-
ArtykułyTak kończy się świat, czyli książki o końcu epokiKonrad Wrzesiński6
-
ArtykułyCi bohaterowie nie powinni trafić na ekrany? O nie zawsze udanych wcieleniach postaci z książekAnna Sierant25
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 24 maja 2024LubimyCzytać424
-
Artykuły„Zabójcza koniunkcja”, czyli Krzysztof Beśka i Stanisław Berg razem po raz siódmyRemigiusz Koziński1
Biblioteczka
2015-11-01
2015-09-08
Gniew. Według słownika to gwałtowna reakcja na jakiś przykry bodziec zewnętrzny wyrażająca się niezadowoleniem i agresją. Słowo zdecydowanie nacechowane negatywnie. A jednak autor postanowił nadać swemu dziełu właśnie taki niewdzięczny tytuł. Jaki był tego cel? Czy nazwanie tej książki w niniejszy sposób zostało podyktowane tylko i wyłącznie kwestiami marketingowymi, bo słowo to jest ewidentnie "chwytliwe", szczególnie dla tego gatunku? Nie. Była to decyzja na pewno przemyślana i w mojej ocenie - trafna. Ciężko byłoby mi teraz po przeczytaniu znaleźć tytuł, który trafniej oddawał by jej kwintesencję. Dzieło Miłoszewskiego przepełnione jest gniewem. Od samego początku do końca. Narastającym emocjom, które znajdują swój upust dopiero na końcu.
Nadszedł w końcu ten czas, gdy i ja w końcu zabrałam się za zakończenie trylogii Miłoszewskiego. Kryminały to zdecydowanie moja bajka, chociaż obecnie ciągnie mnie coraz częściej do klasyki, toteż gdy po raz pierwszy zabierałam się za twórczość autora miałam już za sobą sporo lepszych i gorszych książek w moim ulubionym gatunku. "Uwikłanie" nie zachwyciło mnie i kto wie, czy gdyby nie to, że bardzo zaciekawiła mnie fabuła "Ziarna prawdy" nie skończyłabym mojej przygody z warszawskim prokuratorem na części pierwszej. Na szczęście dałam Szackiemu drugą szansę i o dziwo sam główny bohater nie irytował mnie już tak bardzo, a sama powieść stała się jedną z moich ulubionych.
Wróćmy jednak do tematu. "Gniew" to jak na razie ostatnia wydana powieść zdobywcy Nagrody Wielkiego Kalibru oraz Paszportu "Polityki" Zygmunta Miłoszewskiego. Swoją premierę miała 8 października 2014 roku i zgodnie z zapowiedziami autora jest ostatnią częścią z serii o prokuratorze Szackim.
Muszę przyznać, że książka którą dane mi było przeczytać to dobry kryminał. Sięgający po klasyczne wzorce i utarte schematy, a jednak zaliczający się jak najbardziej do tej współczesnej formy gatunku, w której nie tylko zagadka odgrywa ważną rolę, ale także warstwa obyczajowa. Miłośnicy twórczości Miłoszewskiego doskonale wiedzą, że w swoje utwory wplata wstawki publicystyczne, tym razem także porusza istotną tematykę - przemoc w rodzinie. Porusza też tematy związane z miastem, w którym rozgrywa się akcja - zimowym Olsztynem. A wszystko to w towarzystwie nieodstępującej mgły i marznącej mżawki.
Trup nie ściele się gęsto, ale z pewnością nie oznacza to, że jest mało brutalnie, bo tych którzy giną spotykają prawdziwe okropności. Na kartach książki nie brakuje cierpienia i bólu. A klimat jest ciężki i ponury. A co z zagadką? Na pewno została sprawnie zaplanowana i dobrze wkomponowana, tylko, że no niestety mi udało się odgadnąć zakończenie. Chociaż nie, tylko w połowie (ci co czytali zrozumieją). W związku z tym moja ocena zostanie nieco zaniżona. Co jak co ale zaskoczenie w tym gatunku jest warunkiem koniecznym. Mimo wszystko czytało mi się bardzo dobrze i z zaciekawieniem śledziłam rozwój śledztwa.
Wszystko było by piękne i fajne, gdyby tylko autor nie poszedł pod koniec za bardzo w stronę sensacji. Nie chciałabym tu nikomu spolerować, więc nie wyjaśnię co mam na myśli, ale jak dla mnie nie pasowało to za bardzo do stylu całej trylogii. Zbyt banalny i przewidywalny chwyt, który w tej powieści był absolutnie zbędny. Ale jakby nie było Miłoszewski pokazuje, że rozumie o co chodzi we współczesnej prozie kryminalnej i mimo, iż tworzy powieści komercyjne wie, że współczesnemu czytelnikowi nie wystarczy tylko i wyłącznie rozrywka, chce też przedstawienia jakiegoś problemu związanego ze światem w którym żyje.
Co się zaś tyczy bohaterów to jestem całkiem zadowolona. Autor stworzył postaci ciekawe, charakterystyczne i interesujące. Szacki już od "Ziarna prawdy" przestał mnie irytować, wielką miłością do niego dalej nie zapałałam, ale były momenty, że nawet go polubiłam. Z pośród pozostałych to ciekawie czytało mi się fragmenty z patologiem Frankensteinem. Cała reszta też w porządku.
Podsumowując ostatnia część trylogii trzyma poziom poprzedniczek. Nie brakuje w niej charakterystycznego dla autora czarnego humoru, ironii oraz krytyki społecznej. Styl autora nie pozostawia nic do zarzucenia, jest lekki i przyjemny. Największym z minusów jest wspomniane już wyżej zakończenie. Nie spodobało mi się też to, że dalsze losy Szackiego nie zostały nam wyjaśnione. Autor jasno zadeklarował, że nie napisze już więcej żadnego kryminału, więc sądzę, że powinien przedstawić czytelnikom co stało się z prokuratorem. No chyba, że postać ta pojawi się jeszcze kiedyś w powieści Miłoszewskiego - ale już nie kryminalnej. No zobaczymy. Gdybym miała ułożyć wszystkie trzy tomy zgodnie z kolejnością, która z nich najbardziej mi się podobała, to lista ta wyglądała by następująco: "Ziarno prawdy", "Gniew" i najmniej "Uwikłani". Polecam.
Gniew. Według słownika to gwałtowna reakcja na jakiś przykry bodziec zewnętrzny wyrażająca się niezadowoleniem i agresją. Słowo zdecydowanie nacechowane negatywnie. A jednak autor postanowił nadać swemu dziełu właśnie taki niewdzięczny tytuł. Jaki był tego cel? Czy nazwanie tej książki w niniejszy sposób zostało podyktowane tylko i wyłącznie kwestiami marketingowymi, bo...
więcej mniej Pokaż mimo to2015-08-31
Tak jak widzicie postanowiłam się zmierzyć z jedną z najbardziej nienawidzoną przez uczniów lekturą. Czego ja się nie nasłyszałam i nie naczytałam na temat tej powieści. Że nudna, że akcja się wolno toczy, a już przede wszystkim te przerażające nieskończonością opisy. Nic tylko zmora, której chyba nikt tak na prawdę nie przeczytał. A ja, że żadnej książki się nie boję i im gorszą sławą się szczyci z tym większą chęcią przetestuję ją na własnej skórze. A moje wrażenia zaraz wam opiszę.
"Nad Niemnem" to powieść pozytywistyczna Elizy Orzeszkowej. Po raz pierwszy opublikowana została w roku 1887 na łamach "Tygodnika Ilustrowanego". W postaci książkowej ukazało się w 1888 roku. Pierwotnie powieść miała nosić tytuł "Mezalians". Autorka pracowała nad tekstem głównie w dworze w Miniewiczach, niedaleko wsi Bohatyrowicze. Wesele Elżuni inspirowane jest jednym z wesel w którym uczestniczyła Orzeszkowa.
Nie no naprawdę, czuję się zawiedziona. Wszyscy wszem i wkoło zapewniali mnie o okropności tej lektury, jaka to męka, beznadzieja i całkowity gniot. Już się cieszyłam, że będę mogła wytknąć autorce wszelkie minusy jej dzieła i zmasakrować je w mojej recenzji. A tu proszę, jak się okazuje nastawienie okazało się całkowicie nieadekwatne. Jak tylko przyniosłam książkę z biblioteki i zaczęłam czytać, tak mnie wciągnęło, że na raz pochłonęłam pięćdziesiąt stron. Widać niewdzięczna sława jest na wyrost, bo zdecydowanie miałam wątpliwą przyjemność czytać gorsze lektury i inne powieści, a ta ku mojemu zdziwieniu przypadła mi do gustu.
