-
ArtykułyWeź udział w akcji recenzenckiej i wygraj książkę Julii Biel „Times New Romans”LubimyCzytać2
-
ArtykułySpotkaj Terry’ego Hayesa. Autor kultowego „Pielgrzyma” już w maju odwiedzi PolskęLubimyCzytać2
-
Artykuły[QUIZ] Te fakty o pisarzach znają tylko literaccy eksperciKonrad Wrzesiński23
-
ArtykułyWznowienie, na które warto było czekaćInegrette0
Biblioteczka
2021-04-14
2021-04-06
Muszę przyznać, że po moich wcześniejszych ekscytacjach nad tą serią, tym tomem jestem nieco rozczarowana. Autor zaczyna bardzo przedłużać i rozwlekać, przez co całość straciła swoją dynamikę i momentami miałam wrażenie, że akcja stoi w miejscu. Ale ma to też swoje plusy, można było lepiej poznać bohaterów i wkręcić się w przedstawiony świat jeszcze bardziej. Ale czy to było niezbędne?
Gavin stracił swoje moce, jego ojciec wbrew przeciwnie, odmłodniał i powrócił do gry. Czy świat poradzi sobie bez Pryzmata? I czy Gavin wymyśli jakiś sposób, żeby powrócić do Chromerii i odzyskać swoją pozycję? Kip również zaginął. Wraz ze swoim nowo poznanym bratem. Jak potoczą się jego losy?
W tym tomie autor bardzo skupia się na intrygach w Chromerii, na różnego rodzaju spiskach, manipulacjach. Mniej jest akcji, Książę Barw i wojna zostali zepchnięci na dalszy plan. Dużo jest Kipa, pokazane zostaje, jak dojrzewa, podejmuje liczne decyzje i z chłopca coraz bardziej staje się mężczyzną. Teia zostaje zamieszana w coraz to nowe trudne sytuacje. Andross tymczasem planuje, jak zdobyć pełnię władzy i rozgrywać karty na własną rękę.
Wszystko to dobrze się czytało i było ciekawe, ale jednak brakowało mi tej prostej nieskomplikowanej akcji. Oraz motywu z luksynowym więzieniem. Oj tak, ten motyw napędzał poprzednie części, pojawiał się jako coś, co potęgowało napięcie i wprowadzało taką niepewność do całej fabuły. Wciąż nie mogę uwierzyć, że po tylu latach i próbach prawdziwego Gavina na odzyskanie wolności ten wątek został tak brutalnie odcięty i pozbawiony większego sensu. Mam nadzieję, że autor coś z tym zrobi, bo inaczej będzie słabo.
Pod koniec całość się rozbujała, znowu pojawiły się zaskoczenia i dzięki za to, bo to winduje książkę wyżej w moich oczach i daje nadzieję, że w kolejnych tomach ponownie dostanę coś nieprzewidywalnego, że to nie wszystko i że będzie co poczytać.
Muszę przyznać, że po moich wcześniejszych ekscytacjach nad tą serią, tym tomem jestem nieco rozczarowana. Autor zaczyna bardzo przedłużać i rozwlekać, przez co całość straciła swoją dynamikę i momentami miałam wrażenie, że akcja stoi w miejscu. Ale ma to też swoje plusy, można było lepiej poznać bohaterów i wkręcić się w przedstawiony świat jeszcze bardziej. Ale czy to...
więcej mniej Pokaż mimo to2021-02-16
Jakby tu zacząć? Chciałoby się rzucić mięsem jakimś, ale powstrzymam się i postaram grzecznie. Ale autor już Wam tego nie oszczędzi. Przeszedł w tym tomie samego siebie, jest na ostro, krwawo, sprośnie, wulgarnie, soczyście… Pan Kristoff nie przebiera w słownictwie i poczynaniach swoich bohaterów. Nie ma tu miejsca na grzeczności. Oczywiście całość opatrzona pokaźnych rozmiarów przypisami, z czego sam autor się śmieje, więc z dozą humoru, który nie każdemu może przypasować. Ale czy było lepiej niż w poprzednich tomach? Czy zakończenie serii mnie usatysfakcjonowało? No nie do końca właśnie. Na ostatnich stronach już mi się z lekka dłużyło, a i samo zakończenie nie spełniło nawet w połowie moich pragnień i oczekiwań. Nie temu bohaterowi kibicowałam najbardziej, niestety.
Ale o czym to? Mia odnajduje brata i zabija znienawidzonego konsula Scaevę. Zemsta się dokonała. Ale czy aby na pewno? To by było za proste. W tej historii okazuje się, że śmierć nie zawsze jest końcem i z całą pewnością nic nie jest takie, jakie się wydaje.
Całość przesiąknięta krwią, brudna, mocno erotyczna, wulgarna, wszystko o czym wspominałam wcześniej. Ale też niesamowicie klimatyczna. Niebanalny humor autora doprawia wszystko ze smakiem (albo i nie, pewnie zależy od gustu) i dodaje pikanterii wydarzeniom. Dodatkowo pan Kristoff śmiało mógłby konkurować z niejedną pseudo pisarką opowieści erotycznych. Opisy wyuzdane w każdym calu, ale namiętniejsze niż spod pióra niejednej kobiety. Taki styl, taki klimat opowieści, albo się go zaakceptuje i polubi, albo zniesmaczy. Dla mnie było ok, wiedziałam na co się piszę i to dostałam.
Trochę bardziej podobała mi się akcja poprzednich części, tutaj miałam więcej momentów, które budziły moje znudzenie i pragnienie przyspieszenia akcji. Świetna postać Kapitana Obłoka Corleone, fajnie, że pojawili się znów lubiani przeze mnie bohaterowie. Szkoda, że tak to się zakończyło, naprawdę jakoś inaczej to sobie wyobrażałam. Na dwójnasób, ale nie tak jak w książce.
Świetnie bawiłam się z całą serią i myślę, że jest to pozycja godna uwagi, inna i nietuzinkowa. Może się wydawać, że jest obrzydliwa i prostacka, ale pod tym całym obleśnym humorem kryje się fajna historia i kunszt pisarza do kształtowania bohaterów i snucia opowieści, które są jakieś na tle wielu innych.
Jakby tu zacząć? Chciałoby się rzucić mięsem jakimś, ale powstrzymam się i postaram grzecznie. Ale autor już Wam tego nie oszczędzi. Przeszedł w tym tomie samego siebie, jest na ostro, krwawo, sprośnie, wulgarnie, soczyście… Pan Kristoff nie przebiera w słownictwie i poczynaniach swoich bohaterów. Nie ma tu miejsca na grzeczności. Oczywiście całość opatrzona pokaźnych...
więcej mniej Pokaż mimo to2021-02-09
„Decydujemy sami za siebie i w tym kryje się siła.”
Jestem zauroczona światem stworzonym przez autora i chłonę każde wydarzenie wraz z jego niedoskonałościami, a takowe są, nie zaprzeczam. Ale akceptuję wszystko, co mi zostaje podane, bo wsiąknęłam w tą opowieść, czegoś takiego od dawna szukałam i nie jestem ani trochę rozczarowana, a wręcz przeciwnie, chcę więcej i mój apetyt na tę historię rośnie.
