-
ArtykułyTak kończy się świat, czyli książki o końcu epokiKonrad Wrzesiński6
-
ArtykułyCi bohaterowie nie powinni trafić na ekrany? O nie zawsze udanych wcieleniach postaci z książekAnna Sierant25
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 24 maja 2024LubimyCzytać424
-
Artykuły„Zabójcza koniunkcja”, czyli Krzysztof Beśka i Stanisław Berg razem po raz siódmyRemigiusz Koziński1
Biblioteczka
Trafiłam z tą książka na kiepski czas, kiedy w ogóle nie ciągnęło mnie do czytania. I tak sobie ją drobiłam po kilka stron dziennie.
Głównym bohaterem jest David Raker, były dziennikarz specjalizujący się w odnajdywaniu zaginionych osób. Tym razem niespodziewanie prosi go o pomoc inspektor Melanie Craw, która za nim (delikatnie mówiąc) nie przepada. Raker jest tym bardziej zdziwiony, że zdecydowała zwrócić się właśnie do niego. Sprawa, którą kobieta mu powierza, dotyczy jej ojca. Leonard Franks - emerytowany policjant - wyszedł z domu po drewno do kominka i zaginął w akcji. Minęło dziewięć miesięcy, a policyjne śledztwo utknęło w martwym punkcie.
Początkowo nie przedstawia się to wszystko zbyt fascynująco. Bohater przegląda notatniki, bilingi, rozmawia z rodziną mężczyzny. Jednak szybko ktoś daje mu odczuć, że nie on jeden poszukuje Leonarda Franksa.
Gdy akcja "Bardzo złego miejsca" nabrała rozpędu, ja też dostałam czytelniczego kopa. Chciałam jak najprędzej poznać okoliczności zaginięcia emerytowanego policjanta. Prawda okazała się zakręcona jak baranie rogi. Pojedynczych kwestii trochę się domyślałam, inne rozwiązania w życiu nie wpadłyby mi do głowy!
Książka jest naprawdę warta uwagi. Dzieje się dużo, jest intrygująco, zaskakująco. A im bliżej końca, tym więcej ciekawostek wychodzi na światło dzienne. Polecam i radzę nie zrażać się początkiem! ;)
Z chęcią sięgnęłabym po wcześniejsze tomy cyklu o Davidzie Rakerze, niestety nie potrafię zlokalizować ich w wersji papierowej. Albo źle szukam :P
Trafiłam z tą książka na kiepski czas, kiedy w ogóle nie ciągnęło mnie do czytania. I tak sobie ją drobiłam po kilka stron dziennie.
Głównym bohaterem jest David Raker, były dziennikarz specjalizujący się w odnajdywaniu zaginionych osób. Tym razem niespodziewanie prosi go o pomoc inspektor Melanie Craw, która za nim (delikatnie mówiąc) nie przepada. Raker jest tym bardziej...
"Nigdy nie zapomnisz" to moja pierwsza książka Kathryn Croft. I zarazem jedna z takich pozycji, które musiałam czytać na raty.
Początek wydaje się całkiem obiecujący. Główna bohaterka - Leah Mills - pracuje w bibliotece i jedynie praca oraz książki nadają jej życiu jako taki sens. Kobieta unika ludzi, nie ma przyjaciół, a wszelkie odstępstwa w stałym rytmie dnia wywołują u niej uczucie paniki.
W przeszłości miało miejsce tragiczne wydarzenie, za które Leah cały czas się obwinia. Uważa, że nie zasłużyła na miłość i szczęście. Jednak samotność bardzo daje jej się we znaki i bohaterka postanawia zarejestrować się na portalu randkowym. Przez długi czas podpatruje rozmowy innych użytkowników, lecz sama nie zabiera głosu. Aż pewnego dnia zagaduje ją jeden z moderatorów. Korespondencja z tajemniczym Julianem nabiera rumieńców, a on sam zaczyna zajmować ważne miejsce w sercu Leah.
Niestety ta sielanka nie trwa długo. Ktoś postanawia dać bohaterce do zrozumienia, że wie, co kiedyś zrobiła i zamierza wyciągnąć wobec niej konsekwencje. Zaczyna się od kartki z życzeniami, potem przychodzą liściki i maile, a ludzie w pracy z niewiadomych powodów dystansują się od Leah, gdzieś znika cała sympatia, jaką ją wcześniej darzyli. Wszystko zaczyna się kumulować, a bohaterka coraz mocniej odczuwa, że jej życie jest zagrożone.
"Nigdy nie zapomnisz" okazało się dla mnie festiwalem nudy. Snująca się po domu, wiecznie skwaszona i samobiczująca się baba. Traumatyczne wydarzenie z przeszłości, o którym przez długi czas wiemy tyle, co nic. Rozdziały dotyczące przeszłości przeplatają się z teraźniejszymi, ale wolno się to wszystko rozwija. Dopiero bliżej końca robi się ciekawiej, a średnio jara mnie czytanie książek dla końcówki.
Kwestia prześladowcy także zostawiła u mnie niedosyt. Liczyłam na człowieka z historią wyrywającą nogi z butów. A tu wyszły jakieś kluski.
No, generalnie szału nie było i co tu więcej gadać. Autorce na pewno dam jeszcze szansę, ponieważ dobre opinie o niektórych jej książkach widywałam. A na tę chyba dość sporo osób nosem kręciło, więc miło, że nie jestem w swoich odczuciach osamotniona.
"Nigdy nie zapomnisz" to moja pierwsza książka Kathryn Croft. I zarazem jedna z takich pozycji, które musiałam czytać na raty.
Początek wydaje się całkiem obiecujący. Główna bohaterka - Leah Mills - pracuje w bibliotece i jedynie praca oraz książki nadają jej życiu jako taki sens. Kobieta unika ludzi, nie ma przyjaciół, a wszelkie odstępstwa w stałym rytmie dnia wywołują u...
Poppy to młoda kobieta, która przed pięcioma laty przeżyła tragedię. Jej ukochany mąż Jamie zginął z rąk bandyty, który napadł na sklep.
Bohaterka przez długi czas nie jest w stanie normalnie funkcjonować. W pewnym momencie przypomina sobie o tak zwanej "urodzinowej liście życzeń" zmarłego męża. Dokładniej zostały tam spisane wyzwania i zadania do wykonania w każde z jego kolejnych urodzin. Niestety nie zdążył zrealizować niemal żadnego z nich.
Poppy postanawia zmierzyć się listą w jego imieniu. Liczy, że pomoże jej to 'pożegnać' ostatecznie Jamiego i stabilniej stanąć na własnych nogach.
Aktualnie bohaterka wraz ze swoją najlepszą przyjaciółką rozkręca restaurację, ponieważ mąż pragnął sam podarować jej taki lokal.
Powoli życzenia Jamiego zostają wprowadzane w życie. Podczas wykonywania kolejnego, tym razem udziału w lekcji karate, Poppy spotyka Cole'a. Poznała go w smutnych okolicznościach, ponieważ to on był policjantem, który przyszedł poinformować ją o śmierci męża. Między nią, a mężczyzną zaczyna natychmiast iskrzyć. Czy bohaterka pozwoli sobie znowu pokochać?
