-
ArtykułyTak kończy się świat, czyli książki o końcu epokiKonrad Wrzesiński5
-
ArtykułyCi bohaterowie nie powinni trafić na ekrany? O nie zawsze udanych wcieleniach postaci z książekAnna Sierant15
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 24 maja 2024LubimyCzytać419
-
Artykuły„Zabójcza koniunkcja”, czyli Krzysztof Beśka i Stanisław Berg razem po raz siódmyRemigiusz Koziński1
Porównanie z Twoją biblioteczką
Wróć do biblioteczki użytkownika2014-03-16
2016-07-29
Krótka historia niewielkiego para-państwa – od upadku ZSRR do czasów współczesnych (2013). Przy okazji autor pisze trochę o swoich dziennikarskich początkach i stosunku do Kaukazu. Solidny reportaż bogaty w proste, trafne refleksje. Obiektywny, robiony z szacunkiem dla wszystkich rozmówców. Z troską o detale. Z ciekawą narracją, bogatą w najistotniejsze informacje – rzetelność bez przeinaczeń i naciągania faktów. Świetny język, dbałość o rytm opowieści i właściwe proporcje między poszczególnymi tematami.
Górecki dobrze oddaje emocje jednostek i nastroje społeczne, to nie tylko sprawny analityk, ale też zwyczajnie dobry literat, który wie jak utrzymać uwagę czytelnika. Dlatego mimo iż nie jest to obraz pełny – warto po tę książkę sięgnąć.
(Z tego co pamiętam, w „Planecie Kaukaz” i „Toaście za przodków” dublowały się pewne myśli, refleksje, tu również dudnią pewne echa... ale nijak nie można tego odczytywać jako błędów – każda książka autora stanowi w końcu zamknięta całość, to nie jest trylogia, to trzy spojrzenia – a mogłoby być ich jeszcze więcej, bo przecież temat się nie wyczerpał). Podobnie o Kaukazie pisze Wojciech Jagielski, ale osobiście bardziej ufam Góreckiemu.
Krótka historia niewielkiego para-państwa – od upadku ZSRR do czasów współczesnych (2013). Przy okazji autor pisze trochę o swoich dziennikarskich początkach i stosunku do Kaukazu. Solidny reportaż bogaty w proste, trafne refleksje. Obiektywny, robiony z szacunkiem dla wszystkich rozmówców. Z troską o detale. Z ciekawą narracją, bogatą w najistotniejsze informacje –...
więcej mniej Pokaż mimo to2019-08-16
Lektura na dziś, zawierająca sporo odniesień do aktualnej sytuacji politycznej*, poruszająca istotne zagadnienia społeczne i osobiste, związane z wiarą, brakiem wiary, przekonaniem o istnieniu Boga (i o jego nieistnieniu), wierze w pośmiertny żywot oraz głębokim przekonaniu o definitywnym wygaśnięciu świadomości wraz z końcem pracy mózgu.
To jest trochę taki apel o normalność. Wskazanie do czego jako społeczeństwo powinniśmy aspirować, jakie wartości pielęgnować, co powinno wzbudzać w nas szczególny niepokój. Oczywiście wszystko w ramach skupienia na zagadnieniu wiary – rzutującej na wszystkie aspekty naszego życia**. Autor rzeczowo uzasadnia swój ateizm, wykłada z czego on wynika, i daje piękne świadectwo jak mocno ten ogląd na świat wiąże się z przenikliwą obserwacją, pragnieniem wiedzy, umiłowaniem kultury, humanizmem oraz szacunkiem do życia.
Autobiograficzne opowiadanie i eseje tworzące tę niewielką książeczkę pisane były z myślą o Polakach, są głęboko zakorzenione w nadwiślańskich realiach, i dzięki temu mocno uderzają we właściwe struny, jednocześnie nie bardzo nadają się na eksport (trzeba by zrobić trochę przypisów, poza tym taka perspektywa mogłaby być dla innych nieciekawa).
Jest w tym co pisze Andrzej Koraszewski ogromna mądrość, wypracowany przez lata spokój, troska o losy kolejnych generacji. Pisze o wszystkim bardzo ciepło, z umiarem i wyczuciem. Klarownie, inteligentnie, ładną polszczyzną, z humorem, ironią i dystansem.
(Autor w roku publikacji książki ma skończone 79 lat – fantastyczna kondycja umysłowa!).
To nie jest wielkie dzieło ani testament – po prostu bardziej rozwinięta forma publicystyki. Czuć że autor po prostu usiadł, napisał, i nie sprawiło mu to większych problemów. Że to dla niego nie pierwszyzna.
* Ale nie aż tyle by można było mówić o publicystyce politycznej. Kwestie psychologiczne, społeczne i naukowe pojawiają się tu mniej więcej w równych proporcjach.
** A ujmując rzecz brutalnie: problemów jakie stwarza religia. Każda.
Uwagi: str. 42 – dopisek autora jest wydrukowany kursywą; str. 61 tytuły (tytułu); str. 73 – ogólnie tak, ale np. Jacek Międlar, który zagrzewał do boju tłumoków z wrocławskiego ONR, ze stanu kapłańskiego jednak wydalono, trochę pod presją mediów ale jednak; str. 131 – Protestanyzm (Protestantyzm); str. 135 – nic (nie); str. 136-137 – cytat niejasny; str. 201 – „Czy bóg przekazał ludziom święte księgi, czy był potop, czy był płonący krzak, czy morze się rozstąpiło, czy z nieba leciała kasza, czy Jezus robił cuda? Agnostyk konsekwentnie powtarza swoje »nie wiem«” – osobiście myślę że wyrywkowo wypytany agnostyk nie bardzo wierzy boże pochodzenie Biblii, Koranu czy innych „cegieł”, nie wierzy w biblijny potop, krzew gorejący, rozstępujące się Morze Czerwone, mannę z nieba ani jezusowe czary-mary, przede wszystkim jest w nim zawahanie: czy istnieje coś co możemy określić mianem Boga, jakaś niedostrzegalna natura rzeczywistości, coś co nam umyka, co jakoś decyduje o takim a nie innym kształcie rzeczywistości? Ogólnie miejscami za bardzo się tu dostaje po dupie agnostykom. Chociaż biorąc pod uwagę że istnieją różne definicje, różne rozumienia tego terminu, i że różne osoby deklarują się jako agnostycy (nie zawsze prawidłowo rozumiejąc to słowo), różnie się można się też do tego ustosunkowywać. Także i tak. Wspomagając się Wikipedią: „Agnostycyzm (stgr. ἄγνωστος α- a-, bez + γνώσις gnōsis, wiedzy; od gnostycyzmu) – pogląd filozoficzny, według którego obecnie niemożliwe jest całkowite poznanie rzeczywistości. W kontekście religijnym, agnostycyzm oznacza niemożliwość dowiedzenia się, czy Bóg lub bogowie istnieją, czy też nie. Osobą, która wprowadziła termin agnostycyzm jest Thomas Henry Huxley. Agnostycyzm przybiera różne formy, i tak agnostyk może być ateistą, teistą albo żadnym z nich.
Ośrodki badawcze czasem zaliczają agnostyków do tej samej grupy co ateistów.
Bertrand Russell w broszurze »Kto to jest agnostyk? « stwierdził, że chrześcijanie twierdzą, że wiemy, że Bóg jest, ateiści – że wiemy, że Boga nie ma, natomiast agnostycy przyjmują, że nie ma dostatecznych podstaw, aby potwierdzić istnienie Boga lub mu zaprzeczyć.
Według filozofa Jana Hartmana agnostycyzm można opisać następująco: Agnostycyzm to postawa uczciwości intelektualnej. Agnostyk mówi tak: gdyby Bóg istniał, oczekiwałby, że będę agnostykiem, bo naprawdę nie wiem. Jest pychą udawać, że się wie coś, czego się nie wie.
Za najprostszą – acz nie we wszystkich przypadkach trafną – różnicę w odróżnieniu agnostyka od ateisty można przyjąć stwierdzenie: Ateista nie wierzy i zaprzecza, agnostyk nie jest przekonany do istnienia Boga (lub bogów), ale też nie zaprzecza jego (ich) istnieniu”.
Na Youtube jest kilka materiałów dzięki którym możemy posłuchać autora.
Lektura na dziś, zawierająca sporo odniesień do aktualnej sytuacji politycznej*, poruszająca istotne zagadnienia społeczne i osobiste, związane z wiarą, brakiem wiary, przekonaniem o istnieniu Boga (i o jego nieistnieniu), wierze w pośmiertny żywot oraz głębokim przekonaniu o definitywnym wygaśnięciu świadomości wraz z końcem pracy mózgu.
To jest trochę taki apel o...
2016-10-21
Książka napisana na zamówienie wydawnictwa Znak, przez dziennikarkę która – jak sama przyznaje – nic o starym ani młodym Beksińskim nie wiedziała*. Nie słuchała audycji Tomasza, nie fascynowała się malarstwem Zdzisława. Powstaje w ciągu półtora roku: autorka zapoznaje się z życiorysami obu panów w trakcie lektury ich zapisków, listów, analizy materiałów audio, wideo, oraz dzięki rozmowom z osobami stykającymi się z nimi na przestrzeni wielu lat. Często, kiedy w grę wchodzi szybkie tempo prac i obcość zagadnienia, do rąk czytelników trafiają książki złe: niepełne, przekłamane, z błędami. W tym przypadku dostajemy jednak rzecz wybitną, świetną stylistycznie i bardzo bogatą faktograficznie, obiektywną i bez z góry przyjętych tez. Pracę która zaświadcza profesjonalizm dziennikarki i dobry smak. Można się spotkać z opiniami, że przejaskrawia portrety obu panów. Na fali takich sądów powstały jak się zdaje dwie wydane w tym roku (2016) publikacje: wspomnienie o starym Beksińskim i biografia młodego**.
Autorami kierowała chęć ukazania tego, co zdaniem sympatyków Beksińskich umknęło dziennikarce. Z jednej strony takie wyrażanie szacunku wprost jest dobre, słuszne, z drugiej jednak napisanie tak uczciwej, barwnej, szczegółowej książki, jak ta podwójna biografia, jest samo w sobie bezpretensjonalnym hołdem (którego nie trzeba uzupełniać). Nastawienie Grzebałkowskiej do ojca i syna zbliżone jest do tego jakie żywił wobec swego mentora Domosławski, autor głośnej biografii Kapuścińskiego. Po tej publikacji też wyszyły inne książki, mające ukazać prawdziwą twarz znanego reportera, oddać mu należyty hołd, pokazać z dobrej strony itd. A przecież ani Domosławski, ani Grzebałkowska swoich bohaterów nie skrzywdzili.
Struktura książki jest taka: w narrację główną dziennikarka gęsto wplata setki listów (krótszych i dłuższych fragmentów), zapisów taśm audio, prywatnych nagrań wideo, filmów dokumentalnych i reportaży***. Dzięki temu ojciec i syn, oraz zostająca trochę w cieniu matka, sami mówią o swoim życiu: lękach, niepokojach, trudnościach jakie przeżywają, fascynacjach, małych i dużych radościach; głos otrzymują też ich znajomi i przyjaciele, rodzina, te wypowiedzi są równie ważne i doskonale dopełniają obraz całości. Krótkie, błyskotliwe zdania Grzebałkowskiej między nimi to praktycznie literatura piękna.
Jest to jedna z tych książek które się chłonie, strona po stronie czyta z niesłabnącym zainteresowaniem, która nie nuży, praktycznie nie zawiera słabszych fragmentów i zbędnych wypełniaczy, sklecona w idealnych proporcjach. Którą z żalem odkładamy i sięgamy od razu kiedy mamy chwilę wolnego. Nie zawiera żadnych potknięć językowych ani nieprawdziwych sformułowań (wyjąwszy cytaty, gdzie zostawiono je z rozmysłem). Czytanie tego na poziomie estetycznym to sama przyjemność, choć podczas lektury smutek nierzadko miesza się z irytacją: kiedy pewne dziwactwa, nietakty i histerie znacząco komplikują żywot rodziny Beksińskich, której jako czytelnicy w duchu kibicujemy. Wtedy budzi się zrozumiała niezgoda na taki stan rzeczy. I złość, i współczucie. Jeśli odbiorca angażuje się emocjonalnie, to tekst jest dobry.
.
W tekście poprawić można by dwie rzeczy: dygresja o new age-owych eksperymentach pewnej grupy artystycznej niezwiązana z Beksińskimi jest za bardzo rozbudowana, i odbiega od tematu książki, choć ciekawa, można by ją usunąć. Druga kwestia: brakuje na końcu kilku słów o pożegnaniu malarza, o pogrzebie. Fakt że jako ateista dostaje katolicki pogrzeb współgra tragikomicznie z wieloma poruszanymi w książce wątkami natury religijnej. Lema też to spotkało, a i biedny Mrożek się nie wywinął. (Z kwestii technicznych: jedna literówka na 30 stronie – „wieczór na Sekwaną”). Poza tym – prawie ideał.
Wszystkie spotkania, w czasie których autorka rozmawiała z osobami związanymi z Beksińskimi datowane są na 2012 rok, książkę wydano w 2014. I zasługuje na wznowienia.
* Informacje zaczerpnięte z serwisu YouTube: „Beksińscy oczami Magdaleny Grzebałkowskiej”, zapis 20-minutowej audycji z 03.10.2016 + „Magdalena Grzebałkowska, »Beksińscy. Portret podwójny«” – film promujący książkę z 2014.
** „Beksiński. Dzień po dniu kończącego się życia” Skoczenia i „Tomek Beksiński. Portret Prawdziwy” Weissa. Obie trafiły na dobry czas, we wrześniu miała miejsce premiera filmu „Ostatnia rodzina”. Powinny znaleźć nabywców.
*** Jeśli ktoś spędził trochę czasu na YouTube-ie, gdzie zgromadzono sporo nagrań prywatnych Beksińskich, audycji i reportaży, podczas lektury będzie miał powtórkę.
Książka napisana na zamówienie wydawnictwa Znak, przez dziennikarkę która – jak sama przyznaje – nic o starym ani młodym Beksińskim nie wiedziała*. Nie słuchała audycji Tomasza, nie fascynowała się malarstwem Zdzisława. Powstaje w ciągu półtora roku: autorka zapoznaje się z życiorysami obu panów w trakcie lektury ich zapisków, listów, analizy materiałów audio, wideo, oraz...
więcej mniej Pokaż mimo to2021-07-21
(2016)
[Konbini ningen]
„[...] należy zachowywać się jak fikcyjne stworzenie zwane normalnym człowiekiem, którego obraz wszyscy mają w głowach [...]” (str. 85).
„[...] ja nie umiem pracować gdzie indziej. Próbowałam kiedyś. Ale okazało się, ze potrafię nosić tylko maskę ekspedientki w konbini*” (str. 95).
Słodko-gorzka historia, która w pewnym momencie zmienia się w groteskowy dramat, z potworem którego nie powstydziłby się sam Mrożek.
Przyjemna w odbiorze, i bardzo wciągająca. Bierze na tapet co najmniej kilka istotnych kwestii: związanych z autonomią jednostki, brakiem wrażliwości i deficytem empatii.
Czyta się ekspresowo, jest króciutka, a jednocześnie wyzwala w człowieku sporo emocji.
Pierwszoosobowa narracja to bardzo wygodny zabieg, zwłaszcza kiedy korzystamy z własnych doświadczeń. Autorka (1979) jest rówieśniczką swojej bohaterki**, i także pracowała w konbini. Wie jak funkcjonuje sklep, jacy są klienci – a dzięki temu narracja wypada realistycznie.
Tekst opiera się na refleksjach 36-letniej Keiko, na dialogach jakie prowadzi – lub jakim się przysłuchuje – a opisy ograniczają się do niezbędnego minimum. Akcja rozgrywa się współcześnie, w otoczeniu znanym czytelnikowi***. Wszystko do siebie pasuje, i jest dobrym przykładem, jak oszczędnie napisać coś interesującego. Świetna książka.
______________________
* Konbini (コンビニ) to odpowiednik całodobowej Żabki (tj. sklepu wielobranżowego – コンビニエンスストア, konbiniensu sutoa [convenience store], typu placówki handlowej, nie sieci).
** W ’98 Keiko jest na pierwszym roku studiów (str. 15); zaczyna pracę jako osiemnastka, a akcja rozgrywa się kiedy ma 36 (str. 22). 1998 r. + 18 lat pracy = 2016 – jest to rok wydania oryginału. Kobieta przepracowała w sklepie połowę swojego życia (!). Identycznie jak Murata.
*** Polskiemu odbiorcy może mniej, ale przypisy w odpowiednich miejscach ratują sytuację. Jeśli ktoś totalnie nie interesuje się Japonią, nie wie np. czym jest onigiri – nie będzie musiał googlować.
•
Keiko nie jest typowym dziwakiem. Ma duże kłopoty z odbiorem rzeczywistości, adaptacją i empatią. Nie ma zainteresowań, pasji, preferencji. Kopiuje zachowania innych, i umie działać jedynie w oparciu o schematy. Nieco przypadkowo wybiera pracę w konbini, a kiedy okazuje się, że polega na odtwarzaniu ściśle określonych procedur, w dużym stopniu zwalniając z improwizacji – odnajduje się w tym reżimie. Zajęcie nie należy do prestiżowych, jest nielekkie i wymagające, ale daje kobiecie poczucie bezpieczeństwa. Pozwala na wpasowanie w japońskie społeczeństwo i niezależność.
Dzięki specyficznej konstrukcji psychologicznej, Keiko nie męczy się rutyną, nie frustruje chamstwem klientów – wkłada w robotę całe serce i dziarsko robi swoje. Odczuwa dyskomfort wynikający z burzenia wypracowanego ładu, ale zrobi wszystko by przywrócić harmonię. Żyje tylko dla swojej pracy, która wypełnia jej myśli również w czasie wolnym, i nie wyobraża sobie innego zajęcia. Przypomina w tym nieco Sonmi-451 z „Atlasu chmur” Mitchella (2004), choć w jej przypadku taki los to oczywiście wybór*.
Jedyne czego pragnie to uporządkowane, przewidywalne życie. Nikomu nie wadzi, nie stawia żadnych żądań – mimo to nie każdemu to pasuje. Ludzie oczekują od niej jakichś zdecydowanych kroków naprzód: założenia rodziny, zdecydowania się na inną pracę, itd. Dla Keiko jest to kompletna abstrakcja.
Kobieta jest już po trzydziestce. W japońskich realiach jest to okres, w którym już dawno powinna być w stałym, sformalizowanym związku, mieć dziecko i etat (albo być przynajmniej przykładną kurą domową). Jeśli się zastanowić, są to uniwersalne oczekiwania, podyktowane biologią, identyczną dla wszystkich homo sapiens, niezależnie od rasy i szerokości geograficznej.
Keiko ma już tego serdecznie dość. Wie że weszła już w etap, na którym wcześniejsze wymówki nie zdadzą egzaminu, dlatego ładuje się w dziwny eksperyment...
______________________
* Moja matka pracuje w sklepie od kilkunastu lat. Praca jest ciężka, ale nie wierzy by mogła robić coś innego. Ciągnie do emerytury. Kiedyś opowiedziała mi taką anegdotę: miała w robocie koleżankę, stara pannę która mieszkała z matką. Był taki dzień, że ta koleżanka miała wolne. Zamiast uprawiać rekreację albo robić pranie, nie wiedząc kompletnie co ze sobą zrobić, przyszła do pracy. Aby pomóc. Założyła firmowe ciuchy, poprawiła fryz... i jazda. Nie wzięła za tę zmianę ani grosza (!).
Gdyby była naukowcem albo artystką, a jej praca byłaby jednocześnie pasją, gdyby zależałoby od niej ludzkie życie... wtedy nikogo by to nie dziwiło. Ale kto rezygnuje dobrowolnie z czasu wolnego aby pogrążyć się w męczącej rutynie? Co musi się dziać w głowie takiego człowieka?
•
Bohaterka Muraty potrzebuje zrozumienia. Nie musiałaby pracować w takim charakterze, myśli logicznie i umie się dostosować, dlatego przy zaangażowaniu serdecznych osób mogłaby zmienić zajęcie, i też czerpać z niego satysfakcję. Gdyby bliscy rozumieli na czym polega jej ułomność, mogliby jej wyjaśnić pewne niuanse i toki myślowe. Wytłumaczyć to, co wymyka się jej rozumowaniu. Nie zmieniliby jej, ale pozwolili lepiej odnaleźć w rzeczywistości – do tego potrzebna byłaby jednak szczera relacja, świadomość trudności z jakimi boryka się Keiko, wiedza nt. jej ograniczeń. Młoda kobieta została pozostawiona sama sobie, i jakoś sobie poradziła. Prowizoryczne rozwiązanie okazało się bardzo trwałe, jednak w chwili gdy poznajemy Furakurównę, coraz wyraźniej rysuje się jego tymczasowość.
•
„Jesteś najgorszą miernotą. Macica pewnie zestarzała, z wyglądu nie nadajesz się nawet do zaspokojenia czyjegokolwiek popędu, nie zarabiasz tyle, co mężczyźni, ba, nawet nie masz etatu, tylko dorabiasz. Mówiąc wprost: balast dla reszty społeczeństwa. Ludzki śmieć” (str. 95).
Powyższe pada z ust żałosnego pasożyta, stalkera i nieudacznika (w dodatku potencjalnego gwałciciela), którego Keiko wpuszcza pod swój dach – Shirahy. Aż przykro się to czyta. Normalny człowiek tłukłby takiego prymitywa na oślep, ile sił w rękach i czym popadnie. Kobieta jednak nie ma takich odruchów, i o mały włos nie staje się narzędziem w rękach Shirahy.
Pytania jakimi zasypywana jest Keiko, a także oczekiwania z jakimi musi się mierzyć – przerastają autystyczną bohaterkę. Nie jest jednak osamotniona w tym odczuciu dyskomfortu, bo podobne słyszą ludzie o wiele bardziej standardowi. Niektórzy codziennie, inni od święta.
Kiedy dziecko? Czemu solo? Jak to, nadal w tej samej firmie? Nie czujesz się samotny/samotna? Itp.
Dojrzali, inteligentni – niezależni od tego czy w związkach czy nie – nie zadają takich pytań, a przynajmniej nie robią tego nietaktownie. Mają świadomość, że brak potomstwa może wynikać z kłopotów z płodnością, że takie natarczywe indagowanie może sprawiać drugiej stronie ból. No bo jak czuje się kobieta której latka lecą, a ona nie może zajść w ciążę, miała kilka poronień i władowała masę czasu i pieniędzy w zabiegi które nic nie dały? Jak czuje się z tym jej partner, który dzieli te smutki? Albo co ma odpowiedzieć człowiek który jest chory, który fizycznie nie daje sobie do końca rady, i nie jest w stanie być towarzyszem na miarę oczekiwań drugiej strony? Wie że tego nie udźwignie, i po prostu odpuszcza. Nie frustruje się tym, ładuje energię w coś innego, i potrafi czuć się z tym dobrze, komfortowo, akceptując taki los. Co ma zrobić ktoś, kto musi poświęcić się chorej matce czy ojcu (bratu lub siostrze, babci, dziadkowi, komukolwiek)? Nie może zaoferować swojego czasu innej osobie, bo ma powinności wobec niedołężnego rodziciela, który na niego liczy – a nie ma rodzeństwa, lub to rodzeństwo nie poczuwa się tak jak on? Co ma odpowiedzieć ktoś, kto świadomie rezygnuje z tworzenia podstawowej komórki społecznej, bo ma ciekawsze rzeczy do roboty, i nierzadko patrząc na wszystko z boku dostrzega więcej? Otwarcie szydzić z prymitywności natręta, czy go kompletnie olać? Społeczeństwo tworzą różne osoby, niekiedy opiekujemy się obcymi dziećmi lub osobami spoza rodziny, takimi które nie mają wsparcia krewnych, lub jest ono niedostateczne. Tak to działa. Po to wymyślono między innymi emerytury, aby nie trzeba było płodzić jak największej ilości potomstwa, w nadziei że któreś przeżyje i będzie nas doglądać. Co istotne, istnieje szereg aktywności zawodowych przy których ciężko prowadzić jednocześnie standardowe życie rodzinne, które wymuszają odmienny cykl dobowy itd. Związek nie jest lekiem na wszelkie problemy, podobnie dziecko (którego wychowanie to ogromna odpowiedzialność, zdecydowanie przerastająca ogromne rzesze Polaków). Znam wiele osób w nieszczęśliwych związkach, tworzonych z braku laku lub pobudek ekonomicznych, kilku zapracowanych alimenciarzy i przygaszonych rozwodników, sporo bezdzietnych małżeństw po trzydziestce oraz zadeklarowanych singli, ale bardzo niewiele zdrowych, szczęśliwych związków.
Związek dwojga ludzi powinien wynikać z głębokiej przyjaźni, inaczej nie ma sensu. Kiedy ta będzie się budować – wcześniej czy już po pewnych deklaracjach – nie ma znaczenia, grunt żeby była. Aby istniało dobre porozumienie. Większość jednak dobiera się o wiele pochopniej, a potem cierpią: i oni, i dzieci. Sam dorastałem w niezbyt sympatycznym małżeństwie swoich rodziców i doświadczałem różnych dysfunkcji. Miałem dosyć nieprzyjemne dzieciństwo i nigdy nie chciałbym wrócić do czasów sprzed podjęcia pierwszej pracy.
(To nie jest miejsce na takie osobiste wynurzenia, ale zostawiam to tak jak napisałem. Może komuś się to przyda. Czasami dobrze jest wiedzieć, że to co nam się przytrafia, problemy jakie mamy, komplikacje jakie wkradają się do naszego życia – to swego rodzaju standard; że inni mają równie przerąbane lub nawet gorzej – a nie pękają. Nie można się poddawać. Zawsze znajdzie się ktoś, kto będzie chciał wykorzystać nasze słabości, dlatego nie warto dawać po temu okazji. Oczywiście wszystko trzeba rozpatrywać indywidualnie, ale ogólnie rzecz biorąc, życie jest problematyczne i trzeba to zaakceptować).
•
DROBNE UWAGI (tłum. Dariusz Latoś, wydanie z 2019): str. 73 – Ja (Jak?); str. 95 – heretykiem (odszczepieńcem).
Tłumaczenie wyszło porządnie. literacko jest bardzo przyjemne, i chyba dobrze oddaje ducha oryginału. Minipowieść jest napisana bardzo prościutkim, nieskomplikowanym językiem, bez udziwnień i eksperymentów, co służy tekstowi, przybliżając jednocześnie percepcję Keiko.
(2016)
[Konbini ningen]
„[...] należy zachowywać się jak fikcyjne stworzenie zwane normalnym człowiekiem, którego obraz wszyscy mają w głowach [...]” (str. 85).
„[...] ja nie umiem pracować gdzie indziej. Próbowałam kiedyś. Ale okazało się, ze potrafię nosić tylko maskę ekspedientki w konbini*” (str. 95).
Słodko-gorzka historia, która w pewnym momencie zmienia się w...
2014-12-20
Odwołując się do najstarszych sposobów opowiedzenia uniwersalnej prawdy, George Orwell ucieka się do stylistyki bajki, typowej dla wszystkich ludzkich społeczności, uprawianej odkąd tylko pierwsi ludzie zaczęli tworzyć i rozwijać mowę, w każdym zakątku świata*.
Pozycja klasyczna. Książeczka bardzo niepozornych rozmiarów, ale bez wątpienia jedna z najważniejszych publikacji XX wieku. Powiedziano już o niej chyba wszystko, współczesny czytelnik co najwyżej może napisać o osobistym odbiorze dzieła – ale nic nowego nie wymyśli. Inna sprawa, że książka w zasadzie mówi sama za siebie, zgodnie z intencją autora.
Jest to ponadczasowa krytyka krwawej rewolucji i systemów totalitarnych, satyra wymierzona w narodziny Czerwonego Imperium, ale także książka o ludzkich postawach i charakterach.
To bardzo smutny utwór, dramat pełną gębą, który autentycznie porusza czytelnikiem i sporo daje do myślenia. Głupota, hipokryzja, krótkowzroczność, ogrom wielopoziomowych kłamstw – jaki wylewa się z tej krótkiej książeczki, wprowadza czytelnika w zaniepokojenie, może budzić złość i żal... a przecież to tylko literki i papier. Taką moc ma porządna literatura.
„Folwark Zwierzęcy” napisano przystępnie, użyto interesującej narracji, w której autor prowadzi swoistą grę z czytelnikiem – skupiając się na pewnych wydarzeniach i dialogach, na tym co miało miejsce i jak ulegało to po pewnym czasie zafałszowaniu, wypaczeniu bądź negacji. Samych opisów nie ma tam wiele, jest ich akurat tyle by nakreślić realia w których rozgrywa się utwór. Czytelnik na pewno się nie pogubi. Z wielkim napięciem będzie przekręcał kolejne kartki, śledząc losy rewolucji skazanej na porażkę.
Kiedy byłem nastolatkiem pochłonąłem tę książkę w jeden wieczór. Będąc dzieckiem dziesiątki razy oglądałem kreskówkową ekranizację z ‘54. Taśma kasety VHS była bardzo zużyta, a sam film**, mimo że przygnębiający – należał do moich ulubionych (choć prawdę rzekłszy, w tamtych czasach wybór był niewielki).
