-
ArtykułyHobbit Bilbo, kot Garfield i inni leniwi bohaterowie – czyli czas na relaksMarcin Waincetel15
-
ArtykułyCzytasz książki? To na pewno…, czyli najgorsze stereotypy o czytelnikach i czytaniuEwa Cieślik253
-
ArtykułyPodróże, sekrety i refleksje – książki idealne na relaks, czyli majówka z literaturąMarcin Waincetel11
-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński42
Biblioteczka
"Moje życie jest moje" to nie tylko podróż przez historie kilku osób; to nie tylko historia o tym, że różni ludzie znajdują się w różnych łóżkach w różnych konfiguracjach. To również podróż przez miejsca, które nocą budzą się do życia i których nie dostrzegamy biegnąc przez miasto z popołudniową kawą.
Tytuł reportażu doskonale przedstawia postawę, jaką autor przyjmuje wobec swoich bohaterów. Poznaje, rozmawia, przygląda się i oddaje to wszystko w ręce czytelnika bez wytykania palcem i zbędnych ocen, bez zdziwienia i bez zachwytu. Bo ich życie jest ich.
"Moje życie jest moje" to nie tylko podróż przez historie kilku osób; to nie tylko historia o tym, że różni ludzie znajdują się w różnych łóżkach w różnych konfiguracjach. To również podróż przez miejsca, które nocą budzą się do życia i których nie dostrzegamy biegnąc przez miasto z popołudniową kawą.
Tytuł reportażu doskonale przedstawia postawę, jaką autor przyjmuje...
Nie będzie już takich reportaży, dlatego tak bardzo cieszę się, że Dowody na Istnienie dały książce Wiesława Łuki szansę na nowe życie. Dziś mało kto ma czas i pieniądze na to, żeby pozwolić reporterowi badać jedną sprawę tak długo i tak wnikliwie. Autor oddaje głos swoim bohaterom nie tylko na przestrzeni kilkunastu miesięcy sprawy sądowej, nie tylko po wykonaniu wyroku, ale nawet trzydzieści pięć lat później. "Nie oświadczam się" zbudowane jest z relacji mieszkańców Zrębin, raz zrozumiałych, niekiedy kompletnie chaotycznych, z których rozmowa po rozmowie Łuka próbuje wyszarpywać prawdę. Warto.
Nie będzie już takich reportaży, dlatego tak bardzo cieszę się, że Dowody na Istnienie dały książce Wiesława Łuki szansę na nowe życie. Dziś mało kto ma czas i pieniądze na to, żeby pozwolić reporterowi badać jedną sprawę tak długo i tak wnikliwie. Autor oddaje głos swoim bohaterom nie tylko na przestrzeni kilkunastu miesięcy sprawy sądowej, nie tylko po wykonaniu wyroku,...
więcej mniej Pokaż mimo to2020-06-11
O życiu za kratami językiem skazanych. O życiorysach, które zatrzymały się na dłuższy czas w jednym miejscu. O tym co jest, a nie o tym co było. Bez drążenia w przeszłości i w powodach, które sprawiły, że bohaterowie reportażu znaleźli się w więzieniu, a co za tym idzie - bez prób usprawiedliwiania popełnionych czynów.
Niby niczego nowego się nie dowiedziałam, a jednak historie kolejnych osadzonych czytało mi się bardzo dobrze. Niestety reportaż, podobnie jak polskie więzienia, jest zdominowany przez mężczyzn. Zabrakło mi w nim głosu kobiet.
O życiu za kratami językiem skazanych. O życiorysach, które zatrzymały się na dłuższy czas w jednym miejscu. O tym co jest, a nie o tym co było. Bez drążenia w przeszłości i w powodach, które sprawiły, że bohaterowie reportażu znaleźli się w więzieniu, a co za tym idzie - bez prób usprawiedliwiania popełnionych czynów.
Niby niczego nowego się nie dowiedziałam, a jednak...
