką Brytanię jakiej pewnie nigdy nie widzieliście i która dość mocno odbiega od standardu Londynu, Birmingham czy Glasgow.
Bryson znajduje miejsca godne odwiedzenia oraz ostrzega przed takimi, których odwiedzać nie należy, bo skoro już poświęcił się, aby tam dotrzeć to inni mogą sobie tego oszczędzić :-)
Trafia do nadmorskich kurortów, w których największą atrakcją jest… gigantyczny betonowy parking i do małych pełnych uroku miasteczek. Odwiedza angielskie wsie, ciesząc się możliwościami pieszych wycieczek jakie daje UK, a których nie uświadczysz w Iowa, gdzie podczas spaceru po polach można zamiast innych spacerowiczów spotkać:
„…jedynie farmera ze strzelbą, który będzie się zastanawiał co do cholery robisz na jego polu lucerny..”.
Kiedy podróżuje pociągami – opisuje historie związane ze zmianami, jakie dotknęły angielską kolej w latach 60. Jadąc samochodem opowiada o drogach, autostradach i generalnie ruchu kołowym w Zjednoczonym Królestwie.
Herbatka o piątej! to świetny, napisany z dużym poczuciem humoru przewodnik po tym wyspiarskim państwie. Autor, z dającą się wyczuć sympatią opisuje swą drugą ojczyznę jednocześnie nie szczędząc (godnej rodowitego Brytyjczyka), złośliwości działaniom poszczególnych rządów w Londynie.
Korzystając z doświadczeń Billa Brysona możemy wybrać się pozwiedzać Wielką Brytanię i poznać ją z innej strony, niż ta, do której jesteśmy przyzwyczajeni.
Szkockie drogi na głębokiej prowincji nie naprawiane od lat 50 XX w. czy lekceważący stosunek do klientów w restauracjach czy sklepach – jak widać Wielka Brytania to nie tylko blichtr i gentlemani.
Warto poznać opinie Autora, choćby po to, aby pozbyć się części polskich kompleksów wobec Brytyjczyków i pośmiać się z niektórych ich pomysłów (często równie racjonalnych jak działania polityków z kraju nad Wisłą).
Z drugiej strony – chciałbym aby jakiś obcokrajowiec, nie oszczędzając naszych wad narodowych czy wariackich pomysłów typu świebodziński siatkobetonowy koszmarek architektoniczny (ale za to najwyższy na świecie) z taką sympatią i czułością napisał podobną książkę o Polsce.
Sympatykom poczucia humoru Billa Brysona polecam też książkę
Krótka historia prawie wszystkiego
Więcej recenzji na naszym blogu
http://niestatystycznypolak.blogspot.com
Dwadzieścia lat od napisania „Zapisków z małej wyspy” Bill Bryson udaje się ponownie na wyprawę po Wielkiej Brytanii.
Powód takowej wyprawy, dla tego urodzonego w Iowa Amerykanina, pisarza i podróżnika, od 1973 roku związanego z Wielką Brytanią, jest niebagatelny.
Chce zdać egzamin umożliwiający uzyskanie brytyjskiego obywatelstwa.
Niezmiernie cieszy go fakt, że nie musi...
2016-09-25
Przychodzi facet do monopolowego i mówi:
- „Dzień dobry Nazywam się Jan Kowalski i poproszę pół litra wódki.”
Zdziwiona ekspedientka pyta:
-„Szanowny panie, ale dlaczego mi się pan przedstawia ?”
Klient –„żeby nikt nie powiedział, że jestem anonimowym alkoholikiem”
W realnym świecie, poza dowcipami tego typu nikt z nas tak nie postępuje.
Ale w Internecie - to już inna sprawa.
„Zmyl trop. Na barykadach prywatności w sieci” to krótki, napisany zrozumiałym dla laika językiem przewodnik dla osób nie będących informatykami, zawierający cenne wskazówki jak stać się trudniejszym łupem dla wszelkiego typu firm, instytucji bądź ludzi, którzy żyją z wiedzy o nas.
W sieci często nieświadomie przekazujemy informacje mogące być wykorzystane przeciwko nam.
To nie tylko profilowanie reklam wg tego co kupujemy lub wyszukujemy w Internecie.
Dzięki takim informacjom indywidualizuje się ofertę i.... może być niezręcznie, jak miało to miejsce w USA, kiedy wysłano do klientki informacje o wózkach dziecinnych, odżywkach dla kobiet w ciąży itp. Ta informacja trafiła do … ojca tej klientki, która była nastolatką. I faktycznie była w ciąży, ale nie informowała o tym rodziny, bo jeszcze nie była tego pewna oraz pewnie chciała mieć wybór czy chce o tym powiedzieć, czy może dokonać aborcji.
Do tego dochodzą ludzie, którzy z naszych profili w mediach społecznościowych mogą zrobić użytek np. okradając nasz dom podczas pobytu na wymarzonych wakacjach w Pernambuco o czym powiadomiliśmy cały świat załączając zdjęcia z wyprawy oraz co wieczór meldując jaka jest pogoda i co jedliśmy na obiad.
Nie wspomnę już o służbach specjalnych, bankach, urzędach skarbowych i innych mało przyjaznych instytucjach.
Dlatego warto nieco zaciemnić obraz i zamieszać nieco w głowach ludziom, którzy wbrew naszej woli wykorzystują dane o nas.
Oczywiście, na tym poziomie, jaki proponują Autorzy nie uciekniemy zupełnie od problemu „permanentnej inwigilacji" jak to określił Maks Paradys w „Seksmisji”.
Ale dlaczego nieco nie utrudnić im wszystkim życia?
Z tej książki dowiecie się jak to zrobić oraz dlaczego warto poświęcić trochę czasu i zadbać o swoją prywatność. Podane przeze mnie przykłady to tylko dwie historyjki, jakie zapamiętałem na przestrzeni kilku lat, bo były dość charakterystyczne.
Dodatkowo – z rozmowy z moim serdecznym kumplem, który jest światowej klasy ekspertem od bezpieczeństwa w Internecie wysnułem wniosek następujący.