I co ja mam powiedzieć? "Lista życzeń" była dla mnie taka średnia. Trochę się ciągnęła, trochę mnie już nudziła. Była też w niej rzecz, która strasznie mnie mierziła. Mianowicie mam na myśli Cole'a. O Borze Wszechlistny, czego to on nie umiał! Jaki to nie był wyrozumiały i cierpliwy. We wszystkim pomógł, zawsze był tam, gdzie trzeba. Oczywiście o aparycji Boga Seksu z kaloryferem i wszystkim. Miał wiele zainteresowań, a jakby to wszystko było zbyt mało - policjant. Zapewne w jego wykonaniu nawet takiej czynności jak pierdzenie towarzyszył subtelny aromat konwalii.
No po prostu totalna Mary Sue w chłopskim wydaniu!
Perfekcyjność Cole'a plus akcja skupiona głównie na wykonywaniu tych wszystkich osobliwych zadań z listy sprawiły, że książka mnie absolutnie nie porwała.
Poppy to młoda kobieta, która przed pięcioma laty przeżyła tragedię. Jej ukochany mąż Jamie zginął z rąk bandyty, który napadł na sklep.
Bohaterka przez długi czas nie jest w stanie normalnie funkcjonować. W pewnym momencie przypomina sobie o tak zwanej "urodzinowej liście życzeń" zmarłego męża. Dokładniej zostały tam spisane wyzwania i zadania do wykonania w każde z jego...
Przeczytałam tę książkę na początku listopada, a ostatnio znowu do niej wróciłam i delektuję się fragmentami. I zapewne tak jeszcze będzie nie raz :)
Po prostu ta książka robi mi dobrze. Jest urocza, seksowna i nakręcająca. A jednocześnie zawiera w sobie jakąś taką tkliwość, że aż szklą mi się oczy. No i trafia w moje poczucie humoru. Także można się śmiać i płakać równocześnie. Nie brzmi to zbyt mądrze, ale dokładnie takie emocje we mnie wywołuje.
Główni bohaterowie - Lucy i Joshua - pracują w wydawnictwie, które na skutek połączenia sił ma dwóch prezesów. No i oni są właśnie asystentami tychże prezesów. Dzielą wspólny pokój, gdzie pomiędzy wykonywaniem obowiązków piorunują się wzrokiem i uprawiają słowną szermierkę. Lucy jest dla wszystkich miła i przyjacielska. W związku z tym ludzie trochę wchodzą jej na głowę. Jest niziutka, uwielbia czerwoną pomadkę i ubrania w stylu retro. Josha natomiast charakteryzuje wysoki wzrost, burkliwość, wiecznie skrzywiona mina i uogólniona niechęć do ludzkości. Generalnie wszyscy trzęsą przed nimi portkami. Wszyscy poza Lucy, która najbardziej ubolewa nad faktem, że Josh jako jedyny nie chce się z nią przyjaźnić i zapewne uważa za małe obrzydlistwo, które przyczepiło się do jego idealnego obuwia.
Dodaję Lucy do zacnego grona swoich najulubieńszych bohaterek! Nawet wtedy, gdy wyłazi z niej mały dzikus, stalkerka i dziwaczka. A za zbieranie figurek smerfów ma u mnie mega bonus. Ludzie zbierający figurki są zawsze spoko!
Josh momentami zachowuje się jak ostatni smark i za pierwszym razem trochę mnie to raziło. Później już się przyzwyczaiłam i zaakceptowałam fakt, że ta kolczasta osobowość wynika z niepewności i obrony przed odrzuceniem.
Wielbię tę książkę za drobne kroczki, dzięki którym między bohaterami rodzi się bliskość. Mogę w nieskończoność się rozczulać, kiedy Lucy wczepia się w Josha jak miś koala, obwąchuje go i opisuje jak zmieniają się jego oczy. Dodatkowo tok rozumowania i spostrzeżenia lęgnące się w głowie bohaterki nieustannie kładą mnie na łopatki :D
Nie chce mi się więcej gadać. Jestem fanką "Wrednych igraszek" i tyle :D Zalecam też, by podczas lektury zaopatrzyć się w towarzystwo osobnika płci męskiej. Jakoś tak to wszystko działa na wyobraźnię...
Przeczytałam tę książkę na początku listopada, a ostatnio znowu do niej wróciłam i delektuję się fragmentami. I zapewne tak jeszcze będzie nie raz :)
Po prostu ta książka robi mi dobrze. Jest urocza, seksowna i nakręcająca. A jednocześnie zawiera w sobie jakąś taką tkliwość, że aż szklą mi się oczy. No i trafia w moje poczucie humoru. Także można się śmiać i płakać...
Okazuje się, że w parkach można natknąć się nie tylko na lokalnych obnażaczy w płaszczach, czy innych onanistów. Można również paść ofiarą zalotów perwersyjnego Mikołaja. Także bacznie się rozglądajcie, bo nie znacie dnia, ani godziny.
Mikołaj ów ma długą laskę i dzwoni jaj... dzwoneczkami! A tak na serio - ma na imię Nick i jest szefem firmy zajmującej się spełnianiem różnych fantazji. I nie chodzi wcale o seksy, tylko takie tam ludzkie wymysły. Ponieważ pracownik, który miał robić za Mikołaja zachorował, Nick musi go zastąpić. Wszystko mu się myli i zaczyna zarywać do Holly, która wcale obcowania ze Świętym nie zamawiała. Jednak kobieta natychmiast się na niego napala i razem udają się do hotelu w celu zbadania zawartości 'worka z prezentami'.
Na tym poprzestanę, ponieważ już opowiedziałam przebieg połowy akcji :D "Mikołaj na zamówienie" to cieniutka książeczka i więcej niż godzinę z życiorysu Wam nie zajmie. Mamy tam dość dosadną scenę seksu plus kulawe rozdziały wprowadzające jak do niej doszło i co było później. Jedyne świąteczne akcenty to typ w przebraniu Mikołaja i jego sprośne gadki odnośnie ssania cukrowych laseczek.
Krzywdy mi to nie zrobiło, ale też nie wniosło żadnego powiewu świeżości do romansowej bańki, w której żyję. Myślę, że nawet taką naiwniacką historyjkę dałoby się przedstawić w sposób dużo bardziej ekscytujący.
Jeśli będzie się Wam bardzo nudziło - możecie przeczytać. A jak ktoś lubi przebieranki w sypialni, to może się nawet i zainspiruje :D
Okazuje się, że w parkach można natknąć się nie tylko na lokalnych obnażaczy w płaszczach, czy innych onanistów. Można również paść ofiarą zalotów perwersyjnego Mikołaja. Także bacznie się rozglądajcie, bo nie znacie dnia, ani godziny.
Mikołaj ów ma długą laskę i dzwoni jaj... dzwoneczkami! A tak na serio - ma na imię Nick i jest szefem firmy zajmującej się spełnianiem...
Kurczę. Kompletnie się tego nie spodziewałam, ale naprawdę spodobała mi się ta książka! Mogę wręcz powiedzieć, że sobie ją dozowałam, żeby starczyła mi na dłużej.
Jest w niej dużo hot scenek - to fakt. Ale doszłam do wniosku, że mnie tak naprawdę ilość seksów wcale nie przeszkadza w książkach. Wkurza mnie głownie, kiedy poza spółkowaniem nie ma zbyt wiele innych treści. A jeszcze jak ten seks jest nudny i powraca co kawałek niczym biegunka, to w ogóle bójcie się Boga.
