-
ArtykułyBieszczady i tropy. Niedźwiedzia? Nie – Aleksandra FredryRemigiusz Koziński3
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 26 kwietnia 2024LubimyCzytać298
-
ArtykułySzpiegowskie intrygi najwyższej próby – wywiad z Robertem Michniewiczem, autorem „Doliny szpiegów”Marcin Waincetel6
-
ArtykułyWyślij recenzję i wygraj egzemplarz „Ciekawscy. Jurajska draka” Michała ŁuczyńskiegoLubimyCzytać2
Biblioteczka
2023-08-11
2021-03-03
2021-01-10
Od dawna intrygowała mnie ta seria. A że z panem Cardem mam doświadczenia różne, od zachwytów po znudzenie, więc odrobinę zwlekałam. Zmotywowało mnie dopiero styczniowe wyzwanie książkowe. I oto jestem po lekturze, poszło nadzwyczaj szybko. Książkę tę można oceniać na wielu płaszczyznach. Ja skupię się na tym, co ujęło mnie osobiście najbardziej, bez zbytniego wnikania w rys historyczny świata (co wyjaśnię dalej).
Alvin rodzi się jako siódmy syn siódmego syna. Dzień jego narodzin jest zarazem tragiczny i niezwykły. Ludzie wierzą, że osoba taka będzie szczególna. I taki też okazuje się Alvin. Tyle że jakieś siły nie chcą, aby chłopiec pozostał żywy. Na szczęście ma też swoją rodzinę, która pilnuje go na każdym kroku. A może strzeże go ktoś jeszcze? I do jakich celów stworzony jest chłopiec?
Wracając do porzuconego na wstępie tematu, autor przedstawia nam czasy kolonialne Ameryki Północnej. Ludność zasiedla nowe tereny, których bronią rdzenni mieszkańcy. Jednakże jest to alternatywna wersja historii, w którymś momencie wydarzenia potoczyły się inaczej, ale w szczegóły wgłębiać się nie będę, zbyt mało mam wiedzy historycznej odnośnie zagadnień z tym związanych, żeby wyłapać wszystkie różnice, które dla osoby zainteresowanej tematem mogą być dodatkową uciechą. Wszystko co istotne zostaje wyjaśnione w posłowiu.
Skupię się bardziej na historii bohaterów i samym Alvinie, który odkrywa w sobie dar, ale jeszcze nie do końca wie, jak może go użyć do czegoś ważniejszego, niż dokuczanie siostrom. Jest niezwykle użyteczny w gospodarstwie, ale to również nie to, do czego został stworzony. Kiedy na drodze Alvina pojawia się Bajarz, wszystko staje się dla niego bardziej jasne. Szkoda, że nadeszły ciężkie czasy dla parających się magią i wierzących w ludowe mądrości. Chrześcijaństwo puka do drzwi, a wszystko co było dawniej, w co wierzono i z czym ludzie żyli na co dzień, jest zabobonem i szatańskimi praktykami. Jak potoczą się losy Alvina?
Niesamowicie wciągająca i interesująca opowieść. Od samego początku nie mogłam się oderwać. Podobało mi się przedstawienie ludowych wierzeń, ten cały aspekt magiczny opowieści, to zderzenie starego z nowym, które kiedyś też będzie starym zawsze niesie niezrozumienie i konflikty. Historia zmuszająca do przemyśleń. Tutaj dostajemy tylko wstęp, mam nadzieję, że kolejne tomy będą utrzymane w podobnym klimacie i poznamy przeznaczenie niezwykłego chłopca.
Od dawna intrygowała mnie ta seria. A że z panem Cardem mam doświadczenia różne, od zachwytów po znudzenie, więc odrobinę zwlekałam. Zmotywowało mnie dopiero styczniowe wyzwanie książkowe. I oto jestem po lekturze, poszło nadzwyczaj szybko. Książkę tę można oceniać na wielu płaszczyznach. Ja skupię się na tym, co ujęło mnie osobiście najbardziej, bez zbytniego wnikania w...
więcej mniej Pokaż mimo to2020-11-28
Sporych rozmiarów zbiór zawsze sprawia problemy podczas oceny. No bo jak ocenić całość, kiedy zwykle każde z opowiadań, czy to tych dłuższych, czy krótszych jest odrębną treścią, zasługującą na swoją własną ocenę? Jak całość opisać?
„Jestem legendą” oceniłam i opisałam już w odrębnej opinii:
http://lubimyczytac.pl/ksiazka/52887/jestem-legenda/opinia/61422360#opinia6...
Skupię się więc tutaj na pozostałych dwóch opowieściach i krótkich opowiadaniach.
„Piekielny dom” to bardzo dobrze napisana powieść grozy. Czwórka ludzi, którzy postanawiają oczyścić atmosferę w nawiedzonym domu. Historia wciągała od samego początku i trzymała w napięciu. Szkoda tylko, że temat nawiedzeń nie jest tym, co lubię, czym się interesuję i o czym czytałabym z większym zaciekawieniem, albo lękiem chociażby. Było interesująco, tego nie mogę odmówić, bohaterowie dobrze wykreowani i miło spędziłam z nimi te kilka książkowych dni w piekielnym domu, ale generalnie nie takiego zakończenia się spodziewałam i za to największy minus dla tej opowieści. Moja ocena 6/10.
„Człowiek, który nieprawdopodobnie się zmniejszał” zdecydowanie bardziej w moim guście. Scott Carey na skutek dziwnego zbiegu okoliczności nieustannie się zmniejsza. Rodzi to wiele problemów z tym faktem związanych, od aspektu medycznego, poprzez rodzinny, po same pragnienia i dylematy bohatera z jakimi musi się zmierzyć oraz problemami, którymi musi stawić czoła jako z dnia na dzień mniejszy człowiek. Interesująco było czytać o jego złości, bezsilności, zmaganiach z największym wrogiem – samotnością i pająkiem. Wszystko w tej historii było w punkt i dało odczuć bezradność płynącą z sytuacji, w jakiej znalazł się bohater. Dziwi mnie tylko niewrażliwość rodziny i brak przygotowania i zapobiegliwości na fakt, że osoba którą kochamy niedługo będzie niewielkich rozmiarów i chociaż jakiekolwiek zapewnienie jej bezpieczeństwa i komfortu życia. Słodko-gorzkie zakończenie, trochę niedopowiedziane, za czym nie przepadam, ale ogólnie całość opowieści na duży plus. (9/10)
Krótkich opowiadań nie będę opisywać, bo zajęłoby to zbyt wiele czasu, wystawię im tylko oceny, dodając, że było kilka interesujących, kilka mniej, generalnie odrobinę obniżyły jakość całego zbioru. „Koszmar na wysokości dwudziestu tysięcy stóp” (6/10), „Test” (10/10), „Człowiek, który nie lubił świąt” (7/10), „Montaż” (6/10), „Dystrybutor” (4/10), „Tylko umówione wizyty” (4/10), „Guzik, guzik” (8/10), „Pojedynek” (7/10), „Mucha” (5/10).