2020-04
2020-01-14
Kukuczka wielkim wspinaczem był. Nie mam co do tego najmniejszych wątpliwości. I choć nie wiem, czy po przeczytaniu tej książki jestem w stanie czuć sympatię do jej bohatera, to jestem pewna, że jest to jedna z najlepiej napisanych biografii, jakie miałam okazję przeczytać. Nie ma tu zbędnych rozdziałów. Ba, nie ma zbędnego akapitu. Ta opowieść płynie i nie pozostawia miejsca na znużenie. Wykorzystane fotografie nie tylko uatrakcyjniają całość pod względem wizualnym, ale przede wszystkim stanowią nieocenioną pomoc w procesie śledzenia opisywanych zdarzeń. Biograficzny majstersztyk.
Kukuczka wielkim wspinaczem był. Nie mam co do tego najmniejszych wątpliwości. I choć nie wiem, czy po przeczytaniu tej książki jestem w stanie czuć sympatię do jej bohatera, to jestem pewna, że jest to jedna z najlepiej napisanych biografii, jakie miałam okazję przeczytać. Nie ma tu zbędnych rozdziałów. Ba, nie ma zbędnego akapitu. Ta opowieść płynie i nie pozostawia...
więcej mniej Pokaż mimo to2019-11-28
Reportaże od lat stanowią lwią część czytanych przeze mnie książek. Zazwyczaj sięgam po aktualne pozycje, których data wydania nie wykracza poza ostatnią dekadę. Reportaże Barbary Seidler udowodniły mi, że nawet z tekstów zredagowanych w czasach PRL-u wciąż mogę nauczyć się czegoś o życiu. Bo choć świat zmienia się w zawrotnym tempie, to ludzka mentalność już niekoniecznie.
Barbara Seidler redaguje swoje teksty w sposób, przed którym chylę czoła. Skrupulatnie dzieli się z czytelnikiem najważniejszymi faktami z rozpraw sądowych, ale skutecznie hamuje się przed wystawianiem subiektywnych opinii. Niczym najlepszy rzemieślnik spędza długie godziny na salach sądowych, ale równie chętnie wychodzi z nich i dalej podąża tropem swoich bohaterów.
A ja nie mogę przestać myśleć o niektórych historiach. I mając przewagę tych kilkudziesięciu lat, szukam i próbuję dowiedzieć się, co było dalej.
Reportaże od lat stanowią lwią część czytanych przeze mnie książek. Zazwyczaj sięgam po aktualne pozycje, których data wydania nie wykracza poza ostatnią dekadę. Reportaże Barbary Seidler udowodniły mi, że nawet z tekstów zredagowanych w czasach PRL-u wciąż mogę nauczyć się czegoś o życiu. Bo choć świat zmienia się w zawrotnym tempie, to ludzka mentalność już niekoniecznie....
więcej mniej Pokaż mimo to2019-11-20
"Rozmowa z gorą" to moje pierwsze spotkanie z twórczością Rafała Froni. Czytam naprawdę dużo o górach, dlatego kiedy dostałam tę książkę na urodziny, uznałam, że to strzał w dziesiątkę. Po pierwszych stronach "Rozmowy..." zastanawiałam się, jakim cudem mogłam nie zwrócić uwagi na poprzedzającą ją "Anatomię Góry". Po kolejnych kilkudziesięciu zachwyciłam się poetyckim językiem autora i już prawie uznałam go za geniusza literatury górskiej. No własnie, prawie. Bo przez cały czas miałam wrażenie, że autor buduje przed czytelnikiem niezwykłą historię, że pełne przemyśleń opowieści z trekkingu niebawem ustąpią miejsca opowieściom z drogi na szczyt oraz próbie sportretowania relacji, jakie można zaobserwować między uczestnikami wyprawy. Niestety, przestrzeliłam. Liczyłam na relację ze zdobywania Manaslu, a otrzymałam kilkadziesiąt stron przemyśleń, z jakimi mierzył się autor w bazie pod szczytem. I choć kilka z nich wzięłam do siebie, uznałam za cenne, to nie mogę oprzeć się wrażeniu, że umowa na tę książkę zakładała, że wejście się uda, że zawartość tej książki miała wyglądać inaczej.
