-
ArtykułyCzytamy w weekend. 17 maja 2024LubimyCzytać189
-
Artykuły„Nieobliczalna” – widzieliśmy film na podstawie książki Magdy Stachuli. Gwiazdy w obsadzieEwa Cieślik3
-
Artykuły„Historia sztuki bez mężczyzn”, czyli mikrokosmos świata. Katy Hessel kwestionuje kanonEwa Cieślik11
-
ArtykułyMamy dla was książki. Wygraj egzemplarz „Zaginionego sztetla” Maxa GrossaLubimyCzytać2
Biblioteczka
2016-12-14
2015-01-26
Przeczytałam wywiad-rzekę z Markiem Piekarczykiem, przeprowadzony przez Leszka Gnoińskiego. Jeśli mam w kilku słowach określić, jakiego pana Marka poznałam dzięki „Zwierzeniom kontestatora” i miałabym stworzyć hasło „Marek Piekarczyk” w słowniku who is who, to napisałabym coś w stylu:
Normalny, dobry, honorowy mężczyzna, który potrafi zagrać Jezusa, potrafi zaśpiewać tak, że z podziwu wzdychasz „O, Jezu”, i który jest prawdziwy tak, że Jezus może być o niego spokojny, bo zwycięstwo zaczyna się od prawdy.
Brakuje w dzisiejszym świecie artystów z prawdziwego zdarzenia, którzy pozostają dobrzy, honorowi, NORMALNI. A Marek Piekarczyk taki jest, w tej książce nie ma żadnej ściemy. To nie jest autobiografia, którą mógł pisać zastanawiając się milion razy nad każdym słowem i koloryzując przeżyte historie wedle potrzeb. To były rozmowy z cenionym dziennikarzem muzycznym (i podejrzewam, że serdecznym kumplem Piekarczyka), w których nie było miejsca na mijanie się z prawdą.
Przypuszczałam, że to będzie interesująca rozmowa. Pytający Gnoiński (o rocku wiedzący bardzo wiele) i odpowiadający Piekarczyk (rockman) – wspaniały duet na rozmowę. Nazwisko Leszka Gnoińskiego nie jest mi obce; „Encyklopedia Polskiego Rocka”, której jest współautorem, stoi w moim pokoju na półce, a film „Beats of Freedom – zew wolności” (współreżyser) – zachęcam do obejrzenia.
Panowie rozmawiają. Piekarczyk o(d)powiada o swoim dzieciństwie, rodzicach, dorastaniu, nauce, o tym, ilu prac w życiu się imał, ile koncertów zagrał, o depresji, o „Jesus Christ Superstar”, o swoich dzieciach, wegetarianizmie, Nowym Jorku, o pisaniu tekstów, o kolegach z TSA i o innych kolegach, o honorze, Jezusie Chrystusie i Biblii Gutenberga. O „The Voice of Poland” i kulisach programu również trochę się znajdzie.
Bardzo polecam „Zwierzenia kontestatora” wszystkim fanom TSA i po prostu tym, którzy są ciekawi Marka Piekarczyka. Jestem pewna, że takich osób nie brakuje, bo przecież jeśli ktoś pojawia się w tv jako juror talent show, to od razu ludzie są nim bardziej zainteresowani. W tym przypadku – bardzo dobrze! Interesujcie się i sprawdzajcie dorobek artystyczny Piekarczyka!
Przeczytałam wywiad-rzekę z Markiem Piekarczykiem, przeprowadzony przez Leszka Gnoińskiego. Jeśli mam w kilku słowach określić, jakiego pana Marka poznałam dzięki „Zwierzeniom kontestatora” i miałabym stworzyć hasło „Marek Piekarczyk” w słowniku who is who, to napisałabym coś w stylu:
Normalny, dobry, honorowy mężczyzna, który potrafi zagrać Jezusa, potrafi zaśpiewać tak,...