Po klęsce Garristonu głównym celem Pryzmata jest zapewnienie schronienia dla uchodźców. W tym celu decyduje się na dość interesujące zagranie. Ale wszystko ma swój cel i momentami wydaje się, jakby Gavin miał plan w planie, ukryty w jeszcze innym planie. Co tyczy się również więzienia, jakie skonstruował dla brata. Teraz, kiedy z niewiadomych przyczyn zaczyna tracić moc, czego nie przewidział, musi się spieszyć z realizacją swoich celów. Dodatkowo wszystko wskazuje na to, że starzy bogowie się odradzają, a tracąc kolory Pryzmat może niebawem nie być już w stanie utrzymać równowagi w magii. Tymczasem Kip rozpoczyna szkolenie na Czarnogwardzistę, które będzie dla niego nie lada wyzwaniem, ale też szansą nabrania pewności siebie i wiary w swoje możliwości. Liv tymczasem zasila armię Księcia Barw, nie bez wątpliwości oczywiście. Jakie decyzje podejmie?
Podoba mi się ta opowieść na wielu płaszczyznach. Nie jest oczywista, wybory bohaterów też nie są w stu procentach do przewidzenia. Autor nie stroni od trudnych rozwiązań, które komplikują akcję, przez co cała opowieść jest pełna napięcia, bo wciąż nie mogę rozgryźć, na ile autor sobie pozwoli, ile bólu i trudu zaserwuje bohaterom. Zwłaszcza uwięzionemu w luksynowym więzieniu prawdziwemu Gavinowi, oraz Kipowi, który musi wiele razy się potknąć i podnieść aby odnaleźć wiarę we własne możliwości i odkryć, kim naprawdę jest. Po drugie – tajemnica, na której oparta jest akcja. Ciągle drżę w niepewności, kiedy wyjdzie na jaw (o ile w ogóle) i co się wtedy stanie? Jak zareaguje na to Andross Guile? Nad niesamowitym światem pełnym magii kolorów już nie będę się za długo rozpływać, bo wg mnie skonstruowany jest idealnie.
Interesująca, złożona, trzymająca w napięciu. I zaskakująca. Wybory Liv, spotkanie Gavina z bratem oraz zakończenie, wszystko to było emocjonujące i bez większego doszukiwania się minusów i dłuższego rozważania daję dyszkę, bo całość to fantasy w moim guście i po prostu mi się podobało.
„Decydujemy sami za siebie i w tym kryje się siła.”
Jestem zauroczona światem stworzonym przez autora i chłonę każde wydarzenie wraz z jego niedoskonałościami, a takowe są, nie zaprzeczam. Ale akceptuję wszystko, co mi zostaje podane, bo wsiąknęłam w tą opowieść, czegoś takiego od dawna szukałam i nie jestem ani trochę rozczarowana, a wręcz przeciwnie, chcę więcej i mój...
2021-01-30
Uwielbiam Mroczne Materie. Zakochałam się dawniej w tej opowieści i nie wiem w sumie, jaki jest cel po tylu latach kontynuowania czegoś, co było dobre, zamknięte i skończyło się tak, jak miało się skończyć. Jestem szczerze rozczarowana tą powieścią. O ile prequel był jeszcze zjadliwy i miał swój urok, to przeniesienie się o dwadzieścia lat do przodu względem historii w nim zawartej było odważnym zabiegiem i moim zdaniem nie wyszło opowieści na dobre. No bo do kogo tak naprawdę jest teraz skierowana książka? O ile trylogię można było śmiało uznać za literaturę młodzieżową, tak tutaj dostajemy produkt dla dorosłych. Nie idzie mi to w parze ani trochę.
Lyra dorosła, jest dwudziestoletnią dziewczyną. Kiedy mogłoby się wydawać, że jej życie zmierza ku lepszemu i już żadna większa przygoda jej nie spotka, okazuje się, że przeszłość o niej wcale nie zapomniała. Dodatkowo jej rozdzielenie z dajmonem nie ma zbyt dobrego wpływu na ich relacje. Kiedy Pan jest świadkiem morderstwa życie Lyry znów jest w ogromnym niebezpieczeństwie.
Kurcze, no miało to swój klimat, urok, uwielbiam ten pomysł z dajmonami i uniwersum jakie wykreował autor. Ale to wszystko nie było spójne. To już nie jest opowieść o dzieciach i ich odwadze, ale powieść dla dorosłego odbiorcy, pełna polityki, brutalności. Nawet pomijając to, sama historia też nie była porywająca. Mnóstwo stron, mało treści, wlokło się to wszystko niesamowicie, autor przeciągał, nawrzucał postaci, zbyt często akcja kluczyła naokoło i generalnie i tak nic z tego nie wynikło. Sama intryga z różanym olejkiem może byłaby i ciekawa, gdyby wszystko jakoś zgrabnie parło naprzód, a przez spowalnianie akcji mało istotnymi szczegółami i rozpisywaniem się o niczym konkretnym, wątek zaczął dosłownie przynudzać.
I teraz jestem w kropce, bo Mroczne Materie lubię, a tutaj niby ta sama bohaterka, to samo uniwersum, dużo nawiązań do trylogii, a jednak coś zupełnie innego. To już nie jest ta sama Lyra, w której się zakochałam. Nie podoba mi się jej starsza wersja. Tylko Pan był godny uwagi, trochę Malcolm, cała reszta bohaterów była jakaś miałka. I kolejną część trzeba przeczytać, bo całość urywa się ni z gruszki ni z pietruszki. Chociaż prawdę mówiąc, nie wiem, czy jestem zaintrygowana na tyle, żeby chcieć poznać zakończenie. To się okaże w przyszłości.
Uwielbiam Mroczne Materie. Zakochałam się dawniej w tej opowieści i nie wiem w sumie, jaki jest cel po tylu latach kontynuowania czegoś, co było dobre, zamknięte i skończyło się tak, jak miało się skończyć. Jestem szczerze rozczarowana tą powieścią. O ile prequel był jeszcze zjadliwy i miał swój urok, to przeniesienie się o dwadzieścia lat do przodu względem historii w nim...
więcej mniej Pokaż mimo to2021-01-10
Od dawna intrygowała mnie ta seria. A że z panem Cardem mam doświadczenia różne, od zachwytów po znudzenie, więc odrobinę zwlekałam. Zmotywowało mnie dopiero styczniowe wyzwanie książkowe. I oto jestem po lekturze, poszło nadzwyczaj szybko. Książkę tę można oceniać na wielu płaszczyznach. Ja skupię się na tym, co ujęło mnie osobiście najbardziej, bez zbytniego wnikania w rys historyczny świata (co wyjaśnię dalej).
Alvin rodzi się jako siódmy syn siódmego syna. Dzień jego narodzin jest zarazem tragiczny i niezwykły. Ludzie wierzą, że osoba taka będzie szczególna. I taki też okazuje się Alvin. Tyle że jakieś siły nie chcą, aby chłopiec pozostał żywy. Na szczęście ma też swoją rodzinę, która pilnuje go na każdym kroku. A może strzeże go ktoś jeszcze? I do jakich celów stworzony jest chłopiec?
Wracając do porzuconego na wstępie tematu, autor przedstawia nam czasy kolonialne Ameryki Północnej. Ludność zasiedla nowe tereny, których bronią rdzenni mieszkańcy. Jednakże jest to alternatywna wersja historii, w którymś momencie wydarzenia potoczyły się inaczej, ale w szczegóły wgłębiać się nie będę, zbyt mało mam wiedzy historycznej odnośnie zagadnień z tym związanych, żeby wyłapać wszystkie różnice, które dla osoby zainteresowanej tematem mogą być dodatkową uciechą. Wszystko co istotne zostaje wyjaśnione w posłowiu.