Jednym z najczęstszych zarzutów stawianych dziełu Orzeszkowej są opisy. Nie będę zaprzeczać jest ich bardzo dużo i o wcale nie małej długości. W moim wydaniu zostały im poświęcone trzy pierwsze strony, dodajmy - małym druczkiem. Ale jakoś mi to nie przeszkadzało. Wiedziałam jakiego typu jest to utwór i nie oczekiwałam trzęsienia ziemi jak u Hitchcocka. Ten typ literatury rządzi się swoimi zasadami, a autorka miała zamiar stworzyć dzieło realistyczne, nie do końca jej to co prawda wyszło, bowiem krytyka literacka klasyfikuje to dzieło bardziej jako epopeję. Mi osobiście deskrypcje krajobrazu wcale nie przeszkadzały, a nawet wręcz przeciwnie dzięki nimi mogłam się przenieść do pięknych okolic Niemna i poobserwować rozgrywające się tam wydarzenia. Pisarka w znakomity sposób przemawia do naszej wyobraźni sprawiając, że jej słowa stają przed naszymi oczami niczym obraz. Natura sportretowana na łamach powieści wprost żyje. Przyjemnie, nieśpiesznie, wylegując się w ogrodzie pochłaniałam tą historię raz na jakiś czas odrywając się od lektury, by rozejrzeć się z kolei po otaczającej mnie przyrodzie. Otoczenie też niewątpliwie wpłynęło na moje odczucia.
Ale tym co mnie najbardziej zadowoliło jest całe multum rozmaitych postaci. Lubię, gdy w powieści znajduję różniących się od siebie i dobrze sportretowanych bohaterów. A tutaj udało mi się znaleźć nie mało indywiduów. Orzeszkowa spisała się znakomicie i doskonale oddała typy ludzi jej współczesnych, zwracając dużą wagę na wiarygodne portrety psychologiczne. Polubiłam główną bohaterkę - Justynę, za jej postępowanie, zaradność a przede wszystkim przemianę. Po części też ją rozumiałam, nie dziwiło mnie to, że nie potrafiła być bezczynna, chciała działać. Przyznać też trzeba, że całkiem charakterna była i koniec końców potrafiła postawić na swoim. Może jest też nieco szablonowa, tak jak też jej miłość do Jana, i ma to wszystko na celu wpojenie czytelnikowi wartości pozytywistycznych, ale mi to tak bardzo znowu nie przeszkadzało. Ale przede wszystkim Marta! jaka szkoda, że nie pojawia się tak często jak ja bym tego chciała. Stara panna, schorowana, ale ironia i czarny humor nie odstępują jej ani na krok. Na dodatek ta groteskowa historia z cholerą w tle. Uwielbiam. Do tego jeszcze pani Emilia wiecznie chora na globus (przeczytacie to się dowiecie cóż to takiego) oraz irytujący żartowniś Kirło. Gwarantuję, że nie raz podczas czytania wybuchniecie śmiechem.
Styl autorki godny jest podziwu, obrazowy, wykwintny i dopracowany, po prostu piękny. Cała fabuła jest troszeczkę nostalgiczna, poprzez odnoszenie się do wydarzeń z powstania styczniowego. Jest trochę romansu, patosu, humoru. Duże znaczenie ma tutaj głównie dialog, narracja schodzi na dalszy plan. Autorka starała się zindywidualizować język, którym posługują się poszczególni bohaterowie. Powieść ta na pewno nie spodoba się wszystkim, jednak nie jest aż tak straszna jak ją przedstawiają. Na pewno nie nadaje się do szybkiego czytania, bo jest to bardziej utwór, którym należy się powoli delektować. Polecam zwłaszcza miłośnikom prozy pozytywistycznej, pięknych krajobrazów i realistycznych bohaterów. Odradzam fanom szybkiej akcji.
Tak jak widzicie postanowiłam się zmierzyć z jedną z najbardziej nienawidzoną przez uczniów lekturą. Czego ja się nie nasłyszałam i nie naczytałam na temat tej powieści. Że nudna, że akcja się wolno toczy, a już przede wszystkim te przerażające nieskończonością opisy. Nic tylko zmora, której chyba nikt tak na prawdę nie przeczytał. A ja, że żadnej książki się nie boję i im...
więcej mniej Pokaż mimo to2015-08-25
Autor tak jak tego oczekiwałam przeniósł mnie w świat barwnego, ale także niebezpiecznego świata dwudziestolecia międzywojennego. Otrzymałam rasową powieść sensacyjną z wieloma zwrotami akcji i bohaterami z ciemnymi tajemnicami. Podczas czytania odwiedzamy tętniące życiem nocne kluby tamtejszej Warszawy, jesteśmy świadkami gangsterskich porachunków i rozmaitych romansów. Oczywiście, jak też można się domyślić po tytule jesteśmy też świadkami różnych procesów, opisanych troszeczkę naiwnie, w końcu to powieść popularna - najważniejsze, by wzbudzała emocje, a mimo to ciekawie i barwnie.
Początkowo byłam bardzo zaintrygowana i książka niebywale mnie wciągnęła. Ciekawiły mnie sekrety bohaterów, chciałam je jak najszybciej odkryć, nie przeszkadzały mi nawet ciut zbyt patetyczne dialogi, nie sądzę, by naprawdę ludzie się tak do siebie zwracali. Z czasem zaczęło robić się jeszcze ciekawiej - eksperymenty na ludziach, już wtedy chciano mieć możliwość decydowania o kolorze oczu, włosów dziecka. Aż tu nagle doszło do wyjaśnienia sekretu głównej bohaterki i... Nie mogłam dalej tego czytać. Nie wierzę, że ona mogła tak przyjąć całą prawdę. Zniesmaczyło mnie to, nie mogłam dalej czytać tych bzdur. Musiałam zrobić sobie przerwę. Dopiero po pewnym czasie byłam w stanie wrócić do czytania. Nie czułam już jednak takiego zainteresowania jak na początku jednakże doczytałam do końca.
Moje odczucia względem bohaterów zmieniły się z czasem. W pierwszej części główny bohater - Jan Wikler wydawał mi się jedną z tych nietuzinkowych bohaterów, lubiących przygody, trochę awanturników, ale takich których jak najbardziej można polubić. Ale było tak tylko do wspomnianego wcześniej przeze mnie momentu. Podobnie miałam z tytułową bohaterką. Alicja Horn, pierwsza kobieta prokurator jawiła mi się jako osoba silna, niezależna, inteligentna. Bardzo jej kibicowałam, ale po późniejszym jej zachowaniu stała się dla mnie bardziej irytująca od samego Wiklera. Jedynie postaci dalszoplanowe wydały mi się przyjemniejsze, zwłaszcza Julka - dziewczyna znajdująca się pod opieką Horn.
Ciężko mi ocenić tę książkę. Mimo wszystko jest to dość ciekawy obraz epoki, może ciut podkolorowanej, co tu dużo mówić autor na wyobraźnię narzekać nie mógł. Mnie jednakże pewna rzecz za bardzo zniechęciła i nie pozwala mi na wydanie całkowicie pozytywnej opinii. Mimo to myślę, że wielu książka może się spodobać, nie brakuje tutaj bowiem ech fascynacji hipnozą, mediumizmem.
Autor tak jak tego oczekiwałam przeniósł mnie w świat barwnego, ale także niebezpiecznego świata dwudziestolecia międzywojennego. Otrzymałam rasową powieść sensacyjną z wieloma zwrotami akcji i bohaterami z ciemnymi tajemnicami. Podczas czytania odwiedzamy tętniące życiem nocne kluby tamtejszej Warszawy, jesteśmy świadkami gangsterskich porachunków i rozmaitych romansów....
więcej mniej Pokaż mimo to2015-08-13
Na wstępie chciałabym przyznać, że tak, udało mi się, dokonałam rzeczy niemożliwej - przeczytałam "Chłopów". Całość. Chociaż zajęło mi to cały lipiec i część sierpnia, chociaż wydawać by się mogło, że tylko ktoś niespełna rozumu mógłby się porywać na coś takiego i poświęcić niemałą część wakacji na czytanie tej przecież znienawidzonej lektury szkolnej. I to na dodatek całości! Podczas gdy nawet na rozszerzeniu z języka polskiego wymagana jest tylko część pierwsza. Możecie mnie uznać za wariata, jak chcecie. Ale ja nie żałuję.
