-
Artykuły„Małe jest piękne! Siedem prac detektywa Ząbka”, czyli rozrywka dla młodszych (i starszych!)Ewa Cieślik1
-
ArtykułyKolejny nokaut w wykonaniu królowej romansu, Emily Henry!LubimyCzytać2
-
Artykuły60 lat Muminków w Polsce! Nowe wydanie „W dolinie Muminków” z okazji jubileuszuLubimyCzytać2
-
Artykuły10 milionów sprzedanych egzemplarzy Remigiusza Mroza. Rozmawiamy z najpoczytniejszym polskim autoremKonrad Wrzesiński14
Biblioteczka
2015-11-20
2015-09-04
2015-06-26
2015-06-23
2015-05-18
2015-03-15
Ciężko moi drodzy, ciężko mi po tej lekturze. „Życie wypuszczone z rąk” to książka, o której mogę pisać dopiero jakiś miesiąc po jej przeczytaniu. To prawdziwa historia niemieckiego piłkarza (bramkarza), Roberta Enke, który cierpiał na nawracającą depresję. Trudne było jego życie, zastanawiam się też, co przeżywał jego ojciec – psychiatra – widząc, że nie potrafi pomóc własnemu synowi. Trudno mi myśleć o rodzinie, którą pozostawił, postanawiając odebrać sobie życie. Pewnie nie jestem w stanie sobie wyobrazić, co czuje mężczyzna, ojciec, syn i mąż, który wie, że wychodzi z domu po raz ostatni.
Robert Enke przegrał walkę z depresją.
Książkę o swojej walce z depresją początkowo miał napisać sam Robert Enke. W ramach terapii pisał dziennik, którego fragmenty przeczytamy w tej książce, koniec końców napisanej przez niemieckiego dziennikarza sportowego Ronalda Renga. Żaden ze mnie kibic, dlatego gdyby to była biografia jakiegokolwiek innego piłkarza, nie sięgnęłabym po nią. Jednak „Życie wypuszczone z rąk” znacznie wykracza poza opisy sukcesów i porażek zawodowych Roberta Enke i cały piłkarski świat. I naprawdę nieistotne, że niektóre fragmenty w ogóle mnie nie interesowały, te wszystkie relacje z meczów, transfery i tak dalej (wybaczcie moją ignorancję). Nieistotne, że styl Ronalda Renga uważam za nieco pokraczny i kanciasty i być może powinien skupić się na pisaniu artykułów, a nie książek. Interesowało mnie zupełnie coś innego. Robert Enke. Wielki Nieobecny. Jego wyraz twarzy. Częsty, mylący uśmiech na zdjęciach. Jego niemoc i strach.
„Gdybyś przez pół godziny siedziała w mojej głowie, zrozumiałabyś, czemu ogarnia mnie obłęd” (s. 11) – powiedział pewnego razu do swojej żony.
Dla fanów piłki nożnej pozycja obowiązkowa. Polecam również tym, którzy w jakiś sposób zetknęli się z depresją. Może dzięki nagłaśnianiu takich spraw więcej osób wygra z tą chorobą.
Ciężko moi drodzy, ciężko mi po tej lekturze. „Życie wypuszczone z rąk” to książka, o której mogę pisać dopiero jakiś miesiąc po jej przeczytaniu. To prawdziwa historia niemieckiego piłkarza (bramkarza), Roberta Enke, który cierpiał na nawracającą depresję. Trudne było jego życie, zastanawiam się też, co przeżywał jego ojciec – psychiatra – widząc, że nie potrafi pomóc...
więcej mniej Pokaż mimo to2015-05-06
2015-04-28
Pięć lat temu przejeżdżałam przez Serbię (miejsce docelowe: Grecja). Zatrzymaliśmy się na cały dzień w miejscowości Valjevo. Mieszkała tam polska rodzina, która wyjechała do Serbii na misje szerzyć katolicyzm (większość mieszkańców Valjeva to prawosławni).
Serbia graniczy między innymi z Bośnią i Hercegowiną, jednak będąc stosunkowo blisko granicy serbsko-bośniackiej, wcale nie myślałam o tym, co wydarzyło się tam w latach 90. Myślałam tylko o tym, jak dobrze jest rozprostować nogi po 15-godzinnej jeździe autokarem, dobrze zjeść i zwiedzić nieznane miasto, a wieczorem usiąść z przyjaciółmi i grać na gitarach. Gdzieżbym myślała o wojnie w Bośni, no gdzież.