No bo co jest ciekawego w przewracaniu stron, kiedy bohaterów można scharakteryzować jednym zdaniem - 'Hej, jesteśmy bandą bezmózgich yeti, które poza przeżywaniem nadprogramowej liczby orgazmów, zatraciły wszelakie inne ludzkie odruchy'.
"Dziki romans" kupił mnie tym, że zamiast pustostanów dostałam sensownych i sympatycznych osobników. Naprawdę spodobała mi się Harlow. Jej odzywki, poczucie humoru, a nawet historia, kiedy poleciała samolotem w samym płaszczu, by złożyć wizytę Finnowi. A miało to miejsce jeszcze przed oficjalnym rozpoczęciem części o nich. Harlow jest śmiała, konkretna i głośna. Gdy już się zakocha, to na zabój i bardzo dba o swoich ludzi.
W Finnie spodobało mi się to, że nie był jakimś lokalnym oblatywaczem, playboyem, badboyem, milionerem, wrestlerem, czy innym takim. Dostajemy mrukliwego, skrytego rybaka, który wraz z ojcem i braćmi z tego właśnie fachu się utrzymuje.
Co prawda - pod koniec Finn zachował się jak wołowy zad, ale w końcu to tylko facet. Zresztą w porównaniu z niektórymi książkowymi pierdołami i tak wypada on całkiem na plus. Ale i tak bardziej lubię Harlow. Dla mnie ona w tej książce wymiata. Jakby tylko patrzyła, co tu jeszcze można zbroić.
Jeśli mam się czegoś czepnąć, to dowalę się jednak do tych seksów. Zdaję sobie sprawę, że dla niektórych osób może być ich zdecydowanie zbyt dużo, a opisy mogą brzmieć niesmacznie. Nie ma w tej książce, oczywiście, żadnych wynaturzeń. Ale wiadomo - każdy człek ma inną wrażliwość na różnego rodzaju odzywki, czy czynności ;)
Natomiast polecam wszystkim, którym dzikie romansowanie straszne nie jest i lubią się odprężyć przy takiej właśnie lekturze :)
Kurczę. Kompletnie się tego nie spodziewałam, ale naprawdę spodobała mi się ta książka! Mogę wręcz powiedzieć, że sobie ją dozowałam, żeby starczyła mi na dłużej.
Jest w niej dużo hot scenek - to fakt. Ale doszłam do wniosku, że mnie tak naprawdę ilość seksów wcale nie przeszkadza w książkach. Wkurza mnie głownie, kiedy poza spółkowaniem nie ma zbyt wiele innych treści. A...
Elle Wittimer mieszka z macochą i jej dwiema córkami. Po śmierci ojca dziewczyna pełni w domu funkcję klasycznej 'poleć, poleć, pozamiataj'.
Robi zakupy, sprząta i ogarnia cały bajzel. A bliźniaczki kręcą w tym czasie vlogi na swój kanał urodowy na YouTubie.
Elle za sprawą rodziców poznała i pokochała Starfield. Serial science fiction, którego najważniejszymi postaciami są książę federacji Carmindior oraz księżniczka Amara.
Aktualnie wśród fanów serialu wybucha wielka wrzawa. Jest to reakcja na informację o odtwórcy głównej roli w kinowej wersji Starfield. Okazuje się nim napakowany piękniś grający w operze mydlanej dla młodzieży.
Według bohaterki Darien Freeman kompletnie nie nadaje się na księcia Carmindora. Pewnie nawet nie widział żadnego odcinka, w którym owa postać występuje. Dziewczyna szybko daje upust złym emocjom na swoim blogu.
Wkrótce na numer telefonu, który odziedziczyła po ojcu, przychodzi wiadomość odnośnie mającego się odbyć za jakiś czas konwentu. Elle od śmierci taty zrezygnowała z udziału w tym wydarzeniu. Jednak wymiana sms-ów z tajemniczym nieznajomym rozkręca się i trwa nadal. W międzyczasie Elle znajduje na strychu stare kostiumy cosplayowe swoich rodziców i postanawia jednak wybrać się na konwent. Planuje wziąć udział w konkursie na najlepsze przebranie.
Zaobserwowałam, że "Geekerella" otrzymuje wiele pozytywnych opinii. Ale ja jak zwykle będę alienem :D No nie zauroczyła mnie ta książka. Podczas czytania czułam się znudzona. Postacie Elle i Dariena były dla mnie mało wyraziste, a sama akcja nużąca. Za jedyną osobę z odrobiną ikry uważam Sage z Magicznej Dyni.
Zachwyt bohaterki nad Starfield mi się nie udzielił. Zaczęły mnie wręcz drażnić wstawki na jego temat. A logiczne jest ich liczne występowanie, bo w końcu to książka o jego wielkiej fance.
Pod koniec historia zrobiła się nieco ciekawsza. No rychło w czas, proszę państwa. Odczułam wielką ulgę, kiedy zakończyłam lekturę i zabrałam się za powtórkę Kamienia Filozoficznego.
Widywałam "Geekerellę" na zagranicznych bookstagramach i mój wzrok przyciągała jej śliczna okładka. Bardzo chciałam dostać to cacko w swoje ręce. Dostałam i mam poczucie zmarnowanego czasu. Wymordowało mnie to. Może ja jestem po prostu za stara? Jednak czytuję i naprawdę lubię młodzieżówki, więc chyba jeszcze nie :D
Także tak. Pewnie podpisałam na siebie wyrok i teraz zostanę persona non grata :D
Elle Wittimer mieszka z macochą i jej dwiema córkami. Po śmierci ojca dziewczyna pełni w domu funkcję klasycznej 'poleć, poleć, pozamiataj'.
Robi zakupy, sprząta i ogarnia cały bajzel. A bliźniaczki kręcą w tym czasie vlogi na swój kanał urodowy na YouTubie.
Elle za sprawą rodziców poznała i pokochała Starfield. Serial science fiction, którego najważniejszymi postaciami są...
Wioletka Koperek jest pełną energii trzydziestolatką. Jak przystało na wielką fankę zagadek kryminalnych - z lubością zaczytuje się w książkach o mordulcach. A w tak zwanym międzyczasie podpatruje sąsiadów z bloku naprzeciwko.
Bohaterka ima się różnych zajęć i w żadnej pracy nie zagrzewa miejsca zbyt długo. Głównym celem tych zabiegów jest znalezienie wśród współpracowników narzeczonego. Kiedy limit czasu przeznaczony na zapoznanie zacnego kawalera dobiega końca, Wioletka zwalnia się i poszukuje nowego zatrudnienia.
Na początku historii bohaterka kończy przygodę z fabryką Słodka Babeczka. Zostaje jej zaledwie kilka dni, kiedy wpada na trop grubszej afery. Wioletka natychmiast przystępuje do śledztwa. Zakłada w tym celu specjalny zeszyt, w którym odnotowuje swoje wszystkie (czyli żadne) postępy. Wkrótce cała sprawa okazuje się wielką pomyłką, a dziewczyna staje się obiektem żarcików.
