-
ArtykułyKsiążka: najlepszy prezent na Dzień Matki. Przegląd ofertLubimyCzytać1
-
ArtykułyAutor „Taśm rodzinnych” wraca z powieścią idealną na nadchodzące lato. Czytamy „Znaki zodiaku”LubimyCzytać1
-
ArtykułyPolski reżyser zekranizuje powieść brytyjskiego laureata Bookera o rosyjskim kompozytorzeAnna Sierant1
-
ArtykułyAkcja recenzencka! Wygraj książkę „Czartoryska. Historia o marzycielce“ Moniki RaspenLubimyCzytać1
Biblioteczka
2023-08-04
2023-08-01
Jest to zupełnie zwyczajna historia o życiu ukazana męskim okiem, tyle tylko, że ta zwyczajność w żaden sposób nie porusza na tyle mocno, by powidoki poszczególnych opowieści tliły się jeszcze przez jakiś czas pod powiekami. Może poza historią o mężczyźnie z rusztowania. Uff, jak ja się cieszę, że ocieplanie bloku mamy już za sobą :D W podskórnej tkance życia przypadkowej jednostki pulsuje przemijanie, które nieuchronnie zbliża się do jednego celu. Tam, gdzie zmierza droga każdego z nas. Podobała mi się ta gra, ale nie będę do niej wracać. Natomiast pióro autorki warte jest sprawdzenia w kolejnych odsłonach.
Jest to zupełnie zwyczajna historia o życiu ukazana męskim okiem, tyle tylko, że ta zwyczajność w żaden sposób nie porusza na tyle mocno, by powidoki poszczególnych opowieści tliły się jeszcze przez jakiś czas pod powiekami. Może poza historią o mężczyźnie z rusztowania. Uff, jak ja się cieszę, że ocieplanie bloku mamy już za sobą :D W podskórnej tkance życia przypadkowej...
więcej mniej Pokaż mimo to
Co tydzień zalewa nas ogrom nowości wydawniczych, mniej lub bardziej udanych, tymczasem na bibliotecznych półkach stoją tytuły, które swoje pięć minut mają już za sobą i z wolna popadają w zapomnienie. A szkoda, bo choćby taka „Zulejka otwiera oczy” Guzel Jachiny, gdyby tylko miała odpowiedni entourage na chwilę przed premierą i w jej trakcie, zrobiłaby podobną furorę co „Akuszerki” Jakubowskiej, a nawet lepszą, bo to zwyczajnie lepsza historia jest. Aha, i w żadnym wypadku nie jest to „literatura kobieca”, choć o kobiecie opowiada.
„Zulejka” nie powstałaby, gdyby nie rozmowy autorki z jej babcią, Tatarką, która została wywieziona na Syberię jako młodziutka dziewczyna, a wróciła jako kobieta pełna siły i poczucia własnej wartości. Książka jest po części hołdem złożonym tatarskim przodkom Jachiny, historią przesiąkniętą autentyzmem (sceny, jak choćby transport przez Angarę, przy których otwierałam usta ze zdziwienia, wydarzyły się naprawdę).
Okres rozkułaczania i kolektywizacji lat 30. XX wieku do chwili obecnej jest tematem, z którym współczesna Rosja nie potrafi się oswoić. Po premierze serialu, nakręconego na podstawie powieści, zarówno na Jachinę, jak i aktorkę grającą Zulejkę, Czułpan Chamatową, wylała się potężna fala hejtu za „bezczeszczenie pamięci o ojczyźnie”. Wujek Stalin wiecznie żywy...
Filmowa narracja podkręca niesamowity klimat tej historii, natomiast wątek liryczny, który dość mocno się wyróżnia, nie przysłania dramatów, które wypełniają większość kart tej powieści. Autorka wspaniale nakreśliła charaktery swoich postaci, nie ma ich tutaj za wiele, ale każdy jest jakiś, i jest po coś. Idealne osadzenie w czasie i przestrzeni. Sięgnięcie do tatarskich słów, używanych przez babcię Guzel są smaczkiem, który czyni tę książkę jeszcze wspanialszą. A dla nieprzekonanych powiem tylko, że w przeciwieństwie do „Akuszerek”, tutaj nie wzruszałam się do łez (za duży szok), ale ostatnia scena z Ignatowem rozłożyła mnie na łopatki. Można stać po niewłaściwej stronie, ale kiedy ma się elementarne poczucie sprawiedliwości, honor i moralność, choćby kreśloną według własnych zasad, to ma się wszystko, by z godnością spojrzeć na siebie w lustrze.
Absolutnie wyjątkowa opowieść o kobiecie, której oddanie i miłość dała siłę, by żyć w miejscu, gdzie ginęły tysiące...
Gorąco namawiam do wznowienia <3
IG @angelkubrick
Co tydzień zalewa nas ogrom nowości wydawniczych, mniej lub bardziej udanych, tymczasem na bibliotecznych półkach stoją tytuły, które swoje pięć minut mają już za sobą i z wolna popadają w zapomnienie. A szkoda, bo choćby taka „Zulejka otwiera oczy” Guzel Jachiny, gdyby tylko miała odpowiedni entourage na chwilę przed premierą i w jej trakcie, zrobiłaby podobną furorę co...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-06-13
Jak to dobrze po „Akuszerkach” móc znów wrócić do Jadownik, tyle tylko, że już dzisiejszych, choć w dalszym ciągu klimatycznych, tajemniczych i uroczo zaściankowych. „Dom na Wschodniej” jest debiutancką powieścią Sabiny Jakubowskiej, skierowaną głównie do młodzieży, co nie znaczy, że starszyzna nie może po nią sięgnąć. To bardzo rodzinna historia, poruszająca ogrom tematów, z którymi mierzą się współczesne rodziny. Autorka z impetem wrzuca nas, czytelników, jak i swoich bohaterów w nowe miejsce i pozwala swobodnie płynąć wydarzeniom.