Wakacje to czas kiedy w końcu udaje mi się znaleźć odrobinę więcej wolnego czasu. Oczywiście wykorzystuję go w znacznej części na czytanie. Dlatego też lubię w trakcie lata uraczyć się klasyką. Zwykle sięgałam po książki z poza kanonu, ale gdy zobaczyłam ile lektur i to na dodatek dość opasłych czeka mnie w najbliższym roku szkolnym postanowiła, że no trudno spróbuję z jakąś uporać się właśnie teraz. Powieść naszego noblisty "Chłopi" wydali mi się najcięższa toteż masochistycznie zdecydowałam się na nią. Uznałam, że przeczytam tyle ile mi się uda, a jeśli mi się nie spodoba po prostu ją odłożę. Nic na siłę, w końcu są wakacje. Jak się jednak okazało szybko wsiąknęłam w tę historię.
Dzieło polskiego noblisty to obszerna epopeja chłopska. W historii przez niego opowiadanej przeplatają się różne wątki, wydarzenia i bohaterowie. Akcja obejmuje cały rok: od jesieni do lata. Jest to naprawdę monumentalne dzieło, które może odstraszać niektórych niemałą liczbą stron do przeczytania. Bardzo podobało mi się to, że w powieści nie brakuje szczegółowych, acz wcale nie za długich opisów, które w niezwykle namacalny sposób oddają zmiany zachodzące w przyrodzie wraz ze zmianą następujących po sobie pór roku. Reymont chciał w ten sposób ukazać rytm życia wiejskiego nieodłącznie przecież związanego ze zmianami w naturze. Inną istotną kwestią poruszaną w tej książce są uroczystości i święta, które również zostały odmalowane niezwykle żywo i realistycznie. Wiem, że zapewne większość z was, gdy słyszy frazę "długie opisy" kręci nosem, zwłaszcza, gdy jest to lektura. Przyznam, że mnie to nie dziwi specjalnie. Doskonale zdaję sobie bowiem sprawę, że wiele nauczycielek języka polskiego ma pewną tendencję do zapowiadania lektury na kilka dni przed rozpoczęciem jej omawiania i biedy uczeń, który już podejmie się tej ciężkiej próby przeczytania tego jednego obowiązkowego tomu, w pośpiechu będzie omijał niepotrzebne na kartkówkę opisy, wertując książkę w poszukiwaniu jakiejś akcji, byleby coś wiedzieć na test. Tu od razu nasuwa się pytanie, czy "Chłopi" powinni być lekturą obowiązkową? Czy w ogóle jest sens tworzenia kanonu pewnych utworów i nakazywanie ich czytania innym? Myślę, że to już jest pytanie na całkiem inny wpis.
Językiem powieści jest gwara. To też może odstraszać. Mi jednakże stylizacja na wiejski sposób mówienia nie sprawiła zbyt wielkiej trudności i szybko się do niej przyzwyczaiłam. Przyznać jednak muszę, że niektóre słowa były zbyt ciężkie do odszyfrowania i żałuję, że w moim wydaniu nie znajdowały się jakieś przypisy, które wyjaśniały by mi ich znaczenie. Styl jakim posługuje się autor jest bardzo przyjemny i dopracowany. Książkę czyta się płynnie. Mimo moich obaw akcji jest całkiem sporo, chociaż muszę przyznać, że nie czytałam tej powieści jednym ciągiem. Czasami gdy naszła mnie ochota pochłaniałam sporą liczbę stronnic, po czym gdy czułam się już nieco zmęczona robiłam sobie przerwę na kilka dni i w międzyczasie zabierałam się z lekturę jakiejś innej powieści.
Tym co mnie najbardziej w tej historii zachwyciło to niezwykle ciekawe nakreślenie sylwetek bohaterów. Są to postaci żywe, nieustannie zmieniające się. Także mój stosunek do poszczególnych osób ulegał zmianie wraz z zachowaniem jakie prezentowały w danych sytuacjach. Myślę, że każda, nawet najrzadziej przewijająca się w opowieści postać jest istotna dla całej historii. Jeśli mam być jednak szczera, to po przeczytaniu całości uznaję, że nie polubiłam żadnego bohatera. Początkowo miałam oczywiście takich do których pałałam większą sympatią, jednakże po ich późniejszym zachowaniu traciłam ją niemal całkowicie. U Reymonta nie ma postaci cukierkowych, wyidealizowanych, będących przykładem cnót wszelakich. Jest wręcz przeciwnie, ludzie przez niego opisywani, są czasami aż do bólu rzeczywiści wraz ze swoimi wadami. Niekiedy zachowanie co poniektórych mnie bardzo dziwiło, zwłaszcza w relacjach rodzinnych. Niemniej jednak w powieści została nakreślona bardzo duża rozpiętość charakterów ludzkich, tyle intrygujących co irytujących. A choćby największa femme fatale Lipiec i zapewne pobliskiej okolicy - piękna Jagna. Postać ciekawa, nietuzinkowa a jednocześnie bardzo ale to bardzo denerwująca swoim lekkomyślnym zachowaniem. Moją antypatię zaczął wzbudzać też w pewnym momencie Antek. Jedyną bohaterką, którą może nie tyle co lubiłam, a bardziej podziwiałam była Hanka, która po niełatwych przeżyciach zmieniła się i stała się kobietą zaradną i wytrwałą. Gdyby tylko nie to jej bezpodstawne uwielbienie do niedoceniającego jej męża. Za dużo w głównych bohaterach chciwości, prymitywności, egoizmu a za mało tego zwykłego ludzkiego współczucia, bym mogła się z którymś z nich utożsamić.
Podsumowując "Chłopi" to dzieło nie takie straszne jak je malują. Zachęcam by je przeczytać. Oczywiście nie każdemu musi się od razu spodobać, bo wiadomo gusta są różne i nie każdy musi być zainteresowany w tej tematyce. Warto jednak zawsze spróbować, a jeśli nie pójdzie, to po prostu odłożyć na półkę. Nie zmuszać się. Nawet jeśli jest to lektura. Czasami nawet lepiej jest przeczytać streszczenie, znam to z własnego doświadczenia. Mi ta książka przypadła do gustu, niemniej jednak nie zachwyciła na tyle bym uznała ją za jedną z ulubionych.
Na wstępie chciałabym przyznać, że tak, udało mi się, dokonałam rzeczy niemożliwej - przeczytałam "Chłopów". Całość. Chociaż zajęło mi to cały lipiec i część sierpnia, chociaż wydawać by się mogło, że tylko ktoś niespełna rozumu mógłby się porywać na coś takiego i poświęcić niemałą część wakacji na czytanie tej przecież znienawidzonej lektury szkolnej. I to na dodatek...
więcej mniej Pokaż mimo to2015-08-06
Lato w pełni. Na zewnątrz panuje okropny upał. Najlepszym sposobem na jego przetrwanie jest w moim wypadku sięgnięcie po lekką wakacyjną lekturę. Niedawno miałam okazję zapoznać się z twórczością Zbigniewa Nienackiego, czyli twórcy legendarnego już Pana Samochodzika. Jako, że powieść "Niesamowity dwór" okazała się wyborną decyzją właśnie na wakacje, z tym większą chęcią sięgnęłam po kolejną część z owej serii. Jak zwykle, tak i tym razem nie czytałam po kolei, ale po tomie piątym pochłonęłam czwarty.
Nie zawiodłam się i tym razem. Autor zaskakuje nas wartką akcją i ciekawie skonstruowanymi intrygami. Nie brakuje dziwnych wydarzeń, podejrzanych typków, harcerzy i oczywiście doskonałego humoru. Jednak mi osobiście najbardziej podobała się inteligentnie zbudowana zagadka tajemniczych szachownic. Od samego początku pisarz zasypuje nas rozmaitymi tropami i wskazówkami, jednakże tylko część z nich jest nam potrzebna do odkrycia prawdy. Sądzę, że wątek detektywistyczny wyszedł doskonale, toteż czytelnik pozostaje w niepewności aż do samiutkiego końca.
Inną kwestią która skradła moje serce jest godna pozazdroszczenia umiejętność Nienackiego do opisywania miejsc. Dzięki jego niesłychanie plastycznym opisom miałam wrażenie, że ja również jestem uczestnikiem przedstawianych wydarzeń. Całość utworu psuje tylko moim zdaniem zbyt nachalne wychwalanie ustroju socjalistycznego. Ale na to zawsze można przymknąć oko. Najważniejsze, że jest klimat, tajemnica i cała galeria przekomicznych postaci. Nic tylko czytać.