Niestety bądź stety - jeszcze tego samego wieczoru bohaterka jest świadkiem rzeczy strasznej i krew w żyłach mrożącej. Tym razem zaopatruje się w tablicę korkową i z werwą wciela w rolę profesjonalnego tropiciela.
Muszę Wam powiedzieć, że najpierw mnie ta książka zaciekawiła, a później zaczęłam mieć co do niej poważne obawy. Rzucił mi się w oczy komentarz, że bohaterka to rozumem nie grzeszy. I fakt - Wioletka jest dziecinna, ma dziwny tok rozumowania i strzela masę głupot. Jednak podczas czytania nie wzbudzała ona we mnie chęci mordu.
Początek był nudnawy, ale dalej było już w porządku. Wybuchy śmiechu mi nie towarzyszyły, ale obyło się również bez krzywienia i wywracania oczami. Po prostu najlepiej traktować wszystko, co bohaterka wyprawia, z dużym przymrużeniem oka. I wtedy nic złego nie powinno się wydarzyć. Śledztwo Panny Koperek woła o pomstę do nieba, ale hej! Można czasem i coś takiego sobie przeczytać dla rozluźnienia.
Kiedyś pewnie byłabym bardziej na tę książkę cięta, ale już dawno żadna detektywka na wesoło mi się nie trafiła ;)
Wioletka Koperek jest pełną energii trzydziestolatką. Jak przystało na wielką fankę zagadek kryminalnych - z lubością zaczytuje się w książkach o mordulcach. A w tak zwanym międzyczasie podpatruje sąsiadów z bloku naprzeciwko.
Bohaterka ima się różnych zajęć i w żadnej pracy nie zagrzewa miejsca zbyt długo. Głównym celem tych zabiegów jest znalezienie wśród...
2018-11-15
Do hotelu Mitchell's Inn przybywa na weekend grupka gości. Są wśród nich dwie przyjaciółki, bogaty chłopak z niezwykle piękną narzeczoną, przeżywające kryzys małżeństwo w średnim wieku, kolejna młoda para oraz samotny mężczyzna, pracujący jako adwokat. Na miejscu okazuje się, że rezyduje tam również pewna pisarka, która nie wykazuje większych chęci, by integrować się z resztą towarzystwa.
Obsługą zajmuje się właściciel hotelu oraz jego syn, ponieważ z powodu pogorszenia pogody nie dotarła dalsza część personelu.
Mitchell's Inn leży na odludziu, ukryty wśród górskich lasów. Nie ma tam wi-fi ani zasięgu komórkowego, dlatego ludzie często wybierają właśnie to miejsce, by odciąć się od świata zewnętrznego.
Burza śnieżna, a następnie burza lodowa powodują awarię elektryczności i pogrążają hotel w ciemnościach. Nie ma możliwości, by wezwać odpowiednie służby, a próba wyjścia na zewnątrz grozi dzikim tańcem na lodzie lub oberwaniem w łeb gałęzią. Byłoby bardzo intymnie i przytulnie, gdyby nie zwłoki jednego z gości znalezione rankiem przy schodach.
Robi się coraz dziwniej i straszniej. Nie wiadomo czy w ciemnych zakamarkach hotelu czai się ktoś jeszcze, czy może to jeden z weekendowych gości okazał się geniuszem zła. Nie wiadomo z kim się trzymać i czy komukolwiek można jeszcze ufać, gdyż na horyzoncie majaczą kolejne, całkiem nowe trupy.
"Niechcianego gościa" czytało mi się naprawdę szybko. Książka nie pozwala się nudzić, ponieważ mamy tutaj większą liczbę bohaterów i wgląd w myśli każdego z nich. Poza tym napędzała mnie ciekawość - kto za tym wszystkim stoi. Korciło mnie, bo sobie zerknąć na koniec, ale jakoś się opamiętałam.
Podczas lektury miałam skojarzenia z zabawami, które mi od czasu do czasu migają w internetach. Opisana jest sprawa, wymienione osoby potencjalnie podejrzane i należy zgadnąć kto z nich jest mordercą :D Podczas czytania czułam się, jakbym brała udział dokładnie w czymś takim. Niestety dałam się oszukać i źle obstawiłam winnego.
Tak sobie myślę, że to świetna pozycja na okres, gdy świat spowija śnieg i zawierucha. Można się wtedy lepiej wczuć w sytuację bohaterów ;)
Do hotelu Mitchell's Inn przybywa na weekend grupka gości. Są wśród nich dwie przyjaciółki, bogaty chłopak z niezwykle piękną narzeczoną, przeżywające kryzys małżeństwo w średnim wieku, kolejna młoda para oraz samotny mężczyzna, pracujący jako adwokat. Na miejscu okazuje się, że rezyduje tam również pewna pisarka, która nie wykazuje większych chęci, by integrować się z...
więcej mniej Pokaż mimo to
Pierwsze spotkanie bohaterów "Ostrożnie z miłością" nie zapowiada niczego dobrego. Na lotnisku Ava zostaje praktycznie staranowana przez rosłego Szkoto-Wikinga i zamiast słowa przepraszam, słyszy jedynie porcję obelg na temat swojego wzrostu.
Dalej wcale nie jest lepiej. Mężczyzna zachodzi jej za skórę jeszcze kilka razy i staje się źródłem nieustającej frustracji.
Gwoździem do trumny okazuje się fakt, że również w samolocie pech towarzyszy Avie. Kobieta musi siedzieć centralnie obok tego irytującego nieznajomego! Nieznajomego, którego w myślach zdążyła ochrzcić Szkotem-Sukinkotem.
Ponieważ w tej książce przypadek goni przypadek, niedługo potem następuje kolejne spotkanie Avy i Caleba. Wysokie stężanie wrogości w powietrzu owocuje wspólnie spędzoną nocą.
Dogryzanie, przepychanki i słowna szermierka - czyli to, co tygryski lubią najbardziej. A na pewno dużo bardziej niż ciągnące się w nieskończoność seksy. Tutaj świetnie się zaczęło, ale dość szybko bohaterowie przeszli do stanu spoczynku. Jak dla mnie mogli dużo więcej rozmawiać na różne tematy i więcej się ze sobą droczyć.
Na pewno nie jest to jakiś romans nad romanse. Można się doczepić do tych wiecznych zbiegów okoliczności i przypadkowych przypadków. Zresztą - czytałam wiele innych historii, które bardziej przypadły mi do gustu. Jednak, jeśli chodzi o moje ostatnie styczności z Panią Young, to spotkanie mogę zdecydowanie zaliczyć na plus. Nie było tutaj nic, co by mnie mocniej wkurzyło i w porównaniu do tego mega nudnego cyklu "Hart''s Boardwalk", treść "Ostrożnie z miłością" przyswajałam z wielką przyjemnością.
Pierwsze spotkanie bohaterów "Ostrożnie z miłością" nie zapowiada niczego dobrego. Na lotnisku Ava zostaje praktycznie staranowana przez rosłego Szkoto-Wikinga i zamiast słowa przepraszam, słyszy jedynie porcję obelg na temat swojego wzrostu.
Dalej wcale nie jest lepiej. Mężczyzna zachodzi jej za skórę jeszcze kilka razy i staje się źródłem nieustającej...