Co się odwlecze, to nie uciecze. „Odłamki” kazały mi się przeczytać. Mimo że tematyka wojenna nie jest moją ulubioną, to coś mi mówiło, że muszę sięgnąć po tę książkę. Przecież to było tak niedawno. Co innego czytać powieść, której akcja toczy się w czasach I lub II wojny światowej, a co innego o wojnie domowej, która trwała, kiedy byłam radosną pięciolatką. Myślę, że taką wojnę można „poczuć” jeszcze bardziej.
Ismet Prcić w swoim debiucie literackim pokazuje, jak bardzo może udręczyć człowieka wojna. Choć na dobrą sprawę nie powinien narzekać, bo koniec końców wyemigrował do Stanów Zjednoczonych, to jednak wnętrze ma poharatane. Co się naoglądał i co przeżył, to jego, jak mówią. Jak bardzo się natrudził, aby wyemigrować, ilu bliskich zostawił, jakie wątpliwości musiał zdusić w sobie, to jego.
Ta autobiograficzna powieść nie ma ustalonej chronologii. Czytamy fragmenty, swego rodzaju „odłamki” z dzienników Ismeta Prcicia z różnych lat: 1995, 1999, 2000. Przez to książka jest trudna w odbiorze, można się pogubić. Można się pogubić i przerazić, czytając jedno zdanie zajmujące ponad stronę, bo i tak obszerne potrafią być majaki połamanego wojną człowieka. Stylistycznie – autor skacze z poziomu bardzo potocznego, brutalnego i wulgarnego, na niemal poetycki. Dlatego są fragmenty, które czytało się szybko, ale i takie, które męczą i sprawiają, że nasuwa się myśl, czy to wciąż ta sama książka, ten sam bohater. Jeśli chodzi o bohaterów, zapamiętacie Mustafę (do końca nie odgadłam, czy to wytwór wyobraźni Prcicia, czy realna postać) oraz pewnego psa.
Jedna uwaga: Ismet Prcić nie opowiada o przebiegu wojny. „Odłamki” to raczej element jego terapii i być może pogodzenia się z tym, co było, ale na pewno nie poznamy dzięki tej lekturze większości aspektów wojny domowej w Bośni. Poznamy udręczonego nią młodego człowieka o duszy artysty, ale nie wojnę. Choć kilka brutalnych akcji rzeczywiście w niej jest.
„Odłamki” to bardzo sugestywny tytuł. Ismet Prcić jest pełen odłamków wojny. Ale nie tylko. Jest pełen odłamków złamanego serca, pełen odłamków depresji matki, pełen odłamków zdrady ojca. To mnie dotknęło bardzo mocno, chyba bardziej niż sam fakt, że Ismet Prcić musiał przeżywać ucieczkę przed wojną, widzieć krew, być niepewnym jutra uchodźcą (choć tak naprawdę nie wiadomo, ile jest fikcji w opisanej historii). Przejmujące jest to, że w każdym w nas tkwią odłamki. Odłamki osobistej historii, która rzutuje na nasz stan psychiczny w późniejszym życiu. Odłamki brudu, odłamki rozwodu, odłamki powieszenia się przyjaciela, odłamki nałogu alkoholowego, odłamki utraty zaufania, odłamki depresji. Albo depresja jako wynik zbioru odłamków. Tkwią w człowieku niczym drzazgi, nie dające się usunąć spod skóry, wciąż widoczne i drażniące. Niczym brud za paznokciem, paproch w oku. „Odłamki” przypominają, że nie da się zapomnieć niektórych rzeczy. Można wybaczyć, ale nie można zapomnieć. Nie można usunąć odłamków. Nie można zapomnieć „Odłamków”.
Trudna książka. Nie sięgnę po nią ponownie, i to nie dlatego, że oczekuję jedynie lekkich i przyjemnych lektur. Po prostu ten sposób opowiedzenia o wojnie nie podobał mi się. Podobał mi się wątek o kryzysie w rodzinie, o dorastaniu i pierwszych zauroczeniach. Ale równie dobrze można o tym pisać nie na tle państwa dotkniętego wojną. Może się podobać. Skądś te nagrody literackie się posypały. Ale ja już chyba wolę do Valjeva.