Świat Jadownik widzimy oczami Doro, nastolatka, dla którego przeprowadzka była wyborem koniecznym. Wraz z matką i rodzeństwem mieszkają w domu, który trzeba opalać, którzy nie ma bieżącej wody, a o szybkim Internecie można pomarzyć. To cena, jaką bez wahania zapłacili za spokojny sen, i nie jest tego w stanie zrozumieć ten, który nigdy nie czuł permanentnego strachu przed bliską osobą. Nie ma zmian bez zmian, a każdy krok po takiej decyzji zawsze jest trudny. Nie inaczej będzie w tej historii, ale kiedy ktoś jest dobry... spotykają go dobre rzeczy, a na drodze stają dobrzy ludzie. Doro poznaje nowych przyjaciół, którzy dorównują jego inności, a nawet ją przebijają.
Nie sposób zdradzać tu czegoś więcej z fabuły, ponieważ rozdziały są krótkie, a w każdym z nich akcja zmienia się dynamicznie. To jedna z tych książek, w których człowiek zatapia się od pierwszych stron. Mądra, poruszająca, z przesłaniem. W końcu to Jakubowska :) Klasa sama w sobie.
„To, że ktoś traktował mnie jak zero, nie czyni ze mnie zera. A to, że ktoś chciał ciebie potraktować jak przedmiot, nie ma nic wspólnego z prawdą o tobie”. Do zapamiętania.
IG @angelkubrick
Jak to dobrze po „Akuszerkach” móc znów wrócić do Jadownik, tyle tylko, że już dzisiejszych, choć w dalszym ciągu klimatycznych, tajemniczych i uroczo zaściankowych. „Dom na Wschodniej” jest debiutancką powieścią Sabiny Jakubowskiej, skierowaną głównie do młodzieży, co nie znaczy, że starszyzna nie może po nią sięgnąć. To bardzo rodzinna historia, poruszająca ogrom tematów,...
więcej mniej Pokaż mimo to2022-05-24
Pokazywanie siebie i zarabianie na tym nie jest niczym nowym, jednak ten model zarobkowy wydaje się być coraz bardziej popularny. Niech dowodem na to będą wyniki ankiety z roku 2021, w których aż 48% nastolatków jako wymarzony zawód wskazuje bycie youtuberem. Ogółem social media to istne Eldorado, niestety dostępne dla nielicznych, choć miliony próbują ugrać coś dla siebie. O pewnym sukcesie może już chyba powiedzieć Emily Ratajkowski, która siłę rozpoznawalności przekuwa na realne dolary, które regularnie zasilają jej konto, pozwalając na wolność i kontrolę. Czy aby na pewno jest to właściwa wolność?
„Zarabiałam na swoim ciele w świecie cis-heteroseksualnym, kapitalistycznym, patriarchalnym, gdzie wartość piękna i seksapilu zależy wyłącznie od satysfakcji męskiego spojrzenia”.
Swoją pracę uważała za tymczasową. Skoro już kobiety są uprzedmiotowiane i seksualizowane, Ratajkowski stwierdziła, że będzie to robić na własnych warunkach. Brzmiało to nieco buńczucznie, w rzeczywistości jeździła od sesji do sesji, z toną ubrań na tylnym siedzeniu samochodu, by pośród maszynek do golenia w łazienkach podstarzałych fotografów wyskakiwać z tego, co aktualnie miała na sobie. W międzyczasie jej ciało dawało sygnały, mówiąc — zwolnij.
„Odkąd liczba na mojej wadze zmalała, liczba na moim koncie stale się zwiększała”.
W tej książce pod całym amerykańskim blichtrem jest obraz zagubionej kobiety, która istnieje, by cieszyć męskie oko, która traktuje ciało jak narzędzie, wygląd jako ozdobę, dekorację. Która rozbiera się po to, by poczuć, że nikt nie obnaży jej bardziej, a kiedy czasem spogląda na swoje ciało, nie ma wrażenia, że jest jej. Im bardziej stara się realizować swoje pierwotne założenie, tym mocniej zaciska się na niej patriarchalny pancerz. Czy to jest wolność? Polecam książkę młodemu pokoleniu kobiet, prosty, obrazowy przekaz powinien przekonać, że nie wszystko złoto, co się świeci.
IG @angelkubrick
Pokazywanie siebie i zarabianie na tym nie jest niczym nowym, jednak ten model zarobkowy wydaje się być coraz bardziej popularny. Niech dowodem na to będą wyniki ankiety z roku 2021, w których aż 48% nastolatków jako wymarzony zawód wskazuje bycie youtuberem. Ogółem social media to istne Eldorado, niestety dostępne dla nielicznych, choć miliony próbują ugrać coś dla siebie....
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2021-12-23
Z książką Aleksandry Zbroi jest jak z biednym i bogatym, albo najedzonym i głodnym. Nikłe są szanse na zrozumienie przez tych, którzy w życiu nie doświadczyli strachu, wstydu i bólu, jaki powoduje uzależnienie rodzica/ów, i że te emocje są stale obecne, nawet jeśli nałogowiec zniknie z drogi DDA.
"Mireczek" jest głosem milionów obywateli tego kraju, i będzie głosem dla kolejnych pokoleń, bo alkohol płynie tu strumieniami (ten, kto wymyśla promocje w takiej Biedronce — 10 piw + 10 gratis — powinien stanąć przed sądem w Strasburgu).