Nasze dane, jakie posiadają przeróżne państwowe instytucje w naszym pięknym Kraju są zabezpieczone na poziomie drzwi z chrustu podpartych kijem. O bezpieczeństwo w Necie, mające przełożenie na nasze życie w „realu”, musimy zadbać sami. Żadne mityczne „państwo” nie zrobi tego za nas, bo albo nie potrafi, albo szkoda mu na to pieniędzy, albo samo z tych informacji korzysta i to bynajmniej nie w celach, które są zgodne z naszymi.
Uważam, że warto skorzystać z porad zawartych w tej krótkiej, acz treściwej pozycji i choćby uświadomić sobie pewne fakty dotyczące korzystania Internetu.
Od Was samych zależy czy skorzystacie z przedstawionych w niej trików, ale... lepiej jednak założyć zamek w drzwiach do naszej prywatności. I to w miarę możliwości – dobry, po podpieranie drzwi kijem rzadko powstrzyma chętnego do wejścia na nasz teren.
Przychodzi facet do monopolowego i mówi:
- „Dzień dobry Nazywam się Jan Kowalski i poproszę pół litra wódki.”
Zdziwiona ekspedientka pyta:
-„Szanowny panie, ale dlaczego mi się pan przedstawia ?”
Klient –„żeby nikt nie powiedział, że jestem anonimowym alkoholikiem”
W realnym świecie, poza dowcipami tego typu nikt z nas tak nie postępuje.
Ale w Internecie -...
2016-09-20
Więcej recenzji na
http://niestatystycznypolak.blogspot.com
Alphonse Capone zwany Alem - największy gangster wśród celebrytów i największy celebryta wśród gangsterów. Cała jego przestępcza kariera jak w soczewce skupia czasy prohibicji w USA oraz pokazuje, jak działały wtedy amerykańskie służby do zwalczania przestępczości zorganizowanej, sądy, politycy oraz nowoczesny świat przestępczy, którego Capone był jednym z prominentnych współtwórców.
Początki działalności Ala Capone były bardzo skromne, ale i tak dzięki niemu jego liczna rodzina (miał ośmioro rodzeństwa) żyła o niebo lepiej, niż mnóstwo innych imigranckich familii z Włoch. Zaczął jako naganiacz oraz wykidajło w „Czterech Dwójkach” - lokalu o dość kiepskiej reputacji, oferującym damy do towarzystwa oraz inne, jakże pożądane, atrakcje takie jak hazard i alkohol.
Zawsze elegancki, uśmiechnięty i zadbany mimo tego, że wtedy jeszcze dochody miał marne.
Pod patronatem Johnnego Torrio uczył się nie tylko gangsterskiego fachu, ale także jak robić to w miarę bezpiecznie.
Na pierwszej jego wizytówce pojawiła się informacja:„Alphonse Capone – Handel Używanymi Meblami Aleja South Wabash 2220” gdzie posiadał faktycznie mały składzik używanych mebli oraz zepsute pianino. Gorąca krew Ala nieco utrudniała mu pozowanie na spokojnego i praworządnego obywatela, ale dzięki naukom swojego „patrone” rozwijał karierę przestępczą w sposób w miarę bezpieczny. Nie bez wpływu na spokój chicagowskich gangsterów było „sponsorowanie” wszelkich osób z instytucji, które takowy proceder mogłyby utrudnić, a nawet uniemożliwić.
Prohibicja była niezasłużonym prezentem dla wszelkiego gatunku i maści „biznesmenów”
Jak doskonale wiecie, w przypadku większości fortun amerykańskich „korzenie jej tkwią w zbrodni”.
Nie musicie daleko szukać przykładu – sławetna familia Kennedych. Według opowieści Meyera Lansky'ego i Franka Costello, którzy robili w biznesie „wódczanym” na gigantyczną skalę,
Joseph Patrick "Joe" Kennedy Sr.- ojciec prezydenta Johna Fitzgeralda Kennedy'ego, a także senatorów Roberta Francisa Kennedy'ego i Edwarda Kennedy'ego też trudnił się przemytem i nielegalnym handlem alkoholem w czasach prohibicji. Jednak w oficjalnej biografii Joseph Patrick "Joe" Kennedy Sr. zajmował się produkcją i dystrybucją alkoholu w czasach… przed i po odwołaniu prohibicji. Ani chybi - w okresie obowiązywania tego kretyńskiego prawa zajmował się hodowlą jedwabników i nabożnymi rozmyślaniami :-D
Prohibicja mogła zaistnieć dzięki nawiedzonym kaznodziejom i domorosłym prorokom, jak np. ewangelista Billy Sunday.
Oto próbka jego radosnej, antyalkoholowej krucjaty:
„…Byłeś najgorszym wrogiem Boga. Stałeś się najlepszym przyjacielem piekła. Nienawidzę cię nienawiścią idealną[…] Slumsy wkrótce odejdą w zapomnienie. Więzienia zamienimy w fabryki, a w aresztach urządzimy magazyny i spichlerze. Mężczyźni będą chodzić z podniesionymi czołami , a kobiety i dzieci zaczną się uśmiechać. Piekło na zawsze opustoszeje…”
I jak zwykle taki nawiedzony bełkot znajduje chętnych słuchaczy (często wśród decydentów, co niestety funkcjonuje do dzisiaj) i jak zawsze skutki są odwrotne do prognozowanych :-D
Dla zwykłych Amerykanów, którzy odreagowywali traumę Wielkiej Wojny taki zakaz dodawał jedynie smaczku i dreszczyku emocji. Napić się lubił każdy – z policjantami i inspektorami prohibicyjnymi włącznie, więc biznes kręcił się należycie, a jego nielegalność tylko zwiększała zyski.
I w ten sposób z małego rzezimieszka Al Capone mógł stać się Wielkim Alem – królem chicagowskiego podziemia.
W książce znajdziecie dużo różnych informacji i zdjęć Ala Capone i jego rodziny, domów w których mieszkał. Dowiecie się jaka była jego matka i żona, przyjaciele oraz poznacie kulisy potęgi i upadku tego nietuzinkowego gangstera.
Poznacie też szczegóły działań Eliota Nessa, który stał się Nemezis Ala Capone.
O tym, jak na polecenie prezydenta Herberta Clarka Hoovera rozpoczął akcję walki z przestępczością zorganizowaną w jaki sposób powstał oddział ”Nietykalnych”, jakich środków technicznych i operacyjnych używał żeby dopaść swego wroga.
