Jeźdźcy Jilly Cooper 6,3
![Jeźdźcy](https://s.lubimyczytac.pl/upload/books/4859000/4859247/683220-352x500.jpg)
ocenił(a) na 65 lata temu Gorący i pełen humoru romans w świecie wyższych sfer.
Hm... Tak właśnie brzmi pierwsze zdanie polecajki, którą wydawca, Zysk i S-ka, umieścił na tylnej okładce.
"Jeźdźcy". Czekałam na tą książkę od momentu kiedy pierwszy raz zobaczyłam zapowiedź gdzieś tam w internecie. Zaczęłam czytać i czytałam szukając w literach tego romansu. Gorącego. Pełnego humoru. Tych wyższych sfer.
Hm...
Na wstępie należy zastopować wszystkich innych, którzy pokierują się zacytowanymi wyżej słowami. Nie gorący. I nie pełen humoru. I romans, ale na pół gwizdka. Jeśli poczytamy zapowiedź wydawcy dalej dotrzemy do czegoś co bardziej odpowiada rzeczywistości: "Jedna z najbardziej popularnych książek obyczajowych w historii Wielkiej Brytanii". Obyczajowych. I tu już zgadza się wszystko. Nie wiem dlaczego otagowano Jeźdźców jako romans. Owszem, są wątki miłosne i to nawet wiele. Rupert (Włedny Łupełt :) ma kobiet na pęczki i nic sobie nie robi z tego, że ma też żonę. Jego przyjaciel Billy może jest w tym temacie trochę bardziej oszczędny, ale nie przeszkadza mu to by kochać się jednocześnie z własną żoną i żoną Ruperta (ot, skromna (i odrażająca dla Helen - żony Rupa) orgietka). Jest wspominany w poprzednim poście Jake, który wiedzie dość wstrzemięźliwe życie pod tym kątem. Jest jego szwagierka i co jest domeną młodości - ciągle poszukuje, zawodzi się, rozpacza, pielęgnuje rany i szuka na nowo. Jest Helen. Wierna dobru dzieci, bez względu na męża. Tory - kompletnie zepchnięta na daleki plan kura domowa. Do tego dochodzi szeroka gama postaci pobocznych, zgraja zawodników, którzy poza alkoholem i końmi nie widzą prawie nic. Komentator, który guzik się zna na swoim fachu i często myli startujących. Są zabawne momenty np. kwestie Lavinni, któła nie wymawia popławnie 'r' czy cała niemiecka drużyna, ktora po prosztu pokaszuje jak pofinno szię szkakacz. Ale to skromna część historii.
Z romansu tu nie ma zbyt wiele, z takiego klasycznego, płomiennego romansu. Dla mnie są to dwie osoby, jakieś tam przeciwieństwa losu (bądź nie),osoby trzecie, bicie się z myślami, gmatwanina itd. Pod koniec książki, autorce w końcu udaje się spotkać z sobą dwoje bohaterów, którzy wydawać się mogło, powinni być osią historii. Ale tu nagle zostało nam jakieś 150 stron (na 850 - sic!),więc gdzie tu rozegrać ten romans tak naprawdę i to płomienny? Kiedy tak sobie czytałam przestałam szukać wybuchów namiętności na stronach i kiedy spojrzałam na książkę jak na serial obyczajowy, to zaczęło się czytać o wiele lepiej. Jak to od serialu - nie mamy zbyt wygórowanych wymagań, ważne by coś się działo. I pod tym kątem książka spełniła wymagania. Działo się. Do "Mody na sukces" było na szczęście daleko, choć Rupert, mógłby i tam grać głównego bohatera. Butny, paskudny, agresywny wobec zwierząt, wiecznie pełen pożądania, dążący do celu po trupach, a do tego przystojny i piekielnie zdolny. Jego żona, Helen, zakochana w nim do szaleństwa, ślepa na wszystkie zdrady i wytrzymała na wszelakie fanaberie, przykładna pani domu. Billy - przyjaciel aż po grób ze wzlotami i upadkami. I Jake - outsider mający jednak coś do powiedzenia i liczący się w świecie skoków, choć prześladowany przez pech. Trzymając się tego, że to książka obyczajowa, można być zadowolonym i nie ma na co narzekać. Dom mody oczywiście zastępujemy arenami i padokami dla koni. Ich kupnem, derkami, bryczesami i treningiem