Pięć lat temu przejeżdżałam przez Serbię (miejsce docelowe: Grecja). Zatrzymaliśmy się na cały dzień w miejscowości Valjevo. Mieszkała tam polska rodzina, która wyjechała do Serbii na misje szerzyć katolicyzm (większość mieszkańców Valjeva to prawosławni).
Serbia graniczy między innymi z Bośnią i Hercegowiną, jednak będąc stosunkowo blisko granicy serbsko-bośniackiej,...
2015-04-17
2015-03-29
2015-03-16
Niejedna pisarka udowodniła, że można zadebiutować w wieku 40 +. Debiutancka powieść Doroty Gąsiorowskiej to kolejny przykład tego, że nigdy nie jest za późno, żeby spełniać marzenia. Z pewnością powieść „Obietnica Łucji” jest spełnionym marzeniem Doroty Gąsiorowskiej.
W „Obietnicy Łucji” mamy do czynienia z typową dość sytuacją, której każdy na jakimś etapie życia doświadczył w mniejszym bądź większym stopniu. Ucieczka. Chęć ucieczki bierze się z poczucia pustki, nietolerowania własnej, osobistej historii, niepogodzenia z własnym losem. Ze smutku, zranionego serca, zawiedzionych nadziei, niespełnionych marzeń, traumy z dzieciństwa, braku miłości i akceptacji. Jedni uciekną w alkohol, inni na kozetkę psychologa, a Łucja? Łucja wybiera to, na co decyduje się wiele kobiet w średnim wieku – rzuca dobrze płatny biznes, rozwodzi się z mężem i ucieka z miasta na wieś, gdzie będzie musiała zastąpić kozaczki na obcasach ciepłymi śniegowcami.
W Różanym Gaju, wsi położonej gdzieś na Podkarpaciu, Łucja – serdeczna, uprzejma, ale nieco wycofana i pogubiona - zaczyna pracę jako nauczycielka w miejscowej szkole. I zaczyna się opowieść, która w polskiej rzeczywistości raczej nie miałaby miejsca. Wszystko jest zbyt bajkowe, w tej opowieści nie ma problemów „natury technicznej”. Zostać prawnym opiekunem osieroconej dziewczynki, mimo że nie jest się z nią spokrewnionym? Nic prostszego. Dostać posadę nauczycielki mimo braku doświadczenia w zawodzie? Dlaczego nie. Zamieszkać ze swoją uczennicą? Proszę, choćby jutro. Zakochać się w mężczyźnie, choć nie było się z nim na ani jednej randce? Też można.
Niemniej jednak po niektóre książki sięga się właśnie po to, aby oderwać się na chwilę od szarej codzienności, prawda? Jeśli spojrzeć na „Obietnicę Łucji” z tej strony, to nie mam nic do zarzucenia. Mnie skutecznie oderwała od głowy nabitej w ostatnich dniach przeprowadzką. Historia Łucji, jej stopniowe odnajdywanie się w małej mieścinie, pobudzający wyobraźnię wątek zabytkowego pałacu Kreiwetsów, zacieśniająca się relacja między Łucją a jej uczennicą Anią… Czytałam z przyjemnością i skupieniem, mimo że łatwo było przewidzieć kolejne wydarzenia i zbiegi okoliczności. Tym bardziej, że tytuł każdego rozdziału jasno mówi, jak potoczą się dalsze losy bohaterów książki. Można mieć także zastrzeżenia odnośnie do kreowania niektórych bohaterów, w szczególności Ani, która prawie zupełnie została pozbawiona dziewczęcego wdzięku. Jest dziewczynką nad wyrost dojrzałą, tak dojrzałą, że czytając dialogi między Łucją a Anią miałam wrażenie, że przysłuchuję się rozmowie dwóch dorosłych kobiet, a nie kobiety i uczennicy podstawówki.
