-
ArtykułyTu streszczenia nie wystarczą. Sprawdź swoją znajomość lektur [QUIZ]Konrad Wrzesiński22
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 10 maja 2024LubimyCzytać385
-
Artykuły„Lepiej skupić się na tym, żeby swoją historię dobrze opowiedzieć”: wywiad z Anną KańtochSonia Miniewicz1
-
Artykuły„Piszę to, co sama bym przeczytała”: wywiad z Mags GreenSonia Miniewicz1
Biblioteczka
2019-12-31
2019-12-31
2019-12-29
2019-12-29
2019-12-28
Niecierpliwie czekałam, aż w mojej bibliotece pojawi się kontynuacja przygód Morrigan Crow i kiedy tylko to nastąpiło, niezwłocznie książka trafiła w moje ręce. Co prawda bawiłam się odrobinę mniej niż podczas lektury poprzedniej części, ale to wciąż naprawdę dobra historia dla młodego czytelnika i pozostanie z pewnością w mojej głowie na dłużej i będę ją polecać.
Morrigan jest wundermistrzem. Taki ma dryg. Przyciąga do siebie wunder, a z czym dokładnie to się wiąże, dziewczynka wciąż próbuje się dowiedzieć. Niestety szkoła jej tego nie ułatwia. Bo kiedy inne dzieci uczą się jak rozwijać swoje talenty, jej zostaje przydzielona tylko jedna lekcja ze starym wunderżółwiem, który zamiast odkrywać przed nią tajemnice wspaniałości jej drygu, wpaja jej historię i jakimi to beznadziejnymi i złymi kreaturami byli poprzedni wundermistrzowie. Tymczasem w Nevermoorze zaczynają znikać utalentowani ludzie. Czy ktoś ich porywa? Jeśli tak to kto i dlaczego?
Trochę słabiej niż poprzednio. Może dlatego, że już jesteśmy w tym nowym świecie i tych rzeczy, które mogły zrobić na nas większe wrażenie jest zdecydowanie mniej. Ale też autorka nie dała nam poprzednio całego Nevermooru na tacy i pojawiły się jakieś nieznane nam jeszcze jego zakamarki i niezwykłości, jak na przykład ulice zbytkowe. Poznajemy też szkołę dla młodych wunderowców, co wraz z dojazdem do niej było pomysłem dość wtórnym, ale na swój sposób urokliwym. Towarzyszymy Morrigan w jej zmaganiach z codziennością, gdzie zarówno nauczyciele, jak i większość uczniów nie specjalnie ją toleruje, bo przecież wpajano im przez całe życie, że bycie wundermistrzem to potężna moc, ale w służbie złu. Ale czy taka jest prawda? I czy Morrigan będzie potrafiła okiełznać potęgę swoich umiejętności i udowodnić światu, że nie jest tym, za kogo wszyscy ją uważają?
Polecam. Naprawdę świetna przygoda nie tylko dla najmłodszych.
Niecierpliwie czekałam, aż w mojej bibliotece pojawi się kontynuacja przygód Morrigan Crow i kiedy tylko to nastąpiło, niezwłocznie książka trafiła w moje ręce. Co prawda bawiłam się odrobinę mniej niż podczas lektury poprzedniej części, ale to wciąż naprawdę dobra historia dla młodego czytelnika i pozostanie z pewnością w mojej głowie na dłużej i będę ją polecać.
Morrigan...
2019-12-16
2019-12-15
Po rewelacyjnie spędzonym czasie z pierwszą częścią powieści Samanthy Shannon, postanowiłam długo nie zwlekać i dokończyć tę opowieść. Nie porwało mnie równie mocno, ale to wciąż kawał dobrego i ciekawie napisanego fantasy.
Eadaz wreszcie wraca do domu, do Zakonu. Jednak pomimo tęsknoty za tym miejscem i magią drzewa pomarańczy, myślami jest zupełnie gdzieś indziej, a zwłaszcza przy kimś innym. Czy będzie umiała być posłuszna i wykonywać rozkazy Przeoryszy, kiedy całemu światu grozi zagłada? Tane tymczasem, pozbawiona swojego smoka, usycha na Skrzydle, zupełnie przypadkiem odnajdując cel, o którym nie wiedziała, a który był jej pisany od urodzenia. Natomiast Niclays jest coraz bliżej odkrycia zagadki nieśmiertelności.