Lato w pełni. Na zewnątrz panuje okropny upał. Najlepszym sposobem na jego przetrwanie jest w moim wypadku sięgnięcie po lekką wakacyjną lekturę. Niedawno miałam okazję zapoznać się z twórczością Zbigniewa Nienackiego, czyli twórcy legendarnego już Pana Samochodzika. Jako, że powieść "Niesamowity dwór" okazała się wyborną decyzją właśnie na wakacje, z tym większą chęcią...
więcej mniej Pokaż mimo to2015-07-07
Chyba powoli zaczynam się włączać w grono miłośników twórczości polskiej królowej kryminału. To dopiero moja druga książka autorstwa Joanny Chmielewskiej, a już mnie do siebie przekonała tym specyficznym poczuciu humoru, tego czarnego który lubię najbardziej, ale też pewnej dozy absurdu, którą pisarka serwuje nam w swoich utworach. W jej książkach lubię również to, że zaznajamia mnie z różnymi rzeczami, którymi wcześniej się nie interesowałam. W przypadku "Złotej muchy" był to bursztyn i sprawy z nim związane, tym razem udało mi się dowiedzieć co nieco o falerystyce i numizmatyce, a pośrednio o tym do czego zdolni są wszelkiej maści zbieracze.
Nie zawiodłam się. "Bułgarski bloczek" okazał się lekką i przyjemną pozycją, wprost idealną na lato. Czytało mi się szybko i bez oporów. Styl autorki jest trochę taki gawędziarski, mówiony. W tym przypadku występuje narracja pierwszoosobowa - osobą relacjonującą przebieg zdarzeń jest pyskata i bezczelna Joanna, która przez swoją pasję i znajomą Grażynkę wplątuje się w aferę rozgrywającą się w niewielkim Bolesławcu. Główną bohaterkę mogę bez wątpienia zaliczyć do jednych z największych zalet tej książki. Jest zdecydowanie postacią oryginalną i nietypową.
W utworze nie brakuje ironii, satyry i ciętych uwag głównej bohaterki. Nie powiem żeby akcja pędziła na złamanie karku, równocześnie nie jest przesadnie rozwlekła. Tak w umiarze. Przyczepić się muszę samej zagadki kryminalnej, która nie jest zbyt dobrze dopracowana, a zakończenie w ogóle nie zaskakuje. Ale mimo tego defektu nie jest to zła powieść. To nie jest to końca kryminał, bo dużo tutaj wątków obyczajowych, niemniej jednak zachęcam do przeczytania.
Chyba powoli zaczynam się włączać w grono miłośników twórczości polskiej królowej kryminału. To dopiero moja druga książka autorstwa Joanny Chmielewskiej, a już mnie do siebie przekonała tym specyficznym poczuciu humoru, tego czarnego który lubię najbardziej, ale też pewnej dozy absurdu, którą pisarka serwuje nam w swoich utworach. W jej książkach lubię również to, że...
więcej mniej Pokaż mimo to2015-05-19
Czytałam różne opinie na temat tej książki, jednak zdecydowana większość była raczej chłodna, nie do końca przychylna. I coś w tym rzeczywiście jest, bo minęły dopiero cztery dni odkąd ją skończyłam i prawdę mówiąc już prawie zapomniałam o czym w ogóle była i nie jest to bynajmniej wina mojej pamięci. Kryminał, wiadomo utwór zaliczany do literatury popularnej, a więc czytelnik nie oczekuje przede wszystkim wykwintnego języka, dającej do myślenia historii, która zmieni czyjeś życie, chociaż wcale nie zaszkodzi jeśli te elementy w powieści się pojawią. Nie oszukujmy się po kryminał sięgamy jako po coś, co ma dostarczyć nam rozrywki, dać się zrelaksować, krótko mówiąc odmóżdżyć. Akurat w tym konkretnym gatunku czytelnicy szukają zagadki, szybkiej akcji i wielu niespodziewanych zwrotów akcji. Ma być dynamicznie, zaskakująco a zaraz po jednym trupie powinien pojawiać się już kolejny. Ale nie można zapomnieć oczywiście o najważniejszym - zakończeniu. Najlepsze jest takie, którego nikt się nie spodziewa, a czytelnik zostaje dosłownie wbity w fotel. W ten właśnie sposób wymieniłam wam wszystkie te istotne elementy, których niestety w powieści zabrakło.
Czasami bywa, że pomimo słabej historii autor rekompensuje nam braki w fabule kreacją ciekawego i pełnokrwistego bohatera, którego tak pokochamy, że nawet nie zwrócimy uwagi na niedoskonałości. Co prawda Heinz nie jest znowu taką złą postacią, niemniej jednak brakuje mu tego przysłowiowego "czegoś", co sprawiłoby, że stałby się osobą kultową, charakterystyczną. Jak dla mnie zbyt nijaki, po prostu nudny.
Mimo wszystko nie czytało mi się tej książki źle, czytanie wcale nie szło opornie. Język autora jest prosty, nieutrudniający odbioru. Jednym z wątków poruszanych na łamach powieści jest piłka nożna, ja osobiście jestem fanem tego sportu, jednakże śpieszę z wyjaśnieniem, że jak się okazuje wcale nie ma jej tu znowu tak dużo, więc jeżeli ktoś nie jest zbytnim miłośnikiem tej gry drużynowej nie musi się od razu zniechęcać. Akcja toczy się w różnych miastach, nie mogło oczywiście zabraknąć stolicy polskiej zbrodni, czyli niewielkiego Sandomierza, a nawet Szacki został wspomniany ;) Podsumowując moje pierwsze spotkanie z prozą autora uważam za niespecjalnie udane, jednakże nie poddaję się tak szybko i jeszcze spróbuję jakiegoś utworu jego autorstwa.
Czytałam różne opinie na temat tej książki, jednak zdecydowana większość była raczej chłodna, nie do końca przychylna. I coś w tym rzeczywiście jest, bo minęły dopiero cztery dni odkąd ją skończyłam i prawdę mówiąc już prawie zapomniałam o czym w ogóle była i nie jest to bynajmniej wina mojej pamięci. Kryminał, wiadomo utwór zaliczany do literatury popularnej, a więc...
więcej mniej Pokaż mimo to2015-05-09
"Pozdrowienia z Londynu" to pasjonujący kryminał utrzymany w tak popularnej ostatnimi czasy w naszym kraju stylistyce retro. Autor w odróżnieniu od większości twórców parających się właśnie taką tematyką umieścił akcję swojego dzieła nie w czasach międzywojnia, ale pod sam koniec wieku dziewiętnastego, czyli okresie w którym gatunek kryminału w pełni się wykrystalizował za pomocą postaci Sherlocka Holmesa. Myślę, że właśnie to spowodowało moje zainteresowanie tą książką, ale wydaje mi się, że również dzięki niezwykle klimatycznej okładce w ogóle zwróciłam uwagę na tą powieść.
Po raz pierwszy miałam przyjemność zaznajomić się z twórczością autora. Niestety znowu zaczęłam czytać od drugiego tomu, podobnie jak to miało miejsce przy powieści Marty Guzowskiej "Głowa Niobe", tak więc niestety nie mogę porównać tej części do pierwszej. Na pewno mogę jednak stwierdzić, że osoby lubujące się w takich klimatach zdecydowanie powinny porozglądać się za powyższą pozycją, gdyż naprawdę warto. Nie brakuje tu bowiem ciekawych postaci, mnóstwa akcji i pościgów.
Tym, co zdecydowanie przypadło mi do gustu podczas czytania, to stylizacja języka bohaterów na bardziej pasujący do epoki w której rozgrywa się akcja. Jest to według mnie bardzo ważny czynnik, dzięki któremu wczuwamy się w klimat dziewiętnastego wieku. Co również ważny w przypadku kryminału retro, to sposób w jaki twórca opisuje miasto. Łódź w powieści Beśki, to miejsce gdzie fortuny rodzą się równie szybko, jak upadają. W dzień tłumy robotników przemierzają ulicę w drodze do pracy, a nocą bogaci dżentelmeni oddają się zabawie w licznych szulerniach i lupanarach. Miasto jest ośrodkiem wielonarodowościowym i wielowyznaniowym. Z drugiej jednak strony troszeczkę tą całą kreację psuły mi wpływy współczesne, bardzo rzucające się w oczy, czyli zachowanie niektórych bohaterów i wypowiadane przez nich słowa, które jakoś trudno było mi sobie wyobrazić w użyciu pod koniec dziewiętnastego stulecia.