Owszem, Al Capone został skazany na 11 lat więzienia, głownie dzięki zaangażowaniu Nessa.
Jednak dowody przeciwko Alowi były marnej jakości i tylko dzięki politycznemu zapotrzebowaniu na skazanie wielkiego gangstera doszło do zakończenia błyskotliwej przestępczej kariery.
Słuszne były słowa obrońcy Capone wypowiedziane do ławy przysięgłych –
„ …Jesteście jedyną barierą między oskarżonym, a instytucją państwa, które szuka na nim zemsty. Władze domniemywają winy tego człowieka, ale zebrane przeciwko niemu dowody trudno nawet nazwać poszlakowymi. Dlaczego z taką zawziętością próbuje się go skazać na podstawie tak nikłych dowodów? Przecież to jest Alphonse Capone! Mityczny Robin Hood, o którym tyle czytaliście w gazetach. Prawda jest taka, że nie mają dowodów…”
Jednak ta płomienna przemowa nie przekonała ławy. Odrzuciła ona większość zarzutów, utrzymała w mocy pięć. Dowodem na mściwość nieudolnego państwa, nie potrafiącego znaleźć dowodów na dużo poważniejsze zbrodnie, niż unikanie płacenia podatków był właśnie wyrok.
Za tego typu przestępstwa sentencje dla innych oskarżonych oscylowały w okolicach… 5 lat pozbawienia wolności.
Sam Eliot Ness też nie skończył dobrze. Trzy małżeństwa, zdrady oraz pogłębiający się alkoholizm (dziwna doprawdy przypadłość dla pogromcy handlarzy nielegalną wódą) doprowadziła go do upadku. Skończył jako sprzedawca mrożonych kotletów do hamburgerów na potrzeby restauracji.
Dla miłośników tamtych czasów – lektura naprawdę interesująca.
Na koniec – coś osobistego :-)
Do ślubu szedłem w garniturze, butach i kapeluszu wzorowanym na tych noszonych przez Ala Capone. Na wejściu grali motyw z „Ojca chrzestnego” - to jak mogłem nie przeczytać tej książki? :-D
Więcej recenzji na
http://niestatystycznypolak.blogspot.com
Alphonse Capone zwany Alem - największy gangster wśród celebrytów i największy celebryta wśród gangsterów. Cała jego przestępcza kariera jak w soczewce skupia czasy prohibicji w USA oraz pokazuje, jak działały wtedy amerykańskie służby do zwalczania przestępczości zorganizowanej, sądy, politycy oraz nowoczesny...
2016-09-12
„Nauka to więcej niż zakumulowana wiedza. To również sposób myślenia. To sposób na krytyczne badanie wszechświata, przy pełnej świadomości, że człowiek jest omylny.”
To cytat z ostatniego przed śmiercią wywiadu Carla Sagana udzielonego w 1996 roku.
Dość często się zdarza, że w wersji książkowej pojawiają się scenariusze filmowe lub scenariusze seriali telewizyjnych.
Ta książka jest jednak inna. To zupełnie nowatorska (przynajmniej dla mnie) koncepcja.
Otóż, po nakręceniu serialu pod tym samym tytułem Carl Sagan wpadł na pomysł uzupełnienia informacji zawartych w filmie.
Zachował nawet oryginalną z serialową liczbę rozdziałów i ich tytułów.
Uznał jednak, że widz i czytelnik mogą mieć różne potrzeby i oczekiwania, co do ilości i sposobu przekazywania danych.
Wspólnie z producentką serii „Kosmos” Ann Druyan (prywatnie żoną Carla Sagana) przygotowali niesamowitą lekturę, która wprowadza nas w tajniki eksploracji kosmosu (Sagan należał do ekipy naukowców projektujących misje Voyagera 1 i 2) oraz aspekty historyczne związane z rozwojem astronomii.
Książkę czyta się świetnie i może ona stanowić uzupełnienie wiedzy o kosmosie zawartej w „Krótkiej historii prawie wszystkiego” Billa Brysona.
Styl pisania obu książek jest podobny - obie pozycje cechuje przyjazny dla laika język, a poruszane, związane z nauką i jej rozwojem tematy są niezwykle interesujące.
Serial z lat 80-tych doczekał się kontynuacji. Pomysł ten powstał już po śmierci Carla Sagana, a za jego realizację jako współproducentka była odpowiedzialna również Ann Druyan. W roli prowadzącego pojawił się dr Neil deGrasse Tyson.
Co ciekawe, dr Tyson podjął decyzję o zastaniu naukowcem po spotkaniu z Carlem Saganem.
Na koniec – krótki cytat na zachętę :-)
„…Model Ptolemeusza, przy wsparciu średniowiecznego Kościoła, przyczynił się do wstrzymania postępu w astronomii na całe tysiąclecie, aż do czasu, gdy w 1543 roku polski kanonik, Mikołaj Kopernik, opublikował całkiem inną teorię wyjaśniającą pozorne ruchy planet. Jej zdumiewająca śmiałość polegała na założeniu, że to Słońce, nie Ziemia jest środkiem wszechświata. Ziemia została sprowadzona do roli jednej z planet, trzeciej od Słońca, poruszającej się po doskonale kołowej orbicie.(Ptolemeusz rozważał podobny model heliocentryczny, ale odrzucił go natychmiast; z punktu widzenia fizyki Arystotelesa gwałtowny ruch obrotowy Ziemi, wynikający z teorii, przeczył obserwacjom).
Ten model równie dobrze jak model Ptolemeusza wyjaśniał widoczny ruch planet, ale irytował wielu ludzi.
W 1616 Kościół umieścił dzieło Kopernika na liście dzieł zakazanych „dopóki nie zostanie poprawione” prze lokalnych kościelnych cenzorów. Pozostawało na niej do 1835 roku.
Marcin Luter uważał, że Kopernik to:
„parweniuszowski astrolog[…]Ten głupiec pragnie obalić całą wiedzę astronomiczną. Ale Pismo Święte mówi nam, że Jozue rozkazał Słońcu trwać w bezruchu a nie Ziemi”
Nawet niektórzy ze zwolenników Kopernika dowodzili, że nie wierzył on naprawdę w heliocentryczny model wszechświata, zaproponował go tylko jako udogodnienie przy obliczaniu ruchu planet…”.
więcej recenzji na
http://niestatystycznypolak.blogspot.com
„Nauka to więcej niż zakumulowana wiedza. To również sposób myślenia. To sposób na krytyczne badanie wszechświata, przy pełnej świadomości, że człowiek jest omylny.”