Autorka tej porażającej patoopowieści odważyła się sięgnąć w swoją przeszłość, co na pewno nie należało do najprzyjemniejszych doświadczeń, a nawet posunęła się krok dalej, w przeszłość swojego ojca, pozwalając i sobie, i nam czytelnikom domniemać, w którym momencie człowiek zmienia się w potwora, bardziej lub mniej tego świadom.
Podziwiam Aleksandrę za umiejętność ubrania w słowa najstraszniejszych obrazów z dzieciństwa, do których normalnie nikt nie ma woli ani ochoty wracać. Za spokojne przelanie na papier najczarniejszych emocji, które mogą być powielane w nieskończoność i tak zawsze będą idealną kalką dla każdego dorosłego dziecka alkoholika. Oby jak najmniej dzieci musiało samodzielnie uciekać z domu, mając zaledwie trzy latka, oby jak najmniej dzieci mając lat osiem, stało boso o pierwszej w nocy na zimnej klatce schodowej starej kamienicy, i krzyczało o pomoc, bo pijany ojczym i pijana matka po radosnej libacji przeszli do bicia i duszenia do nieprzytomności. Oby takiemu dziecku ktoś k*** otworzył...
Z książką Aleksandry Zbroi jest jak z biednym i bogatym, albo najedzonym i głodnym. Nikłe są szanse na zrozumienie przez tych, którzy w życiu nie doświadczyli strachu, wstydu i bólu, jaki powoduje uzależnienie rodzica/ów, i że te emocje są stale obecne, nawet jeśli nałogowiec zniknie z drogi DDA.
"Mireczek" jest głosem milionów obywateli tego kraju, i będzie głosem dla...
2021-05-18
"Pieśń bogini Kali" to debiutancka powieść Dana Simmonsa, która pozornie może wydawać się opowieścią z dreszczykiem. Akcja rozgrywa się w Indiach lat 70. Aktualnie w pięknym stylu wznowiona przez Vesper.
Robert Luczak, pracownik amerykańskiego czasopisma literackiego, wraz z żoną i sześciomiesięczną córeczką, udaje się w podróż służbową do Kalkuty. Jego zadanie jest proste, ma zdobyć prawa do publikacji najnowszego dzieła wybitnego poety indyjskiego, M. Dasa. Jest tylko jeden szkopuł. Das uznawany jest za zaginionego, natomiast próbka tekstu jednoznacznie wskazuje na jego pracę autorską. Czy umysł Luczaka będzie w stanie pojąć spektrum zjawisk, w których będzie miał okazję uczestniczyć? Jaką cenę będzie musiał zapłacić za dziennikarską ciekawość?
Nie uchronił się Simmons przed powieleniem mitów, które zaczęły krążyć po rejsach pierwszych europejczyków, oszołomionych innością tego kraju. Po raz kolejny kulturowe niezrozumienie utrwaliło w opinii publicznej nieco skrzywiony obraz wierzeń, które mają miejsce w tym oficjalnie świeckim państwie, świeckim teoretycznie, bo prawie 80% ludności praktykuje hinduizm. Mity powtarzane przez całe pokolenia Europejczyków dotyczyły głównie obrzędów. Kult śmierci, kanibalizm, rozwiązłość (bez której nie było mowy o pozyskaniu mocy magicznych), dotyczyła tylko niewielkiego odłamu wierzeń indyjskich.
Simmons od pierwszych stron wspomina o Kapalikach, tajnej grupie ascetycznej, która będzie się przewijać jeszcze nie raz na kartach tej powieści. Hermetyczny krąg wyznawców bogini Kali zadziwi i przerazi amerykańskiego dziennikarza, przyprawiając go o gęsią skórkę. Momentami odbierze mu dech. Okrucieństwo i wszechobecna przemoc są sola tej ziemi, czymś, z czym trzeba się zmierzyć albo zginąć. Tymczasem w opozycji staje tu inny wielki poeta, Tagore, który sprzeciwiał się przemocy, mówiąc, że religia nie usprawiedliwia zła! Nie ma do tego żadnego prawa.
Jednak to właśnie strach przez ZŁEM zmienia ludzie losy. Przemoc jest próbą sprawowania władzy, dlatego wszystkie religie świata opierają się na zastraszeniu po to, by móc dowolnie sterować stłamszoną jednostką, a jednostki tworzą armie, a armia zmienia świat tak, jak chce tego przywódca.
Do religijnych potyczek Dobra i Zła Simmons dokłada prawdziwy obraz Kalkuty, niedostępny dla sezonowego turysty. W tym kraju miliony ludzi nie jest ujętych w żadnym spisie, żyją i umierają w ciemnych zaułkach miasta lub tuż pod jego powierzchnią, tak naprawdę nikt nie wie, ile ich jest. Bród, smród i ubóstwo kontra luksusowe hotele. To świat zaobserwowany i opisany przez autora, który na przestrzeni lat niewiele się zmienił. Dualizm odczuwa się mocno i wyraźnie, gdzieś pomiędzy tym wszystkim tkwi człowiek, którym targają słabości. Kalkuta dla każdego ma inną twarz bogini Kali. Rasowy debiut!
IG @angelkubrick
"Pieśń bogini Kali" to debiutancka powieść Dana Simmonsa, która pozornie może wydawać się opowieścią z dreszczykiem. Akcja rozgrywa się w Indiach lat 70. Aktualnie w pięknym stylu wznowiona przez Vesper.
Robert Luczak, pracownik amerykańskiego czasopisma literackiego, wraz z żoną i sześciomiesięczną córeczką, udaje się w podróż służbową do Kalkuty. Jego zadanie jest...