"Rozmowa z gorą" to moje pierwsze spotkanie z twórczością Rafała Froni. Czytam naprawdę dużo o górach, dlatego kiedy dostałam tę książkę na urodziny, uznałam, że to strzał w dziesiątkę. Po pierwszych stronach "Rozmowy..." zastanawiałam się, jakim cudem mogłam nie zwrócić uwagi na poprzedzającą ją "Anatomię Góry". Po kolejnych kilkudziesięciu zachwyciłam się poetyckim...
więcej mniej Pokaż mimo to2019-11-18
Mam takie momenty w swoim czytelniczym życiu, że kompulsywnie wręcz czytam książki o górach. Historia tragedii, która miała miejsce na K2 w 2008 roku, nie była zatem obcą dla mnie materią. Po lekturze reportażu Patera Zuckermana i Amandy Padoan jej obraz stał się jednak lepiej zarysowany, wyraźniej umocowany w czasie i przestrzeni. Stał się również dużo bardziej kompletny, ponieważ został uzupełniony historiami tych, których głos zazwyczaj był pomijany.
Bo prawdziwymi bohaterami tej książki nie są legendy himalaizmu, ale ci, którzy od zawsze stali w ich cieniu - Szerpowie. Autorzy dają czytelnikom możliwość poznania ich kultury oraz ograniczeń, jakie od lat spotykają oni na swojej drodze. Na przykładzie historii kilku z nich uświadamiają nam, że ci niezwykli ludzie, którzy stanowią nieodzowne zaplecze największych wypraw, też mają swoje cele, marzenia i szczyty do zdobycia. Też mają rodziny, które czekają na ich powrót do domu.
Dobrze, że wreszcie znalazł się ktoś, kto oddał Szerpom głos. Niech brzmi jak najdłużej, jak najgłośniej.
Mam takie momenty w swoim czytelniczym życiu, że kompulsywnie wręcz czytam książki o górach. Historia tragedii, która miała miejsce na K2 w 2008 roku, nie była zatem obcą dla mnie materią. Po lekturze reportażu Patera Zuckermana i Amandy Padoan jej obraz stał się jednak lepiej zarysowany, wyraźniej umocowany w czasie i przestrzeni. Stał się również dużo bardziej kompletny,...
więcej mniej Pokaż mimo to2019-11-18
Ten zbiór przeleżał na mojej półce wiele tygodni. Być może podświadomie odkładałam go do listopada, kiedy moje własne "NIE MA" mają w zwyczaju dawać o sobie znać. I jasne, można powiedzieć, że forma nie zawsze równa, a historie wraz z nią. Ale ja dziś nie o tym. Bo Mariusz Szczygieł swoją książką nauczył mnie patrzeć przez pryzmat tego "NIE MA". I teraz, przynajmniej jeszcze przez chwilę, pamiętam, żeby doceniać to, co jest.
Ten zbiór przeleżał na mojej półce wiele tygodni. Być może podświadomie odkładałam go do listopada, kiedy moje własne "NIE MA" mają w zwyczaju dawać o sobie znać. I jasne, można powiedzieć, że forma nie zawsze równa, a historie wraz z nią. Ale ja dziś nie o tym. Bo Mariusz Szczygieł swoją książką nauczył mnie patrzeć przez pryzmat tego "NIE MA". I teraz, przynajmniej...
więcej mniej Pokaż mimo to2019-09-23
"Ani minuty dłużej nie chcę żyć pod okupacją chińską, a co dopiero przez cały dzień" - to treść listu, który Labsang Linpa miał przy sobie, gdy znaleziono jego ciało po samobójczej śmierci w klasztorze Kirti.