Obecnie wziąłem się za nią po raz drugi, w nieco innym tłumaczeniu (Bartłomiej Zborski).
Żeby nie skłamać, muszę przyznać, że jako dziecko odbierałem kreskówkę – dosyć wierną pierwowzorowi – jako opowieść o kłamstwie i zdradzie. Zagadnienia historyczne i polityczne nie były dla mnie jasne. Podobnie odebrałem książkę przy pierwszej lekturze, nie skupiając się za bardzo kto jest na kim wzorowany, i jakie wydarzenia przedstawiono w krzywym zwierciadle... obecnie zaś aluzje do historii ZSRR są dla mnie w pełni czytelne i oczywiste. Właściwe sporo smaczków mi umknęło – ale główny przekaz dotarł, a zatem Orwell osiągnął swój cel – stworzył przekaz czytelny dla każdego.
Totalitarne systemy są do siebie zaskakująco podobne, niezależnie od tego w jakim zakątku Ziemi się je instaluje. Jest to argument przemawiający za uniwersalnością i ponadczasowością dzieła Orwella.
Interesującym jest fakt iż książkę pisał w trakcie II Wojny Światowej, co dobitnie podkreśla, że już wtedy Zachód miał pełną świadomość (jakże szczegółową!) jak zbrodnicza jest machina komunistycznego terroru. To co wyszło na jaw potem dopełniło tylko zbiór dramatycznych faktów.
Orwell był socjalistą, podobnie jak Jack London czy Herbert George Wells, to przykre, że z ideologii mającej u swych podstaw humanizm, dobro drugiego człowieka i społeczną sprawiedliwość, wyrosło tak wiele reżimów praktycznie zaprzeczających tym wartościom. Orwell nad tym ubolewał, autorzy „Białego Kła” i „Wehikułu Czasu” ubolewaliby pewnie razem z nim.
* W dawnych, ciemnych latach – kiedy ludzie gromadzili się przy ogniskach, kiedy gawędzili w starożytnych gmachach i na agorach, w chatach krytych strzechą, marzli w wielkim stepie – pośród jurt i koni, czuwali w mrokach Amazońskiej dżungli i pośród śniegów, w iglo, na pustyni i w tajdze. Wszędzie.
** W 1999, w USA nakręcono film fabularny (będący drugą ekranizacją o jakiej wiem).
Odwołując się do najstarszych sposobów opowiedzenia uniwersalnej prawdy, George Orwell ucieka się do stylistyki bajki, typowej dla wszystkich ludzkich społeczności, uprawianej odkąd tylko pierwsi ludzie zaczęli tworzyć i rozwijać mowę, w każdym zakątku świata*.
Pozycja klasyczna. Książeczka bardzo niepozornych rozmiarów, ale bez wątpienia jedna z najważniejszych publikacji...
2016-08-29
Gorsze światy, tj. Europa B: były blok wschodni plus Grecja* – z tyłu książki przeczytamy, że idzie konkretne o „rzadko odwiedzane i mało znane regiony Macedonii, Serbii, Kosowa, Rumunii, Mołdawii, Ukrainy, Rosji i Polski”. (Co brzmi tak, jak gdyby większości obywateli Lechistanu tłumnie tam jeździła i w większości kraje te nie były dlań żadną tajemnicą). Szkoda ze w blurbie nie ma ani słowa o proporcjach: książka liczy sobie dwadzieścia dwa rozdziały: Serbii, Ukrainie i Rosji przypadło po jednym, Polska ma dwa i pół. Reszcie przypadło mniej więcej po równo (ilościowo i objętościowo). Co jakiś czas na końcu rozdziału umieszczone są krótsze i dłuższe notatki określane przez autora „pocztówkami”.
Wszystko to całkiem niezależne od siebie teksty, nie tworzące jednej całości, z których niewielka część była już publikowana w prasie**. W przypadku Macedonii mamy trochę powtórzeń informacji, ale z uwagi na to, że to zbiór tekstów a nie monolit, nie jest to wyraźny minus. Niestety, nie mamy przy tekstach ani dat publikacji, ani powstania – niekiedy można to w przybliżeniu wydedukować, ale głównie się domyślamy. W przypadku dokumentacji sytuacji gospodarczo-kulturowej demoludów – ma to dla odbiorcy znaczenie. (Sama książka jest z 2012).
Co do tematyki i podejścia do opisywanego tematu, napotykanych ludzi, to jest coś w rodzaju „Jadąc do Bababdag”, tyle że w wersji przystępnej, dla czytelnika nawykłego do klasycznych reportaży. (Choć akurat narracja rozdziału 10 i kilka innych fragmentów to zdecydowanie literatura piękna najwyższych lotów). Język reportaży jest świetny. Niby zawsze coś można zmienić, ale tu jakoś wszystko brzmi dobrze i wydaje się na miejscu. Klarownie, treściwe, interesująco – swobodnie i bez zadęcia, jednocześnie na poziomie. Jeśli idzie o umiejętność stworzenia dobrego tekstu – autor wie wszystko. Cholernie inteligentny, umiarkowany mężczyzna, który ma pełną świadomość tego co pisze, jak pisze i co chce przekazać. Imponujący warsztat. Rzadko trafia się na tak dobrze napisane teksty. Miejscami przydałoby się troszkę więcej akcji, dat, i historii, anegdot, ale taki leniwy klimat ma swój urok, i dobrze oddaje to z czym autor obcował w czasie swoich podróży.
Nie ma tu żadnych potknięć językowych, teksty są dopieszczone, idealne, w wydaniu nie ma prawie żadnych wpadek***. Blisko ideału.
Szkoda że nie ma tu nic o Madziarach, Słowakach, czegoś więcej o Galicji. Autor jest młody, kreatywny, może za parę lat wyda coś jeszcze? (Wstyd się przyznać, ale ta książką kurzyła się u mnie na półce od roku publikacji, bałem się trochę takiego kolażu beztroskiego zachwytu nad post-komunistycznym chaosem z pogonią za przygodą, ale tutaj jest zupełnie inaczej).
W publikacji Fundacji Sąsiedzi pt. „Patrząc na Wschód” z 2013, znajduje się ciekawy wywiad z autorem, ściśle związany z tą książką.
* Grecja, której styl bycia, kultura, architektura i sztuka, zachęcały Rzymian do naśladownictwa i kopiowania wszystkiego jak leci, jakby kolebka naszej cywilizacji, to formalnie Europa, ale obyczajowo, mentalnie... (i geograficznie) to jest WSCHÓD. A tutaj pojawia się głównie w związku z faktem, iż duża część książki tyczy się Macedonii.
** Ponadto, rozdział piąty znajdziemy w nieco zmienionej formie w niewielkim zbiorze reportaży z 2013 „Europa. Stop. Wschodnia. Stop.”.
*** Książka zasługuje na kolejne, rozszerzone wydanie – jeśli tak się kiedyś stanie, warto poprawić kilka linijek: str. 95 – piatietażki to nie czteropiętrowe, jak chce przypis (no, ale u Ruskich nie ma parteru więc można to tak rozumieć); str. 290 – czwarta linijka, jest POZA, powinno być ZA; str. 293 – w tekście jest po rusku, że małe narody północy, a w tłumaczeniu, w przypisie, że rdzenne; str. 296 – trunek, rodzaj męski – zatem trzeba skasować A na końcu wyrazu WPRAWIŁA; str. 300 – piaszczyste pustkowia na Dalekiej Północy znajdziemy nie tylko na Półwyspie Kolskim, słusznie zaznaczono powątpiewanie. Są i w Kanadzie, na Archipelagu Arktycznym – testuje się tam marsjańskie łaziki.
Gorsze światy, tj. Europa B: były blok wschodni plus Grecja* – z tyłu książki przeczytamy, że idzie konkretne o „rzadko odwiedzane i mało znane regiony Macedonii, Serbii, Kosowa, Rumunii, Mołdawii, Ukrainy, Rosji i Polski”. (Co brzmi tak, jak gdyby większości obywateli Lechistanu tłumnie tam jeździła i w większości kraje te nie były dlań żadną tajemnicą). Szkoda ze w...
więcej mniej Pokaż mimo to2017-07-24
(2006)
Lekka książeczka o ciężkich sprawach XX-wiecznej Europy Środkowo-Wschodniej. Losy Czechów i Czeszek wplątanych w machinę dwóch największych totalitaryzmów ubiegłego stulecia.
Proste, krótkie zdania, groteskowy nastrój i podział poszczególnych reportaży na niewielkie rozdzialiki – czyni lekturę niezwykle przyjemną, szybką i bezbolesną. Wszystkie teksty mają charakter tragikomiczny, zgodnym z naszym postrzeganiem Czechów, oraz ich własną autorefleksją.
Dzięki właściwe rozłożonym proporcjom, ciekawej narracji – zaburzenia chronologii, umiejętne przekierowywanie uwagi na poszczególne wątki – Szczygieł skutecznie zniechęca nas do odłożenia książki na bok.
Każdy z tekstów mógłby funkcjonować niezależnie, jednak poukładano je całkiem zgrabnie i tworzą uzupełniającą się całość. (Pierwszy zaczyna się jeszcze w XIX wieku, za Austro-Węgier, potem po osi czasu poruszamy się dość swobodnie, choć najczęściej między 1945 a 1993, reportaż zamykający książkę splata komunistyczną przeszłość z początkiem trzeciego tysiąclecia). Teksty są podzielone każdorazowo w odmienny sposób, związany z pomysłem na narracje, a w jednym z nich, pojawia się na początku motto okazujące się później fragmentem tekstu (str. 171 i 184). Wypada to nieco chaotycznie.
Tytuł nawiązuje do czeskiego piosenkarza, tego od „Lady Karneval”, a po niemiecku znaczy Boża Ziemia, co ma wydźwięk nieco ironiczny. Karel Gott był swego czasu bogiem, lokalnym odpowiednikiem Elvisa. Jego postawa wobec zastanej rzeczywistości, wydaje się zbliżona do tej kojarzonej z dobrym wojakiem Szwejkiem. I tak w zasadzie ma charakter niemalże ogólnonarodowy...
•
BŁĘDY: str. 38 – „Tower Trump w NY” – raczej Trump Tower w NYC; str. 43 – jest Vaclav, a powinno być Vacslav; str. 61 – opinie (obelgi); str. 63 – trzeba by przesunąć słowo jednak bardziej na lewo; str. 74 – taki kolos (takiego kolosa); str. 184 – „Zostaje aresztowana o świcie. Tydzień później połyka w areszcie truciznę” – wydaje mi się że gdyby połykała ją w CELI – brzmiałoby to lepiej (o ile to zaszło w celi); str. 191 – „po zarwaniu studiów” – przerwaniu, zawaleniu?; str. 196 – przed „nagle” w 17 linijce przydałby się myślnik; str. 227 – całej prawdy (całą prawdę).
(Uwagi tyczą się wydania z 2010, poszerzonego o posłowie – które nie jest ostatnim).
•
BONUS (po lekturze – treści dodatkowe):
Każda lektura budzi jakieś skojarzenia. Podczas czytania „Gottlandu” wracałem myślami do dwóch filmów, czeskiego „Musimy sobie pomagać” (2000), którego akcja rozgrywa się pod koniec II wojny światowej, w niewielkiej mieścinie, zamieszkałej przez reprezentantów postaw typowych dla miejsca i czasu, oraz polskiej „Sauny” (1992), gdzie w tytułowym pomieszczeniu rekreacyjnym, w ostatnich latach bloku komunistycznego, spotykają się decydenci z demoludów, i rozmawiają... O życiu swoim, rodaków, o polityce, o tym co dzieje się aktualnie w Polszy (i co to z tego będzie?).
Podobną sytuację znajdziemy na kartach komiksu z 1990, pt. „Polowanie” – który wyszedł na polskim rynku dopiero w 2002. (Zdecydowanie za późno, bo wtedy sprawy o jakich traktuje były już mniej gorące). Za pośrednictwem ciężkiej kreski Bilala trafiamy w zimowe Bieszczady, nieopodal fikcyjnej miejscowości Królówka, do roku 1983, na zjazd zaprzyjaźnionych działaczy z państw Układu Warszawskiego. „Podczas spotkania ujawniają się wzajemne animozje pomiędzy poszczególnymi starymi towarzyszami, padają odważne oceny tragicznych wydarzeń w bloku wschodnim (powstanie węgierskie, Praska Wiosna). Jednocześnie prawie każdy z uczestników wspomina w indywidualnych rozmowach z Wasylijem Aleksandrowiczem [Szewczenko] koleje własnej kariery politycznej”. (Wikipedia).
Zarówno filmy jak i komiks są świetne, na wysokim poziomie, i bardzo celnie odmalowują problematykę jaką porusza Szczygieł.
http://www.filmweb.pl/film/Musimy+sobie+pomaga%C4%87-2000-1377/descs
http://www.filmweb.pl/film/Sauna-1992-9364
https://pl.wikipedia.org/wiki/Polowanie_(komiks)
Można by jeszcze polecić książkę „Czeskie sny” Pavla Kosatika, ale by w pełni cieszyć się tą lekturą, trzeba być Czechem... Dlaczego? Po pierwsze – rzecz jest pisana pod nich. Dla nas to pozycja zbyt ogólna. Mieszkańcowi Kotliny wystarczy kilka słów, i w głowie odgrzebuje stosowne informacje, stają mu przed oczami właściwe obrazy oraz sytuacje, w mig chwyta aluzje – my tych wiadomości nie mamy; poza tym polski wydawca usunął część rozdziałów (pewnie między innym z tego powodu, że to rzecz na rynek wewnętrzny, dla nas nieco niejasna/nieinteresująca).
http://lubimyczytac.pl/ksiazka/233743/czeskie-sny
•
W „Gottlandzie” jest kilkanaście wersów poświęconych czechosłowackiej prozie rozrywkowej, która oprócz chwili relaksu miała też dawać społeczeństwu właściwe wzorce i utrwalać idee jedynego słusznego systemu*. Czytając to, od razu przyszła mi na myśl „Tajemnica ślepych ptaków” z 1964, która miała swoje walory i była całkiem sympatyczna... do momentu, kiedy bohaterowie zaczynają entuzjastycznie deklarować szczere, socjalistyczne zorientowanie oraz wiarę w komunizm (!). Jeśli jednak ktoś lubi klimaty danikenowskie i Juliusza Verna’a – może po to śmiało sięgnąć.
* Zjawisko typowe dla wszystkich krajów obozu socjalistycznego.
(2006)
Lekka książeczka o ciężkich sprawach XX-wiecznej Europy Środkowo-Wschodniej. Losy Czechów i Czeszek wplątanych w machinę dwóch największych totalitaryzmów ubiegłego stulecia.
Proste, krótkie zdania, groteskowy nastrój i podział poszczególnych reportaży na niewielkie rozdzialiki – czyni lekturę niezwykle przyjemną, szybką i bezbolesną. Wszystkie teksty mają...
2020-10-16
(2019)
„Chciałby pan posłuchać, jak Matka Boska gada? Mam ją gdzieś nagraną na kasecie” (str. 44).
„– Dlatego jadę do Watykanu – dodał Heniek. – Musimy powiedzieć wszystko Ojcu Świętemu. [...] Kto wie, może nawet przyjedzie do Oławy?
Pan Bolek kiwnął głową.
– Przyjedzie. Bez dwóch zdań. Ja wszystko załatwię w Watykanie. Tylko do pana jest prośba, kochany panie Zbyszku. Musimy tam jakoś się dostać. Malucha od pana byśmy wzięli. Na parę dni” (str. 93).
•
Bardzo dobra książka – ciężko się oderwać. Przemyślana, sensowna fabuła, wiarygodne postacie, realistyczne dialogi, uchwycenie klimatu lat 80. i 90., a przede wszystkim wciągająca, barwna narracja.
„Ja chyba jestem lepszym opowiadaczem niż pisarzem. [...] książka jest jak gdyby zapisem z nagrania, nagrania którego nigdy nie było, które nie istnieje, i tam jest konfabulacja, że ja, będąc młodym człowiekiem, w czasie powodzi, w Oławie w ’97 roku, spotykam brata nieżyjącego już wizjonera, i ten brat mi nawija, nawija swoją historię”*.
„To miała być gawęda. To jest w ogóle jakby próba zrobienia literatury mówionej, to znaczy, przerobienia naturalnego słowotoku, gawędziarza, takiego prostego, ale dosyć bystrego faceta który se snuje opowieść na język literacki, prawda? I stąd też ten zabieg, że to są niby nagrania z taśmy, spisane przeze mnie”**.
W '97 Orbitowski miał 20 lat***. Pomysł by wprowadzić do powieści samego siebie, w roli słuchacza, wypadł całkiem nieźle. Nie dostajemy wprawdzie żadnego uzasadnienia czemu historia jest zgrywana, w dodatku tak długo i w ciągu jednej doby (sensowniej byłoby rozbić to na kilka dni), ale nie burzy to misternej konstrukcji tekstu. Postacie jakie wykreował są żywe i bardzo charakterystyczne, z wiarygodną psychologią. Nie idzie tu nikogo pomylić. Rozwój historii obu braci, działkowicza Heńka, który utrzymuje że doświadcza mistycznych spotkań z Marią i papieżem, oraz Zbyszka, który opiekuje się bratem i opowiada całą historię, angażuje emocjonalnie i nie pozwala odłożyć książki.
Jest to bardzo polska powieść. Przypomina realia ostatniej dekady PRL i początki dzikich lat dziewięćdziesiątych z perspektywy mieszkańców podwrocławskiej Oławy. Robi to realistycznie, z troską o fakty i wyjątkowo szczerze. Nie zafałszowuje ogólnego charakteru relacji międzyludzkich i pokazuje głęboką więź między braćmi. Więź która trwa mimo różnić charakteru, przekonań i celów życiowych. Póki co jest to jedna z najlepszych pozycji autora. (Z podobną przyjemnością czytało mi się pierwszą część „Tracę ciepło” [2007]).
_________________________________________
* Krótki wywiad opublikowany 01.07.2019 na kanale smakksiazki: „Jeśli stówka leży, to raczej się po nią schylisz” (https://www.youtube.com/watch?v=GqA5bj93XJ8)
** Spotkanie z autorem w Oławie, opublikowane 04.06.2019 na kanale Zbigniewa Pryjdy: „Łukasz Orbitowski. Kult - opowieść o oławskich objawieniach” (https://www.youtube.com/watch?v=s2RxXGzVSeI)
*** Ja miałem dziesięć mniej i byłem dzieciakiem, jednak dobrze pamiętam zalany Wrocław i ogrom kataklizmu powodzi tysiąclecia. Śledziliśmy to na małym telewizorku, podczas wczasów, gdzieś na Mazurach, a potem już u siebie. Ludzie koczowali na dachach domów, w koronach drzew zakleszczały się martwe świnie i krowy. Były sztywne i napęczniałe. Nie byłem wtedy w stanie wyobrazić sobie tego fetoru, ale po latach sądzę że smród musiał być okropny. Woda przepływająca przez miasta Dolnego Śląska wyglądała jak szambo, i pewnym procencie była szambem. Na parterach było pełno błota i śmieci – ludzie tracili nierzadko dorobek całego życia. Zostawali kompletnie z niczym, a realia były nieciekawe. Prąd na spokojnych do tej pory rzeczkach był bardzo silny – rwał mosty i asfalt. Pomstowano na peerelowską zabudową na tarasach zalewowych Odry, wielkopłytowe osiedla, stawiane tam gdzie Niemcy nie budowali. U nas, w Warszawie, woda zakryła śmietniki na bulwarach, latarnie wystawały tylko w 2/3 i wielu martwiło się czy stare wały wytrzymają. Brunatna Wisła, prawie że na wysokości Wisłostrady, wyglądała jak rynsztok. Zawsze była brudna, ale wtedy nie wydawała się nadawać do czegokolwiek. Wylał wtedy Potok Służewiecki – osiedle na którym obecnie mieszkam, w okolicy styku Nicejskiej i Śródziemnomorskiej, było podtopione. Bloki mają i po jedenaście pięter, partery są wysokie, ale mieszkańcy sąsiednich domków jednorodzinnych mieli niewesoło.
•
W jednym z wywiadów autor stwierdził, że „Kult” to komedia. Odmiana po latach pisania horrorów. Faktycznie, początkowo jest zabawnie, jednak z czasem historia nabiera dramatyzmu. Za kłopoty odpowiadają nie siły nieczyste, lecz ludzie. Kierowani swoim interesem, niezdrowymi ambicjami, antypatiami.
Bawi narrator, człowiek prosty, nieskomplikowany, ale o wartkim umyśle; lokalny cwaniaczek z zasadami, uwikłany w liczne romanse, nie szczędzący czytelnikowi życiowych mądrości. Postać jakich wiele, ale ładne zmontowana.
Bawi optymizm i niczym niezmącona wiara Heńka, który widzi zawsze to, co chce dostrzec, jest w pełni oddany sprawie i głuchy na wszelkie kontrargumenty, który nawet po nieprzyjemnym przesłuchaniu, twierdzi, że milicjant był bardzo miły, a to że kilka razy stracił nad sobą panowanie to pryszcz, bo zaraz mu przeszło*. (Zachowuje się trochę jak pastor z „Jabłek Adama” [2005], który przez swoje oderwanie od rzeczywistości niemalże traci życie).
Bawią drobne słabostki Henia, jego wielka miłość do słodyczy i mania zbieractwa; filmowe i techniczne pasje wikarego Romana, realizowane za pieniądze parafian; niezdrowe ambicje Waldka, lokalnego sekretarza a następnie burmistrza, który zrobi wszystko by utrzymać się u władzy; ogrom zaangażowania komisarza Longina, nierzadko zupełnie nieproporcjonalny do skali zajść i całkowicie źle prowadzone, przynoszące odwrotne skutki.
Bawi żona narratora – Danka – która mimo że ciężko znosi ułomnego szwagra, to jednak pierze jego ubrania, prasuje je, i dba o to by nigdy nie był głodny. A kiedy go nie ma, martwi się tak jakby był jej trzecim dzieckiem, nie może przeboleć kiedy spotka go krzywda i wysyła doń męża z wypiekami. Która w jednej chwili żąda przepędzenia pielgrzymów, by za chwilę gotować im krupnik, bo to w końcu też ludzie, zmarznięci i głodni.
Bawią również i inne postacie, Bolo i ksiądz Rubik, a także statyści, głównie bardzo wiarygodnie przedstawieni „jeremiasze” (pielgrzymi, wierni). Rodzinę Hausnerów polubimy już od pierwszych stron, także za to że nie są rodziną idealną (tak jak nasze).
_________________________________________
* „Komisarz Longin okazał się bardzo miłym człowiekiem. Podczas całej rozmowy zezłościł się najwyżej trzy razy i szybko mu przeszło” (str. 160).
•
Czas akcji (wyjąwszy wstawki z dzieciństwa głównego bohatera i narratora) to lata 1983-1997. Większość książki opisuje zdarzenia z lat 80., około roku 1989 akcja przyśpiesza i staje się skrótowa.
Tytułowy kult odnosi się do zamieszania związanego z rzekomymi objawieniami, uzdrowieniami i płaczącą gipsową figurką. Nie ma drugiego dna.
•
Od „Szczęśliwej ziemi” z 2013, każda kolejna pozycja krakowskiego autora reklamowana jest jako ta najdojrzalsza, świadome zerwanie z horrorem i gettem literatury fantastycznej, oraz wejście do mainstreamu, do świata poważnej literatury. I mniej bystrzy, snobistyczni odbiorcy, którzy nie czytali wcześniej Orbitowskiego, biorą taką marketingową zagrywkę za fakt, a potem powielają jako własną, i tym samym okrutnie się kompromitują.
Tymczasem poza odrzuceniem pewnej schematyczności typowej dla literatury grozy (wszystko zmierza nieuchronnie ku tragicznemu finałowi, tu i tam trup, poszczególne dialogi oraz zdarzenia mają zbudować w czytelniku poczucie dyskomfortu i niepokoju), jest to kontynuacja tego co autor robił wcześniej. (Z drugiej strony zło nadprzyrodzone zastąpiło w „Kulcie” zło typowo ludzkie, i wszystko też leci na łeb, na szyję, ku przykremu końcowi którego się spodziewamy).
Jeśli ktoś czyta Orbitowskiego od lat, zauważy pewne stałe, niezmienne elementy: opowieść snuta jest barwnym językiem operującym mową potoczną i wulgaryzmami (oczywiście kiedy trzeba, dla określonego efektu), realia odmalowane są za pomocą rekwizytów z epoki, wspominane są historyczne wydarzenia, akcja umieszczana jest na prowincji lub w konkretnym, faktycznie istniejącym ośrodku miejskim, akcentowana jest lokalność, zachodzi ścisłe powiązanie miejsca z opisywaną historią (zawsze możemy odbyć spacer śladami bohaterów), motywy obyczajowe są równie istotne jak główny wątek fabularny.
W „Kulcie” mamy w pewnym sensie motyw paranormalny – jest on jednak „kwestią wiary”, a tłumy na działkach były już w „Świętym Wrocławiu” (2009). Główną różnicą między tą książką a starszymi, to duży ładunek humoru i bardziej rozbudowany, dominujący wątek obyczajowy. Niemniej w obyczajówkę poszedł już wcześniej.
•
Henio Hausner ma swój pierwowzór w postaci Kazimierza Domańskiego (1934-2002), jednak jak zaznacza autor, jest „[...] głęboki rozdźwięk pomiędzy Heńkiem Hausnerem a prawdziwym Domańskim. To są dwie różne osoby”*. „Dzieli je inteligencja, charakter, wiek, temperament, otoczenie, a przede wszystkim rodzina” (str. 476). Mamy pewne zapożyczenia, jednak „Kult” jest bardziej książką inspirowaną oławskimi objawieniami niż zbeletryzowaną wersją żywota oławskiego wizjonera.
„Według własnych relacji Kazimierz Domański doznał pierwszych objawień 8 czerwca 1983 roku. Wówczas to na jego działce przy ul. Nowy Otok w Oławie miała mu się objawić Matka Boska nakazując uzdrawianie ludzi. Tego samego dnia zbudował w swojej altance w ogrodzie działkowym ołtarzyk i zawiadomił miejscowego proboszcza. Sprawa została rozpowszechniona dzięki lokalnym mediom, w tym publikacji prasowej we wrocławskim czasopiśmie »Sprawy i Ludzie« oraz reportażu telewizyjnym.
Domański twierdził, że nawiedza go również Jezus Chrystus. 3 października 1984 roku Domański przekazał, że jednym z celów jego misji jest wybudowanie w miejscu objawień sanktuarium Matki Bożej Pokoju. W listopadzie 1985, gdy pierwsza fala zainteresowań oławskimi objawieniami opadła, Domański ogłosił, że Matka Boska pozwoliła nagrać swój głos na taśmę magnetofonową. Do Oławy znów ściągały tysiące wiernych, co niepokoiło MO, ale przede wszystkim miejscowe władze partyjne. Na działkach coraz częściej Kazimierz Domański głosił swoje orędzia, apelował m.in. o to, by kobiety nie chodziły w spodniach i by nie przyjmowano komunii świętej na stojąco.
Do miejsca objawień Domańskiego tysiącami przybywali pielgrzymi, co paraliżowało życie w mieście i było przyczyną sprzeciwu władz z okresu PRL. W 1985 i 1986 roku ruch pątniczy jeszcze bardziej wzrósł, kiedy miasto Oława wzięło udział w programie telewizji Turniej Miast oraz po wystąpieniu gen. Wojciecha Jaruzelskiego na plenum KC PZPR, który skrytykował to, co się działo na Dolnym Śląsku w związku z rzekomymi objawieniami.
Pomimo oficjalnej krytyki ze strony Kościoła katolickiego Kazimierz Domański wraz z sympatykami na własnym gruncie w Nowym Otoku przy pomocy darowizn od pielgrzymów zbudowali kaplicę (nazywaną przez niego kościołem), plebanię i dom pielgrzymkowy. W ewidencji gruntów budynki te figurowały jako zabudowania gospodarcze. Zapraszał również do siebie różnych księży, emerytowanych lub spoza archidiecezji wrocławskiej, aby odprawiali tam msze święte. [...] 17 stycznia 1986 roku Episkopat Polski po kilkuletnim zapoznawaniu się z treściami wizji wydał komunikat, w którym stwierdzono brak nadprzyrodzoności objawień oraz błędy doktrynalne” (https://pl.wikipedia.org/wiki/Kazimierz_Doma%C5%84ski).
Wiele elementów z historii jego i miasta zostało umieszczone w „Kulcie” bez zmian. Na piersi pomnikowego Domańskiego jest duży krzyż który nosił również Henio. (Ciekawostka: w jednej z wcześniejszych książek Orbitowskiego także natrafimy na postać noszącą ogromny, drewniany krzyż).