Książka naprawdę ciekawa. Sporo się dzieje, dowiadujemy się nowych rzeczy odnośnie tego, jak było naprawdę z uśpieniem Bezimiennego tysiąc lat temu, komu należy się chwała, a kto był najzwyklejszym oszustem. Dla wielu to będzie informacja, która może wstrząsnąć ich wiarą, zaburzyć porządek rzeczy. Bezimienny niebawem się przebudzi. Czy zagrożenie istnienia całego świata przez siły większe niż ludzka nienawiść jest w stanie zjednoczyć zwaśnione ludy i otworzyć im oczy na prawdę? A może czas odłożyć uprzedzenia na bok i walczyć o nowy lepszy świat?
Przez początek książki trochę brnęłam, powolutku i nieśpiesznie. Znacznie się ożywiłam, kiedy doszło do konfrontacji głównych bohaterów. Wiedziałam, że ten moment nastąpi, bo byłoby dziwne, gdyby wątki rozgrywały się poza sobą. Oczekiwałam od tego momentu wiele i emocje były, ale opadły niestety. Za mało wzajemnych interakcji i chemii zabrakło. O ile jeszcze między Tene a Eadaz jakoś mi to nie przeszkadzało, tak spotkanie Lotha z Tene wróżyło cos emocjonującego, a niestety na jednej wspólnej akcji się skończyło i niewiele w relacjach pomiędzy bohaterami posunęło się dalej. Wydaje mi się jakby autorka całą swoja pasję włożyła w związek Eadaz z Sabran, a reszta bohaterów została potraktowana po macoszemu, przez co zakończenie pozostawia spory niedosyt.
Czy polecam? Polecam. Naprawdę warto!
Po rewelacyjnie spędzonym czasie z pierwszą częścią powieści Samanthy Shannon, postanowiłam długo nie zwlekać i dokończyć tę opowieść. Nie porwało mnie równie mocno, ale to wciąż kawał dobrego i ciekawie napisanego fantasy.
Eadaz wreszcie wraca do domu, do Zakonu. Jednak pomimo tęsknoty za tym miejscem i magią drzewa pomarańczy, myślami jest zupełnie gdzieś indziej, a...
2019-12-13
"Gdy wyszedł z wody, a wszyscy zaczęli wokół się tłoczyć, zawołał: - Czasem wystarczy tylko być dzielnym i skoczyć!"
Historia małego pingwinka, który różni się od innych przedstawicieli swojego gatunku, bo boi się wody i nie chce w niej pływać. Z tego powodu wszyscy się z niego wyśmiewają. Pewnego dnia za namową rodziców pingwinek postanawia w końcu się przełamać, i skoczyć do wody...
Ciekawa krótka historia o tym, żeby starać się być w życiu odważnym, nie bać się tego, co nam nieznane i próbować wszystkiemu stawić czoła, bo nigdy nie wiadomo, czy tak naprawdę nie omija nas właśnie w życiu coś pięknego.
Przesłanie można by rzec idealne, ale jakoś nie do końca przekonuje mnie ta presja, jaka spadła na małego pingwinka, zarówno ze strony jego społeczności jak i rodziców. To co, nie ma już miejsca na inność? Trzeba zawsze iść za tłumem? Ale pomijam to, bo chyba nie taki był główny sens tej opowieści. Zresztą to pingwiny, pływanie chyba tak samo im potrzebne jak nam chodzenie. Więc przestaję się czepiać i daję mocną ósemkę.
"Gdy wyszedł z wody, a wszyscy zaczęli wokół się tłoczyć, zawołał: - Czasem wystarczy tylko być dzielnym i skoczyć!"
Historia małego pingwinka, który różni się od innych przedstawicieli swojego gatunku, bo boi się wody i nie chce w niej pływać. Z tego powodu wszyscy się z niego wyśmiewają. Pewnego dnia za namową rodziców pingwinek postanawia w końcu się przełamać, i...
2019-12-12
Książka raczej słaba. Wypożyczyłam ją dla córki, bo uwielbia koty i wszystko co się wiąże z tą tematyką i generalnie poza tym, że sobie pooglądałyśmy obrazki, nic więcej z tej książki nie wyciągnęłyśmy. Treści jako takiej brak, jakieś słów kilka o tym, że koty lubią myszy a myszy lubią ser i to wszystko. Srogie rozczarowanie. Nie polecam, chyba że dla takich kocich wielbicieli jak moja córka, wtedy sobie chociaż na koty popatrzycie, bo urokliwe.