Wszystkie te mankamenty mogą irytować, ale warto odpuścić i uznać, że jest to ot taka powieść obyczajowa o poszukiwaniu miłości, dotrzymywaniu tajemnic i mijaniu się z prawdą, wewnętrznej przemianie. Wtedy lektura stanie się przyjemna. Trochę wyciskacz łez, trochę lukier i miód. Do przeczytania w trymiga. Dorota Gąsiorowska w moim odczuciu pisze nieco podobnie do Anny Ficner-Ogonowskiej, autorki „Alibi na szczęście”, „Kroku do szczęścia” i „Zgody na szczęście”. Ficner-Ogonowska ma wiele oddanych czytelniczek. Czy Gąsiorowska również odniesie sukces? To się okaże.
Niejedna pisarka udowodniła, że można zadebiutować w wieku 40 +. Debiutancka powieść Doroty Gąsiorowskiej to kolejny przykład tego, że nigdy nie jest za późno, żeby spełniać marzenia. Z pewnością powieść „Obietnica Łucji” jest spełnionym marzeniem Doroty Gąsiorowskiej.
W „Obietnicy Łucji” mamy do czynienia z typową dość sytuacją, której każdy na jakimś etapie życia...
2015-03-09
2015-02-15
2015-01-26
Przeczytałam wywiad-rzekę z Markiem Piekarczykiem, przeprowadzony przez Leszka Gnoińskiego. Jeśli mam w kilku słowach określić, jakiego pana Marka poznałam dzięki „Zwierzeniom kontestatora” i miałabym stworzyć hasło „Marek Piekarczyk” w słowniku who is who, to napisałabym coś w stylu:
Normalny, dobry, honorowy mężczyzna, który potrafi zagrać Jezusa, potrafi zaśpiewać tak, że z podziwu wzdychasz „O, Jezu”, i który jest prawdziwy tak, że Jezus może być o niego spokojny, bo zwycięstwo zaczyna się od prawdy.
Brakuje w dzisiejszym świecie artystów z prawdziwego zdarzenia, którzy pozostają dobrzy, honorowi, NORMALNI. A Marek Piekarczyk taki jest, w tej książce nie ma żadnej ściemy. To nie jest autobiografia, którą mógł pisać zastanawiając się milion razy nad każdym słowem i koloryzując przeżyte historie wedle potrzeb. To były rozmowy z cenionym dziennikarzem muzycznym (i podejrzewam, że serdecznym kumplem Piekarczyka), w których nie było miejsca na mijanie się z prawdą.
Przypuszczałam, że to będzie interesująca rozmowa. Pytający Gnoiński (o rocku wiedzący bardzo wiele) i odpowiadający Piekarczyk (rockman) – wspaniały duet na rozmowę. Nazwisko Leszka Gnoińskiego nie jest mi obce; „Encyklopedia Polskiego Rocka”, której jest współautorem, stoi w moim pokoju na półce, a film „Beats of Freedom – zew wolności” (współreżyser) – zachęcam do obejrzenia.
Panowie rozmawiają. Piekarczyk o(d)powiada o swoim dzieciństwie, rodzicach, dorastaniu, nauce, o tym, ilu prac w życiu się imał, ile koncertów zagrał, o depresji, o „Jesus Christ Superstar”, o swoich dzieciach, wegetarianizmie, Nowym Jorku, o pisaniu tekstów, o kolegach z TSA i o innych kolegach, o honorze, Jezusie Chrystusie i Biblii Gutenberga. O „The Voice of Poland” i kulisach programu również trochę się znajdzie.
Bardzo polecam „Zwierzenia kontestatora” wszystkim fanom TSA i po prostu tym, którzy są ciekawi Marka Piekarczyka. Jestem pewna, że takich osób nie brakuje, bo przecież jeśli ktoś pojawia się w tv jako juror talent show, to od razu ludzie są nim bardziej zainteresowani. W tym przypadku – bardzo dobrze! Interesujcie się i sprawdzajcie dorobek artystyczny Piekarczyka!
Przeczytałam wywiad-rzekę z Markiem Piekarczykiem, przeprowadzony przez Leszka Gnoińskiego. Jeśli mam w kilku słowach określić, jakiego pana Marka poznałam dzięki „Zwierzeniom kontestatora” i miałabym stworzyć hasło „Marek Piekarczyk” w słowniku who is who, to napisałabym coś w stylu:
Normalny, dobry, honorowy mężczyzna, który potrafi zagrać Jezusa, potrafi zaśpiewać tak,...