_________________________________________
* Spotkanie z autorem w Oławie, opublikowane 04.06.2019 na kanale Zbigniewa Pryjdy: „Łukasz Orbitowski. Kult - opowieść o oławskich objawieniach” (https://www.youtube.com/watch?v=s2RxXGzVSeI)
•
Garść przemyśleń:
Objawienia przydarzają się tylko ludziom będącym w okresie długotrwałego załamania nerwowego lub wzmożonych napięć, bardzo prostym lub podatnym na manipulacje. Którzy wyrośli pośród wierzących.
Matka Boska ukaże się w katolickiej Polsce, ale nie zrobi tego w Arabii czy Iranie. I co kluczowe, ta manifestacja zawsze będzie mieć miejsce tam gdzie nie ma świadków. Najprościej byłoby objawić się maluczkim w centrum miasta, w czasie godzin szczytu, koło ruchliwej krzyżówki, jednak to się nie dzieje.
Maryja przekazuje przepowiednie które się nie sprawdzają, niekiedy sprzeczne z doktrynami Kościoła który reprezentuje i ustaleniami uczonych.
Książkowy Heniek, który w dzieciństwie doświadczył wielu urazów głowy, najprawdopodobniej był lekko upośledzony i zmagał się z problemami neurologicznymi – na kartach powieści obcuje z wytworami własnego umysłu, czytelnik zaś bardzo mu współczuje.
Osobiście intrygują mnie eksperymenty myślowe w rodzaju tych z książek Fiebagów, którzy w objawieniach fatimskich (i nie tylko) dopatrywali się ingerencji jakiejś obcej inteligencji, pozaziemskiej lub funkcjonującej równolegle z ludźmi.
Szczerze mówiąc, byłoby dobrze przeczytać właśnie coś takiego. Heniek spotyka na działce UFO (tak jak to miało rzekomo miejsce na warszawskim Czerniakowie, wedle niezbyt wiarygodnych przypadków udokumentowanych przez Kazimierza Bzowskiego) i otrzymuje przekaz. Przekaz niejasny i o charakterze prekognicyjnym. Bierze świetlistą kulę za manifestację Boga, ufonautów za anioły lub świętych. Spotkania odbywają się regularnie, sformatowany religijnie Heniek (czy inny bohater) staje się pośrednikiem między dwoma światami. Jest w tym potencjał, przynajmniej na opowiadanie. Szare wieżowce Osiedla Bernardyńska, jasne kule błądzące wokół Kopca i nad taflą Jeziorka Czerniakowskiego, spotkania na działkach i tło lat 80. – chciałbym to przeczytać.
•
Uwagi: str. 77 – „targał na wąskie paski” (rwał/ciął); str. 92 – tutaj po raz pierwszy pada termin „jerycho”, co się za tym kryje, idzie mniej więcej wywnioskować wiele stron dalej, ale konkretne sprecyzowanie znajdziemy dopiero na str. 391 (!); str. 107 – przecinek zamiast spójnika „i”; str. 109 – „białych lasek” – to chyba przesada, lepiej byłoby wstawić tu kule;
str. 160 – widziałem-widziałem; str. 222 – jakpojedynek (jak pojedynek); str. 287 – ręka na gardle (nóż na gardle); str. 288 – targałem (darłem); str. 406 – powtórzenie frazy „jak rozum rozdawali stał pan po okulary” – jest więcej niż prawdopodobne, że przy tak długim opowiadaniu dochodziłoby do tego typu powtórek, jednak jest to tekst literacki który tylko udaje wypowiedz ustną, więc tutaj można było użyć innego zwrotu; str. 408 – brak spacji; str. 414 – kropka zamiast myślnika.
Gazeta Powiatowa – wówczas nie było powiatów!
•
UZUPEŁNIAJĄCE MATERIAŁY VIDEO:
Parafia postawiona przez Kazimierza Domańskiego w Oławie.[2018]
https://www.youtube.com/watch?v=s2RxXGzVSeI
Altanka działkowa należąca kiedyś do wizjonera z Oławy, Kazimierza Domańskiego. [2018]
https://www.youtube.com/watch?v=jvO0gH3jsLA
Toalety na działkach w Olawie [2018]
https://www.youtube.com/watch?v=nB3zEXmACyQ
„Jeśli stówka leży, to raczej się po nią schylisz” [2019]
https://www.youtube.com/watch?v=GqA5bj93XJ8
Łukasz Orbitowski. Kult - opowieść o oławskich objawieniach. [2019]
https://www.youtube.com/watch?v=s2RxXGzVSeI
(2019)
„Chciałby pan posłuchać, jak Matka Boska gada? Mam ją gdzieś nagraną na kasecie” (str. 44).
„– Dlatego jadę do Watykanu – dodał Heniek. – Musimy powiedzieć wszystko Ojcu Świętemu. [...] Kto wie, może nawet przyjedzie do Oławy?
Pan Bolek kiwnął głową.
– Przyjedzie. Bez dwóch zdań. Ja wszystko załatwię w Watykanie. Tylko do pana jest prośba, kochany panie Zbyszku....
2018-11-04
Naddniestrze. Terror tożsamości (2018)
Ciekawa, dobrze napisana książka. Gdyby tytuł był mniej jasny, jak to często bywa w przypadku pozycji wydawnictwie Czarne, alternatywny podtytuł mógłby brzmieć: Zrozumieć Naddniestrze.
Autor (rocznik 1986), który odwiedzał Pridniestrowie kilkakrotnie, odbył staż na lokalnym uniwersytecie i pracował na miejscu jako korespondent, przybliża nam historię regionu, opowiada o genezie para-państwa, mechanizmach jakie nim sterują, niuansach gospodarki, polityce, lokalnej tożsamości*, i roli jaką odgrywa jako zachodni bastion Rosyjskiej Federacji, twór poza zasięgiem organów prawa międzynarodowego, oraz cierń w ciele Mołdawii. Przytacza niezliczone kurioza, dzięki którym NRM funkcjonuje i ma się dobrze, oraz długo jeszcze nie przejdzie do historii.
Za wyjątkiem odniesień do prozy Sienkiewicza i wspomnieniem kabaretu Tey na domknięciu, nie ma w książce odwołań do polskich realiów, nie ma tu nieprzetłumaczalnych gier słownych ani zbędnych udziwnień, język jest czysty i klarowny – tym samym stanowi idealny materiał dla tłumacza. Zachodni autorzy nie rozumieją rzeczywistości postradzieckiej tak dobrze jak polscy historycy czy reportażyści, nie drążą tak skutecznie i wiele im umyka, dlatego książką Oleksego byłaby dla tamtejszych odbiorców interesującym opracowaniem, przydatnym w zrozumieniu tego co dzieje się na peryferiach ich świata.
Podsumowując: dużo faktów, obiektywne spojrzenie, dystans i przyjazna, przystępna forma – świetna, aktualna książka która odkłamuje popularny mit Skansenu ZSRR.
* Naddniestrzańska tożsamość, rozumiana jako przywiązanie do pewnych idei, określonego stylu bycia, jednocześnie hamuje lokalny rozwój jak i przyczynia się do bytności republiki, stąd taki a nie inny podtytuł.
Naddniestrze nie ma innej tradycji, więc pozostało przy radzieckiej – to jednak tylko otoczka wizualna, kwestia pewnego smaku i estetyki, a nie pielęgnowanie komunizmu, wraz z jego ideami i celami. Tutaj normalnie odbywają się wybory, dochodzi do regularnych zmian na stołkach, a gospodarka rządzi się morderczymi prawami kapitalizmu. Idzie bardziej o prorosyjskość. W takim ujęciu terror tożsamości jest ograniczeniem wynikającym z identyfikacji rusko-radzieckiej, „internacjonalistycznej”, w tej wersji internacjonalizmu w której ruski robi za język międzynarodowy – poczuwanie się do bycia częścią tzw. ruskiego mira, co w oczywisty sposób przekłada się na ciepły stosunek do Imperium, które w tej narracji było po prostu inną formą ZSRR, gdzie inaczej rozłożono akcenty, a obecnie do Federacji Rosyjskiej, która jest kolejną mutacją). Plus zadeklarowaniu uznania dla konserwatyzmu obyczajowego, rozgraniczenia ról wedle kryterium płci, przywiązania do lokalnego kolorytu, prawosławia. Temat rzeka.
UWAGI do I wydania (2018): str. 94 – liczbę (liczbą); str. 98 – możliwe, niemożliwe – stylistyka; str. 167 – wielki (wielkie); str. 211 – „Albo tak chciał to pokazać” – tak chciał się zaprezentować, za taką osobę uchodzić, itd.; str. 236 „ [naddniestrzański, a może statystyczny?] Pięćdziesięciolatek przeżył tutaj pół życia” – mógł się urodzić nad Dniestrem, przyjechać mając zaledwie kilka lat, albo później... zabrakło tu kilku słów doprecyzowujących tę kwestię; str. 246 – zadaje (zdaje); str. 280 – swą (swe). Dopracowany tekst.
BONUS – materiały audiowizualne:
(2015)
Naddniestrze 1/2 "Co to jest, gdzie, dlaczego i po co?" | Ryczek opowiada (#4)
https://www.youtube.com/watch?v=Y9coPXF9njw
Naddniestrze 2/2 "A jak to wygląda wewnątrz?" | Ryczek opowiada (#4)
https://www.youtube.com/watch?v=k0rfSF4kGeo
(2018)
Państwa których nie ma na mapie - Naddniestrze
https://www.youtube.com/watch?v=vH44DH5dWg8
Nieistniejące państwo - Naddniestrze
https://www.youtube.com/watch?v=ImABN8nGiOI
Naddniestrze - cerkiew, parada, lunapark
https://www.youtube.com/watch?v=cJIDjhFTKO8
Naddniestrze - granica, kołchoz, statek
https://www.youtube.com/watch?v=Li7P8qTDFzw
Naddniestrze - jaskinie, Rybnica
https://www.youtube.com/watch?v=wc6uAgdpgYY&t=948s
Naddniestrze - Dzień Niepodległości
https://www.youtube.com/watch?v=HmRCjcfl6N4&t=186s
Wywiad z Romanem - Naddniestrze
https://www.youtube.com/watch?v=yhWY2eEGt-A
(2017)
Mołdawia: kraina wina i tanków #4 Naddniestrze - Bendery - Marian na świecie
https://www.youtube.com/watch?v=YNNma7nzcvI
Mołdawia: kraina wina i tanków #5 Naddniestrze - Tyraspol - Marian na świecie
https://www.youtube.com/watch?v=1ACYGPaeWvA
Mołdawia: kraina wina i tanków #6 W drodze - Marian na świecie
https://www.youtube.com/watch?v=KN6xKhm-_04
(2014)
Plastikowe monety w Naddniestrzu
https://www.youtube.com/watch?v=ceOsOi9g_28
(2018)
(film propagandowo-promocyjny)
Документальный фильм "28 фактов о Приднестровье"
https://www.youtube.com/watch?v=aZckG5y2d9g
(materiał patriotyczny, ku pokrzepieniu serc)
Военная приемка. «Наши в Приднестровье». Часть 1
https://www.youtube.com/watch?v=iVFF6pDXZiU
+ inne nagrania, bo jak się okazuje ostatnimi czasy filmów przybywa
O Naddniestrzu można również poczytać w reportażach Hugo-Badera, w książce „Gorsze światy. Migawki z Europy Środkowo-Wschodniej”, „Granicach marzeń. O państwach nieuznawanych” oraz w zbiorku reportaży „Europa.Stop.Wschodnia.Stop.” – warto też zajrzeć do pozycji z obszernej bibliografii, ale nie będzie to zapewne tak przyjemna lektura jak przy powyższych tytułach.
Naddniestrze. Terror tożsamości (2018)
Ciekawa, dobrze napisana książka. Gdyby tytuł był mniej jasny, jak to często bywa w przypadku pozycji wydawnictwie Czarne, alternatywny podtytuł mógłby brzmieć: Zrozumieć Naddniestrze.
Autor (rocznik 1986), który odwiedzał Pridniestrowie kilkakrotnie, odbył staż na lokalnym uniwersytecie i pracował na miejscu jako korespondent,...
2020-05-07
(2020)
Opowieść o tym, jak tuż po wojnie próbowano zbudować „najlepsze miasto świata”, z modernistycznym centrum – luźno zabudowane, pełne światła, zieleni, przyjazne dla mieszkańców. Miasto nowoczesne, ale zachowujące ciągłość historyczno-kulturową poprzez układy urbanistyczne i zrekonstruowane zabytki.
To także książka o BOS-ie – Biurze Odbudowy Stolicy i jego ludziach, dziś kompletnie zapomnianych, współtworzących instytucję która dźwignęła miasto z ruin. Tworze skrojonym zgodnie z duchem czasów, pod wpływem bieżących potrzeb, który „zastępował normalną miejską administrację budowlaną, urząd konserwatorski, biuro urbanistyczne, brał na siebie wykonawstwo i inspekcję [...]” (str. 427).
Książką bardzo przystępna, pisana z reporterskim zacięciem, pasją i znawstwem. Solidnie udokumentowana – oferuje sporo refleksji i nie ogranicza się do wyłożenia suchych faktów. Zagadnienie złożonego procesu pierwszych lat odbudowy ujmuje bardzo atrakcyjnie, bez brnięcia w szczegóły techniczne i detale które nie zawsze są strawne dla przeciętnego odbiorcy: dużo sylwetek, emocji, kontrastów, niuansów politycznych i ideologicznych. Każdą stronę czyta się z ogromną przyjemnością. Kilka zdań kwalifikuje się do poprawy, ale to drobiazgi.
„Najlepsze miasto świata” to spory kubeł zimnej wody dla wszystkich opłakujących przedwojenną Warszawę. Ma jednocześnie spory walor terapeutyczny, cierpliwie tłumaczy, że nie straciliśmy jednak tak wiele jak powszechnie się sądzi – zyskując w zamian miasto wygodniejsze, mniej klaustrofobiczne, zieleńsze. Współczesnemu warszawiakowi może nie być łatwo przełknąć taką informację. Od dzieciaka karmiony jest wizją miasta którego namiastkę mają oddawać ulice południowego Śródmieścia, Starówka i wymuskane Krakowskie Przedmieście, którego duch zachował się w willowych i spółdzielczych koloniach Żoliborza, na ochockich koloniach Lubeckiego i Staszica, w okolicy placu Narutowicza, czy zabudowie najstarszej części Mokotowa i oficerskiej Sadyby.
Pada tu wielokrotnie, że to nie było do końca tak. Że to obraz wyidealizowany, niepełny, kompletnie pomijający codzienne realia życia w mieście przeludnionym, ciasnym, gdzie dostęp do bieżącej wody, toalet i kanalizacji nie był standardem. Dla mas pisał o tym w swoich pracach rzeczowy Stanisław Milewski, a także nieco bardziej sentymentalny Jerzy Kasprzycki. Ten pierwszy przekopał się przez setki starych gazet i dokumentów, szczegółowo kreśląc faktyczny obraz dawnej Warszawy, XIX-wiecznej i z początków XX stulecia. Skupiał się na tych mniej przyjemnych aspektach życia stolicy – fatalnych warunkach sanitarnych, braku higieny, przestępczości i patologiach. Ale nie tylko. Dobra książką na start, jeśli chodzi o to zagadnienie, jest „Warszawa między wojnami. Opowieść o życiu Stolicy 1918-1939” Ryszarda Mączewskiego, znajdziemy tam wiele podstawowe informacji i danych statystycznych, niezbędnych by prawidłowo odtworzyć sobie obraz Warszawy sprzed II wojny światowej. Dorobek powyższych autorów składa się na obraz miasta za którym można tęsknić, ale niepozbawionego wad. I pominąwszy niewątpliwe walory estetycznej dawnej zabudowy, miejsca dużo mniej wygodnego do życia.
(Pierwsze co w nas uderza nas podczas lektury „Najlepszego miasta świata” to świadectwa z dwudziestolecia międzywojennego, w których Warszawa określana jest jako miasto brzydkie, zaskakując zbieżna z tym co mówi się o niej teraz – niekiedy bardziej pod wpływem emocji niż racjonalnego osądu).
Oczywiście niemieckie bombardowania z 1939 ani kataklizm roku 1944 nie były nikomu potrzebne, ale skoro zaszły, i doszło do pewnego resetu w centrum miasta, to trzeba było otrzeć łzy, wywieźć gruzy i zagospodarować teren na nowo. I to właśnie zrobiono – zyskując szansę na budowę nowego, lepszego śródmieścia, oraz rozbudowę dzielnic satelickich. Dekret Bieruta był tutaj niezbędny. Jak to wyszło? Pełnego sukcesu odtrąbić nie można, układ urbanistyczny zyskał nowe, niezbędne obecnie szlaki, ale i tak wielu brakuje. Miasto jest ogromne, ale ma tylko dwie linie metra (z czego jedną w budowie), niedostatecznie rozwiniętą siatkę torów tramwajowych, a deweloprzy tworzą odizolowane, źle skomunikowane getta. Sporo dobrego dzieje się natomiast w Centrum – zaczynaliśmy od gmachu PAST-y i Prudentialu a dziś mamy nowoczesne wieżowce i skyline którego inne miasta mogą nam tylko pozazdrościć. Naprawione są też błędy i zaniechania późniejszych lat powojennych. Miasto powstałe na gruzach starego to w naszej historii norma, choć rzadko kiedy działo się to w takiej skali, co zresztą w książce podkreślono cytatem – „ciągłość materialna miasta została przerwana w takim stopniu, w jakim się to dawniej zdarzało miastom drewnianym” (Stanisław Ossowski, Odbudowa stolicy w świetle zagadnień społecznych, w: Pamięć warszawskiej odbudowy 1945-1949, red. Jan Górski, Warszawa 1972, str. 47). Podobny los spotkał Stalingrad (Wołgograd), Hiroszimę i Nagasaki.
***
Autor zadedykował książkę Warszawskim Tygrysom. O kogo konkretnie chodzi dowiadujemy się na str. 377 – „Po klęsce wrześniowej rzuciło ich w różne miejsca: [Wacława] Kłyszewskiego do oflagu w Woldenburgu, [Eugeniusza] Wierzbickiego do Gross Born, a [Jerzy] Mokrzyński większość okupacji spędził na Podhalu. [...] Na drzwiach ich bossowskiej pracowni na Ujazdowie studentka architektury [...] zawiesiła [...] rysunek przedstawiający trzy tygrysy rozszarpujące konkurencję. I przylgnęło. Do dziś nie wszyscy znawcy architektury potrafią prawidłowo podać imiona i nazwiska całej trójki [architektów], ale »Tygrysy« zna każdy”.
***
JESZCZE KILKA UWAG
„Nie było powrotu do tego co kiedyś. Przedwojenna Warszawa nie była przecież miastem z obietnic Starzyńskiego, [...] Paryż Północy? Połowicznie i raczej w nocy, w miejscach uprzywilejowanych obecnością elektrycznych latarń, neonowych reklam, asfaltu i nielicznych polewaczek, [...] Prawdziwe oblicze miasta objawiało się rano, w świetle dziennym, jak wymięta twarz po źle przespanej nocy. Ludzie kochali przedwojenną Warszawę, ale – mimo szybkiej modernizacji i estetyzacji prowadzonej przez ekipę Stefana Starzyńskiego – kochali ją miłością trudną. Można było żywić prywatny sentyment do miejsca, z którym wiązało się swoje życie [...] natomiast obywatelska duma rzadko odnosiła się do tego, jakie miasto jest, a częściej do jego tradycji lub do wyobrażonej przyszłości. Gdyby ktoś w 1945 roku powiedział, że należy cofnąć zegar do roku 1939 i wrócić do przedwojennej formy miasta, nikt nie potraktowałby tego poważnie” (str. 168). Nikt? Tysiące dałoby wiele aby krwawa hekatomba roku 1944 nie miała miejsca i wszystko zostało po staremu. Jest w tych słowach sporo racji, nie zmienia to jednak faktu że zwarta, pierzejowa zabudowa Śródmieścia była normą, i do dziś jest postrzegana jako właściwy wzorzec, wyznacznik miejskości. Co innego podwórka-studnie, jednak wyburzenie oficyn a rozwalanie wszystkiego jak leci to spora różnica. Najwyżej wyglądalibyśmy dziś jak centrum Łodzi – to i owo by się sypało, ale tkanka miasta ulegałaby wymianie i konserwacji. Kto nie czuję się dobrze plącząc się po Śródmieściu Południowym, w kanionach kamienic? Tam jest świetnie – Lwowska, Mokotowska, Hoża, Nowogrodzka itd. – przepiękne ulice i fantastyczny klimat. Jednak nie wszystkie takie były, i o tym też warto pamiętać.
Co do pozytywnej opinii nt. przekształcenia jednej z najlepszych części Traktu Królewskiego – Nowy Świat był nierówny, ale wielkomiejski. Były tam wielkie pieniądze. To co stoi tam teraz przypomina zabudowę rynku w Pułtusku, tylko o piętro wyższą. Nikt mi nie wmówi, że to jest OK – nawet zdjęcie zamieszczone w książce sugeruje coś innego – widzimy na nim kamienice w skali jaką znamy ocalałych kwartałów Śródmieścia na południe od Jerozolimskich, drogie i wysmakowane. Pewnie lepsze i gorsze, ale każda z nich jest pomnikiem przedsiębiorczości, czytelnym sygnałem: jesteśmy właśnie tu, tu inwestujemy, robimy pieniądze, chcemy się pokazać, odnieśliśmy sukces – patrzcie na nas! Jeżeli to jest robione z głową, a nie po cygańsku (czyli masa kolumn, różnokolorowe gzymsy, tyle wykuszy ile się da, tarasy i kopuły, najlepiej dużo kopuł), to takie pamiątki z XIX wieku nie są niczym złym. Carska Warszawa miała swoje wady, nie mogło się rozwijać z uwagi na opasający je pierścień carskich fortów, niemniej była atrakcyjną, bogatą kapitalistyczną metropolią – zwłaszcza w oczach Rosjan i osób z prowincji. Jak napisał o tym Piątek, autorzy wielu publikacji upierają się, że Warszawę nazywano Paryżem Wschodu bądź Północy, co jest niestety myśleniem czysto życzeniowym. Ciężko oddalić wrażenie że robili tak chyba tylko sami mieszkańcy, i że z tą paryskością jest tak samo jak z domniemaną słowiańskością cyklu wiedźmińskiego. To mit. Piękny, ale mit.
***
Porównajmy krakowskie Stare Miasto z warszawskim – w obrębie murów tego pierwszego zmieszczą się trzy Starówki (!). Rynek Główny w Krakowie to kwadrat o bokach długości 200 metrów, Rynek Starego Miasto w Warszawie ma zaledwie 90 na 73 metry – co więcej kiedyś stał tam ratusz (rozebrany w 1817), który dodatkowo zmniejszał jego powierzchnię. Warszawa jest miastem młodym, znacznie młodszym niż największe miasta Starego Świata, a u swych początków dosyć kameralnym. „Prawa miejskie uzyskała przed 1300. W 1569 mocą unii lubelskiej Warszawa została ustanowiona miejscem obrad sejmów Rzeczypospolitej Obojga Narodów. Od 1573 odbywały się tam wolne elekcje. Po 1596 do Warszawy przeniesiono dwór królewski i urzędy centralne, a w 1611 w rozbudowanym Zamku Królewskim na stałe zamieszkał król Zygmunt III Waza” (Wikipedia).
Warszawa składa się z wielu mniejszych pseudo-miasteczek (dawnych jurdydyk*, po których do dziś nie pozostał często żaden ślad – czasami tylko jakaś lokalna nazwa i resztki układu urbanistycznego) oraz terenów wykorzystywanych dawniej rolniczo i osobnych miejscowości. Kiedyś to Kraków był duży, a my stosunkowo niewielcy, wręcz prowincjonalni – ale sytuacja się zmieniła. I Kraków nas już nie dogoni. Warszawa cały czas mocno pracuje by stać się najlepszym miastem świata. Różnie to wychodzi, ale skyline mamy niezły, a perspektywy rozwoju szerokie.
Dziś, tam gdzie było zwarta Śródmieście, stawia się kolejne szklane domy i wieże sięgające chmur (Varso**), remontuje się relikty dawnej zabudowy (kamienice na Foksal), dostawia plomby i wykorzystuje wolne place, burzy gorsze realizacje i zastępuje perełkami (Q22 w miejsce architektury lat 90.). Dzieje się. W końcu w rankingu miast świata Warszawa to miasto alfa.
* Obserwując to jak budowane są kolejne osiedla można dojść do wniosku że tradycja jurydyk jest niestety nadal żywa...
** W nawiasach podałem pierwsze co przyszło mi na myśl, przykładów są dziesiątki.
***
UWAGI STYLISTYCZNE I MERYTORYCZNE: str. 37 – „z powrotem” – a gdzie informacja, że był tam wcześniej?; str. 47 – „Widocznie ta ruina [tj. resztki Dworca Głównego] była najokazalszym gmachem, jaki miała wtedy do zaoferowania lewobrzeżna Warszawa” – znacznie „okazalszą” ruiną był szkielet Prudentialu (66 metrów do dachu, 17 kondygnacji). Zdanie nieco kontrowersyjne – pozostałości po Dworcu Głównym były po prostu na trasie defilady.
Str. 158 – o tym że BOS zajął pawilony przy ruinach Zamku Ujazdowskiego była już chyba mowa wcześniej; str. 191 [w źródle] – Alei Ujazdowskich (alej) – co prawda przytaczanie cytatów z bykami jest powszechną praktyką, i nie ma w tym nic złego, ale byłoby lepiej gdyby znalazł się tu informacja na ten temat (np. ZACHOWANO PISOWNIĘ ORYGINALNĄ); str. 198 – bliska Wola wedle podziału z 1960 zaczyna się na Jana Pawła, ale tak faktycznie i zgodnie z ówczesnym podziałem, opisywane tereny na zachód od Żelaznej to pozostałości dawnego Śródmieścia, Rogatki Wolskie stały przy Wolskiej 1 i 2, przy jej zbiegu z Chłodną, Towarową i Okopową. Wola zaczyna się za Okopami Lubomirskiego, czyli dzisiejszą Towarową, i tego należy się trzymać.
Str. 261 – „resztki zabudowy po wschodniej stronie Marszałkowskiej, między Królewską a Zielną i tunelem kolei średnicowej, zostały do końca usunięte” – mowa o zachodniej stronie, od przyszłego pl. Defilad + „Po stronie zachodniej, między wykwitami parterowej Marszałkowskiej, pod numerem 124, rósł pierwszy gmach nowego, monumentalnego bulwaru” – chodzi o stronę wschodnią (!); str. 269 – Urząd Patentowy to akurat nie był stawiany w Śródmieściu, tylko jak sam autor napisał wcześniej, na Polu Mokotowskim. Wprawdzie obecnie ta część Pola Mokotowskiego jest administrowana przez dzielnicę Śródmieście, ale tak w okresie budowy jak i faktycznie – jak sama nazwa wskazuje – był tam Mokotów. W tym samym zdaniu jest mowa o Sądach na Lesznie (obecnie Alei Solidarności). Gmachy znajdują się w dzielnicy Wola, choć w praktyce jest to śródmieście (pisane z małej litery – tj. obszar miasta realizujący potrzeby kulturalne, handlowej oraz pełniący funkcje administracyjne, położony centralnie względem innych) i Śródmieście historyczne – niestety w Warszawie mamy spory bałagan, w którym nie do końca orientują się niekiedy sami mieszkańcy. Mamy stan faktyczny (wynikający z historii i tradycji), co do którego nie wszyscy zdają sobie zawsze sprawę, oraz podział porządkowy, na dzielnice administracyjne, których nazwy z uwagi na skalę miasta często są używane zamiast określeń zwyczajowych (mniejszych dzielnic, obszarów i osiedli), a także rejony miejskiego systemu informacji (MSI) które są mniej lub bardzie błędne.
Str. 306 – W zdaniu rozpoczynającym się od „Plon to niósł” trzeba skasować zaimek TO albo dodać jakiś znak interpunkcyjny po „niósł”; str. 327-328 – „W koszarach Gwardii Koronnej, w których do tej pory planowano umieści ratusz Muranowa [...]. Zarówno ta placówka, jak i stojący już obok pomnik Bohaterów Getta i teren więzienia na Pawiaku miały pozostać na poziomie dawnych ulic dzielnicy północnej” – pomyłka, chodzi o Koszary Artylerii Koronnej (Koszary Wołyńskie) [https://pl.wikipedia.org/wiki/Koszary_Wo%C5%82y%C5%84skie]. W tekście pomylono je z Koszarami Mirowskimi, tj. (Koszarami Gwardii Konnej Koronnej, Koszary Wielopolskie) [https://pl.wikipedia.org/wiki/Koszary_Mirowskie].
Str. 341 – kino 1 Maj funkcjonowało w budynku przy Podskarbińskiej 4, parzysta strona Podskarbińskiej to już Grochów, nie Kamionek (to granica przedwojenna, a także granica dzisiejszego osiedla). Ciekawostka – według MSI Grochów sięga o wiele dalej na zachód, z kolei ucięto mu sporo na północy, wschodzie i kawałek na południu.
