-
ArtykułyKsiążki o przyrodzie: daj się ponieść pięknu i sile natury podczas lektury!Anna Sierant5
-
ArtykułyTu streszczenia nie wystarczą. Sprawdź swoją znajomość lektur [QUIZ]Konrad Wrzesiński37
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 10 maja 2024LubimyCzytać422
-
Artykuły„Lepiej skupić się na tym, żeby swoją historię dobrze opowiedzieć”: wywiad z Anną KańtochSonia Miniewicz2
Biblioteczka
Główni bohaterowie spotykają się przypadkiem na lotnisku w Brukseli i oboje, mniej lub bardziej gorliwie pragną zdążyć do domu na Święta. Niestety pogoda lubi płatać figle i ich podróż znacznie się wydłuża, a po drodze spotykają ich przygody nie do pozazdroszczenia. Filip i Kaja zbliżają się do siebie w nieoczywisty sposób. Analityczny umysł i spontaniczna dusza stwarzają więź, która będzie ich trzymała aż do końca życia.
Oczywistym jest, że oprócz kibicowania bohaterom by zdążyli na Wigilię, nie pozostajemy obojętni na powody, dlaczego tak szaleńczo tego pragną. Jest to powieść obyczajowa pełna nostalgii, rodzinnego ciepła, determinacji, trudnych decyzji, ale i nadzieji i wdzięczności. Ale przede wszystkim pozostawia kilka refleksji. Po pierwsze: jak cenne są chwile spędzone z bliskimi (a te są dla mnie niezwykle istotne mieszkając bardzo daleko od najbliższych), po drugie: niektórzy ludzie są nam dani tylko na jakiś czas i relacje po prostu mają swój termin przydatności do spożycia, po trzecie: nie warto odkładać ważnych rzeczy na później. Kiedy człowiek podąża za swoimi wartościami i priorytetami, ma w sobie ten spokój ducha w działaniu, pomimo przeciwnościom.
Książkę bardzo dobrze się czyta. Choć nie czytam zbyt wiele literatury obyczajowej, to właśnie ona prowokuje mnie najczęściej do myślenia o zwykłym, codziennym życiu. I nierzadko pomaga ruszyć małymi krokami z miejsca.
Sama nie raz, nie dwa walczyłam ze śnieżycami, żeby dotrzeć do drugiego domu na Święta lub sprowadzić bliskich do siebie na Wigilię. Do tej pory mi się to udawało i bez wahania bym to powtórzyła.
Główni bohaterowie spotykają się przypadkiem na lotnisku w Brukseli i oboje, mniej lub bardziej gorliwie pragną zdążyć do domu na Święta. Niestety pogoda lubi płatać figle i ich podróż znacznie się wydłuża, a po drodze spotykają ich przygody nie do pozazdroszczenia. Filip i Kaja zbliżają się do siebie w nieoczywisty sposób. Analityczny umysł i spontaniczna dusza stwarzają...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-02-18
Nie spodziewałam się, że książka o tak niepozornych rozmiarach (liczy zaledwie 144 strony), tak mnie wzruszy. Obawiałam się trochę, że będzie jak islandzki film: powolna muzyka, ładny obrazek i nic się nie dzieje. Okazała się jednak tulącą melancholią.
W „Chłodzie kwietniowego słońca” dzieje się zwyczajne życie. Bohaterką opowieści jest młoda kobieta, Védís, którą poznajemy w momencie kiedy dowiaduje się o śmierci swojego ojca. Niedowierzanie miesza się z zakłopotaniem. Każdy mógł o nim coś powiedzieć, ona nie dzieliła z ojcem tych samych doświadczeń, co oni. „Wszyscy chcieli go dla siebie.”
To opowieść o skrajnej samotności. Przygnębiającej samotności i niezrozumienia wśród tłumu. O szaleńczej miłości i niezdecydowaniu, pragnieniu znalezienia odpowiedzi na wszystkie pytanie w quizie o nazwie ŻYCIE, których niestety nie ma. Ani dobrych, ani złych. Żadnych.
W miarę przewracania kolejnych stron obserwujemy postępującą chorobę psychiczną bohaterki, która traci grunt pod nogami i nie odnajduje się w codzienności. Jednocześnie dzieli się z czytelnikiem refleksjami na które zwykły zjadacz chleba nie ma czasu. A może chęci? Védís, zagubiona wśród ulic Reykjavíku z lat osiemdziesiątych zatrzymuje się na krańcach języka. Brakuje słów do opisania tego, co w niej bulgocze.