2015-01-08
„Na pewno coś wymyślimy” – to motto życiowe Jess. Jest jedną z kobiet, które nie pozwalają sobie na chwile słabości. Taka postawa jest konieczna, kiedy samotnie wychowuje się dzieci, często nie mając czego włożyć do garnka oraz martwiąc się o byłego męża, który wpadł w depresję. Chętnie pożyczyłabym Jess koszulkę z napisem „Keep calm and carry on”.
Jess jest bohaterką książki Jojo Moyes o prostym tytule „Razem będzie lepiej”.
Jeśli lubicie powieści drogi, sięgnijcie po „Razem będzie lepiej”. Zupełnym przypadkiem ostatnio przeczytałam dwie powieści, w których motywem przewodnim była podróż. Pierwszą z nich jest „Ostatni autobus do Coffeville” (polecam!), a teraz właśnie książka Jojo Moyes. Po tych dwóch lekturach uderzyło mnie to, że człowiek jest istotą bardzo szybko przywiązującą się do drugiej osoby, do zwierząt także. Mówi się, że przyjaźń buduje się latami, że nie warto ufać, że trzeba razem beczkę soli zjeść itd. Jest w tych stwierdzeniach sporo racji, ale gdybyśmy żyli mając cały czas za uszami słowa „temu nie ufaj, jakoś dziwnie mu z oczu patrzy”, wszyscy stalibyśmy się bandą odizolowanych samolubów, żyjących tylko z sobą i dla siebie. Fajne, do czasu.
Bo tak na końcu, to bez drugiego człowieka jesteś zerem.
Bohaterowie powieści „Razem będzie lepiej” (Jess, nieznajomy Ed, Tanzie, Nicky i pies Norman) są skazani na swoją obecność w jednym samochodzie w nieoczekiwanej, długiej podróży do Szkocji. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że Ed, będąc pracodawcą Jess, ani przez chwilę nie był brany pod uwagę jako uczestnik podróży. Ale powiedz Panu Bogu o swoich planach, to będzie miał niezły ubaw, co nie?
Wracając do wcześniejszej myśli: człowiek się przywiązuje. W bardzo szybkim czasie. Jeśli tylko „trafi swój na swego”, to już po kilku wspólnie spędzonych godzinach można się zastanawiać „co ja bym bez niego zrobił?”. Nawet jeśli chodzi tylko o wyrządzaną przysługę (ok, zawiozę was do Szkocji), to po powrocie do domu jakoś dziwnie brakuje tego kierowcy, prawda?
Powieść Jojo Moyes przypomina czytelnikowi o wielu prostych, ale jakże ważnych sprawach:
- ufaj
- kochaj i mów, że kochasz
- uwierz, że pieniądze się znajdą. Naprawdę, jeśli tylko są naprawdę potrzebne, znajdą się.
- miej zwierzęta
Kochaj i ufaj. A jeśli zaufanie jest składnikiem miłości, to pozostaje tylko: KOCHAJ.
Fajnie, że nie jest to książka o udręczonej życiem kobiecie, która przez brak pieniędzy, miłości i sukcesów traci sens życia i zamyka się w sobie. To bardzo pokrzepiająca lektura, dająca nadzieję i motywacyjnego kopa. Kiedy dzieje się coś nie po naszej myśli, zaczynamy marudzić i myśleć co by było, gdyby. Gdybologia wydaje się wtedy najlepszym rozwiązaniem, czyż nie? A weź sobie czasem krzyknij sam do siebie, jak Jess: WEŹ, NIE PRZESADZAJ!
„Na pewno coś wymyślimy” – to motto życiowe Jess. Jest jedną z kobiet, które nie pozwalają sobie na chwile słabości. Taka postawa jest konieczna, kiedy samotnie wychowuje się dzieci, często nie mając czego włożyć do garnka oraz martwiąc się o byłego męża, który wpadł w depresję. Chętnie pożyczyłabym Jess koszulkę z napisem „Keep calm and carry on”.
więcej Pokaż mimo toJess jest bohaterką...