-
ArtykułyCzytamy w weekend. 26 kwietnia 2024LubimyCzytać206
-
ArtykułySzpiegowskie intrygi najwyższej próby – wywiad z Robertem Michniewiczem, autorem „Doliny szpiegów”Marcin Waincetel6
-
ArtykułyWyślij recenzję i wygraj egzemplarz „Ciekawscy. Jurajska draka” Michała ŁuczyńskiegoLubimyCzytać2
-
Artykuły„Spy x Family Code: White“ – adaptacja mangi w kinach już od 26 kwietnia!LubimyCzytać2
Biblioteczka
Ale ta książka była dziwna! Nastawiłam się we własnej głowie na jakieś morderstwa i fruwające flaki, a tu nic z tych rzeczy. Ale i tak zdarzały się momenty, kiedy autorowi udawało się mnie nieźle wystraszyć. Końcówki niektórych rozdziałów wywoływały realne ciarki na plecach.
Wielkie ze mnie strachajło, ale podczas czytania książek rzadko miewam takie stany! A tu serio było mi dziwnie i jakoś nieswojo. Jeszcze to nocne łazikowanie po opuszczonym szpitalu psychiatrycznym. No ludzie! :D
Nie wiem, jak ubrać swoje wrażenia w słowa, żeby tu za bardzo nie spoilerować. Najgorsze jest pisanie o tego typu książkach, bo naprawdę łatwo chlapnąć za dużo i zepsuć komuś zabawę. Generalnie mamy psychologa dziecięcego - Pietra Gerbera. Jest on nazywany 'usypiaczem dzieci', ponieważ specjalizuje się w terapii przez hipnozę. Pewnego dnia odzywa się do niego psycholożka z Australii i wręcz wciska mu dorosłą pacjentkę, która jest przekonana, że w dzieciństwie zamordowała swojego młodszego brata. Ale nie pamięta okoliczności tegoż okropnego czynu. Gerber początkowo się wzbrania, bo on zajmuje się maluczkimi, a to dorosła baba. Jednak ostatecznie zgadza się spróbować pomóc Hannie Hall. Kobieta okazuje się delikatnie mówiąc mocno zwichrowaną i niepokojącą personą, a wspomnienia dotyczące jej dziecięcych lat jeżą włosy na głowie. Dodatkowo zdaje się wiedzieć o samym terapeucie rzeczy, którymi on nie podzielił się nawet z małżonką. Jej wizje podczas hipnozy tak przeplatają się z aktualnymi wydarzeniami, że Gerber chcąc nie chcąc w coraz większym stopniu staje się ich uczestnikiem.
Poplątane to wszystko - człowiek ma wrażenie, ze większość to nierealne, pokręcone majaki. A ostatecznie historia idealnie stapia się w całość. I wszystko jest naprawdę dobrze przemyślane. Nie zauważyłam żadnych dziur fabularnych, czy bezsensownego kręcenia. Mam zastrzeżenia co do zakończenia, bo choć fanką epilogów nie jestem, tak tutaj by mi się przydał. I chciałabym dokładnego nakreślenia o co biegało z tą Hanną! Czy ona serio była tą 'wyjątkową dziewczynką' i zauważała więcej niż pospolity człek, czy może chodziło o coś, czego ja nie zatrybiłam :P Kiedyś często podczas oglądania horrorów miewałam takie epizody. Wyświetlają się napisy, a ja siedzę i 'ale co?', "ale jak?". Najgorzej, gdy osoba, z którą oglądasz ma podobnie i obydwoje musicie do końca życia tkwić w nieświadomości. Tutaj liczę, że może jednak ktoś mnie poratuje :D
Ale ta książka była dziwna! Nastawiłam się we własnej głowie na jakieś morderstwa i fruwające flaki, a tu nic z tych rzeczy. Ale i tak zdarzały się momenty, kiedy autorowi udawało się mnie nieźle wystraszyć. Końcówki niektórych rozdziałów wywoływały realne ciarki na plecach.
Wielkie ze mnie strachajło, ale podczas czytania książek rzadko miewam takie stany! A tu serio było...