Str. 346 – oficyny Pałacu Pod Blachą na tej fotografii nie ma. Zdjęcie zostało skadrowane, ale stary opis pozostał; str. 355 – nie na Żeraniu, tylko na Pelcowiźnie (każdy warszawiak spotkał się kiedyś z frazą „zakład FSO na Żeraniu” albo nazwą dwóch pętli – autobusowej i tramwajowej – Żerań FSO. Tymczasem ten rejon znajduje się nieco dalej, za zespołem przystanków i obiema pętlami; str. 364 – ponownie o fabryce na Żeraniu; str. 501 [w źródle] – zdaleka (z daleka).
***
UZUPEŁNIENIE
Tyrmand warszawski. Teksty niewydane – Leopold Tyrmand (2011)
Felietony z końcówki lat czterdziestych i pięćdziesiątych, publikowanych głównie w „Stolicy” i „Tygodniku Powszechnym”. Książka tematycznie i klimatycznie zbliżona do tego co omawia Grzegorz Piątek. Oczywiście wkradło się troszkę propagandy, ale czyta się to całkiem nieźle. Oddaje ducha czasów.
Spacerownik: Warszawa śladami PRL-u – Jerzy S. Majewski (2010)
Niewielka objętościowo książeczka-album, gromadząca „best buildings to see” z czasów odbudowy i późniejszych. Znajdziemy tu głównie realizacje oddane do użytku po roku 1949. Dla początkujących.
(Poważniejsze publikacje wymienia w przypisach Grzegorz Piątek).
+
Google Maps odpala sobie każdy, ale w przypadku Warszawy potrzeba czegoś więcej, na szczęście jest w sieci witryna Fundacji Warszawa 1939 (http://www.warszawa1939.pl/), gdzie dowiemy się co odbudowano i się ostało. Znajdziemy tam fantastyczne plany Warszawy złożony ze zdjęć lotniczych (wersje z roku 1939 i 1945). Niesamowite fotografie pokazują co tak naprawdę zostało ze Stolicy po wojnie (ogromny kontrast między muranowskim morzem ruin a resztą Śródmieścia), dodatkowo jest to intrygujące świadectwo ciągłości układów urbanistycznych, granic działek, faktycznej powierzchni obszaru zabudowy:
http://www.warszawa1939.pl/fotoplan?tid=18108&nid=97739
Robi ogromne wrażenie.
+
Dlaczego Warszawa jest najlepszym miastem świata? - Grzegorz Piątek [2020]
https://www.youtube.com/watch?v=GET20vVUuY4
Tryptyk warszawski, czyli Stefan Starzyński i Muzeum Narodowe - Grzegorz Piątek [2016]
https://www.youtube.com/watch?v=UJTmZWTg8O0
Grzegorz Piątek - Jak Warszawa odkryła przestrzeń publiczną? - wykład [2019]
https://www.youtube.com/watch?v=DDbdmxPPZJk
Czwarta Warszawa. Architektura w Warszawie w latach 60. i 70. - Marta Leśniakowska [2015]
https://www.youtube.com/watch?v=RS6MufNGzws
(2020)
Opowieść o tym, jak tuż po wojnie próbowano zbudować „najlepsze miasto świata”, z modernistycznym centrum – luźno zabudowane, pełne światła, zieleni, przyjazne dla mieszkańców. Miasto nowoczesne, ale zachowujące ciągłość historyczno-kulturową poprzez układy urbanistyczne i zrekonstruowane zabytki.
To także książka o BOS-ie – Biurze Odbudowy Stolicy i jego ludziach,...
2018-09-22
Prawda i fikcja w Kodzie Leonarda da Vinci (2004)
To nie jest kolejna* książka napisana tylko po to by zarobić na popularności thrillera Dana Browna, choć powstała między innymi dlatego że mogła liczyć na komercyjny sukces**. Jej autorem jest amerykański biblista i agnostyk, wykładowca który nie oferuje nam żadnej „wiedzy alternatywnej” (pseudonaukowego bełkotu), ani grania na emocjach, po prostu – rzeczowo analizuje święte pisma chrześcijaństwa, i robi to zawodowo od lat, co zaowocowało dziesiątkami poczytnych publikacji. Jest to dla niego kolejne spojrzenie na omawiane już zganienia, tym razem pod kątem treści zawartych w „Kodzie Leonarda da Vinci”:
„Czy to prawda, że Konstantyn zniszczył ewangelie, które nie pasowały do kanonu, i nadał obecny kształt Nowemu Testamentowi? Że wyklął święty pierwiastek żeński, wyniósł Jezusa, mężczyznę, w sferę boskości i w ten sposób na zawsze odmienił oblicze chrześcijaństwa? Tymi kwestiami zajmę się w kolejnych rozdziałach. [...] Nie będę się wypowiadał o żadnym z zawartych w niej twierdzeń na temat Opus Dei, Zakonu Syjonu albo roli Watykanu. Ani też nie będę analizował dzieł i przekonań Leonarda da Vinci. [...] skupię się na »historycznym« Jezusie, »historycznej« Marii Magdalenie, starożytnych dziejach Kościoła chrześcijańskiego, treści wczesnochrześcijańskich ewangelii oraz roli odegranej przez cesarza Konstantyna w formie obecnej postaci wierzeń i świętych pism chrześcijaństwa. Jak wiele informacji zawartych w historycznym tle tej powieści jest faktem, a jak wiele jest fikcją?” (str. 21).
Książka jest bardzo rzetelna, sensowna i lekka w odbiorze, dobrze się ją czyta. Nie przytłacza swą objętością, i jest w sam raz dla osób zainteresowanych korzeniami chrześcijaństwa, ale nie nastawionymi na dogłębne studia historyczno-teologiczne. Sympatycy teorii zawartych w „Kodzie Leonarda da Vinci” mogą być po lekturze nieco zawiedzeni, a wierzący czytelnicy poczują wewnętrzny dyskomfort, bo autor pokazuje że proces kształtowania się chrześcijaństwa nie różnił się znacząco od innych wyznań, opierając raczej na wymysłach i pragnieniach, a nie faktach.
Minusem stylu Barta D. Ehrmana są liczne powtórzenia, które mają na celu pokreślenie kluczowych kwestii. Niestety, co wypada dobrze na wykładzie, prelekcji – w wypowiedzi pisemnej jest zbędne. Książka ogranicza się jedynie do kwestii stanowiących oś fabularną bestsellera Dana Browna, nie jest to więc to pozycja która w szerszym stopniu omawiałaby wszystkie kurioza, przeinaczenia i zafałszowania, jakie składają się na wizerunek biblijnego Chrystusa.
Kryminał Browna powstał dzięki publikacji autorstwa Michaela Baigenta, Richarda Leighta i Henry’ego Lincolna „Święty Graal, święta krew” (The Holy Blood and the Holy Grail/Holy Blood, Holy Grail, 1982), która w założeniu autorów miała być historyczno-dziennikarskim śledztwem. Dzięki temu że uparcie podtrzymywali to zapatrywanie, przegrali proces z Danem Brownem w którym oskarżyli go o plagiat. Cytowany tak często na łamach książki Sir Leigh Teabing jest hołdem dla twórców „Świętego Graal, świętej krwi” – imię to nazwisko Richarda pozbawione literki T na końcu, a nazwisko jest anagramem (Teabing – Baigent).
* Np. Największe tajemnice Kodu da Vinci, Amy Welborn
Prawdziwa historia w Kodzie Leonarda da Vinci, Sharan Newman
Kod Leonarda. Śledztwo dziennikarskie, Frederic Lenoir, Marie-France Etchegoin
Złamany Kod Leonarda da Vinci, Simon Cox
Kod ewangelii, Ben Witherington III
Kod Leonarda da Vinci – fakt czy fikcja?, Alfred J. Palla
Pomiędzy Leonardem da Vinci a Lucyferem, Rene Chandelle
Oszustwo Kodu Leonarda da Vinci Carl E. Olson, Sandra Miesel
+ różne powieści w stylu „Kod Adolfa Hitlera” i książki rozwijające tezy zawarte w „Święty Graal, święta krew” – podstawy i inspiracji dla thrillera Browna („Archiwum Jezusa”, „W mrocznym świecie tajemnic Syjonu” itd.).
Jeśli ktoś chciałby przeczytać coś rzetelnego i lekkiego, co obala popularne mity kreowane przez Kościół, powinien sięgnąć po „Tajemnice Nowego Testamentu” (2011) Kiełbasińskiego. Mała książeczka, a daje do myślenia. Dla oczytanej osoby nie będą to żadne rewelacje, ale powinna docenić zgrabne zebranie wszystkiego do kupy i klarowny styl. Jednak typowa „potulna owieczka” – praktykująca-niemyśląca – może dzięki niej przeżyć krytyczne zachwianie wiary, i kto wie, jeśli nie zostanie urobiona przez fałszywego kapłana, nie ulegnie presji otoczenia – być może przejdzie na jasną stronę mocy?
Ciekawa prelekcja autora „Truth and Fiction in the Da Vinci Code”:
Bart Ehrman - Wiarygodność Ewangelii oraz Zmartwychwstanie Jezusa / Napisy PL
https://www.youtube.com/watch?v=4vpsrIVWunc
Garść moich refleksji:
Biblia jest sprzeczna, nie trzyma się konsekwentnie jednej wykładni ideologicznej (co można uświadczyć na kartach obu części – ST i NT – oraz konfrontując ze sobą te dwa zestawy „świętych ksiąg”).
Jest kuriozalna i fałszywa, a obraz Boga jaki się z niej wyłania nie wychodzi poza znane nam wzorce gwałtownych, kapryśnych bóstw Międzyrzecza, bogów olimpijskich i wszystkich innych, jakich wymyślili sobie ludzie, na swój obraz i podobieństwo. Co kluczowe, ani Jahwe ani Jezus nie są wolni od megalomanii, a już na pewno nie są etyczni, tak jak sądzą ich zwolennicy.
Jej konstrukcja i wymowa zdradza że jest jedynie kompilacją napisaną przez jednych ludzi by manipulować innymi, konkretnie przez kapłanów i religijnych zapaleńców (będących nie zawsze przy zdrowych zmysłach, nie zawsze kierowanych czystymi intencjami).
Nie zawiera tajemnic nt. otaczającego nas świata – wręcz przeciwnie, obrazuje jak wąski i błędne było zapatrywanie tworzących ją ludzi, którzy głęboko wierzyli że nad nimi, między obłokami, bytuje Bóg i anieli, a w czeluściach ziemi znajduje się kraina umarłych, biblijny szeol, z czasem zastąpiony dzisiejszymi wyobrażeniami piekieł. (Nie ma tam nic o tym że żyjemy na peryferiach galaktyki, jednej z milionów, na małej planecie która musi mieć swoje błękitne odpowiedniki, gdzie też rozwinęło się życie, gdzieś w wszechświecie; że gwiazdy i planety to inne ciała niebieskie, itd.).
Jezus kreśli przed nami apokaliptyczną wizję czasu końca – od momentu kiedy trafił go szlag, przeszło 2000 lat temu, świat nadal się kręci...
Przeciętny ateista ma o wiele większe pojęcie o nauce Kościoła i jego świętych pismach niż szeregowy „wierzący”. Wystarczy przeczytać „Biblię”, a wszelkie złudzenia o cudowności i głębokiej mądrości tej księgi prysną jak bańki mydlane. Kto nie był indoktrynowany od dziecka, ten ma do tego zdrowy dystans – inni muszą odważyć się aby spojrzeć na świat takim jaki jest.
** Pozornie jest w tym pewna sprzeczność, bo książka powstała na zamówienie redaktora Ehrmana, Roberta Millera, i w sposób oczywisty korzysta z popularności wydanej zaledwie rok wcześniej sensacyjnej opowieści Browna, jednak autor jako wykładowca akademicki ma stałą pensję, stałe dochody, i to co publikuje jest sukcesywnym i konsekwentnym zapoznawaniem opinii publicznej z wieloletnimi analizami, a nie jak w przypadku zawodowych pisarzy przemyślnie skalkulowaną wizją, której przelanie na papier zależy od tego czy zapewni określony zysk. „Problem polega na tym, że ludzie czytający taką powieść nie mają żadnych możliwości oddzielenia faktów od fikcji. Autor im w tym nie pomoże, informując, które wypowiedzi na temat historii są równie fikcyjne jak bohaterowie i fabuła. A częstokroć sam tego nie wie. [...] z tego właśnie powodu postanowiłem napisać tę książkę. [...] Kod Leonarda da Vinci odniósł olbrzymi sukces tam, gdzie zawodowi historycy ponieśli samotną klęskę: wzbudził w ludziach zainteresowania początkami chrześcijaństwa [...]”. To był po prostu dobry czas.
Uwagi odnośnie wydania polskiego: str. 12 – nie uznawane (nieuznawane); str. 52 – wskrzeszony ze zmarłych (z martwych?); str. nie związani (niezwiązani); str. 100 – opada (dopada); str. 130 – nie kończących (niekończących); str. 139 – z przeciwka (naprzeciwka); str. 161 – nie narodzonego (nienarodzonego) – cytat; str. 171 – upamiętajcie się (opamiętajcie się) – cytat, Biblia; str. 200 – wiarę Chrystusową (chrystusową); str. 205 – nie wymienioną (niewymienioną); przekład Norberta Radomskiego jest bardzo zgrabny.
wrzesień 2018
Prawda i fikcja w Kodzie Leonarda da Vinci (2004)
To nie jest kolejna* książka napisana tylko po to by zarobić na popularności thrillera Dana Browna, choć powstała między innymi dlatego że mogła liczyć na komercyjny sukces**. Jej autorem jest amerykański biblista i agnostyk, wykładowca który nie oferuje nam żadnej „wiedzy alternatywnej” (pseudonaukowego bełkotu), ani...
(1997)
Kilka felietonów odnośnie zjawiska UFO na przestrzeni lat i obszerne opracowanie tzw. zdarzenia w Emilcinie, spotkania z załogantami machiny spoza tego świata z ‘78.
Książka Blani-Bolnara (1948-2003) sprawia wrażenie rzetelnej, jednocześnie ciężko oddalić myśl, że znając ogólne prawidła badań naukowych, akademickich metod badawczych i wykazując bardzo entuzjastyczny stosunek do zdarzenia, ufolog skupia się na tym, co przemawia za realnością zdarzenia. W przypadku zwrócenia uwagi na rzekomą obserwację małego Popiołka, która jest zaledwie stwierdzeniem i sprawia wrażenie typowej, dziecięcej konfabulacji, zainspirowanej zamieszaniem wokół sąsiada – widać to najlepiej. Tym niemniej, jest to książka pisana na poważnie, z poszanowaniem faktów, przyglądająca się jednemu z najciekawszych spotkań tego typu: pozornie zbliżonym do innych, a jednak obfitującym w osobliwości i opowiedzianym przez wiarygodnego świadka. Na tle reszty jest to przypadek wyjątkowy.
Ten sam tekst funkcjonuje pod tytułem Zdarzenie w Emilcinie (1995).
styczeń 2023 [książka przeczytana po 2009, prawdopodobnie w 2013]
(1997)
Kilka felietonów odnośnie zjawiska UFO na przestrzeni lat i obszerne opracowanie tzw. zdarzenia w Emilcinie, spotkania z załogantami machiny spoza tego świata z ‘78.
Książka Blani-Bolnara (1948-2003) sprawia wrażenie rzetelnej, jednocześnie ciężko oddalić myśl, że znając ogólne prawidła badań naukowych, akademickich metod badawczych i wykazując bardzo...
2014-10-27
Teksty z lat 2000-2005, pierwotnie publikowane w tygodniku Polityka; zebrane i wydane w formie krótkiej książeczki, pod tytułem zaczerpniętym od jednego z nich. Migawki ze Wschodu i mroźnej Północy, gdzie niepodzielnie włada chaos i prawo silniejszego.
Ładnie napisane, ciekawie, autor wplata w teksty potoczymy, co dodaje ruskiego klimatu; jak to mówią barbarzyńcy „szybo się czyta”. Teksty są interesujące, jednak to tylko spojrzenia, urywki z tamtejszej rzeczywistości. Nie dają nam pełnego wglądu w opisywane sytuacje, a jedynie sygnalizują pewne wątki, problemy, patologie.
Zbiorek reportaży zawiera w sobie szereg wielokrotnie omawianych i analizowanych tematów, wpisujących się raczej w standard relacji z Rosji: napięcia wewnętrzne, zbuntowane prowincje z konfliktami etnicznymi, odrodzenie elitarnego szkolnictwa, terroryzm, dziwaczna sowiecko-carska hybryda spuścizny kulturowej przodków z lewa i prawa, koszmar politycznej i medialnej manipulacji, silny kontrast biedy i bogactwa, nieharmonijny rozwój kraju, przestępcy mundurach i przestępcy bez mundurów (w taniej chińskiej odzieży), resocjalizacja która jest farsą, ciężkie warunki życia, lęki i nadzieje.
Rosja nie jest zwykłym krajem, nie jest też zwyczajną federacją... to spory kawałek naszej planety który tworzy osobny sub-świat: zruszczony, zsowietyzowany, z tzw. bliska zagranicą, która choć nie jest formalnie pod batem Moskwy, musi nadal znosić jej agresywną politykę i intrygi, i cały czas nie może uwolnić się spod jej wpływów.
Bez takich spojrzeń nie można zrozumieć ani tego czym jest Rosja, ani tego co stoi u źródła jej problemów. Żółtodziób dostanie więc pewną dawkę materiału do analizy, a ten kto siedzi w temacie głębiej może przeczytać dla przyjemności. Warto sięgnąć – to dobre teksty.
Teksty z lat 2000-2005, pierwotnie publikowane w tygodniku Polityka; zebrane i wydane w formie krótkiej książeczki, pod tytułem zaczerpniętym od jednego z nich. Migawki ze Wschodu i mroźnej Północy, gdzie niepodzielnie włada chaos i prawo silniejszego.
Ładnie napisane, ciekawie, autor wplata w teksty potoczymy, co dodaje ruskiego klimatu; jak to mówią barbarzyńcy „szybo...
2022-04-19
(2022)
„Zamknięte granice z Turcją i Azerbejdżanem, morderczy konflikt o Górski Karabach, izolacja międzynarodowa i uzależnienie od Rosji są głównymi przyczynami ekstremalnie trudnej sytuacji gospodarczej, nędzy większej części społeczeństwa, masowej migracji, postępującego rozkładu państwa i rządów bogacących się kosztem społeczeństwa oligarchów. Zamknięcie ma jednak jeszcze jeden wymiar – mentalny. W głowach Ormian między nimi a resztą świata istnieje wyraźna, nieprzekraczalna granica, poza którą jest inność” (str. 9).
Współczesna Armenia okiem analityka OSW*, politologa i pracownika erywańskiej ambasady.
Pozycja pisana z polskiej perspektywy, a przy tym trzeźwa i rzetelna. Opowiada o ormiańskiej historii, kulturze i mentalności – skupiając się na kwestiach fundamentalnych, odmiennościach oraz istotnych niuansach, niezbędnych dla właściwego zrozumienia lokalnych realiów, armeńskiej polityki i problemów. Książka napisana dobrze, w sposób ciekawy, a jednocześnie pozostawiająca pewien niedosyt.
Bije z niej ogromna sympatia do Ormian, oraz wielki żal, że historia obeszła się z nimi tak szorstko. Zdecydowanie dobra pozycja, pokrewna temu co prezentuje Wojciech Górecki (1970), kolega autora (1978).
_______
* Ośrodek Studiów Wschodnich.
•
Historia Ormian liczy kilka tysiącleci. Książka skupia się na współczesności, o której opowiada poprzez wydarzenia XIX-to i XX-wieczne, odnosząc się niekiedy do okresów wcześniejszych.
Brakuje informacji o Armenii starożytnej, o dziejach najdawniejszych. Przydałoby się też jakieś kalendarium porządkujące kluczowe wydarzenia. Poza tym, warto by napisać coś więcej o codzienności, dostępności usług, cenach mieszkań i zarobkach.
•
„[…] dwaj najzdolniejsi, najbardziej kompetentni ludzie, których napotkałem podczas pobytu za granicą – kierowca który zawiózł nas do Debre Libanos, oraz pan Bergebedżian – to byli Ormianie (rasa o rzadkich kompetencjach i wielkiej delikatności uczuć). Moim zdaniem, chyba jedyni prawdziwi »światowcy«, tacy, za jakich przypuszczalnie każdy z nas lubi czasem się uważać” (str. 114, Evelyn Waugh, Daleko stąd. Podróż afrykańska [Remote People, 1931], wyd. Świat Książki, 2012).
W książce przeczytamy o diasporze wywodzącej się z historycznej Armenii zachodniej, oraz o Ormianach z postsowieckiej republiki, krążących głównie między Rosją a Kaukazem, w ramach tytułowego obiegu. A także o ich ziomkach z południowej Gruzji i Karabachu.
Liczbę Ormian szacuje się na 10-11 milionów (z czego 2 963 900 żyje w poradzieckiej republice; 1/3 tylko formalnie lub czasowo, przez kilka miesięcy, resztę roku przebywając na emigracji).
•
„Po zakończeniu wojny Chaczatarian [...] zajął się polityką, biznesem i działalnością mafijną, których w warunkach armeńskich oddzielić nie sposób” (str. 199). Połowa problemów kraju w jednym zdaniu. Reszta to nikomu niepotrzebny konflikt o Karabach, oraz wpływy Moskwy.
•
POZYCJE UZUPEŁNIAJĄCE:
Dobre miejsce do umierania (2005) – Wojciech Jagielski [częściowo]
Toast za przodków (2010) – Wojciech Górecki [część II]
Granice marzeń. O państwach nieuznawanych (2018) – Tomasz Grzywaczewski [rozdziały o Karabachu]
Turcja, Wielki Step i Europa Środkowa (2019) – Adam Balcer [rozdział Lwów: brama Orientu]
Armenia. Karawany śmierci* (2016) – Małgorzata Nocuń, Andrzej Brzeziecki
_______
* Stosunkowo niedawno, wyszło wznowienie z adnotacją „wyd. II zmienione”. Pierwotne trochę kuleje, i jeśli zestawić je z książką Falkowskiego, wypada chaotycznie. Na pewno dołożono kilka stron nt. wydarzeń z roku 2020, tj. drugiej wojny o Karabach.
•
UWAGI MERYTORYCZNE (wyd. I z 2022):
Str. 41 – „Izrael stał się [po Holocauście] państwem świeckim, a Żydzi nowoczesnym narodem, którego tożsamość bazuje na wspólnocie etnicznej, nie religijnej” – 1) Izrael jako państwo został reaktywowany w ‘48, po prawie dwóch tysiącleciach nieistnienia, ciężko więc mówić o jakimś przekształceniu (choć oczywiście żydowscy koloniści napływali tam tuż po I wojnie światowej, a na miejscu żyła garstka najwytrwalszych). Bezpośrednio przed ‘48 był tam brytyjski Mandat Palestyny, coś w rodzaju zarządu tymczasowego, a wcześniej rządzili tam Turcy. 2) W Izraelu nie ma świeckich ślubów, w szabas wszystko zamiera, a prawo nie może stać w sprzeczności z nakazami Tory*. 3) Autoidentyfikacja. Biorąc pod uwagę poziom zeuropeizowania współczesnych Żydów, nie tylko kulturowy, ale również etniczny, fakt, jak bardzo ta krew została rozrzedzona – kryterium religijne wcale nie schodzi na drugi plan. Nierzadko, ma to nawet większe znaczenie niż więzy krwi. (Konwersje były i są dozwolone, i nie należy tego ignorować). Poza tym, w Izraelu żyją Izraelczycy. Identyfikują się z Izraelem, i to jest właśnie rzeczone novum (w ramach świeckości). Dalej jest tak: „Radykalni chasydzi do dziś przecież nie uznają państwa żydowskiego, […]” – mimo to, pokaźna ich liczba nie ma z tym problemu, a wspomniani ultra-ortodoksi**, nierzadko trafiają do Izraela, do kraju którego nie akceptują, który „powstał wbrew woli Boga”, i osiadają tam na stałe. Korzystają z jego infrastruktury, z pomocy socjalnej, sieci sklepów i ochrony armii. Tworzy to sytuację bardzo schizofreniczną, która wielu się nie podoba.
_______
* „13 czerwca 1950 przyjęto tzw. uchwałę Harariego, mówiącą o tym, iż poszczególne elementy systemu konstytucyjnego regulowane będą przez osobne akty prawne, które następnie zostaną połączone w konstytucję. Do tego jednak nie doszło, a to ze względu na sprzeciw ugrupowań religijnych (według nich najwyższym prawem w państwie Izrael może być tylko prawo Boże spisane w Torze), a także innych polityków, którym rozczłonkowana konstytucja zostawiała większą swobodę ruchów” (https://pl.wikipedia.org/wiki/Ustawa_Zasadnicza_Izraela).
** Swoją drogą, wyjąwszy fakt ożenku oraz płodzenia niezliczonych dzieci, pełnią oni podobną rolę jak chrześcijańscy i buddyjscy mnisi: modlą się lub studiują pisma religijne, co wedle standardów średniowiecznych, też jest jakąś robotą...
Str. 33-46 – rozdział Nieochrzczeni chrześcijanie. To co pada na tych stronach, jest jakby wyrazem żalu za religijną obojętnością Ormian, za fasadowością ich życia religijnego. Można odnieść wrażenie, że autor postrzega ich brak zaangażowania jako coś negatywnego, a kiedy pisze o akcie apostazji, jako działaniu obrażonego wiernego, któremu nie podobały się kazania księdza (tu w przypadku Polaka-katolika), to w zasadzie zdradza się ze swoimi poglądami niemal otwarcie. Przynajmniej tak to można odczytać. Formalne odejście od Kościoła jest jednak aktem głębszego sprzeciwu, i realizują je osoby które nie tyle strzelają focha, co przynależą do „wspólnoty” jedynie formalnie. Które nie miały na to wpływu, i jest im z nią nie po drodze.
Lubię architekturę sakralną, chorały gregoriańskie i hiszpańskie pieśni religijne, nie mam też żadnych problemów ulicami którym patronuje jakiś święty – ale takie delikatne podszczypywanie mnie razi. Często jest tak, że jakiś reporter piszę prawdę o Kościele, a robi to przy okazji omawiania innego tematu, nijak niezwiązanego z religią, np. o negatywnym wpływie na stosunki z członkami innego wyznania, korupcji albo nadużyciach seksualnych. I jest to wspomniane mimochodem, w ramach trzeźwej konstatacji, raptem w kilku słowach; a w oczach ludzi skrzywionych – ziemkiewiczowsko-korwinowsko zacietrzewionych – urasta to do rangi ataku (otwartego antyklerykalizmu lub demonstracji światopoglądowej). Ostatnio czytałem takie narzekanie na tym portalu, w opinii o reportażu „Wyspa trzech ojczyzn”. Czy między moją reakcją, a tą krytykowaną, jest jakieś podobieństwo? Nie wydaje mi się. Kiedy autor czy autorka, zdradzają się ze swoją religijnością, jakoś mi to nie przeszkadza. Choć uważam takie deklaracje za niepoważne – jeśli nie zakrzywia to oglądu sytuacji, nie jest to problemem. To swego rodzaju szczerość, i takie wyłożenie kawy na ławę nawet mi odpowiada. Niepotrzebne bicie piany nie.
Str. 88 – „alfabetu niepodobnego do żadnego innego” – był wzorowany na greckim i pahlawi, wykazuje pewne podobieństwa do obydwu.
Str. 96 – System of a Down gra metal. Stary dobry rock, a o wiele cięższy, mocniejszy metal, to dwa różne światy. Czasem się przenikają, ale myśląc o System of a Down, ma się w głowie tylko jedną szufladkę.
Str. 137 – Radio Erywań (Erewań – wówczas, tj. w wieku XX, w Polsce obowiązywała ta forma, i pod tą nazwą funkcjonowała fikcyjna rozgłośnia) [https://pl.wikipedia.org/wiki/Radio_Erewa%C5%84].
Str. 142 – ciężko mówić o kolaboracji Finów, państwo nie było przez Niemców okupowane, a współpraca dobrowolna i podyktowana pragmatyzmem. (We wrześniu ‘44, kiedy zmienił się układ sił, Finlandia dołączyła do aliantów). Rumuni, choć utracili przez Niemców część Siedmiogrodu (na rzecz Węgier), nie doświadczyły okupacji. Oba państwa w pewnym stopniu współpracowały. Na Węgry, rozeźleni Niemcy w końcu weszli, ale to był już marzec ‘44 – więc stosunkowo późno.
Str. 160-161 – „[...] wskutek sowieckiego dziedzictwa i braku autorytetu Kościoła aborcja nie jest postrzegana jako coś złego” – tutaj, tak jak przy wcześniejszym przykładzie (str. 33-46) uzewnętrznia się pogląd osobisty (aprobata dla aktywności kleru, oraz tego co wypływa z ich propagandy). Co by jednak nie mówić, regularnie usuwanie zarodka, tak jakby ten był jakimś polipem, nie jest zdrowie ani normalne. Tym bardziej dziecka kilkumiesięcznego.