Skupię się bardziej na historii bohaterów i samym Alvinie, który odkrywa w sobie dar, ale jeszcze nie do końca wie, jak może go użyć do czegoś ważniejszego, niż dokuczanie siostrom. Jest niezwykle użyteczny w gospodarstwie, ale to również nie to, do czego został stworzony. Kiedy na drodze Alvina pojawia się Bajarz, wszystko staje się dla niego bardziej jasne. Szkoda, że nadeszły ciężkie czasy dla parających się magią i wierzących w ludowe mądrości. Chrześcijaństwo puka do drzwi, a wszystko co było dawniej, w co wierzono i z czym ludzie żyli na co dzień, jest zabobonem i szatańskimi praktykami. Jak potoczą się losy Alvina?
Niesamowicie wciągająca i interesująca opowieść. Od samego początku nie mogłam się oderwać. Podobało mi się przedstawienie ludowych wierzeń, ten cały aspekt magiczny opowieści, to zderzenie starego z nowym, które kiedyś też będzie starym zawsze niesie niezrozumienie i konflikty. Historia zmuszająca do przemyśleń. Tutaj dostajemy tylko wstęp, mam nadzieję, że kolejne tomy będą utrzymane w podobnym klimacie i poznamy przeznaczenie niezwykłego chłopca.
Od dawna intrygowała mnie ta seria. A że z panem Cardem mam doświadczenia różne, od zachwytów po znudzenie, więc odrobinę zwlekałam. Zmotywowało mnie dopiero styczniowe wyzwanie książkowe. I oto jestem po lekturze, poszło nadzwyczaj szybko. Książkę tę można oceniać na wielu płaszczyznach. Ja skupię się na tym, co ujęło mnie osobiście najbardziej, bez zbytniego wnikania w...
więcej mniej Pokaż mimo to2021-01-04
„Siedem lat, siedem wielkich celów.”
Sporo czasu minęło, zanim zdecydowałam się zabrać za Sagę Powiernika Światła. Wreszcie to nastąpiło i jestem zachwycona. Cudowny świat, świetni bohaterowie, absolutnie pochłaniająca intryga i fenomenalny system magii. To wszystko sprawiło, że bardzo szybko wsiąknęłam w tę historię i z zapartym tchem śledziłam kolejne wydarzenia. Co prawda autorowi zbrakło trochę stylu, było wiele powtórzeń, kilka nieskładnych dialogów i niektóre opisy ciężko było sobie wyobrazić (za co gwiazdeczka w dół), ale pomijając to całość sprawia wrażenie naprawdę przemyślanej i dopracowanej.
Gavin Guile od szesnastu lat, odkąd pokonał w wojnie swojego brata, jest Pryzmatem - najważniejszą osobą w Siedmiu Satrapiach. Jego moc przemiany światła w luksyn (materialny twór powstały ze światła właśnie) obejmuje całe spektrum kolorów. Tylko on włada tak potężną mocą (oraz jego brat). Gavin wydaje się być dobrym człowiekiem, jednak skrywa mroczne tajemnice, a dodatkowo otrzymuje list od dawnej kochanki, że posiada nieślubnego syna. Może nadszedł wreszcie czas, aby rozliczyć się z przeszłością i przyjąć konsekwencje swoich czynów?
Autor naprawdę pozytywnie mnie zaskoczył. Wykreowana przez niego magia była niesamowita, były momenty, że miałam ochotę zobaczyć Chromerię i jej niezwykłą architekturę, oraz zwizualizować sobie krzesicieli i koloraki. Całość pozostawiła mnie dosłownie z kolorową głową pełną fantazji. Do tego dostajemy zmyślną intrygę oraz świetną postać Pryzmata, którego poczynania oraz stopniowe ujawnianie faktów z jego przeszłości coraz bardziej wzbudzają w nas zainteresowanie całością. Główny twist w książce dotyczący braci Guile naprawdę namieszał mi w głowie i jeszcze bardziej nakręcił do poznania dalszych wydarzeń. A działo się dużo i dobrym stylu. Bo oprócz Gavina mamy jeszcze szereg innych ciekawych postaci. Zwłaszcza Kip, bękart Pryzmata, który ma niesamowitą aparycję oraz niewyparzoną jadaczkę, co wprowadzało do książki szereg przekomicznych sytuacji i dodatkowo podkręciło całość.
Było tutaj dosłownie wszystko. Napięcie, humor, złożone relacje rodzinne, niespełniona miłość, różnice religijnych przekonań, a wszystko to napędza powoli machinę zniszczenia i niezrozumienia się mieszkańców Siedmiu Satrapii. A na samej końcówce, kiedy już po szesnastu latach „prawda” ma ujrzeć światło dzienne autor dolewa do pieca i znów zbieram zęby z podłogi. I chcę więcej!
Na pewno przeczytam kolejną część. Mam ogromne oczekiwania. Szczerze polecam!
„Siedem lat, siedem wielkich celów.”
Sporo czasu minęło, zanim zdecydowałam się zabrać za Sagę Powiernika Światła. Wreszcie to nastąpiło i jestem zachwycona. Cudowny świat, świetni bohaterowie, absolutnie pochłaniająca intryga i fenomenalny system magii. To wszystko sprawiło, że bardzo szybko wsiąknęłam w tę historię i z zapartym tchem śledziłam kolejne wydarzenia. Co...
2020-12-25
Trzecia część serii „Bogowie krwi i prochu”, szósta opowieść w sumie o świecie magów prochowych, poza opowiadaniami. Historia dobiegła końca, a przynajmniej wszystko na to wskazuje. Troszeczkę smutno. Naprawdę polubiłam to uniwersum i jego bohaterów, po cichu liczę, że jednak autor wróci do tej serii i opowie jeszcze jakąś historię w nim osadzoną.
O czym w tej części? Trwa walka z czasem. Trzeba znaleźć kamienie bogów, zanim ta druga strona zrobi to pierwsza, a konsekwencje będą opłakane dla całego świata. W trzech wątkach autor pokazuje działania w trzech różnych miejscach. Mamy więc Michaela i Ichtracię, Bena i Ka-Poel, oraz Vlorę z jej armią. Każdy z nich walczy na swój sposób, nie tyle o dobro swojej ojczyzny, ale o losy całej ludzkości.
Jak zwykle praktycznie wszystko mi się podobało, bo po prostu lubię czytać o bohaterach, których uwielbiam (każdego jednego) i zżyłam się z nimi przez te wszystkie tomy. Jakbym miała mieć jakieś zarzuty, dlaczego ta część jest nieco słabiej oceniona od poprzednich, to tempo akcji, które jest niesamowicie wolne. Autor zaczyna rozwijać skrzydła w stronę gawędziarstwa, opisuje za dużo i za długo. Książka spokojnie mogła mieć wiele stronic mniej, a na dobre by jej to wyszło. Przez to momentami było dość topornie. Ale gdy zbliżałam się do zakończenia nie chciałam, żeby to się stało i sama spowalniałam bieg wydarzeń. Drżałam też w niepewności o losy bohaterów, chociaż generalnie wiedziałam czego można się po autorze spodziewać, co może zgotować swoim postaciom, a czego raczej unika, ale przy końcówce dałam sobie chwilowo zamydlić oczy. Wyszło jak myślałam, ale sama nie wiem, czy to bardziej na plus, czy na minus. Chyba jednak na plus biorąc pod uwagę, że odetchnęłam z ulgą.
Naprawdę szkoda się rozstawać z tą opowieścią. Czekam na więcej spod pióra pana McClellana!
Trzecia część serii „Bogowie krwi i prochu”, szósta opowieść w sumie o świecie magów prochowych, poza opowiadaniami. Historia dobiegła końca, a przynajmniej wszystko na to wskazuje. Troszeczkę smutno. Naprawdę polubiłam to uniwersum i jego bohaterów, po cichu liczę, że jednak autor wróci do tej serii i opowie jeszcze jakąś historię w nim osadzoną.