2020-11-21
IG @angelkubrick
Możemy z kpiącym uśmiechem czytać o poszukiwaniach kamienia filozoficznego bądź eliksiru nieśmiertelności. Te alchemiczne atrybuty wydają się jedynie chorym wymysłem ludzkiego umysłu, tonącego w laboratoryjnych oparach chemii. Tymczasem nawet powszechnie szanowany Isaac Newton przez pół życia szukał magicznego napoju. Czy znalazł? Nie dowiemy się tego, bo ostatecznie osobiście podpalił swoją pracownię. Cokolwiek znalazł, zniszczył to.
Trudno się dziwić, że temat ten, co raz podejmowany jest w literaturze. Klasyka gatunku pióra Oscara Wilde, „Portret Doriana Graya” od dawna zasila vesperowską półkę. W tym miesiącu dołączy do niego nowa pozycja. Debiut polskiego autora, który zaskakuje dojrzałością warsztatu literackiego. Zaskakuje też samo wydawnictwo, bo znowu, zaraz po „Dunkelu”, stawia na historię z Dolnego Śląska, jakże ciekawą i jakże inną, niż u Jakuba Bielawskiego.
Ponownie przewija się motyw przesiedleń (fragmenty z roku 1945/1946), wszystko jednak owiewa mgła tajemnicy czeskiego wolnomyśliciela, Nikolasa Stroibera, dla którego ULOTNOŚĆ była najgorszym przymiotem tego świata. Z przemijaniem nie godzą się też inni bohaterowie, których autor stawia nam na książkowej osi czasu, a czas tutaj odgrywa niebagatelną rolę. Co połączy żydowskiego alchemika, pułkownika Armii Czerwonej, nazistów, blond piękność i braci Brońskich z ówczesnych Brzezinek? Ile ofiar wymaga nieśmiertelność? Czy to będzie koniec, czy dopiero początek większej historii?
Objętościowo niewielka książka Wojciecha Uszoka nie jest może dziełem wybitnym, ale czyta się to bardzo przyjemnie i lekko. Malowniczy język pięknie opisuje świat widziany oczyma autora. Z dbałością o szczegóły przedstawia nawet elementy architektoniczne (do których mam słabość :), a także sprawnie wplata przepiękną i ponadczasową łacinę, choć nie obyło się bez błędów. Zamiana „a” na „e” w najważniejszym słowie „Manuskryptu” mnie nie przeszkadza, nie wiem co pocznie latynista :) Niczego sobie żarty też się pojawiły, choćby domniemana etymologia eternitu :D Jest trochę bajkowo, trochę fantastycznie, szczyptę historycznie, ani trochę groźnie. Czy mi to przeszkadza? Zupełnie nie, ale fani grozy, do jakiej przyzwyczaiło nas wydawnictwo, mogą poczuć się zawiedzeni. To się będzie dobrze czytało w zimny, zimowy wieczór :)
IG @angelkubrick
Możemy z kpiącym uśmiechem czytać o poszukiwaniach kamienia filozoficznego bądź eliksiru nieśmiertelności. Te alchemiczne atrybuty wydają się jedynie chorym wymysłem ludzkiego umysłu, tonącego w laboratoryjnych oparach chemii. Tymczasem nawet powszechnie szanowany Isaac Newton przez pół życia szukał magicznego napoju. Czy znalazł? Nie dowiemy się tego, bo...
2020-09-09
IG @angelkubrick
Nowy Orlean był kulturalną stolicą czarnoskórej Ameryki, był do 23 sierpnia 2005 roku, w którym to dniu rozpętało się piekło. Huragan Katrina wiał z prędkością 250 km/h, skumulowana siła wiatru i fal rozerwała prawie każdy wał przeciwpowodziowy, zalewając 80% miasta. Szczytem hipokryzji było wszczęcie śledztwa w sprawie projektowania i konstrukcji umocnień, wystosowany przez amerykański wymiar sprawiedliwości, tak jakby rząd nie wiedział, że pozwalając na zabudowę jednego z najbardziej bagiennych terenów Ameryki, z góry skazuje mieszkańców tego obszaru na wiadome ryzyko. Powiedzmy sobie szczerze, bezpieczeństwo ludności afroamerykańskiej nigdy nie była dla tej ziemi priorytetem.
O kulturze, rasowych przytykach, Katrinie i życiu po niej dowiemy się ze wspomnień Sarah M. Broom i jej debiutanckiej książki „Żółty dom". Była jednym z dwanaściorga dzieci wychowanych przez Ivory Mae Broom, samotną matkę, która musiała poradzić sobie z brutalną, nowoorleańską rzeczywistością. Tytułowy żółty dom to miejsce, gdzie budowała się tożsamość czarnoskórych obywateli Ameryki. Był powodem do dumy (Ivory była pierwszą kobietą w rodzinie, która miała dom na własność), ale też czymś, co potęgowało uczucie wstydu. Dla matki Sarah wybór pomiędzy naprawą domowych usterek a opłaceniem prywatnej szkoły był oczywisty. Zawsze wybierała dobro dzieci.
Autorka z niesamowitą szczegółowością i czułością opisuje historię swojej rodziny i jeśli spojrzymy na to z boku, dostrzeżemy, że to opowieść o sile kobiet, o tym, jak pozbywają się niewolniczych naleciałości, jak dumnie noszą głowę w górze, jak stawiają czoła niesprawiedliwości, rasowym upokorzeniom i nierówności społeczno-ekonomicznej. Determinacja, wiara i siła w dążeniu do celu, tym obdzielała Ivory swoje dzieci. Znakomity debiut znakomitej obserwatorki życia.