Str. 238 – „[…] Turkami nie są” – Azerowie są ludem turkijskim (tureckim). Turek z Anatolii, Azer i Turkmen, będą w stanie dogadać się bez tłumacza – tak jak Polak, Słowak i Ukrainiec. Tutaj chodzi o to, że Azerowie należą do tej samej grupy ludów co potomkowie Seldżuków. Jestem pewien, że autor to wie. Słowacy i Słoweńcy to Słowianie, i jako tacy są niezrozumiali dla nacji germańskich, np. graniczących z nimi Austriaków. Dlatego Ormianie mówią na Azerów Turcy, poza tym Republika Turecka i postsowiecki Azerbejdżan – ewidentnie mają się ku sobie. Ściśle współpracują, a Turcja to taki starszy brat Azerbejdżanu, który udostępnia swoje rozwiązania, know-how i koneksje.
Str. 314-315 – jeśli mowa o tej samej świątyni (?), który rok otwarcia jest poprawny: 2018 czy 2019?
Str. 331 – w Warszawie też postawiono chaczkary: jeden jest na Skwerze Ormiańskim, przy forcie Czerniaków (2013), drugi przed Świątynią Opatrzności Bożej, w Wilanowie (2018).
UWAGI TECHNICZNE: str. 16 – „studzące”, a na stronie sąsiedniej (17) „ostudzony” (nie ma innych określeń?); str. 60 – „choć czasem z obu stron giną żołnierze” (tu: choć czasem żołnierze giną po obu stronach); str. 81 – prezydentowi (prezydenta); str. 96 – Charles’u (Charlesa); str. 106 – osiedlili się (osiedlając się); str. 111 – że stał za nimi stał (drugie „stał” nadprogramowe); str. 176 – dnia poprzedniego (tu: poprzedzającego); str. 266 – zdanie monstrum (rozpoczynające się od „Nawet”); str. 228 – po „imperium” potrzebny przecinek; str. 284 – przełożenia (wpływu?); str. 329 – autor ponownie wymienia miasta wspomniane stronę wcześniej (328); str. 344 – przecinek zamiast średnika (niekonsekwencja).
Poza tym, autor oszczędza na przecinkach. Tu i tam przydałoby się ich trochę dostawić, skorzystać z myślnika, ustalić jakieś progi zwalniające.
(2022)
„Zamknięte granice z Turcją i Azerbejdżanem, morderczy konflikt o Górski Karabach, izolacja międzynarodowa i uzależnienie od Rosji są głównymi przyczynami ekstremalnie trudnej sytuacji gospodarczej, nędzy większej części społeczeństwa, masowej migracji, postępującego rozkładu państwa i rządów bogacących się kosztem społeczeństwa oligarchów. Zamknięcie ma jednak...
2024-04-16
(2018)
[Bruce Lee: A Life]
Od chuligana do ikony popkultury: krótkie, intensywne życie Bruce’a Lee (1940-1973).
Polly’emu (1971) nie brakowało materiałów*, dlatego nie poszerza tekstu opisem realiów, nie robi wprowadzenia historycznego ani rozbudowanych biogramów innych postaci, sprowadza to do absolutnego minimum. Jest skupiony na swoim bohaterze, tym kim był, na jego ambicjach i planach. Jak na zaledwie 32 lata życia, przerwanego w przełomowym momencie aktywności zawodowej, jest to dosyć pokaźny tom, przybliżający wszystkie etapy kariery – przy jednoczesnym unikaniu dłużyzn i niezdrowych sensacji.
Autor wykonał ogromną pracę zestawiając różne źródła, wspomnienia i korespondencje, dokonując weryfikacji poprzez liczne rozmowy i listy. Wyszła z tego drobiazgowa, obszerna biografia, napisana ze zdrowym dystansem i troską o fakty – wiarygodny portret aktora, wciąż żywego w umysłach milionów, mimo kilku dekad od swojej śmierci.
Wciągająca książka, także dla tych którzy nie są fanami Bruce’a Lee i sztuk walki (8/10).
______________________________________
* „Obejrzałem wszystko, co kiedykolwiek nakręcił Bruce, i zrobiłem obszerne notatki. Przeczytałem wszystko, co kiedykolwiek napisano o Brusie, i zrobiłem obszerne notatki. Potem przeprowadziłem wywiady ze wszystkimi, którzy kiedykolwiek znali Bruce’a i byli skłonni rozmawiać, i zrobiłem obszerne notatki. Następnie zestawiłem wszystkie te notatki w porządku chronologicznym w jednym dokumencie Worda. Ostatecznie plik miał ponad dwa tysiące pięćset stron i zawierał milion słów” (str. 518-519).
•
Tekst przekładu (Łukasz Müller, 2019) jest bardzo przystępny, prosty i zgrabny. Tylko nieliczne zdania przypominają, że obcujemy z tłumaczeniem. Od czasu do czasu, zamiast sformułowania formalnego, pojawia się kolokwializm (np. ochrzaniony zamiast zbesztany), ale zawsze jest dobierany ze smakiem i pasuje do całości. Biografia nie ma fabularyzowanych scenek, ale niektóre dialogi są rekonstruowane.
•
UWAGI (wyd. I, Kraków 2019, tłum. Łukasz Müller): str. 17 – Sowinski (Sowiński?); str. 19 – bawołu (bawoła?); str. 51 – buntowniczy teddy boys (boy); str. 88 – jego-jego (drugie do podmiany na „własnej”); str. 113 – Vancouverze (Vancouver – bez odmiany?); str. 282 – „Mało brakowało, żeby w ogóle nie wpadł do wody”, w ogóle („1. generalnie, w zasadzie; 2. zupełnie, w żaden sposób; ani trochę”, https://sjp.pl/w+og%C3%B3le) – co tłumacz miał na myśli, czy basen był częściowo pusty?; str. 376 – „Yellow Faced Tiger (Tygrys o żółtej twarzy)” – tj. Żółtolicy tygrys; str. 385/386 – „Czterej mężczyźni mieli kilka dni wolnych przed przylotem Nory Miao i reszty ekipy filmowej z Hongkongu”, na kolejnej stronie czytamy „Nora przyjechała z drugą ekipą kilka dni wcześniej” – wcześniej niż pierwotnie planowano?; str. 387 – powiedział-powiedział; str. 490/491 (i dalej) – świadek (biegły). Przypis na końcu: jeśli autor ma na myśli penis, to nie jest on mięśniem (może chodzi o masturbację?). Burdel w transkrypcji, np.: Jong Guo (str. 25, transkrypcja angielska, w pinyin Zhōngguó/Zhōnghuá); dżiu-dżitsu (str. 33, transkrypcja najbardziej rozpowszechniona – ju-jitsu, zapis japoński – jūjutsu); Mao Zedong (str. 35, oficjalny pinyin, dawniej Mao Tse-tung, tj. Ce-tung).
(2018)
[Bruce Lee: A Life]
Od chuligana do ikony popkultury: krótkie, intensywne życie Bruce’a Lee (1940-1973).
Polly’emu (1971) nie brakowało materiałów*, dlatego nie poszerza tekstu opisem realiów, nie robi wprowadzenia historycznego ani rozbudowanych biogramów innych postaci, sprowadza to do absolutnego minimum. Jest skupiony na swoim bohaterze, tym kim był, na jego...
2019-07-02
Buran. Kirgiz wraca na koń (2018) – Wojciech Górecki
Wojciech Jagielski: „Śladami Kapuścińskiego i pół wieku po Mistrzu Górecki wyrusza w podróż z Kaukazu [...] do Azji Środkowej. Opowiada o Turkmenach, Uzbekach i Kirgizach ze znamionującym jego styl znawstwem i dociekliwością uczonego, pasją podróżnika i swadą najwytrawniejszego gawędziarza” (opinia z tyłu okładki).
Tych podróży, wyjazdów i wylotów, było sporo. Miały miejsce w latach 1996-2018*. Nie jest to zatem owoc jakiegoś zaplanowanego tripu, ale coś co powstało obok głównego tematu Autora – Kaukazu. Da się to odczuć jeśli ma się za sobą wcześniejsze zbiory reportaży. Tutaj dominuje historia, losy poszczególnych jednostek, zwykłych szarych ludzi, pojawiają się rzadko, jak ziarna piasku między większymi głazami. W poprzednich książkach proporcje były odmienne. Ciężko oddalić myśl, że na Kaukazie, Północnym czy Południowym, autor częściej miał okazję pobiesiadować, swobodnie porozmawiać, spędzić więcej czasu z ludźmi którzy stali się bohaterami jego tekstów, a tutaj bazuje na materiałach osób trzecich.
Co do opinii o stylu Autora – pełna zgoda. Zdania są przemyślane, narracja prowadzona ciekawie, tu i ówdzie pojawiają się potocyzmy, wyrażenia z mowy potocznej dodające tekstowi rumieńców. (Dobry zabieg). Chyba każdy kto czyta Góreckiego jest pod wielkim wrażeniem syntezy faktów, rzetelności i autentycznej pasji jaka bije z każdego zdania. Nie inaczej jest i tutaj. Imponuje ogrom pracy włożony w to by zebrać materiały i poskładać wszystko do kupy. Szkoda że obok wątków politycznych nie pojawia się więcej scen z proradzieckiej codzienności, ale nie można tego postrzegać jako wady tekstu. (Na kilku stronach trzeba by zrobić poprawki, ale to raptem drobiazgi które umknęły korekcie i redakcji** – bez znaczenia dla odbioru całości).
„[Reportaż] nawiązuje do książki Ryszarda Kapuścińskiego Kirgiz schodzi z konia, która ukazała się pięćdziesiąt lat temu, w 1968 roku” (str. 10).
Do str. 60 (cz. I Ekshumacja i cz. II Pamięci Kaukazu) teksty poświęcone: jednemu z wielu polskich wątków w Gruzji, abchasko-gruzińskiemu intelektualiście, ludobójstwu Ormian, azerskiemu pisarzowi; reszta książki (cz. III, prawie 200 stron) dotyczy pięciu poradzieckich republik: Turkmenistanu, Tadżykistanu, Kirgistanu, Uzbekistanu i Kazachstanu (tj. narodowych tworów państwowych powstałych dzięki wewnętrznej polityce ZSRR, mających tyle sensu co republiki utworzone po rozpadzie Jugosławii). Rozdział dotyczący Kazachstanu ma zaledwie pięć stron. Kapuściński pominął w swojej książce największą ze środkowoazjatyckich republik, autor zrobił to samo – dlaczego, tłumaczy właśnie na tych pięciu stronach.
Odnośnie tytułu: „Buran to zamieć o rozmiarach kataklizmu, zimowe przekleństwo euroazjatyckich stepów [...] Ludy Azji Centralnej przeżyły buran władzy radzieckiej, ociekając w rodzinę, tradycje, religię. Od prawie trzech dekad próbują urządzić sobie życie po swojemu, ale żywioł zostawił w nich swój ślad. Odbił się zwłaszcza na krajobrazie, dzieląc jednolitą niegdyś przestrzeń na państwa narodowe. Ich granice wyznaczają zasieki, pola minowe i kolczasty drut” (str. 9).
* Lata wyjazdów do Azji Środkowej podane w tekście i tytułach podrozdziałów: 1996, 2003, 2004, 2007, 2010, 2011, 2014, 2015, 2016, 2018. (Może było ich więcej?).
** Str. 36 – tutaj pada raczej „dla naszych morderców to zemsta” – chodzi o odbiór koncertu (trochę złe tłumaczenie, z drugiej strony myśl także nieco kulawa, źle dobrane słowo); str. 124 – współczesne (współczesny); str. 134 – „ręce już nie dochodziły” (ręce?); str. 145 – opis okna jest niezrozumiały; str. 159 – że są mniejszości autor zasygnalizował już stronę wcześniej, pisząc o Uzbekach; str. 216 – Juldaszew (Jułdaszew).
Na ostatniej stronie zamieszczono kilka linijek od wdowy po Kapuścińskim, krótki tekst zachęcający do lektury, który zwykle umieszcza się na drugiej stronie okładki, albo na skrzydełkach. Jako oddana małżonka nie mówi o mężu źle, i zachwala reportaże z „Kirgiz schodzi z konia”, a także słodzi Góreckiemu. Ociera się trochę o egzaltację. Można by z czystym sumieniem w kolejnym wydaniu usunąć tę stronę.
BONUS:
Co można polecić komuś kto po lekturze „Buranu” czuje niedosyt? Pierwszą analogiczną pozycją będą „Sowietstany” Eriki Fatland, kolejną „Utracone serce Azji” Colina Thuborna (którego Górecki cytuje, co nieco znajdzie się też w jego „Cieniu Jedwabengo szlaku”). „Imperium” Kapuścińskiego – ogólnie książką bardzo dobra, a o Azji Środkowej też tam trochę jest. Dodatkowo biografia Tamerlana Marozziego – a przynajmniej te fragmenty które mają reporterski charakter.
W stylu retro: „Podróże po Azji Środkowej” generała Grąbczewskiego, oraz jego biografię napisaną przez Maxa Cegielskiego „Wielki gracz” (Górecki o niej wspomina); „Przez płonący Wschód” Goetela oraz „Wyprawę do Chiwy” Burnaby’ego. Książki Ossendowskiego, np. „W ludzkiej i leśnej kniei”. Skoro padły te nazwiska, nie można nie wymienić XIII-wiecznego globtrotera Marco Polo, Opisanie Świata które podyktował Rusticellemu z Pizy to pozycja która jest kopalnią ciekawostek (Laurence Bergreen napisał świetną biografię Włocha, w której odnosi się do tych rewelacji).
Krótkie reportaże dotyczące bezpośrednio Azji Centralnej, albo choć trochę ocierające się o ten region można znaleźć u różnych autorów specjalizujących się w byłym bloku sowieckim.
„Wielkiej gry” Hopkirka jeszcze nie czytałem. To zapewne duży błąd.
Górecki opisuje historyczne perypetie dawnego rosyjskiego Turkiestanu. A jest jeszcze chiński – to cały dzisiejszy Sinciang (Xinjiang, Nowe Kresy). Żyją tam między innymi tureccy Ujgurzy. Tereny te odwiedzał wspomniany wyżej Ossendowski, jego książki mogą być nieco męczące w odbiorze, ale zawierają obserwacje i anegdoty które robią wrażenie (zatem warto się pomęczyć). Peter Hessler poświęcił Ujgurom nieco miejsca w swoich reportażach o ChRL.
+
Wojciech Górecki o swojej książce na YouTube:
O dawnej radzieckiej Azji środkowej
https://www.youtube.com/watch?v=GezevzHEbT0
Buran. Kirgiz wraca na koń (2018) – Wojciech Górecki
Wojciech Jagielski: „Śladami Kapuścińskiego i pół wieku po Mistrzu Górecki wyrusza w podróż z Kaukazu [...] do Azji Środkowej. Opowiada o Turkmenach, Uzbekach i Kirgizach ze znamionującym jego styl znawstwem i dociekliwością uczonego, pasją podróżnika i swadą najwytrawniejszego gawędziarza” (opinia z tyłu okładki).
Tych...
2020-09-20
(1945–1946/1951*)
[The Catcher in the Rye – Łapacz/Chwytacz w życie]
Komentarz dotyczy wydania z 2019 w twardej oprawie (żółta okładka, wyd. Albatros, tłumaczenie Magdaleny Słysz z 2007, pierwszy przekład był autorstwa Marii Skibniewskiej).
Książkę czyta się wyjątkowo przyjemnie. Narracja prowadzona jest w pierwszej osobie, w formie strumienia świadomości. Ma charakter pisemnej retrospekcji. Wewnętrzne monologi mają rytm wypowiedzi ustnej, ubarwiają je amerykańskie kolokwializmy i wyrażenia slangowe, sprawnie przełożone na język polski, kąśliwe uwagi i humor.
Książka niewielka objętościowo i bezpretensjonalna, idealna do rekreacyjnej lektury.
Nie zestarzała się, i mimo nieco innych realiów, wciąż jest bardzo aktualna. Idealna dla umiejących czytać między wierszami.
W 1945 Salinger miał 26 lat, szkolne lata musiały być wciąż żywe w jego pamięci. Pomiędzy autorem a jego bohaterem znajdziemy pewne punkty wspólne – obaj mieszkają na Manhattanie, i obaj uczęszczali do prywatnej szkoły w Pensylwanii. Ciężko oddalić myśl, że w Caulfieldzie jest sporo ze Salingera. Z uwagi na wymowę książki, można przyjąć, że nie ma radykalnej różnicy między zapatrywaniami autora i Holdena Caufielda, a początkujący pisarz wykorzystuje swojego bohatera, by podzielić się własnymi wątpliwościami. Pierwszoosobowa narracja bardzo sprzyja takiej interpretacji, a że debiutanci bardzo lubią wątki autobiograficzne, tym bardziej wydaje się to uzasadnione.
GŁÓWNY BOHATER
Zblazowany, cyniczny łgarz – Holden Caufield. Wywodzi się z wyższej klasy średniej, jego ojciec jest adwokatem i radcą prawnym. Dorasta w dużym, komfortowym mieszkaniu w prestiżowej lokalizacji; kiedy go poznajemy, uczęszcza do prywatnego liceum Pencey w Agerstown.
Ma w sobie sporo empatii, jest inteligentny i dostrzega w ludziach dobre cechy, nie traktuje ich instrumentalnie. Męczy go burza hormonów, a wątła postura nie pozwala mu często zachować się adekwatnie do sytuacji. Czuje się zagubiony, i nie do końca wierzy w to, że odnajdzie się w społeczeństwie. Najchętniej żyłby poza nim lub na jego marginesie, minimalizując ilość koniecznych kontaktów.
Przygnębia go gra pozorów i stała rywalizacja jaka cechuje wszelkie interakcje międzyludzkie, zarówno wśród rówieśników jak i dorosłych. Nie przepada za filmami i teatrem, ale lubi książki i ma pewne predyspozycje literackie. Odczuwa wyraźny głód kontaktu z drugim człowiekiem. Ucieka od dorosłości i odpowiedzialności.
Ówczesne amerykańskie społeczeństwo, nie różniące się znacząco od dzisiejszego, jest takie a nie inne z uwagi na postawy i dążenia dorosłych, materializm i konsumpcjonizm. Holden buntuje się wobec takiego stanu rzeczy.
Wedle ówczesnych standardów jest nieco ordynarny, ale dziś jego emocjonalnie zabarwione wypowiedzi nie robią już większego wrażenia.
CZAS AKCJI
Na początku książki chłopak informuje, że ma 17 lat, a w czasie opisywanych zdarzeń miał 16. W 1946 r. umiera o dwa lata młodszy brat Holdena (str. 57), bohater ma wtedy 13 lat (str. 58). Jest grudzień, przed Gwiazdką, wychodzi na to że akcja rozgrywa się w 1949.
Większość wydarzeń rozgrywa się na Manhattanie. W ciągu kilku dni po samowolnym opuszczeniu Pencey, nastolatek odwiedza znane miejsca, beztrosko przepuszcza oszczędności i kopci jak smok.
TYTUŁ
Polski tytuł jest zagadkowy i wyjątkowo zgrabny, niestety nie oddaje sensu oryginału, a de facto nieco go wypacza. Angielski wskazuje na pozytywny aspekt osobowości Holdena, i nie nawiązuje do hulaszczych skłonności.
W czasie tułaczki po rodzinnym mieście, Holden dostrzega wesołego chłopca w towarzystwie rodziców. Jego widok podnosi go na duchu: „[Dzieciak] Śpiewał tę piosenkę: »Jeśli złapie człek takiego, co buszuje w zbożu«” (str. 167). Narrator zasiewa tu ziarno które wykiełkuje pod koniec książki. Na str. 248 przeczytamy: „ – »Jeśli spotka człek takiego, co buszuje w zbożu«! – poprawiła mnie Phoebe. – To wiersz Roberta Burnsa. [...] Miała rację smarkata. Rzeczywiście tak to leci [...] – Myślałem, że jest »złapie« [...] wyobrażam sobie małe dzieci, które hałasują na wielkim polu łanów żyta. Tysiące dzieciaków, a w pobliżu nikogo, nikogo z dorosłych, oprócz mnie. A ja stoję na skraju jakiegoś strasznego urwiska. Moim zadaniem jest łapać każdego, kto zbliży się do przepaści. Jeśli któreś [któryś] z dzieciaków rozpędziłoby [rozpędziłby] się, nie patrząc, dokąd biegnie, wtedy pojawiałbym się ja i łapałbym go, żeby gówniarz nie spadł. [...] Czuwałbym nad tymi dziećmi w zbożu”.
Holden często wypowiada się krytycznie o dorosłych i nastolatkach. Dostrzega zalety poszczególnych jednostek, docenia to że są miłe lub działają bezinteresownie, widzi coś dobrego nawet w tych z którymi ma na pieńku, niemniej postrzega te postaci jako uwikłane w grę pozorów, w ramy i schematy życia społecznego wymuszające kompromisy, prowadzące do postaw konformistycznych lub oportunistycznych. Po prostu – w dorosłość. Na dzieci nie narzeka, podziwia ich otwartość i pogodę ducha. Nie ma ich wprawdzie na kartach książki tak wiele jak dorosłych, ale z monologów i rozmów jakie prowadzi można wywnioskować, że ma nieco nostalgiczny stosunek do dzieciństwa. Brakuje mu szczerości, cieszenia się małymi rzeczami, nieskrępowania.
Jeśli pole żyta symbolizuje dzieciństwo, a upadek z urwiska to gwałtowne wejście w dorosłość, to Holden jako łapacz** (catcher) umożliwiałby dzieciom dalszą zabawę, chronił je przed gwałtownym wejściem w świat który jest nieprzyjazny i trudny. Który wiele od człowieka wymaga. Jak dla mnie to nieco wydumana interpretacja, i osobiście nie przykładałbym do tych słów aż tak dużej wagi, niemniej takie chyba były intencje J.D. Salingera.
***
Uwagi co do tłumaczenia i błędy narracyjne: na str. 14 bohater powtarza informację ze str. 8 (nt. listu od Spencera i zaproszenia). Na str. 15 Holden stwierdza, że łóżko jest twarde, ale nie mówi że na nim siada, tymczasem dalej dowiadujemy się tak właśnie jest.
W narracji głównego bohatera brakuje konkretnej informacji odnośnie miejsca zamieszkania. Z początku można odnieść wrażenie jedzie do Nowego Jorku jak do obcego miasta. Tak jak to robią dzieciaki na gigancie, które opuszczają mniejsze miejscowości i jadą do Warszawy czy Berlina. (Zwłaszcza że wraca stamtąd z zawodów szermierczych). Po wyjściu z dworca, kiedy mówi, że omyłkowo-odruchowo podał taksówkarzowi adres rodziców, czytelnik zyskuje pewność że jest blisko domu. Na str. 222 (czyli dosyć późno) dowiadujemy się że Holden całe życie mieszkał w Nowym Jorku. Jakieś sto stron wcześnie informuje nas, że do mieszkania wspinał się na 12 piętro, co sugeruje wysokość zabudowy typową dla śródmieścia Manhattanu. Na str. 114 pisze o koleżance która mieszkała w domu obok, której pies defekował na ich trawnik. Ona przyjeżdżała tam jednak tylko na wakacje. Czytając można dojść do wniosku że to typowy dom na przedmieściach, ale czy chodzi właśnie o to? Salinger (1919-2010) miał dwadzieścia parę lat kiedy to pisał, „Buszujący w zbożu” był jego książkowym debiutem. Myślę że na to można zwalić te i inne niejasności.
Str. 65 – Wyrąbałem (Wygarnąłem); str. 166 – zęby przednie (przednie zęby); str. 168/195 – drugstore'u (apteki... ale na str. 197 kupuje tam kanapkę z serem i koktajl mleczny); str. 184 – rygi (Rygi? W tłumaczeniu Skibniewskiej też jest z małej litery, ale ryga to szablon w kratkę który podkłada się pod kartkę gładkiego zeszytu... a to nie ma sensu); str. 201 – Holden mówi że nie zdradzi finału, a bezpośrednio po tym zdaniu właśnie to robi!
Trochę za dużo „nie bujam” i „nie zalewam”.
* W latach 1945-1946 publikowana w odcinkach. W 1951 jako samodzielne wydawnictwo.
** Skibniewska zamiast dosłownego tłumaczenia użyła słowa strażnik.
(1945–1946/1951*)
[The Catcher in the Rye – Łapacz/Chwytacz w życie]
Komentarz dotyczy wydania z 2019 w twardej oprawie (żółta okładka, wyd. Albatros, tłumaczenie Magdaleny Słysz z 2007, pierwszy przekład był autorstwa Marii Skibniewskiej).
Książkę czyta się wyjątkowo przyjemnie. Narracja prowadzona jest w pierwszej osobie, w formie strumienia świadomości. Ma charakter...
2016-02-24
Bardzo dobra książka – dużo humoru, sporo trafnych przemyśleń, setki lat historii i tysiące mil morskich. Genialne!
Sposób w jaki autor przedstawia historie pacyficznych rejsów Cooka, swoje własne podróżnicze perypetie, i zagadnienia okołotematyczne, dobitnie poświadcza wysoką klasę pióra i szerokie horyzonty myślowe: pisze ciekawie, trafnie, i z pasją. Pobudza wyobraźnię, jednocześnie zachęcając do wnikliwszych studiów i eksploracji na własną rękę*. Nie jest to typowo rzemieślniczy twór, a książka która napisano z realnej wewnętrznej potrzeby, trochę w celu uporządkowania informacji, trochę oddzielenia faktów od legendy, a przede wszystkim powstałych przez lata przeinaczeń, oraz oddania prywatnego hołdu postaci XVIII-wiecznego brytyjskiego kapitana. Jak trafnie zauważa Horwitz – nie jest w stanie podążać śladami Cooka i doświadczać tego samego co on. Przez lata zbyt wiele się zmieniło i tamten świat przestał już istnieć. Definitywnie. Pozostały jednak ślady tamtych lat, echa przeszłości, i mniej lub bardziej zmieniona przyroda – niemy świadek morskich sukcesów i dramatów załóg Endeavoura, Resolution, Adventure i Discovery. Gdzie lepiej czuć historię niż w miejscach w których się rozgrywała?
Nie dysponując oryginałem ciężko ocenić wierność przekładu (choć wiele sugeruje że troszkę z tego zrezygnowano, celem lepszego oddania emocji, humoru), ale polska tłumaczenie Barbary Gadomskiej czyta się świetnie. Bezsprzecznie jest to porządna literatura, i tak jak autor musiał się przekopać przez stosy książek, notatek i materiałów źródłowych, wylewając siódme poty nad klawiaturą, tak też tłumaczka musiała się sporo narobić. I wyszło nieźle (zwłaszcza że książka skierowana jest do odbiorcy anglosaskiego, co stwarza pewne frustrujące bolączki translatorskie). Troszkę wadzi, że czasami w cytacie napisano coś w pierwszej osobie, a reszta zdania jest w trzeciej. Raz zdarzyło się że zamiast płynąć, misjonarze jadą – ale to detale. Nie psuje to fenomenalnej książki.
Hedonistyczny przyjaciel autora, towarzyszący mu w podróży ze zmiennym entuzjazmem, wprowadza rozbrajający, kąsający humor.
Książka wyszła w 2002, w USA, jako „Blue Latitudes: Boldly Going Where Captain Cook Has Gone Before” czyli (bardziej dosłownie jak w polskiej wersji): „Błękitne szerokości [geograficzne]: śmiało zmierzając tam gdzie kapitan Cook był wcześniej”. „Wcześniej” albo „przed nami”. O ile druga cześć tytułu została sensownie „okiełznana”, to jednak translacja pierwszej zmienia nieco zamysł autora. Ten sam problem co tłumaczka mieli chyba wydawcy wersji australijskiej, bo tam „Błękitne szerokości” zastąpiło „Into the Blue”.
* Przy okazji przygotowań do lotu na Niue, Horwitz zauważa, że podróże w dzisiejszych czasach przypominają lekturę po obejrzeniu filmowej adaptacji. (Nim wyruszymy na szlak, zawsze przeczytamy jakąś relację lub przeanalizujemy zdjęcia tych, którzy byli już na miejscu. Za pośrednictwem Google Maps i Facebooka wejdziemy nawet w wirtualną interakcję z przestrzenią i tubylcami. Zmienia to znacząco charakter przeżycia, całkowicie bądź częściowo odbierając podróży element zaskoczenia, zetknięcia z nieznanym).
•
UWAGI (wydanie II z 2010):
Str. 34 – północno-zachodni Pacyfik to nie wybrzeża Kolumbii Brytyjskiej i historycznego Oregonu (to wschodnia część Oceanu Spokojnego). Nie jest to zwykła autorska omyłka w tekście – „Północno-zachodni Pacyfik” to także tytuł całego rozdziału. Jak to rozumieć? BŁĄD W TŁUMACZENIU. W oryginale musiało być Pacific Northwest czyli Pacyficzny północny-zachód, czyli północno-zachodnie wybrzeże... Wtopa jak cholera.
Str. 154 – Powerty-Bay (w takiej pisowni), dodatkowo omyłkowo przetłumaczono zatokę jako wybrzeże. Pomyłka techniczna – jedna z niewielu (obok błędów przy składaniu tekstu i literówek – bez znaczenia).
213 – „Mad Max pod Kopułą Gromu” z 1985 to fantasy? SF! (W oryginale było fantastic czy fantasy?).