Z powodu problemów w byłym miejscu pracy Imogen przeżywa załamanie nerwowe. Kobieta ulega namowom męża i przeprowadzają się do jej rodzinnego miasteczka. To także nie jest wielka frajda, ponieważ bohaterka nie wspomina swojego dzieciństwa w Lichocie zbyt kolorowo.
Wkrótce Imogen rozpoczyna pracę w instytucji wspierającej system pomocy psychologicznej w szkołach. Poznaje dziewczynkę, które takiej pomocy bardzo potrzebuje. Ellie Atkinson jako jedyna ocalała z pożaru, w którym zginęli jej rodzice oraz młodszy braciszek. Aktualnie przebywa w rodzinie zastępczej, ale jej życie dalekie jest od stabilizacji. W miasteczku dość szybko zostaje podchwycona plotka, jakoby Ellie była czarownicą. Szkolni koledzy ją prześladują, a w niektórych nauczycielach i matce zastępczej wzbudza przerażenie. Co w sumie nie jest dziwne, ponieważ wokół dziewczynki ciągle dzieją się tajemnicze rzeczy. Jej zachowanie często wywołuje niepokój. Wydaje się również, że każdego, kto jej podpadnie, spotyka kara.
Imogen nie wierzy w tę całą gadkę o czarownicy. Jest wściekła na lokalną społeczność i jej zaściankowe poglądy.
Jadnak nadchodzi moment, kiedy sama zaczyna mieć wątpliwości co do Ellie...
"Czarownice nie płoną" Jenny Blackhurst to idealna książka na mroczne, jesienne wieczory. Świetnie się też wpisuje w halloweenowe klimaty :D Jest wciągająca, wywołuje dreszcz na plecach i trzyma w napięciu. Czytanie jej w nocy nie było do końca dobrym pomysłem.
Miałam pewne podejrzenia odnośnie sytuacji spotykających Ellie i faktycznie nie pomyliłam się. Jednak końcówka skutecznie zbiła mnie z tropu.
Całość okazała się naprawdę intrygująca i złowieszcza :D
Z chęcią sięgnę po poprzednią książkę Pani Blackhurst.
Z powodu problemów w byłym miejscu pracy Imogen przeżywa załamanie nerwowe. Kobieta ulega namowom męża i przeprowadzają się do jej rodzinnego miasteczka. To także nie jest wielka frajda, ponieważ bohaterka nie wspomina swojego dzieciństwa w Lichocie zbyt kolorowo.
Wkrótce Imogen rozpoczyna pracę w instytucji wspierającej system pomocy psychologicznej w szkołach. Poznaje...
Dość długo chodziłam wokół tej książki i bałam się za nią zabrać. Duży udział w tym miały opinie, na które trafiłam. Obawiałam się, że będzie to droga przez mękę.
Ponieważ to egzemplarz recenzencki, musiałam w końcu porzucić obiekcje i się za nią zabrać. Ogólnie nie było tak źle. Przeczytałam ją w dwa dni, a jak na mnie to bardzo szybko. Zwłaszcza, że książka jest dość gruba. Szybkie tempo nie wynikało z tego, że książka była taka świetna, ale bardziej z pragnienia, aby mieć ją już z głowy :P Choć nie czytało mi się jej wcale źle! Nie ma w niej irytujących durnot i była dla mnie przez to lepsza od "I że cię nie opuszczę", w którym skrajne idiotyzmy przewijały się przez całą fabułę.
W "Roku we mgle" zawiodło mnie na pewno rozwiązanie głównej intrygi. Wszystko stało się tak nagle, ni z gruszki, ni z pietruszki. Sytuacja wydawała mi się naprawdę mało prawdopodobna. Zabrakło mi zwrotu, który by stopniowo i w sensowny sposób do niej doprowadził. Ogólnie czułam niedosyt w kwestii przełomowych momentów i nowych tropów w tej historii. Bo jednak tam przez większość czasu nie dzieje się nic. Bohaterka szuka córeczki narzeczonego, która zniknęła podczas spaceru na plaży. W pewnym momencie nawet on chce spróbować wrócić do normalnego życia. Jednak bohaterka do samego końca się nie poddaje. Z tego względu jestem również rozczarowana zakończeniem, które było dziwne, bezpłciowe i na odwal.
Reasumując - można przeczytać, nie było tak straszno, jak się obawiałam. Natomiast zwyczajnie szkoda mi czasu na takie książki. Ani to super zabawa, ani żaden dreszczyk emocji. Gdyby to była książka z biblioteki, czy kupiona przeze mnie, jest wielce prawdopodobne, że odpadłabym gdzieś w trakcie.
To było moje drugie podejście do Pani Richmond i widzę, że płomienne uczucie raczej między nami nie zakwitnie ;)
Dość długo chodziłam wokół tej książki i bałam się za nią zabrać. Duży udział w tym miały opinie, na które trafiłam. Obawiałam się, że będzie to droga przez mękę.
Ponieważ to egzemplarz recenzencki, musiałam w końcu porzucić obiekcje i się za nią zabrać. Ogólnie nie było tak źle. Przeczytałam ją w dwa dni, a jak na mnie to bardzo szybko. Zwłaszcza, że książka jest dość...
Na wstępie chciałam zaznaczyć, że ja tej książki nie skończyłam. Przeczytałam koło 300 stron na 850. Trochę ją pokartkowałam, zajrzałam na koniec i wiem na pewno, że dalej czytać tego dzieła nie chcę.
Złapałam się na tekst z tyłu okładki traktujący o tym, jaki to nie jest gorący i pełen humoru romans w świece wyższych sfer. Ja romanse darzę miłością wielką, a jeśli występuje w nich jeszcze humor, to już w ogóle cud miód i orzeszki. A co mamy w "Jeźdźcach"? A no właśnie...
Jednym z bohaterów jest Rupert Campbell- Black. Arystokrata, który skacze konno przez przeszkody, a kobiety rzucają mu pod nogi swoje pończochy i nie tylko pończochy. Rupert oprócz tego, że arogancki i bucowaty, jest też lokalną lafiryndą. A może lafiryndem? Dobra, nieważne. Generalnie bierze co się da i na drzewo nie ucieka, jak to kiedyś nucił lider zespołu Boys. Nawet, gdy zaczyna uderzać do konkretnej kandydatki, nic mu pod kopułką nie świta, aby zaprzestać tych rozpustnych czynności. I fakt - facet bywa dość zabawny. Jakby był nieco normalniejszy, mogłabym go nawet polubić. Bo ja mam słabość do bad-bojów. Ale wiecie, tylko do takich, którzy po pierwszym spojrzeniu na wybrankę serca, stają się potulnymi pieskami :D
Z tyłu okładki Jojo Moyes mówi nam, że jej rówieśniczki pod urokiem Ruperta niemal zapomniały o swoich mężach... To ja serio nie wiem, jakich one muszą mieć mężów. We mnie przez większość czasu bohater wywoływał pragnienie, by dać mu w pysk i obrzucić go żwirem.
Jest tam jeszcze drugi pan. Chudy wypierdek - Jake Lovell. On sprawiał wrażenie normalniejszego, ale kiedy trochę podejrzałam, co dzieje się dalej - witki mi opadły. Nie będę spoilerować, ale to już była wisienka na tym torcie z kupy.