IG @angelkubrick
Nowy Orlean był kulturalną stolicą czarnoskórej Ameryki, był do 23 sierpnia 2005 roku, w którym to dniu rozpętało się piekło. Huragan Katrina wiał z prędkością 250 km/h, skumulowana siła wiatru i fal rozerwała prawie każdy wał przeciwpowodziowy, zalewając 80% miasta. Szczytem hipokryzji było wszczęcie śledztwa w sprawie projektowania i konstrukcji...
2020-03-21
IG @angelkubrick
Kiedy okładka tej książki pokazała się w sklepach, pomyślałam sobie, że @wydawnictwoznakpl zwariowało, w krótkim odstępie czasu wydając dwie pozycje z wilkiem na okładce. Tutaj co prawda nieco toporniejszym, ale jednak! Po przeczytaniu stwierdzam, że lepszej wizualizacji treści być nie mogło, natomiast opowieść jest tak inna, niż historia "Berdo", że aż ciężko określić to słowami.
"Prawdziwe życie" to wgląd w relacje rodziny, która z "idealną" ma niewiele wspólnego. Ojciec, zapalony myśliwy, hoduje w sobie agresję, która od czasu do czasu z impetem wybucha. Lawa nienawiści zalewa żonę, której końcową reakcją jest poza embrionalna gdzieś w kuchni, na podłodze, w kącie pokoju. Gwałtowna erupcja rykoszetem trafia dzieci, dziesięcioletnią dziewczynkę i jej sześcioletniego brata, Gilles'a. Pewnego dnia jedyna przyjemność tej dwójki zostaje im brutalnie odebrana. To zdarzenie zmienia rodzeństwo. Powoli stają po dwóch stronach barykady, jedno z nich pochłania mrok, drugie stara się wszystko odwrócić, by było jak dawniej. Na domiar złego głowa rodziny wpada na szaleńczy pomysł, który perfidnie wciela w życie, i nikt nie ma tu nic do gadania.
Autorka już na początku wbija czytelnika w fotel. Zdania są krótkie i precyzyjne, jak cięcia chirurga z wieloletnim stażem. Draśnięcia stali ranią niemal bezboleśnie, słowa, jak krew, sączą się powoli i sukcesywnie osłabiają ciało. Większy ból pojawia się momentami i nie pozwala o sobie zapomnieć. Narasta w towarzystwie strachu, który rośnie wprost proporcjonalnie do strachu bohaterów. Kartki przewracają się same, ciekawość jest większa niż wewnętrzny niepokój. W kim tkwi prawdziwa bestia? Czytajcie, ta książka jest nieprawdopodobnie dobra!
IG @angelkubrick
Kiedy okładka tej książki pokazała się w sklepach, pomyślałam sobie, że @wydawnictwoznakpl zwariowało, w krótkim odstępie czasu wydając dwie pozycje z wilkiem na okładce. Tutaj co prawda nieco toporniejszym, ale jednak! Po przeczytaniu stwierdzam, że lepszej wizualizacji treści być nie mogło, natomiast opowieść jest tak inna, niż historia...
2020-03-19
IG @angelkubrick
"Czarne miasto" to opowieść o śląskiej rodzinie i mieście, które kochają i nienawidzą jednocześnie, gdzie węglowy pył osiada na każdej powierzchni, tworząc surowy, przygnębiający krajobraz a ludzie smętnie snują się po ulicach w brudnych, potarganych ubraniach, których nie szkoda doszczętnie zniszczyć. Przeciwieństwem tego miejsca jest Białe Miasto, gdzie króluje minimalizm, przeszklone ściany budynków, ogromne, jasne mieszkania z ascetycznym wyposażeniem wnętrz. W Roku Zaćmienia główna bohaterka, Wanda, traci miłość swojego życia. W tym samym roku nastąpiła seria katastrof, które zmusiły ludzi do szukania schronienia w tunelach miasta (bardzo podobał mi się fragment z książkami i rozkwitającym życiem towarzyskim). Matka i dwie córki przeżywają utratę ojca, każda z nich na swój sposób. Jak zwykle nieocenionym dobrem są ludzie, którzy z własnej, nieprzymuszonej woli, czasem zachęceni dobrym gestem wykonanym w przeszłości, pomagają na tyle, na ile mogą.
"Czarne miasto" pod potokiem niepotrzebnych słów i mgiełką realizmu magicznego, opowiada o procesie żałoby (Wanda) i przygniatającej sile depresji (Bianka). Szczególnie mocno przebija się tu jednak historia Wandy, smutnej i osamotnionej wdowy. Zabrakło mi tu ślůnskiej godki, szkoda, bo etnolekt w książce o Śląsku byłby wspaniałym dopełnieniem tego i tak przebogatego obrazu, z tym że "przebogaty" nie jest tu komplementem. Jeśli uda się Wam przebrnąć przez 20% tekstu początkowego, jest szansa, że doczytacie do końca. Jest tu masa ciekawych wątków społecznych, jednak praktycznie żaden nie został rozwinięty, ot pojawił się i zniknął w natłoku słownych ozdobników. Niestety nie przypadł mi go gustu również styl autorki, nie należę do osób, które lubią powtórzenia, zdania dołożone przypadkiem, które w istocie nic nie wnoszą, a ich sens jest taki sam, jak w poprzednich zwrotach. Po lekturze czuje się przygnieciona, wracam więc z podkulonym ogonem do Grzędowicza.
IG @angelkubrick
"Czarne miasto" to opowieść o śląskiej rodzinie i mieście, które kochają i nienawidzą jednocześnie, gdzie węglowy pył osiada na każdej powierzchni, tworząc surowy, przygnębiający krajobraz a ludzie smętnie snują się po ulicach w brudnych, potarganych ubraniach, których nie szkoda doszczętnie zniszczyć. Przeciwieństwem tego miejsca jest Białe Miasto, gdzie...