To nie jest coś odkrywczego, większość z nas wie o tym od lat. Niemniej, ta książka uświadamia to jeszcze dobitniej, ze wzmożoną siłą. Chiński pomysł na Tybet jest niedopuszczalny.
W reportażu Jonathana Greena przeplatają się różne światy. Mamy tu Tybetańczyków, których pragnienie wolności kieruje na śmiercionośne górskie trasy. Mamy bezwzględny ustrój ChRL i oddziały wojska, które bez wahania otwierają ogień w stronę uchodźców. Mamy też himalaistów, którzy stają się świadkami wielkiego dramatu i którzy może zdecydowaliby się coś zrobić, gdyby ryzyko nie było tak duże, gdyby bohaterem dało się zostać bez konsekwencji. Na szczęście zdarzają się wyjątki, o których przeczytacie w tej książce i bez których tej książki by nie było.
"Ani minuty dłużej nie chcę żyć pod okupacją chińską, a co dopiero przez cały dzień" - to treść listu, który Labsang Linpa miał przy sobie, gdy znaleziono jego ciało po samobójczej śmierci w klasztorze Kirti.
To nie jest coś odkrywczego, większość z nas wie o tym od lat. Niemniej, ta książka uświadamia to jeszcze dobitniej, ze wzmożoną siłą. Chiński pomysł na Tybet jest...
2019-07-17
Są reportaże i Reportaże. Teksty, które delikatnie zanurzają mnie w temat i wraz z ostatnią stroną pozostawiają bez większej refleksji, a także teksty, które porywają mnie niczym rwący nurt i po wyrzuceniu na brzeg zupełnie zmieniają mój sposób postrzegania rzeczywistości. "27 śmierci Toby'ego Obeda" już od pierwszych stron strąciło mnie z bezpiecznej pozycji, roztrzaskało o raniące krawędzie historii "ocaleńców", podtopiło moje dotychczasowe wyobrażenie o Kanadzie i wyrzuciło na brzeg z zupełnie nową perspektywą. Ta Kanada - ten piękny i dobry kraj, ta mozaika kulturowa bez skaz - okazała się być pokryta jątrzącymi się ranami, które jeszcze przez wiele lat nie będą w stanie się zabliźnić. Joanna Gierak-Onoszko wraz z końcem książki zostawia mnie z dziesiątkami pytań, na które dalej chcę szukać odpowiedzi.
To jest reportaż przez duże "R".
Są reportaże i Reportaże. Teksty, które delikatnie zanurzają mnie w temat i wraz z ostatnią stroną pozostawiają bez większej refleksji, a także teksty, które porywają mnie niczym rwący nurt i po wyrzuceniu na brzeg zupełnie zmieniają mój sposób postrzegania rzeczywistości. "27 śmierci Toby'ego Obeda" już od pierwszych stron strąciło mnie z bezpiecznej pozycji, roztrzaskało...
więcej mniej Pokaż mimo to2019-06-24
2019-05-16
W resztkach mojej dziecięcej wyobraźni, ta książka przypomina łaskotki na otwartym sercu. Czuję, że w jakiś sposób mnie boli, niekiedy nawet bardzo. I może nawet zagryzłabym zęby i uroniła łzę, gdyby nie to, że przez większość czasu nie mogę przestać się śmiać.
Coś pięknego. Czytajcie.
W resztkach mojej dziecięcej wyobraźni, ta książka przypomina łaskotki na otwartym sercu. Czuję, że w jakiś sposób mnie boli, niekiedy nawet bardzo. I może nawet zagryzłabym zęby i uroniła łzę, gdyby nie to, że przez większość czasu nie mogę przestać się śmiać.
Coś pięknego. Czytajcie.
2019-05-11
Ta książka nie ma rozdziałów. Ma migawki, wycinki, flesze, miniatury, ale nie rozdziały. Być może dlatego, że osobie rozchwianej emocjonalnie trudno ubrać poszczególne zdania w spójną całość, a być może dlatego, że połykane każdego dnia tabletki na wszystko ćwiartują dobę na małe kawałeczki.