Bardzo dobra książka – dużo humoru, sporo trafnych przemyśleń, setki lat historii i tysiące mil morskich. Genialne!
Sposób w jaki autor przedstawia historie pacyficznych rejsów Cooka, swoje własne podróżnicze perypetie, i zagadnienia okołotematyczne, dobitnie poświadcza wysoką klasę pióra i szerokie horyzonty myślowe: pisze ciekawie, trafnie, i z pasją. Pobudza wyobraźnię,...
2023-11-29
(2023)
„Mimo nagromadzenia krytycznych uwag i bezlitosnego oglądu nadużyć, jakich dopuściło się chrześcijaństwo w swojej historii, trzeba jasno powiedzieć, że przesłanie tej książki jest optymistyczne. Wskazuje bowiem, jak wyzwolić się od naszych okupantów […]. Jest kolejnym krokiem w kierunku uzyskania pełnej dojrzałości społecznej i indywidualnej” (ze wstępu Stanisława Obirka [1956], str. 8-9).
Artur Nowak (1974), adwokat i publicysta, wchodzi w rolę prowadzącego rozmowę, Ireneusz Ziemiński (1965), filozof po KUL-u, porusza sygnalizowane kwestie i odpowiada. Całość ma format zbliżony do wywiadu-rzeki. Każdy rozdział dotyczy jednego zagadnienia z zakresu etyki i wytycznych Kościoła (odnosząc się również do historii):
MIŁOŚĆ BLIŹNIEGO
MIŁOŚĆ NIEPRZYJACIÓŁ
MIŁOSIERDZIE
ODKUPIENIE
WŁADZA DUCHOWA
WŁADZA POLITYCZNA
POSŁUSZEŃSTWO W BIBLII
POSŁUSZEŃSTWO W KOŚCIELE
BIBLIJNY WZORZEC KOBIETY
LOS KOBIET
LOS OSÓB LGBTQIA [nieheteronormatywnych] W CHRZEŚCIJAŃSTWIE
WYKLUCZAJĄCA MOWA JEZUSA
Nic nowego, ale dobrze że ktoś zebrał te refleksje i stara się uświadamiać Polaków. Kropla drąży skałę.
Język Ziemińskiego jest jasny, całkowicie wolny od uczelnianego żargonu – przystępny i przyjazny, choć ostrożny. Nowak jest bardziej swobodny, żywiołowy, reaguje z poziomu laika, którego osobiście oburzają niegodne praktyki i skala zjawiska. Owocuje to materiałem dojrzałym i przemyślanym, zrozumiałym dla każdego, nie wolnym od pewnych powtórzeń, ale ogólnie dobrze obrobionym. Brakuje odrobiny humoru*, który dodałby tekstowi rumieńców, choć z uwagi na problematyczność poruszanych kwestii, nie zawsze byłoby to na miejscu.
Nie ma tutaj języka pogardy, tak częstego w ustach ludzi Kościoła, jest realna gorycz i niezgoda, przygnębienie wynikające ze skali problemu, tego jak mocno odciska się na społeczeństwie, i jak bardzo jest ono wobec niego bezradne. Realna troska o innych obywateli, którym dzieje się krzywda, którzy nie umieją, lub nie mogą się zdystansować.
Autorzy wskazują na absurdy doktryny, jak również na niespójność narracji posklecanej ze starannie wyselekcjonowanych fragmentów, dającej pozornie pozytywny obraz Jezusa, lub dążący do takiej interpretacji, w tym również aktywności które w ocenie moralnej – czy to współczesnej czy ówczesnej (starożytnej) – są negatywne, i nie idzie ich klasyfikować inaczej, tj. przypadków gniewu, szału, otwartego lekceważenia czy egotyzmu. Tyczy się to tak Syna, jak i rzekomego Ojca. A i podopieczni, de facto główni sprawcy zamieszania, mają sporo za uszami**.
Kościół odbiera wolność osobistą i żąda totalnego podporządkowania – chce panować nie tylko nad poczynaniami swoich owieczek, ale kontrolować także ich myśli: rozliczać z mimowolnych rozterek, „grzesznych” marzeń, naturalnych instynktów i prywatnych preferencji. Jest realną siłą polityczną, a także dysponentem ogromnych fortun. Należy patrzeć mu na ręce, i starać się osłabiać jego wpływy. Takie książki przyczyniają się do wzrostu świadomości społecznej, tłumaczą źródło problemu i prowokują do refleksji, dlatego nawet jeśli nie są idealne, należy je witać z uśmiechem.
Niestety, w wypowiedziach profesora Ziemińskiego pojawiają się pewne potknięcia, które z punktu widzenia merytoryki obniżają wartość tekstu. Nie ma tego wiele, i nie wpływa to na sensową wymowę całości, jednak takie skróty myślowe, pominięcia, nieścisłości czy pomyłki, będą bezlitośnie wykorzystane przez samozwańczych „apologetów”, którzy będą starali się wmówić ogółowi że tekst nie jest wart ich uwagi. Warto to poprawić przy kolejnym wydaniu, bo książka realizuje swoje założenia, i jest po prostu dobra – naciągane 8/10.
„[…] to, co robimy w tej książce, a więc już sama ocena Boga, nasze refleksje na jego temat, to w jakimś sensie uzurpacja, bo przecież działań Boga nie wolno oceniać. On ma swój system przekonań, jakąś aksjologię [hierarchię wartości], poznajemy w jakimś wymiarze jego charakter, ale główny problem polega na tym, że ludzie nie mają prawa z tą Boską aksjologią dyskutować. Mówiąc o Bogu, nie zwykliśmy przecież wykazywać, że jest nieobliczalny i niekonsekwentny, a nawet okrutny […]” (wypowiedź AN, str. 151).
„[…] nie wolno im [teologom i duszpasterzom] na własną rękę dociekać, jaki jest rzeczywisty sens działalności i wypowiedzi Jezusa. Dlatego żaden teolog katolicki nie mógłby podjąć podobnej próby do tego, co staramy się robić w tej książce, poszukując sensu Biblii na własny rachunek” (wypowiedź IZ, str. 173).
Dobrze że żyjemy w czasach, w których żadnemu z autorów nie grozi śmierć w płomieniach ani tortury inkwizycji. Albo los Kazimierza Łyszczyńskiego (1634-1689), który pierwotnie miał zostać spalony, ale Jan III Sobieski „łaskawie” zamienił mu stos na ścięcie mieczem.
____________________
* Humor i groteskę umieszczam niżej, tyczy się to zarówno komentarzy do kwestii merytorycznych jak i żarliwego ataku ze strony twardogłowych (który oczywiście musiał się pojawić, w końcu to internet).
** Jednym z drastyczniejszych, przykrych i jednocześnie symbolicznych momentów, było zamordowanie Hypatii, aleksandryjskiej uczonej i filozofki, w V wieku, już po legalizacji chrześcijaństwa przez Konstantyna i uczynienia go religią państwową na mocy dekretu Gracjana i Teodozjusza. Powstał o tym dobry film: Agora (2009), z Rachel Weisz w roli pięknej Hypatii i klimatyczną oprawą muzyczną. Nie wszystko co pokazano w filmie odpowiada realiom historycznym, chociażby wiek Greczynki, ale duch epoki został oddany prawidłowo. Chrześcijanie był filmem oburzeni, na Filmwebie pojawił się komentarz, że przedstawiono ich jak jakichś orków (prawda w oczy kole!).
•
Głównym problemem chrześcijaństwa nie są rozliczne skandale obyczajowe, głośne akty nadużyć seksualnych, molestowanie niepełnoletnich czy gromadzenie olbrzymich majątków kosztem ubogich. Nie są nimi niejasne powiązania polityczne ani szemrane interesy czy czarne karty z historii, których echa wracają w debacie publicznej cyklicznie. Jest nim samo źródło, rdzeń: doktryna, pisma i tradycja. To nie jest tak, że kadry są przegniłe ale idea światła, że w pewnym momencie doszło do wypaczeń, ale sprawa jest do uratowania. Chrześcijaństwo wystartowała jako sekta w ramach judaizmu, a potem trafiło do ludzi otwartych na ówczesne New Age*. W okresie kiedy dużą popularnością cieszyły się bóstwa synkretyczne, takie jak Sol Invictus, Serapis, hermetyczne nauki Wschodu oraz ich twórcy, mistycy w rodzaju Apoloniusza z Tiany czy Szymona Maga. Kult trafił na podatny grunt, i w wersji light zdobył sporą popularność we wschodnim basenie Morza Śródziemnego. Nie przeszkodził mu nawet fakt, że wbrew rozpowszechnianym zapowiedziom, koniec świata nie nadszedł, a zapowiadana paruzja była stale odwlekana**. I trzymało się to nieźle, stare rozrastając, anektując kolejne terytoria i bogacąc ponad miarę. Dzieląc i dostosowując do bieżących potrzeb. Dopiero w XVIII stuleciu, w okresie oświecenia, kontestacja ruszyła z kopyta: rozwinęła się krytyka Kościoła i otworzyły nowe horyzonty. To, co było wcześniej domeną jednostek, zyskiwało na popularności i trwale zapisywało w zbiorowej świadomości. Potem wyhamowało, ale przetarło szlaki temu, czego doświadczamy dziś: społeczeństwa się sekularyzują, spada zainteresowanie Kościołem, jego programem i ofertą. Szeregi kleru są coraz węższe, liczba powołań leci na łeb, na szyję, świątynie świecą pustkami, młodzież nie chce pokornie klękać i uczestniczyć w katechezie... A będzie to tylko postępować.
Jednak jeszcze nie czas by otwierać szampana. Trzeba kuć żelazo póki gorące – starać się mówić ludziom prawdę, uświadamiać, otwierać oczy i ośmielać. Im więcej świadectw, tym lepiej. Lawina zaczyna się od kilku kamieni, a potem nie da się jej powstrzymać.
____________________
* „Nauki Jezusa – Żyda przestrzegającego praw religijnych – skierowane były, wbrew późniejszej tradycji, wyłącznie do Żydów: »Jestem posłany tylko do owiec, które poginęły z domu Izraela« (Mk 7,27; Mt 10,6; 15, 24) i wpisują się w żydowską eschatologię tego okresu” (Łukasz Niesiołowski-Spanò, Krystyna Stebnicka, Historia Żydów w starożytności. Od Thotmesa do Mahometa, Wydawnictwo Naukowe PWN SA, Warszawa 2020, str. 299). Zrodziło to problem, bo Paweł, w przeciwieństwie do brata Jezusa – Jakuba, i Szymona-Piotra, poszedł z przesłaniem Mistrza do politeistów, a nie tylko między rozsianych w diasporze Żydów. Finalnie, judaizmu zreformować się nie udało, powstała natomiast nowa religia.
** Współcześni chrześcijanie, przemieścili powtórne przyjście w bliżej nieznaną przyszłość, w zasadzie wypierając je ze świadomości. Do dziś są jednak grupy, które wierzą, że żyją u progu kresu (np. świadkowie Jehowy), ale najbardziej kojarzy się to ze współczesnymi sektami, w tym głośnymi przypadkami zbiorowych samobójstw. Intrygujące jest to, że w oczach starożytnych, ówcześni chrześcijanie wypadali podobnie jak podopieczni Marshalla Applewhite’a czy Jima Jonesa. (Stare kulty, z ugruntowaną pozycją, odnoszą się do nowych grup religijnych niechętnie, a przecież ich początki były takie same).
•
Bóg – jak sam deklaruje na kartach Starego Testamentu – zazdrosny i mściwy*, który nie toleruje innych bóstw, jest totalnym władcą marionetek. Morduje tysiącami, w tym dzieci i ciężarne (potop, zniszczenie Sodomy i Gomory, wprowadzanie Hebrajczyków do Kanaanu i realizacja ich rękami czystek etnicznych, zwyczajnego ludobójstwa, także w krajach ościennych, np. rzeź Madianitów**). Tymczasem Szatan odpowiada za śmierć raptem kilku osób (zależy jak liczyć, bo jeśli przypisywać mu wszelkie zło której wyprawiają ludzie, to wtedy gorzej). W dodatku wydaje się być dobrym chłopakiem który dostał za ostro po dupie i potem wariuje (chyba największa porażka pedagogiczna Jahwe, w dodatku bez prób pojednania).
Co do Szatana: wąż dzieli trud Prometeusza, i tak jak tytan spotyka się z boskim gniewem. Oferuje ludziom samoświadomość, wydobywając ich z półzwierzęcego stanu zawieszenia, a mimo to przedstawiany jest jako burzyciel idylli. (Inną kwestią jest to, po co Jahwe umieszcza w ogrodzie Eden drzewo poznania dające zakazane owoce, wiedząc, że Adam i Ewa – mentalnie dzieci – mogą mieć kiedyś na nie chrapkę?). To nie jest fair.
Typowy katolik stara się być moralny – oczywiście wedle pokrętnych norm swojej religii – nie z pobudek etycznych, ale z obawy przed ogniem piekielnym. I sam to deklaruje (!). W każdej rozmowie o tym co jest dobre, co złe, w pierwszej kolejności pojawia się kwestia potencjalnej boskiej kary – rozliczenia – a nie kwestia wyrzutów sumienia, dobijającej świadomości, że właśnie zrobiliśmy komuś przykrość. Uwidacznia się tutaj brak empatii, i takiego dojrzałego, zdrowego myślenia.
Chrześcijaństwo deprecjonuje kobiety i dąży do pełnej kontroli. Nie można go uznać za moralne, bo akceptuje treści otwarcie negatywne, i albo je przeinacza, wmawiając, że są czymś innym niż są – kiedy z uwagi na aktualny poziom debaty publicznej i stan wiedzy naukowej nie idzie ich bronić – albo pomija, starając się rozpowszechniać te koncepcje, które nie powinny wzbudzać kontrowersji. Chrześcijaństwo jest tym, co robią z nim chrześcijanie, w myśl zasady „historia to my”. Teraz i dziś. Ta historia nie budzi dobrych emocji, raczej niepokój i zażenowanie – naprzemiennie.
Warto myśleć samodzielnie, zadawać sobie pytania i nie poddawać się presji ani zastraszaniu. Kościół już łapie zadyszkę, a jeśli będziemy konsekwentni, straci na znaczeniu. Może nie padnie na zawał, ale będzie kaleką, kadłubkiem, marną pozostałością po dawnej ośmiornicy, której macki sięgały dawniej wszędzie. Jego merkantylne posunięcia wzbudzają oburzenie od samego początku. Dziś, kiedy przyciąga wzrok mediów, jest mu trudniej rozstawiać po kątach. Każdy kto widział obalenie pomnika prałata Jankowskiego, i ma sumienie, poczuł się lepiej. Może dożyjemy czasów demontowania figur Jana Pawła II? Przynajmniej tych, stojących poza działkami Kościoła. Droga do tego jeszcze długa, ale trzeba się starać. Dotychczasowym wiernym, tzw. poszukującym, wierzącym-niepraktykującym – coraz łatwiej się dystansować. Zmienia się narracja, zmieniają oczekiwania społeczne. Jednym jest zapewne łatwiej, innym trudniej, niektórzy wyzwalają się jako dzieciaki, nastolatkowie, inni później, kiedy poluzują się więzi z domem (np. poprzez wyprowadzkę do większego miasta). Mnie uratowało to, że zanim poznałem Biblię, spędzałem godziny nad barwnymi książkami o dinozaurach, atlasami zwierząt i encyklopediami Larousse’a, i tak nolens volens aplikowałem sobie teorię wielkiego wybuchu, formowania planet, geologiczną historię Ziemi, elementy paleontologii i zoologii. (I oczywiście marzyłem o tym, aby jechać na pustynię Gobi, albo na pustkowia USA, i odkopywać skamieniałości, w wolnych chwilach robiąc dziury koło domu). Poza tym, trafiały w moje ręce teksty nt. Nieznanego, czynnika Psi, UFO, kryptyd itp. – a to również poszerzało myślenie. Jeśli dzieciak wie, że mamy miliony gatunków żywych i wymarłych (a miliardy w samym kosmosie, rozsianych po różnych samotnych planetach bilionów galaktyk), to nie uwierzy, że Noe wziął na pokład każde zwierzę ze wszystkich rodzajów w kilku egzemplarzach, bo jest to awykonalne***. Nie uwierzy w potop, zwłaszcza jeśli nie zna hebrajskiej wizji świata****, ani nie zrozumie kazirodczych początków ludzkości 2.0 (które biorąc pod uwagę lovestory Adama i Ewy, są powtórką z rozrywki)*****.
____________________
*„Ja Pan, twój Bóg, jestem Bogiem zazdrosnym, który karze występek ojców na synach do trzeciego i czwartego pokolenia względem tych, którzy Mnie nienawidzą” (Księga Wyjścia, rozdział 20, https://biblia.deon.pl/rozdzial.php?id=70). Bóstwo domagające się kultu, karmiące się ofiarami, smrodem palonego mięsa, modlitwą i strachem… to brzmi jak opis z prozy Lovecrafta. Ale to Biblia.
** „Rzekł Pan do Mojżesza: «Pomścij Izraelitów na Madianitach […]». […] Według rozkazu, jaki otrzymał Mojżesz od Pana, wyruszyli [Hebrajczycy] przeciw Madianitom i pozabijali wszystkich mężczyzn. Zabili również królów madianickich. Oprócz tych, którzy zginęli [w dotychczasowych nawalankach]: Ewi, Rekem, Sur, Chur i Reba – razem pięciu królów madianickich. Mieczem zabili również Balaama, syna Beora. Następnie uprowadzili w niewolę kobiety i dzieci madianickie oraz zagarnęli jako łup wszystko ich bydło, stada i cały majątek. Spalili wszystkie miasta, które tamci zamieszkiwali, i wszystkie obozowiska namiotów. Zabrawszy następnie całą zdobycz, cały łup złożony z ludzi i zwierząt, przyprowadzili jeńców, zdobycz i łup do Mojżesza, kapłana Eleazara i całej społeczności Izraelitów, do obozu, który się znajdował na równinach Moabu, położonych nad Jordanem naprzeciw Jerycha. Mojżesz, kapłan Eleazar i wszyscy książęta społeczności wyszli z obozu naprzeciw nich. I rozgniewał się Mojżesz na dowódców wojska, na tysiączników i setników, którzy wracali z wyprawy wojennej. [tutaj można by naiwnie założyć, że przeraziło go bestialstwo Hebrajczyków, bezsensowna dewastacja i ogólny chaos, jednak nie…] Rzekł do nich: «Jakże mogliście zostawić przy życiu wszystkie kobiety? [sic!] One to za radą Balaama spowodowały, że Izraelici ze względu na Peora dopuścili się niewierności wobec Pana. Sprowadziło to plagę na społeczność Pana. Zabijecie więc spośród dzieci wszystkich chłopców, a spośród kobiet te, które już obcowały z mężczyzną [potencjalnie ciężarne, dawniej stan ciąży bywał dla niektórych kobiet stanem permanentnym, co rok prorok]. Jedynie wszystkie dziewczęta, które jeszcze nie obcowały z mężczyzną, zostawicie dla siebie przy życiu [jako niewolnice seksualne i darmową pomoc domową]” (Księga Liczb, rozdział 31, https://biblia.deon.pl/rozdzial.php?id=170). Chrześcijanie twierdzą, że niosą miłość… Twierdzą że przy tym, że opierają się na Piśmie Świętym, które jak sama nazwa wskazuje wyrasta ponad inne i oferuje właściwe – a raczej jedynie słuszne – paradygmaty. No ale to co w nim czytamy, to co mówi tam Bóg i czego żąda, ciężko klasyfikować jako moralne (a tym bardziej wynikające z dobroci). Jak do tego podejść, jak to zinterpretować? Jahwe cierpi na jakieś zaburzenie borderline? A może jest ich dwóch, stanowią duet demiurgów-bliźniaków, jeden srogi, drugi dobrotliwy? I się zamieniają, udając jednego – pracując na dwie zmiany? Trochę jak w zaratusztrianizmie: opozycja Ahura Mazda – Aryman? (Ale co wtedy miałby do robienia Szatan?). Jahwe zmienił się i dojrzał na przestrzeni końcówki wieczności? Nie, to jest to samo bóstwo opiekuńcze rodu i plemienia, a potem narodu, wyniesione do rangi bóstwa najwyższego i papy Jezusa. Nie brzmi to kojąco.
*** Nikt nie wpadła na to by wziąć na pokład mrówkojady, bo nikt nie miał pojęcia o rozległości Afryki, faktycznym rozmiarze Europy, bezkresie Atlantyku czy istnieniu Ameryki Południowej, gdzie zwierzęta te żyją. To była wizja ludzi z tamtych czasów, myślących tylko o zwierzętach które znają. À propos zwierząt: Bóg tworzy świat w którym jedne zwierzęta zjadają drugie, pożerają własne młode lub uśmiercają potomstwo rywala (kiedy stado przejmuje inny samiec), brutalnie rywalizują o przetrwanie, zapadają na potworne, bolesne choroby, rodzą się z ciężkimi wadami i deformacjami, ulegają morderczym pasożytom, a kiedy są zbyt stare by zdobyć pożywienie – padają z głodu. Czemu Bóg który jest miłością tworzy tak brutalną planetę, gdzie okrucieństwo jest normą i warunkiem koniecznym, decydującym o przetrwaniu? Czy tego Boga nie ma, czy jest kimś zupełnie innym niż sobie wyobrażamy?
**** Wedle kosmologii żydowskiej mamy świat-bańkę (powiedzmy batyskaf), otoczony wszechwodami: wszechwody są poza sklepieniem niebieskim (firmamentem, pod którym fruwają gwiazdy, słońce i księżyc), nad i pod ziemią. Pod powierzchnią jest szeol – pylista kraina umarłych. Wedle takiego modelu świata, wody mogły zalać ziemię w stopniu nieograniczonym, a potem wsiąknąć w glebę i przenikając coraz głębiej, poza granice świata.
***** Pominiecie poszczególnych stadiów ewolucji i kazirodztwo pierwszych ludzi były czymś, co tak cholernie zubażało moją wizję początków ludzkości, w dodatku nadając jej znamion ciężkiej patologii, że nie miałem ochoty mieć z nią nic wspólnego. Brać jej za własną.
•
UWAGI MERYTORYCZNE (wyd. 2023):
Str. 59 – „Także w czasie krzyżowej męki [Chrystus] nie zdobył się na darowanie win swoim oprawcom, prosząc jedynie swego Ojca w niebie, aby nie policzył im tego grzechu, bo nie wiedzą co czynią. Ta scena jest o tyle ważna, że uchodzi powszechnie za świadectwo moralnego heroizmu Jezusa, modlącego się za własnych prześladowców. W rzeczywistości mamy tu do czynienia z prośbą, aby wybaczył zastępczo Bóg, gdyż sam Jezus nie potrafi się na to zdobyć. To pokazuje, że nawet on musiał zdawać sobie sprawę, jak trudne czy wprost niemożliwe jest dla człowieka miłowanie swoich nieprzyjaciół”. Mamy tutaj do czynienia z nadinterpretacją profesora Ziemińskiego (i powinno być to zakomunikowane jako intelektualna spekulacja, psychologiczne rozwinięcie). Sprawa jest raczej jasna, Jezus w przypływie megalomanii zwraca się do Boga-ojca, jako tego który odpowiada za losy śmiertelników, i prosi go o wybaczenie. To że literacki Jezus przejawia świadomość takiej trudności jest oczywiste, ale w tym konkretnym komunikacie chodzi niejako o ochronę przed gniewem Jahwe (a jak wiemy z Biblii, gdy Jahwe ma zły dzień, to trup ściele się gęsto).
Str. 181 – „[…] Jezus pochodził z królewskiego rodu Dawida […]” – jak wiadomo, jest to bardzo grubymi nićmi szyte, na str. 185 IZ się poprawia: „[…] drobna korekta do rodowodu Jezusa, który ewangeliści wyprowadzają z rodu Dawida od strony Józefa, co może świadczyć, że nie do końca wierzyli w jego cudowne boskie poczęcie”. W NT mamy de facto różne rodowody, które się nie pokrywają (!). Jeśli Miriam faktycznie zaszła w ciążę w ramach partenogenezy albo jakieś boskiej inseminacji, to stary Józef nie jest jego biologicznym ojcem, i tym samym z królewskiego pochodzenia nici (inna rzecz, że ten królewski potomek wyjątkowo cienko przędzie). Czy Józef dokonał jednak defloracji młodziutkiej Miriam, i mu się poszczęściło? Narodziny z dziewicy nie były wówczas niczym nowym – jako część biografii wielu bliskowschodnich bogów, stanowią +10 do atrakcyjności, więc nie jest dziwnym, że władowano to do greckich ewangelii – Chrystus nie mógł być gorszy.
Str. 184 – „Stąd właśnie klęski, które zaczęły na niego spadać, jak niewola babilońska, a potem rzymska” – IZ pomija władztwo perskie (prowincja Jehud, Cyrus II Wielki jako pomazaniec i dobroczyńca – wspominany na kartach Biblii – który zezwala na powrót do Ziemi Obiecanej) oraz okres helleński (krótkie panowanie Aleksandra Macedońskiego, a potem diadochów, zakończony przez niepokornych Machabeuszów [Hasmoneuszów], nastawionych na prozelityzm). To, pod kim było gorzej, pod kim lepiej, to już spekulacje historyków i kwestia zapatrywań religijno-politycznych.
Str. 199 – „AN: […] Piotr po śmierci Jezusa udaje się do Rzymu. Po co? / IZ: Najprawdopodobniej, aby kontynuować misję Jezusa, czyli szerzyć nową religię [raczej O D N O W I O N Ą] w centrum ówczesnego świata” – strasznie nieszczęśliwy skrót myślowy, IZ przeczy w ten sposób sam sobie, negując prawdę historyczną (wykładaną do tej pory dosyć konsekwentnie). Można to też uznać za zmianę koncepcji i planu działań, ale rzeczony Szymon Piotr raczej tak tego nie postrzegał. Oddajmy głos profesorowi Ehrmanowi:
„1. [historyczny Jezus] Urodził się i wychował jako Żyd i nigdy nie uważał, że oddala się od judaizmu i Boga Izraela. [Nie zakładał nowej religii, kultu własnej osoby – nie pretendował do miana boga (porównaj z fragmentem z Historii Żydów w starożytności Niesiołowskiego-Spanò i Stebnickiej, cytowany już w przypisie, str. 299.]
2. Głosił apokaliptyczną wersję judaizmu. [Wierzył że kres dziejów jest blisko.]
3. Oczekiwał nadejścia Syna Człowieczego [kosmicznego sędziego z niebios zapowiedzianego przez proroka Daniela – używając określenia B. T. Ehrmana], który przyjdzie z nieba na sąd jeszcze za życia jego uczniów.
4. Odrzucał faryzejską skrupulatność w przestrzeganiu Prawa Mojżeszowego. [Jednak nie ignorował tradycji judaistycznej, obrzezania, koszerności, rytualne czystości itd., nie postrzegał ich jako błądzących pod kątem źródła, szło mu tylko o interpretację, ichni lifestyle]
5. Uczył o potrzebie wiary w Boga i uważał, że całe Prawo Mojżeszowe streszcza się w nakazie miłości bliźniego.
[...]
1. Nadchodzącym sędzią świata będzie Syn Człowieczy. [Nie Jezus – tutaj warto zauważyć że IZ i AN przyjmują tradycyjną wykładnię, wstawiając w to miejsce Chrystusa, podobnie odczytuje to Reza Aslan w swojej książce Zelota z 2013 (wyd. polskie: 2014), str. 197-207 i str. 338-342]
2. Przed sądem można się obronić, przestrzegając Prawa Mojżeszowego w interpretacji Jezusa. [W chrześcijaństwie św. Pawła nakazy z Tory nie mają znaczenia, liczy się wiara w śmierć i zmartwychwstanie Jezusa.]
3. Wiara oznacza ufność pokładaną w to, że Bóg da swojemu ludowi swe (przyszłe) królestwo. [Chrześcijanin musi wierzyć żarliwie w Jezusa, jego ofiarę i zmartwychwstanie.]
4. Doniosłość Jezusa polega na tym, że głosi on koniec świata i przedstawia prawdziwą wykładnie Prawa Mojżeszowego. [Dla Pawła najważniejsza jest ofiara za grzechy świata i powrót między żywych.]
5. Koniec świata rozpoczął się za życia uczniów Jezusa, którzy przyjęli jego nauki i zaczęli wcielać je w życie. [Dla Pawła i jego wiernych początkiem końca była śmierć Jezusa na krzyżu.]
[...]
Paweł wierzył, że Jezus odgrywa kluczową rolę w zbawieniu ludzi, Jezus tymczasem nauczał, że jego rola polega na głoszeniu końca świata, proroczym wezwaniu do poprawy i wyłożeniu poprawnej interpretacji woli Bożej objawionej w Biblii hebrajskiej. Paweł rzadko wspominał te nauki. Dla niego liczyła się tylko ofiarna śmierć Jezusa i jego wywyższenie przez Boga poprzez wskrzeszenie ze zmarłych. Ocaleni, jak głosił, zostaną tylko ci, którzy uwierzyli w Chrystusa, który powstał z martwych.