2020-03-15
IG @angelkubrick
Niebawem do księgarń trafi wyjątkowa książka. "Ewangelia według węgorza" ma dość enigmatyczny tytuł, w połączeniu z bajkową okładką, tworzy miks, od którego kręci się w głowie, a skołowany czytelnik nie wie, czy czytać, czy dać sobie spokój. Szwedzki dziennikarz, Patrik Svensson, połączył wątki autobiograficzne z tematem, który przez 2000 lat pozostawał dla człowieka tajemnicą i w zasadzie wciąż pozostaje, choć ostatni wiek wniósł nieco światła do świata istoty, którą Arystoteles uważał za lśniący, zagadkowy cud, który staje się z mułu i błota.
Węgorz, bo o nim mowa, to niezwykle trudny obiekt obserwacji. Drwił sobie z przyrodników przez wiele setek lat. Nic w jego budowie nie zdradza, jak młode osobniki przychodzą na świat. Wiadomo jedynie, że początek ich życia to Morze Sargassowe, nikt jednak nie spotkał tam dorosłych osobników. W głębinach, ciemnościach, na dnie morza, małe wierzbowe listki (tak wyglądają węgorze po 7 dniach od wyklucia się) zaczynają swoją podróż do rzek i jezior w Europie. Wielu uczonych miało wręcz obsesję na ich punkcie. Sam Zygmunt Freud rozkroił ich przeszło 400, wszystko w celu poszukiwaniu jąder :) Jego badania udowodniły jedynie, jak głęboko zakopana jest czasem prawda. Zrezygnowany zajął się psychoanalizą, a węgorz mógł być dumny, ukrywając przed wiedeńskim lekarzem swoją seksualność. Na marginesie, wiecie, że Zygmunt nie znosił kobiet z mocnym makijażem? Dziś pokonałby go #instamakeup :D
Zachowanie węgorza przybliżyła i pozwoliła zrozumieć amerykańska biolożka, Rachel Carson, która jako pierwsza posłużyła się antropomorfizacją, co nie było mile widziane w świecie nauki, ale znacząco zilustrowało świat tajemniczej ryby człowiekowi. Teraz można powiedzieć, że to zbliżenie nie wyszło jej na dobre. Stworzenie dotąd uznawane za obce i niepojęte, nagle stało się pożądanym produktem kulinarnym, co z kolei przyczyniło się do drastycznego spadku liczebności węgorzy. Aktualnie gatunek ten wymiera...
Książka jest WSPANIAŁYM połączeniem historii ojca i syna z filozofią, psychologią, ekologią i ochroną środowiska. Węgorz stał się symbolem skomplikowanej relacji, jaką człowiek utrzymuje z innymi istotami żyjącymi. A tytuł? Przeczytajcie i oceńcie sami, czy zakończenie niesie ze sobą dobrą nowinę. Bardzo udany debiut, który z przyjemnością polecam.
Dodam, iż weryfikacji merytorycznej w zakresie biologi węgorza dokonał Mikael Svensson ze Szwedzkiego Centrum Informacji o Gatunkach. Weryfikacji polskiego tłumaczenia dokonał dr inż. Stanisław Robak, a za bajkową okładkę odpowiada Eliza Luty. Wiedza podana w sposób prosty i przyjemny w odbiorze, brawo.
IG @angelkubrick
Niebawem do księgarń trafi wyjątkowa książka. "Ewangelia według węgorza" ma dość enigmatyczny tytuł, w połączeniu z bajkową okładką, tworzy miks, od którego kręci się w głowie, a skołowany czytelnik nie wie, czy czytać, czy dać sobie spokój. Szwedzki dziennikarz, Patrik Svensson, połączył wątki autobiograficzne z tematem, który przez 2000 lat pozostawał...
2020-03-06
IG @angelkubrick
Zaginione skarby, dzieła sztuki, śledztwa, przystojny Tomasz i wehikuł-amfibia z silnikiem Ferrari 410. To moja miłość z podstawówki, prawdziwa, nieprzemijająca. Wciąż pamiętam pierwszą książkę Nienackiego, wypożyczoną z biblioteki przy parafii św. Józefa w Przemyślu (wspominam o niej, bo biblioteka miała jedyny w swoim rodzaju zapach, może dlatego, że była w piwnicy, zapach szczęścia bibliofila :) To był "Pan Samochodzik i niesamowity dwór", z pożółkłymi kartkami, w materiałowej okładce, baaaardzo "dorosłe" wydanie. Polubiłam klimat tych opowieści i byłam przekonana, że trudno będzie w obecnym czasie spotkać coś równie dobrego. Tymczasem, w lipcu 2019 roku, pojawiła się książka, która składa ukłon mistrzowi Nienackiemu, tworząc swoją własną historię.
Autor, Adam Michejda (rocznik 1973, czyli najlepszy rocznik z możliwych ;) fantastycznie łączy fikcję z wiedzą historyczną. "Skarb Getta" ma smutny początek. W brooklińskim domu umiera Dawid Kontorovitz. Swojemu 11-letniemu wnuczkowi Davidowi zostawia swój pamiętnik, który prowadził jako dziecko w Domu Sierot, w roku 1941/42. Młody człowiek ma przeczytać tę wyjątkową pamiątkę i odszukać skarb, który ukrył dziadek. W tym celu ojciec chłopca, on sam i jego najlepszy przyjaciel, udają się na poszukiwania do Polski. Jak można się domyśleć, nie tylko oni będą mieli chrapkę na to znalezisko.