A bohater? Na samym początku bardzo zastanawiało mnie kiedy on się w końcu pojawi. Zaczynają wybuchać strajki, giną kolejne kobiety, a Berga jak nie było, tak nie ma. Ale gdy się w końcu pojawia akcja zdecydowanie rusza i w miarę czytania wciąga czytelnika coraz bardziej. Polski detektyw jest postacią nie powiem całkiem interesującą, jednakże ja do niego jakimś specjalnym uwielbieniem nie zapałałam, ale daję mu jeszcze szansę, może w następnych częściach bardziej się rozkręci.
Cała zagadka niestety okazała się mało zaskakująca, jakby nie do końca przemyślana, troszkę na odczep się. To zdecydowanie na minus, gdyż od kryminałów oczekuję jednak lepiej skonstruowanej intrygi, szczegółowo zaplanowanej, która na końcu wbije czytelnika w fotel. Tego mi zabrakło. Mimo wszystko uważam tą powieść za całkiem udaną i z przyjemnością sięgnę po kolejne. Polecam.
"Pozdrowienia z Londynu" to pasjonujący kryminał utrzymany w tak popularnej ostatnimi czasy w naszym kraju stylistyce retro. Autor w odróżnieniu od większości twórców parających się właśnie taką tematyką umieścił akcję swojego dzieła nie w czasach międzywojnia, ale pod sam koniec wieku dziewiętnastego, czyli okresie w którym gatunek kryminału w pełni się wykrystalizował za...
więcej mniej Pokaż mimo to2015-05-04
Panią Joannę Chmielewską myślę, że wszyscy mniej więcej kojarzą. Popularna pisarka powieści o zabarwieniu kryminalno - sensacyjnym jest często nazywana mianem polskiej królowej kryminałów. Autorka pozostawiła po sobie całkiem pokaźną liczbę książek. Jej twórczość można znaleźć także za granicą, z informacji, które znalazłam wynika nawet, że jest najpoczytniejszą zagraniczną autorką w Rosji. W końcu i ja zdecydowałam się skusić na jej prozę i tak właśnie natrafiłam na "Złotą muchę".
Książka, którą miałam okazję przesłuchać, bo zdecydowałam się tym razem na audiobook, by dać trochę odpocząć moim przemęczonym oczom, na pewno skłoniła mnie do sięgnięcia po inne dzieła pisarki. Chmielewska pisze w przyjemny, gawędziarski sposób, rozbawiając czytelnika na każdym kroku. Historia jaką nam opowiada może nie mrozi krwi w żyłach, ale na pewno dostarcza sporo rozrywki i skutecznie poprawia humor poprzez ogromną ilość ironii i sarkazmu. Recenzowana przeze mnie pozycja nie jest na pewno takim typowym kryminałem, ponieważ jak dla mnie zbyt mocno trąci powieścią obyczajową, jednakże ja odbieram to bardziej jako zaletę, niż wadę. W końcu typowych kryminałów i thrillerów jest aż nadto, dlatego ja czasami mam ochotę na coś innego, lżejszego, więc czytanie "Złotej muchy" było dla mnie dużą przyjemnością.
Oczywiście nie jest to książka idealna, ma też swoje wady, jednak jak na literaturę czysto rozrywkową spisuje się doskonale. Jest tajemnica, humor i ciekawi bohaterowie, a do tego dzięki tej powieści dowiedziałam się bardzo dużo o bursztynie. Aż zachciało mi się pojechać nad morze. Dużym plusem jest też główna bohaterka Joanna, która przypadkowo wplątuje się w pewną zbrodniczą aferę i później bawi się w detektywa-amatora. Komentarze i poglądy tejże postaci są po prostu bezcenne. Polecam świetna lektura.
Panią Joannę Chmielewską myślę, że wszyscy mniej więcej kojarzą. Popularna pisarka powieści o zabarwieniu kryminalno - sensacyjnym jest często nazywana mianem polskiej królowej kryminałów. Autorka pozostawiła po sobie całkiem pokaźną liczbę książek. Jej twórczość można znaleźć także za granicą, z informacji, które znalazłam wynika nawet, że jest najpoczytniejszą zagraniczną...
więcej mniej Pokaż mimo to2015-02-27
Historia jak u Agaty Christie. Odcięty od świata pałac a w nim grupa naukowców zamknięta z mordercą. Troszeczkę przypomina to "I nie było już nikogo" wyżej wspomnianej autorki, ale wykonanie nieco inne. Niestety moim zdaniem gorsze. Autorka mimo dużego potencjału jaki drzemał w wymyślonej przez nią historii nie stworzyła wybitnego kryminału, tylko dość przeciętny. Czytając bardzo brakowało mi napięcia i suspensu, akcja chwilami toczyła się dla mnie nieco za wolno i niektóre wydarzenia były dość przewidywalne, nawet - co najgorsze - z łatwością już w połowie książki odgadłam kto jest mordercą. Jednakże nie zrozumcie mnie źle, to nie jest tragiczna powieść, a nawet powiedziałam bym całkiem przyjemna. Mimo braku napięcia czytało mi się tę książkę szybko, bez trudności. Autorka operuje lekkim przyjemnym stylem, więc na szczęście nic mi podczas lektury w jej sposobie pisania nie zgrzytało.
Ciekawe w powieści okazują się sylwetki bohaterów. Marta Guzowska wykreowała postacie dość nietypowe, można by nawet powiedzieć karykaturalne. Prym tu wiedzie bezsprzecznie główny bohater i detektyw wbrew woli - profesor Mario Ybl. Osoba naprawdę ciekawa - cynik, który bardziej od bawienia się w poszukiwanie mordercy woli czekać na przybycie ratunku. Inną ciekawą bohaterką jest jego dawna znajoma Juliana. Razem tworzą bardzo ciekawy duet.
Autorka wplotła do swojej powieści dużo ironii, która często mnie rozbawiała, ale również czasami miałam wrażenie, że jest jej trochę za dużo i że jest po prostu zbędna. Akcja utworu rozgrywa się w starym pałacu w Nieborowie, ale według mnie pisarce nie udało się oddać klimatu tego miejsca, co mnie bardzo rozczarowało, bo uwielbiam, gdy historia rozgrywa się w jakiejś starej posiadłości.
"Głowa Niobe" to nie jest zły kryminał. To całkiem poprawna powieść detektywistyczna w starym stylu, gdzie w zamkniętym pomieszczeniu znajduje się grupka ludzi, wśród których jedno z nich jest mordercą. Myślę, że sięgnę jeszcze po twórczość tej autorki. Słyszałam, że w najbliższym czasie ma się pojawić trzecia część przygód profesora Ybla, ale ja najpierw postaram nadrobić pierwszą część.
Historia jak u Agaty Christie. Odcięty od świata pałac a w nim grupa naukowców zamknięta z mordercą. Troszeczkę przypomina to "I nie było już nikogo" wyżej wspomnianej autorki, ale wykonanie nieco inne. Niestety moim zdaniem gorsze. Autorka mimo dużego potencjału jaki drzemał w wymyślonej przez nią historii nie stworzyła wybitnego kryminału, tylko dość przeciętny. Czytając...
więcej mniej Pokaż mimo to2015-02-06
"Ziarno prawdy" to druga powieść z cyklu o prokuratorze Szackim. To już moje trzecie spotkanie z prozą autora, a drugie z białowłosym bohaterem. "Uwikłanie" odebrałam jako bardzo dobry kryminał, który mimo wielkiego potencjału nie wzbudził we mnie wielkiego zachwytu. Intryga rzeczywiście była dość nietypowa i zakończenie wcale nie najgorsze, jednakże książka miała olbrzymią wadę - postać głównego bohatera. Tak, wiem, że moja opinia może wydać się większości dziwna, bo z tego co się orientuję Szacki cieszy się wśród czytelników dużą sympatią, niemniej jednak ja nie mogłam się do niego wcale przekonać, strasznie irytowało mnie jego zachowanie. I to pewnie wpłynęło na to, że czytanie nieco mi się dłużyło. Mimo to z ciekawością sięgnęłam po kolejną część trylogii. I wcale tego nie pożałowałam.