O kobietach w tej powieści także nie mam dobrego zdania. Zwłaszcza o Helen, która kreuje się na wielką intelektualistę, a w rzeczywistości jest próżną laleczką. Nasuwa mi się tutaj brzydkie, ale jakże trafne określenie - tępa dzida.
Zapewne jestem naiwna, bo w romansach wolę nieco wyidealizowany świat. Tak mam i już. Jeśli jest szansa, że w danej książce mogą występować zdrady, czy inne krzywe akcje, to prędzej zjem własne gacie, niż sięgnę po tego typu lekturę. W przypadku "Jeźdźców' głupio zasugerowałam się opisem i mnie za to pokarało. Takich 'romansów', to ja nie szanuję. Już chyba wolę lewatywę.
Książki nie polecam. No, ewentualnie żeby w piecu nią rozpalać. Gruba jest, na jakiś czas powinno wystarczyć. Albo można wzniecić modne jesienią ognisko i upiec sobie na nim kiełbasę.
A poważnie, jeśli ktoś lubi czytać o koniach, o zawodach i tej całej otoczce, a nie zwraca zbytnio uwagi na zidiocenie oraz brak zasad moralnych u bohaterów, to może być dla niego spoko. Tylko nie wiem, po co to komu. Już lepiej poradnik jakiś poczytać. Przynajmniej nie trzeba się przedzierać przez 850 stron tekstu ;)
Na wstępie chciałam zaznaczyć, że ja tej książki nie skończyłam. Przeczytałam koło 300 stron na 850. Trochę ją pokartkowałam, zajrzałam na koniec i wiem na pewno, że dalej czytać tego dzieła nie chcę.
Złapałam się na tekst z tyłu okładki traktujący o tym, jaki to nie jest gorący i pełen humoru romans w świece wyższych sfer. Ja romanse darzę miłością wielką, a jeśli...
Bardzo ciekawią mnie oparte na faktach historie o morderstwach i tajemniczych zaginięciach. Jednak "Na tropie mordercy" było pierwszym reportażem kryminalnym, po jaki sięgnęłam. Zazwyczaj wolę, kiedy ktoś do mnie na takie tematy gada z telewizora, albo YouTube'a. Sprawa, którą opisuje Joakim Palmkvist wydała mi się dość ciekawa. Zaintrygowała mnie zwłaszcza wzmianka o tym, że 'główny bohater' nagle przepada bez wieści.
Goran Lundblad jest szwedzkim multimilionerem. Czerpie dochody między innymi z uprawy i dzierżawy ziemi, produkcji fajek oraz wynajmu nieruchomości. Mężczyzna ma dwie córki. Starsza z nich - Sara - jest przy ojcu, pomaga mu podczas pracy w lesie i pełni wiele obowiązków w gospodarstwie. Goran widzi w niej swoją następczynię. Wszystko ulega zmianie, gdy dziewczyna zaczyna spotykać się z synem sąsiada - Martinem. Ojciec jest temu bardzo przeciwny, ponieważ ich rody od dawna poróżnione są o kawałek ziemi. Poza tym jest przekonany, że Martin zainteresował się Sarą ze względu na pieniądze. Powszechnie wiadomo, że przez złe zarządzenie rodzinne gospodarstwo chłopaka jest poważnie zadłużone.
Sara coraz częściej kłóci się z Goranem. Trwanie w zakazanym związku powoduje, że jest stopniowo odcinana od funduszy. Aż ostatniego dnia sierpnia 2012 roku Goran znika bez śladu.
"Na tropie mordercy" nie zrobiło na mnie większego wrażenia. Przez jakiś czas tę książkę męczyłam, robiłam przerwy, wracałam. Autor pisze momentami dość chaotycznie, robi przeskoki czasowe, albo opisuje szczegółowo mało istotne rzeczy. Miałam także wrażenie, że zbyt przesadnie emocjonuje się osobą Therese Tang z Missing People. Fakt faktem - to dzięki niej cała sprawa została wyjaśniona, więc pewnie się czepiam.
Najgorsze jest to, że od samego początku czytelnik jest nakierowany na konkretny trop. Wolałabym, aby było to inaczej rozpisane, żeby można było sobie trochę pogdybać.
350 stron o jednej sprawie, to dla mnie zdecydowanie za dużo. Zwłaszcza, że nie okazuje się ona ostatecznie zbyt ekscytująca. Pozostanę raczej przy filmikach kryminalnych na YouTube ;)
Bardzo ciekawią mnie oparte na faktach historie o morderstwach i tajemniczych zaginięciach. Jednak "Na tropie mordercy" było pierwszym reportażem kryminalnym, po jaki sięgnęłam. Zazwyczaj wolę, kiedy ktoś do mnie na takie tematy gada z telewizora, albo YouTube'a. Sprawa, którą opisuje Joakim Palmkvist wydała mi się dość ciekawa. Zaintrygowała mnie zwłaszcza wzmianka o tym,...
więcej mniej Pokaż mimo to
Brian i Sophie są młodym małżeństwem z dwójką dzieci. Mężczyzna pracuje w muzeum jako kustosz, a jego żona jest programistką. Sophie pracowała wcześniej jako wolny strzelec, ale ze względu na urodzenie córki, a potem synka zrobiła sobie kilkuletnią przerwę.
Nadchodzi moment, kiedy rodzina zaczyna potrzebować większego lokum. Pewnego dnia kobieta ogląda dom, w którym zakochuje się od pierwszego wejrzenia. Wspominając własne niepewne dzieciństwo, marzy aby jej dzieci wychowywały się dokładnie w takim miejscu.
Brian ma pewne obiekcje, ponieważ cena domu przewyższa koszty jakie gotowi byli ponieść. Ponadto wymaga on gruntownego remontu. Ostatecznie Sophie udaje się przekonać męża, który zawsze robi wszystko, by ją uszczęśliwić.
Wraz z upływem czasu strach przyćmiewa radość kobiety. Po tych kilku latach nieobecności w branży komputerowej wiele się pozmieniało. Sophie ma problem ze zdobyciem nowych zleceń i coraz wyraźniej odczuwa, że wypadła z obiegu. Zdaje sobie sprawę, że zarobki męża nie wystarczą na spłatę kredytu i utrzymanie rodziny. Dodatkowo pojawia się problem z wyżej wymienionym kredytem. System spłat, który był zachwalany jako super git turbo wyjście, okazuje się wcale taki super nie być. Mimo prób wyjaśnienia sytuacji młoda matka odbija się od ściany. Jednocześnie ukrywa prawdę przed Brianem i kombinuje jak wyjść cało z tej opresji. W końcu dochodzi do tego, że wynosi z miejsca pracy męża zabytkowe lusterko. A w jego ślad idą kolejne przedmioty...
Czy złodziejski fach pomoże bohaterce w dopięciu domowego budżetu?
"W sieci pragnień" to dość spokojna książka. Dopiero w drugiej połowie dzieje się więcej i czytelnik zaczyna odczuwać lekkie napięcie. Przez większość czasu mamy tutaj Sophie zajmującą się dziećmi, zapełniającą ich wolny czas zabawą i kreatywnymi zajęciami. Wraz z pojawieniem się w jej życiu problemów, książka nieco się rozkręca.