Książka raczej słaba. Wypożyczyłam ją dla córki, bo uwielbia koty i wszystko co się wiąże z tą tematyką i generalnie poza tym, że sobie pooglądałyśmy obrazki, nic więcej z tej książki nie wyciągnęłyśmy. Treści jako takiej brak, jakieś słów kilka o tym, że koty lubią myszy a myszy lubią ser i to wszystko. Srogie rozczarowanie. Nie polecam, chyba że dla takich kocich...
więcej mniej Pokaż mimo to2019-12-08
2019-12-08
Książka - porażka. Nie znalazłam w niej absolutnie nic ciekawego. Ani nie dowiedziałam się, co robią pająki, ani nie zachwyciły mnie ilustracje. Wierszyki i zadania też takie sobie, tylko za te zadania daję trzy gwiazdki, bo zajęły na chwilę uwagę dzieci, a cała treść tej książki (a raczej jej brak) to totalne dno.
Książka - porażka. Nie znalazłam w niej absolutnie nic ciekawego. Ani nie dowiedziałam się, co robią pająki, ani nie zachwyciły mnie ilustracje. Wierszyki i zadania też takie sobie, tylko za te zadania daję trzy gwiazdki, bo zajęły na chwilę uwagę dzieci, a cała treść tej książki (a raczej jej brak) to totalne dno.
Pokaż mimo to2019-11-23
„…jesteśmy niestabilnymi emocjonalnie, chorobliwie naiwnymi i beznadziejnie ignoranckimi gospodarzami nic nieznaczącej drobinki w kosmosie.”
Moje drugie spotkanie z autorem. Jego „Astrofizyka dla zabieganych” okazała się dla mnie książką dość przystępną, ale sposób w jaki została tam przekazywana wiedza zaciekawił mnie na tyle, że zakupiłam kolejną pozycję autora. Tym razem „Kosmiczne zachwyty”. Czy mnie zachwyciła? Nie w wystarczającym stopniu, ale przyjemnie się czytało.
Co na pewno? Na pewno poczułam się jak w cytacie, który przytoczyłam na wstępie. Na pewno dowiedziałam się znów wielu nowych rzeczy, większości z nich pewnie nie zapamiętam, ale kilka ciekawostek i owszem. Z każdej strony książki czuć przede wszystkim zachwyty autora nad funkcjonowaniem wszechświata i tym, czym się zajmuje, a jeżeli ktoś robi coś z prawdziwą pasją, to nierzadko potrafi tym zarazić. Ja już jestem zainfekowana kosmosem, więc ciężko mi powiedzieć, czy ta książka pogłębiła moją miłość, ale na pewno uzupełniła informacje. Co mi przeszkadzało? Brak jakiejś ciągłości, czego zwykle oczekuję od książki. Mamy tutaj do czynienia ze zbiorem esejów pisanych przez autora od lat 90-tych, które wcześniej były już publikowane w magazynie „Natural History”. Wszystkie o funkcjonowaniu wszechświata, ale każdy jakby z innej beczki, o innym zagadnieniu, co miało oczywiście swoje plusy i minusy. Różnorodność tematyczna, przez co każdy może znaleźć coś interesującego – to na plus, ale też nie wszystko może nas aż tak dogłębnie interesować, wtedy przez część rozdziałów mocno brniemy.
Całość dla mnie zasługuje na mocną siódemkę. Jak w poprzednim tomie brakowało mi ilustracji. Ale zaimponowała swoboda wypowiedzi i przekazu autora, co jest największą zaletą tej książki. Chociaż nie ukrywam, że czasami jego fascynacja tematem była przytłaczająca.
„…jesteśmy niestabilnymi emocjonalnie, chorobliwie naiwnymi i beznadziejnie ignoranckimi gospodarzami nic nieznaczącej drobinki w kosmosie.”
Moje drugie spotkanie z autorem. Jego „Astrofizyka dla zabieganych” okazała się dla mnie książką dość przystępną, ale sposób w jaki została tam przekazywana wiedza zaciekawił mnie na tyle, że zakupiłam kolejną pozycję autora. Tym...