Teraz, gdy o tym myślę, aprílsólarkuldi na Islandii naprawdę istnieje. To ostatnie roztopy, rozgrzewka słońca przed białymi nocami, ale chłodne, jeszcze ciemne późne godziny i orzeźwiające poranki. Jesteśmy „pomiędzy”, choć nie do końca zawieszeni. Tak jak Védís: dryfująca między zwyczajnością a psychiczną manią.
Ogromne brawa dla tłumacza, Jacka Godka. Dzięki jego kunsztowi, powieść, choć trudna, to jednocześnie stała się tak przystępna dla odbioru i przyjemna w lekturze dla każdego czytelnika. Mam nadzieję, że będzie to jednak z gorętszych premier tego roku. Obowiązkowa dla fanów literatury nordyckiej.
Nie spodziewałam się, że książka o tak niepozornych rozmiarach (liczy zaledwie 144 strony), tak mnie wzruszy. Obawiałam się trochę, że będzie jak islandzki film: powolna muzyka, ładny obrazek i nic się nie dzieje. Okazała się jednak tulącą melancholią.
W „Chłodzie kwietniowego słońca” dzieje się zwyczajne życie. Bohaterką opowieści jest młoda kobieta, Védís, którą...
2023-12-31
Nie ma wielu powieści fikcyjnych spod pióra Polaków, które dzieją się na Islandii. A jeśli są, to z reguły możemy przeczytać przewodniki, reportaże, pozycje typu „rowerem/pieszo dookoła wyspy”. Duet Icestory zresztą od reportaży zaczynał. Berenika Lenard i Piotr Mikołajczak to autorzy Szeptów kamieni. Historie z opuszczonej Islandii i Zostanie tylko wiatr. Fiordy zachodniej Islandii, czyli dwóch pozycji z kategorii „Islandia dla wtajemniczonych”. Nie można chyba nazwać się islandofilem bez znajomości tych dwóch książek.
Autorzy są parą mieszkającą, z przerwami, na Islandii od lat i znają kraj od podszewki dzięki działalności w branży turystycznej jako przewodnicy i zaznajomieniu się z tysiącami stron literatury na temat wyspy. Dzięki niezwykłej skrupulatności i rzetelności, spod ich pióra otrzymujemy dzieła kompletne, intrygujące i przykuwające czytelnika do uważnej lektury.
Dziś w nasze ręce trafia oficjalnie pierwsza powieść fikcyjna duetu o znamionach kryminału, obyczaju, sensacji i thrillera psychologicznego. Jak zwał, tak zwał, ale z pewnością napięcia w tej historii nie brakuje. Nierzadko sama czytałam na bezdechu, czy z zaciśniętą pięścią. Zgłębiając ostatnio wiele psychologicznych tematów i kwestii traum przekazywanych z pokolenia na pokolenie, to dzieło trafiło w moje ręce w odpowiednim czasie. Wszak toksyczne więzi rodzinne w tej powieści zdają się być czasem głównym bohaterem.
Baldur Ingvar Pétursson to 34-latek mieszkający w Reykjavíku. Poznajemy go w momencie, gdy staje się świadkiem morderstwa, które nagrywa telefonem. Filmik umieszcza w Internecie. Od tego momentu dopada go seria, delikatnie mówiąc, niefortunnych zdarzeń, które swoje źródło mają tysiące kilometrów dalej, w Beskidzie Niskim, w latach 90. Płyną niczym gorąca lawa na powierzchni ziemi i niszczą wszystko, co spotykają na swojej drodze, a na co Baldur pracował całe życie. Makabryczna zbrodnia, zaginięcie przyjaciela na Grenlandii, trudne kontakty z dorastającą córką i burzliwe związki z kobietami, to jedynie preludium do tego, czego dowiadujemy się później wracając do małej beskidzkiej wsi Strugi, cofając czas do 1998 roku.
Opowieść jest niesamowicie wciągająca. Płynie wartkim strumieniem i kiedy wydaje się, że jakaś sytuacja zostaje opanowana, wybucha kolejny pożar, szczególnie w islandzkiej części. Równoległa narracja pozwala nam na poznanie dwóch światów jednocześnie. Mimo wielu szczegółów i ilości zdarzeń, które po sobie następują, łatwo nadążyć za całą historią. Narracja jest płynna i dynamiczna. Nie brakuje tutaj brutalności, podejrzanych charakterów, czarnych stron osobowości, dwulicowości, przestępstw i tajemnic, które nigdy nie miały wyjść na światło dzienne.