[....] czy Jezus i Paweł reprezentowali tę samą religię?” (Bart D. Ehrman, Nowy Testament. Historyczne wprowadzenie do literatury wczesnochrześcijańskiej [The New Testament: A Historical Introduction to the Early Christian Writings, 2013], wydawnictwo CiS, Warszawa 2014, str. 485-488). Nie, sekta Pawła poszła dalej, postawiła na ludność spoza Izraela, nie tylko żydowską diasporę ale wszystkich którzy garnęli się do nowego kultu.
Na str. 325-326, sam IZ stwierdza: „Nie należy też zapominać, że ani Jezus, ani Mahomet nie chcieli tworzyć nowej religii, tylko zreformować judaizm, a raczej – przywrócić go do pierwotnej boskiej postaci [pierwotnej i czystej, tj. takiej jaką sobie wyobrazili, wynikającą z ich założeń]. Jezus deklarował, że nie przyszedł znieść prawa, tylko je wypełnić, wobec czego przestrzegał przed zmianą choćby jednej litery w przepisach Starego Testamentu. Jego pierwotnym celem nie było budowanie uniwersalnej religii, obejmującej wszystkie ludy, lecz nawrócenie zagubionych owiec z plemienia Izraela”. Na str. 383 w zasadzie się powtarza: „[…] Jezus nie ma zamiaru tworzyć nowej religii, ale chce tylko zreformować judaizm, który uważa za religię plemienną, a nie uniwersalną, adresowaną do wszystkich”, a potem rozwija zagadnienie: „Teksty ewangelistów są pod tym względem niespójne. Z jednej strony bowiem Jezus deklaruje, że przyszedł zbawić zbłąkane owce z plemienia Izraela, wobec czego należy go traktować jako typowego nauczyciela żydowskiego, który przypomina o konieczności wypełnienia prawa [tj. przymierza z Jahwe, dotrzymania nakazów i pielęgnowania tradycji], nie ustanawia jednak żadnej nowej religii [zwłaszcza z świętokradczym, megalomańskim kultem własnej osoby]. Z drugiej strony mamy teksty świadczące o tym, że ta misja się nie powiodła, bo naród wybrany nauki Jezusa nie przyjął [a jego ukrzyżowano, jak pospolitego bandytę – tak samo skończyli rebelianci od Spartakusa, sto lat wcześniej], przyjęli ją jednak [trwale] niektórzy poganie [ex-politeiści]. Jezus przecież nie ukrywał, że wiara, jaką znalazł u osób z innych plemion, była większa od tej, z którą spotkał się u Izraelitów. Ten fakt zapewne skłonił niektórych jego uczniów już po jego śmierci do uznania chrześcijaństwa [tj. nauk Jezusa] za religię uniwersalną, którą należy głosić całemu światu – i obrzezanym, i nieobrzezanym. Rozsyłając zaś wszak apostołów po swym zmartwychwstaniu, [biblijny] Jezus [tj. ten literacki, z wizji] nie każe im omijać żadnych miast, lecz głosić Dobrą Nowinę wszystkim” (str. 385). Dalej czytamy: „[…] bądź to sam Jezus, bądź jego bezpośredni uczniowie zmodyfikowali pierwotny program. […] Jezus uważał siebie za przywódcę politycznego, który chciał ocalić naród izraelski, znajdujący się w rzymskiej niewoli. Ponieważ jednak misja ta zakończyła się klęską, a do tego Rzymianie zniszczyli [trzecią] świątynię jerozolimską [w 70 r. n.e.], to kolejne pokolenie uczniów [sympatyków] Jezusa nadało jego nauce sens przede wszystkim religijny. Odtąd zbawienie nie ograniczało się do jednego narodu, lecz obejmowało wszystkich ludzi, tracąc równocześnie wymiar doczesny. […] Jezus odtrącony przez swój naród stał się Chrystusem – zbawicielem świata” (str. 386). (Nikt nie jest prorokiem we własnym kraju… prawie sześć stuleci wcześniej przerabiał to Siddhartha Gautama). Myślę że takie informacje powinny pojawić się na początku, bo osoby którym ta książka najbardziej by się przydała, które powinny ją przeczytać, prawdopodobnie nie mają o tym pojęcia.
Str. 217 – na str. 216 IZ stwierdza, że spór Jezusa z faryzeuszami nie odnosił się do nazbyt restrykcyjnego rozumienia prawa religijnego, ale władzy nad narodem wybranym, tj. odnosi się do jednego z wariantów Jezusa historycznego (zrekonstruowanego na podstawie ewangelii i źródeł historycznych z epoki), ale potem pisze tak: „Z punktu widzenia Jezusa to przecież właśnie kapłani i uczeni w Piśmie, znający prawo i proroków, powinni rozpoznać w nim Mesjasza i przekazać mu władzę nad narodem wybranym. Odkąd bowiem zstąpił na ziemię [ujęcie religijne], to jemu, a nie kapłanom, należy się posłuszeństwo. Boga nie reprezentują już faryzeusze ani saduceusze, lecz Jezus jako jego Syn [!]” – mamy tutaj mix myśli greckiej, do której wytworzenia i promocji przyczynił się Paweł, oraz wersję faktyczną. Joszue ben Josef zrobił karierę jako Jezus Chrystus już po swojej klęsce, kiedy stało się jasne że sprawa się rypła, i trzeba było mimo wszystko wyjść z tego z twarzą oraz zachować zdrowie psychiczne, nadać mistrzowi nowy status i żyć dalej. Aby nie upraszczać przez skróty myślowe: za ten wariant, tę interpretację – i jednocześnie kreację – odpowiedzialny był głównie Paweł i jego stronnicy, w przeważającej mierze dawni politeiści, którzy przyjęli go jako fizycznego syna Jahwe, co u żydów-tradycjonalistów raczej by nie przeszło (nie przeżyłby tego i nie zyskał tylu sympatyków). Syn Człowieczy a Syn Boży to nie to samo.
Jeśli można coś zarzucić tej publikacji, to to, że na starcie nie definiuje kim był Jezus, że mamy co najmniej dwie interpretacje: 1) Ujęcie zrodzone poza ziemiami Izraela, na obczyźnie, stwierdzające że był synem Boga, tak samo jak Herakles był synem Zeusa*, że jego śmierć nie była porażką, ale realizacją planu mającego w swej pokrętnej logice zbawić świat, i dać Imperium kult atrakcyjniejszy niż mitraizm i inne, pogańskie religie Wschodu. (W sensie ten prawdziwy i jedyny słuszny). 2) Oraz wariant pierwotny, gdzie Joszua jest reformatorem religijnym, który ma jakieś szersze aspiracje polityczne bądź nie. Jeśli tak, to prawdopodobnie są one dosyć ostrożne i mgliste – nie umie bowiem dokładnie ocenić sytuacji, a w trakcie swojej krótkiej działalności zostaje usunięty z uwagi na brak aprobaty ze strony elit. Na pewno zna Tanach (tj. Torę, teksty proroków i pozostałe pisma), gorzej lub lepiej, i stara się wpasować w zawarte tam treści, w tym przepowiednie i proroctwa, mające uprawomocnić go jako proroka. Nie byłoby dziwne, gdyby ktoś życzliwy służył mu radą, zresztą wydaje się oczywiste że X czy Y musiał czuwać na backstage’u, z kimś musiał się konsultować – telewizji wówczas nie było, nie miał możliwości marnować czasu na smartfonie, więc w wolnym czasie albo gadał, albo się modlił. Summa summarum Jezus został ubóstwiony (raczej niezgodnie z własnymi intencjami, pewnie uznałby to za świętokradcze, choć kto wie, może miał takie same ciągotki jak twórcy dzisiejszych sekt?). Krzyż jako narzędzie kaźni, starożytny odpowiednik szubienicy czy gilotyny, szczęśliwie zbliżony do krzyża solarnego (równoramiennego, wpisanego w okrąg), który ma pozytywną symbolikę, został zaadaptowany jako znak nowej religii. A potem były walki frakcji, synody, sobory, krucjaty, narzucanie chrześcijaństwa jako głównego towaru eksportowego Europy, itd.
* Podobnie jak Perseusz i wielu innych herosów.
** W skrócie: mówiąc o Jezusie, warto rozgraniczyć Jezusa historycznego i literackiego, ten literacki, który dotrwał do naszych czasów w ewangeliach i apokryfach, a także wyobrażeniach zaczerpniętych ze sztuki Greków – nie jest kopią postaci historycznej. Jest pewną hybrydą, wizją tych którzy pisali już po jego śmierci (tzw. ewangelię Marka datuje się ok. 65 r., Mateusza po 70 r., Łukasza przed 70 lub po 125 r., Jana na koniec I w. lub ok 130 r.). To że tak jest pada dopiero na str. 69, czytelnik który styka się z tym problemem po raz pierwszy, będzie skołowany. Dodajmy do tego nasze wyobrażenia, za które odpowiadają średniowieczni i renesansowi twórcy: „Na współczesnych ilustracjach chrześcijańskich wydawnictw widzimy utrwalony obraz Jezusa wędrującego po starożytnym Izraelu; słońce oświetla jego jasne włosy, lecz nigdy nie przyciemnia jego skóry. Tak wygląda chrześcijański misjonarz w otoczeniu uczniów. Niektórzy z nich już piszą Ewangelie, by utrwalić święte słowa żywego boga.
Już wskazaliśmy oczywistą skazę tego obrazu, Jezus był bowiem Żydem. Miał ciemną karnację jak [typowy] Palestyńczyk, a nie jasną, tak jak Europejczyk z północy” (Michael Baigent, Archiwum Jezusa [2006], wyd. Albatros, Warszawa 2007, str. 95).
Str. 255 – „Powołując zresztą swoich uczniów, [Jezus] nie chciał stworzyć klubu dyskusyjnego, lecz jednostkę karnych i posłusznych wykonawców jego woli, zdolnych szerzyć jego nauki wszystkim narodom” – to Jezus biblijny, co należałoby zaznaczyć, ale historyczny – a przynajmniej bliższy wersji jerozolimskiej, jakubowej – powołał dwunastu dla dwunastu plemion Izraela, którzy mieliby rządzić po końcu świata: „»Zaprawdę powiadam wam, przy odrodzeniu (tj. w Królestwie Bożym), gdy Syn Człowieczy zasiądzie na swym tronie chwały (jako władca nad wszystkimi), wy, którzy poszliście za Mną (uczniowie), zasiądziecie również na dwunastu tronach, sądząc dwanaście pokoleń Izraela« (Mt 19, 28; por. Łk 22, 28-30). A zatem w Królestwie Bożym rządzić będzie dwunastu uczniów Jezusa. [Aby mieć pewność że zrozumieliśmy, prof. Ehrman powtarza – zapewne nawyk wykładowcy:]
Innymi słowy, wybór dokładnie dwunastu apostołów to przesłanie w duchu apokalipsy, że Królestwo Niebieskie jest blisko i że owych dwunastu mężczyzn, najbliższych uczniów Jezusa, będzie nim rządzić” (Bart D. Ehrman, Naśladowcy Jezusa. Prawda i Fałsz. Piotr, Paweł i Maria Magdalena [2006], wyd. Demart S.A., Warszawa 2010, str. 51). Kolejny cytat który wskazuje, że Jezus był nastawiony na swoich ziomków, nie na cały świat. Plany działania ograniczały się do obszaru Syropalestyny: Judei, Samarii, Galilei. Mogły też obejmować diasporę, ale jest wysoce wątpliwe, by zakładał, że ktoś, kiedyś, ustawi jego figurę na szczycie górującym nad Rio de Janeiro. Że ktoś w ogóle będzie sporządzał jego wizerunki (co jest sprzeczne z „Tojrą”). Jezus nie miał pojęcia o istnieniu Nowego Świata, tym że Ziemia jest geoidą, jedną z wielu planet krążących w naszym układzie słonecznym, na peryferiach jeden z bilionów galaktyk… To jest totalnie inna perspektywa. Jeśli upierać się przy tym, że był ambitnym zbawicielem, to należy sobie zadać pytanie: czy odwiedzał także inne planety po tym jak skończył z Ziemią, a jeśli tak, to ile miał wtedy macek? Z drugiej strony, scenariusz w którym ufici porywają Miriam, dokonują sztucznego zapłodnienia, a potem tworzą projekcję z „aniołem” i wmawiają jej, że bierze udział w wielkim planie ratowania planety, następnie programują Józefa, i obserwują to sobie z dystansu, robiąc notatki... Ma to sens. To by tłumaczyło „nadprzyrodzone” moce i tę gwiazdę betlejemską, tj. statek-matkę [uwaga: to był sarkazm].
Str. 269-271 – ponownie pojawia Jezus literacki (biblijny), co nie zostało zaznaczone. Kiedy mowa o doktrynie, to wiadomo że rozmawiamy o NT; ale kiedy podejmowane są intencje Jezusa (czyli nie twórców ewangelii), w powiązaniu z realiami epoki, to idzie o realny pierwowzór (a przynajmniej tak powinno być – dla zachowania jakiegoś porządku). Historyczny Joszue ben Josef, ten z krwi i kości, a nie papirusu i atramentu, był nieco inny niż obraz utrwalony w masowej wyobraźni.
Obecnie, Jezus występuje zawsze w trzech osobach – trzech bazowych wariantach: 1) w wersji literackiej, nowotestamentowej, będącej kombinacją kilku wizji chrześcijan z pierwszych wieków naszej ery; 2) tej ugładzonej, z propagandy Kościoła (bazującej na wybranych fragmentach NT); 3) oraz historycznej, z czego ten ostatni jest najbardziej zagadkowy, i niemożliwy do pełnej, rzetelnej rekonstrukcji.
Str. 279 – warto by tu dodać, że Jahwe (jako szanujący się samiec alfa) dorobił się swego czasu małżonki – pięknej Aszery – która później wypadła z łask i pamięć o niej zaginęła: „Francesca Stavrakopoulou, profesor z Uniwersytetu w Exeter i publicystka BBC2, w popularnonaukowej serii programów brytyjskiej telewizji ukazała świadectwa archeologiczne wskazujące na tendencje synkretyczne ludowego kultu Izraelitów, stojące w sprzeczności z oficjalną, monoteistyczną wiarą judaizmu. Przynajmniej w niektórych okresach, ludowe wierzenia obejmowały także kult bogini płodności Aszery. Według opinii publicystki, Jahwe, czczony przez Salomona i jego pogańskie żony, miał partnerkę, boginię Aszerę, której oddawano cześć nawet w Świątyni jerozolimskiej. Istnienie jej ludowego kultu w Izraelu potwierdza również datowana na VIII w. p.n.e., a więc około dwa wieki po Salomonie, inskrypcja znaleziona na pustyni Synaju. W 1 Księdze Królewskiej mowa jest o tym, że w Świątyni jerozolimskiej znajdował się posąg Aszery, któremu ofiarowywano rytualne szaty. W 1 Księdze Królewskiej znajduje się też opis idolatrii Salomona: [...] Kiedy Salomon zestarzał się, żony zwróciły jego serce ku bogom obcym i wskutek tego serce jego nie pozostało tak szczere wobec Pana, Boga jego, jak serce jego ojca, Dawida. Zaczął bowiem czcić Asztartę, boginię Sydończyków, oraz Milkoma, ohydę Ammonitów. [...]
Michael Deacon zwrócił uwagę, że twierdzenia Franceski Stavrakopoulou przedstawiane w BBC2 nie były owocem jej osobistych badań, gdyż już wcześniej mówiła o tym samym książka Williama G. Devera, opublikowana w 2005 r. pod tytułem »Czy Bóg miał żonę? Archeologia i religia ludowa w Starożytnym Izraelu«. Według Deacona, niezależnie od tego jak wyglądał kult ludowy w Starożytnym Izraelu w przeszłości, monoteizm judaizmu i chrześcijaństwa pozostaje monoteizmem […]” (https://pl.wikipedia.org/wiki/Jahwe#Jahwe_i_Aszera).
Dopiero na str. 345 czytamy: „[...] kananejski pierwowzór biblijnego Elohim miał żonę Aszerę, był zatem postrzegany jako mężczyzna”. Dziś, ciężko już dociec jak doszło do wytworzenia bezcielesnego Jahwe, ale mógł on mieć swój pierwowzór w ugaryckim Elu, którego partnerką była Aszirat (Asztarte). To co dociera do nas od archeologów i naukowców sugeruje, że wyswatanie Jahwe było formą kultu ludowego, niezgodnego z projektem religijnym piśmiennych elit. Jako że CZŁOWIEK STWORZYŁ BOGA NA SWÓJ OBRAZ I PODOBIEŃSTWO, a nie odwrotnie (wbrew temu co czytamy w Genesis), Jahwe identyfikowany jest nie jako bezpłciowa, uniwersalna inteligencja, ale mężczyzna: srogi i bezlitosny, niekiedy zaś wspaniałomyślny i opiekuńczy (tj. zgodnie z archetypem). To był, i wciąż jest męski świat, gdzie kobieta z uwagi na cykl menstruacyjny, ciążę, obowiązki związane z karmieniem i opieką nad potomstwem, spychana była na drugi tor, i postrzegana jako rodzaj dodatku do mężczyzny. Jahwe skupia się na aspektach ważnych dla starożytnych rolników i pasterzy, nie dlatego że są to kwestie kluczowe i wyrastające ponad inne, ale dlatego że były ważne dla jego twórców. JEST PRODUKTEM SWOICH CZASÓW, i tylko jedno zastanawia: czemu Serapis, Izyda i Harpokrates nie mają już swoich wyznawców, czemu przepadł mitraizm i kult Sol Invictus, religie Grecji i Anatolii, a chrześcijaństwo trzyma się nadal? Wyrazy uznania dla ichnich speców od marketingu i socjotechników. Akcje typu: „dołącz do nas, a nie będziemy z ciebie ściągać haraczu od innowierców, podzielimy się kontaktami, zapewnimy korzystny ślub twojemu synowi/córce, i weźmiemy cię pod skrzydełko”, miały w tym równie mocny udział jak groźby utraty życia, presja społeczna i lęk przed utratą uzębienia.
Odnośnie deprecjonowania kobiet, wykluczenia ze stan kapłańskiego i płci Zbawiciela (a nie zbawicielki), można by tego wszystkiego uniknąć, gdyby Bóg powołał do dzieła bliźnięta, boski duet, np. Jesus & Jennifer. Mógłby też postawić na hermafrodytę, w tym przypadku mogłoby to być odczytywane symbolicznie, jako połączenie pierwiastka męskiego i żeńskiego, zachęta do połączenia (ergo: aktu seksualnego), wskazanie na istotność obu stron tworzących harmonijną całość – a to raczej nie było na rękę patriarchalnym społecznościom, nie czyniącym wielkiej różnicy między posiadaniem owcy, kobiety czy niewolnika – wszystko to stanowiło domowy inwentarz, z którym można było czynić wedle woli. W Biblii, kobieta jest zaledwie naczyniem na męskie nasienie, biologicznym inkubatorem, biologiczną wylęgarnią – a przy tym źródłem sprośnych uciech, pełnym słabości i niezdrowych emocji. Bycie kobietą i identyfikowanie się jako chrześcijanka, zaświadcza w najlepszym wypadku o braku znajomości własnej religii, a w najgorszym, na utożsamianiu się z tym archaicznym, niesprawiedliwym modelem. W tym drugim wariancie, pozostaje tylko współczuć potomstwu.
Str. 284 – „Bóg przecież wydał zakaz tylko Adamowi, kiedy jeszcze Ewy nie było na na świecie” – zatem Adam najwyraźniej jej powtórzył, albo sceny powtórnego wygłoszenia zakazu nie umieszczono w wersji ostatecznej, bo w Genesis czytamy: „Niewiasta odpowiedziała wężowi: «Owoce z drzew tego ogrodu jeść możemy, tylko o owocach z drzewa, które jest w środku ogrodu, Bóg powiedział: Nie wolno wam [!] jeść z niego, a nawet go dotykać, abyście nie pomarli»” (https://biblia.deon.pl/rozdzial.php?id=3). I tak jest też w innych przekładach. Ewa wydaje się być dobrze poinformowana, i wie co robi kiedy zrywa owoc.
Str. 323 – IZ o Jezusie: „Wśród jego uczniów nie spotykamy żadnej kobiety […]” – a Maria Magdalena? „Oto jedna z pierwszych wyznawczyń Jezusa […]” (Bart D. Ehrman, Naśladowcy Jezusa. Prawda i Fałsz. Piotr, Paweł i Maria Magdalena [2006], wyd. Demart S.A., Warszawa 2010, str. 228). „[…] w szerszym sensie, wszystkich wyznawców Jezusa, [zarówno] mężczyzn [jak] i kobiety, można nazwać jego uczniami” (tamże, str. 320). „»Następnie (Jezus) wędrował przez miasta i wsie, nauczając i głosząc Ewangelię o królestwie Bożym. A z Nim było Dwunastu oraz kilka kobiet, które uwolnił od złych duchów i słabości: Maria, zwana Magdaleną […]; Joanna […]; Zuzanna i wiele innych, które im usługiwały ze swego mienia« (Łk 8, 1-3).
[…] Teksty zgodne są jednak co do kilku ważnych kwestii: Maria była zamożną żydówką z Galilei, o przydomku Magdalena, która wędrowała z Jezusem i wspomagała go finansowo, gdy nauczał i uzdrawiał” (tamże, str. 228). Jest z nim też przy ukrzyżowaniu. No cóż, jakby to sekciarsko nie wybrzmiewało, odnośnie tego wykorzystywania finansowego, to jednak można się pokusić o stwierdzenie, że była jego uczennicą. Może nie w ramach elitarnego kręgu Dwunastu, ale Paweł który nie poznał Jezusa za życia, i doświadczał jego obecności tylko podczas wizji, ostatecznie uzyskał miano apostoła… wypadałoby więc że jest trzynastym, no chyba że zajął miejsce po Judaszu, to wtedy dwunastym. (Na str. 320 cytowanej już książki, Ehrman podpowiada, że Dzieje Apostolskie wskazują jako zastępcę Macieja, ale miano apostołów i apostołek nie ograniczało się do „parszywej dwunastki”).
Str. 324 – „[...] mord na egipskiej filozofce Hypatii” – Hypatia (ok. 355/370-415) była Greczynką, mieszkanką greckiej kolonii, a sama Aleksandria określana była często jako „Aleksandria przy Egipcie”. Miasto założył Aleksander Macedoński, miało charakter kosmopolityczny.
Str. 353 – „Właśnie z tego powodu z tradycji żydowskiej usuwano Lilith, która chciała dominować nad Adamem” – sugeruje to, że Lilith wyrugowano z masowej świadomości i usunięto z Tory, jednak faktycznie wydaje się ona późniejszym, okołobiblijnym dodatkiem.
Str. 362-363 – sodomia, jakby na to nie patrzeć, nie polega na tym czego zaniechano (tj. na braku gościnności), ale folgowaniu perwersji i skłonnościom homoseksualnym. To co pisze tu IZ jest pewną nadinterpretacją. (Sąsiedzi Lota nie zignorowali przybycia bożych posłańców incognito, wręcz przeciwnie: dobijali się do drzwi, chcąc uczynić z nich główny obiekt spontanicznego, podwórkowego seks-party – tak było).
Str. 393 – „Jezus jest żniwiarzem, który strzeże plonu, niszcząc plewy i chwasty […]” – plewa to część rośliny, kłosa – w przeciwieństwie do ziaren stanowi odpad, materiał na paszę. IZ dobrze wie czym są plewy, i daje temu wyraz nieco dalej, tu z kolei używa tego tak, jakby szło o jakiś szkodliwy grzyb. Nie ma potrzeby ich niszczyć, po prostu trzeba je oddzielić od ziarna żeby potem nie zgrzytało między zębami.
UWAGI DROBNE: str. 47 – od (względem); str. 78 – alibi (wymówkę); str. 140 – wszytskim (wszystkim – sam przy pisaniu regularnie źle wbijam to słowo, tutaj też); str. 158 – zmianie (tu: zamianie/zmienieniu); str. 186 – gromadzeni (tu: zgromadzeni); str. 215 – broniąc (tu: zabraniając, użyto poprawnego słowa, które oznacza zarówno zakaz jak i ochronę, i może być odczytane opacznie); str. 219/239 – pełnienia (wypełnienia/spełnienia); str. 327 – choroby (stany chorobowe); str. 347 – ożenić (pobrać, tu w odniesieniu do obu płci); str. 355 – rezcz (rzecz); str. 396 – nie odziany (nieodziany); str. 399 – zjedzono „żadne”; str. 413 – dołączonymi (odłączonymi).
•
We wrześniu, jadąc metrem, siedziałem naprzeciwko pana Nowaka. Ubrany w czarną bluzę z kapturem z białym napisem „OGARNIJ SIĘ”, przykrótkie „sprane” jeansy i barwne trampki, wyglądał nieco hipstersko. Miałem wrażenie, że kojarzę tę twarz, ale nie miałem pewności. Bazgrał w książce „Sekty” Cutlera. Po dotarciu do roboty wygooglowałem sobie ten tytuł i zamówiłem. Jakiś czas później YouTube podpowiedział mi materiał, w którym z Obirkiem omawiają tę nowość. I wtedy skonstatowałem że to był on. Swoją drogą, teraz (w listopadzie) będąc w pracy, odebrałem telefon od profesora Obirka… Charakterystyczny głos, nie do pomylenia, ale połączyłem go z konkretną osobą dopiero kiedy się przedstawił. Z jednej strony chciałem mu powiedzieć, że mam w plecaku książkę z jego wstępem… z drugiej, jak zwykle w takiej sytuacji, uznałem ze nie ma sensu robić zamieszania. O ile aktorów, prezenterów czy ludzi z YouTube’a widuje się na mieście często, to samo z politykami, to pisarzy-publicystów zdecydowanie rzadziej (a przynajmniej ja nie mam szczęścia). Najbardziej zaskoczyło mnie minięcie się ze Szczygłem w przejściu podziemnym tego lata – niby człowiek zna te twarze, ale w jakiś dziwny sposób wypiera się to, że oni także funkcjonują w tej samej przestrzeni. Wspominam o tym, bo to jakaś dziwna koincydencja.
•
ROZMOWY AUTORÓW na kanale SEKIELSKI BROTHERS STUDIO:
Chrześcijaństwo jako amoralna religia [2022]
https://www.youtube.com/watch?v=N9Y5GiALH7o
Chrześcijaństwo od zawsze niszczyło kobiety [2023]
https://www.youtube.com/watch?v=NTz9pvrQPw4&t=18s
Język nienawiści w mowie Jezusa [2023]
https://www.youtube.com/watch?v=3ye0SLdIioc
Posłuszeństwo w kościele i zniewolenie [2023]
https://www.youtube.com/watch?v=BJ-3oQRkPWg
Chrześcijaństwo. Amoralna religia [2023]
https://www.youtube.com/watch?v=a1JXKkijlRI
Barbarzyńskie chrześcijaństwo [2023]
https://www.youtube.com/watch?v=BuvCAoGFiVQ
•
Przy okazji krytyki religii i Boga, warto wspomnieć o postmodernistycznym Szninklu [Le Grand Pouvoir du Chninkel] Rosińskiego i Van Hamme’a (w latach 1986-1987 wychodzi w odcinkach, w ‘88 wydaniu zbiorczym). Oferuje ciekawe przetworzenie historii biblijnego Jezusa, którego odpowiednikiem jest J’on z rasy Szninkli, prorok i zbawiciel mimo woli, na którego barki spada intryga uknuta przez czarny sześcian, podający się za demiurga. Stawką są losy całego świata. Przygoda, humor, erotyka – władowano tu chyba wszystko aby trafić w rozmaite gusta, i uczynić zadość ówczesnym trendom. „W Szninklu odnaleźć można wiele odwołań do tekstów literackich (m.in. Hobbit J.R.R. Tolkiena) i filmów (monolit wyglądający podobnie jak monolit znany z filmu 2001: Odyseja kosmiczna. Stanleya Kubricka). Prawdopodobnie najsilniej uwidaczniają się jednak wątki chrześcijańskie: m.in. Szninkiel-wybraniec jako metafora Chrystusa, podążający za Szninklem uczniowie (przypominający apostołów), uczeń który w trakcie wędrówki wypiera się Szninkla, osąd Szninkla przez wielebnych z jego własnego ludu, śmierć poprzez przykucie do monolitu (ukrzyżowanie), starotestamentowy topos boga »zazdrosnego i mściwego«. Sam Van Hamme wypowiedział się o obecnym w swoim dziele rysie teologicznym następująco:
»Wiedzieliśmy tylko, że Szninkiel miał być odrębną całością, rozgrywającą się w świecie zbliżonym do Tolkienowskiego. Mam na ten temat własną teorię: Bóg stworzył mnóstwo światów i każdy z nich w ten sam sposób sobie podporządkował. Prymitywne ludy wielbią Boga, ale on sprawia, by wyznawcy się od niego odwrócili. Następnie ich karze, zsyłając potop i inne katastrofy (...). Pozwala zamartwiać się kilku pokoleniom i podpowiada, że do odkupienia grzechów potrzebny jest Zbawiciel. Wraz z nadejściem Zbawiciela odradza się wiara w Boga, ale i strach przed następną karą, który obecny był w prymitywnej wierze. Oto pokrótce mój pomysł marketingu teologicznego«.