2019-11-23
2019-11-23
2019-11-12
Kolejny raz dziękuję wydawnictwu Muza za egzemplarz książki do zaopiniowania. Pierwsza część Trylogii Białego Miasta zrobiła na mnie ogromne wrażenie, oczarowała klimatem, bardzo mocno specyficznym i osadzonym w lokalnej historii i kulturze. Dlatego po drugą część sięgnęłam z drżeniem rąk i oczywiście sporymi oczekiwaniami. A jak się czuję po lekturze? Lekko rozczarowana i już nie tak mocno zauroczona jak wcześniej, ale wciąż było całkiem dobrze.
Kraken i podkomisarz Alba spodziewają się dziecka. Nie ma pewności, czyje to tak naprawdę dziecko, ale nasz śledczy pragnie go najbardziej w świecie i co by nie było, zamierza traktować jak swoje, dla dobra Alby oraz oczywiście dziecka. Tymczasem w morderstwie wyglądającym na rytualne ginie kobieta w ciąży. Dodatkowo okazuje się, że to dawna dziewczyna Krakena. Czy zatem on oraz podkomisarz powinni czuć się zagrożeni? I kto jest mordercą?
Uwielbiam, kiedy w książce pojawia się więcej linii czasowych, kiedy możemy cofnąć się w przeszłość i poznać bohaterów, jacy byli, co robili, co ich ukształtowało. Za to duży plus dla tej opowieści, autorka przybliżyła nam Krakena i to, dlaczego został śledczym oraz historię jego przyjaźni z młodzieńczych lat, która przetrwała do teraz. Przybliżyła, ale nie sprawiła, że ujrzałam ich wszystkich w lepszym świetle, a wręcz przeciwnie. Historia z Annabel Lee była dość obrzydliwa i zastanawiam się, co było nie tak nie tyle z samą Annabel, co z samym bohaterem i jego przyjaciółmi… No dobra, niech będzie, że młodość, ale gdzieś przecież istnieją granice. Poza tym sama intryga była całkiem dobra. Więź ojciec-córka wciągająca i nie do końca szło przewidzieć, kto w tej relacji jest ofiarą. Autorka kluczy, pojawiają się nowe postacie, można podejrzewać naprawdę każdego. I to mnie też trochę martwi. Wszystko kręci się wokół głównego bohatera i jego otocznia. Ile dziwactw może się wydarzyć w życiu jednego człowieka? Na ilu psychopatów może trafić (prywatnie, nie zawodowo)? Okazuje się, że na wielu i to mi przeszkadzało, było mało prawdopodobne. Aż się boję pomyśleć, co autorka zaserwuje w trzeciej części, nawet biedny staruszek dziadek będzie wtedy podejrzany! Za dużo przesady, za mało autentyczności. Ale pomijając to, że wszystko splata się z głównym bohaterem i jego życiem osobistym, a nie stricte zawodowym, cała intryga była wciągająca i z przyjemnością w nią brnęłam. Zakończenie nie powaliło mnie co prawda na kolana, ale też i moje oczekiwania nieco opadły, kiedy już domyśliłam się, że żadnej bomby tym razem nie będzie.
Reasumując i nie przedłużając, ode mnie słaba siódemka. Gdzieś w głębi mam spory sentyment dla bohaterów i mimo iż tutaj czuję, że się od nich oddaliłam, to chciałabym wiedzieć, co jeszcze autorka ma do zaoferowania.
Kolejny raz dziękuję wydawnictwu Muza za egzemplarz książki do zaopiniowania. Pierwsza część Trylogii Białego Miasta zrobiła na mnie ogromne wrażenie, oczarowała klimatem, bardzo mocno specyficznym i osadzonym w lokalnej historii i kulturze. Dlatego po drugą część sięgnęłam z drżeniem rąk i oczywiście sporymi oczekiwaniami. A jak się czuję po lekturze? Lekko rozczarowana i...
więcej mniej Pokaż mimo to2019-11-02
Zauroczyła mnie okładka i zaintrygował opis książki. Autora miałam okazję już poznać, podczas lektury „Nocnego ogrodnika”, który był ciekawy, ale nie zaskakiwał niczym nowatorskim. Tutaj rzecz ma się inaczej, bo pomysł na książkę, jej scenerię i poruszane tematy był oryginalny i niezmiernie interesujący.
