-
ArtykułyCzytamy w majówkę 2024LubimyCzytać101
-
ArtykułyBond w ekranizacji „Czwartkowego Klubu Zbrodni”, powieść Małgorzaty Oliwii Sobczak jako serialAnna Sierant1
-
ArtykułyNowe „Książki. Magazyn do Czytania”. Porachunki z Sienkiewiczem i jak Fleming wymyślił BondaKonrad Wrzesiński1
-
ArtykułyKrólowa z trudną przeszłościąmalineczka740
Biblioteczka
2024-04-28
2024-04-21
(1872)
[Le tour du Monde en quatre-vingts jours; przekład Mieczysławy Wójcik]
Klasyczna powieść przygodowa z dużą dawką humoru. Mimo przeszło 150 lat od premiery*, jest nadal wznawiana, choć obecnie pierwsze zetknięcie z Phileasem Foggiem odbywa się już częściej za pośrednictwem ekranu, którejś z mniej lub bardziej udanych adaptacji.
Wciąga i dziś. Pisana z przymrużeniem oka, w pogodnym duchu, tak, że raczej nie mamy większych wątpliwości, wierząc że wszystko się uda – a mimo to brniemy przez kolejne rozdziały, z dużym zainteresowaniem. Im bardziej wierzymy w powodzenie, tym lepiej odbieramy finalny twist**, obecnie powszechnie znany, ale z punktu widzenia konstrukcji całości świetny (choć raczej wątpliwy w przypadku realnego bicia rekordu, ciągłego odnotowywania czasu, zerkania w kalendarz i rozkład połączeń – wodnych i kolejowych).
Dziś szybka podróż dookoła świata, na pokładzie samolotu pasażerskiego, z przesiadkami, to kwestia kilku dni***. W drugiej połowie XIX stulecia, kiedy pokaźną część Ziemi okablowano, pokryto siecią połączeń kolejowych, kiedy otwarto Kanał Sueski (1969) i korzystano ze stałych połączeń obsługiwanych przez parowce – możliwość szybkich podróży stała się faktem. Świat się skurczył. Zgodnie z duchem czasów, Verne (1828-1905) pisze zabawną książkę**** w której daje szansę słabiej uposażonym, a może nawet zaciskającym pasa czytelnikom, poczuć się jak ekscentryczny gentleman.
Przekład Mieczysławy Wójcik (1974) czyta się świetnie. Nie ma tu żadnej świadomej archaizacji, tekst jest jasny, elegancki, konstruowany bez potknięć – z dobrym rytmem: fachowa robota. Za przekład 10/10, natomiast dla Verne mocne 7 (notę obniżają błędy merytoryczne i narracyjne, których nie poprawił ani autor, ani jego wydawca*****).
_______________________
* Stan na 2024 r.
** Nie pamiętam adaptacji którą oglądałem za dzieciaka, ale mam w pamięci miłe zaskoczenie kiedy Fogg trafia do Reform Club w ostatniej chwili.
*** „Kilka lata temu portugalski podróżnik Andrew Fisher trafił do Księgi Rekordów Guinnessa, okrążając Ziemię przy wykorzystaniu wyłącznie rejsowych połączeń w 52 godz. i 34 min”, Podróż dookoła świata. Jak okrążyć Ziemię i ile to kosztuje? [2023] (https://www.onet.pl/turystyka/adam-bialas/podroz-dookola-swiata-jak-okrazyc-ziemie-z-warszawy-i-ile-to-kosztuje/ebfe66y,30bc1058).
**** Pierwotnie publikowana w odcinkach, na łamach dziennika La Temps na jesieni 1872, tj. w tym samym czasie co akcja książki.
***** Verne pisząc robił różne błędy merytoryczne. Np. na str. 25 przypis informuje, że gazeta którą czyta Fogg, nie wychodzi o jakichś dziesięciu lat. Nie przeszkadza to w tym, aby była źródłem nowinek podczas rozmów o sensacyjnej kradzieży i podróży dookoła świata. Jest to błąd na który można machnąć ręką, gentleman mógłby czytać dowolny, fikcyjny periodyk, i nie miałoby to znaczenia. Ale autor myli się poważniej, w tym jako narrator, a biorąc pod uwagę fakt, że po publikacji w odcinkach całość trafiła do jednego tomu, można było temu zaradzić.
•
Introwertyczny Phileas Fogg jest nieco groteskowy, jakby podkradziony z dramatu Mrożka. W większości adaptacji był stereotypowym Anglikiem, ale nie sprawiał wrażenie osobnika autystycznego, a tutaj mamy postać nieco kreskówkową, mocno przerysowaną, bez uwiarygadniającego backgroundu.
Postać Audy została oddana realistycznie, jednak od momentu wybawienia staje się bierna, i choć Verne obmyślił dla niej rolę w grande finale, powinna mieć coś więcej do powiedzenia. Przydać się na coś. Ani feministki, ani przeciętni czytelnicy nie mają ani jednej szansy aby związać się z nią emocjonalnie. Jest zupełnie bezbarwna, a jedyne co odczuwa, to strach i wdzięczność. Może wówczas to był ideał kobiety, ale dziś nie wypada to najlepiej.
Kiedy Passpartout przemieszcza się pod pędzącymi wagonami, doświadczamy sceny jak z kina sensacyjnego. Tutaj autor przekombinował podobnie jak w przypadku sań z żaglem, lądowego wariantu bojera. (Ale może branie tej książki zbyt serio nie ma sensu?).
Verne regularnie wbija szpileczkę Anglikom, jednocześnie łechcąc ego Francuzów.
Verne komunikuje nam wprost, jak dzieciom, jacy są jego bohaterowie, zamiast pozwolić nam na własne oceny (budowane na przestrzeni całej lektury). Po trosze jest to konwencja i znak czasów, a częściowo łopatologia, która zmusza do klasyfikacji jego książek jako lektury dla dzieci i młodzieży.
Wpływ na odbiór książki ma fakt, że obcujemy z tytułem znanym, którego treść docierała do nas w ramach licznych przetworzeń, i akt lektury jest automatycznie próbą weryfikacji tekstu, ustalenia co do powiedzenia miał faktycznie sam Verne. Jest to też obcowanie z zabytkiem literackim, gdyby to trafiło na półki księgarń dziś, mogłoby utonąć pośród innych, bardziej dopracowanych autorów, albo faktycznie trafić do działu młodzieżowego. Obecnie stawiamy poprzeczkę wyżej, nie zmienia to jednak faktu że W osiemdziesiąt dni… jest sympatyczną pozycją, która mówi sporo o wieku pary i ówczesnej mentalności.
•
SUBIEKTYWNIE O VERNE’IE
Jakoś między 2010 a 2012 przeczytałem po raz pierwszy cztery książki Verne’a w nowych przekładach: Podróż do wnętrza Ziemi, 500 milionów hinduskiej księżniczki (Andrzej Zydorczak); Dwadzieścia tysięcy mil podmorskiej żeglugi, w dwóch tomach (Agnieszka Włoczewska); Wąż morski (Barbara Supernat). To co mnie zaskoczyło w tych tytułach, to prostota fabularna i akcja pozbawiona zawiłości, gdzie główną atrakcją są opisy osobliwości oraz informacje dotyczące otaczającego świata.
Dla współczesnego czytelnika, który ceni dobrze opowiedziane historie: wiarygodnych bohaterów, mnogość wątków, suspens i cliffhangery – twórczość Verna’a, przynajmniej w przypadku wyżej wymienionych książek, może wydawać się nadmiernie uproszczona, pisana z pewnym przymrużeniem oka, stricte przygodowa*. Książki zatarły się już w mojej pamięci – minęło kilkanaście lat – więc jest to bardziej wspomnienie niż w pełni rzetelny, merytoryczny sąd (poza tym, dotyczy ledwie kilku pozycji). Czytało się je bardzo sprawnie, czego zasługą jest język dostosowany do dzisiejszych standardów (te z XIX stulecia i początków XX byłyby na pewno mniej przystępne), ale to co było najciekawsze, to zatopienie się w dawnej obyczajowości, ówczesnym stanie wiedzy, ograniczeniach i wizjach. Same fabuły nie były pasjonujące, choć miały potencjał na dobre historie i na pewno działały na wyobraźnię. Na tle wspomnień z tamtych lektur, W osiemdziesiąt dni dookoła świata wydaje się powieścią mocniej przemyślaną, gdzie autor bardziej stawia na fabułę trzymającą w napięciu, choć chyba nikt nie ma wątpliwości, że Anglikowi się uda.