Sumarycznie cały zbiór autora oceniam na 7/10, uwzględniłam przy tej ocenie każdą opowieść w nim zawartą.
Sporych rozmiarów zbiór zawsze sprawia problemy podczas oceny. No bo jak ocenić całość, kiedy zwykle każde z opowiadań, czy to tych dłuższych, czy krótszych jest odrębną treścią, zasługującą na swoją własną ocenę? Jak całość opisać?
„Jestem legendą” oceniłam i opisałam już w odrębnej...
2020-11-07
„Oto, co się stało: coś mrocznego rodem z serca nocy wypełzło ze średniowiecza. Coś pozbawionego wiarygodności i układu odniesienia. Coś skazanego na egzystencję na kartkach literatury fantastycznej. […] Zwykła legenda, powtarzana od stuleci. Tyle że prawdziwa. […] I nim nauka zdołała zweryfikować legendę, ta połknęła naukę – wraz ze wszystkim innym.”
Pomimo, iż przeczytałam tą historię w zbiorze z innymi opowiadaniami autora, to opinię odnośnie tego konkretnego zamieszczę tutaj, aby przy tamtej zostawić sobie więcej miejsca na pozostałe treści w owym zbiorze zawarte.
Przyznam, że zaczęłam tę opowieść jakby na świeżo, mimo iż ekranizacja bardzo znana i ją widziałam kilkanaście lat temu, to nie pamiętałam z niej absolutnie nic, poza tym, że grał tam Will Smith, który na marginesie nie ma nic wspólnego z książkowym bohaterem, europejskiego pochodzenia niebieskookim blondynem. I tyle w kwestii porównań, nic więcej z fabuły nie wyryło mi się w pamięci, całość była dla mnie do odkrycia na nowo.
Robert Neville jest jedynym ocalałym z epidemii, która wybuchła na pół roku przed akcją książki. Epidemii, która przemieniła ludzi w bezmózgie istoty łaknące krwi, niczym z pradawnych opowieści o wampirach. Robert stracił żonę i córkę, ale nie potrafi ze sobą skończyć, więc walczy. Walczy każdego dnia o przetrwanie i o znalezienie wyjścia z tej tragicznej sytuacji. Może świat da się jeszcze ocalić?
Opowieść krótka, ale jakże treściwa. Autor ma bardzo swobodny styl, który spodobał mi się, oraz niezwykłą umiejętność plastycznego opisu odczuć i wydarzeń. Poczułam ból, cierpienie, niepewność, tęsknotę, determinację. Poczułam wszystko. Dostajemy trzy lata z życia w samotności, podczas których potrzeba posiadania kogoś blisko siebie, kogokolwiek, urasta do niewyobrażalnej rangi.
Podobało mi się. Naprawdę mi się podobało. Zwłaszcza zakończenie. Pozbawione złudzeń, sztucznego heroizmu, prawdziwe. Jest kilka rzeczy, których zabrakło, genezy chociażby, ale generalnie jestem mile zaskoczona. Tak wiele treści, na tak niewielu stronach. Polecam.
„Oto, co się stało: coś mrocznego rodem z serca nocy wypełzło ze średniowiecza. Coś pozbawionego wiarygodności i układu odniesienia. Coś skazanego na egzystencję na kartkach literatury fantastycznej. […] Zwykła legenda, powtarzana od stuleci. Tyle że prawdziwa. […] I nim nauka zdołała zweryfikować legendę, ta połknęła naukę – wraz ze wszystkim innym.”
Pomimo, iż...
2020-10-16
Byłam szalenie podekscytowana opisem książki. Trochę jak nowy Sanderson dla mnie, bo nic kryminalnego od autora jeszcze nie czytałam. Historia krótka, ale może i dobrze. Jest lekki niedosyt, ale całość miała na-prawdę interesujący koncept. I zaskakuje. Dla mnie nic nie wskazywało nawet, że akcja może zmierzać chociażby w tym kierunku. Czy to jest na plus czy na minus? Można się spierać. Lubię być zaskakiwana, ale nie do końca lubię takie zwroty totalnie znikąd, ani przez moment przez myśl mi nawet nie przeszło rozwiązanie w tym stylu. Ale na tyle ładnie wytłumaczone, że akceptuję z dobrodziejstwem inwentarza.
Davis i Chaz, agenci skierowani do Migawki, czyli odtworzonego dnia z przeszłości, w celu znalezienia dowodów na sprawcę morderstwa. Tylko oni są prawdziwi w świecie Migawki, cała reszta to Podróbki. Jednakże w swoich poszukiwaniach muszą uważać, by nie spowodować zbyt wielu Odchyleń i nie zmienić odtworzonego przebiegu zdarzeń. Davis i Chaz nudzą się w Migawce, są zdania, że powierzane im zadania są błahe i wbrew wszelkim zasadom polują na własną rękę na coś większego…
Strasznie ciekawy pomysł z Migawką. Coś jak podróż w czasie do dnia, który się już wydarzył, ale jednak w zupełnie innym stylu. Bardzo spodobały mi się prawa rządzące Migawką, jak również główni bohaterowie. Nie można ich było do końca rozgryźć, ale mieli ciekawe charaktery. Trochę nijako opisani z wyglądu, za nic nie mogłam sobie ich wyobrazić, bo nie dostajemy żadnej informacji (poza okładką) i tym, ze jeden z mężczyzn jest wyższy, za to maleńki minus.
Akcja książki trzymała w napięciu, wciągała i naprawdę żałuję, że całość była taka krótka. Ale może to i lepiej, bo dostaliśmy fajną historię w pigułce, bez zbędnych dłużyzn i przeciągnięć. Wartko do przodu i do szokującego finału. Polecam.
Byłam szalenie podekscytowana opisem książki. Trochę jak nowy Sanderson dla mnie, bo nic kryminalnego od autora jeszcze nie czytałam. Historia krótka, ale może i dobrze. Jest lekki niedosyt, ale całość miała na-prawdę interesujący koncept. I zaskakuje. Dla mnie nic nie wskazywało nawet, że akcja może zmierzać chociażby w tym kierunku. Czy to jest na plus czy na minus? Można...
więcej mniej Pokaż mimo to2020-10-13
To już ósmy tom serii Ekspansja. Sama się nie spodziewałam, że tak długa seria może przynieść tyle emocji. Zwykle w jakimś momencie całość robi się nudna, ale tutaj nic z tych rzeczy. Autorzy zręcznie dodają miejsca, bohaterów (w końcu mają do dyspozycji cały Wszechświat!) dzięki czemu seria zachowuje swoją świeżość w każdym tomie.