O czym w tej części?...
2020-12-05
Bardzo ciężki orzech do zgryzienia mam z tą książką. Była magiczna, przedstawiała niecodzienną historię i oryginalne pomysły. Ale sumarycznie wywołała we mnie raczej letnie, niż gorące uczucia. Pamiętam, że oglądałam swojego czasu animację i podobała mi się mocniej, była bardziej emocjonalna i… jakaś. Książka była po prostu dobra.
Młoda Sophie Kapeluszniczka z niewiadomych przyczyn zostaje przemieniona przez Wiedźmę w staruszkę. Nie mając pomysłu gdzie się podziać i co ze sobą zrobić Sophie udaje się do zamku czarnoksiężnika Hauru, aby tam poszukać swojego miejsca w świecie w związku z zaistniałą sytuacją. Tam poznaje demona Kalcyfera, ucznia Hauru – Michaela oraz samego czarnoksiężnika, który nie okazuje się aż taki zły jak go opisują mieszkańcy miasteczka. Sophie nie podejrzewa, że właśnie zaczęła się magiczna przygoda jej życia.
Książka kipiała magią i specyficzną atmosferą, którą czuło się każdym koniuszkiem zmysłów. Sam pomysł z ruchomym zamkiem (niestety nie mogłam go sobie już wyobrazić inaczej niż w animacji) w którym można otworzyć drzwi do wielu miejsc był nieziemski, dziewczyna przemieniona w staruszkę, czarnoksiężnik, demon – wszystko świetne! Ale mimo wszystko czegoś mi zabrakło, zarówno w relacji głównej bohaterki z Hauru, jak i w przebiegu akcji. Momentami całość była zamglona i niejasna, ciężko było poskładać wszystkie fakty i wydarzenia w składną całość. Interesujący początek i zakończenie, ale zabrakło odrobiny pomiędzy. Zwłaszcza odnośnie Hauru, który był jedną wielką zagadką, zabrakło jego przemyśleń.
Ale książka miała zdecydowanie to coś. A to bardzo ważne i winduje ją w górę i sprawia, że się o niej pamięta, mimo mankamentów.
Bardzo ciężki orzech do zgryzienia mam z tą książką. Była magiczna, przedstawiała niecodzienną historię i oryginalne pomysły. Ale sumarycznie wywołała we mnie raczej letnie, niż gorące uczucia. Pamiętam, że oglądałam swojego czasu animację i podobała mi się mocniej, była bardziej emocjonalna i… jakaś. Książka była po prostu dobra.
Młoda Sophie Kapeluszniczka z...
2020-11-11
Bardzo dziękuję wydawnictwu Świat Książki za egzemplarz do zaopiniowania. Nie specjalnie lubię wystawiać niepochlebne opinie, a niestety ta nie będzie zbyt dobra, gdyż książka najzwyczajniej w świecie nie podobała mi się. Ocena, którą wystawiam jest co najmniej o jedną gwiazdkę na wyrost moim odczuciom, ale też potrafię docenić pracę włożoną w powieść, a także język, który w tym przypadku był bardzo dobry, poetycki, tyle że nie w moim guście.
To może od początku… Zachary Ezra Rawlins natrafia na książkę, w której opisane jest jego doświadczenie z dzieciństwa. Rozpoczyna więc poszukiwania osoby, która tę opowieść napisała. Doprowadza go to do miejsca, gdzie opowieści żyją swoim własnym życiem i gdzie nie jest do końca wiadomo, co jest prawdą a co fikcją.
Książka o opowieściach. O świecie pod światem pod światem (to nie przejęzyczenie, tak było w książce), miejscach poza czasem, ogromnych księgozbiorach, morzu pełnym miodu, oceanie z papieru, pszczołach, kluczach, magicznych drzwiach, Sowim Królu i ludziach, a może nieludziach zagubionych w opowieściach. Całość przypominała nieskładny sen bez zbytniego sensu, celu, widocznego przekazu, męczącą tułaczkę za bohaterem po magicznej krainie, która powinna się skończyć (ta kraina), a się nie kończy. Totalny przerost formy nad treścią… Niby ma być magicznie, poetycko, trochę jak we śnie właśnie, co było może i fajne na początku, kiedy to wnikamy do tego świata i coś nas w nim olśniewa, ale po ponad sześciuset stronach jestem tym tylko wymęczona i mam ogromne poczucie bezsensownie zmarnowanego czasu. Podkreślania magiczności opowieści zdecydowanie za dużo, treści jakiejś konkretnej, a przede wszystkim celu za mało. I generalnie wyszedł miszmasz, niby to trochę Gaiman na jednym przyjęciu z von Trierem i Aronofskym, ale w wersji light, którzy upalili się zbyt mocno żeby przekazać konkretną treść, ale za słabo żeby zszokować. Niektóry twórczy zamysł rozumie chyba tylko sam twórca, albo nieliczne grono odbiorców. Do grona zafascynowanych Bezgwiezdnym morzem ja się nie zaliczę z całą pewnością.
Ale doceniam. Napisać tyle stron w sumie o niczym konkretnym to też nie lada sztuka. Ale niech nikt nie zrozumie mnie źle, ta książka ma prawo się podobać, może zabrakło mi wrażliwości, a może się starzeję, może nie poczułam tej właśnie konkretnej magii opowieści, tego nie wiem. Oceniam jak czuję. Plusy za ładny język i nietuzinkową fantazję.
Bardzo dziękuję wydawnictwu Świat Książki za egzemplarz do zaopiniowania. Nie specjalnie lubię wystawiać niepochlebne opinie, a niestety ta nie będzie zbyt dobra, gdyż książka najzwyczajniej w świecie nie podobała mi się. Ocena, którą wystawiam jest co najmniej o jedną gwiazdkę na wyrost moim odczuciom, ale też potrafię docenić pracę włożoną w powieść, a także język, który...
więcej mniej Pokaż mimo to2020-10-29
Miałam szczerą nadzieję, że druga część opowieści o poczynaniach żniwiarzy i ich walce ze złymi demonami tego świata będzie lepsza od swojej poprzedniczki. Mocne zakończenie pierwszego tomu dało mi zapowiedź ostrej jazdy bez trzymanki i moje oczekiwania były spore (a na pewno większe niż nota jaką wystawiam).
Magda powróciła jako żniwiarz! W ciele olśniewająco pięknej Oliwii, przejmując w dużej mierze jej wredny charakter w pakiecie. Po upływie pewnego czasu, jaki zajmuje jej uporanie się z nową sytuacją i wstępne przyzwyczajenie się do nowego ciała powraca do Wiatrołomu, gdzie razem z wujkiem Feliksem muszą mierzyć się nie tyle ze złem tego świata, ale i z podstępną ciotką żądną spadku i sprawiedliwości.
Hmmm, zapowiadało się miło, początek niczego sobie, fajnie było próbować razem z Magdą przywyknąć do jej nowej sytuacji oraz poznać moment jej odrodzenia jako żniwiarz. I zakończenie było znów mocne. A w międzyczasie, powiem to szczerze, trochę wiało nudą. Szukają ocalałego żniwiarza, walczą z paskudztwem, szukają, walczą, szukają… Dostajemy trochę nowych bohaterów, jak bliźniacy, Klara, ale generalnie nie są to persony wyraziste na tyle, żeby w jakiś konkretny sposób rozbujały opowieść. Cały czas mam poczucie, że pomimo wieku głównej bohaterki (w tym tomie już 22 lata), całość jest utrzymana w tonie mocno młodzieżowym.