Pisarz każdego roku publikował jedną powieść lub dwie – a niekiedy nawet trzy – chyba tylko w 1864 nie puścił nic w ramach cyklu Niezwykłe podróże, które pisał od 1863 aż do śmierci (1905). Przy takim tempie, ciężko o dopieszczanie starszych tytułów, nie mówiąc już o utrzymaniu poziomu czy uniknięciu chałturzenia. Verne był tytanem pracy, miał terminy i musiał utrzymać rodzinę. Stwierdzenie, że to co tworzył, to nie była wielka literatura, ale rzecz głównie rozrywkowa, dla mas, nie jest raczej odkrywcze. O ile lepsze mogły być poszczególne tomy, gdyby było ich mniej, i gdyby wychodziły w większych odstępach czasu?
W 80 dni dookoła świata zostawiłem sobie na później. Potem odkładałem lekturę, i finalnie przeczytałem ją przeszło dekadę od zakupu, mając 37 lat, a zatem trochę późno. Znałem fabułę z adaptacji, i choćby z racji tego, perspektywa wieczornego czytania nie wydawała mi się pociągająca. Chciałem po prostu odhaczyć klasyka, a jednocześnie mieć jakieś pojęcie o pisarstwie dziadka science-fiction: zapoznając się tymi głośniejszymi książkami, i tymi nieco już zapomnianymi, które wydawały się ciekawe.
To jest oczywiście tylko swobodne pitu-pitu, które mogłoby by paść podczas zwykłej rozmowy, proszę nie przywiązywać do tego większej wagi, chodzą po tej ziemi poważni vernolodzy, ludzie z pasją i tytułami, którzy mają wartościowsze sądy i więcej do powiedzenia. Prawdę rzekłszy, chętnie bym czegoś na ten temat posłuchał, np. w formie rozmowy opublikowanej na Spotify czy YouTube.
Mniej więcej w tym czasie, tj. te kilkanaście lat temu, czytałem książkę profesora Jana Tomkowskiego „Juliusz Verne – Tajemnicza wyspa?” – wydaną pierwotnie w roku moich urodzin (‘87) – o pisarzu i jego twórczości. Zapoznałem się ze wznowieniem z 2005, wydanym w setną rocznicę śmierci pisarza. Mimo lat, stanowi ciekawe spojrzenie na życie i karierę pisarską.
Wiek pary był okresem, w którym wierzono w technikę jako źródło dobrodziejstwa dla ludzkości, w progres i nową, lepszą przyszłość. Dla wszystkich. Sprawiedliwszą i dostatniejszą. Dziś dominują wizje katastroficzne, dystopiczne – niestety uzasadnione, i wynikające z bardziej realistycznego podejścia, bogatszego o dwie wojny światowe, dwie eksplozje atomowe w Hiroszimie i Nagasaki, kłopoty z dziurą ozonową, zanieczyszczeniem środowiska i nadmiernym rozrostem populacji, a wkrótce być może problemami z AI. Jednak rozwój nauki, to nadal najważniejsze czym powinniśmy się zajmować, a Verne, jako patron takiego podejścia, powinien być żywy w naszych sercach.
_______________________
* Dziś patrzymy w przyszłość dalej, znacznie śmielej – terra incognita to już nie wnętrze Azji, Afryki, Ameryki Południowej, północne krańce kontynentów czy Antarktyda, ale egzoplanety i inne ciała niebieskie, rozproszone po miliardach galaktyk. Z tej perspektywy, myśl by zaglądać w głębiny, mniej lub bardziej poznane, jest już mniej pociągająca. Ale jeśli pokusimy się o zmianę punktu widzenia, spojrzymy na to oczami człowieka z XIX-tego wieku, uderzy w nas to, że mimo stuleci, wciąż myślimy tak samo. Wciąż jesteśmy tymi samymi ludźmi, choć mamy zupełnie inne pole manewru. Z jednej strony jest to krzepiące, z drugiej wywołuje niepokój, bo możliwości samozagłady są dziś znacznie większe. I tu powinien być przypis do przypisu: kiedy byłem dzieciakiem, i zamiast internetu był telewizor z ogromnym kineskopem, oglądałem na nim urywki adaptacji losów kapitana Nemo, ale śledziłem też starsze i nowsze nagrania Jacquesa Cousteau (1910-1997). Dla ludzi z tego pokolenia, Verne był inspiracją – robili to, o czym czytali z wypiekami na twarzy jako dzieci. Każda generacja pozostawia jakiś spadek, co jest zarówno przekleństwem jak i dobrodziejstwem.
•
UWAGI MERYTORYCZNE (wyd. Zielona Sowa, Kraków 2010, tłum. Mieczysława Wójcik): str. 82 (przypis Andrzeja Zydorczaka, wszystkie komentowane przypisy pochodzą od AZ) – warto dodać informację kluczową, Parsowie to potomkowie Persów którzy uciekli z ojczyzny przed radykalnym islamem, pozostając przy swoich wierzeniach (nieco dalej, autor dopowiada istotne informacje, nie ma natomiast przypisu czym jest toaleta, a młodszy czytelnik może być zaskoczony, że chodzi o suknię); str. 84 (przypis) – Salomon jest tutaj przedstawiony jako władca historyczny, a nie legendarny – jest to stanowisko przestarzałe, od którego już się odchodzi; str. 118 – gepardy w czasach Verne’a były w Indiach dość powszechne, ale wyginęły w połowie XX wieku i warto by tu dać przypis; str. 166 – ludność Andamanów to nie Papuasi, choć mają zbliżoną aparycje (mogącą wynikać bądź to ze zbliżonej drogi ewolucyjnej, bądź pokrewieństwa); str. 193/194 – port Viktoria (albo Wiktoria, albo Victoria); str. 242 – sake nie jest japońską wódką („W Polsce spotykane jest mylne przekonanie, że sake to japońska wódka”, https://pl.wikipedia.org/wiki/Sake, jak widać we Francji też); str. 244 – mamy jesień, środek listopada – ani wiśnie, ani śliwy czy jabłonie nie kwitną (nawet w kraju kwitnącej wiśni); str. 270 – San Francisco nie jest kalifornijską stolicą, co AZ trafnie prostuje w przypisie, jednocześnie komunikując, że w kolejnym rozdziale autor się poprawia – jak wiemy powieść była początkowo publikowana w odcinkach, w prasie (co było wówczas popularne, tak samo działał Sienkiewicz czy Reymont), dopiero potem wydano ją w jednym tomie… była sposobność do usunięcia kłopotliwego rzeczownika, co nie było trudne, i byłoby po sprawie, jednak autor się o to nie pokusił, nie zrobił też tego wydawca (a przeszło sto lat od śmierci pisarza tekst jest nadal wznawiany ze wszystkimi błędami!), mówi to sporo o podejściu Verne’a; str. 365 – Hudsonu (Hudson?).
+ wspomniane Morze Chińskie to de facto, współcześnie, Morze Południowochińskie (brak przypisu); słoń którego widzimy na ilustracjach nie jest słoniem indyjskim; (część wtop sensownie sprostowanych przez AZ, przy których nie było nic do dodania, pominięto w tym zestawieniu).
(1872)
[Le tour du Monde en quatre-vingts jours; przekład Mieczysławy Wójcik]
Klasyczna powieść przygodowa z dużą dawką humoru. Mimo przeszło 150 lat od premiery*, jest nadal wznawiana, choć obecnie pierwsze zetknięcie z Phileasem Foggiem odbywa się już częściej za pośrednictwem ekranu, którejś z mniej lub bardziej udanych adaptacji.
Wciąga i dziś. Pisana z przymrużeniem...
2024-04-16
(2018)
[Bruce Lee: A Life]
Od chuligana do ikony popkultury: krótkie, intensywne życie Bruce’a Lee (1940-1973).
Polly’emu (1971) nie brakowało materiałów*, dlatego nie poszerza tekstu opisem realiów, nie robi wprowadzenia historycznego ani rozbudowanych biogramów innych postaci, sprowadza to do absolutnego minimum. Jest skupiony na swoim bohaterze, tym kim był, na jego ambicjach i planach. Jak na zaledwie 32 lata życia, przerwanego w przełomowym momencie aktywności zawodowej, jest to dosyć pokaźny tom, przybliżający wszystkie etapy kariery – przy jednoczesnym unikaniu dłużyzn i niezdrowych sensacji.
Autor wykonał ogromną pracę zestawiając różne źródła, wspomnienia i korespondencje, dokonując weryfikacji poprzez liczne rozmowy i listy. Wyszła z tego drobiazgowa, obszerna biografia, napisana ze zdrowym dystansem i troską o fakty – wiarygodny portret aktora, wciąż żywego w umysłach milionów, mimo kilku dekad od swojej śmierci.
Wciągająca książka, także dla tych którzy nie są fanami Bruce’a Lee i sztuk walki (8/10).