To cytat z ostatniego przed śmiercią wywiadu Carla Sagana udzielonego w 1996 roku.
Dość często się zdarza, że w wersji książkowej pojawiają się scenariusze filmowe lub scenariusze seriali telewizyjnych.
Ta...
2016-08-27
Czy pomoc dydaktyczna dla nauczycieli dla szkół ponadpodstawowych, średnich i pierwszego roku studiów może być interesującą lekturą?
Przed przeczytaniem większość z nas stwierdzi, że raczej nie.
Jednak już po przejrzeniu, nawet pobieżnym pierwszych kilku stron – zmienicie zdanie diametralnie.
Jest to pozycja, w której oprócz najnowszych teorii dotyczących myślenia i postrzegania pojawia się spora ilość ćwiczeń oraz przykładów, dzięki którym możemy poprawić efektywność, celność oraz skuteczność naszych intelektualnych rozważań.
Ukazuje różnice pomiędzy myśleniem krytycznym (które można też nazwać analitycznym) oraz myśleniem kreatywnym - pozwalającym wyjść poza schematy.
Przykład myślenia kreatywnego ? Podam mój ulubiony – myślenie przez inwersję.
Co to daje? Ano ktoś kiedyś, ani chybi człek leniwy, zadał sobie takowe pytanie
”Dlaczego ja muszę chodzić po wodę do rzeki? A czy rzeka nie mógłby przyjść z wodą do mnie?”.
Dzięki tak przedstawionemu problemowi doszliśmy do… akweduktów i wodociągów :-)
Czyli jednak można :-D
Ważnym elementem jest akceptowanie błędów jako elementów niezbędnych w procesie uczenia się.
Z błędów wynikają dobre rzeczy – przez błąd w jednym z badań laboratoryjnych uzyskano… kevlar.
Autor świetnie obrazuje podejście do procesów myślowych, gdzie błąd jest wkalkulowany w proces poznawczy. Jest to założenie, które w swoich badaniach przyjął Thomas Edison.
Edison twierdził, że nigdy nie popełniał błędów, a po prostu w procesie wymyślania, co powinno zadziałać, cały czas uczył się tego, co nie zadziała :-D
Genialne :-D
A co jeszcze ciekawsze (i nie mam pojęcia jak to puściła polit-poprawna cenzura, bo Autor jest profesorem amerykańskim :D) w książce zawarta jest następujący przykład.
W oparciu o badania naukowców okazało się że na nasze postrzeganie, a co za tym idzie intelektualną analizę zdarzeń ma wpływ płeć, rasa, religia, kultura, a nawet poziom zamożności i wykształcenia. Wszystkie te elementy Autor nazywa „filtrami percepcji”.
Na rycinie pokazana jest scena morska.
Jak postrzegają ją studenci amerykańscy ? – przede wszystkim widzą ryby znajdujące się na pierwszym planie. Azjaci patrząc na tą samą rycinę widzą głównie… środowisko w którym te ryby pływają. Ich zdaniem obraz w mniejszym stopniu przedstawia ryby, niż relacje pomiędzy wszystkimi elementami biosfery morskiej. Ryby są tylko jednym z elementów – ani ważniejszym, ani mniej ważnym od glonów czy kamieni na morskim dnie. Czyli – patrzymy na to samo, a filtry kulturowe pokazują całkowicie inny obraz.
Uważam, że książkę warto przeczytać, przećwiczyć przykłady i zastanowić się głęboko, czy zamiast nakładania na myślenie kolejnych filtrów np. w postaci zwiększenia liczby lekcji wszelakich religii w szkołach nie powinno się ich zastąpić nauką o myśleniu jako procesie, prowadzącym do rozwoju oraz samorozwoju intelektualnego.
Zdecydowanie poprawiłoby to zdolność myślenia analitycznego oraz twórczego wykluczającego pogląd, że „tylko moja interpretacja jest tą jedyną i prawdziwą" Takie podejście rzadko bowiem prowadzi do właściwych wniosków.
Czy pomoc dydaktyczna dla nauczycieli dla szkół ponadpodstawowych, średnich i pierwszego roku studiów może być interesującą lekturą?
Przed przeczytaniem większość z nas stwierdzi, że raczej nie.
Jednak już po przejrzeniu, nawet pobieżnym pierwszych kilku stron – zmienicie zdanie diametralnie.
Jest to pozycja, w której oprócz najnowszych teorii dotyczących myślenia i...
2016-09-06
Więcej recenzji na
http://niestatystycznypolak.blogspot.com
"Czas honoru" to piąty tom cyklu „Więzy honoru”. Akcja rozgrywa się głównie na terenie Argentyny, w tym neutralnym kraju ścierają się w walce o wpływy służby III Rzeszy oraz amerykańskie OSS.
Głównym bohaterem jest Cletus Frade – argentyńsko – amerykański multimilioner, będący jednocześnie oficerem OSS.
W tej odsłonie powieści akcja koncentruje się wokół niemieckiej operacji „Feniks”.
Celem „Feniksa” jest zabezpieczenie najwyższych władz III Rzeszy po upadku tejże na terenie Ameryki Południowej. Transferowane są środki służące do zakupu ziemi, firm i fabryk, które po klęsce umożliwią odtworzenie „Tysiącletniej Rzeszy” w Argentynie, Urugwaju i Paragwaju. Decyzja ta zapadła po rozlicznych niepowodzeniach i klęskach militarnych zarówno na Froncie Wschodnim jaki i w Afryce Północnej. Stoją za nią najważniejsi ludzie III Rzeszy (z wyłączeniem Adolfa Hitlera) tacy jak Martin Bormann czy Heinrich Himmler. Za transfer pieniędzy i kosztowności odpowiadają służby podległe Himmlerowi.
Po spektakularnym laniu, jakie otrzymał Wehrmacht pod Stalingradem w Ostateczne Zwycięstwo wierzy już chyba tylko sam Fuhrer i dr Josef Goebbels, choć ten drugi raczej z zawodowego obowiązku.