Generalnie cała książka oczekiwania na coś konkretnego, co ma się wydarzyć, a dzieje się dopiero na końcówce, nad czym boleję, bo widząc ile tomów kolejnych ma ta historia, nie wiem czy chce mi się brnąć w to dalej tylko dla mocnych początków i zakończeń.
Miałam szczerą nadzieję, że druga część opowieści o poczynaniach żniwiarzy i ich walce ze złymi demonami tego świata będzie lepsza od swojej poprzedniczki. Mocne zakończenie pierwszego tomu dało mi zapowiedź ostrej jazdy bez trzymanki i moje oczekiwania były spore (a na pewno większe niż nota jaką wystawiam).
Magda powróciła jako żniwiarz! W ciele olśniewająco pięknej...
2020-06-22
Długo zwlekałam, bo szczerze mówiąc, zapomniałam, że tej pozycji nie przeczytałam! Obejrzałam ekranizację i gdzieś uleciało mi to, że na półce stoi nieprzeczytany egzemplarz scenariusza. Postanowiłam nadrobić i generalnie jestem w pewnym stopniu zadowolona, bo lubię powracać do świata czarodziejów, ale żeby nazwać to zachwytami, to potrzebowałabym o wiele więcej. Kocham ten klimat i uniwersum, ale nie ukrywajmy, forma nie oddaje wszystkiego, a tutaj jest zdecydowanie ubogo w treści.
Podobał mi się Newt, jego rozterki, ogólnie jako bohater jest przesympatyczny i te oczy jak salamandra… to mnie osłabiło (pozytywnie). Ale akcji za wiele w tej części nie ma. Grindelwald coś tam kombinuje, każdy musi wybrać stronę, po której się opowie, ale całość intrygi zdecydowanie zbyt płaska, za mało rozwinięta, podobnie jak sprawa Credence’a, dochodzenie, kim naprawdę jest i skąd się wziął. Rozwiązanie tych dywagacji mnie zaintrygowało, ale dopiero przy końcówce oczywiście. Większość bohaterów była mi obojętna niestety. Quennie zbladła, Leta, Jacob i wielu innych… jacyś bez wyrazu. Nawet Grindelwald grozy nie rozsiewał zbytnio.
Serce mnie boli, ale muszę wystawić szóstkę. Było za mało emocjonująco i zdecydowanie za krótko.
Długo zwlekałam, bo szczerze mówiąc, zapomniałam, że tej pozycji nie przeczytałam! Obejrzałam ekranizację i gdzieś uleciało mi to, że na półce stoi nieprzeczytany egzemplarz scenariusza. Postanowiłam nadrobić i generalnie jestem w pewnym stopniu zadowolona, bo lubię powracać do świata czarodziejów, ale żeby nazwać to zachwytami, to potrzebowałabym o wiele więcej. Kocham ten...
więcej mniej Pokaż mimo to2020-06-20
Już jakiś czas temu zwróciłam uwagę na serię Pauliny Hendel. W toku pojawiania się kolejnych części nabierałam coraz większej ochoty na sprawdzenie, co w trawie piszczy i w końcu nadszedł ten moment. Czy jestem zachwycona? Nie do końca. Historia z ogromnym potencjałem i pomysłowa, ale całość wykonania taka sobie. Mimo to, iż przez całą powieść miewałam wiele momentów zwątpienia, czasem wręcz irytacji, to sumarycznie jestem zadowolona. Książka miała coś w sobie, a historia na pewno zapadnie mi w pamięć.
Magda jest dwudziestolatką, mieszka w niewielkiej miejscowości, a jej rodzina jest uznawana przez mieszkańców za dziwaków. Wszystko przez to, że wujek Magdy jest żniwiarzem, czyli osobą wypędzającą z tego świata potępione dusze umarłych, wszelkiego rodzaju upiory, zmory, wisielce, bezkosty, „czy inne cholerstwa” (jak to określił doktor Waldemar) do świata zmarłych, tam gdzie ich miejsce. Magda, jak i cała reszta jej rodziny również potrafi widzieć to, co dla reszty ludzi wykracza poza granice pojmowania. Nie jest przez to popularna, nie ma przyjaciół, aż do dnia, kiedy w jej miejscowości pojawia się nowy chłopak…
Pomysł na przybliżenie dość mało znanej mitologii słowiańskiej był super (chociaż wolałabym w tym temacie więcej), pomysł na żniwiarza też świetny, postać Feliksa była chyba najlepsza w całej książce. Sama historia również mi się podobała, zmierzała do czegoś i miała świetną puentę (mimo iż wszystkiego można było się domyślić i nic wielce nie zaskoczyło), to i tak na końcówce pojawił się uśmiech na twarzy i myśl, że „tak, właśnie w ten sposób to powinno się zakończyć”.
Co mi zatem nie grało? Postać Magdy była taka sobie, częściej irytowała niż dawała siebie lubić. Mateusz jeszcze gorszy, jakby bez jakiegokolwiek charakteru (tu mogę wybaczyć po dotrwaniu do zakończenia). Do tego wątek romantyczny, który był suchy, bez emocji i dość żenujący jak na dwudziestolatków. Magda poznaje fajnego w jej oczach chłopaka i żadnych głębszych przemyśleń na jego temat, na temat swoich uczuć, nic. Po prostu, się poznali, są tu i teraz, całują się od czasu do czasu w czółko, w policzek i ot cały romans (ale klatę jej pokazał i to na początku, żeby nie było ;)). Bieda i rozczarowanie. Aż się człowiek jeszcze bardziej cieszy na końcu z takiego obrotu sprawy, jaki miał miejsce.
Jest to dla mnie nowa seria, pierwszy tom oceniam dość surowo, ale zgodnie z moimi odczuciami. Mimo to całość zaintrygowała mnie na tyle, że z pewnością wrócę do tej historii niebawem i dam jej szansę. A nóż widelec mnie czymś zaskoczy?
Już jakiś czas temu zwróciłam uwagę na serię Pauliny Hendel. W toku pojawiania się kolejnych części nabierałam coraz większej ochoty na sprawdzenie, co w trawie piszczy i w końcu nadszedł ten moment. Czy jestem zachwycona? Nie do końca. Historia z ogromnym potencjałem i pomysłowa, ale całość wykonania taka sobie. Mimo to, iż przez całą powieść miewałam wiele momentów...
więcej mniej Pokaż mimo to2020-02-01
Mam z tym autorem taki problem, że go uwielbiam! I mówię sobie zawsze, że będę obiektywna co do oceny jego książek, ale nie potrafię. Mogę doszukiwać się wad tych opowieści, wymieniać minusy, ale na zakończeniu zostaję z jakimś takim miłym odczuciem, że może nie warto tak na wszystko narzekać i czasem po prostu odpuścić i dać się ponieść? Tak też zrobię tutaj wystawiając dziewiątkę.
Po zajęciu Landfall przez wrogie siły Vlora i jej najemnicy oraz uciekinierzy próbują znaleźć schronienie i przeżyć, ale czy jest to w ogóle możliwe, kiedy w ślad za nimi wyrusza armia nieprzyjaciela? Do tego trzeba odnaleźć boskie kamienie, zanim wpadną w niepowołane ręce i zostaną użyte przeciwko ludzkości.