2014-12-01
Pierwszy rzut oka na książkę wskazuje na to, że jest to autobiografia sir Eltona Johna. NIE. Spytacie „Jak to? Przecież na okładce jest jego portret?”. No, jest. Notka na okładce również na to wskazuje: „Bardzo osobista historia życia wspaniałego artysty i po prostu dobrego człowieka”. Warto jednak spojrzeć niżej i doczytać, że „to jedna z najlepszych książek o AIDS”, jak przekonuje Jolanta Kwaśniewska. Tym tropem idźmy dalej i poznajmy oryginalny tytuł książki: „Love is the cure. On life, loss, and the end of AIDS”, i wszystko staje się jasne – to książka o stracie wszystkich osób, które zmarły na AIDS. To książka o AIDS, napisana przez wybitnego artystę, jednego z najbardziej rozpoznawalnych muzyków na świecie, w której mimochodem opowiada o sobie, ale przede wszystkim o innych.
Czytałam i z każdą stroną utwierdzałam się w przekonaniu, że to publikacja bardzo potrzebna! Jeśli nazwisko i popularność Eltona Johna skłoni polskich czytelników do sięgnięcia po książkę, to bardzo dobrze! Nie przypominam sobie, abym w szkole podstawowej, gimnazjum czy liceum miała jakieś pogadanki na temat AIDS. Nie przypominam sobie, aby ktoś mi o tym zbyt wiele opowiadał. Nie przypominam sobie, abym trafiała na artykuły na ten temat, ale z drugiej strony – pewnie nie trafiałam, bo sama nie interesowałam się tematem. Ostatnio o AIDS słyszałam chyba na Regałowisku w 2012 roku, gdzie stoisko miała jakaś organizacja non-profit. Zaryzykuję stwierdzenie, że w Polsce nie mówi się głośno o AIDS. Mówi się o nowotworach, mówi się o eboli, mówi się o „Rodzić po ludzku”, mówi się o przeszczepach (Religa), ale AIDS? Albo się nie mówi, albo to ja jestem głucha.
Wreszcie ktoś przemówił, i to nie byle kto, tylko sir Elton. Dzięki niemu nadrabiam zaległości informacji o AIDS, choć sam gwiazdor nie uważa siebie za eksperta w tej dziedzinie. Elton John w 1992 roku założył EJAF (Elton John AIDS Foundation). Opowiada w książce o działalności tej oraz innych organizacji walczących z AIDS. Opowiada o swoich przyjaciołach, którzy zmarli na AIDS. O tym, jak wielki wpływ na walkę z tą chorobą mają rządy, przemysł farmaceutyczny i Kościół. Mówi o tym, jak wiele już zrobiono, ale jak wiele jeszcze jest do zrobienia. Przybliża historie z życia wzięte, które uświadamiają czytelnikowi, w jak wielkim odosobnieniu muszą żyć osoby mające HIV i AIDS, oraz jak potężny i wciąż aktualny jest ten problem. Elton John mówi o tym wszystkim bez gwiazdorstwa, bez takiego odczucia, że jest kolejną gwiazdą, która założyła lub wspiera jakąś fundację „bo tak wypada”, i po prostu wykłada pieniążki, żeby świat zobaczył, jak pomocnym jest człowiekiem. Nic z tych rzeczy. Przez tego artystę przemawia wewnętrzna potrzeba misji – on naprawdę wiele robi, nie tylko mówi. Przemawia przez niego wdzięczność, bo przecież w przeszłości, jako człowiek uzależniony od narkotyków i często zmieniający partnerów seksualnych, był w gronie największego ryzyka zakażenia, a jednak jest zdrowy. Co więcej, on żałuje, że stracił tyle czasu na nałóg, zamiast już wtedy działać. Jest wdzięczny, że ktoś wyciągnął do niego pomocną dłoń, dzięki czemu on teraz może pomóc komuś innemu. Dobro rodzi dobro, a miłość jest lekarstwem.
Elton John nie szczędzi słów krytyki rządom poszczególnych krajów oraz Kościołowi katolickiemu. Pisze o Ukrainie, o USA, o krajach afrykańskich. Ciekawa byłam, czy wspomni coś o Polsce, ale jedyną wzmianką okazały się słowa krytyki wobec papieża: „Choć przyjęło się na całym świecie obdarzać papieża Jana Pawła II miłością i adoracją, ja nie potrafię mu wybaczyć braku konkretnych działań w kwestii AIDS”.