Szczególnie upodobałam sobie wątek beskidzki. Od zawsze fascynują mnie obszerne sagi rodzinne, w których często można dojść do wniosku, że z rodziną to jednak najlepiej wychodzi się na zdjęciu. W Beskidzie Niskim poznajemy familię Grabskich, w których dramaty mnożą się jak bakterie, licznie i szybko, co kreuje wręcz toksyczne środowisko. Niewytłumaczalne zachowania i tragikomiczne wypowiedzi są u nich na porządku dziennym, można pokusić się nawet o stwierdzenie, że dzięki temu tworzą się więzi, które zamiast łączyć obezwładniają i uwierają. Czasem musi upłynąć wiele lat, żeby wyprostować przeszłość, starać się ją zrozumieć. Osobiste niepowodzenia mogą doprowadzić do chęci zemsty, która jest zbyt silna, by się pogodzić z rzeczywistością. Zbyt wiele wyrzeczeń w przeszłości może doprowadzić do roszczeniowej postawy wobec innych. Te psychologiczne aspekty książki to zdecydowanie jej silny punkt.
Kolejnym mocnym atutem „Baldura” jest świat przedstawiony, szczególnie wątek islandzki. Od pierwszych kart powieści obcujemy z imigrantami, multikulturalizmem, wspomina się nawet o rasizmie. Nareszcie stykamy się z prawdziwym obrazem Islandii, tym bez elfów i ezoterycznej muzyki. Głos otrzymuje tutaj cały przekrój osobowości i nareszcie są to również obcokrajowcy wykonujący przeróżne zawody. Przez całą opowieść autorzy subtelnie wplatają różne ciekawe fakty z życia społecznego Islandii. Dla mnie to również swoisty koniec romantyzacji wyspy wśród polskich artystów, nowy okres, który mam nadzieję, że zagości na dłużej w polsko-islandzkiej twórczości.
„Baldur” trafia u mnie do kategorii tych książek, które nazywam: „szkoda, że nie mogę przeczytać jej jeszcze raz po raz pierwszy”. Chciałabym znów przeżyć to napięcie, jakie towarzyszyło mi podczas chłonięcia przygód głównego bohatera. Cała opowieść to historia gotowa na film, choć serial byłby w tym przypadku lepszy ze względu na wiele szczegółów i kluczowych zdarzeń. Budowanie napięcia z odcinka na odcinek będzie bliższe atmosferze, która towarzyszy przy lekturze. Myślę (mam nadzieję!) że to tylko kwestia czasu aż Netflix zapuka do drzwi autorów.
Nie rozwijam tutaj celowo fabuły, bo między spoilerem, a opisem linia jest dość cieniutka. Nie mogę się jednak powstrzymać przed zacytowaniem Wam mojego ulubionego zdania. Jego wybór jest dość… niewytłumaczalny i oryginalny, ale kompletnie mnie rozbroił. Będąc skupiona na lekturze wybił mnie dość komicznie z rytmu. „Jaki rodzaj mroku trzeba w sobie nosić, żeby dla zabawy podpalić komuś dom letniskowy i nasrać do jacuzzi?”
Współpraca reklamowa z @empikgo
Nie ma wielu powieści fikcyjnych spod pióra Polaków, które dzieją się na Islandii. A jeśli są, to z reguły możemy przeczytać przewodniki, reportaże, pozycje typu „rowerem/pieszo dookoła wyspy”. Duet Icestory zresztą od reportaży zaczynał. Berenika Lenard i Piotr Mikołajczak to autorzy Szeptów kamieni. Historie z opuszczonej Islandii i Zostanie tylko wiatr. Fiordy zachodniej...
więcej mniej Pokaż mimo to2015-09-22
2015-09-20
2015-09-17
2015-05-02
2013-12-24
Rwanda pozostanie dla mnie zawsze trudnym do zrozumienia zagadnieniem. Po całym okrucieństwie hitlerowskiego systemu zagłady, świat powiedział: nigdy więcej. Tymczasem 50 lat później w Rwandzie miała miejsce masowa eksterminacja ludności. Ludobójstwo, które wielcy tego świata chcieli 'schować pod dywan'.
Wojciech Tochman w swojej książce zadaje wiele pytań, jego reportaż jest w większości z nich skonstruowany. Są to pytania na które nie ma odpowiedzi - na rwandyjskie ludobójstwo nie ma odpowiedzi; to autor stara się nam uświadomić.
Pomimo tego, że na temat Rwandy przeczytałam już wiele rzeczy, to książka Tochmana wyjątkowo mnie poruszyła.