Uwielbiam bohaterów tej serii. Zżyłam się z częścią z nich niesamowicie już podczas Trylogii Magów Prochowych, ale pozostali, jak Michel Bravis nie ustępują im na krok. Vlora, Ben, Ka-poel, Taniel, Olem… wszystkich ich ubóstwiam i kibicuję ich poczynaniom, a było tego naprawdę sporo w tej części. Vlora okazała się oddanym dowódcą, Ben i Ka-poel próbowali odnaleźć siebie i uporać się z demonami przeszłości. Taniela było zdecydowanie za mało i jakby za bardzo wydoroślał, a tym samym zbladł od czasów trylogii i mogłabym wylać tutaj morze swoich smutków i żalów, że mój bohater utracił „to coś”, ale też rozumiem, że jest raczej bohaterem drugoplanowym w tej serii, nie wokół niego tu się akcja głównie rozchodzi, dlatego wybaczam.
Co mi się podobało? Rozważania Bena nad sobą, wszystkie wątki związane z Michelem i tym, jak próbował wypełnić swoją misję, wątek pochodzenia Ka-poel – ciekawa jestem, jak dalej się potoczy, Vlora i jej charyzma, oraz przebieg wydarzeń, który pozostawił oczywiście w niepewności, co będzie dalej.
Do czego mogłabym się przyczepić? Za mało Taniela w Tanielu, o czym już wspomniałam. Za mało magii, z dużo dłużyzn. Pan McClellan chyba za bardzo idzie w kierunku swojego mentora Brandona Sandersona i rozwleka narrację do granic, co zaczyna być zauważalne. Wydaje mi się, że nie tędy droga.
Mimo to puszczam wszystkie niedociągnięcia w niepamięć, bo uwielbiam tę serię i chcę jeszcze!
Mam z tym autorem taki problem, że go uwielbiam! I mówię sobie zawsze, że będę obiektywna co do oceny jego książek, ale nie potrafię. Mogę doszukiwać się wad tych opowieści, wymieniać minusy, ale na zakończeniu zostaję z jakimś takim miłym odczuciem, że może nie warto tak na wszystko narzekać i czasem po prostu odpuścić i dać się ponieść? Tak też zrobię tutaj wystawiając...
więcej mniej Pokaż mimo to2019-12-15
Po rewelacyjnie spędzonym czasie z pierwszą częścią powieści Samanthy Shannon, postanowiłam długo nie zwlekać i dokończyć tę opowieść. Nie porwało mnie równie mocno, ale to wciąż kawał dobrego i ciekawie napisanego fantasy.
Eadaz wreszcie wraca do domu, do Zakonu. Jednak pomimo tęsknoty za tym miejscem i magią drzewa pomarańczy, myślami jest zupełnie gdzieś indziej, a zwłaszcza przy kimś innym. Czy będzie umiała być posłuszna i wykonywać rozkazy Przeoryszy, kiedy całemu światu grozi zagłada? Tane tymczasem, pozbawiona swojego smoka, usycha na Skrzydle, zupełnie przypadkiem odnajdując cel, o którym nie wiedziała, a który był jej pisany od urodzenia. Natomiast Niclays jest coraz bliżej odkrycia zagadki nieśmiertelności.
Książka naprawdę ciekawa. Sporo się dzieje, dowiadujemy się nowych rzeczy odnośnie tego, jak było naprawdę z uśpieniem Bezimiennego tysiąc lat temu, komu należy się chwała, a kto był najzwyklejszym oszustem. Dla wielu to będzie informacja, która może wstrząsnąć ich wiarą, zaburzyć porządek rzeczy. Bezimienny niebawem się przebudzi. Czy zagrożenie istnienia całego świata przez siły większe niż ludzka nienawiść jest w stanie zjednoczyć zwaśnione ludy i otworzyć im oczy na prawdę? A może czas odłożyć uprzedzenia na bok i walczyć o nowy lepszy świat?
Przez początek książki trochę brnęłam, powolutku i nieśpiesznie. Znacznie się ożywiłam, kiedy doszło do konfrontacji głównych bohaterów. Wiedziałam, że ten moment nastąpi, bo byłoby dziwne, gdyby wątki rozgrywały się poza sobą. Oczekiwałam od tego momentu wiele i emocje były, ale opadły niestety. Za mało wzajemnych interakcji i chemii zabrakło. O ile jeszcze między Tene a Eadaz jakoś mi to nie przeszkadzało, tak spotkanie Lotha z Tene wróżyło cos emocjonującego, a niestety na jednej wspólnej akcji się skończyło i niewiele w relacjach pomiędzy bohaterami posunęło się dalej. Wydaje mi się jakby autorka całą swoja pasję włożyła w związek Eadaz z Sabran, a reszta bohaterów została potraktowana po macoszemu, przez co zakończenie pozostawia spory niedosyt.
Czy polecam? Polecam. Naprawdę warto!
Po rewelacyjnie spędzonym czasie z pierwszą częścią powieści Samanthy Shannon, postanowiłam długo nie zwlekać i dokończyć tę opowieść. Nie porwało mnie równie mocno, ale to wciąż kawał dobrego i ciekawie napisanego fantasy.
Eadaz wreszcie wraca do domu, do Zakonu. Jednak pomimo tęsknoty za tym miejscem i magią drzewa pomarańczy, myślami jest zupełnie gdzieś indziej, a...
2019-10-05
Z przyjemnością sięgnęłam po kolejną powieść pani Shannon. Jej seria „Czas żniw” trafiła w moje gusta i zachwyciła dokładnością i oryginalnością stworzonego świata, na co autorka musiała poświęcić naprawdę dużo czasu. Tutaj już tak oryginalnie nie jest, raczej bardziej w klimacie klasycznego fantasy, ale wciąż widać, że autorka nie ogranicza się do półśrodków, idzie na całość i tworzy swoje światy bardzo szczegółowo.
Inys włada królowa, Sabran. Los jej ludu zależy od tego, czy urodzi córkę. Inysyci wierzą, że tylko to jest w stanie uchronić ich przed powrotem Bezimiennego i jego smoczych popleczników oraz kolejną Żałobą Wieków. Nic więc dziwnego, że na jej życie czyhają liczni skrytobójcy oraz zwolennicy smoczych rządów. Ead ma za zadanie chronić królową za wszelką cenę, ale czy będzie w stanie sprostać tak wymagającej misji? Tymczasem na drugim końcu świata, we wschodnim Seiiki, Tane pragnie nade wszystko zostać jeźdźcem smoków. Ale wbrew wszelkim zasadom udziela pomocy cudzoziemcowi. Stawia na szali życie swoje i wielu rodaków, a to wszystko w imię jej jedynego marzenia.
Powieść jest wielowątkowa i rozbudowana, co bardzo mi odpowiadało. Autorka przedstawia wydarzenia w różnych zakątkach stworzonego przez siebie świata, dzięki czemu lepiej go poznajemy, jego mieszkańców, kultury, a przede wszystkim odmienne wierzenia ludzi w nich zamieszkujących, co jest kluczowe dla opowieści i dzieli społeczeństwa. Dostajemy świetne główne bohaterki, z charakterem. Zwłaszcza Ead i Sabran przypadły mi do gustu. Męscy bohaterowie też są niczego sobie. Zarzut mogę mieć do tych drugoplanowych, co w poprzednich powieściach autorki również było dla mnie problemem. Wciąż nie mogę się zżyć z żadnym z drugoplanowych bohaterów, przez co też nie uroniłam łzy, gdy było im źle. Tempo książki mi raczej odpowiadało, nie było jakiś mega dłużyzn, wszystko płynnie toczyło się do przodu. Zabrakło mi trochę akcji, ale jak już się działo, to było emocjonująco. Podobał mi się cały pomysł z Bezimiennym, smokami, wyrmami, zachodnicami itp. oraz cała otoczka, w której rozgrywa się powieść, wraz z wierzeniami ludu, które to jak to każde wierzenia skądś się biorą i nigdy do końca nie wiadomo ile w nich prawdy i które z przekonań jest w jakimś stopniu prawdziwe. Zbrakło mi nieco informacji o Zakonie, chciałabym poznać go bardziej i dowiedzieć się więcej o mocy, którą dysponują jego członkowie. Ale to może w kolejnej części będzie rozwinięte. Liczę na to!