Większość migawek przemyka przed oczami zupełnie zwyczajnie. Jednak wśród nich są też takie, które prowokują pauzę, wyostrzają spojrzenie, skłaniają do refleksji. Bo to książka o zwykłym życiu ludzi, których los doświadczył w niezwykły sposób. O zwykłym życiu, które czasem nuży, a czasem zaskakuje. Niekoniecznie pozytywnie.
Ta książka nie ma rozdziałów. Ma migawki, wycinki, flesze, miniatury, ale nie rozdziały. Być może dlatego, że osobie rozchwianej emocjonalnie trudno ubrać poszczególne zdania w spójną całość, a być może dlatego, że połykane każdego dnia tabletki na wszystko ćwiartują dobę na małe kawałeczki.
Większość migawek przemyka przed oczami zupełnie zwyczajnie. Jednak wśród nich są...
2019-05-08
Reportaż Doroty Brauntsch to piękny dowód na to, że nawet najbardziej skamieniały temat można ożywić. Że to, co niemożliwe do ocalenia na powierzchni, można ocalić gdzieś głęboko w pamięci.
Autorka oddała pszczyńskim domom kawał swojego serca, a jednocześnie nie straciła dla nich głowy. Sprawiła, że zrobiłam coś, o co nigdy bym się nie podejrzewała. Przeczytałam jednym tchem książkę, książkę o cegle.
Reportaż Doroty Brauntsch to piękny dowód na to, że nawet najbardziej skamieniały temat można ożywić. Że to, co niemożliwe do ocalenia na powierzchni, można ocalić gdzieś głęboko w pamięci.
Autorka oddała pszczyńskim domom kawał swojego serca, a jednocześnie nie straciła dla nich głowy. Sprawiła, że zrobiłam coś, o co nigdy bym się nie podejrzewała. Przeczytałam jednym...
2019-04-12
Żyjemy w czasach, w których ludzka krzywda ulega dewaluacji. Gubi się wśród przekazów medialnych, przestaje zwracać na siebie uwagę, nie przeszkadza w jedzeniu śniadania. Żyjemy w czasach, w których widok płonącej katedry wywołuje więcej łez niż świadomość, że każdego dnia ponad tysiąc dzieci umiera z powodu picia wody z kałuży.
I dlatego potrzebujemy Tochmana. Żeby nas zabolało, żeby było niewygodnie, żeby było nam głupio, a przede wszystkim żebyśmy docenili fakt, że żyjemy tu, gdzie żyjemy.
Po Bośni i Rwandzie Tochman zamyka swój tryptyk o ludobójstwie reportażem o Kambodży. O Khmerach, którzy mordowali innych Khmerów. O niemożności zmierzenia się z własnym cierpieniem. O traumie zamiecionej pod dywan. O syndromie złamanej odwagi.
Opowiada o ludziach, którzy bezpieczniej czują się, kiedy milczą i o ludziach, dla których zagrożeniem jest dotyk drugiej osoby. Pokazuje mieszkańców Kambodży, którzy dotykają się wzajemnie tylko przy stosowaniu przemocy, bo wciąż pamiętają, że okazywanie uczuć niesie ze sobą widmo śmierci.
I jeszcze o tych, których nie widać. O ludziach latami uwięzionych na łańcuchach. Nawet nie z okrucieństwa. Raczej z bezradności, jaką obciążony jest prosty lud, pozostawiony sam sobie w zmaganiach z chorobą psychiczną bliskiej osoby.
No i wreszcie, przedstawia czytelnikom doktor Ang Sody i zasiewa iskierkę nadziei. Bo okazuje się, że są łańcuchy, które można zerwać.
Wspierajcie Klub Heban.