Do przygotowujących sobie "miękkie lądowanie" dołączają SS-mani (bez informowania o tym Reichsfuhrera), którzy za środki uzyskane z okupów za Żydów, których uwalniają z Die Konzentrationslager utworzyli „fundusz pomocowy” dla wybranych funkcjonariuszy tej formacji.
Także i podwładni admirała Wilhelma Canarisa prowadzą rozmowy z Amerykanami proponując „deal” : ewakuację rodzin i części oficerów do Argentyny w zamian za… dane agenturalne Abwehr Ost pułkownika Gehlena. Oferta wynika z analizy faktów – według Abwehry po wygranej wojnie z Niemcami dojdzie do wojny Amerykanów z ZSRR. Jako zachętę przekazują informację o 11 agentach GRU i NKWD, którzy zinfiltrowali ultra tajny „Projekt Manhattan” czyli pracę na bombą atomową.
Pośrednikiem pomiędzy Gehlenem i OSS zostaje… jezuita, a patronuje mu nuncjusz papieski w Argentynie.
Książkę czyta się bardzo przyjemnie, jednak należy pamiętać, że w większości (poza historycznymi nazwiskami i niektórymi faktami takimi jak bitwa stalingradzka czy lądowanie na Sycylii) to fikcja literacka.
Więcej recenzji na
http://niestatystycznypolak.blogspot.com
"Czas honoru" to piąty tom cyklu „Więzy honoru”. Akcja rozgrywa się głównie na terenie Argentyny, w tym neutralnym kraju ścierają się w walce o wpływy służby III Rzeszy oraz amerykańskie OSS.
Głównym bohaterem jest Cletus Frade – argentyńsko – amerykański multimilioner, będący jednocześnie oficerem OSS.
W tej...
2016-08-29
Czasy wiktoriańskie i edwardiańskie, to okres, kiedy Londyn był nieformalną stolicą świata, bo jak inaczej nazwać miasto, z którego zarządzane jest Imperium zajmujące 23% lądów na Ziemi, a poddani Jej Wysokości Królowej Zjednoczonego Królestwa Wielkiej Brytanii i Irlandii i Cesarzowej Indii stanowią 20 % ziemskiej populacji.
Okres 63 lat rządów Wiktorii Hanowerskiej to czas, w którym świat przyspieszył i zmniejszył się drastycznie. Podróże trwają krócej, dzięki parowcom i automobilom, przepływ informacji to już nie tylko kurierzy, ale telegraf i telefon.
Nowe idee, nowe rozwiązania, wspaniali artyści, myśliciele, filantropi... To wszystko koncentruje się w Londynie.
Jednak do połowy XVIII wieku Londyn to także miasto, w którym jedyną przeprawą przez Tamizę był London Bridge, most liczący sobie jakieś drobne 2000 lat. Dopiero w 1750 powstaje Most Westminsterski, a w 1894 Tower Bridge – most zwodzony, którego oryginalny napęd parowy został wymieniony na nowoczesny w latach 70 XX stulecia.
Czasy Sherlocka Holmesa to także okres powstania pierwszej na świece podziemnej kolei parowej, konnych omnibusów i pierwszych autobusów piętrowych (początkowo również konnych) oraz walczących o prawa kobiet sufrażystek.
Bogato ilustrowana pozycja oddająca ducha epoki w każdym jego aspekcie – od obyczajów i problemów życia codziennego tak wielkiej metropolii, po wydarzenia kulturalne i artystyczne.
Z książki dowiecie się co nieco o obyczajach arystokracji i biedoty, o tym, o której godzinie składano sobie wizyty w zależności od stopnia zażyłości z gospodarzami oraz tego, w jakim celu odbywały się takie spotkania.
Ile wizytówek zostawiała dama podczas wizyty oraz dlaczego część wizytówek musiała mieć zagięte rogi.
Przeczytacie fragmenty wspomnień, pamiętników i listów wybitnych Polaków odwiedzających Londyn takich jak Fryderyk Chopin, Helena Modrzejewska czy Maria Skłodowska – Curie lub tych osiadłych jak Joseph Conrad.
Jeżeli interesuje Was jakikolwiek aspekt życia w Londynie w czasach, kiedy na świecie pojawili się najsłynniejszy detektyw - Sherlock Holmes i wampir - arystokrata Dracula - na pewno znajdziecie tu odpowiedzi na nurtujące Was pytania.
Czasy wiktoriańskie i edwardiańskie, to okres, kiedy Londyn był nieformalną stolicą świata, bo jak inaczej nazwać miasto, z którego zarządzane jest Imperium zajmujące 23% lądów na Ziemi, a poddani Jej Wysokości Królowej Zjednoczonego Królestwa Wielkiej Brytanii i Irlandii i Cesarzowej Indii stanowią 20 % ziemskiej populacji.
Okres 63 lat rządów Wiktorii Hanowerskiej to...
2016-08-21
Autorem reportażu jest lekarz, który przez ponad 20 lat pracował jako wolontariusz w więziennych szpitalach w stanie São Paulo.
To umożliwiło mu wejście do bardzo hermetycznego świata, jakim są zakłady karne. Zdobył zaufanie i szacunek zarówno służby więziennej, jak i samych osadzonych.
Dzięki temu poznajemy obszar, który dla zwykłego człowieka stanowi albo obiekt fascynacji – tak jak w przypadku Drauzio Varella albo wzbudza przerażenie lub obrzydzenie
Brazylijskie więzienia to miejsca rządzące się specyficznymi prawami, których przestrzegają zarówno więźniowie jak i tytułowi „klawisze”.
Autor został uznany za "swojego" i razem z pracownikami służby więziennej dzieli ich troski, smutki i radości.
Jako członek Rady Wódkownictwa (takie odniesienie do Rady Więziennictwa – czyli głównego organu zarządzającego zakładami karnymi w Brazylii) ma też dostęp do serc i umysłów swoich kolegów i przyjaciół „zza krat”. Książka jest więc zarazem studium psychologicznym ludzi zatrudnionych w więziennictwie.
Zdaniem Drauzio życie „klawisza” różni się od życia osadzonego jedynie tym, że po służbie może wyjść „na miasto”.
Jednak praca ta ma potężny wpływ na ludzką psychikę.