Załoga Rosynanta jest nieco rozbita. Holden trafił do niewoli, a każdy z pozostałych członków realizuje powoli swoje cele, których głównym zamysłem jest oczywiście wyzwolenie świata z ucisku rządów Lakonii i bezwzględnego Duartego.
W tym tomie widzimy wydarzenia oczami Naomi, Aleksa, Bobbie, doktor Elvi Okyoe oraz córki wysokiego konsula Lakonii – Teresy. Oczywiście powrót do znanych bohaterów jest zawsze cudowny, mimo iż strasznie zdziadzieli na przestrzeni całej opowieści, to jednak ta część należała do młodziutkiej Teresy, jej życia u boku władczego ojca, oraz rozterek nad tym, do czego zmierza Wszechświat i do czego ona sama powinna.
Całość opowieści jak zwykle ciekawa i wciągająca. Odrobinkę zabrakło mi emocji w kluczowych momentach, jak z Bobbie czy Naomi i Holdenem, ale i tak jestem zachwycona tym, ile wspaniałych chwil dostarczyła mi ta seria. Dziękuję wydawnictwu Mag, że jej nie porzuciła w którymś momencie i że (mam nadzieję) dane mi będzie poznać zakończenie tej historii. Jedna z moich ulubionych serii. Od siebie gorąco polecam!
To już ósmy tom serii Ekspansja. Sama się nie spodziewałam, że tak długa seria może przynieść tyle emocji. Zwykle w jakimś momencie całość robi się nudna, ale tutaj nic z tych rzeczy. Autorzy zręcznie dodają miejsca, bohaterów (w końcu mają do dyspozycji cały Wszechświat!) dzięki czemu seria zachowuje swoją świeżość w każdym tomie.
Załoga Rosynanta jest nieco rozbita....
2020-10-09
Serdecznie dziękuję wydawnictwu Rebis za egzemplarz książki do zaopiniowania. Muszę przyznać, że wciągnęłam się w lekturę i pozostałam z bardzo przyjemnym wrażeniem końcowym. Opowieść miała w sobie to coś i z cała pewnością warto ją było przeczytać.
Świat opanowała nieznana choroba, atakująca głównie kobiety i dzieci. Doszło do tego, że dzieci rodzą się martwe, albo umierają zaraz po porodzie, prawie żadna kobieta nie przeżywa porodu. W tym wszystkim dostajemy położną, która sama choruje, a kiedy jakimś cudem odzyskuje przytomność, traci kontakt z bliskimi i uświadamia sobie, że świat jest praktycznie na wymarciu, a nielicznych kobiet jakie pozostały jest nieproporcjonalnie mniej w stosunku do mężczyzn. Co może wyniknąć z takiej sytuacji?
Obraz dość szokujący. Autorka maluje przerażającą wizję świata, gdzie kobieta, aby przetrwać, jest zmuszona albo się ukrywać, albo poddać zwierzęcym instynktom mężczyzn. Do tego każda ciąża = śmierć matki. Czy w takich realiach jest w ogóle nadzieja na odbudowę normalności? Bohaterka szukając schronienia natrafia na swojej drodze na różnych ludzi, jest świadkiem najróżniejszych scen. Wszystko spisuje w swoim pamiętniku.
Początek był dość drętwy, wszystko wydarzyło się za szybko. Bohaterka wydawała się jakby nierealna. Zbyt płynnie przeszła od fazy przebudzenia w nowym świecie do akceptacji takiego stanu rzeczy. Tryb „przetrwanie” załączył jej się z automatu. Ot, obudziła się i już jest mistrzem survivalu. Ale historia ładnie się rozwinęła i nawet zaczęłam lubić główną bohaterkę, pomimo iż była osobą dość wyniosłą i uważającą się za lepszą i bardziej inteligentną od innych. Zdecydowanie było to coś w książce, co sprawiło, że śledziłam losy bohaterki i przedstawionego świata z ogromną ciekawością do ostatniej strony, gdzie uroniła się łezka. Płynność językowa autorki sprawiła, że czytało się rewelacyjnie.
Co mnie jeszcze raziło, dlaczego nie oceniłam wyżej? Poprawność, to wpasowywanie się w trendy, mocno feministyczna, naładowana wszelkimi mniejszościami społecznymi. Bo główna bohaterka nie może być teraz zwykłą hetero, najlepiej, żeby była bi, będzie ciekawiej. Zaczyna mnie to uwierać podczas czytania książek naprawdę mocno. Czasami jest to mniej dostrzegalne, przemycone, idealnie wkomponowane, a tutaj cała plejada barw wali prosto po oczach.
Nie zmienia to faktu, że uwielbiam czytać wszystko związane z wizjami o przyszłym świecie, bo w każdej takiej wizji znajduje się jakaś analiza świata obecnego i do czego on zmierza. I jakby pojechana nie była wyobraźnia autorów w tej kwestii, to wszystko się może zdarzyć! Warto być gotowym.
Serdecznie dziękuję wydawnictwu Rebis za egzemplarz książki do zaopiniowania. Muszę przyznać, że wciągnęłam się w lekturę i pozostałam z bardzo przyjemnym wrażeniem końcowym. Opowieść miała w sobie to coś i z cała pewnością warto ją było przeczytać.
Świat opanowała nieznana choroba, atakująca głównie kobiety i dzieci. Doszło do tego, że dzieci rodzą się martwe, albo...
2020-10-08
„Jedyny sposób, by uwolnić człowieka od zbrodni, to uwolnić go od wolności.”
Zachęcona faktem, że książka uważana jest jako pierwowzór największych dzieł Orwella i Huxleya, które sama szczerze ubóstwiam, postanowiłam wreszcie zapoznać się z antyutopią rosyjskiego pisarza. Cóż mogę powiedzieć… osobiście jestem bardziej na „nie” niż na „tak” i czuję się szczerze rozczarowana.
Autor maluje obraz Państwa Jedynego, gdzie każdy obywatel funkcjonuje według ściśle określonego harmonogramu, jego życie opiera się generalnie na pracy dla dobra wspólnoty, czas dla siebie jest limitowany, wykorzystywany najczęściej na zaspokajanie potrzeb cielesnych (seks na kupony), nie ma rodzin, każdy mieszka na widoku w szklanych mieszkaniach, bo przecież jednostka nie ma znaczenia. Tylko „my” się liczy, a jakikolwiek przejaw wyobraźni jest uznawany za najgroźniejszą chorobę… A ludzie to tylko numery w machinie Państwa…
„Jakiż niewytłumaczalny urok ma ta codzienność, powtarzalność, ten lustrzany świat.”