Autor przenosi nas do XIX-wiecznego Londynu, gdzie na porządku dziennym jest wykorzystywanie dzieci jako taniej siły roboczej. Poznajemy Nan Sparrow, która jest kominiarczykiem, dzieckiem, a w dodatku dziewczynką, która mieszka z grupą chłopców pod dachem swojego mistrza i razem z nimi trudni się czyszczeniem londyńskich kominów. Jest to bardzo niebezpieczne zajęcie, wiele dzieci ulega wypadkom w trakcie pracy. Pewnego dnia i Nan przytrafia się nieszczęście, choć jest jednym z najlepszych kominiarczyków. Wtedy otrzymuje pomoc, której nawet nie mogła sobie wyobrazić…
Poza piękną opowieścią o przyjaźni i oddaniu, autor zwraca dużą uwagę na wyzysk dzieci w tamtych czasach, na to, jak ciężką i niedocenianą pracę wykonywali mali kominiarze, aby ludziom żyło się lepiej. Na dzieci czyszczące kominy czyhała cała masa niebezpieczeństw, wiele z nich ginęło w młodym wieku, a mieszkańcy Londynu byli obojętni na ich los.
Bardzo podobała mi się główna bohaterka, błyskotliwa i urocza, a jej relacja z Charliem pełna ciepła i poruszająca, podobnie jak stosunki z Kominiarzem i przyjaciółmi. Wyczulona na cierpienie innych stara się zrobić coś ważnego, coś aby świat był dla biednych dzieci lepszym miejscem, aby ludzie zatrzymali się na chwilę i zadali sobie pytanie, czy czysty komin wart jest życia dziecka.
Osobiście bardzo mi się ta historia podobała. Połączyła autentyczność ze szczyptą fantazji i magii w ciekawy sposób. Szczerze polecam.
Zauroczyła mnie okładka i zaintrygował opis książki. Autora miałam okazję już poznać, podczas lektury „Nocnego ogrodnika”, który był ciekawy, ale nie zaskakiwał niczym nowatorskim. Tutaj rzecz ma się inaczej, bo pomysł na książkę, jej scenerię i poruszane tematy był oryginalny i niezmiernie interesujący.
Autor przenosi nas do XIX-wiecznego Londynu, gdzie na porządku...
2019-10-11
„…wkrótce zapomnimy, kim jesteśmy i jak się nazywamy, po co nam imiona, czy psy rozpoznają się po imionach nadawanych im przez właścicieli, nie, poznają się po zapachu, po szczekaniu, a czy my nie jesteśmy teraz podobni do psów, rozpoznajemy się po głosie, a reszta, rysy twarzy, kolor oczu, włosów, skóry, wszystko to nie ma znaczenia, nie istnieje…”
W ramach październikowego wyzwania czytelniczego sięgnęłam po książkę noblisty – Jose Saramago. Mój wybór padł na „Miasto ślepców”, ponieważ jako jedna z niewielu pozycji równocześnie wpisuje się w tematykę i gatunek, jaki lubię i preferuję. Dawno temu oglądałam ekranizację, ale nie zapamiętałam z niej zbyt wiele, poza tym, że grała tam Julianne Moore, którą uwielbiam. Czy podobała mi się zatem książka? Generalnie tak, chociaż miała swoje lepsze i słabsze momenty, z dość kiepskim zakończeniem włącznie.
W bliżej nieokreślonym mieście wybucha epidemia białej ślepoty. Ludzie, jeden po drugim tracą wzrok, ale zamiast ciemności widzą tylko biel. Choroba jest silnie zaraźliwa, więc rząd postanawia zorganizować kwarantannę w starym szpitalu psychiatrycznym niedaleko miasta. Zorganizować to może zbyt mocne słowa, ludzie zostają tam po prostu zamknięci, pod strażą, niewidomi, bez pomocy, zdani na siebie. Rząd zapewnia im od czasu do czasu dostawy żywności i środków higienicznych, ale zdecydowanie za rzadko i zdecydowanie za mało. Możemy sobie wyobrazić, jak wyglądały warunki w takim miejscu, a przetrwać chce każdy… W tym żona lekarza, która dała się zamknąć w zakładzie, chociaż widzi całkiem nieźle.