Nie jestem fanką Samanthy Young, a do bliższego przyjrzenia się tej książce skusił mnie kolor okładki. Dość szybko miałam pewność, że będę tego srogo żałować. Od początku denerwował mnie styl, jakiś roku bardziej infantylny niż zazwyczaj. Mam na myśli 'uśmiechnęłam się promiennie" i tego typu kwiatki. Jeszcze powinno być 'zrobiłam lekki makijaż i zeszłam na śniadanie'. Nie wiem, czemu te promienne uśmiechy mnie rozeźliły, ale tak było, przysięgam! I czy na przykład można uśmiechnąć się pochmurnie? No chyba nie. Dobra, nieważne :P
Potem pierwsze spotkanie bohaterów. Evie uratowała psa Roane'a przed kołami samochodu, a ten natychmiast zaczął patrzeć na nią z zachwytem. Czyli zaskakujący wątek romantyczny mamy odhaczony. Tak, to była ironia. I wtedy już serio cała się najeżyłam i negatywnie nastawiłam. I wiecie co? Postaci poboczne i wątki ich dotyczące uratowały tę historię. Mamy kuzynkę Roane'a, która jest tłamszona i kontrolowana przez apodyktyczną ciotkę. Na szczęście dzięki zachętom i pomocy życzliwych osób zaczyna się buntować i walczyć o swoje. Świetnie zapowiadał się wątek dwójki zakochanych wywodzących się ze zwaśnionych rodzin, ale autorka go trochę skopała. Duży plus daję za klimat miasteczka, do którego przybywa główna bohaterka. Księgarnia, pub będący miejscem codziennych spotkań, a nawet fakt, że wszyscy mieszkańcy się znają. Young ma na swoim koncie jeden cykl małomiasteczkowy, ale dla mnie był on szalenie nudny i niestrawny. Ta książka jest dużo fajniejsza. I choć główni bohaterowie są dla mnie do samego końca bezpłciowi, to otoczenie i inne osoby pomagają się na to nie wkurzać. Reasumując - jestem zadowolona, że nie była to kolejna historia, która jedynie zszargała moje nerwy. Wiadomo - trochę śmiechłam, kiedy bohaterka nagle jedną rozmową porozwiązywała wszystkie problemy i wieloletnie animozje, ale dobra niech jej tam będzie. Powieść momentami wywoływała u mnie błogi nastrój i tylko to się liczy!
Nie jestem fanką Samanthy Young, a do bliższego przyjrzenia się tej książce skusił mnie kolor okładki. Dość szybko miałam pewność, że będę tego srogo żałować. Od początku denerwował mnie styl, jakiś roku bardziej infantylny niż zazwyczaj. Mam na myśli 'uśmiechnęłam się promiennie" i tego typu kwiatki. Jeszcze powinno być 'zrobiłam lekki makijaż i zeszłam na śniadanie'. Nie...
więcej mniej Pokaż mimo to
Mam problem z "Podkręconym rzutem". A raczej chodzi o to, że nie zachwyciła mnie szczególnie, a porusza ważne tematy, więc może wypadałoby ją pochwalić :P Doceniam, że nie jest to wyłącznie miła i przyjemna opowiastka. Autorka opisuje radzenie sobie z traumą, odrzuceniem, emocje nastolatki, która nie może pogodzić się z rozwodem rodziców. Pokazuje też, że zawsze warto o siebie walczyć i szukać pomocy. Chociaż wydaje się, że pozostawione własnemu biegowi sprawy z czasem same się wyprostują. to nie zawsze tak jest. A przeważnie i tak rzutują one na różne aspekty dalszej egzystencji danej osoby.
Bohaterowie nie mają łatwo. Lotus zmaga się ze swoimi demonami z dzieciństwa. Postanawia na początek dać sobie spokój z facetami i przygodnym seksem, gdyż wzmagają u niej jedynie poczucie wewnętrznej pustki.
Kenan ma za sobą paskudny medialny rozwód. Żona zdradzała go z jego kumplem należącym do tej samej drużyny koszykarskiej, więc tym bardziej mężczyzna czuje się ośmieszony. Jego czternastoletnia córka mimo wszystko cały czas wierzy, że rodzice pogodzą się i wrócą do siebie.