Podziwiam autora za pomysł. Książka zdecydowanie wyprzedzała swoje czasy, a wizja świata w niej przedstawiona mogła być (i na pewno była) inspiracją dla wielu późniejszych twórców. Nie przeczę, że całość jest naprawdę oryginalna i uderza w człowieka swoją siłą. Wszystkich faktów dowiadujemy się z relacji głównego bohatera, konstruktora nowoczesnego promu kosmicznego, który tkwi w trybach państwowej maszyny głęboko, dopóki nie zakochuje się w kobiecie i wówczas zaczyna myśleć, czuć, robić rzeczy, które nie są dozwolone.
Brzmi naprawdę super, skąd więc taka a nie inna ocena? Forma, język, styl… Urwane zdania, niedokończone myśli, strasznie wszystko pocięte i trudne w odbiorze. Naprawdę trzeba się było ostro nagimnastykować, żeby uchwycić treść tej książki i nie zamęczyć się przy tym na śmierć. Wytrwałam, ale było ciężko. Przy końcówce, zamiast drżeć o losy bohatera miałam ochotę pominąć część i odłożyć książkę na półkę. Bardzo specyficzne i bardzo osobliwe dzieło i forma przekazu. Może tak zaczniemy bełkotać w przyszłości, kiedy wypiorą nas z myśli i głębszych uczuć? Któż to wie. Ja wolałabym więcej treści, mniej bełkotu. A może to miało być poetyckie? Trochę było, ale futurystyczna poezja to też nie dla mnie.
Reasumując, można sięgnąć, sprawdzić, może akurat to będzie to. Może kogoś zachwyci ta inność. Ale równie dobrze można przeczytać streszczenie na Wikipedii i wszystko będzie jasne. Mnie nie zachwyciło, aczkolwiek doceniam pomysł i przekaz.
„Jedyny sposób, by uwolnić człowieka od zbrodni, to uwolnić go od wolności.”
Zachęcona faktem, że książka uważana jest jako pierwowzór największych dzieł Orwella i Huxleya, które sama szczerze ubóstwiam, postanowiłam wreszcie zapoznać się z antyutopią rosyjskiego pisarza. Cóż mogę powiedzieć… osobiście jestem bardziej na „nie” niż na „tak” i czuję się szczerze...
2020-07-29
Moje pierwsze spotkanie z autorem. Przyznam, że udane. Opowieść była dobra, wciągająca, z narracją, którą czytało się rewelacyjnie i płynnie. Historia miała to coś w sobie, co sprawiało, że z przyjemnością poznawało się niezwykłe losy głównego bohatera.
Rok 1970. Kalifornia. Dan Davis jest inżynierem, ma miliony pomysłów na to, jak maszyny mogą uprzyjemnić życie ludzi. A kiedy już wpadnie na jakiś pomysł, realizuje go z sukcesem. W rozkręceniu interesu pomagał mu przyjaciel oraz narzeczona. Kiedy wynalazca konstruuje wielofunkcyjnego robota sprzątającego, który może być absolutnym hitem swoich czasów i przynieść firmie Dana sukces, oraz okazać się najważniejszym i najbardziej znaczącym dziełem w jego życiu, niestety nie jest mu dane zakosztować smaku sukcesu, bo okazuje się, że jego przyjaciel i narzeczona mają całkiem inne plany na dalszą przyszłość…
Zaznaczę, że opis z tyłu książki zdradza dosłownie 3/4 fabuły. To jeden z największych spoilerów na jakie w ostatnim czasie trafiłam. Jest tam ujawnione to, co powinno zostać owiane tajemnicą do około 170 strony (na 250 w sumie) i mogło sprawić, że zachwyt nad fabułą byłby znacznie większy, a tak nie było ani zaskoczenia, ani nic niespodziewanego się w książce nie wydarzyło. To na minus.
Na plus pomysł na historię i jej przedstawienie. Losy bohatera nie były mi obojętne i szło poczuć do niego nić głębszej sympatii i kibicować mu w jego poczynaniach (no może poza jego uwielbieniem dla nieletniej dziewczynki, którą raczej powinien był traktować jak córkę, a nie jak obiekt westchnień z planem na przyszłość). Jego relacja z kotem była fenomenalna, kot był jakby odrębnym bohaterem książki. Zdecydowanie zabrakło mi go w drugiej połowie książki.
Możliwe że pojawiły się jakieś drobne nieścisłości, tak samo jak niektóre pomysły na przyszły świat wydały się nietrafione, ale ogólnie bawiłam się bardzo dobrze.
Moje pierwsze spotkanie z autorem. Przyznam, że udane. Opowieść była dobra, wciągająca, z narracją, którą czytało się rewelacyjnie i płynnie. Historia miała to coś w sobie, co sprawiało, że z przyjemnością poznawało się niezwykłe losy głównego bohatera.
Rok 1970. Kalifornia. Dan Davis jest inżynierem, ma miliony pomysłów na to, jak maszyny mogą uprzyjemnić życie ludzi. A...
2020-06-07
„Nie naprawiaj, kup na nowo i wyrzucaj bezstresowo.”
Dziękuję wydawnictwu NieZwykłe za udostępnienie egzemplarza do zaopiniowania. Do książki niemieckiego autora, o którym wcześniej nie słyszałam, podeszłam ze sporym zaciekawieniem, gdyż tematyka w jakiej się obraca leży mocno w moich zainteresowaniach. Cóż… pisanie na okładce, że autor jest „następcą George’a Orewlla” jest bardzo mocno przesadzone, ale ogólnie mogę powiedzieć, że to przezabawna i błyskotliwa satyra na to, do czego zmierza nasz świat.
„To nie jest szczególne miejsce. Ono jest najszczególniejsze!”
Witajcie w QualityLandii. Miejscu, gdzie to system zna nas lepiej od nas samych, wie jakie są nasze pragnienia, oczekiwania, gdzie nie musimy się martwić zakupami, wyborem partnera życiowego, wszystkim zajmują się złożone algorytmy. Każdy ma swój profil na Everybody, który jest automatycznie aktualizowany (nie przez nas oczywiście) i na podstawie wszystkich informacji jakie zbiera o nas system, telewizja i wszystko co się wkoło nas dzieje jest dostosowane pod nas i nasz level społeczny. A kiedy przeżywamy życiowe niepowodzenie, zawód miłosny, czy też wystarcza nam średnio płatna praca, czy też nie mamy aspiracji na samorozwój, nasz level się obniża i możemy stać się Bezużyteczni.