Tak więc Szacki przenosi się do Sandomierza, szuka tam spokoju i wytchnienia. Nie wie jednak, że znowu przyjdzie mu stawić czoła nietypowej zagadce. Nie dziwi mnie ulokowanie powieści w tym małym mieście, w końcu od dłuższego czasu jest uważane za polskie miasto zbrodni (niewątpliwie główna w tym zasługa "Ojca Mateusza", który także w książce jest wspominany nie raz). Jak na taką małą miejscowość liczba zbrodni jest naprawdę imponująca. Wydaje mi się, że nawet słynna Fjällbacka Camilli Lackberg nie może poszczycić się aż takimi wynikami. Obawiam się, co by się stało gdyby ktoś pokusił się przeliczyć liczbę zbrodni przypadających na jednego mieszkańca ;) Rezultat jaki otrzymalibyśmy byłby zapewne szokujący. Nic też dziwnego, że Miłoszewski postanowił przenieść swojego bohatera ze stolicy do tego małomiasteczkowego siedliska zbrodni. I trzeba przyznać, że udało mu się świetnie oddać klimat Sandomierza. Sama byłam tak jakoś rok temu i podczas czytania czułam jakbym odbywała podróż raz jeszcze.
"Uwikłanie" mnie nie zachwyciło, ale "Ziarno prawdy" już tak. I nawet Szacki wcale mi nie przeszkadzał, może nawet troszkę go polubiłam. Powieść czytałam z zapartym tchem, ani na chwilę nie mogłam się oderwać, zagadka coraz bardziej mnie intrygowała i chciałam jak najszybciej poznać jej rozwiązanie. Na szczęście autor skutecznie mi to utrudniał poprzez ciągłe zwroty akcji. Co się tyczy zaś intrygi kryminalnej, to jest ona skonstruowana ostrożnie i precyzyjnie, poszlaki są dozowane stopniowo, tak że każdy ma możliwość odkrycia tajemnicy przed prokuratorem, jednak tak naprawdę uda się to może tylko nielicznym, bo autor myli nas skutecznie od początku do końca. I jak przystało w dobrym kryminale zakończenie, mimo że zaskakujące, wyda nam się całkowicie oczywiste.
Co również zasługuje na moją wielką pochwałę to doskonały język jakim operuje Miłoszewski. Każde zdanie jest przez niego starannie przemyślane i uważnie dobrane. Żadna uwaga, słowo nie są przypadkowe, wszystko jest na swoim miejscu. Wybornie się tego czyta. Uwielbiam też to z jaką umiejętnością autor potrafi opisać nasze polskie realia, nasze problemy. Porusza kwestie takie jak nacjonalizm i antysemityzm. Natomiast humor, ironia, cięte wypowiedzi i inteligentne uwagi - to wszystko wyróżnia ten utwór spośród innych często słabych kryminalików.
Chwalicie Larssona, Mankella, Nesbo a wiecie co ja wam powiem - Miłoszewski jest od nich znacznie lepszy i spokojnie zasługuje na miano mistrza kryminału. I niestety znowu prawdziwe okazuje się stwierdzenie, że cudze chwalicie, swego nie znacie. "Ziarno prawdy" to kryminał wybitny, jeden z najlepszych jakie dane mi było do tej pory przeczytać. Kompletnie nie mam się tutaj czego czepić. Polecam z czystym sumieniem. Tym którzy lubią kryminały i tym którzy preferują inne gatunki literackie, tym którzy czytali "Uwikłanie" i im się podobało, jak i tym którym się nie podobało (bo ta powieść jest zdecydowanie lepsza). Zachęcam do przeczytania.
"Ziarno prawdy" to druga powieść z cyklu o prokuratorze Szackim. To już moje trzecie spotkanie z prozą autora, a drugie z białowłosym bohaterem. "Uwikłanie" odebrałam jako bardzo dobry kryminał, który mimo wielkiego potencjału nie wzbudził we mnie wielkiego zachwytu. Intryga rzeczywiście była dość nietypowa i zakończenie wcale nie najgorsze, jednakże książka miała olbrzymią...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-12-21
"Bezcenny" to moje drugie spotkanie z prozą polskiego pisarza. Pierwszą książką Miłoszewskiego jaką przeczytałam było całkiem dobre "Uwikłanie", ciekawa więc innych utworów postanowiłam sięgnąć po opiewaną powszechnie zeszłego lata książkę. Ta jest zdecydowanie inna od poprzedniej. Zamiast kryminału dostajemy lekki thriller, powieść sensacyjno - przygodową zabarwioną bogatym wątkiem historycznym. Wszystko to napisane lekkim i przyjemnym językiem.
Akcja utworu rozgrywa się współcześnie. Zaginiony przed laty obraz Rafaela "Portret Młodzieńca" został w końcu odnaleziony. Odzyskaniem dzieła ma się zająć specjalnie stworzona do tego grupa, składająca się z doktor Zofii Lorentz (historyk sztuki), Karol Bozański (marszand), Anatol Gmitruk (major służb specjalnych), Lisa Tolgfos ( szwedzka włamywaczka). Żeby było ciekawiej nie mogą portretu odzyskać w sposób legalny. Jedynym możliwym wyjściem jest kradzież.
Powieść Miłoszewskiego to krzyżówka utworów Dana Browna, przygód Indiany Jonesa i Jamesa Bonda. Szybka akcja wciąga, napięcie rośnie z każdą następną stroną, a przyjemny styl autora sprawia, że książkę pochłania się jednym tchem. To rasowy utwór sensacyjny. Na łamach książki nie brakuje bowiem pościgów, strzelanin i brawurowych ucieczek. W książce nie można też narzekać na brak tajemnic, ciekawostek i anegdot dotyczących sztuki i historii, a wszystko to okraszone ironicznym i kąśliwymi uwagami autora oraz świetnie sportretowaną otaczającą nas rzeczywistością.
Według mnie "Bezcenny" to kawał dobrej rozrywki. Idealna lektura na lato dla kogoś, kto chce przeczytać coś przyjemnego i niewymagającego. Ale tak na prawdę utwór nie zachwyca, Miłoszewski nie wymyślił niczego nowego, wykorzystał tylko stare i utarte pomysły. Książka jest dobra, ale nic ponadto.
Dzieło polskiego pisarza ma jednak dwie zalety. Pierwszą jest to, że zwraca on uwagę, na wciąż nierozwiązany problem zagrabionych Polsce w czasie II wojny światowej dzieł sztuki. Drugą są świetnie wykreowani bohaterowie. Postaci występujące w tej książce są ciekawe, niekiedy może troszkę przerywane ale dzięki temu nie nudne i płaskie, ale wyraziste i intrygujące.
Podsumowując "Bezcenny" to typowy przykład swojego gatunku. Powieść przyjemna, ale nie wynoszącą nic nowego.
"Bezcenny" to moje drugie spotkanie z prozą polskiego pisarza. Pierwszą książką Miłoszewskiego jaką przeczytałam było całkiem dobre "Uwikłanie", ciekawa więc innych utworów postanowiłam sięgnąć po opiewaną powszechnie zeszłego lata książkę. Ta jest zdecydowanie inna od poprzedniej. Zamiast kryminału dostajemy lekki thriller, powieść sensacyjno - przygodową zabarwioną...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-12-21
Miłośniczką historii jestem od bardzo dawna. Czytanie książek o minionych wiekach jest moją pasją. A już zwłaszcza tych dotyczących okresu międzywojennego w naszym kraju. Te czasy zawsze mnie fascynowały. Dlatego też z wielką chęcią sięgnęłam po książkę Mai i Jana Łozińskich.
Jeżeli tak jak ja lubicie książki o okresie międzywojennym i początkach odradzania się państwa polskiego po latach zaborów ta pozycja z pewnością was nie zawiedzie. Autorzy w swojej publikacji przenoszą nas do niezwykłych lat 20 i 30 minionego stulecia. "W przedwojennej..." zawartych zostało wiele ciekawych zdjęć dzięki którym jeszcze bardziej będziemy mogli się wczuć w klimat tamtego okresu. Oprócz fotografii na wielki plus zasługuje moim zdaniem umieszczenie w tekście licznych wspomnień ludzi, którzy żyli w tamtych czasach, co znacznie uprzyjemnia czytanie. Cały utwór pisany jest lekkim, przejrzystym językiem, dzięki któremu książkę pochłania się jednym tchem. Co nie często zdarza się w książkach historycznych.