Na pewno autor dał świetny obraz upodlenia społeczeństwa, które wraz ze stratą wzroku zamienia się niemal w zwierzęta, bo czego oczy nie widzą… Do tego dochodzi bezradność, połączona z chęcią przetrwania w zaistniałej sytuacji i robi się naprawdę mocno i depresyjnie. Nie mówiąc już o opisach zapachów, jakie mogą panować w sytuacji powszechnej ślepoty, gdzie każdy załatwia się gdzie chce, ciężko się umyć, utrzymać czystość, bądź zrobić cokolwiek. I wiadomo też, że jak w każdym społeczeństwie znajdą się jednostki, które będą chciały więcej dla siebie i nie zawahają się po to sięgnąć, nie ważne jakim kosztem. Poraziła mnie obojętność rządu i brak chęci pomocy i zaradzeniu problemowi, poraziły mnie zachowania ludzi, wyzysk kobiet, współczułam głównej bohaterce i nie dziwię się, że nie przyznała się do tego, iż widzi, bo jej los byłby wtedy straszny. Pierwsza połowa książki z akcją w szpitalu była naprawdę wciągająca i poruszająca, chociaż nie wszystkie pomysły autora mi się podobały. Współczułam bohaterce tego, jak zachował się jej mąż, chociaż ona dla niego dała się zamknąć, by być przy nim i mu pomagać, mam równocześnie żal do niej, że tak łatwo to zaakceptowała.
Druga część książki była już przeciągnięta i znacznie słabsza, a za zakończenie to już w ogóle gwiazdka w dół. Wyglądało to tak, jakby autor zmęczył się już własną historią, doszedł do wniosku, że wypadałoby już skończyć i… skończył. Nie kupuję tego. Dowiedziałam się wiele o społeczeństwie, ale o zaistniałej sytuacji w jakiej się społeczeństwo znalazło absolutnie nic.
Warto jeszcze wspomnieć o formie, w jakiej autor przedstawił wydarzenia. Nie ma tam imion, które wg autora nie mają wśród ślepców żadnego znaczenia. Mamy więc żonę lekarza, zezowatego chłopca, człowieka z czarną opaską na oku, taksówkarza itd. (tak jakby wygląd i zawody miały dla niewidomych jakieś znaczenie), taka trochę nielogiczność jak dla mnie. Druga sprawa to brak jakiegokolwiek wyodrębnienia dialogów. Nie ma od myślników, wszystko idzie ciągiem, po przecinku. Trudno było na początku się w tym odnaleźć, bo tekst przez to był bardzo zwarty, ale z czasem doszłam do wniosku, że nie czytało się tego najgorzej.
Reasumując wystawiam siedem gwiazdek. Oryginalny pomysł i niecodzienna forma wyróżniają tę książkę na tle innych, ale pozycja nie spełniła do końca moich oczekiwań, zarówno w niektórych treściach, jak i w zakończeniu. Mimo wszystko warto spróbować!
„…wkrótce zapomnimy, kim jesteśmy i jak się nazywamy, po co nam imiona, czy psy rozpoznają się po imionach nadawanych im przez właścicieli, nie, poznają się po zapachu, po szczekaniu, a czy my nie jesteśmy teraz podobni do psów, rozpoznajemy się po głosie, a reszta, rysy twarzy, kolor oczu, włosów, skóry, wszystko to nie ma znaczenia, nie istnieje…”
W ramach...
2019-10-11
2019-10-05
Z przyjemnością sięgnęłam po kolejną powieść pani Shannon. Jej seria „Czas żniw” trafiła w moje gusta i zachwyciła dokładnością i oryginalnością stworzonego świata, na co autorka musiała poświęcić naprawdę dużo czasu. Tutaj już tak oryginalnie nie jest, raczej bardziej w klimacie klasycznego fantasy, ale wciąż widać, że autorka nie ogranicza się do półśrodków, idzie na całość i tworzy swoje światy bardzo szczegółowo.