Autor opowiada historie życia i kariery swoich przyjaciół, których łączy bardzo wiele wspólnych cech. Wszyscy praktycznie wywodzą się ze środowisk robotniczych, wychowani byli przez surowych i wymagających rodziców. Żeby było jeszcze ciekawiej – nie mają praktycznie żadnego przygotowania zawodowego do pełnienia funkcji strażników. Egzamin ustny i pisemny – zdany, to jazda na oddział jaki wyznaczy przełożony.
I tylko rady i mądrość starszych, doświadczonych kolegów stanowią jakąkolwiek podporę teoretyczną i praktyczną, jak w tym świecie przeżyć i nie zwariować.
Zarobki są tak marne, że praktycznie każdy z nich musi dorabiać. Jako taksówkarz, barman, albo ochrona sklepu lub… nielegalnego salonu gry.
Z książki dowiecie się czym różnią się dobre łapówki od złych, nie akceptowanych przez środowisko.
Znajdziecie się w zakładzie karnym w którym wybucha bunt i „klawisze” zostają zakładnikami uzbrojonych i zdesperowanych przestępców.
Poznacie ludzkie perypetie poszczególnych strażników – ich kłopoty małżeńskie, problemy z alkoholem, przemocą . Zobaczycie jak można bez użycia siły, tylko wykorzystując znajomość więziennej psychologii ukarać gwałciciela tak, że do końca swych dni będzie to pamiętał.
Ujrzycie więzienną elitę i plebs, oraz dowiecie się dlaczego zwiększenie skuteczności brazylijskiej Policji przy obecnej filozofii systemu penitencjarnego w tym kraju doprowadziłaby do… jego całkowitego i bezwarunkowego bankructwa.
Pozycja zdecydowanie godna uwagi, dla wszystkich, którzy choć raz w życiu zastanawiali się jak to jest tam, po drugiej stronie muru.
PS.
Książka stanowi kontynuację reportażu "Ostatni krąg. Najniebezpieczniejsze więzienie Brazylii"
Autorem reportażu jest lekarz, który przez ponad 20 lat pracował jako wolontariusz w więziennych szpitalach w stanie São Paulo.
To umożliwiło mu wejście do bardzo hermetycznego świata, jakim są zakłady karne. Zdobył zaufanie i szacunek zarówno służby więziennej, jak i samych osadzonych.
Dzięki temu poznajemy obszar, który dla zwykłego człowieka stanowi albo obiekt...
2016-08-16
Więcej recenzji na naszym blogu
http://niestatystycznypolak.blogspot.com/
Przepisy Sandora Katza na kiszoną fasolkę szparagową i konserwową fasolkę szparagową znajdziecie na
http://obiadoweinspiracje.blogspot.com/
Wspominałam Wam już wielokrotnie, że podczas pobytu w Arabii Saudyjskiej najbardziej brakowało nam polskiego żytniego chleba na zakwasie, smalcu i kiszonych ogórków. Czasami udawało się kupić kiszoną kapustę, ale nie był to produkt ani tani, ani łatwo dostępny.
O tym, że kiszonki są pyszne i zdrowe nie muszę chyba nikogo przekonywać. Zazwyczaj ich przygotowanie nie przysparza nawet początkującym kucharzom większych problemów, ale…. są pewne zasady, które nam to ułatwiają. Warto je poznać, bo sezon na przetwory w pełni, a zimą pełne słońca słoiki przydadzą się w każdym domu. Uzupełnimy dzięki nim brakujące witaminy, a przy tym wiemy co jemy, bo sami je przygotowaliśmy.
"Sztuka Fermentacji. Praktyczne wskazówki z całego świata na temat procesu kiszenia i fermentacji warzyw, owoców, ziaren, mleka, fasoli, mięsa i innych produktów” autorstwa Sandora Ellixa Katza to prawdziwa skarbnica informacji o tym procesie. Zgodnie z sugestią autora kisić można niemal wszystko. Nie tylko ogórki i kapustę. Doskonały jest także kiszony czosnek (specjał kuchni rosyjskiej), kiszone pomidory rodem z niedocenianej u nas kuchni ukraińskiej czy też niezastąpione w kuchni marokańskiej kiszone cytryny. Świetnie smakuje przygotowana wg przepisu ojca Sandora Katza fasolka szparagowa - wiemy, bo sprawdziliśmy.
Sandor Katz od ponad 20 lat zgłębia techniki fermentacji stosowane w różnych kręgach kulturowych, a efektem jego pracy jest ponad 600 stronicowe kompendium wiedzy z tej dziedziny i zarazem, najobszerniejsze, dostępne na polskim rynku opracowanie dotyczące jednego z najstarszych i najzdrowszych sposobów konserwowania żywności. Mimo iż w wielu wypadkach Katz korzysta z opracowań naukowych, książka napisana jest jasnym, zrozumiałym nawet dla laika językiem.
W "Sztuce fermentacji" znajdziecie właściwie wszystko – poczynając od rysu historycznego, przez omówienie wpływu i walorów prozdrowotnych fermentowanej żywności oraz opis niezbędnych akcesoriów, po najobszerniejsze rozdziały poświęcone fermentowaniu poszczególnych grup produktów.
Autor dostarcza nam rzetelną porcję wiedzy o fermentacji alkoholowej (miód, wino, cydr), fermentowaniu warzyw i owoców, kwaśnych napojach tonizujących (np. kwas chlebowy) i przetworach mlecznych.
Kolejne rozdziały dotyczą fermentowania ziaren zbóż i bulw (tutaj znajdziecie m.in. bardzo przydatne informacje o przygotowywaniu i konserwacji zakwasu) oraz piwa i innych napojów alkoholowych na bazie ziaren zbóż.
Katz nie zapomniał też metodach konserwowania mięsa, ryb i jaj, fermentowaniu fasoli, nasion i orzechów, hodowli kultur pleśni, a także o zastosowaniu fermentacji w innych dziedzinach, niż przetwórstwo żywności.
Potrzebujecie informacji o fermentacji alkoholowej albo o japońskich kiszonkach ?
Macie problem, bo na waszych domowych przetworach pojawiła się pleśń albo jogurt jest zbyt wodnisty ?
Nie wiecie jak sobie poradzić z zakonserwowaniem mięsa albo… jajek ?