______________________________________
* „Obejrzałem wszystko, co kiedykolwiek nakręcił Bruce, i zrobiłem obszerne notatki. Przeczytałem wszystko, co kiedykolwiek napisano o Brusie, i zrobiłem obszerne notatki. Potem przeprowadziłem wywiady ze wszystkimi, którzy kiedykolwiek znali Bruce’a i byli skłonni rozmawiać, i zrobiłem obszerne notatki. Następnie zestawiłem wszystkie te notatki w porządku chronologicznym w jednym dokumencie Worda. Ostatecznie plik miał ponad dwa tysiące pięćset stron i zawierał milion słów” (str. 518-519).
•
Tekst przekładu (Łukasz Müller, 2019) jest bardzo przystępny, prosty i zgrabny. Tylko nieliczne zdania przypominają, że obcujemy z tłumaczeniem. Od czasu do czasu, zamiast sformułowania formalnego, pojawia się kolokwializm (np. ochrzaniony zamiast zbesztany), ale zawsze jest dobierany ze smakiem i pasuje do całości. Biografia nie ma fabularyzowanych scenek, ale niektóre dialogi są rekonstruowane.
•
UWAGI (wyd. I, Kraków 2019, tłum. Łukasz Müller): str. 17 – Sowinski (Sowiński?); str. 19 – bawołu (bawoła?); str. 51 – buntowniczy teddy boys (boy); str. 88 – jego-jego (drugie do podmiany na „własnej”); str. 113 – Vancouverze (Vancouver – bez odmiany?); str. 282 – „Mało brakowało, żeby w ogóle nie wpadł do wody”, w ogóle („1. generalnie, w zasadzie; 2. zupełnie, w żaden sposób; ani trochę”, https://sjp.pl/w+og%C3%B3le) – co tłumacz miał na myśli, czy basen był częściowo pusty?; str. 376 – „Yellow Faced Tiger (Tygrys o żółtej twarzy)” – tj. Żółtolicy tygrys; str. 385/386 – „Czterej mężczyźni mieli kilka dni wolnych przed przylotem Nory Miao i reszty ekipy filmowej z Hongkongu”, na kolejnej stronie czytamy „Nora przyjechała z drugą ekipą kilka dni wcześniej” – wcześniej niż pierwotnie planowano?; str. 387 – powiedział-powiedział; str. 490/491 (i dalej) – świadek (biegły). Przypis na końcu: jeśli autor ma na myśli penis, to nie jest on mięśniem (może chodzi o masturbację?). Burdel w transkrypcji, np.: Jong Guo (str. 25, transkrypcja angielska, w pinyin Zhōngguó/Zhōnghuá); dżiu-dżitsu (str. 33, transkrypcja najbardziej rozpowszechniona – ju-jitsu, zapis japoński – jūjutsu); Mao Zedong (str. 35, oficjalny pinyin, dawniej Mao Tse-tung, tj. Ce-tung).
(2018)
[Bruce Lee: A Life]
Od chuligana do ikony popkultury: krótkie, intensywne życie Bruce’a Lee (1940-1973).
Polly’emu (1971) nie brakowało materiałów*, dlatego nie poszerza tekstu opisem realiów, nie robi wprowadzenia historycznego ani rozbudowanych biogramów innych postaci, sprowadza to do absolutnego minimum. Jest skupiony na swoim bohaterze, tym kim był, na jego...
2024-03-25
(1994*)
[Out of Egypt: A Memoir (Poza Egipt/Egiptem lub: Z Egiptu. Pamiętnik)]
„Co jakiś czas ktoś [z rodziny] powtarzał, że nasze dni w Egipcie są policzone i że kolejny Nowy Rok większość z nas spędzi zapewne w innej części świata, że nigdy już nie zasiądziemy w tym gronie w tym pokoju” (str. 173-174).
„Teraz zamierzałem […] rozmyślać o r ó ż n y c h sprawach, […] myśleć o czekającym nas wyjeździe, o ludziach, których nigdy już nie ujrzę i o mieście, które było nierozerwalnie związane z człowiekiem, którym wtedy byłem; o tym jak zapadnie się ono w otchłań czasu i stanie się czymś bardziej nierealnym od snu” (str. 294).
„W kawiarni ojciec przedstawił mnie bywalcom. Byli to biznesmeni, bankierzy i przemysłowcy, którzy schodzili się tu około jedenastej. Wszyscy albo już stracili wszystko, co posiadali, albo spodziewali się tego w najbliższym czasie” (str. 303-304)**.
Ludzie i miejsca – nostalgiczna, emocjonalna podróż wehikułem czasu: od obserwacji z perspektywy bardo, przed narodzinami, przez wczesne i późne dzieciństwo; galeria wspomnień ożywianych przez krewnych i fotografie, stare zapiski i przedmioty. Okruchy przeszłości, ocalone przed zapomnieniem: barwy, zapachy, smaki, gry świateł, a przede wszystkim plejada różnorodnych postaci tworzących wielokulturowy, wieloetniczny świat postkolonialnej Aleksandrii, w okresie który zapowiada kres dawnego prosperity***.
Zdecydowanie dobra lektura, którą chłonie się sercem: słodko-gorzka, zabawna i smutna, zachęcająca do kontemplacji życia, poszukiwania piękna w prozie codzienności, w drobnych radościach, obcowaniu z innymi ludźmi. Jest w niej wyraźny motyw przemijania: kolejni członkowie rodziny, przyjaciele domu, służba, wyjeżdżają lub żegnają się ze światem, adaptują się do nowych warunków, wracają myślami do przeszłości lub snują plany. Ówczesne tu i teraz jest niepewne, ale jak się głębiej zastanowić, nigdy takie nie było. Profesor Aciman (1951) pisze dojrzale, z dystansem i życzliwością, niekiedy ironicznie, nie idealizuje przeszłości, ale oddaje jej hołd, jego proza to mozaika różnych doświadczeń, które stanowią o tym, kim stał się w przyszłości.
Tekst wspomnień jest prosty, i wyjąwszy pewne nieporadności, wówczas czterdziestoparoletniego autora, przyswaja się go bardzo wartko, wciąga. Przy wielu fragmentach będziemy się mimowolnie uśmiechać, przy innych zakręci się łezka, zwłaszcza jeśli nasze prywatne doświadczenia mają punkty wspólne.
Pod kątem technicznym można książce trochę zarzuć, broni się jednak klimatem, szczerością, tym jak działa na emocje, pobudza ciekawość i sprawia, że nie mamy ochoty jej odkładać. Jeśli ktoś nie przykłada wagi do warsztatu, na pierwszym miejscu stawiając dobrą historię, sporo autorowi wybaczy. Całość sprawia wrażenie gotowego materiału na scenariusz; ma bardzo filmowy charakter, i szkoda, że nikt nie pokusił się o ekranizację. Solidne 7/10.
________________________________
* Internet podaje różne daty pierwszej publikacji: 1980 (https://www.goodreads.com/book/show/40940603-out-of-egypt); 1995/1996 (https://en.wikipedia.org/wiki/Andr%C3%A9_Aciman); 1994 (https://de.wikipedia.org/wiki/Andr%C3%A9_Aciman; https://www.heyalma.com/andre-acimans-out-of-egypt-is-a-love-letter-to-the-jewish-diaspora/).
** Młody André opuszcza Aleksandrię w wieku 14 lat (tj. w ‘65, str. 399). Fragment podobnej historii przeczytamy w książce Pogrzebana. Życie, śmierć i rewolucja w Egipcie (2019) Petera Hesslera, który w czasie swojego kilkuletniego pobytu w Kairze, przypadającego na okres po arabskiej wiośnie (której echa jeszcze nie ucichły), zamieszkuje wraz z rodziną w kamienicy opuszczonej przez miejscowych Żydów, w identycznych okolicznościach, za rządów Nasera. O wspomnieniach Acimana dowiedziałem się bezpośrednio po tej lekturze lub jeszcze w jej trakcie, słuchając wywiadu z redaktorem Okraszewskim, który polecał książkę jako perełkę sprzed lat. Maciej Okraszewski nagrywa podcast Dział Zagraniczny, każdy materiał to zestaw rzetelnych informacji „o wydarzeniach na świecie o których w polskich mediach słychać niewiele, albo wcale” (https://dzialzagraniczny.pl/; https://www.youtube.com/@DzialZagraniczny; https://open.spotify.com/show/7iyTVDyRmiGgNZsnU14dOs).