"Skarb getta" jest hołdem złożonym Januszowi Korczakowi i wspomnieniem jego przygarniętych dzieci. W sierpniu 1942 roku doszło do wywózki wszystkich, którzy w tym czasie znaleźli się w Domu Sierot. Przed śmiercią w komorze gazowej uratowało się jedynie troje dzieci, tylko dlatego, że były one poza murami getta. W książce znajduje się kod QR, który oferuje wirtualną wycieczkę po miejscach, z którymi związana jest ta historia. Nie ma strony, przy której czytelnik byłby znudzony. Akcja goni akcję, spotykamy wiele ciekawych osób, i wiele miejsc, które warto odwiedzić, spacerując po Warszawie. Jest też wzruszające zakończenie, przy którym oczy naturalnie wilgotnieją. Polecam serdecznie szanownej młodzieży, a i rodzicom też nie zaszkodzi się zapoznać :)
IG @angelkubrick
Zaginione skarby, dzieła sztuki, śledztwa, przystojny Tomasz i wehikuł-amfibia z silnikiem Ferrari 410. To moja miłość z podstawówki, prawdziwa, nieprzemijająca. Wciąż pamiętam pierwszą książkę Nienackiego, wypożyczoną z biblioteki przy parafii św. Józefa w Przemyślu (wspominam o niej, bo biblioteka miała jedyny w swoim rodzaju zapach, może dlatego, że...
2020-02-02
IG @angelkubrick
Samotne rodzicielstwo to wyzwanie. Sytuacja trudna z każdego punktu widzenia. Każda decyzja okupiona jest podwójną dawką stresu i wątpliwości. Debiutancka powieść Anny Cieślar pt.: "BERDO" opowiada o takiej relacji, z tym że autorka postawiła sobie poprzeczkę pod samo niebo. Akcja toczy się w malowniczych Bieszczadach, które odkrywają przed czytelnikiem swoje mroczne, niedostępne dla turystów, tajemnice. W tym surowym, dzikim miejscu mieszka Berdo, młody, zielonooki mężczyzna, który pod swoją opieką ma Radka, sześcioletniego chłopca, którego pasją jest obserwacja przyrody. Pod pieczą przybranego dziadka uczy się rysować, obserwując zwierzęta w naturalnym środowisku.
Dziecko zdane jest na rodzica, w którym buzuje ogrom emocji, które skrywa pod warstwą szorstkiej nieprzystępności. W tej sielankowej scenerii mamy wiele brutalnych scen, których świadkiem jest Radek. Obraz śmierci zostaje wdrukowany w psychikę dziecka i pozostanie tam na zawsze, zmieniając niewinne dzieciństwo w to przepełnione bólem, strachem i niepewnością. Każdy popełniony tu czyn niesie z sobą tragiczne w skutkach konsekwencje, za które częściowo płaci najmłodszy bohater tej powieści.
BERDO to świetnie skonstruowana powieść drogi. Wędrówka zbliża do siebie tę dwójkę outsiderów, ale wiąże się to z niesamowitym wyrzeczeniem i fizycznym wycieńczeniem. Dramat, w którym główną rolę odgrywa strata, i nie mówię tu tylko o rzeczach materialnych. W życiu najtrudniejsze jest podejmowanie decyzji, ta ostatnia, podjęta przez BERDO, wprawi Was w osłupienie.
Cieślar znakomicie oddała emocje nie tylko dorosłych, ale przede wszystkim dziecka. Pochłaniając kolejne kartki powieści, pochłaniałam też bunt, niepokój i wątpliwości Radka, obawy, który musi rozwiać samotny rodzic, zapewniając dziecku spokój ducha. To jeden z piękniejszych debiutów, jakie przyszło mi czytać. Dla kochających naturę i ogrom emocji, lektura obowiązkowa.
IG @angelkubrick
Samotne rodzicielstwo to wyzwanie. Sytuacja trudna z każdego punktu widzenia. Każda decyzja okupiona jest podwójną dawką stresu i wątpliwości. Debiutancka powieść Anny Cieślar pt.: "BERDO" opowiada o takiej relacji, z tym że autorka postawiła sobie poprzeczkę pod samo niebo. Akcja toczy się w malowniczych Bieszczadach, które odkrywają przed czytelnikiem...
2020-01-30
IG @angelkubrick
"Droga do piekła" to literacki debiut Majgull Axelsson, który wspaniale łączy ze sobą fikcję literacką z literaturą zaangażowaną. Autorka ma niezwykły dar poruszania tematów trudnych i bolesnych, z wrodzoną sobie delikatnością, a jednocześnie wymusza na czytelniku zgłębienie danego zjawiska społecznego w innych źródłach, jeśli ten rzecz jasna, czuje potrzebę #wiedziećwięcej.
Bohaterką pierwszej powieści tej szwedzkiej pisarki jest 43-letnia Cecylia, była żona pracownika ambasady, przebywająca obecnie na Filipinach w przeddzień wybuchu wulkanu Pinatubo. Katastrofa zmienia gwałtownie jej podejście do życia, jednocześnie skłania do spojrzenia wstecz i wewnętrznego rozliczenia się z przeszłością. Wracamy do lat dzieciństwa, wczesnej młodości, nieudanego małżeństwa, pracy w Indiach u boku ambasadora a na koniec do ostatnich dni życia jej matki, które kończy śmierć. Akcja powieści przeplata się z aktualną wówczas sytuacją Filipin, ze wszystkimi problemami jej mieszkańców. Czytelnik styka się z kwestią wykorzystywanych dzieci, które w wieku 10 lat są tak wyeksploatowane, że pozostaje im jedynie żebranie. Znajdziemy tu też informacje o nalotach dywanowych, przymusowej kastracji Cyganów w Szwecji oraz handlu narządami. Wszystko to splata się z ucieczką przed erupcją Pinatubo, podczas której główną bohaterkę spotyka coś na kształt nieoczekiwanej miłości, której finiszem jest miłość cielesna, o której Axelsson pisze: "Erotyka jest mszą, Marita. Pożądanie ma swoją liturgię". Między obrzędami pozostaje walka o życie, nie tylko swoje, ale także ludzi, których los postawił na drodze Cecyli.