Żyjemy w czasach, w których ludzka krzywda ulega dewaluacji. Gubi się wśród przekazów medialnych, przestaje zwracać na siebie uwagę, nie przeszkadza w jedzeniu śniadania. Żyjemy w czasach, w których widok płonącej katedry wywołuje więcej łez niż świadomość, że każdego dnia ponad tysiąc dzieci umiera z powodu picia wody z kałuży.
I dlatego potrzebujemy Tochmana. Żeby nas...
2019-03-22
Przeczytałam kilka pierwszych stron i pomyślałam, że to chyba najzwyklejsza autobiografia. W dodatku z czasów, o których napisano już niemal wszystko. Przeczytałam kilka kolejnych stron i w płynnej relacji z czasów dzieciństwa pojawił się niespodziewany zgrzyt, kamyk w bucie, pytanie bez adresata. Dlaczego autor tak bardzo dystansuje się od swojej przeszłości? Dlaczego pisze o swoim dzieciństwie w sposób, który sugeruje, że odciął się od samego siebie z tamtych lat?
Kolejne rozdziały prowokują mnie do kolejnych interpretacji. Zaczynam dostrzegać, że listy odkryte po latach stają się dla autora swoistą układanką. Jasnym staje się dla mnie, że Bielawski musiał doczekać późnej dorosłości, by odkryć swoją tożsamość i odtworzyć losy swojej rodziny.
Układanka nie należy do prostych. Poszczególne elementy nie uzupełniają się wzajemnie poprzez zazębienie miękkich zagłębień i wypustek. Wręcz przeciwnie - zdają się być tak różne, że nie sposób je do siebie dopasować. I tak zostaje do samego końca. Wszystkie elementy zostają odkryte, a ja wciąż czuję, że losy rodziców autora były tak odmienne, tak różne, że praktycznie nie miały prawa się połączyć. A jednak się połączyły.
Niewiele jest książek tak pojemnych jak "Dom z dwiema wieżami". Niewielu autorów pisze tak powściągliwie i pięknie jednocześnie. Niewielu potrafi prowadzić narrację, która zachowuje idealną równowagę pomiędzy powagą i dramatem a autoironią i humorem.
Brawo, panie Bielawski.
Przeczytałam kilka pierwszych stron i pomyślałam, że to chyba najzwyklejsza autobiografia. W dodatku z czasów, o których napisano już niemal wszystko. Przeczytałam kilka kolejnych stron i w płynnej relacji z czasów dzieciństwa pojawił się niespodziewany zgrzyt, kamyk w bucie, pytanie bez adresata. Dlaczego autor tak bardzo dystansuje się od swojej przeszłości? Dlaczego...
więcej mniej Pokaż mimo to
"Starałem się być dobry. Ale byłem zjebany."
To zdanie, o którego trafności możemy przekonywać się co i rusz na kolejnych stronach książki. Autor oddaje w ręce czytelnika bohatera bardzo prawdziwego i jeszcze bardziej pogubionego. Nie ma tu miejsca na genezę. Nie ma dywagacji na temat tego, dlaczego jest jak jest. Jest za to dużo frustracji, brudu i wulgaryzmów, które ani przez chwilę nie dają czytelnikowi taryfy ulgowej. Tę książkę albo zamyka się po kilkunastu stronach, albo płynie się w jej bagnie do samego końca. Bo choć "Świeży" nie jest w żaden sposób miły dla czytelnika, to jego bohater sam dla siebie jest głównie okrutny. I niby czujemy, że znalazł się w tym swoim życiu na własne życzenie, a mimo to trochę mu współczujemy. Bo stara się być dobry, ale jest zjebany.
"Starałem się być dobry. Ale byłem zjebany."
więcej Pokaż mimo toTo zdanie, o którego trafności możemy przekonywać się co i rusz na kolejnych stronach książki. Autor oddaje w ręce czytelnika bohatera bardzo prawdziwego i jeszcze bardziej pogubionego. Nie ma tu miejsca na genezę. Nie ma dywagacji na temat tego, dlaczego jest jak jest. Jest za to dużo frustracji, brudu i wulgaryzmów, które ani...