QualityLandię poznajemy głownie poprzez bohatera, Piotra Bezrobotnego, który pewnego dnia otrzymuje ze sklepu coś, czego w ogóle nie chciał i tym sposobem zaczyna zdawać sobie sprawę z tego, że jego profil musi być błędny, że system tak naprawdę nie zna go wystarczająco dobrze, a sam nie może w żaden sposób dokonać zmian i aktualizacji, nie może wyrazić tego, kim naprawdę jest i czego naprawdę pragnie.
Całość bardzo mocno przerysowana, satyryczna, z dużą ilością nawiązań do popkultury i rzucająca luźną wizję tego, jak absurdalny staje się nasz świat, jak to różnego rodzaju serwisy, algorytmy śledzą nas, zbierają informacje i które już nigdy mogą nie zniknąć z sieci, aż z czasem zaczną spełniać nasze podświadome oczekiwania niczym TheShop z powieści, jeszcze zanim zdążymy o nich tak naprawdę pomyśleć. Autor poprzez satyrę zwraca uwagę i daje do myślenia, jakie to może być groźne zjawisko.
W książce maszyny zaczynają rządzić światem. Historia zaczyna się w momencie, gdy na prezydenta QualityLandii kandyduje android. Bo przecież: „Tkwimy w głębokim kryzysie zaufania. Nikt już nie ufa drugiemu człowiekowi. A już najmniej ufa się politykom. Komu więc ufają ludzie? Kto jest obiektywny, nieprzekupny i nie popełnia błędów? Maszyna!”
Książka mi się podobała. Była zabawna, pomimo tematyki i sytuacji w jakiej znalazł się bohater. Przekomiczni kompani Piotra zapewnili mi nieopisaną rozrywkę podczas czytania. Trochę pomysłów było wtórnych, nie czułam jakiegoś większego powiewu świeżości, ale podobała mi się jej ironiczna wymowa i mocne przerysowanie cyfryzacji świata, które może kiedyś nastąpić. Trochę też za dużo było prześmiewczego tonu odnośnie Gry o Tron i Jennifer Aniston oraz paru innych tematów, jakby autor wyrażał jakąś swoją osobistą niechęć. Do Orwella bym tego zdecydowanie nie porównywała, nie ta ranga, nie ten klimat, absolutnie inny poziom. Ale jako satyra, która w lekki i zabawny sposób ukazuje możliwą przyszłość naszego świata – jak najbardziej.
„Nie naprawiaj, kup na nowo i wyrzucaj bezstresowo.”
Dziękuję wydawnictwu NieZwykłe za udostępnienie egzemplarza do zaopiniowania. Do książki niemieckiego autora, o którym wcześniej nie słyszałam, podeszłam ze sporym zaciekawieniem, gdyż tematyka w jakiej się obraca leży mocno w moich zainteresowaniach. Cóż… pisanie na okładce, że autor jest „następcą George’a Orewlla”...
2020-05-16
To już siódmy tom mojej ulubionej serii. Do tej pory każda z części była niezwykle ekscytująca i tak samo było tutaj. Akcja przez duże A, do tego starzy bohaterowie plus trochę nowości, jak to zwykle u autorów bywa i wszystko to zgrało się w świetną świeżą całość, przy której nie sposób się nudzić.
Akcja powieści przenosi się trzydzieści lat do przodu. Załoga Rosynanta nieco już podstarzała, ciągle działa, mimo iż zaczynają myśleć już o emeryturze. Poza wrotami zasiedlonych jest tysiąc trzysta światów, a największą władzę wydaje się mieć teraz Związek Transportowy, kontrolujący przepływ statków przez wszystkie wrota oraz co za tym idzie handel. Kiedy na jednej z planet pojawiają się sygnały buntu, do rozwiązania sprawy zostaje wysłany nie kto inny jak James Holden i jego załoga.
Z początku trochę ciężko było mi znieść ten przeskok czasowy. Oczywiście był on potrzebny do zaistnienia dalszych wydarzeń w książce, co było zrozumiałe, ale jakoś nie mogłam się wczuć do końca w ten geriatryczny klimat, wyobrazić sobie moją ukochaną załogę jako prawie emerytów. To mnie uwierało przez jakiś czas, ale kiedy już się z tym uporałam, było już tylko lepiej. Dużo akcji, niesamowitych wydarzeń i jak zwykle całość zmierzała w naprawdę dobrym kierunku. Nie spodziewałam się takiego obrotu wydarzeń, cieszę się, że protomolekuła znów namieszała i że tym razem nie było cukierkowego zakończenia. I oczywiście kolejny świetny bohater, Santiago Singh.
Nie spodziewałabym się, że tak długa seria może dostarczyć tylu wzruszeń i nie zatracić w którymś momencie swojej świeżości i nie stać się po prostu przydługim nudziarstwem. Wydaje się, że autorzy znaleźli na to przepis i chwała im za to. Dla mnie bomba, z niecierpliwością czekam na ciąg dalszy.
To już siódmy tom mojej ulubionej serii. Do tej pory każda z części była niezwykle ekscytująca i tak samo było tutaj. Akcja przez duże A, do tego starzy bohaterowie plus trochę nowości, jak to zwykle u autorów bywa i wszystko to zgrało się w świetną świeżą całość, przy której nie sposób się nudzić.
Akcja powieści przenosi się trzydzieści lat do przodu. Załoga Rosynanta...
2020-01-08
„…wciąż zajmujemy się tym samym, co robiliśmy wcześniej. Mamy większe pole bitwy, niektóre strony się zmieniły, ale to wciąż to samo gówno, które robimy od czasu, gdy pierwszy gość naostrzył kamień.”
Z przykrością muszę stwierdzić, że to była najsłabsza część, którą czytałam jak do tej pory. Zabrakło mi tutaj tempa, akcji, całość była mega polityczna i mocno przegadana. Ale na szczęście czytało się to dobrze, mimo dłużyzn i nudniejszych części. Dlatego wystawiam słabą siódemkę, co i tak jest oceną niską, biorąc pod uwagę moją miłość do tej serii i bohaterów.
O czym tym razem? Marco Inaros i jego Wolna Flota, po ataku na Ziemię, pragnie zapanować nad całym układem słonecznym, a także przejąć możliwość podróży przez wrota do innych światów. Czy wciąż robi wszystko co najlepsze, aby jego lud przetrwał? I co na to planety wewnętrzne?
Strasznie blada była załoga Rosynanta w tym tomie. Za to na pierwszy plan wysunęły się w moim uznaniu postacie drugoplanowe - piratka Michio Pa, będąca na usługach Inarosa, oraz syn przywódcy Wolnej Floty oraz Naomi Nagaty – Filip. Zwłaszcza ta druga postać, jej odczucia i to, co przeżywała wewnętrznie było ciekawe i wciągające. Jak wspomniałam wcześniej akcja była przesycona polityką. Nie za wiele się działo, jak na tyle stron książki i to jest jej główny minus. Rozbujało się dopiero na sto stron przed końcem i wątki tak się ułożyły, że jestem niesamowicie ciekawa, jak to się rozegra dalej.