*** Jak na warunki egipskie – ale i europejskie – rodzina Acimana jest zamożna: jej członkowie żyją w dużych, zadbanych mieszkaniach, w dobrych dzielnicach blisko Centrum; mężczyźni mają prestiżowe stanowiska, kobiety wiodą próżniacze życie pań domu, w którym jest arabska służba, zajmująca się praniem, sprzątaniem i gotowaniem oraz obsługą przy stole; europejskie, tudzież zeuropeizowane guwernantki dbają o rozwój kulturalno-intelektualny a drogie słodycze, alkohole i wystawne posiłki to stały element prozy codzienności. Podobnie jak częste wypady do kina, rozbijanie się dorożkami i inne zbytki. Jest czas na czytanie i słuchanie muzyki, nie ma urabiania się po łokcie i pracy ponad siły. Wprawdzie nie mamy pełnego wglądu w życie wszystkich członków klanu, ale późniejsze losy kilku osób dają do myślenia: po przybyciu do Europy ich status się obniża. Nie ma już możliwości funkcjonowania na dawnym poziomie, w przestronnych metrażach, nie przy europejskich cenach, bez kapitału i sieci kontaktów. Najlepiej z opisanych osób żyje się chyba wujowi Wilemu, być może z uwagi na informatorską przeszłość i opiekuńczy parasol brytyjskich służb.
•
Przekład Elżbiety Jasińskiej z wydania I (2009), wymaga drobnych poprawek: to co czytamy, sugeruje, że w kilku miejscach tłumaczka się pogubiła, brakuje w nich sensu, ładu i składu (a może coś ginie w tłumaczeniu); warto by też poprawić stylistykę szeregu fragmentów i zadbać o jednoznaczne wskazanie, who is who, chociażby przez obranie perspektywy chłopca, który zamiast „tato” i „ojciec”, zaznaczałby wyraźnie, kiedy odnosi się do tego pierwszego, a kiedy do dziadka (w jednej ze scen, gdzie mamy obu panów, jest to problematyczne z punktu widzenia czytelnika); podobnie w przypadku innych członków rodziny (przydałby się jakieś zaimki dzierżawcze, imiona, doprecyzowania).
Początek, historia wujka Aarona vel Wilego, oraz opowieść o zaprzyjaźnieniu obu babć, od strony matki i ojca (sąsiadek z tej samej ulicy, mieszkających naprzeciwko), nie stanowią do końca gładkiego wejścia. W tej pierwszej mamy tłum bohaterów, a całość ma bardzo szkicowy charakter; tą drugą trzeba czytać uważnie, aby nie pogubić się o kim aktualnie mowa. Dalej zaś narracja się upraszcza. Po historii poruszamy się chronologicznie, ale niekiedy skaczemy w czasie, do Wenecji i Paryża, gdzie autor odwiedza samotnych, gasnących krewnych, żyjących skromnie, na niewielkim metrażu, w małych, ciasnych mieszkaniach.
Od czasu do czasu, pojawia się postać stricte epizodyczna, enigmatyczny gość, którego Aciman przedstawia z imienia lub nazwiska, co jest nieuzasadnione: po pierwsze dlatego, że wprowadza dość pokaźną pulę bohaterów, zbyt słabo zarysowanych, i dokładnie kolejnych nie jest dobrym pomysłem; po drugie pisze o nich tak, jakby byli już czytelnikowi znani. Z uwagi na to, że nie pozostają z nami na dłużej, a ich rola jest marginalna – pokrewna tej, jaką wykonują filmowi statyści – autor chcący zasygnalizować ich obecność powinien sprowadzić ją do pełnionej funkcji, roli w danym zdarzeniu (np. „pracownik taty”).
Kilkuletni dzieciak nie mógłby przechować w pamięci tych wszystkich faktów, detali. Nastolatek zachowa już nieco więcej, ale nie na tyle, by poradzić sobie bez wyobraźni. Jest to pamięć mocno wspomagana relacjami starszych członków klanu, opowieściami snutymi podczas spotkań rodzinnych, rozmów telefonicznych, wymiany listów itp.; na pewno pomagały fotografie i artefakty (np. kołatka). Można powiedzieć, że profesor Aciman nie tyle odtwarza czy rekonstruuje, co literacko „stwarza przeszłość”. Nie było go pośród żywych przed ‘51, a wielu z tych którzy przekazywali mu historie swojej młodości, i swoich krewnych, deformowało wspomnienia lub zaszczepiało w umyśle pisarza atrakcyjne fikcje. Jest to oczywiście świadomy zabieg pisarza, i kwestia dość oczywista.
•
„– Wstydzisz się, że jesteś Żydem? O to chodzi? Bo w takim razie, co z nas za Żydzi? [pyta z wyrzutem ciotka Elza, zgorszona tym, że nastoletni André, nie znający hebrajskiego, nie umie odczytać tekstu Hagady podczas ich ostatniego Pesach w Aleksandrii] […]
– Tacy, co nie obchodzą wyjścia z Egiptu, gdyż jest to ostatnia rzecz, jakiej pragną […]” (str. 311).
Polski tytuł jest rozwinięciem angielskiego, i nawiązuje do biblijnego, mitycznego exodusu*. Przekładający na inne języki, wybrali odmienne warianty, krótsze i dłuższe. Niemiecki jest rozbudowany: Damals in Alexandria – Erinnerung an eine verschwundene Welt, nie pozostawia wątpliwości; hiszpański brzmi jak odwrotność historii u ucieczce świętej rodziny (Huida a Egipto), tj. La huida de Egipto; a rosyjski jest prosty i najbliższy angielskiemu: Из Египта.
________________________________
* Exodus of the Israelites out of Egypt (and across the Red Sea) – wedle współczesnych badaczy ten epizod ma charakter legendarny, i nigdy nie miał miejsca (patrz. Historia Żydów w starożytności. Od Thotmesa do Mahometa – Łukasz Niesiołowski-Spanò, Krystyna Stebnicka, Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 2020). Do tej pory kontestowano tylko wątki fantastyczne, ale obecnie podważa się całość opowieści.
•
Wielopokoleniowa rodzina Acimana różni się w stopniu religijności. Wszyscy obchodzą żydowskie święta, jako element spajającej tradycji, ale mają też styczność z elementami religii chrześcijańskiej, która nie ma w ich przypadku wymiaru duchowego, a raczej kulturowy, stanowiąc część oswojonego, europejskiego dziedzictwa, które dostaje się w pakiecie z literaturą, muzyką poważną i modą (trochę jak mity greckie). Np. na str. 116 dziadek Albert, turecki Żyd, żartując odnośnie swoich pośmiertnych losów, przywołuje „Świętego Piotra”, a na str. 135 czytamy: „»Santa Madonna!«, krzyknęła babcia”.
Nieco dalej, profesor Aciman przywołuje zimowe, świąteczne wspomnienia (niechanukowe): „W brodę drapał mnie nowy sweter; ciepły i dziwnie kojący zapach świeżej wełny zapowiadał długie wieczory w herbaciarni, świąteczne zakupy i bożonarodzeniowe prezenty” (str. 143). Dalej pisze o przedświątecznych zakupach (str. 186-187), a następnie przytacza taki fragment: „W [domu handlowym] Hanaux brodaty Święty Mikołaj posadził mnie sobie na kolanach i spytał, czy jestem grzeczny. […] [Potem] Postawił mnie na ziemi, a moje miejsce zajął arabski chłopiec. Mikołaj mówił też po arabsku” (str. 187).
Przypomina to sceny z kosmopolitycznego Baku, bogacącego się w XIX stuleciu dzięki ropie. W biografii Lwa Nussimbauma vel Kurbana Saida wydawca umieścił zdjęcie, na którym dzieci o wschodniej aparycji, w kaukaskich strojach, pozują na tle choinki w towarzystwie dobrze odżywionych, wytwornych opiekunek. Podpis pod fotografią brzmi następująco: „Muzułmańsko-żydowskie przyjęcie bożonarodzeniowe w Baku, 1913 rok […]” (Tom Reiss, Orientalista, WAB, wyd. II, Warszawa 2016, str. 75)*. Z jednej strony brzmi to kuriozalnie, z drugiej zaświadcza o dużym dystansie, tolerancji i próbach koegzystencji (wprawdzie wmuszonej, ale mającej dobry wpływ na lokalne standardy).
Dodatkowo, warto wspomnieć, że mały Anciman towarzyszy swojej fanatycznej guwernantce podczas modlitw w cerkwi (str. 208), a jego matka, Gigi, mówi przyjacielowi rodziny, że spędzają czasem Boże Narodzenie w willi nad morzem (końcówka książki)**.
________________________________
* Wspomniał o niej Wojciech Górecki, najprawdopodobniej w Toaście za przodków (2010), który miał już wiele wznowień, i który mogę serdecznie polecić (tak jak pozostałe książki reportera, a także wypowiedzi które można odszukać w serwisie YouTube). Autor zbiera do kupy to co najciekawsze, łączy historię, sprawy bieżące i kwestie kulturowe.
** Mam w głowię taką scenę: żydowska, amerykańska rodzina, końcówka lat 60. Nastolatka je śniadanie, towarzyszy jej matka. Coś, czego żąda, budzi w dziewczynie sprzeciw i rezygnację, w efekcie czego rzuca bezsilne: „Jesus Christ!”. (Najprawdopodobniej jest to fragment komediodramatu braci Coen, Poważny człowiek [A Serious Man] z 2009, o rodzinie w kryzysie; nawet jeśli nie – film jest genialny, z zapadającymi w pamięć postaciami i scenami, warto zobaczyć).