Publikacja ta w niezwykle interesujący sposób opisuje życie w Polsce sprzed stu lat. Całość została podzielona na osiem rozdziałów, które poprzedzone są krótkim wstępem. Z reportażu możemy dowiedzieć się jakie były początki odbudowy państwa polskiego, jak żyli przeciętni obywatele jak również ci, który należeli do śmietanki towarzyskiej, a także jakim wyzwaniom musiało sprostać odradzające się państwo. Autorzy przedstawiają również opis życia w największych miastach II RP: Warszawy, Krakowa, Lwowa, Poznania i nowo powstałej Gdyni. Bardzo wnikliwie opisano również kondycję polskiej wsi i to jak wyglądała rzeczywistość w ziemiańskim dworze.
Podsumowując "W przedwojennej Polsce..." to świetnie napisany album, który w bardzo przyjemny sposób przybliża nam obraz społeczeństwa naszego kraju w latach 1918-1939. Polecam.
Miłośniczką historii jestem od bardzo dawna. Czytanie książek o minionych wiekach jest moją pasją. A już zwłaszcza tych dotyczących okresu międzywojennego w naszym kraju. Te czasy zawsze mnie fascynowały. Dlatego też z wielką chęcią sięgnęłam po książkę Mai i Jana Łozińskich.
Jeżeli tak jak ja lubicie książki o okresie międzywojennym i początkach odradzania się państwa...
2014-12-21
Bardzo lubię czytać powieści Krajewskiego. Są mroczne, trzymające w napięciu i niezwykle wciągające. Większość jego książek potrafiłam pochłonąć w jeden dzień zapominając o całym otaczającym mnie świecie. Po prostu nie mogłam oderwać się od czytania zanim nie poznałam rozwiązania zagadki. Nie dziwi mnie, więc że autor jest często nazywany mistrzem kryminału retro. Mało kto potrafi w tak świetny sposób oddać klimat czasów, w których rozgrywa się akcja jego powieści, a do tego wszystkiego wpleść jeszcze ciężką zagadkę kryminalną, którą czytelnik daremnie będzie próbował rozwikłać przed detektywem. Niestety tym razem muszę przyznać, że trochę się zawiodłam. Przywykłam do tego, że w utworach Krajewskiego wszystko jest uporządkowane i każde z opisywanych wydarzeń wnosi coś do rozwiązania zagadki. Tym razem jednak wszystko wydawało mi się zanadto chaotyczne i mało interesujące. Potrafiłam odłożyć książkę na dłużej i jakoś niespecjalnie śpieszyło mi się by do niej powrócić. A co najważniejsze, czyli sama intryga kryminalna niby jest, ale tak jakby jej nie było. Coś mi się wydaje, że była to najgorsza z przeczytanych przeze mnie książek autora.
Wielu czytelnikom Krajewskiego może to się wydać dość dziwne i zdaję sobie sprawę z tego, że prawdopodobnie należę do mniejszości pod tym względem, ale ja zawsze wolałam Popielskiego od Mocka. Sama nie wiem dlaczego, w sumie pod wieloma względami są to postacie bardzo do siebie podobne. Przyczyną tego jest może to, że pierwszą serią od której rozpoczęła się moja przygoda z twórczością tego autora była właśnie ta lwowska z Edwardem Popielskim. Tak czy owak sięgając po raz kolejny po powieść z tym bohaterem miałam naprawdę wielkie nadzieje, które zostały jednakże w bardzo brutalny sposób rozwiane. Otóż to co otrzymałam to był już zupełnie inny Popielski, niż ten do którego przywykłam. Zamiast aroganckiego, inteligentnego i fascynującego bohatera dostajemy bardzo nijaką postać. Tak więc i pod tym względem czuję się niestety rozczarowana.
Podsumowując "W otchłani mroku" to powieść raczej słaba, mało interesująca, która mnie osobiście nieźle wymęczyła. Mam tylko nadzieje, że kolejne powieści Marka Krajewskiego okażą się ciekawsze. Póki co musze poczekać aż w moje ręce trafi "Władca liczb".
Bardzo lubię czytać powieści Krajewskiego. Są mroczne, trzymające w napięciu i niezwykle wciągające. Większość jego książek potrafiłam pochłonąć w jeden dzień zapominając o całym otaczającym mnie świecie. Po prostu nie mogłam oderwać się od czytania zanim nie poznałam rozwiązania zagadki. Nie dziwi mnie, więc że autor jest często nazywany mistrzem kryminału retro. Mało kto...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-11-09
Opowiem wam o książce Joanny Bator "Ciemno, prawie noc". Jak widać znowu sięgnęłam po współczesną polską powieść. I znowu też jest ona napisana przez kobietę. Zauważyłam bowiem, że wśród przeczytanych przeze mnie utworów dominują te autorstwa panów. Więc postanowiłam sobie poczytać trochę prozy polskich pisarek. Podobnie jak poprzednio do sięgnięcia po tą książkę skłoniła mnie też bardzo klimatyczna okładka. Równie mroczna i tajemnicza. Także opis wydał mi się niezwykle intrygujący:
Jak widać znowu główna bohaterka jest dziennikarką, która wraca do miejsca, którego nie odwiedzała przez długie lata. Tutaj również będzie prowadzić prywatne śledztwo. Jednak niech was to nie zmyli, bo ta książka żadnym kryminałem nie jest. Tutaj nie chodzi o zagadkę, która tak naprawdę jest tylko pretekstem do ukazania zła i tego jak ekstremalne przeżycia wpływają na naszą psychikę. To książka mroczna, przepełniona cierpieniem, pokazująca ciemną stronę natury człowieka. Ale żeby nie było zdarzają się też chwilami momenty które nas wzruszają i rozbawiają.
Co się tyczy głównej bohaterki, to no cóż jakoś specjalną sympatią do niej nie zapałałam, ale też mnie nie denerwowała. Była mi raczej obojętna. Tak samo zresztą jak reszta bohaterów. Brakowało mi bardzo jakiejś ciekawej i charyzmatycznej postaci. Jest co prawda Celestyna, ale niestety za rzadko pojawia się na kartach powieści. I moim zdaniem ta nijakość jest dużym minusem tego utworu.
Cała fabuła w sumie całkiem niezła, ale mnie jednak chwilami przytłaczał ten nadmiar przemocy jaką ta książka epatuje. Innym moim zarzutem będzie też język. Nie do końca podobają mi się takie eksperymenty jakie zastosowała tu autorka. Na początku Bator umieściła cytat Carlosa Ruiza Zafona i mi czytając książkę wydawało się, że próbuje ona trochę naśladować jego utwory.
Tak naprawdę sama nie wiem jak ocenić tą książkę. Na początku bardzo mi się podobała, jednak potem mój entuzjazm nieco opadł i dalsze czytanie zaczęło mnie trochę nużyć. Nie wiem czy ją polecić, czy nie. Jak chcecie to po nią sięgnijcie i przekonajcie się na własnej skórze.
Opowiem wam o książce Joanny Bator "Ciemno, prawie noc". Jak widać znowu sięgnęłam po współczesną polską powieść. I znowu też jest ona napisana przez kobietę. Zauważyłam bowiem, że wśród przeczytanych przeze mnie utworów dominują te autorstwa panów. Więc postanowiłam sobie poczytać trochę prozy polskich pisarek. Podobnie jak poprzednio do sięgnięcia po tą książkę skłoniła...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-10-25
Po tragicznej śmierci męża Hanna Cudny rzuca wszystko i wraz z dwójką dzieci ucieka na wieś. Ma tu uczyć angielskiego, uprawiać ogród i być szczęśliwa. Wiejska sielanka to jednak tylko pozory: w okolicznych lasach odnalezione zostają zwłoki młodej kobiety, a na wsi zaczynają dziać się dziwne rzeczy. Odkrywając kolejne elementy tej przerażającej układanki, Hanna trafia na pokłady zła w ludziach, którym ufała.
Mimo opisu z tyłu książki ja jestem bardziej skłonna nazwać tę pozycję powieścią obyczajową, może nawet trochę psychologiczną, a nie takim do końca kryminałem. Nie brakuje tu jednak ciekawego wątku detektywistycznego, więc jeżeli lubicie zagadki, to śmiało możecie sięgnąć po "Kobietę bez twarzy".
Autorka przenosi nas na kompletną prowincję, można by powiedzieć akcja rozgrywa się na całkowitym zadupiu. Świątkowice to niewielka wieś znajdująca się gdzieś w województwie podlaskim. Ta sielska miejscowość, która wydaje się być cicha i spokojna, tak naprawdę skrywa wiele ponurych sekretów. Główna bohaterka, która szukać tam będzie bezpiecznego azylu po traumatycznych przeżyciach szybko pożałuje swojej decyzji.