Mimo wszystko, jak już wspomniałam wcześniej autorzy mają jakąś niesamowitą płynność w pisaniu, że nawet przez te mniej wartkie momenty przebrnęłam bezboleśnie. Co nie zmienia jednak faktu, że chcę więcej! Tutaj było dla mnie za mało.
„…wciąż zajmujemy się tym samym, co robiliśmy wcześniej. Mamy większe pole bitwy, niektóre strony się zmieniły, ale to wciąż to samo gówno, które robimy od czasu, gdy pierwszy gość naostrzył kamień.”
Z przykrością muszę stwierdzić, że to była najsłabsza część, którą czytałam jak do tej pory. Zabrakło mi tutaj tempa, akcji, całość była mega polityczna i mocno przegadana....
2020-04-01
„Czy ten obok mnie jest potworem?”
Moja jedyna wiedza na temat tego opowiadania opierała się na filmie Carpentera z 1982 roku, który przeszedł prze ze mnie bez zbędnych rewelacji, ale na pewno miał w sobie to… „coś” (gra słów zupełnie nieprzypadkowa ;)), co sprawiło iż mógł zostać odebrany w swoich czasach jako rewelację i urosnąć do miana klasyka. Ja oglądałam znacznie później, przeczytałam jak widać jeszcze później i podobnych zachwytów nie podzielę. Jest pomysł, jest klimat, innowacyjność, ale obraz wydaje mi się przez swoją krótką formę ubogi i zbyt powierzchowny.
Antarktyda, stacja badająca zjawiska magnetyczne, grupa ludzi tam pracujących odnajduje statek kosmiczny, a kilkadziesiąt metrów od niego zamarzniętą dziwną istotę. Postanawiają przetransportować ją do swojego obozu, aby przyjrzeć się jej bliżej…
Autorowi udało się stworzyć historię, która była świeża, z interesującym i chwytliwym pomysłem. Do tego osadzenie całości na mroźnej Antarktydzie, w izolacji od ludzi i świata w znaczny sposób przysłużyło się akcji. Czułam tą samotność i desperację mieszkańców obozu. Tam nie ma gdzie uciec, można albo zło zwalczyć, albo mu się poddać. A więc klimat i pomysł na potwora – za to moja ocena.
A dlaczego nie wyżej? Mimo iż czułam izolację bohaterów, to niestety nie poczułam nic do nich samych. Byli nazwiskami przewijającymi się w treści, ale słabo scharakteryzowanymi. Przy takiej ilości bohaterów w tak krótkiej formie literackiej nie idzie w żaden sposób zżyć się z którymś z nich, a jeżeli to nie nastąpi, to mimo zachwytów przebiegiem akcji nie rozpaczamy tak naprawdę nad losem jednostek. Wszyscy bohaterowie znajdowali się u mnie w jednym worku. To utwierdza mnie w przekonaniu, że nie jestem zwolennikiem krótkich form literackich. Zanim na dobre zaczęłam kojarzyć i wyobrażać sobie jakoś bohaterów całość się skończyła. Było za krótko, za mało, za skromnie.
Ale cieszę się, że miałam wreszcie możliwość poznać pierwowzór tak kultowego filmu. Uważam, że mimo wszystko było warto.
„Czy ten obok mnie jest potworem?”
Moja jedyna wiedza na temat tego opowiadania opierała się na filmie Carpentera z 1982 roku, który przeszedł prze ze mnie bez zbędnych rewelacji, ale na pewno miał w sobie to… „coś” (gra słów zupełnie nieprzypadkowa ;)), co sprawiło iż mógł zostać odebrany w swoich czasach jako rewelację i urosnąć do miana klasyka. Ja oglądałam znacznie...
2020-03-08
„Tańczyliśmy na progu nieznanego jutra przy akompaniamencie echa bezpowrotnie minionej przeszłości.”
Książkę tę polecił mi znajomy z pracy, nigdy wcześniej o niej nie słyszałam, ale opis zaintrygował mnie na tyle, że postanowiłam sprawdzić w pierwszej kolejności, chociaż półka w domu aż ugina się od książek, które krzyczą do mnie, żeby w końcu po nie sięgnąć.
Ludność, aby pozyskiwać lepszy olej, wytworzyła rośliny, zwane tryfidami. Tam gdzie coś nowego i lepszego, zawsze pojawiają się kwestie finansowe. I tak dla zysku część ziaren została skradziona a samolot, którym je transportowano – zestrzelony. Nasiona rozsiały się po świecie. Tryfidy nie wydawały się specjalnie groźne. Mimo iż ich długa wić mogła powodować ślepotę lub zabić, oraz rośliny te umiały się poruszać, ludzie nauczyli się radzić sobie z nimi i koegzystować. Aż do dnia, kiedy Ziemia weszła w strefę odłamków komety, co miało być wielkim widowiskiem wizualnym, a przyczyniło się do tego, że ludzie stracili wzrok.
Głównego bohatera poznajemy w momencie, kiedy budzi się w szpitalu po zabiegu. Został w pracy zaatakowany przez tryfida, ale miał spore szczęście w nieszczęściu, gdyż przeżył, a jego wzrok udało się uratować. Jednakże kiedy się budzi dochodzi do wniosku, że po wieczorze komety wszystko się zmieniło. Nikt nie przychodzi zdjąć mu opatrunków, nikt nie reaguje na jego wołanie. Kiedy sam postanawia się sobą zająć uświadamia sobie, że tylko on widzi, a reszta ludzi nie. Postanawia więc odnaleźć innych widzących. Zauważa wtedy, że tryfidy są teraz w znacznie lepszej pozycji i mogą używać do woli.
Całość bardzo pomysłowa, wciągająca i ciężko było się z tą historią rozstawać. Śmiercionośne rośliny i ich późniejsza inwazja były tylko tłem do głębszych rozważań autora nad upadkiem człowieka i dylematami związanymi z tym, co począć i jakie zachowania są właściwe kiedy cały znany nam świat legł w gruzach. Były momenty przerażające, głównie wtedy, kiedy niewidomi z niemocy postanowili ze sobą skończyć. I ta niepewność, czy nadejdzie pomoc, czy to tylko Wyspy Brytyjskie, czy cały świat przeżywa klęskę? Niepewność przeradzająca się w rezygnację i brak nadziei i próba zebrania się do kupy, że jednak istnieje możliwość, iż trzeba będzie zakasać rękawy i wrócić do korzeni, bo zapasy żywności i innych dóbr w końcu się wyczerpią. Książkę czytało się dobrze i żyło się dylematami bohaterów.