•
Kilka zabawnych cytatów, których w książce jest znacznie więcej (bawi kontekst, oraz silne podobieństwo do polskich przywar rozpowszechnionych wśród mas):
„No i jeszcze [została ci Ormianka] Arpinée Chaczadurian. Owszem, chrześcijanka, ale przynajmniej [nie jest głucha jak Gigi,] słyszy” (str. 71).
„Ci pobożni Żydzi z arabskich dzielnic próbują naśladować Europejczyków rozbijając się sportowymi samochodami i upijając koktajlami. Tymczasem to zwykłe arabstwo” (str. 71-72).
„– Monsieur Albert, ja nie chcę umierać.
– Niechże się pani nie zachowuje jak dziecko. Nie ma się czego bać. Umrze pani i nawet tego nie zauważy” (str. 76).
„– Nie powiesz mi, że chodzisz po plaży goły jak Arab.
– U nich w rodzinie to normalne. Przecież nie będę ich uczyła, jak żyć?
– Arabstwo! Trzeba coś z tym zrobić” (str. 122).
•
Kiedy małżonka austriackiego konsula, Anna Neumann przypływa do Aleksandrii w 1883 r., dziwi ją europejski sznyt, w tym obecność tramwajów (Anna Neumanowa, Obrazy z życia na Wschodzie 1879-1893 [1899], Wydawnictwo Naukowe PWN, wyd. II, Warszawa 2010; opis miasta – str. 65, wspomnienie transportu miejskiego – str. 70).
Podobne klimaty, jak te z Out of Egypt, odnajdziemy w biografii Lwa Nussimbauma Toma Reissa (Orientalista, 2005) czy w Wysokim Zamku Lema (1966) (nawet wziąwszy pod uwagę wszystko to, co z taką skrupulatnością Lem tam pominął, wszelkie zabiegi i przemilczenia, a co pojawia się dopiero u Orlińskiego i Gajewskiej, zwłaszcza u tej drugiej: Stanisław Lem. Wypędzony z Wysokiego Zamku. Biografia, 2021).
Jeśli miałbym wygrzebać z pamięci jeszcze jeden tytuł, pokrewny charakterem, byłaby to odwrócona perspektywa, w której to Wschód spotyka się z Zachodem, a nie odwrotnie: Na Złotej Górze (1995) Lisy See. Sprawnie napisane, a przy tym oferuje ciekawe tło historyczne.
Aleksandria, podobnie jak miasto wyrosłe pod murami starego Baku, Kalkuta, Hongkong, Bombaj czy Singapur, to odpryski Zachodu na Wschodzie, które nie funkcjonują na bezludziu, ale otoczone lokalnym kolorytem, stale odwiedzane przez nowych przybyszów, zachowują europejski charakter, europejskie normy dostosowane do lokalnych potrzeb i uwarunkowań, i oddziaływają na sąsiadów. Stanowią unikatową wartość – mimo przeobrażeń, mimo zmian politycznych, usamodzielniania się dawnych kolonii – pozostają centrami kulturowymi, o bogatej, nierzadko trudnej historii, a przede wszystkim silnym znaczeniu gospodarczym. Istotnymi punktami oświatowymi, kształcącymi nowe pokolenia i wabiącym złaknionych lepszego życia.
•
UWAGI (wyd. I, Wołowiec 2009, przekład Elżbiety Jasińskiej): str. 8 – sklecić słowa po włosku (zdania/ wymówić?); str. 10 – by (bo?); str. 42 – niejasna zbitka narracji i wypowiedzi (do zredagowania); str. 48 – tu coś ginie w tłumaczeniu (a zatem pozbawić mojej osoby?); str. 102 – cementem (betonem); str. 105 – głuchoniemi (głusi); str. 112 – czemu ojciec mówi synowi, że ten ma dość butów, skoro zakupy są dla niego (tj. dla ojca)?; str. 114 – narracja prowadzona jest z pozycji Acimana, wnuka i syna, zatem „ojciec” powinno być zastąpione przez „dziadek” – tak aby czytelnik miał pełną jasność o kogo idzie; str. 137 – to samo, dziadek idzie na grób dziadka (dziadek Jacques ze strony matki, odwiedza miejsce pochówku dziadka Alberta, ze strony ojca), mamy też zestawienie dziadka-dziadka (w tym drugim miejscu powinno być „swojego ojca”); str. 153 – Mama-mama (tj. Moja matka, Acimana, oraz mama-teściowa); str. 188 – drwi (drzwi); str. 200 – Po-Po (dwa krótkie zdania, jedno pod drugim, zaczynające się tak samo, które razem brzmią słabo) str. 210 – madame Marie się myli, Mahomet działał po Chrystusie (narrator nie powinien zostawić tego błędu bez komentarza); str. 211 – Pierwsze-pierwszego; str. 299 – jest rok ‘64 – babcia i jej siostra są 90-latkami, i są nimi również na początku lat 70., choć jednocześnie dowiadujemy się, że powoli myślą optymistycznie o setnych urodzinach (str. 196, opis spotkania po latach w Paryżu).
W książce nazwisko Naser pisane jest konsekwentnie przez dwa S (Nasser), tj. tak jak stoi w angielskim oryginale (niezgodnie z polską transkrypcją).
(1994*)
[Out of Egypt: A Memoir (Poza Egipt/Egiptem lub: Z Egiptu. Pamiętnik)]
„Co jakiś czas ktoś [z rodziny] powtarzał, że nasze dni w Egipcie są policzone i że kolejny Nowy Rok większość z nas spędzi zapewne w innej części świata, że nigdy już nie zasiądziemy w tym gronie w tym pokoju” (str. 173-174).
„Teraz zamierzałem […] rozmyślać o r ó ż n y c h sprawach, […]...
„Niechaj się więc nikomu [błędnie] nie wydaje, że my [tj. przybysze z Europy] tu w Egipcie żyjemy w towarzystwie dzikich Beduinów, murzynów, szakali lub hyen, wpośród starożytnych gruzów i za kratami haremów. Przeciwnie, przez całą zimę dźwięki walców i kadrylów odbijają się echem o granitowe ściany piramid i mury meczetów” (str. 85-86).
Wspomnienia z ośmioletniego pobytu w Egipcie, gdzie autorka (1854-1918) towarzyszyła mężowi – austriackiemu konsulowi – od 1883 r. (str. 197). Pisane z ambicją przybliżenia realiów i kultury, obejmują obszerny wstęp, składający się z doświadczeń zgromadzonych na placówkach Europy Wschodniej, oraz domknięcie w postaci wrażeń z Grecji*. De facto, sprowadza się to do bardzo płytkich, mało wnikliwych obserwacji, eksplorowania stereotypów i pielęgnowania uprzedzeń, a nierzadko również błędnych konstatacji, z tendencją do uogólniania, czynionych z pozycji laika przekonanego o własnej wyższości duchowej i kulturowej. Najbliższym, współczesnym odpowiednikiem tego, co wyprawia pani Neumann, są liczne serie nagrań podróżniczych, publikowanych w serwisie YouTube, w których turyści dzielą się swoimi przemyśleniami, starając się jednocześnie przekazać świeżo przyswojone informacje ze źródeł internetowych (takich jak Wikipedia)**.
Więcej niż o Egipcie, mówi to o kondycji intelektualnej XIX-wiecznej Europy, i nie jest to pokrzepiające świadectwo***.
Pani Neumann nie była wybitną literatką. Opisy które serwuje są na ogół proste i słabo pobudzają wyobraźnię; rzadko też dają pełny obraz i choć zajmują sporo miejsca, oferują tylko ogólniki i subiektywne oceny estetyczne; męczące zdania-tasiemce, które pojawiają się od czasu do czasu, nadmiernie pokomplikowane, ciągnące się przez kilka linijek, skłonność do egzaltacji, która też niekiedy daje o sobie znać, permanentne hiper-krytykanctwo (w odniesieniu do wszystkich i wszystkiego) oraz brak szerszego przedstawienia perspektyw ludności lokalnej, która nie jest dla niej chyba na tyle ciekawa, by wchodzić z nią w głębsze interakcje, chociażby przez tłumacza**** – obniżają wartość całości. Z drugiej strony, gdyby to było odczytane przez lektora, odciążającego nieco mózg nienawykły do polszczyzny sprzed przeszło stulecia, odbiór byłby pewnie lepszy. Nie jest to książka zła, ale dosyć przeciętna i rozwlekła, której okres przydatności dla zwykłego czytelnika – niezainteresowanego barwami epoki – dawno się zakończył. Zmienił się język, wrażliwość społeczna, zmienił się też sam Egipt (choć nie pod kątem mentalności).