"Kobieta bez twarzy" to naprawdę wciągająca powieść. Czyta się ją bardzo szybko, mnie wciągnęła od samego początku. Niepokojący klimat, który autorka umiejętnie kreuje od początku powieści nie pozwala oderwać się od czytania. Mimo, że nie jest to horror czy chociażby thriller, to nie brakuje momentów przy czytaniu których na ciele może pojawić się gęsia skórka. Bohaterowie co prawda nie są za bardzo oryginalni, ale mimo wszystko nie drażnią, aż tak by zniechęcić podczas czytania. Zagadka kryminalna z początku trudna do rozwikłania, pod koniec staje się niemalże banalnie prosta. Niestety ogólnie końcówka dość mocno mnie rozczarowała. Na początku też pojawiło się kilka dość mało prawdopodobnych wydarzeń, których nie będę tu przytaczać, bo nie chcę za bardzo zdradzać szczegółów fabuły, jednak ich nagromadzenie w końcowej części było jak dla mnie zbyt duże. Mimo to mam dość pozytywne wrażenia po dziele Anny Fryczkowskiej i z chęcią sięgnę też po inne książki jej autorstwa. Wam również polecam.
Po tragicznej śmierci męża Hanna Cudny rzuca wszystko i wraz z dwójką dzieci ucieka na wieś. Ma tu uczyć angielskiego, uprawiać ogród i być szczęśliwa. Wiejska sielanka to jednak tylko pozory: w okolicznych lasach odnalezione zostają zwłoki młodej kobiety, a na wsi zaczynają dziać się dziwne rzeczy. Odkrywając kolejne elementy tej przerażającej układanki, Hanna trafia na...
więcej mniej Pokaż mimo to
"Amatorka" Jana Mostowika to powieść sensacyjna zaliczana do politican fiction. Akcja utworu rozgrywa się na początku XXI wieku. W podkrakowskiej rezydencji jednego z bossów mafijnych rodzi się pomysł kupienia partii politycznej. Maria- młoda i zdolna lekarka rozpoczyna pracę w ekskluzywnej, krakowskiej klinice. Przez przypadek dowiaduje się o mrocznych sekretach, które skrywa jej szef. Jedno zdjęcie i jedna podsłuchana rozmowa zmieniają jej życie w piekło. Staje się celem policji, mafii i służb specjalnych. Czy młodej kobiecie uda się ocalić życie i małżeństwo? Czy Marek znajdzie w sobie odwagę, by stanąć po stronie żony?
Uff. Przeczytałam jakieś 200 stron, a może lepiej napisać "wymęczyłam". Bo książka Mostowika jest tak męcząca, że mimo, iż z reguły staram się czytać książki do końca, nawet te, które niezbyt mi się podobają, to w tym przypadku byłam zmuszona zrobić wyjątek. Czekałam pół książki aż się coś wydarzy. A skoro nic się nie stało poddałam się. I niby ta książka ma się zaliczać do sensacji? Dobre żarty!
Sięgnęłam po tą powieść zachęcona rekomendacjami bibliotekarki. Trzeba przyznać, że prolog jest naprawdę intrygujący. Na pierwszych stronach mamy zapowiedź naprawdę niezłego kryminału. Tak naładowanych emocjonalnie pierwszych stron dawno nie czytałam. Ale na zapowiedziach niestety się kończy. A emocje jakich doznamy czytając prolog będą musiały wystarczyć nam na cały ciąg dalszy. Bo dalej jest juz tylko gorzej. Akcja, mimo swego potencjału okazuje się nudna i przewidywalna. Postaci są opisane w tak idealistyczny sposób, że aż wydają się być nienaturalne. Bo oto nasza główna bohaterka - inteligentna, młoda, piękna. Prawdziwa kobieta sukcesu, która zaczyna pracować w klinice profesora, którego od zawsze podziwia. Jakby tego było mało ma wspaniałego męża - przystojnego, inteligentnego, kochającego i również odnoszącego sukcesy w swoim zawodzie. Troszeczkę za słodko, nie uważacie? Ale w końcu dochodzi do wydarzenia, które już na zawsze odmieni ich życie.
Bohaterowie są jak już wyżej napisałam bardzo sztuczni. Ale to nie jedyne minusy. Jak na powieść sensacyjną brakuje tu napięcia, wydarzeń następujących po sobie w błyskawicznym tępie i ciągłych zaskakujących zwrotów akcji. Zamiast tego mamy przewidywalne pomysły niezwykle kreatywnego Jamesa Bonda w spódnicy. Ale to wciąż nie wszystko. Przez całą książkę raziła mnie wszędobylska patetyczność. Bo tutaj patetyczne jest wszystko - dialogi, bohaterowie, sytuacje. Autorowi zdecydowanie brakuje lekkości w pisaniu i kreowaniu ciekawych bohaterów. Przewidywalna i nudna powieść polskiego autora mnie nie zachwyciła. Nie polecam.
szeptywsrodciszy.blogspot.com
"Amatorka" Jana Mostowika to powieść sensacyjna zaliczana do politican fiction. Akcja utworu rozgrywa się na początku XXI wieku. W podkrakowskiej rezydencji jednego z bossów mafijnych rodzi się pomysł kupienia partii politycznej. Maria- młoda i zdolna lekarka rozpoczyna pracę w ekskluzywnej, krakowskiej klinice. Przez przypadek dowiaduje się o mrocznych sekretach, które...
więcej mniej Pokaż mimo to
"Dziady" to trudna lektura. A w szczególności część III. Zbyt wiele możemy znaleźć tam nawiązań, odniesień i niedopowiedzeń, symboli i całej gamy różnorodnych postaci. Fakt, że jest to lektura i to jedna z tych najważniejszych na pewno nie działa na jej korzyść. Nie dziwi mnie więc niechęć wielu uczniów, wszak jestem jedną z nich, którzy nie darzą tego dzieła ciepłymi uczuciami. Niemniej jednak uważam, że warto dać szansę twórczości polskiego pisarza i zapoznać się z jednym z jego najważniejszych dzieł.
Całość składa się z czterech części. Jednak tak naprawdę zawsze koncentruje się na tylko na trzech, gdyż pierwsza nie została przez Mickiewicza dokończona. Pierwszy raz kontakt z tym dramatem miałam będąc w drugiej klasie gimnazjum. Omawialiśmy wtedy część drugą. Pamiętam, że niezwykle mi się spodobała. Uwielbiam ten gotycki i mroczny klimat. Sam obrzęd został przedstawiony bardzo ciekawie. Akcja rozgrywająca się w cmentarnej kaplicy w Dzień Zaduszny i wywoływanie duchów to tematyka jak najbardziej dla mnie.
Będąc już w drugiej klasie liceum (czyli we wrześniu tego roku) miałam okazję zapoznać się z częścią czwartą. Dramat, tym razem traktujący o nieszczęśliwej miłości również od razu zyskał moją sympatię. Czytałam go wieczorem, gdy za oknem było już ciemno, co na pewno ułatwiło mi jego odbiór. I chociaż nie jestem wielką fanką takich historii ta mnie zachwyciła. Myślę, że to przede wszystkim przez tą atmosferę grozy.
Na końcu przyszedł czas na część trzecią, o całkowicie innej tematyce - narodowowyzwoleńczy. Główny bohater - Gustaw z kochanka romantycznego staje się kochankiem ojczyzny - Konradem. Jest to niewątpliwie najtrudniejsza, najbardziej skomplikowana i dająca największe pole do interpretacji. Przyznam się, że za pierwszym razem nie wiedziałam o co w niej chodzi. Niezwiązane ze sobą sceny stanowiły dla mnie zagadkę, pozbawioną logiki i niezrozumiałą. Dopiero po szczegółowym omówieniu podczas lekcji całość nabrała większego sensu, ale i tak sądzę, że do tej części muszę jeszcze dorosnąć.
Podsumowując "Dziady" to zdecydowanie jedna z moich ulubionych lektur szkolnych. Dzieło niezwykłe, pozwalające na coraz to nowe odczytywanie. Napisane pięknym językiem i posiadające niezwykły klimat.
"Dziady" to trudna lektura. A w szczególności część III. Zbyt wiele możemy znaleźć tam nawiązań, odniesień i niedopowiedzeń, symboli i całej gamy różnorodnych postaci. Fakt, że jest to lektura i to jedna z tych najważniejszych na pewno nie działa na jej korzyść. Nie dziwi mnie więc niechęć wielu uczniów, wszak jestem jedną z nich, którzy nie darzą tego dzieła ciepłymi...
więcej Pokaż mimo to