Nie udało mi się polubić Sophie. Irytowała mnie swoim lekkomyślnym podejściem odnośnie kredytu na zakup domu oraz ocenianiem innych ludzi . Kiedy zaczęły się kłopoty finansowe nie potrafiła przyznać się do winy, tylko wymyślała głupoty i coraz mocniej w to wszystko brnęła.
Brian sprawiał wrażenie faceta, który żyje pracą, poszukiwaniem zaginionych eksponatów, a sprawy dnia powszedniego, to tak średnio na jego głowę.
Jeśli ktoś lubi obyczajówki z takim małym pseudo-kryminalnym wątkiem, to może sobie tę książkę popróbować. Niestety dla mnie była ona dość przeciętna.
Brian i Sophie są młodym małżeństwem z dwójką dzieci. Mężczyzna pracuje w muzeum jako kustosz, a jego żona jest programistką. Sophie pracowała wcześniej jako wolny strzelec, ale ze względu na urodzenie córki, a potem synka zrobiła sobie kilkuletnią przerwę.
Nadchodzi moment, kiedy rodzina zaczyna potrzebować większego lokum. Pewnego dnia kobieta ogląda dom, w którym...
Alice Ray pracuje jako dentystka. Jest też matką dwójki dzieci i bywają tygodnie, że nie ma czasu zrobić kupy.
Kobieta stara się kontrolować swoje życie we wszystkich aspektach. Nie może tutaj liczyć na wsparcie męża, który pod pozorem pisania książki o Stonehenge, spędza całe dnie przed telewizorem. Ponieważ małżonek nie pracuje, a obowiązki domowe również nie są jego mocną stroną, Alice musi brać w pracy nadgodziny, ogarniając jednocześnie latorośle i zarządzając hacjendą.
To wszystko sprawia, że dentystka jest cały czas napięta i zestresowana. Zwłaszcza, że żyje w przekonaniu, iż we wszystkim musi być perfekcyjna. Obsesyjnie się odchudza, a nawet głodzi.
Po przedwczesnej śmierci matki Alice praktycznie natychmiast wyprowadziła się z domu rodzinnego. Towarzystwa ojca i młodszej siostry - Melissy - unika jak tylko się da, ponieważ niesie ono za sobą bolesne wspomnienia.
To właśnie Melissa, by wyrwać siostrę z tego błędnego koła, proponuje jej wspólny urlop. Alice jest przekonana, że czeka ją pobyt w spa lub inne tego typu relaksy. Jakie jest jej zdziwienie, kiedy gwoździem programu okazuje się tygodniowy obóz przetrwania dla wikingów.
"Nie mam mowy!" Helen Russell nie zrobiła na mnie jakiegoś olbrzymiego wrażenia, ale czytało mi się ją naprawdę miło. Narratorką jest Alice, która dzięki sarkastycznemu poczuciu humoru potrafi rozbawić czytelnika swoimi refleksjami. Humor sytuacyjny również zaliczam zdecydowanie na plus. Zwłaszcza pojedynek z owcą oraz transportowanie na noszach opiekuna grupy, zmagającego się z potężnym zatruciem pokarmowym.
Podobały mi się tutaj również nawiązania do filozofii, jaką kierowali się wikingowie oraz do hygge. Miałam w tamtym roku wielką chęć zakupić sobie którąś z tych modnych hygge-książek, ale w końcu tego nie zrobiłam z obawy, że przejrzę obrazki, a na reszcie wyłącznie się wynudzę. Fajnym pomysłem było wplecenie tych elementów w powieść, ponieważ w tej formie nie odbiera się ich tak 'sucho'.
Śmiało można złapać za tę książkę, jeśli ma się chęć na relaks bez płomiennych romansów i mordujących szaleńców. Bo tutaj rozchodzi się głównie o to, by zdać sobie sprawę, co się naprawdę w życiu liczy ;)
Alice Ray pracuje jako dentystka. Jest też matką dwójki dzieci i bywają tygodnie, że nie ma czasu zrobić kupy.
Kobieta stara się kontrolować swoje życie we wszystkich aspektach. Nie może tutaj liczyć na wsparcie męża, który pod pozorem pisania książki o Stonehenge, spędza całe dnie przed telewizorem. Ponieważ małżonek nie pracuje, a obowiązki domowe również nie są jego...
Harriet po raz pierwszy od urodzenia córki decyduje się pozostawić ją pod opieką innej osoby. Chociaż Alice ma już skończone cztery lata, do tej pory zawsze była przy matce. Charlotte - najlepsza przyjaciółka kobiety - ma zabrać małą wraz ze swoimi dziećmi na szkolny festyn. Harriet w tym czasie rozpoczyna kurs księgowości.
Wszystko jest w porządku do momentu, gdy dzieci Charlotte opuszczają dmuchany zamek, a Alice nie ma razem z nimi. Zaczynają się poszukiwania i rozpytywanie wśród ludzi. Niestety po dziewczynce nie pozostał żaden ślad. Policja ma wątpliwości, czy Alice w ogóle zdążyła wejść do zamku. Akurat w tym czasie Charlotte została na zewnątrz ze swoją najmłodszą latoroślą i postanowiła wykorzystać chwilę, by poprzeglądać Facebooka na telefonie. Z tego powodu w internecie wylewa się na nią morze hejtu. Koleżanki zaczynają dziwnie ją traktować. Sprawiają wrażenie niechętnych do powierzenia jej swojego potomstwa. Nawet kiedy chodzi wyłącznie o odwiezienie na trening.
Harriet jest załamana i nie chce widzieć przyjaciółki, która 'zgubiła' jej córeczkę. Wraz z mężem - Brianem - przeżywają koszmar. Zwłaszcza, że jakiś czas wcześniej w okolicy doszło do zaginięcia małego chłopca.
W domu małżeństwa zjawia się oficer łącznikowa, która ma za zadanie pomóc im przetrwać ten ciężki czas.
W "Jak mogłaś" Heidi Perks mamy trochę przeskoków czasowych. Dwa tygodnie po zaginięciu Alice obydwie kobiety składają zeznania na komisariacie, ale przez pewien czas nie wiadomo w jakiej sprawie. Rozdziały opisujące przeszłość i teraźniejszość przeplatają się i potęgują ciekawość. Dość szybko wyłania się kwestia problemów Harriet z pamięcią oraz tego, że małżeństwo praktycznie nie utrzymuje kontaktów z innymi ludźmi.
Autorka miała całkiem sprytny pomysł, ale książka pozostawiła we mnie wrażenie pewnej wtórności i niedosytu. Końcówka trochę mi się ciągnęła. I chociaż z butów mnie nie wyrwała, to nie będę jakaś mocno krytyczna. Fabuła mimo wszystko mnie zaintrygowała i przez większość czasu utrzymywała moje zainteresowanie. Oprócz końcowych rozdziałów "Jak mogłaś" czytało mi się bezproblemowo.
Jeśli lubicie historie, w których rzeczywistość niekoniecznie wygląda tak, jak nam się początkowo wydaje, to mogę Wam ją polecić :)
Harriet po raz pierwszy od urodzenia córki decyduje się pozostawić ją pod opieką innej osoby. Chociaż Alice ma już skończone cztery lata, do tej pory zawsze była przy matce. Charlotte - najlepsza przyjaciółka kobiety - ma zabrać małą wraz ze swoimi dziećmi na szkolny festyn. Harriet w tym czasie rozpoczyna kurs księgowości.