5/10 – mimo archaicznej składni, przestarzałej ortografii oraz kilku wyrazów które wyszły już z obiegu lub zmieniły znaczenie***** – jest w pełni zrozumiała. Nie należy do lektur trudnych, ale z uwagi na to, że nie jest porywająca, i nie stanowi już dobrego źródła informacji, może nużyć. Sympatycy klimatów kolonialnych, historii XIX stulecia, znajdują tu coś dla siebie, ale to co może wzbudzać zainteresowanie, to wbrew intencjom autorki nie spaleni słońcem tubylcy, egzotyczne przyroda czy zabytki sprzed tysiącleci, ale jej skandaliczne wypowiedzi, często krzywdzące, ksenofobiczne, niekiedy wręcz rasistowskie.
Wydawca poszedł a łatwiznę, i zrezygnował z uwspółcześnienia pisowni******, ale to dobrze, bo dzięki temu mamy styczność z pierwotną myślą Neumanowej (1:1). W pewnym stopniu utrudnia to lekturę, może trochę irytować, ale stanowi ciekawe doświadczenie – zwłaszcza dla osób zainteresowanych ewolucją i systematyzacją języka.
W edycji z 2010 (wydanej 111 lat po premierze) zabrakło obszernego posłowia, a teksty wstępów, nader autorce przychylne, powinny zawierać ostrzeżenie i krytykę. Przydałby się także obszerne przypisy, objaśniające ówczesną sytuację polityczną. Neumann, pisząca dla Polaków z trzech zaborów, pomija wszystko to, co wówczas było oczywiste, o czym informowała ówczesna prasa, co było wciąż żywe w pamięci Polaków. Z perspektywy końcówki XIX stulecia brytyjskie perypetie w Afryce czy postępujący rozkład imperium osmańskiego były wydarzeniami gorącymi, rozgrywającymi się na bieżąco – dziś to już historia.
______________________________
* „W 1879 r. [pani Neumann] opuściła Warszawę i następnych czternaście lat, jako pani konsulowa, spędziła kolejno w Bułgarii, Rumunii, Egipcie i Grecji„ (ze wstępu Andrzeja Grzeszczuka, str. 7). Po wojnie rosyjsko-tureckiej (1877-1878) zmienia się mapa wschodniej Europy: Rumunia, Serbia i Czarnogóra uzyskują niepodległość, Austro-Węgry okupują Bośnię i Hercegowinę, a Bułgaria staje się autonomicznym księstwem, powstaje też Rumelia Wschodnia. Wobec pokoju ze Stan Stefano i ustaleń kongresu berlińskiego, tworzy się konieczność nawiązania stosunków dyplomatycznych z nowo powstałymi – czy też odrodzonymi – tworami politycznymi, i tym samym niejaki Teodor Neumann obejmując urząd konsula w Bułgarii, a wraz z nim jedzie małżonka, która publikuje swoje wrażenia w licznych artykułach drukowanych w prasie polskiej, w 1886 roku wydaje pierwsze wspomnienia, a w 1899 dwutomowe Obrazy z życia na Wschodzie. Pobyt na placówkach europejskich jest zaledwie wstępem do ośmioletniego pobytu w Egipcie (obejmuje str. 59-248, na ok. 280 str. tekstu), i podobnie jest z wrażeniami z Hellady, które są czymś w rodzaju bonusu. (Autorka pisze, że spędziła na Wschodzie 16 lat – str. 19/112 – z czego osiem w samym Kairze; jednak jej rodzinne Pokucie, ówczesna Galicja a dzisiejsza Ukraina, to de facto również Wschód).
Kanał Sueski (1859-1869) działa już od przeszło dekady, a ostateczny podział Afryki dokona się po 1885, kiedy to europejskie kolonie i przyczółki zlokalizowane na wybrzeżach zaanektują interior. Ówczesny Egipt jest formalnie częścią Imperium Osmańskiego – faktycznie stanowi jednak brytyjski protektorat.
** Oczywiście poziom tych materiałów jest różny, i pośród treści słabszych trafiają się materiały wartościowe, wciągające, które ogląda się z przyjemnością, stanowiące świetne uzupełnienie dla literackich reportaży. Kryterium oceny nie jest tutaj pełna profesjonalizacja, idealne kadry i perfekcyjny dźwięk – ale przygotowanie do tripu, odpowiedni research, przebrnięcie przez szereg lektur, przede wszystkim zaś otwarcie na drugiego człowieka, a finalnie właściwa selekcja materiału.
*** Z jednej strony, sygnalizuje ogromny bezmiar buty przemieszanej z brawurą, niezbędny aby zawojować cały ówczesny świat, i poczynić kolejne, zdecydowane kroki ku pełnej globalizacji; z drugiej, pomijając powszechną żarliwość religijną nierozerwalnie połączoną z prozelityzmem (która swoją drogą też była określonym narzędziem, usprawniającym zarządzanie i kontrolę), wskazuje na zdolność do sprawnej, prawidłowej organizacji na poziomie państw i społeczeństw, upowszechniania korzystnych, egalitarnych rozwiązań prawno-cywilnych – a z czasem również kulturowych – sterowania masowymi wyobrażeniami, celem oddalenia od wzorców obskuranckich i destrukcyjnych (step by step), oraz konsekwentnego wykorzystywania stale rozwijanego potencjału technicznego, wprowadzania innowacji drobnych i zaawansowanych, pragmatycznego dążenia do korzystnych zmian.
**** Warto zestawić te książkę z reportażem Pogrzebana (The Buried, 2019) Petera Hesslera, który także opowiada o współczesnym mu Egipcie. Zupełnie inna perspektywa, inne podejście: otwarcie na drugiego człowieka, jego życie i problemy, a także ogromne pokłady inteligencji emocjonalnej, pomagające wyjść ze zderzenia kulturowego z życzliwą ciekawością i uczciwą diagnozą [https://lubimyczytac.pl/ksiazka/pogrzebana-zycie-smierc-i-rewolucja-w-egipcie/opinia/81564839].
***** Np. toaleta, tj. elegancka suknia.
****** „Chcąc zachować atmosferę książki i pozwolić Czytelnikowi podróż w czasie, wydawca zrezygnował z ingerencji w pisownię i stylistykę […]” (ze wstępu Andrzeja Grzeszczuka, przypis, str. 15).
•
W książce zabrakło posłowia, więc jeśli ktoś ma lekturę za sobą, albo ją rozważa, może poniższe akapity rozpatrywać w tym charakterze. Z racji tego, że tekst poprzedzają dwie laurki wystawione przez patrona rychło zawieszonej serii i redaktora, potraktuję ich fragmenty jako punkt wyjścia:
„Autorka [Anna Neumanowa (z domu Szawłowska)] miała talent obserwacji, a nawet podglądania życia. Urzeka jej zdolność dostrzegania szczegółów i kolorów świata, ale też spora dawka krytycyzmu, przed którym się nie wzbrania, gdy dostrzega taką potrzebę. W obserwacjach dominuje tematyka obyczajów, tak na Wschodzie ważna.
Współczesność jej relacji, przeważnie ilustruje epokę sprzed blisko stu pięćdziesięciu laty, krzyżuje się z historią. Dzięki temu czytelnik widzi głębsza przeszłość. Jej teksty, tak często dotyczące kultury, retrospekcji wydarzeń w oglądanym właśnie kraju, mieście, środowisku, są zdumiewająco przenikliwe” (str. 5) – pisze Olgierd Budrewicz (1923-2011).
„Anna Neumanowa, korzystając ze statusu i pozycji męża, jako formalnego przedstawiciela [monarchii] Austro-Węgier, zachowała jednocześnie entuzjazm, otwartość i świeżość spojrzenia, pozbawione dyplomatycznego dystansu i chłodu, właściwsze raczej dla prawdziwego globtrotera, niż dla szacownej małżonki pana konsula” (str. 9) – a to opinia Andrzeja Grzeszczuka.
Autorka jest kobietą swoich czasów, nie zwalnia to jej jednak z kultury, zachowaniem dobrego tonu, rezolutności, empatii czy chociażby zwykłej, ludzkiej życzliwości. O ile negatywne odczucia wobec ludzi nachalnych lub destrukcyjnych wydaje się zrozumiałe, a nawet usprawiedliwione, to już całe kubły jadu, pogardy, kierowane do jednostek źle sytuowanych, biednych, funkcjonujących – nierzadko mimowolnie – w pewnym zderzeniu kultur, starych lub nie wyróżniających się atrakcyjną fizjonomią (oczywiście wedle jej własnych kryteriów) – budzą niezgodę, niesmak i sprzeciw.