A może macie ochotę na domowy sos sojowy albo…. sake ?
Wskazówki jak to wszystko przygotować i jak uniknąć problemów znajdziecie w książce „Sztuka fermentacji”
Więcej recenzji na naszym blogu
http://niestatystycznypolak.blogspot.com/
Przepisy Sandora Katza na kiszoną fasolkę szparagową i konserwową fasolkę szparagową znajdziecie na
http://obiadoweinspiracje.blogspot.com/
Wspominałam Wam już wielokrotnie, że podczas pobytu w Arabii Saudyjskiej najbardziej brakowało nam polskiego żytniego chleba na zakwasie, smalcu i kiszonych...
2015-07-15
Fascynująca lektura, nie tylko dla miłośników fotografii, opowiadająca autentyczną historię czwórki przyjaciół - fotoreporterów z Republiki Południowej Afryki (Ken Oosterbrock, Kevin Carter, Greg Marinovich i Joao Silva), którzy będąc świadkami historii, pokazali światu jak wyglądał upadek apartheidu w Republice Południowej Afryki.
To także książka o przyjaźni i cenie jaką zapłacili za swoje zdjęcia.
Kevin Carter, zdobywca nagrody Pulitzera (1994) za zrobione w Sudanie zdjęcie umierającej z głodu małej dziewczynki i czekającego na Jej śmierć sępa, popełnił samobójstwo.
Ken Oosterbrock zginął prawopodobnie od zabłąkanej kuli wystrzelonej przez żołnierza sił pokojowych w RPA.
Resztę przeczytajcie sami ...
Na koniec ciekawostka z polskiego podwórka - pan Radosław Sikorski, czyli nasz były Minister Spraw Zagranicznych w 1987 roku otrzymał pierwszą nagrodę World Press Photo w kategorii zdjęć reporterskich za zrobione w Khushk-e-Serwan (Afganistan) zdjęcie rodziny, która zginęła pod gruzami swojego domu
Fascynująca lektura, nie tylko dla miłośników fotografii, opowiadająca autentyczną historię czwórki przyjaciół - fotoreporterów z Republiki Południowej Afryki (Ken Oosterbrock, Kevin Carter, Greg Marinovich i Joao Silva), którzy będąc świadkami historii, pokazali światu jak wyglądał upadek apartheidu w Republice Południowej Afryki.
To także książka o przyjaźni i cenie jaką...
2016-08-11
Związek Radziecki:
W sklepach towarów „skolko ugodno”, nikt nie musi mieszkać w „komunałce”, bo każdy żyje wygodnie w swoim mieszkaniu. Karierę ułatwia fachowość, a nie legitymacja partyjna.
Stany Zjednoczone Ameryki
Nie ma bezrobotnych i kradzieży, znakomitą edukację dla dzieci zapewniają szkoły w miasteczku.
Zarobki godziwe, a różnice w możliwościach i standardzie życia prostego robotnika i wysokie klasy naukowca są niewielkie. Opieka medyczna jest darmowa i dostępna na zawołanie.
Utopia?
Nie „Plutopia”
Takie miejsca naprawdę istniały – jedno z nich to miasto Oziorsk i kombinat Majak. W USA - miasto Richland i zakłady Hanford. Oba te miasta zostały zbudowane na potrzeby produkcji plutonu – materiału niezbędnego do wytwarzania bomb atomowych.
Oba miasta wprowadziły do wody, ziemi i powietrza powyżej 20 mln. kiurów izotopów promieniotwórczych – to „tylko” dwa razy więcej, niż wybuch reaktora w Czarnobylu.
Świetnie udokumentowana książka, której każdą stronę i każde zdjęcie bacznie obserwowały służby, mimo zamknięcia tych zakładów już wiele lat temu.
Poczucie elitarności i ważności swojej pracy jakie odczuwali mieszkańcy zarówno „najlepszej demokracji świata” jak i „imperium zła” były praktycznie identyczne.
Zresztą służby wywiadowcze obu państw starały się skopiować najlepsze rozwiązania drugiej strony.
Pieniędzy na edukację było więcej, niż na utylizację odpadów radioaktywnych. Tam miało się żyć dobrze i dostatnio, bez trosk o byt materialny.
Jednak, jak każda wdrażana w życie utopia, także i ta ma jedną zasadniczą wadę.
Nawet osławiona demokracja ateńska nad doskonałością której pieją z zachwytu miłośnicy tego systemu mogła funkcjonować w takiej formie tylko dlatego, że na jej utrzymanie pracowali… niewolnicy w kopalniach srebra.
Dzięki Autorce poznacie zarówno historię obu tych fabryk – od ich początków do zamknięcia.
O konsekwencjach, z którymi będą się pewnie borykać kolejne pokolenia – również.
Przeczytacie o ludziach, którzy tam pracowali i o tym, jak wyglądały te enklawy dobrobytu.
Dla mnie osobiście ta publikacja jest nie tylko doskonałym reportażem o zakładach produkujących śmiercionośną substancję.
Zawiera również sporo informacji na temat energetyki nuklearnej i o tym, czego jej miłośnicy raczej nie umieszczą w folderach reklamowych.
Mówi również bardzo dużo o nas, jako ludziach.
Po lekturze "Plutopii" wcale się nie dziwię, że cywilizacje pozaziemskie (jeżeli jakieś istnieją) nie chcą mieć z nami, jako gatunkiem, nic wspólneg0.
Dużo powie Wam cytat, który zrobił na mnie ogromne wrażenie:
„…Amerykańska opinia publiczna dowiedziała się również, że energia nuklearna jest „ekologiczna”.
W latach 60 – tych ratowała ryby przed zaporami elektrowni wodnych. W XXI w. zwiastuje bezwęglową przyszłość. Niedługo po katastrofie w Fukushimie propagandziści odkurzyli pięcioletni raport o zagrożeniach związanych z przemysłem węglowym. […] Jednocześnie japońskie spółki energetyczne tuszowały awarie, fałszowały raporty bezpieczeństwa i wstrzymywały się z zakupem sprzętu awaryjnego, żeby nie uczulać pracowników na związane z tą branżą zagrożenia.