Ogólnie mówiąc to była ogromna porcja świetnej lektury. Jedyne do czego mogę się doczepić, to relacja między głównymi bohaterami zbyt szybko przeszła z punku A do Z i pal licho już otwarte zakończenia, za którymi nie przepadam, ale chciałabym wiedzieć dokładnie, dlaczego odłamki komety sprawiły, że ludzie stracili wzrok, dostajemy jakieś tam gdybania głównego bohatera, ale ja bym chciała znać prawdziwą genezę. Cała reszta super i gorąco polecam!
„Tańczyliśmy na progu nieznanego jutra przy akompaniamencie echa bezpowrotnie minionej przeszłości.”
Książkę tę polecił mi znajomy z pracy, nigdy wcześniej o niej nie słyszałam, ale opis zaintrygował mnie na tyle, że postanowiłam sprawdzić w pierwszej kolejności, chociaż półka w domu aż ugina się od książek, które krzyczą do mnie, żeby w końcu po nie sięgnąć.
Ludność,...
2020-02-26
Bardzo długo zabierałam się za przeczytanie Diuny. Chociaż wszystko wydawało się być w moim guście to z klasykami nigdy nie wiadomo i traktuję je niejako z namaszczeniem i nie chciałabym rozczarować się tym, co innych zachwyca. Ale po raz któryś z kolei przy klasyku moje obawy okazały się niepotrzebne, bo książka okazała się naprawdę dobra.
Tytułowa Diuna, częściej zwana Arrakis, jest pustynną planetą, na której wydobywany jest melanż – przyprawa, która posiada niezwykłe właściwości i jest bardzo pożądana. Diuna zostaje oddana w lenno rodowi Atrydów, którzy przybywają na tę trudną do życia planetę, przeczuwając jednak, że stają się ofiarą olbrzymiego spisku…
Niesamowity klimat. Pustynia, brak wody, jej odzyskiwanie z każdego możliwego źródła. Wszystkie problemy ludzi zamieszkujących Arrakis związane z jej klimatem było czuć przez skórę i ogromny szacunek dla autora, bo stworzenie takiego uniwersum to spora część sukcesu. Filtraki, dudniki, Bene Gesserit, uważane za czarownice, metody pozyskiwania melanżu, a przede wszystkim czerwie pustyni – to wszystko było trafione w dziesiątkę. Ale potrzeba jest też historia i bohaterowie. Tutaj też wszystko było na swoim miejscu. Bardzo zżyłam się z rodziną Atrydów, Paul, Jessika, książę Leto, wszyscy sprzymierzeńcy ich rodu, oraz oczywiście ich wrogowie Harkonnenowie byli wykreowani w świetny sposób. Opowieść o nich również się kleiła i przyjemnie się ją czytało.
Na minus mogę zaliczyć zbyt małą ilość informacji o Ali przy końcówce, oraz wiedza o tym, kto zdradzi od samego początku. To odbiera zdecydowanie element zaskoczenie i sprawia, że czekamy na jeszcze jakieś zaskoczenie, bo każdy tam ma jakiś plan w planie, ale generalnie nic nie zaskakuje i wszystko dość gładko idzie naprzód. Ale mimo wszystko podziwiam wyobraźnię autora i jego kunszt pisarski i daję mocną dziewiątkę i mam nadzieję, że kiedyś uda mi się poznać ciąg dalszy tej historii.
Bardzo długo zabierałam się za przeczytanie Diuny. Chociaż wszystko wydawało się być w moim guście to z klasykami nigdy nie wiadomo i traktuję je niejako z namaszczeniem i nie chciałabym rozczarować się tym, co innych zachwyca. Ale po raz któryś z kolei przy klasyku moje obawy okazały się niepotrzebne, bo książka okazała się naprawdę dobra.
Tytułowa Diuna, częściej zwana...
2019-08-05
„Skąd człowiek może wiedzieć, czy nie jest marionetką, którą sterują inni? Jak może się przekonać, czy nie jest marionetką?”
Szybko powróciłam do serii, bo nie mogłam się doczekać odpowiedzi na pytania, które mnie nurtowały. Gdzie jest Druga Fundacja? I czy plan Seldona istotnie legł w gruzach? Według mnie najlepsza część serii, jaką do tej pory przeczytałam.
Trzysta lat minęło od czasu, kiedy Hari Seldon założył Fundację, a pięć lat od akcji poprzedniego tomu. Muł nie ustaje w poszukiwaniach Drugiej Fundacji, aby przejąć nad nią kontrolę. Czy jego wysiłki dojdą do skutku?
Miałam uczucie, że autor wodzi mnie za nos. Kiedy już myślę, że coś wiem, okazuje się, że nie wiem nic. Nie wiadomo, kto ma jakie zamiary, kto jest tak naprawdę marionetką Muła, a kto być może działa na rzecz Drugiej Fundacji. Nie wiadomo nawet, czy Druga Fundacja naprawdę istnieje, czy nie jest wymysłem Seldona, bo pomimo wielu starań nikt nie może jej odnaleźć. Nic nie jest w tej historii do końca oczywiste i to bardzo mi się podobało. Zdecydowanie lepsza druga część książki, gdzie autor zabiera nas o kolejne sto lat w przyszłość. Poznajemy młodą dziewczynkę, Arkadię, wnuczkę Bayty, zafascynowaną historią i planem Seldona. Wtedy zaczyna się prawdziwa łamigłówka.
Z całą pewnością i przyjemnością sięgnę po inne książki autora z cyklu i nie tylko.
„Skąd człowiek może wiedzieć, czy nie jest marionetką, którą sterują inni? Jak może się przekonać, czy nie jest marionetką?”
Szybko powróciłam do serii, bo nie mogłam się doczekać odpowiedzi na pytania, które mnie nurtowały. Gdzie jest Druga Fundacja? I czy plan Seldona istotnie legł w gruzach? Według mnie najlepsza część serii, jaką do tej pory przeczytałam.
Trzysta lat...
2019-07-29
Po krótkiej przerwie powracam do Fundacji. Bardzo podoba mi się klimat, jaki autor stworzył. Jak już się zacznie, to ciężko się oderwać. Przyznam, że ta część podobała mi nie znacznie mniej niż poprzednia, ale jest coś w tej historii, że przyciąga człowieka jak magnes i chce poznać koniecznie dalszy ciąg wydarzeń, a to już duża wartość sama w sobie.
Czy ktokolwiek, nawet najgenialniejszy człowiek i wnikliwy analityk społeczeństwa jest w stanie przewidzieć jego posunięcia na wiele setek lat do przodu? Do tej pory wszystko było tak, jak przewidział psychohistoryk Hari Seldon. Ale czy naprawdę jest to możliwe i czy nic nie jest w stanie potoczyć się innym torem?