Wszystko jest w porządku do momentu, gdy dzieci...
Lara Jean za chwilę zaczyna naukę w przedostatniej klasie liceum. Przed nią miesiące pełne nowych wyzwań. Zwłaszcza, że jej starsza siostra - Margot - wyjeżdża na studia aż do Szkocji. Bohaterka musi przejąć jej dotychczasowe obowiązki w domu oraz poświęcać więcej uwagi drugiej siostrze - 9-letniej Kitty.
Przed sześcioma laty zmarła mama dziewcząt i ojciec wychowuje je samotnie. Mężczyzna jest ginekologiem i mnóstwo czasu spędza na dyżurach w szpitalu. Aby go odciążyć córki starają się nie sprawiać kłopotów i jak najwięcej we wszystkim pomagać.
Lara Jean to grzeczna i spokojna nastolatka. Lubi spędzać czas z rodziną, piec ciasta i jeszcze nigdy nie miała chłopaka. Jednak była już zakochana i to pięć razy! Niestety nigdy nie odważyła się na zrobienie pierwszego kroku. Kiedy zauroczenie nie przemijało, Lara Jean pisała do każdego z obiektów westchnień list, aby zamknąć temat i wybić sobie delikwenta z głowy. Zaadresowanych listów nie wysłała, tylko przechowuje je w pudełku na kapelusze, które podarowała jej kiedyś mama. Wszystko staje na głowie, gdy okazuje się, że pudełka nie ma, a Peter Kavinsky - jeden z ówczesnych wybrańców - otrzymał właśnie swój list.
Jednak gorsze przerażenie wzbudza wizja czytającego list Josha. Sąsiada, najlepszego kumpla i jeszcze do niedawna chłopaka Margot. Zwłaszcza, że uczucia Lary Jean do niego wcale nie osłabły. Bohaterka nie może pozwolić, by to odkrył i spontanicznie zmyśla nieistniejący związek z Petrem. Chłopakowi ten układ bardzo pasuje, ponieważ chce wzbudzić zazdrość w ukochanej, która porzuciła go dla innego.
Na początku miałam mieszane uczucia odnośnie "Do wszystkich chłopców, których kochałam". Lara Jean wydała mi się nudna, Josh w sumie też taki mdły i nieciekawy. Sprawa z listami wyszła dość szybko, a tu jeszcze tyle stron do końca! A potem akcja się rozbujała. Doszedł wątek z udawanym związkiem i - o matko - jestem totalnie oczarowana Larą Jean! Uwielbiam wszystko co mówi i robi ta dziewczyna. Jej relacja z Peterem jest totalnie urocza. Rozkręca się ona dość powoli i to jest właśnie takie fajne. Bohaterka zaczyna wychodzić stopniowo ze swojej skorupki, otwiera się na ludzi. Na Halloween przebiera się za Cho Chang, a wszelakie nawiązania do Harry'ego Pottera to ja darzę miłością wielką. Atmosfera panująca w jej domu - więź z ojcem i Kitty wywołuje miłe ciepełko w środku. Podejście Petera do Kitty jeszcze większe.
Solą w oku była mi jedynie Margot. Jej nie umiałam polubić.
Ostatecznie wyszło na to, że nie miałam ochoty tej książki kończyć. Była słodka, przecudowna i taka w sam raz dla mnie.
Powtarzam się, ale to nic - seria Young od Wydawnictwo Kobiece jest naprawdę strzałem w dziesiątkę. Oby zaskakiwała mnie wyłącznie takimi perełkami :)
https://www.empik.com/do-wszystkich-chlopcow-ktorych-kochalam-han-jenny,p1202561881,ksiazka-p
Premiera książki "Do wszystkich chłopców, których kochałam" oraz jej ekranizacji na platformie Netflix już 17 sierpnia!
Lara Jean za chwilę zaczyna naukę w przedostatniej klasie liceum. Przed nią miesiące pełne nowych wyzwań. Zwłaszcza, że jej starsza siostra - Margot - wyjeżdża na studia aż do Szkocji. Bohaterka musi przejąć jej dotychczasowe obowiązki w domu oraz poświęcać więcej uwagi drugiej siostrze - 9-letniej Kitty.
Przed sześcioma laty zmarła mama dziewcząt i ojciec wychowuje je...
Główny bohater - Gaspard Coutances - jest dramatopisarzem, prezentującym postawę - świat jest zły, ludzie są okrutni. Żyje na bakier z technologią - telefony i internet, to dla niego wymysły szatana - i izoluje się od ludzi. Tuż przed Bożym Narodzeniem ląduje w apartamencie w Paryżu, by pisać kolejną ze swoich genialnych sztuk i ogłuszać się alkoholem. Niestety jego spokój zostaje zakłócony przez Madeline, która przez gapiostwo wynajmującego wybrała to samo lokum i znalazła się w nim pierwsza. Bohaterka pracowała wcześniej w wydziale kryminalnym. Po dziewięciu miesiącach od próby samobójczej szuka wyciszenia i chce na nowo pokładać swoje sprawy.
Wynajęty apartament jest tak naprawdę pracownią nieżyjącego malarza - Seana Lorenza. Bohaterowie są bardzo poruszeni dramatem, który dotknął rodzinę tego człowieka. Wkrótce zaczynają badać sprawę trzech zaginionych obrazów artysty. Nikt ich nie widział na oczy, lecz przyjaciel mężczyzny żywi przekonanie, że zostały one naprawdę namalowane.
Gdy wydaje się, że sprawa z płótnami zmierza ku końcowi, pojawia się kolejna kwestia, która nie daje spokoju Gaspardowi. Dramatopisarz próbuje przekonać Maddie, by nadal prowadzili wspólne śledztwo.
Długo mi się zeszło z tą książką. Odkładałam ją, nie odczuwałam większej potrzeby, by wracać do lektury. Peany na rzecz talentu Seana Lorenza zaczęły mnie już nudzić. A nawet miałam postanowienie wykreślić Pana Musso z listy obywateli i w przyszłości konsekwentnie unikać jego dzieł.
O dziwo, historia ostatecznie rozwinęła się w naprawdę ciekawym dla mnie kierunku. Swój udział w wydarzeniach miała nawet postać mocno pokręconego osobnika. Im bliżej końca, tym bardziej byłam zaintrygowana i naprawdę zirytowana, że wcześniej się to tak wlekło.
Ponieważ to moja pierwsza książka Guillaume Musso, kompletnie nie wiedziałam czego się spodziewać. Liczyłam na kolejne smęty, prowadzące do równie smętnego zakończenia, a tu autor naprawdę mnie zaskoczył. Doszłam do wniosku, że może jednak dam mu jeszcze szansę :)
Bardzo dziękuję Wydawnictwu Albatros za egzemplarz do recenzji :)
Główny bohater - Gaspard Coutances - jest dramatopisarzem, prezentującym postawę - świat jest zły, ludzie są okrutni. Żyje na bakier z technologią - telefony i internet, to dla niego wymysły szatana - i izoluje się od ludzi. Tuż przed Bożym Narodzeniem ląduje w apartamencie w Paryżu, by pisać kolejną ze swoich genialnych sztuk i ogłuszać się alkoholem. Niestety jego spokój...
więcej Pokaż mimo to