Inys włada królowa, Sabran. Los jej ludu zależy od tego, czy urodzi córkę. Inysyci wierzą, że tylko to jest w stanie uchronić ich przed powrotem Bezimiennego i jego smoczych popleczników oraz kolejną Żałobą Wieków. Nic więc dziwnego, że na jej życie czyhają liczni skrytobójcy oraz zwolennicy smoczych rządów. Ead ma za zadanie chronić królową za wszelką cenę, ale czy będzie w stanie sprostać tak wymagającej misji? Tymczasem na drugim końcu świata, we wschodnim Seiiki, Tane pragnie nade wszystko zostać jeźdźcem smoków. Ale wbrew wszelkim zasadom udziela pomocy cudzoziemcowi. Stawia na szali życie swoje i wielu rodaków, a to wszystko w imię jej jedynego marzenia.
Powieść jest wielowątkowa i rozbudowana, co bardzo mi odpowiadało. Autorka przedstawia wydarzenia w różnych zakątkach stworzonego przez siebie świata, dzięki czemu lepiej go poznajemy, jego mieszkańców, kultury, a przede wszystkim odmienne wierzenia ludzi w nich zamieszkujących, co jest kluczowe dla opowieści i dzieli społeczeństwa. Dostajemy świetne główne bohaterki, z charakterem. Zwłaszcza Ead i Sabran przypadły mi do gustu. Męscy bohaterowie też są niczego sobie. Zarzut mogę mieć do tych drugoplanowych, co w poprzednich powieściach autorki również było dla mnie problemem. Wciąż nie mogę się zżyć z żadnym z drugoplanowych bohaterów, przez co też nie uroniłam łzy, gdy było im źle. Tempo książki mi raczej odpowiadało, nie było jakiś mega dłużyzn, wszystko płynnie toczyło się do przodu. Zabrakło mi trochę akcji, ale jak już się działo, to było emocjonująco. Podobał mi się cały pomysł z Bezimiennym, smokami, wyrmami, zachodnicami itp. oraz cała otoczka, w której rozgrywa się powieść, wraz z wierzeniami ludu, które to jak to każde wierzenia skądś się biorą i nigdy do końca nie wiadomo ile w nich prawdy i które z przekonań jest w jakimś stopniu prawdziwe. Zbrakło mi nieco informacji o Zakonie, chciałabym poznać go bardziej i dowiedzieć się więcej o mocy, którą dysponują jego członkowie. Ale to może w kolejnej części będzie rozwinięte. Liczę na to!
Reasumując, jestem usatysfakcjonowana lekturą. Udało się autorce porwać mnie do swojego świata i zostawić w mojej głowie wiele przemyśleń na jego temat. Polecam!
Z przyjemnością sięgnęłam po kolejną powieść pani Shannon. Jej seria „Czas żniw” trafiła w moje gusta i zachwyciła dokładnością i oryginalnością stworzonego świata, na co autorka musiała poświęcić naprawdę dużo czasu. Tutaj już tak oryginalnie nie jest, raczej bardziej w klimacie klasycznego fantasy, ale wciąż widać, że autorka nie ogranicza się do półśrodków, idzie na...
więcej mniej Pokaż mimo to2019-09-28
„Kroczmy śmiało!”
Zaintrygowała mnie okładka i tytuł, więc postanowiłam spróbować. Jestem przyjemnie usatysfakcjonowana lekturą. Niby to nie było nic wielce odkrywczego, taki zlepek różnych motywów, które gdzieś już były, ale złożonych w naprawdę zgrabną, miło czytającą się całość.