Pomimo tego, że idea przewodnia komiksu może być odczytywana jako antyreligijna, Ksenia Chamerska w przedmowie do wydania z 2001 podkreśliła, że jest to tylko jedna z możliwych płaszczyzn interpretacji Szninkla” (https://pl.wikipedia.org/wiki/Szninkiel). Polecam wersję barwną, jest czytelniejsza od czarno-białych skanów staroci, i bardziej efektowna.
•
Lektura uzupełniająca, i trochę moich refleksji, upakowanych w opiniach umieszczanych w serwisie (jeśli ktoś ma jakieś wątpliwości co do tego, czy należy się trwale zdystansować od Kościoła, czy tkwić tam asekuracyjnie jedną nogą – tutaj znajdzie podpowiedź; niestety niektóre linki nie działają):
https://lubimyczytac.pl/ksiazka/bog-urojony/opinia/68234958
https://lubimyczytac.pl/ksiazka/bog-nie-jest-wielki-jak-religia-wszystko-za...
https://lubimyczytac.pl/ksiazka/tak-wymyslono-chrzescijanstwo/opinia/532684...
https://lubimyczytac.pl/ksiazka/dlaczego-nie-moge-byc-chrzescijaninem-a-tym...
https://lubimyczytac.pl/ksiazka/ateista/opinia/53310797
https://lubimyczytac.pl/ksiazka/miliardy-miliardy-rozmyslania-o-zyciu-i-smi...
https://lubimyczytac.pl/ksiazka/rozmyslania/opinia/44038212
https://lubimyczytac.pl/ksiazka/prawda-i-fikcja-w-kodzie-leonarda-da-vinci/...
https://lubimyczytac.pl/ksiazka/tajemnice-nowego-testamentu/opinia/20051239
https://lubimyczytac.pl/ksiazka/historia-zydow-w-starozytnosci-od-thotmesa-...
https://lubimyczytac.pl/ksiazka/mity-hebrajskie/opinia/66086931
https://lubimyczytac.pl/ksiazka/zelota-zycie-i-czasy-jezusa-z-nazaretu/opin...
https://lubimyczytac.pl/ksiazka/bog-ludzka-historia-religii/opinia/68406105
https://lubimyczytac.pl/ksiazka/sekty-uwodziciele-tlumow-fanatyczni-wyznawc...
https://lubimyczytac.pl/ksiazka/glupie-pytania-krotki-kurs-filozofii/opinia...
https://lubimyczytac.pl/ksiazka/etyka-poradnik-dla-grzesznikow/opinia/38656...
•
Odnośnie „apologetów”, którzy wystawiają ocenę 1/10 bez czytania, dla zasady, w ramach prywatnej świętej wojny:
- są ofiarami Kościoła, ludźmi którzy się pogubili, którzy nie myślą, i oczekują tego samego od innych, aby utrzymywać swoje dobre samopoczucie,
- znają Biblię tylko wyrywkowo i bardzo powierzchownie (o ile w ogóle), bez wiedzy odnośnie historii oraz szerszego kontekstu, głównie z katechezy lub odczytów w kościele,
- nie mają żadnego rozeznania co do korzeni swojej wiary, tego jak ją modelowano dostosowując do aktualnych potrzeb, dlaczego to robiono, oraz kto na tym korzystał (cui bono?),
- są nie tylko nieskorzy, ale też niezdolni do dialogu, do tego by zweryfikować fakty i spojrzeć na zagadnienie z dystansu; nie myślą, nie kwestionują, nie szukają argumentów, po prostu wierzą – a takimi ludźmi bardzo łatwo manipulować (są też wyjątkowo skorzy do pieniactwa, po części z frustracji, po części dlatego, że tak ich ukształtowano, także w ramach indoktrynacji religijnej*).
____________________
* „Kochać bliźniego [swego] zatem to troszczyć się o jego dobro najwyższe, którym jest osiągniecie pełni życia z Chrystusem w niebie. W praktyce oznacza to konieczność wspierania go w wierze. Jeśli jednak natrafimy na wyjątkowo opornego poganina, który nie chce przyjąć Chrystusa, ryzykując, że zostanie potępiony, to powinienem zrobić wszystko [jako gorliwy chrześcijanin], aby go przed tym koszmarnym losem uchronić. Dotyczy to także wrogów chrześcijaństwa, którzy je aktywnie zwalczają. W pierwszej kolejności wyznawca Chrystusa ma obowiązek wybaczyć im ich winy, bo nie wiedzą co czynią. Równocześnie jednak powinien ich nawracać, czy to słowem, czy mieczem, dla ich dobra” (wypowiedź IZ, str. 50). Opluwanie, mieszanie z błotem i insynuowanie złych intencji – przy jednoczesnym sugerowaniu niskiej inteligencji – jest jak się zdaje jednym z wariantów tej strategii, ochoczo realizowanej przez agresywnych userów wystawiających książce 1/10 (bez czytania). Nie jest to uczciwie ani mądre, ale wiele mówi o tym jak byli wychowywani, co jest w ich środowisku cenne. I nie są to pozytywne informacje.
•
I teraz nieco bardziej subiektywnie, w ramach solidarności z innymi którzy podzielili się swoimi trzeźwymi konstatacjami nt. książki i jej społecznego odbioru (co jest bardzo cenne, bo daje świadectwo normalności):
Odnotowałem, że taka nowość wydawnicza pojawiła na rynku dzięki serwisowi. Kojarzyłem autorów z kanału Bracia Siekielscy na platformie YouTube, i miałem o nich dobre zdanie, ale po tytule i opisie doszedłem do wniosku, że nie jest to książka dla mnie.
Zgadzam się z jej przesłaniem. Jako człowiek który spędził trochę czasu nad krytyczną lekturą Starego i Nowego Testamentu, prac biblistów i analityków-amatorów oraz historyków, krytyków i dziennikarzy, popularyzatorów i wykładowców, który sam stykał się z butą i chamstwem kleru, rozumiem ich stosunek do doktryny, praktyk i patologii Kościoła, wiem że jest on uzasadniony i z punktu widzenia etyki właściwy. Na miejscu i potrzebny. Jako że wnioski te przyszły do mnie niejako same, w ramach własnych przemyśleń, a zaczęło się to dosyć wcześnie, bo jeszcze na etapie pierwszych lat edukacji podstawowej, w zasadzie wraz z przejściem z dukania na czytanie, i doprowadziły do tego, że nigdy nie byłem prawilnym katolikiem, a jedynie ocierałem się o chrześcijaństwo, starając się dostosować – nie trzeba mnie zapewniać o faktycznej roli i charakterze organizacji, tzw. wspólnoty wiernych, oraz ich dogmatyki.
Widząc ogrom ocen 1/10 i szkalujących komentarzy produkowanych przez różnych bigotów (tzw. beton, twardogłowych) zapragnąłem zabrać głos, ale żeby uzyskać takie prawo musiałem się z tekstem najpierw zapoznać, PRZECZYTAĆ GO – tak jak dyktuje logika, co nie dla każdego jest oczywiste – jednocześnie nabywając własny egzemplarz aby wspomóc autorów*.
Jak zawsze przy tego typu publikacjach, prelekcjach i prezentacjach, pojawia się zapalczywy głos, dopytujący czemu autorzy nie biorą się za islam, a także sugestie, że podyktowane jest to jakąś obawą. I na LCz również pojawia się taki histeryczny skowyt, userka kasia_las89, zapewne rocznik ‘89 (33 lata – wiek chrystusowy) zaczepia autorów w sposób do bólu przewidywalny:
„Panowie Nowak i Ziemiński, odlecieli Państwo. Niech sobie Panowie popiszą tak o islamie... Nie napiszą? No tak, przecież to niemodne i zapewne... boją się Państwo... Wstyd i hańba!”.
Gdyby hejterka przeczytała książkę którą zdecydowała się skrytykować, trafiłaby na takie słowa: „Problem jednak polega na tym, że władca absolutny, który przed nikim nie odpowiada, jest w istocie tyranem, mogącym czynić co zechce. Takim Bogiem jest zarówno Bóg Koranu, jak też Bóg Biblii” (str. 152), albo takie: „Przypomina nam to [Pawłowe wytyczne] również praktyki muzułmanów, którzy jeszcze wyraźniej deprecjonują kobiety niż chrześcijanie. Pod tym względem jednak zasady Koranu są bliższe Biblii hebrajskiej niż ewangelie” (str. 325).
Rozejrzyj się dookoła Kasiulku. Mieszkamy w Europie, nie na Bliskim Wschodzie: dominującym wyznaniem jest chrześcijaństwo, w tym czy innym wariancie. Autorzy odnoszą się do tego co kształtowało nasze stosunki społeczne, i niestety nadal ma na nie duży wpływ. DLATEGO. Nie z uwagi na obawy, bo gdzie jak gdzie, ale nad Wisłą, w tak homogenicznym kraju, można sobie pozwolić na krytykę islamu bez obaw o napiętnowanie. Ba, można nawet zapunktować.
Osobiście, mijam muzułmanów codziennie, kobiety i mężczyzn, dzieciaki, z różnych krajów. Mamy w mieście dwa muzułmańskie cmentarze na Powązkach, jeszcze z czasów carskich (Kaukaski i Tatarski), jedno centrum kulturalne na Ochocie pełniące także rolę domu modlitwy, i jeden mini-meczet w Wilanowie. Z uwagi na to, że tutejsi muzułmanie nie robią żadnych zamachów, i w większości uczciwie tyrają na miskę ryżu, jednocześnie się kształcąc lub chowając pociechy – nie mają żadnego negatywnego wpływu na moje życie. Pewnie byłoby inaczej gdybym nazywał się Ahmed i mieszkał w Palestynie, albo był Fatimą z Teheranu, ale w takim wypadku dodają po prostu ulicom kolorytu, i za to ich lubię. Nie jako muzułmanów, ale jako ludzi. (Nad resztą komentarza popastwię się jeszcze nieco dalej, bo autorka odwaliła niezły cyrk).
Opinia użytkownika Czytelnik (18.11.2023), w nawiasach kwadratowych moje uwagi: „Dziewczyny nie czytajcie tego! [Chłopaki, możecie – tylko babom nie wolno! Baby wiadomo, mniej lotne, łatwiej zamącić w głowach (sarkazm).]
Kolejna książka, której autorzy celowo szczują na chrześcijan i celowo kłamią [1) nie szczują; 2) nie kłamią]. To już nie jest obrzydliwe - to są dogłębnie źli fanatycy [fanatyk wmawia komuś fanatyzm, niezłe przeniesienie], którzy zrobią wszystko aby kłamstwem obrzydzić moralność ludziom - bo tylko takimi można łatwo szczuć na resztę [moralność chrześcijan pozostawia wiele do życzenia, a wmawianie jej deficytu innym to ich specjalność]. Oni chcą was zniszczyć psychicznie i chcą byście byli przez nich zniewoleni [tak-tak, i nie dajcie się czipować, Aśtar Szeran, Pan Jezus Chrystus i Ptaah czuwają, wejdź na anioly-nieba.pl i poznaj prawdę (sarkazm)].
Brzydzi mnie to jak bardzo ateiści są okłamywani półprawdami, kłamstwami i urojeniami [XD], a tego typu »analizy« (autorzy albo nie czytali Biblii, albo są po prostu dogłębnie złymi, zdeprawowanymi kłamcami), pod przykrywką naukowości, mają indoktrynować kompletnie nieświadomych ludzi, którzy czytają takie książki »na wiarę« [pewnie pisał to z pianą na ustach].
Najśmieszniejsze jest to, że ci sami ludzie głęboko wierzą w swoją rozumowość [rozumność?] i racjonalność. Wszystko oczywiscie pod przykrywką »tolerancji i empatii«.
Dlatego wszyscy dobrzy ludzie muszą walczyć z tą dogłębnie złą ideologią i jej dogłębnie złymi wyznawcami” – walczyć? Totalne samozaoranie, autokompromitacja. Jest raczej wysoce wątpliwe aby autor tego pitu-pitu przeczytał książkę Nowaka i Ziemińskiego, a jeśli się tak stało, i mimo to spłodził taką „publicystykę”, to ewidentnie nie należy do ludzi obok których można siedzieć spokojnie w tramwaju.
User Marzena (18.11.2023): „Gimboateizm. Do tego fragmenty w Wielkich Obciachach [Wysokich Obcasach?]. Gimboateizm” – gimboateizm, gimboateizm, siala-lala, nie słyszę was! Siala-lala, siala-lala! Gimboatizm! – jakież to dojrzałe i głębokie (facepalm)…
Całość opinii kasia_las89 (31.10.2023), pisownia oryginalna (z pominięciem gorzkich żali odnośnie islamu, cytowanych wyżej, a z dodatkiem komentarzy w nawiasach kwadratowych): „400- stronicowy gniot, żenada... Renomowane wydawnictwo, a wydało coś tak wstrętnego... Dawniej lubiłam kupywać [sic!] ksiązki z Prószyński i Ska, ale po ukazaniu się tej pozycji, straciłam do tego wydawnictwa szacunek [zapewne wydawnictwo nie otrząśnie się po tej miażdżącej krytyce]. Cały tekst książki oparty jest na ideologicznych przesłankach, kłamstwach i półprawdach [sęk w tym że nie, jest rzeczowa, logiczna i spójna]. Lewicowe robienie z białego czarnego i wybielanie czarnego [z tego co mi wiadomo, jest to typowe dla myślenia religijnego]. Rozumiem, że można mieć inne zdanie o innych religiach [niż moja, czuję się taka zaatakowana, och Jezu jak mi źle, chyba zjem kubełek lodów i zapije harnasiem z wkładką], ale takie mieszanie z błotem chrześcijaństwa, religii przebaczenia i miłości [zaraz-zaraz, co ze stosami i mordowaniem kobiet uznanych za czarownice, z chrzczeniem siłą w rzekach muzułmanów, inkwizycją, prześladowaniem Żydów, wynaradawianiem Indian, wybijaniem Prusów, pedofilią i żerowaniem na naiwnych babciach z przerzedzoną siatką neuronów, braniem kasy za śpiewanie przy pogrzebie po pijaku, chlapaniem wodą i rozpijaniem męskich prostytutek?] z która zakończyła np. składanie dzieci w ofiar[ze] [chyba chodzi jej o Molocha ze Starego Testamentu i aktywności które w Nowej Erze nie były już dawno praktykowane, a może o Inków?], nadała nową godność kobietom [akurat chrześcijaństwo narzuca kobiecie role służebną i odbiera jej godność, sprowadzają do roli kury domowej, matki i zabawki seksualnej] i człowiekowi w ogóle [ale jak to?], ucząc go, że jest Bożym obrazem [póki co, to człowiek tworzy bogów na ludzkie podobieństwo, nie odwrotnie…], to kompletna żenada. 1 punkt to za dużo” – dalej leci chamska zaczepka odnośnie tego, że nie jest to krytyka islamu. Ani myślenie, ani język polski nie są najsilniejszą stroną Kasi. Bardzo to prymitywne, pełne jadu i histerycznej złości, jednocześnie stanowi mocne świadectwo co do destrukcyjnej roli katolickiej indoktrynacji (oraz tego, do kogo trafia). W sumie to smutne jak cholera, i głęboko współczuje. (Główną wadą i zaletą internetu jest to, że daje możliwość wypowiedzi WSZYSTKIM, także takim Kasiom, które nie dorosły do uczciwej wymiany poglądów i debaty publicznej).
Userka mommy_and_books (27.11.2023) – nickname ściśle zaznacza życiowe priorytety i główne osiągnięcia, ale do rzeczy: „[Pomijam tutaj źle wklejony cytat, babka nie wie chyba do czego służą nawiasy kwadratowe z wielokropkiem, a to sugeruje, że na studia się raczej nie załapała; drugi zostawiam, aby każdy mógł zobaczyć jak to wygląda w jej wykonaniu.]
»Chrześcijaństwo. Amoralna religia« autorstwa pisarza Artura Nowaka [gratuluję, został pan pisarzem :)] i filozofa Ireneusza Ziemińskiego [a pan pełnoprawnym myślicielem :D] naszpikowana jest bardzo negatywnymi emocjami [ale te emocje pochodzą z «jądra ciemności», nie od obu panów]. Panowie prześwietlają Stary i Nowy Testament, oczywiście krytykując Chrześcijaństwo [z dużej litery, jak można się domyślać przez szacunek (sarkazm), na pewno nie z uwagi na braki w ortografii]. Oberwało się również papieżom [jak śmieli, bożesz-ty-mój, toż to świętokradztwo (sarkazm)]. Jest to pierwsze ich wspólne dzieło. Jestem ciekawa, czy byliby tak odważni, krytykując inną religię [a czemu nie?; standardowa zaczepka].
Przykro się czyta, gdy autorzy piszą, że za śmierć sześciu milionów Żydów odpowiada antysemityzm chrześcijański. Za ich śmierć drodzy panowie odpowiada Hitler i jego chore pomysły z czystością rasy [holokaust wpisuje się w tradycję europejskich pogromów, wynika właśnie z antysemityzmu, a w dalszej perspektywie również pseudohistorii i eugeniki, które niejako «legalizowały» te uprzedzenia].
W książce znalazłam również odnoszenie [się] Boga do kobiet i homoseksualistów.
Czytając tę książkę, można myśleć, że Bóg nas nie kocha, ale my musimy być mu posłuszni i robić dokładnie to, co mówi, bo inaczej grozi nam potępienie [tak, w zasadzie do tego się do sprowadza, zapiski Tory i okruchy tabliczek klinowych są w tym w zasadzie zgodne].
Nie wiem, co autorzy tej książki chcieli nią osiągnąć [zapewne pomóc ludziom uwolnić się od – jak to ujął we wstępie Obirek – »okupanta«, a pierwszym krokiem jest wyzwolenie z krępujących myśli, porzucenie fałszywych dogmatów i odnowa moralna, jednak przy niskim IQ jest to niestety chyba niemożliwe]. Czy chodziło im o to, żeby odejść od tego, w co wierzymy? [tutaj internetowa recenzentka zakłada, że wszyscy są w tej kiepskiej sytuacji co ona] Czy raczej zacząć patrzeć na Boga tak jak oni:
» [...] Według mnie Bóg chrześcijański jest Bogiem wyjątkowo okrutnym i między innymi dlatego właśnie ta religia moralnie się wyczerpała. […]« [Podziwiam śmiałość, z jaką ludzie używają słów co do których znaczenia mają zaledwie mgliste przypuszczenia, i tak też zapatruje się na tę nieumiejętność wstawienia najprostszego cytatu.]
Religia moralnie się nie wyczerpała, to ludzie swoje życie oddają uciechą [uciechom, -om na końcu], ponieważ słuchają podszeptów szatana [uciechy, ergo: przyjemności są złe, i stanowią efekt sugestii rogatego… i userka «matka i książki» dziwi się, że normalni ludzie postrzegają biblijnego Boga jako ciemięzcę wyzutego z empatii, który chce aby się umartwiali, bo «cierpienie uszlachetnia»]. Zapominają o Bogu. Szukają Go jedynie, gdy znajdują się w tragicznej sytuacji. Jak trwoga, to do Boga, a gdzie byli, gdy u nich panował chwilowy dobrobyt. Czy wtedy dziękowali za to Bogu? [Kompletnie wyprany mózg, lata indoktrynacji zrobiły swoje.]
Autorzy przedstawiają Kościół jako wiecznego manipulanta [tj. zgodnie ze stanem faktycznym, jako instytucje polityczną która dąży do tego, aby objąć swoim wpływem cały świat i zbierać daniny od naiwnych i zdesperowanych, takich którzy podobnie jak ty mają kłopoty z pisaniem i czytaniem ze zrozumieniem]. Może młodzi ludzie za tym pójdą [już idą, spokojnie, pewne pokolenia muszą wymrzeć, chyba nie ma na to innej rady]. Mnie niestety nie przekonują ich wywody [z takim poziomem intelektualnym, z takim stanem wiedzy? – nie dziwi mnie to].
Biorąc do ręki książkę »Chrześcijaństwo. Amoralna religia« otrzymacie rozmowę dwóch panów, którzy filozofują na temat katolicyzmu [a nawet prowadzą rzeczowy dialog, punktujący wszelkie sprzeczności, nieścisłości i przede wszystkim: amoralne wytyczne].
Jeżeli lubicie krytykę Chrześcijaństwa [ponownie dużą literą, dam sobie rękę uciąć, że nie ma pojęcia, że pisze się to z małej], to ta książka powinna przypaść wam do gustu. W innym wypadku możecie niepotrzebnie się zdenerwować [a może «potrzebnie»? ...w twoim przypadku lata trwania w błogim komforcie, bezmyślności, nie miały dobrego wpływu na siatkę neuronów ani charakter]”. Jako wisienka na torcie opis profilu: „Zakochana w książkach 📚📚📚 Książkoholiczka 2020 😉📚📚📚❤❤❤ Mama 2006👩👧😍,2007👩👧😍,2016👩👦😍” i dalej adres do korespondencji. Jeśli nawet po wyłożeniu kawy na ławę na 400 stronach nic nie drgnęło, to jej umysł jest trwale zaimpregnowany, i takim pozostanie, zapewne do grobowej deski. Niech trzyma się autobiografii Paris Hilton i innych celebrytek, romansów i podobnych sensacji, jakich „recenzje” wrzuca hurtowo przez swoje konto. Współczuję dzieciom. Odkąd zmienili 500+ na 800+ ktoś taki zgarnia 2400 PLN miesięcznie i może się obijać, bawiąc w książkową influencerkę, która robi świetne fotki książek na tapczanie. I to z moich podatków. Można popaść w frustrację.
Opinii do skomentowania jest więcej, ale szkoda na to czasu, bo ich poziom jest równie niski, są dosyć standardowe w swej zajadłości, i byłoby to wtórne. Generalnie brakuje im logiki – nie są merytoryczne, i to je przekreśla. (Poświęciłem im tutaj zbyt dużo miejsca, i trwało to zdecydowanie więcej niż na to zasługują, ale ktoś musi. Pocieszające jest to, że pochodzą od ludzi niegrzeszących inteligencją, a zatem nie mają większej wartości).
__________________
* User pawel123, który ewidentnie jest dobrym chłopakiem, napisał tak „Tyle jedyneczek na książce, która, w momencie wystawiania ocen, nie była jeszcze wydana? No brawo, katolicy, brawo. Tylko mnie zachęciliście do zakupu”. Pozdrawiam wszystkich, którzy wstawali na Teleranek i 5-10-15, ale czuli się słabo kiedy leciało Ziarno.
•
W Polsce, przy naszym poziome czytelnictwa, książki wydaje się dla idei, z pasji, dla satysfakcji intelektualnej. Wydawnictwa na tym zarabiają, ale z perspektywy autorów zysk jest niewielki, i mało kto utrzymuje się z pisania (aby tak było, trzeba mieć albo wysokie nakłady, albo regularnie wypuszczać nowości, produkowane w tempie rzemieślniczym). Dlatego Argument że autorzy wpadli na pomysł zarobku na naiwnych, w myśl zasady, że poszkalują sobie trochę chrześcijaństwo i zgarną za to talary, nie ma sensu. Padło to w materiale jakiegoś irytującego youtubera, który korzystając z tego że ma sporą widownię, choć nie przeczytał książki (!), postanowił się o niej wypowiedzieć – oczywiście negatywnie. Abstrahując od braku rzetelności, domyślam się że książka którą sam napisał, i promuje, jest z jego perspektywy realnym sposobem na konkretny zastrzyk gotówki, zwłaszcza przy sporej widowni która w ten czy inny sposób traktuje go jak autorytet. Wydaje mi się wysoce wątpliwe aby adwokat, która zgarnia naprawdę dobre pieniądze, miał jakieś większe nadzieje co do profitów materialnych z wydania książki. To samo wykładowca akademicki, oboje mogliby zgarnąć znacznie więcej organizując cykl płatnych spotkań, na które na pewno znaleźliby się chętni. Inna rzecz, że wiele z tych „jedynek” wystawiono w oparciu o rzeczony materiał. Jest to dobry przykład jak łatwo można sterować popędliwymi, niewykształconymi ludźmi, niezdolnymi do krytycznego myślenia (co przez ostatnie osiem lat robiła Telewizja Polska, zmieniając się w propagandowy ściek partii rządzącej, zblatowanej z Kościołem i upowszechniającej regresywny, obskurancki model odbioru rzeczywistości).
(2023)
„Mimo nagromadzenia krytycznych uwag i bezlitosnego oglądu nadużyć, jakich dopuściło się chrześcijaństwo w swojej historii, trzeba jasno powiedzieć, że przesłanie tej książki jest optymistyczne. Wskazuje bowiem, jak wyzwolić się od naszych okupantów […]. Jest kolejnym krokiem w kierunku uzyskania pełnej dojrzałości społecznej i indywidualnej” (ze wstępu Stanisława...
Kapuściński Non-Fiction
Świetnie napisana książka – treść i forma powalające, naprawdę dobry kawałek literatury. Porządna, ciekawa biografia, odtrutka na ugładzony, niepełny wizerunek pisarza... swoisty klucz do jego twórczości, do jego osoby.
Nie ma się co dziwić głosom krytyki, niezadowolonym iż odsłonięto wszystkie karty (samemu bohaterowi książki podobałoby się to najmniej), ale takie szczere rozliczenie się ze wszystkim jest najlepsze. Kapuściński ukazuje się nam jako humanista (a to chyba najważniejsze, nie jego drobne słabości), któremu na czymś, na kimś zależy. A to jest piękne. Błądzić jest rzeczą ludzką, on zaś nie stał w miejscu, ewoluował. Do końca życia pielęgnował swoje pasje, poszerzał horyzonty, ścierał się z różnymi rozterkami. We mnie budzi to szacunek.
Szkoda że śmierć zabrała go tak wcześnie, zrobiłby pewnie w kolejnych dekadach sporo, i mogły to być jego najważniejsze publikacje.
Lektura pozwala ustosunkować się do ogółu twórczości, sporo też mówi o życiu jako takim, o miejscu i czasie w jakim Kapuściński żył, pracował, dorastał – kształtował się. Dla mnie to była fascynująca przygoda – podziwiam autora za szczere wzięcie się za bary z problemami i atrakcyjne odmalowanie barw epoki. Mistrzostwo.
Uważam że zrobił dla swojego starszego kolegi coś cennego – potraktował go fair. Rzadko kogo stać w dzisiejszych czasach na coś takiego.
Biografia jest świetna, jednak mogą być problemy ze wznowieniami, a cwaniaki polujące na naiwnych już sprzedają książkę za 150-200 złotych... a więc trzeba nabyć póki można, i zapoznać się z nieokrojoną wersją.
marzec 2014
PS
Z Wikpedii:
„Wydana w 2010 książka Kapuściński non-fiction wzbudziła debatę w mediach nt. biografii Ryszarda Kapuścińskiego, jego związków z reżimem PRL oraz rzetelności jego reporterskich książek. Wdowa po Kapuścińskim, Alicja Kapuścińska, wytoczyła Domosławskiemu sprawę sądową o ochronę dóbr osobistych oraz praw autorskich. Jednocześnie część publicystów broniła prawa Domosławskiego do takiego, a nie innego, przedstawiania biografii Kapuścińskiego. Inni zwracali uwagę na fakt, że Domosławski nadużył zaufania rodziny Kapuścińskich m.in. wynosząc z pracowni Kapuścińskiego dokumenty i wycinki, których według Izabeli Wojciechowskiej ("Gazeta Wyborcza", 11 marca 2010), nie zwrócił. Domosławski miał się dopuścić manipulacji przy opisie fotografii z archiwum Kapuścińskiego.
W 2013 nowy właściciel Świata Książki, w którym ukazał a się biografia, zawarł ugodę z Alicją Kapuścińską, zobowiązując się do usunięcia czterech rozdziałów książki. Nakład został już wtedy prawie całkowicie wyczerpany, a wydawnictwu wygasała licencja.
27 maja 2015 Sąd Okręgowy w Warszawie wydał nieprawomocny wyrok, uwzględniający częściowo roszczenia Alicji Kapuścińskiej. Nakazał Domosławskiemu przeproszenie listowne powódki zaś przyszłe wydania biografii reportera mogą ukazywać się, ale bez 10-stronicowego rozdziału O miłość i innych demonach. Sąd oddalił natomiast żądanie przeprosin w mediach i wpłaty 50 tys. zł na Fundację im. Ryszarda Kapuścińskiego”.
Nowe wydanie: „Zgodnie z werdyktem sądu książka Domosławskiego może być wydawana w postaci integralnej, łącznie z rozdziałami o życiu osobistym i intymnym”.
czerwiec 2017
Kapuściński Non-Fiction
więcej Pokaż mimo toŚwietnie napisana książka – treść i forma powalające, naprawdę dobry kawałek literatury. Porządna, ciekawa biografia, odtrutka na ugładzony, niepełny wizerunek pisarza... swoisty klucz do jego twórczości, do jego osoby.
Nie ma się co dziwić głosom krytyki, niezadowolonym iż odsłonięto wszystkie karty (samemu bohaterowi książki podobałoby się to...