Innym ważnym sposobem na neutralizację plutonowej katastrofy jest jej znaturalizowanie. W ostatniej dekadzie na terenach wokół kombinatów Hanford, Majak i Czarnobyla stworzono rezerwaty przyrody. W otwartej dla turystów strefie czarnobylskiej są przepiękne tereny z lasami, jeziorami i strumieniami. Dziennikarze i naukowcy piszą, że roi się tam od dzikiej zwierzyny. Tymczasem Tim Mousseau, biolog ewolucyjny zbadał zamieszkujące ten obszar ptaki i stwierdził, że jest to strefa katastrofy ekologicznej. Na obszarach o umiarkowanym skażeniu 18% zbadanych przez niego ptaków wykazywało jakieś deformacje, 40% samców jaskółki dymówki było bezpłodnych, a ogólna liczba tych ptaków spadłą o 66%. Mousseau nie spotkał w strefie trzmieli, motyli, pająków ani koników polnych.
We wschodnim Waszyngtonie terytorium wokół strefy zakazanej w Hanford promuje się jako ostatnie stanowisko, na którym zachowała się pierwotna populacja rośliny z gatunku Salvia leucantha na Wyżynie Kolumbii, a tymczasem jelenie i króliki, które od czasu do czasu wydostają się ze strefy i pozostawiają na trawnikach w Richland radioaktywne odchody…”
„ Państwo jest jak niemowlak – z jednej strony ciągły apetyt, z drugiej brak odpowiedzialności za swoje czyny”
“Politics is supposed to be the second oldest profession. I have come to realize that it bears a very close resemblance to the first”
Ronald Reagan
Te cytaty tak mi się nasunęły po tej lekturze.
Związek Radziecki:
W sklepach towarów „skolko ugodno”, nikt nie musi mieszkać w „komunałce”, bo każdy żyje wygodnie w swoim mieszkaniu. Karierę ułatwia fachowość, a nie legitymacja partyjna.
Stany Zjednoczone Ameryki
Nie ma bezrobotnych i kradzieży, znakomitą edukację dla dzieci zapewniają szkoły w miasteczku.
Zarobki godziwe, a różnice w możliwościach i standardzie życia...
Geografia i podążająca w ślad za nią geopolityka od zarania dziejów stanowią wyznacznik tego, czy dany kraj będzie biedny, bogaty, potężny czy wręcz przeciwnie.
Ta zasada nie zmieniła się do dzisiaj i znajduje odwzorowanie w obecnej sytuacji na wszelkich kontynentach. Człowiek wywodzi się podobno z Afryki, to tam były najlepsze warunki do rozwoju naszego gatunku. I na tym rola Afryki właściwie się zakończyła, bo obecnie nie odgrywała ona żadnej istotnej roli w dziejach świata.
Dlaczego tak się stało? Tim Marshall próbuje to tłumaczyć brakiem możliwości komunikacji i wymiany idei pomiędzy poszczególnymi grupami ludzi . W procesie kształtowania się państw miały znaczenie, a co udowadnia Tim – mają je do tej pory, nie tylko ukształtowanie terenu, zasoby naturalne, ale też ilość spławnych rzek i dająca poczucie bezpieczeństwa „głębia strategiczna”. Ten ostatni czynnik pomógł Rosjanom przetrwać inwazje napoleońską i hitlerowską. Duże odległości od granic państwa do jego centrów kulturalno-przemysłowych umożliwiły ochronę miejsc najbardziej żywotnych z punktu widzenia zdolności państwa do przetrwania. Brak takiej głębi wymaga dużo większych nakładów na obronę, co doskonale widać na przykładzie Izraela, który aby przetrwać , musi poświęcać zawrotne sumy pieniędzy na utrzymanie przewagi technologicznej nad potencjalnymi wrogami oraz dbać o zapewnienie sobie potężnych sojuszników.
Także klimat jest niezmiernie istotnym czynnikiem wpływającym na bezpieczeństwo - tutaj niech za przykład posłuży najpotężniejszy rosyjski wódz wszech czasów- „generał Zima”. Ten sam, który pomógł przetrwać Finom atak potężnej Armii Czerwonej.
Działania wbrew płynącej z uwarunkowań geograficznych logice, polegające jedynie na rysowaniu linii na mało precyzyjnych mapach mają i jeszcze długo będzie mieć konsekwencje – tak jak w przypadku Bliskiego Wschodu czy Afryki.
Dokonując przeglądu światowych potęg Tim Marshall ponad wszelką wątpliwość udowodnił swoje racje.
Dzięki tej lekturze zdecydowanie łatwiej będzie Wam zrozumieć nie tylko pewne działania wielkich graczy światowej polityki, ale również to, dlaczego tak się dzieje i dziać będzie. Dlaczego tak istotnym czynnikiem stabilizującym Europę jest Unia Europejska i dlaczego jest ona tak ważna dla pokoju na naszym kontynencie. Co powoduje, że Stany Zjednoczone raczej nie czeka los Imperium Rzymskiego i że mimo pewnego osłabienia tego kraju jest i pozostanie on światową potęgą. Dowiecie się co motywuje Chińczyków to budowy floty „blue marine” czyli takiej, która w przeciwieństwie do „green marine” nie zajmuje się obroną własnego wybrzeża, a ma za zadanie budować potęgę gospodarczą, zabezpieczając interesy Państwa Środka na światowej scenie.
Co, poza różnicami kulturowym wywołuje i będzie wywoływać napięcia pomiędzy Indami a Pakistanem, a znacznie większe różnice pomiędzy Indiami a Chinami takich napięć generują znacznie mniej.
Znakomita pozycja dla tych, którzy chcą zrozumieć, to co obecnie dzieje się na świecie oraz poznać kontekst historyczny tych wydarzeń. Dzięki tej lekturze staje się to prostsze, bo wiedza którą macie na temat geografii i polityki jest świetnie usystematyzowania i precyzyjnie wyjaśniona przez Autora.
Geografia i podążająca w ślad za nią geopolityka od zarania dziejów stanowią wyznacznik tego, czy dany kraj będzie biedny, bogaty, potężny czy wręcz przeciwnie.
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toTa zasada nie zmieniła się do dzisiaj i znajduje odwzorowanie w obecnej sytuacji na wszelkich kontynentach. Człowiek wywodzi się podobno z Afryki, to tam były najlepsze warunki do rozwoju naszego gatunku. I na tym...