Jedenastoletnia Morrigan jest przeklętym dzieckiem. Wszystkie nieszczęścia i nieprzyjemne zdarzenia, jakie się dzieją w jej rodzinnym Szakalinie, przypisywane są jej osobie, za co ojciec dziewczynki, wysoko postawiony kanclerz stanu, musi wypłacać wysokie rekompensaty, a biedna Morrigan nieustannie pisać listy z przeprosinami. W dodatku zbliża się Wieczór Przesilenia, który dla wszystkich przeklętych dzieci oznacza koniec żywota, a dla ich rodzin koniec problemów. Jednak kiedy nadchodzi Dzień Ofert, podczas którego rozstrzygają się dalsze losy młodych i zdolnych ludzi, życie Morrigan również się odmienia, mimo iż nic na to nie wskazywało…
Można by powiedzieć, jak wspomniałam wcześniej, ze to wszystko już gdzieś było. Magiczna kraina, latające parasolki, próby, wyjątkowe dziecko, które nie wie, że jest wyjątkowe, a jest niezwykłe bardziej od innych, dzieciaki z różnymi talentami zwanymi tutaj „drygami”, postać Jupitera Northa jak żywcem z Akademii Pana Kleksa (o czym autorka mogła nie wiedzieć). Naprawdę dużo różnych skojarzeń przechodziło mi przez myśli, od Harrego Pottera po Mary Poppins (to przez te parasolki), ale jakoś nie odejmowało mi to chęci czytania, bo postać Morrigan, jej nowo poznani przyjaciele i wrogowie, oraz Jupiter byli świetni. Zapomniałam o magnifikocie! Fenestra była cudna. Była przyjaźń, była ładnie przedstawiona magiczna kraina – Nevermoor – barwna, z wundermetrem i parasolejką, była akcja, tajemnica, złoczyńca. Wszystko na swoim miejscu. I dochodzenie do tego, kim jest Morrigan i jaki ma dryg? To było najlepsze. I oczywiście magiczny wunder i Wundermistrz, o tym chciałabym wiedzieć więcej.
Książka miała to coś, ten klimat, który mnie złapał i nie wypuścił do samego końca. Z chęcią sięgnę po kolejną część. Polecam!
„Kroczmy śmiało!”
Zaintrygowała mnie okładka i tytuł, więc postanowiłam spróbować. Jestem przyjemnie usatysfakcjonowana lekturą. Niby to nie było nic wielce odkrywczego, taki zlepek różnych motywów, które gdzieś już były, ale złożonych w naprawdę zgrabną, miło czytającą się całość.
Jedenastoletnia Morrigan jest przeklętym dzieckiem. Wszystkie nieszczęścia i nieprzyjemne...
Bardzo przyjemna opowieść przedświąteczna. Najlepiej zaopatrzyć się w nią pod koniec listopada, bo czytanie tej książki to cały proces, trwający od 1-go grudnia aż do Świąt!
Winston jest małą, bezdomną myszką. W dzień Wigilii, kiedy wszyscy są zabiegani, Winston natrafia na list. List, który powinien dawno być wysłany do Mikołaja. Czy to znaczy, że nadawca nie dostanie w tym roku wymarzonego prezentu? Mały myszek koniecznie musi coś z tym zrobić.
Urokliwe, ale nie będę ukrywać, że trochę mi się historia ta kojarzyła z animacją „Artur ratuje gwiazdkę”. Ale pomimo tych skojarzeń, całość dostarcza sporo emocji i wprowadza w świąteczny nastrój. Książka jest podzielona na krótkie rozdziały, których jest 25, a każdy opatrzony datą, od 1-go grudnia do 25-go grudnia, więc czytanie jest niczym otwieranie adwentowego kalendarza! Był to dla mnie i moich dzieci wyjątkowy przedświąteczny rytuał. Do tego książka zawiera wiele pomysłów na różne dekoracje świąteczne itp. I jest przepięknie wydana.
Co do samej historii, była naprawdę miła. Winston sprawdził się jako główny bohater, do tego spotkał na swojej drodze kilku innych interesujących bohaterów. Zabrakło mi trochę tempa. Jak na 25 rozdziałów opowieść jest mocno przeciągnięta i brak jej płynności. Są rozdziały w których dzieje się dużo, ale były też takie, w których autor potrafił opisywać przez cały rozdział co znajduje się na wystawie sklepów mijanych przez Winstona. Biorąc pod uwagę, że każdy rozdział czyta się w inny dzień, niektóre dni były po prostu nużące i nieciekawe, bo akcja stała w miejscu, co nie specjalnie podobało się dzieciom.
Mimo tego, że książce zbrakło tempa i opowieść mogła wydawać się przeciągnięta, to wprawiła nas magicznie w przedświąteczny nastrój, za co największy plus.
Bardzo przyjemna opowieść przedświąteczna. Najlepiej zaopatrzyć się w nią pod koniec listopada, bo czytanie tej książki to cały proces, trwający od 1-go grudnia aż do Świąt!
więcej Pokaż mimo toWinston jest małą, bezdomną myszką. W dzień Wigilii, kiedy wszyscy są zabiegani, Winston natrafia na list. List, który powinien dawno być wysłany do Mikołaja. Czy to znaczy, że nadawca nie dostanie w...