Rwanda pozostanie dla mnie zawsze trudnym do zrozumienia zagadnieniem. Po całym okrucieństwie hitlerowskiego systemu zagłady, świat powiedział: nigdy więcej. Tymczasem 50 lat później w Rwandzie miała miejsce masowa eksterminacja ludności. Ludobójstwo, które wielcy tego świata chcieli 'schować pod dywan'.
Wojciech Tochman w swojej książce zadaje wiele pytań, jego reportaż...
2013-12-27
Biografią to ta książka nie jest. Autorzy skupiają się na pewnych wątkach z życia Edith dodając do nich swoją własną ideologię. Po co? Kto tak naprawdę wie, co działo się jej w głowie i sercu?
Plus za przywoływanie rozmów z osobistościami z jej otoczenia.
Biografią to ta książka nie jest. Autorzy skupiają się na pewnych wątkach z życia Edith dodając do nich swoją własną ideologię. Po co? Kto tak naprawdę wie, co działo się jej w głowie i sercu?
Plus za przywoływanie rozmów z osobistościami z jej otoczenia.
2012-04-05
Napisana bardzo przystępnym językiem, pełnym dowcipu, ale też niekiedy ironii opowieść o byłym/przyszłym? prezydencie Francji. W świetle zbliżających się wyborów prezydenckich jest to niezwykle interesująca pozycja, aby dowiedzieć się czegoś więcej o mechanizmach funkcjonowania francuskiej polityki. A ta - trzeba przyznać - rządzi się swoimi prawami, chociaż pewnie jak każda. Ale jak to się robi we Francji? Warto sięgnąć.
Napisana bardzo przystępnym językiem, pełnym dowcipu, ale też niekiedy ironii opowieść o byłym/przyszłym? prezydencie Francji. W świetle zbliżających się wyborów prezydenckich jest to niezwykle interesująca pozycja, aby dowiedzieć się czegoś więcej o mechanizmach funkcjonowania francuskiej polityki. A ta - trzeba przyznać - rządzi się swoimi prawami, chociaż pewnie jak...
więcej mniej Pokaż mimo to
Czy będzie to jedna z TYCH książek, która zostanie na zawsze w mojej głowie i sercu? Z pewnością. „Światło, którego nie widać” autorstwa Anthony’ego Doerra już stała się powieścią kultową będąc epicką opowieścią o płynnej, obrazowej, lecz konkretnej narracji. Historia Marie-Laure, francuskiej niewidomej córki pracownika Muzeum Historii Naturalnej i osieroconego chłopca z Niemiec, geniusza w konstruowaniu i naprawianiu urządzeń nadawczych krzyżuje się we francuskim miasteczku Saint-Malo, które staje się trzecim, milczącym bohaterem wojny.
Co tu dużo mówić. Książka jest fantastyczna. Wzruszająca bez zbędnej ckliwości. Czasem okrutna, czasem ciepła, czasem sucha i bezstronna opisując tragiczne wydarzenia wojenne. Autor zręcznie przeskakuje akcją w czasie, ale nie sprawia, że czytelnik czuje się zagubiony. Szczególne wrażenie wywarły na mnie rozdziały dziejące się po niemieckiej stronie i pobyt nastoletniego Wernera Pfenninga w szkole, która przygotowywała go do służby w elitarnej jednostce Wehrmachcie. Intrygowało mnie, w którą stronę podąży serce nastolatka w procesie kreacji zbrodniczej machiny. Epilog pozwala na spięcie klamrą również wydarzeń powojennych.
Nie chciałam, żeby ta książka się skończyła, choć od samego początku kibicowałam takiemu finałowi, który byłby dla bohaterów łaskawy. Czy tak było? Musicie przekonać się sami.
Mimo trudnych okoliczności, gdzie „człowiek człowiekowi zgotował ten los”, to książka również o dobrych ludziach, którzy przyjmują każdy dzień mimo wszystko jako dar i okazję do działania.
Gdzieś w nas tli się to światło, którego nie widać.
A my planujemy już odwiedzenie Saint-Malo.
Czy będzie to jedna z TYCH książek, która zostanie na zawsze w mojej głowie i sercu? Z pewnością. „Światło, którego nie widać” autorstwa Anthony’ego Doerra już stała się powieścią kultową będąc epicką opowieścią o płynnej, obrazowej, lecz konkretnej narracji. Historia Marie-Laure, francuskiej niewidomej córki pracownika Muzeum Historii Naturalnej i osieroconego chłopca z...
więcej Pokaż mimo to