Reasumując, jestem usatysfakcjonowana lekturą. Udało się autorce porwać mnie do swojego świata i zostawić w mojej głowie wiele przemyśleń na jego temat. Polecam!
Z przyjemnością sięgnęłam po kolejną powieść pani Shannon. Jej seria „Czas żniw” trafiła w moje gusta i zachwyciła dokładnością i oryginalnością stworzonego świata, na co autorka musiała poświęcić naprawdę dużo czasu. Tutaj już tak oryginalnie nie jest, raczej bardziej w klimacie klasycznego fantasy, ale wciąż widać, że autorka nie ogranicza się do półśrodków, idzie na...
więcej mniej Pokaż mimo to2019-09-20
„Wojna, nienawiść i pogarda. Wszędzie. We wszystkich sercach.”
Nie wiem, co się dokładnie wydarzyło, ale moje wcześniejsze emocje wobec tej historii nieco opadły. Przyznam, że trochę brnęłam przez tą część. Jednych rzeczy było dla mnie za dużo, innych za mało, trochę to było nierówne, przez co też nie wszystko czytałam z zapartym tchem.
O fabule nie będę pisać wiele. Ciri jest poszukiwana, więc Yennefer stara się jak może zapewnić jej bezpieczeństwo. Zważywszy na magiczne talenty młodej dziewczyny, gdzie będzie jej lepiej niż wśród innych czarodziejów? Tymczasem Nilfgaard poczyna sobie coraz bardziej śmiało, w efekcie czego nic nie kończy się tak, jak z założenia powinno.
Napiszę wprost – zjazd czarodziejów i cała polityczno-wojenna otoczka mnie odrobinę wymęczyły i wynudziły. Nie było to opisane w sposób, że dałabym się porwać akcji i wydarzeniom, a raczej brnęłam przez natłok nazw. Nie wiem też, czy to tylko moje odczucie, ale za mało mi było wiedźmina w Wiedźminie. Cały czas wydawało mi się, jakby był postacią drugoplanową, a ja chciałabym go więcej. Dużo ciekawiej zrobiło się przy Szczurach, ale to przy końcówce. Wtedy znów Ciri w pełnej krasie, ubóstwiam jej odkrywanie samej siebie i chociaż tej jednej postaci dostałam satysfakcjonującą ilość.
Podobał mi się za to klimat książki, bardzo ponury, duszny, nic nie układa się na sto procent dobrze, wszystko wręcz zmierza ku porażce. I mimo iż nie jestem z tej części jakoś bardzo zadowolona z pewnością niebawem powrócę do wiedźmińskiego świata.
„Wojna, nienawiść i pogarda. Wszędzie. We wszystkich sercach.”
Nie wiem, co się dokładnie wydarzyło, ale moje wcześniejsze emocje wobec tej historii nieco opadły. Przyznam, że trochę brnęłam przez tą część. Jednych rzeczy było dla mnie za dużo, innych za mało, trochę to było nierówne, przez co też nie wszystko czytałam z zapartym tchem.
O fabule nie będę pisać wiele. Ciri...
2019-08-23
„Magia jest Chaosem, Sztuką i Nauką. Jest przekleństwem, błogosławieństwem i postępem. Wszystko zależy od tego, kto się magią posługuje, jak i w jakim celu. A magia jest wszędzie. Wszędzie wokół nas. Łatwo dostępna. Wystarczy wyciągnąć rękę.”
Wzbraniałam się rękami i nogami, zarzekałam, że raczej się w to nie wciągnę tak naprawdę mocno, szukałam dziury w całym, a tu proszę! Podoba mi się coraz bardziej! Łapię się na tym, że przeglądam mapki gdzieś w sieci i myślę. Myślę o bohaterach, o tym, co ich może spotkać i jak się potoczą ich losy. Głównie o Ciri. To ona jest dla mnie postacią numer jeden i jestem jej niezmiernie ciekawa.
Ciri wraz z Geraltem trafia do Kaer Morhen, położonego w górach Wiedźmińskiego Siedliszcza. Tam pod okiem swego opiekuna i innych wiedźminów stawia czoła swojemu przeznaczeniu. Ale czy rzeczywiście pisany jej jest los wiedźminki? Tymczasem Elfy robią się nieznośne, w powietrzu czuć przepowiedziane ciężkie czasy, a Ciri staje się obiektem coraz większego zainteresowania. Czy cokolwiek, lub ktokolwiek jest w stanie uchronić ją przed złem?
Wciągająca, plastycznie napisana, z nutką humoru. Bardzo podoba mi się narracja, którą się chłonie i która sprawia, że nic w książce nie jest mi obojętne. Geralt po opowiadaniach troszkę stracił energii w tej części, ale za to Ciri nadrabia i jest jak dla mnie motorem całej tej opowieści, bo młoda, głupiutka jeszcze trochę, nigdy nie wiadomo co jej do głowy strzeli i jak wykorzysta drzemiący w niej potencjał. Yennefer zyskała nieco w moich oczach, bo nie specjalnie lubiłam tę postać, Jaskier odrobinę stracił, zrobił się dość irytujący. Poznajemy ciekawą Triss Merigold, kolejną czarodziejką z charakterem, chociaż robi się nam się z tego ładniutki trójkącik miłosny niczym z powieści młodzieżowej i tak jestem w jakiś sposób ciekawa interakcji Geralt-Triss-Yen. Krasnoludy jak zwykle nie zawodzą ciętym językiem i specyficznym sposobem bycia. Uwielbiam ich!
Cóż mogę napisać jeszcze? Czekam na więcej! I cieszę się, że jestem bardziej przed niż po, bo jak tak dalej pójdzie, to zapowiada się wiele mile spędzonych coraz chłodniejszych już wieczorów z interesująca książką w ręku.
„Magia jest Chaosem, Sztuką i Nauką. Jest przekleństwem, błogosławieństwem i postępem. Wszystko zależy od tego, kto się magią posługuje, jak i w jakim celu. A magia jest wszędzie. Wszędzie wokół nas. Łatwo dostępna. Wystarczy wyciągnąć rękę.”
Wzbraniałam się rękami i nogami, zarzekałam, że raczej się w to nie wciągnę tak naprawdę mocno, szukałam dziury w całym, a tu...
2019-08-10
„Nie ma przeznaczenia, pomyślał. Nie istnieje. Jedyne, co jest przeznaczone wszystkim, to śmierć. To śmierć jest drugim ostrzem obosiecznego miecza. Jednym jestem ja. A drugim jest śmierć, która idzie za mną krok w krok.”
Z ogromnym entuzjazmem sięgnęłam po kolejne opowiadania o wiedźminie. Poprzednie dały tylko przedsmak historii i byłam szalenie ciekawa, jak dalej potoczą się losy bohatera.