W przypadku tego typu literatury, ważne jest pozyskanie sympatii czytelnika – można to zrobić na różne sposoby: poprzez głębię postrzegania, refleksyjność, nieszablonowe myślenie, dobre serce i pozytywne nastawienie, humor, atrakcyjny styl lub zdrowy rozsądek – tymczasem tutaj to wszystko leży. Wbrew temu co zacytowano wyżej, pani Neumann nie odznacza się szczególnie dobrym okiem do detali, nie zestawia ciekawie informacji, i nie wybiega poza umysłowość przeciętnego dziewiętnastowiecznego Europejczyka z klasy średniej lub wyższej. Jest do bólu przewidywalna, i z perspektywy współczesnych standardów, dosyć prymitywna. Wygłasza sądy i opinie, która można uznać za ksenofobiczne i rasistowskie – w dużym stopniu zgodne z duchem epoki, ale dalekie od rozsądnego, uczciwego spojrzenia – wynikające z krzywdzących stereotypów i uprzedzeń, oraz, co chyba najważniejsze, mylnego przekonania o kulturowej, intelektualnej wyższości*.
Brak oznak ostentacyjnej religijności – klęczenia pod krzyżem i klepania pacierzy – to dla niej pustka duchowa i aberracja; natomiast wierzenia ludowe, sprowadzające się do różnych rytuałów, przesądów, zwyczajów, klasyfikuje jako zabobon. Tak jakby to nie było jedno i to samo (!). Daje tu o sobie znać katolicka indoktrynacja, która trwale spaczyła autorce odbiór rzeczywistości, budując bariery i uprzedzenia, a jednocześnie ośmielając w opluwaniu tego co obce, wywodzące się z innej kultury i religii (choć jeśli się w to zagłębić, bez uprzedzeń: wspólne wzorce, archetypy, niezależne podobieństwa, są niezaprzeczalne, a zapożyczenia mają prastary rodowód i zachodzą nieustannie). Tak jakby spodziewała się poklasku.
Pisze co jej ślina na język przyniesie, śmiało generalizuje i upraszcza: islam to dzicz, ale chrześcijaństwo i Europa (jako zjawisko kulturowo-geograficzne) to cywilizacja przez duże C. Jest w tym sporo słuszności, ale każdy krąg cywilizacyjny ma swoje słabości i ciemne strony, a Zachód nie jest wyjątkiem. Jeszcze nie opuściwszy brzegów Europy, piętnuje to, co określa jako rozwiązłość, w tym częste rozwody. Czemu nie kręci nosem na pochopnie zawierane małżeństwa? Choć słusznie krytykuje nadmierne skupienie na wyglądzie, na ubiorze i urodzie kosztem zagadnień intelektualnych, to jednak ciężko oddalić myśl, że w pewnym stopniu przejaskrawia problem, być może z uwagi na własnej kompleksy, i nie rozumie mentalności zwykłych ludzi, prostszych i nieuprzywilejowanych, dla których to co krytykuje, to niekiedy całe życie. Jakby nie patrzeć, to co robi, w sposób oczywisty wymyka się ramom zdrowej krytyki, sprowadza się do warczenia rozkapryszonej frustratki, snobki o wąskich horyzontach, która pozuje na damę z wyższych sfer. Ma obiekcje wobec obcisłych strojów Greczynek, eksponujących krągłości, ale drażni ją również starość, i nie waha się pisać o „ohydnych” twarzach wiekowych Egipcjanek**. Bawią ją Murzyni ubrani po europejsku, pod krawatem, lub Afrykanka z kwiatami we włosach***, drażni jej uszy mowa egipskich tragarzy, podobnie jak wspomnienie „żargonu” europejskich Żydów...
Damulka, która na podstawie aparycji wnioskuje o czyjejś inteligencji, chełpi się znajomością z ludźmi na stanowiskach lub cieszących się popularnością (Stanley, Sienkiewicz), i bardziej ceni grupowy rechot niż intymną, dojrzałą refleksję, jest przypadkiem wybitnie męczącym. Wali prosto z mostu, często niezbyt mądrze, a przy tym bez finezji. Nawet jeśli zdarza się jej pisać coś sensownego, pozytywnego, czy to o ludziach, czy o przyrodzie, to wobec wymienionych przykładów, traci to na atrakcyjności.
Autorka należała do warstwy uprzywilejowanej, i to podwójnie: po pierwsze jako członek korpusu dyplomatycznego, osoba zamożna i raczej niezobowiązana do ciężkiej pracy, dysponująca ogromem czasu wolnego (w przeciwieństwie do tych „brudnych”, utrudzonych, których tak chętnie krytykuje); po drugie: jako biała Europejka, która w strukturach ówczesnej władzy, w ramach istniejących układów, mogła pozwolić sobie na więcej – w tym na protekcjonalny ton, a także klasyfikowanie innych tak, jakby to były psy czy konie. Jest to podszyte rasizmem i zgodne z duchem czasów. Są takie przywary, patologie i dysfunkcje, które obejmują całe narody, a przynajmniej znaczną część społeczeństwa, i nie można przymykać na to oka. Sęk jednak w tym, by oddać to uczciwie, bez uprawiania ksenofobii. A pani Neumann tego nie potrafi. (Nie interesuje jej podłoże nierówności społecznych, faktyczne przyczyny ubóstwa – zwala wszystko na niegospodarność i ogólnonarodowe lenistwo, względnie zgubny wpływ islamu).
Na koniec perełka: „Zwiedzała ona Europę; nieczuła jednak na wdzięki natury, narzekała ustawicznie na brak komfortu i porządku, ganiła i wyszydzała kraj i ludzi” (str. 257) – pisze pod koniec książki o swojej towarzyszce podróży, starszej Brytyjce z którą płynie na statku. Tak jakby sama przez całą książkę nie robiła podobnie (!). Zresztą już na kolejnej stronie (258) sączy jad i frustracje, zapominając o własnej reprymendzie: „stara, ohydnie brzydka Greczynka, przyrządza nam wieczerzę” „Wogóle piękne twarze i postawy, tak u mężczyzn, jak i u kobiet, rzadkiem są zjawiskiem w tych stronach Peloponezu”. Nieco dalej kontynuuje swój pocisk: „powróciliśmy do miasta przez dawne, niegdyś tureckie dzielnice, zaniedbane dziś i zamieszkałe przez najuboższą, wstrętnie brudną ludność grecką” (str. 281)****. Przyganiał kocioł garnkowi.
______________________________
* Kiedy w Egipcie stawiano piramidy, pisano poematy i budowano cywilizację, Europejczycy mieszkali w kurnych chatach, szałasach i ziemiankach, wprawdzie eksperymentowali z metalurgią, ale najambitniejsze projekty budowlane obejmowały kurhany i kręgi megalityczne. To powinno uczyć pokory.
** Google wyświetla tylko dwie podobizny pani Neumann (https://histmag.org/grafika/articles2015/polki-podrozniczki/3.jpg, https://pl.wikipedia.org/wiki/Anna_Neumanowa#/media/Plik:Anna_Neumanowa_-_zdj%C4%99cie.png) i na żadnej z nich nie wygląda korzystnie. Czy obrażając hurtem miliony kobiet znad Nilu i Grecji, miała czas aby spojrzeć we własne lustro?
*** Wiele razy pisze, że Murzyni/murzyni i Murzynki/murzynki napotykani w mieście wyglądają „pociesznie”, że w tym co mają na sobie wypadają niezgodnie z jej oczekiwaniami – płynie z tego prosty wniosek, że czarny to człowiek dziki (a przynajmniej „w pół dziki”, str. 130) i w stroju europejskim wygląda dziwacznie, a jest to stan permanentny, który się nigdy nie zmieni. Czarny odziany w kimono, strój Krakowiaka czy pióropusz indiańskiego wodza faktycznie wyglądałby osobliwie, ale wynika to tylko z naszego ukształtowania kulturowego. Neumann nie stać na taką refleksję, a co gorsza, bardzo ją to bawi. Zdania typu: „U murów bramy żelaznej, […] strzeżonej przez zgraje murzynów o twarzach bezmyślnych, o policzkach obwisłych i potwornych często kształtach” (str. 112) – które dziś raczej by nie przeszły, sygnalizują nie tylko nieobycie, ale i lęk. Lęk przed obcym, nieznanym, z którym autorka nie tylko nie chce, ale nie umie się skonfrontować. Nie są to trzeźwe sądy. Wschód to dla autorki „świat półdziki” (str. 17), a zatem z góry zaklasyfikowany jako oporny na dialog, niewarty prowadzenia.
**** Autorka stara się wplatać wątki patriotyczne, podnoszące na duchu. O Polakach pisze zawsze dobrze, o Polsce z nostalgią. Można odnieść wrażenie, że kiedy krytykuje Rumunów, Bułgarów czy Greków zapomina, że życie polskich wieśniaków, choćby z jej rodzinnych stron, żyjących między Rusinami, wyglądało wówczas podobnie. Zapewne gdyby ktoś napisał o tym uczciwie, bez pogardy ale obrazowo, z reporterską dokładnością – czułaby niesmak, a być może nawet oburzenie. Nic nie wskazuje jednak, by taka myśl zakiełkowała w odmętach jej umysłu.