Książkę Eltona Johna czyta się tak, że czytelnik ma ochotę zawołać „jest problem!”. Wcale mi nie przeszkadzało, że te 250 stron stanowi jego ciągły monolog o tej samej tematyce. Jak widać, o AIDS można napisać wiele i poruszyć przy tym serce czytającego. Good job, sir Elton. Ale jeszcze nie mission completed. Misją jest miłość i współczucie. Nieustające.
Pierwszy rzut oka na książkę wskazuje na to, że jest to autobiografia sir Eltona Johna. NIE. Spytacie „Jak to? Przecież na okładce jest jego portret?”. No, jest. Notka na okładce również na to wskazuje: „Bardzo osobista historia życia wspaniałego artysty i po prostu dobrego człowieka”. Warto jednak spojrzeć niżej i doczytać, że „to jedna z najlepszych książek o AIDS”, jak...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-07
2014-07
2014-08
2014-06-13
W dzieciństwie oglądałam programy muzyczne: Szansę na sukces, 30 ton – lista, lista przebojów, Disco Relax (phyyyy yyy, nie nie, wróć :P), Wideotekę Dorosłego Człowieka (choć byłam jeszcze mocno niedorosła). W którymś momencie pojawił się także długowłosy Robert Janowski i „Jaka to melodia?”. Trochę bardziej komercyjna, trochę bardziej kiczowata, ale miło się oglądało i słuchało.
W ostatnich latach „Melodię” widuję już tylko przerywnikiem podczas odwiedzin u dziadków. Niemniej sentyment pozostał, bo wokal i charyzma Roberta Janowskiego wciąż mi się podobają, a jego wiedza muzyczna imponuje.
Wśród nowości książkowych ostatniego miesiąca można znaleźć wywiad-rzekę z Robertem Janowskim, zatytułowaną „Przypadki”. Raczej bym po nią nie sięgnęła, gdyby nie kolejny sentyment – osobą rozmawiającą z Janowskim jest Maria Szabłowska, którą można pamiętać między innymi ze wspomnianej wyżej „Wideoteki…”.
Sporo miał przypadków w życiu pan Robert. Choć przecież nic nie dzieje się przypadkiem. Każde zdarzenie z życia doprowadziło go do momentu, w którym jest teraz. A jak wynika z książki, jest szczęśliwy, więc… błogosławione przypadki :)
Świetnie się czyta tę rozmowę, między innymi dlatego, że między Marią Szabłowską a Robertem Janowskim wyczuwa się luz i koleżeńskość. Dziennikarka nie nagabuje swojego rozmówcy, nie zadaje pytań bez pardonu. Po prostu rozmowa na poziomie. Okazuje się, że nie zniżając się do stylu brukowcowego, można wiele informacji wyciągnąć z człowieka.
Nieprzypadkowo wspominam o brukowcach. Robert Janowski wraz ze swoją obecną partnerką byli ofiarą „dziennikarzy”, którzy napsuli im sporo życia. Dobrze, że znana osoba mówi o tym głośno. Mówiła już o tym Anna Przybylska i wiele innych osób. Trudno uwierzyć, jak bardzo potrafi zszargać czyjąś opinię niezbyt przychylny artykuł w gazecie, na dodatek wyssany z palca.
Ale „Przypadki” nie są nagonką na papparazich. Janowski opowiada o studiach weterynarii, o początkach swojej kariery w musicalu „Metro” i właściwie ten temat stanowi największą część publikacji. Oprócz tego Szabłowska pyta o program „Jaka to melodia?”, o miłość i planie B na przyszłość.
Moja babcia co jakiś czas przypomina mi: „Powinnaś wziąć udział w Jaka to melodia?!”. Po przeczytaniu „Przypadków” czuję się zachęcona, bo pan Robert bardzo przychylnie wypowiada się o programie i jego uczestnikach. Może w końcu zgłoszę się na casting… A babcia znajdzie „Przypadki” pod choinką!
W dzieciństwie oglądałam programy muzyczne: Szansę na sukces, 30 ton – lista, lista przebojów, Disco Relax (phyyyy yyy, nie nie, wróć :P), Wideotekę Dorosłego Człowieka (choć byłam jeszcze mocno niedorosła). W którymś momencie pojawił się także długowłosy Robert Janowski i „Jaka to melodia?”. Trochę bardziej komercyjna, trochę bardziej kiczowata, ale miło się oglądało i...
więcej Pokaż mimo to