Akurat wtedy ścieżki Lotus i Kenana znowu się przecinają. Para natykała się na siebie już kilka razy w przeszłości i podobno iskry aż fruwały w powietrzu. To jest trzeci tom cyklu, więc możliwe, że tak było ;) Teraz mają się tylko przyjaźnić, bo Lotus dała sobie na wszystkie inne rzeczy bana. I tutaj moim zdaniem jest już słabo. Ich relacja i ta podkreślana na każdym kroku wielka chemia mnie nie przekonała. Nie odczuwałam jej. Spory czas się nudziłam, potem było lepiej, ale też nie czytałam z zapartym tchem. Kenan głównie cały czas zachwycał się urodą Lotus, różnymi częściami jej ciała, tatuażami i tak przy każdym spotkaniu z nią. Bohaterka mimo wszystko nie wzbudziła we mnie większego entuzjazmu. Może to przeciwwaga dla ciągłych achów i ochów bohatera :P Początkowo motyw z jej mocami i voodoo klimatami odziedziczonymi po prababce mi nie wadził, ale potem poszło to już w przesadę, by pod koniec osiągnąć poziom totalnego absurdu. Coś jak babka Bella z cyklu o Stephanie Plum, tylko bez proroczego oka :D Końcówka książki to niestrawne nagromadzenie dramatycznych wydarzeń i bajdurzenia. No i jak na historię o sportowcu, zdecydowanie zbyt mało sportu w niej było.
Mam problem z "Podkręconym rzutem". A raczej chodzi o to, że nie zachwyciła mnie szczególnie, a porusza ważne tematy, więc może wypadałoby ją pochwalić :P Doceniam, że nie jest to wyłącznie miła i przyjemna opowiastka. Autorka opisuje radzenie sobie z traumą, odrzuceniem, emocje nastolatki, która nie może pogodzić się z rozwodem rodziców. Pokazuje też, że zawsze warto o...
więcej mniej Pokaż mimo to
Myślałam, że "Nasze idealne małżeństwo" będzie powieścią podobna do "Mojej doskonałej żony" Samanthy Downing, którą Wydawnictwo Mando zaproponowało czytelnikom w ubiegłym roku. Pewnie przez tę zbieżność tytułów. Tym razem jest zupełnie inaczej. Nie ma dwójki ludzi oddających się swemu osobliwemu hobby :P 'Małżeństwo' klimatem przypomina mi "Za zamkniętymi drzwiami" i kolejną książkę zahaczającą o żonę - "Żona między nami".
Główną bohaterką jest mocno poturbowana przez życie Ellie. Po tragicznej śmierci córeczki, zdradzie, bolesnym rozwodzie i problemach z uzależnieniem chce spróbować powrócić do zwyczajnej egzystencji. I praktycznie jak na pstryknięcie palcami - spotyka faceta - Martina. Gość prezentuje się nienagannie, ma gadane i nie śmierdzi. Czego można chcieć więcej?! Mimo kilku niewyjaśnionych sytuacji dotyczących osoby nowego absztyfikanta Ellie coraz bardziej się angażuje. Zresztą szybko docierają do kolejnej bazy, którą jest ślub w Vegas, a w dalszych planach kluje się wyprawa do Australii i wymarzone żyćko oczywiście.
Cieszę się, że "Nasze idealne małżeństwo" okazało się jednym z bardziej dynamicznych thrillerów. Dużo się dzieje, cały czas lekturze towarzyszy wrażenie, że coś jest mocno nie halo. Muszę przyznać, że początkowo nie mogłam się w tę historię wciągnąć. Zaczęłam się już stresować, że trafiłam na kolejną książkę, gdzie ludzie tylko łażą, gadają pierdoły i smęcą bez sensu. Na szczęście później wszystko się rozkręciło w intrygującym kierunku i ostatecznie naprawdę mi się ta historia podobała. Doczepię się jedynie do tych 30-40 stron, które mnie nudziły, a dalej już nie mam do czego i nawet nie chcę. No może jeszcze fakt, że bohaterka bierze leki na główkę i tankuje przy nich duże ilości alko ;) Występujący na dużą skalę motyw w thrillerach z ostatnich kilku lat. Ogólnie mam wrażenie, że ta powieść jest zbitkiem znanych motywów, ale dobrze ogranych i mimo wszystko wypada odświeżająco na tle innych podobnych tytułów. I naprawdę doceniam to, że nie jest przegadana i męcząca. Kiedy już się w tę historię wsiąknie, chce się ją doczytać do końca na jednym wdechu ;)
Myślałam, że "Nasze idealne małżeństwo" będzie powieścią podobna do "Mojej doskonałej żony" Samanthy Downing, którą Wydawnictwo Mando zaproponowało czytelnikom w ubiegłym roku. Pewnie przez tę zbieżność tytułów. Tym razem jest zupełnie inaczej. Nie ma dwójki ludzi oddających się swemu osobliwemu hobby :P 'Małżeństwo' klimatem przypomina mi "Za zamkniętymi drzwiami" i...
więcej Pokaż mimo to