Początek, potyczki miedzy Imperium a Fundacją, były trochę słabszą częścią książki jak dla mnie. Później się rozbujało, kiedy poznajemy Baytę i Torana. Cała sprawa z Mułem, kolejnym ukazaniem się Seldona w Krypcie Czasu było interesujące, podobnie jak to, w jaki sposób Muł podporządkowywał sobie sojuszników. Posunęło to historię w naprawdę świetnym kierunku. Co mogę autorowi zarzucić? Dość słabo scharakteryzowanych bohaterów. Wydają się płascy, imiona pojawiające się na kartkach książki, do których ciężko się przywiązać i złapać z nimi jakiś kontakt. Oraz sama intryga z Mułem, tym kim jest, szło rozgryźć bardzo szybko, przez co sama końcówka była odrobinę pozbawiona emocji, bo już wiedziałam i tylko czekałam na moment rozstrzygnięcia, kiedy i jak nastąpi.
Reasumując, seria jest warta uwagi z całą pewnością i mimo rzeczy, które mi osobiście przeszkadzały, rzecz gustu przypuszczam, będę kontynuować moją przygodę z panem Asimovem, bo klimat jego książek jest unikatowy.
Po krótkiej przerwie powracam do Fundacji. Bardzo podoba mi się klimat, jaki autor stworzył. Jak już się zacznie, to ciężko się oderwać. Przyznam, że ta część podobała mi nie znacznie mniej niż poprzednia, ale jest coś w tej historii, że przyciąga człowieka jak magnes i chce poznać koniecznie dalszy ciąg wydarzeń, a to już duża wartość sama w sobie.
Czy ktokolwiek, nawet...
2019-07-10
Nie wpadłabym pewnie na tę książkę, gdyby nie nowa interesująco wyglądająca seria Wehikuł czasu, którą zaprezentowało wydawnictwo Rebis. Zaczęłam ją czytać właśnie od Kwiatów dla Algernona i było to dla mnie niesamowite odkrycie. Już dawno nie czytałam czegoś tak zajmującego i… smutnego. O tak, jakbym miała określić tę książkę jednym słowem, to właśnie smutna.
Autor przedstawia nam historię umysłowo upośledzonego trzydziestoparolatka, na którym zostaje wykonany po raz pierwszy zabieg zwiększenia inteligencji. Wcześniej ta operacja została z powodzeniem przeprowadzona na myszy o imieniu Algernon. Jak będzie z człowiekiem?
Dowiadujemy się w formie dziennika prowadzonego przez tytułowego bohatera, jak się zmieniał, co przeżywał, jak i co myślał. Dostajemy jego wspomnienia z dzieciństwa, jego najskrytsze obawy i oczekiwania wobec życia i świata. Czy faktycznie zwiększenie inteligencji jest dla niego szansą na lepsze i pełniejsze życie?
Smutna, depresyjna i dająca do myślenia opowieść. Nie tylko same doświadczenia bohatera związane z operacją i jego determinacją do tego, aby być mądrym, ale to wszystko co wydarzyło się w jego przeszłości, co doprowadziło go do tego, że poddaje się tak ryzykownemu eksperymentowi, było niebywale przygnębiające. Szczerze współczułam bohaterowi, któremu życie dawało w kość na każdym kroku, a zwłaszcza jego relacje rodzinne i wydarzenia z przeszłości sprawiły, że czułam tylko wszechogarniający smutek. Autor niezwykle plastycznie zobrazował zmiany, jakie zachodzą w głównym bohaterze, poczuł mi się bliski, rozumiałam jego rozgoryczenie, jego pragnienia i chyba to jest największą wartością tej książki.
Podsumowując, książka jest interesującym obrazem pragnień człowieka, jednostki odstającej od jakiejś społecznej normy, a także samego społeczeństwa, które dla czegoś co jest inne niż to uznawane za normalne jest po prostu wrogie i nieprzyjemne. O braku zrozumienia, akceptacji. Warto przeczytać.
Nie wpadłabym pewnie na tę książkę, gdyby nie nowa interesująco wyglądająca seria Wehikuł czasu, którą zaprezentowało wydawnictwo Rebis. Zaczęłam ją czytać właśnie od Kwiatów dla Algernona i było to dla mnie niesamowite odkrycie. Już dawno nie czytałam czegoś tak zajmującego i… smutnego. O tak, jakbym miała określić tę książkę jednym słowem, to właśnie smutna.
Autor...
„Każdy najmniejszy cień mógł być pułapką, każdy szelest zapowiadał nieokreślone niebezpieczeństwo. Wszędzie czułem niewiadome, śledzące mnie oczy.”
Dla mnie najlepsza książka autora z tych, które do tej pory czytałam. Emocjonująca, przerażająca, dająca do myślenia nad tym, do czego mogą doprowadzić ludzie w swoich chęciach poznawczych i jak ich działania mogą się na nich zemścić.
Edward Prendick jest rozbitkiem z katastrofy statku, który zostaje uratowany. Jednak na tym nie kończy się jego przygoda. Nieszczęśliwym zbiegiem okoliczności trafia na wyspę, na której nigdy nie powinien był się znaleźć. Na wyspę, na której niejaki doktor Moreau przeprowadza mrożące krew w żyłach badania naukowe…
Najbardziej podobał mi się początek, niepewność bohatera, co z nim będzie, jak stopniowo odkrywa rzeczy na wyspie i to, czym zajmuje się doktor Moreau wraz ze swoim towarzyszem Montgomerym. Obraz jaki się ukazuje naszym oczom, kiedy razem z bohaterem odkrywamy prawdę jest przerażający.
Krótko i treściwie przedstawiona historia. Dająca do myślenia na wiele tematów. Czy można bezkarnie poprawiać naturę i tworzyć rzeczy, które nie powinny były istnieć? Do czego zmierza świat? Czy natura jest w stanie się przeciwstawić i czy parcie człowieka na wiedzę i badanie i odkrywanie ciągle to nowych rzeczy może mieć zgubne konsekwencje? Książka napisana ponad sto dwadzieścia lat temu, a problemy do przemyśleń wciąż aktualne. Przy czym teraz można je pojmować jeszcze szerzej.
Zakończenie satysfakcjonujące. Nie mogło być innego. Ode mnie dziewięć gwiazdek.
„Każdy najmniejszy cień mógł być pułapką, każdy szelest zapowiadał nieokreślone niebezpieczeństwo. Wszędzie czułem niewiadome, śledzące mnie oczy.”
więcej Pokaż mimo toDla mnie najlepsza książka autora z tych, które do tej pory czytałam. Emocjonująca, przerażająca, dająca do myślenia nad tym, do czego mogą doprowadzić ludzie w swoich chęciach poznawczych i jak ich działania mogą się na nich...