"Droga do piekła" to jedna z tych książek, w której treść wylewa się z papierowego wnętrza, nadmiar emocji i wir zdarzeń, wszystko idealnie skomponowane, wszystko potrzebne, wszystko po to, by zaciekawić czytelnika i zatrzymać go na dłużej. Polecam!
IG @angelkubrick
"Droga do piekła" to literacki debiut Majgull Axelsson, który wspaniale łączy ze sobą fikcję literacką z literaturą zaangażowaną. Autorka ma niezwykły dar poruszania tematów trudnych i bolesnych, z wrodzoną sobie delikatnością, a jednocześnie wymusza na czytelniku zgłębienie danego zjawiska społecznego w innych źródłach, jeśli ten rzecz jasna, czuje...
IG @angelkubrick
Mówią, że jaka Wigilia, taki cały rok. Biorąc to pod uwagę, już wiem, że rok 2020 będzie znakomity, jeśli chodzi o przeczytane książki. Dziś opowiem Wam o smakowitym debiucie Pauliny Jóźwik.
"Strupki" to książka na wskroś nostalgiczna. Pięknie skomponowane, krótkie zdania, celnie opisujące prawdziwe życie, uderzają czytelnika już od pierwszej strony. Start z wysokiego C. Poziom ten utrzymuje się aż do zakończenia. Już wiem, że nie każdy to przetrzyma, ale osoby spragnione piękna i prostoty w literaturze, poczują się bezwstydnie rozpieszczane.
"Strupki" to opowieść o poszukiwaniu fundamentów własnej tożsamości i miłościach utraconych, bo tak chciał los. To też snująca się powoli gawęda człowieka chorego na Alzheimera, pamięci wypalającej się jak las, o zgliszczach wspomnień, których nie sposób już rozpoznać. W końcu to też próba zobrazowania śmierci, która zagarnia wszystkie rodzinne historie, zubożając poczucie bezpieczeństwa. Choć Pola, główna bohaterka, stara się pozbierać wszystkie strzępki przeszłości, tworzące filar jaźni, ten po stracie najbliższej osoby, pozostaje na zawsze już zachwiany.
Autorka poprzez swój sielski, nostalgiczny, momentami prosty przekaz pragnie zwrócić uwagę na rodzinę, na to, że niesnaski i tajemnice nie służą budowaniu silnej osobowości pokoleń, które miast czerpać siłę z gniazda rodzinnego, gonią za prawdą, która została przed nimi utajona. W roku 2020 zwróćcie uwagę na ten debiut, zapewniam, że warto!
IG @angelkubrick
Mówią, że jaka Wigilia, taki cały rok. Biorąc to pod uwagę, już wiem, że rok 2020 będzie znakomity, jeśli chodzi o przeczytane książki. Dziś opowiem Wam o smakowitym debiucie Pauliny Jóźwik.
"Strupki" to książka na wskroś nostalgiczna. Pięknie skomponowane, krótkie zdania, celnie opisujące prawdziwe życie, uderzają czytelnika już od pierwszej strony....
Nastoletnia miłość bywa przez dorosłych bagatelizowana, a to jest naprawdę silne uczucie, które zazwyczaj pamiętamy do końca życia. Bardzo ciekawie opowiada o tym Katarzyna Warnke w wywiadzie u Żurnalisty, wspominając miłość z przedszkola i ich spotkanie po latach. Równie poważnie podchodzi do tematu norweska pisarka/ilustratorka, Nora Dåsnes.
„Z ręką na sercu” to powieść graficzna o życiu dwunastoletniej Tuve i jej przyjaciół/znajomych z norweskiej szkoły. Akurat kończą się wakacje i dzieci wracają zdobywać nowe skille. Powroty bywają zaskakujące i tak też jest w tym przypadku.
Okazuje się, że jedna z przyjaciółek, Linnéa, jest zakochana, i więcej czasu spędza z telefonem w ręku niż na rozmowach z psiapsiółkami. Ta zmiana priorytetów w kontaktach z rówieśnikami bywa bolesna dla tych „odrzuconych”, dodatkowo zmienia się też ich sposób patrzenia na siebie i innych. Tuva prowadzi pamiętnik, mamy więc jedyną i niepowtarzalną okazję zajrzeć w świat, który normalnie przed dorosłymi jest ukryty.
Znajdziemy tu też świetnie nakreślone relacje z ojcem, który samotnie wychowuje córkę, a także fascynację osobą tej samej płci. Te niełatwe tematy Dåsnes otula przyjemną kreską i kolorem, które zatrzymują uwagę czytelnika bez względu na wiek. Moja serdeczna polecajka. Dla dzieci 9+
IG @angelkubrick
Nastoletnia miłość bywa przez dorosłych bagatelizowana, a to jest naprawdę silne uczucie, które zazwyczaj pamiętamy do końca życia. Bardzo ciekawie opowiada o tym Katarzyna Warnke w wywiadzie u Żurnalisty, wspominając miłość z przedszkola i ich spotkanie po latach. Równie poważnie podchodzi do tematu norweska pisarka/ilustratorka, Nora Dåsnes.
więcej Pokaż mimo to„Z ręką na sercu” to powieść...