Wszystko ładnie pięknie się zapowiadało od samego początku. Polowanie na smoka, krasnoludy, czarodzieje i dzielni rycerze. Dla mnie było ekscytująco. Jedyne co mnie drażniło, to relacja Geralta z Yennefer. Nie kupuję tego romansu, nie czuję wbrew pozorom w nim żadnej głębi, może przez to, że ten związek nie został tak po prawdzie dokładnie opisany. Zaczął się trochę z dupy, nagle jak rozwolnienie, potem skończył z niejasnych przyczyn i ile by nie gadali o tym, o swoich oczekiwaniach, o tym co mogą a czego nie mogą – mnie to nie bierze. Nie rozczulają mnie jego westchnienia do niej, jej uraza ani późniejsza niby obojętność, no nie czuję nic pozytywnego czytając o nich, a i sama postać Yen mnie strasznie irytuje. Podobnie jak późniejsza panna zauroczona Geraltem w „Trochę poświęcenia”. Dla mnie te postacie na duży minus.
Myślałam już, że moja sympatia do całości poleciała na łeb na szyję, dopóki nie doszłam do opowiadania „Miecz przeznaczenia”, w którym to emocje zaczęły powoli powracać, wraz z postacią młodziutkiej Ciri, a w „Coś więcej” eksplodowały z pełną siłą, zwłaszcza na końcówce, chyba nawet łzę uroniłam, przyznaję się.
Największym plusem jest fakt, że książka ładnie napisana i dobrze się to czyta. Co do bohaterów – są ci bardziej interesujący i ci mniej, rzecz osobistych upodobań przypuszczam, ale generalnie całość jest jakaś, jest wyrazista i na pewno wywołuje emocje.
Miałam dać siedem, za te słabe romansowe wątki, ale dam osiem. Za końcówkę. Za ciągłe dylematy wiedźmina, czy przeznaczenie istnieje, czy nie. I za tę łzę.
„Nie ma przeznaczenia, pomyślał. Nie istnieje. Jedyne, co jest przeznaczone wszystkim, to śmierć. To śmierć jest drugim ostrzem obosiecznego miecza. Jednym jestem ja. A drugim jest śmierć, która idzie za mną krok w krok.”
Z ogromnym entuzjazmem sięgnęłam po kolejne opowiadania o wiedźminie. Poprzednie dały tylko przedsmak historii i byłam szalenie ciekawa, jak dalej...
2019-08-04
Z ogromnym oporem, rzekłabym, że wręcz niechętnie sięgnęłam po sagę o wiedźminie. Zważywszy na to, że całość ma już dość kultową otoczkę, widzi się wszędzie postacie, sceny, ciężko uniknąć jakiejś gotowej wizualizacji w głowie, czy też spoilera, myślałam, że na przygodę z wiedźminem już dla mnie za późno i nie specjalnie się wciągnę w wydarzenia. Ale coś ciągle przyciągało, mówiło mi, że powinnam spróbować i poznać dokładnie całość i wyrobić sobie o wszystkim własne zdanie, tym bardziej że fantastykę lubię i cenię i klimaty tego typu są w jakiś sposób bliskie memu sercu.
Udało się. Przeczytałam i pomimo zastrzeżeń, jakie mogłabym mieć co do stworzonego świata, że ubogi, że za mało informacji, to coś było w sposobie w jaki zaprezentował to autor, że nie mogłam się oderwać od czytania, natychmiast zżyłam się z bohaterami i rozumiem już, co sprawiło, że tak wielu pokochało Geralta – to jest po prostu świetny bohater. Nie jest do końca dobry, nie jest do końca zły, nie jest wymuskany, bardziej ludzki mimo swojej mutacji niż mogłoby się wydawać, miał w sobie po prostu to coś, ten czynnik, który sprawił, że chce się o nim czytać.
Nie będę się tu rozpisywać o fabule, bo to opowiadania, w każdym było coś ciekawego, cos innego, jakaś historia. Jedne zaciekawiły mnie bardziej, jak tytułowe „Ostatnie życzenie” czy „Kwestia ceny” i sprawa dziecka i przeznaczenia, inne nieco mniej, ale w każdym poznawałam głównego bohatera bardziej i dokładniej.
Nie powiem, że oszalałam na punkcie wiedźmina, jeszcze nie. Ale z całą pewnością jestem zafascynowana na tyle, że z czysta przyjemnością zabiorę się za dalszą lekturę. A czy będzie to miłość, czy nie – to się okaże, jeszcze wiele przede mną. Póki co daję mocne osiem gwiazdek, bo trochę zabrakło mi świata przedstawionego, czegoś więcej o ziemi na której dzieje się akcja, jej mieszkańcach i historii, ale szczerze wierzę, że to będzie nadrabiane stopniowo w trakcie i mnie usatysfakcjonuje.
„Aby zostać wiedźminem, trzeba urodzić się w cieniu przeznaczenia, a bardzo niewielu tak się rodzi. Dlatego jest nas tak mało. Starzejemy się, giniemy, a nie mamy komu przekazywać naszej wiedzy, naszych zdolności. Brakuje nam następców. A ten świat pełen jest Zła, które tylko czeka, by nas zabrakło.”
Z ogromnym oporem, rzekłabym, że wręcz niechętnie sięgnęłam po sagę o wiedźminie. Zważywszy na to, że całość ma już dość kultową otoczkę, widzi się wszędzie postacie, sceny, ciężko uniknąć jakiejś gotowej wizualizacji w głowie, czy też spoilera, myślałam, że na przygodę z wiedźminem już dla mnie za późno i nie specjalnie się wciągnę w wydarzenia. Ale coś ciągle przyciągało,...
więcej mniej Pokaż mimo to
Oj długa była moja przerwa w świecie Rosharu. Ponad dwa lata. Nie pomyślałabym, że aż tyle przyjdzie mi czekać na ciąg dalszy. Ale wreszcie jest i mogę go znów poznawać i chłonąć. Postanowiłam zacząć spokojnie od krótkiej opowieści o Rysn. Wciąż nie byłam pewna, czy lubię tą bohaterkę, czy nie do końca. Sporo czasu zajęło mi wczucie się znów w klimat świata stworzonego przez autora i przypomnienie sobie wielu faktów. Ale myślę, że to był dobry wstęp do tego, co nastąpi dalej.
Rysn na pokładzie statku, który otrzymała od swojego babska wraz z załogą wyrusza na odległą wyspę, gdzie pragnie znaleźć ratunek dla stworzenia, którym się opiekuje – skowrończyka. Jednocześnie Navani pragnie wykorzystać kierunek obrany przez Rysn do swoich własnych celów. Co takiego skrywa wyspa Aimia?
Interesujące umiejscowienie opowieści. Uwielbiam morskie klimaty, kiedy akcja dzieje się na statku. Byłam ciekawa rezultatu poszukiwań i tego, co może się wydarzyć na finale. Nie do końca jestem usatysfakcjonowana, ale generalnie interesuje mnie, jakie będą dalsze losy Rysn i chyba dzięki tej historii Rysn wydała mi się bliższa. Miała zajmujące przemyślenia i pragnienia. Jak to zwykle bywa u autora zdarzyły się dłużyzny i rozmowy o niczym konkretnym, wciąż nie mogę się do tego w stu procentach przyzwyczaić i z tego też powodu obawiam się sięgnąć po kolejny tom, ale zawsze sobie powtarzam, że dotrwam, że przetrzymam momenty - usypiacze i wyciągnę z historii to co chcę i co kocham.
Oj długa była moja przerwa w świecie Rosharu. Ponad dwa lata. Nie pomyślałabym, że aż tyle przyjdzie mi czekać na ciąg dalszy. Ale wreszcie jest i mogę go znów poznawać i chłonąć. Postanowiłam zacząć spokojnie od krótkiej opowieści o Rysn. Wciąż nie byłam pewna, czy lubię tą bohaterkę, czy nie do końca. Sporo czasu zajęło mi wczucie się znów w klimat świata stworzonego...
więcej Pokaż mimo to