Gdyby Neumanowa żyła dziś – głosowałaby na PiS, nie opuściłaby żadnej miesięcznicy, i robiła za ekspertkę rządowej telewizji, obok taki tuzów jak Jakimowicz czy Christian Paul.
•
UWAGI MERYTORYCZNE (Wydawnictwo Naukowe PWN, wyd. II, 2010):
Zamiast mapy z drugiej połowy XIX-go stulecia, wydawca wkleja dwie uproszczone – identyczne mapy współczesne – nie uwzględniające miejsc wymienionych przez autorkę.
Część fotografii umieszczono w niewłaściwych miejscach, w oderwaniu od treści rozdziałów, lub nie wtedy, kiedy jest o danym obiekcie mowa (np. piramida schodkowa pojawia się na str. 253, w końcówce książki poświęconej pobytowi w Grecji).
Brakuje przypisów prostujących oczywiste błędy z zakresu religii, historii i antropologii. Autorka nie oddała rękopisu do konsultacji merytorycznej osobie lepiej zorientowanej w kulturze islamu, dlatego tekst zawiera uproszczenia wypaczające sens szeregu pojęć – część poniższych uwag odnosi się do takich pomyłek. Szereg błędów dotyczy historii starożytnego Egiptu, ale jak się zdaje wynika z ówczesnego stanu wiedzy (np. informacja odnośnie granitowej okładziny piramid, która będzie sprostowana dopiero w dalszych partiach książki, w ramach spóźnionego przypisu).
Str. 18 – Islam nie opiera się wyłącznie na Koranie, są jeszcze hadisy, składające się na sunnę: „[…] są one, obok Koranu, najważniejszym źródłem religii muzułm. […]” (https://encyklopedia.pwn.pl/haslo/;3909361), źródłem praw i moralności.
Str. 41 – autorka zapomina o Dakach, ludności lokalnej, która obok ludności rzymskiej i trwale zromanizowanej stanowi trzon etniczny Rumunii.
Str. 43 – autorka stwierdza, że język rumuński zawiera słowa francuskie, i pewnie tak jest, bo istnieje coś takiego jak zapożyczenia, ale istotnym faktem jest, że oba wywodzą się z ludowej łaciny (tj. języka wernakularnego), a zatem są pewnym przetworzeniem tego samego języka przyniesionego do Galii i Dacji wraz ze sztandarami legionów i italskimi kolonistami.
„Mowa ich [Arabów] nadzywczaj szybka, krzykliwa, nosowa, brzmi niemile, podobnie jak nasz żargon żydowski [tj. jidysz – jako wariant niemieckiego]” (str. 61) – w głębi duszy jest to bardzo prosta kobieta, która mimo lat i pobytu w mieście, rzeczy niezrozumiałe i obce uważa za dziwaczne (np. pismo arabskie) lub nieprzyjemne (przykład powyższy). Dziś zazwyczaj nie myśli się już takimi kategoriami, a jeśli są praktykowane, to przez osoby niewykształcone, słabo oczytane i często niezbyt bystre, nie przejawiające szerszego zainteresowania światem ani chęci jego zrozumienia.
Str. 102 – imam to muzułmański duchowny, a mówiąc precyzyjnie osoba prowadząca modlitwy i lokalny autorytet; termin „kapłan” nie oddaje jego specyficznego statusu + (102-103) Babilon znajdował się w Mezopotamii, nie w Persji (choć ta była częścią państwa perskiego).
Str. 105 – „szeikowie” (szejkowie) to nie nie nauczyciele (choć mogą sprawować tę funkcję) tylko autorytety; osoby obdarzone szacunkiem w arabskim społeczeństwie: władcy plemienni, zarządcy, wyższej rangi duchowni („Szejk (arab. شيخ, szajch – dosłownie starzec, naczelnik) […]”, https://pl.wikipedia.org/wiki/Szejk).
Str. 112 – co do monogamii w starożytnym Egipcie: „W małżeństwie dopuszczalna była poligamia (według niektórych również poliandria). Funkcjonowała ona jednak przede wszystkim wśród wyższych warstw społecznych. Kapłan mógł posiadać tylko jedną żonę. Kwestią sporną jest dopuszczalność kazirodztwa. Według niektórych badaczy było ono dozwolone i powszechne (stąd czasem upatruje się w nim jedną z przyczyn upadku cywilizacji staroegipskiej), według innych było zabronione, a jedynym wyjątkiem była rodzina królewska, w której małżeństwa kazirodcze miały uzasadnienie religijne. Nie istniało rozróżnienie na dzieci ślubne i nieślubne, ich sytuacja prawna była identyczna” (https://pl.wikipedia.org/wiki/Prawo_w_staro%C5%Bcytnym_Egipcie).
Str. 159 (przyp. Wydawcy) – „[…] Hadesie, podziemnym państwie umarłych […]” – raczej krainie (ani tam flagi, ani hymnu, ani waluty, podatków, życia politycznego itd.)…
Str. 189 – „Tysiące ludzi pracowało około usługi zmarłych i budowy grobowców. Spędzano do [tej] pracy więźniów i zbrodniarzy […]” – myśl bliska tej, która stwierdza jednoznacznie, że piramidy budowali niewolnicy, żywa po dziś dzień. Nie można wykluczyć, że takie sytuacje miały miejsce, ale pozyskane informacje sugerują, że konstrukcją zajmowali się regularnie opłacani fachowcy.
Str. 259 – serapeum na Peloponezie nie może pochodzić z XVI stulecia przed naszą erą, bo kult Serapisa – i samo bóstwo – pochodzi z epoki hellenistycznej, z ptolemejskiego Egiptu. Ergo: nie sprawka egipskich kolonistów...
Str. 272 – autorka sili się na mędrkowanie odnośnie greckich wierzeń, pisząc, że grecka mitologia (w domyśle system duchowych przekonań, tradycji i opowieści) nie może być określana mianem religii (!). Chyba nie warto tego komentować, albo autorka nie ma pojęcia o obrzędach i greckich świętach, funkcji mitów, albo gubi się w swoich popisach. Nieco dalej, pisze zresztą o greckich wierzeniach (a jest to wyraźna niekonsekwencja).
Str. 280/281 – nie Minerwy, ale Ateny (Minerwa to bóstwo rzymskie, Atena greckie); str. 281 – nie Herkules tylko Herakles (jak wyżej).
+
UWAGI TECHNICZNE:
Str. 25 – Peszt pojawia się już stronę wcześniej (24), i to tam wydawca powinien dać przypis.
Str. 53 – moje czytelniczki (później zwraca się już do czytelników, w domyśle obojga płci; ponownie jak do kobiet na str. 242, bez żadnego uzasadnienia); str. 99 – świątyni-świątyni (zbędne, stylistycznie złe powtórzenie) + także na początku podczas pobytu w Europie, na jednej i tej samej stronie powiela te same frazy.
Niekonsekwencja w zapisie terminów odnoszących się do etniczności (i nie tylko): str. 25 – „cyganek”; str. 28 – „żydzi i Niemcy”; str. 33 – „Cyganie”; str. 34 – „murzyn”; str. 40 – „Niemcy i żydzi”; str. 43 – „żydów” (potem przez jakiś czas Żydzi z dużej); str. 64 – „Arabi i Murzyni”, następnie „Arabowie i Murzyni” (z dużej) ale na str. 79 mamy dwa razy wspomnianych „europejczyków” z małej, oraz „murzynów i murzynki”; na 80 i 81 Europejczycy już z dużej; str. 82 „Żydzi lub Grecy”, na 83 „żydek”, itd., itp. (aż do końca). Wiadomo, że Żyd pisany z dużej odnosi się do narodowości, a z małej do wyznawcy judaizmu, ale jak to rozumieć przy innych z wymienionych przykładów? Ponadto raz skrót dr prawidłowo, zgodnie z polskimi – dzisiejszymi – standardami, raz z kropką; raz „osiełki” innym razem „osiołki”, itp.
Str. 116 – Imaila, literówka (Izmaila/Ismaila), to samo: str. 175 – hierogiify (hieroglify); str. 138 – „bakczyszem” (bakszyszem) – literówka albo kolejny alternatywny wariant pisowni; str. 346 – Setego, literówka (Setiego)
Str. 132 – „tunetański” pojawia się już wcześniej, i to tam – nie tutaj – wydawca powinien umieścić przypis.
Str. 153 – skala Réaumura była już wspomniana, ale spóźniony przypis pojawia się dopiero tu.
„Niechaj się więc nikomu [błędnie] nie wydaje, że my [tj. przybysze z Europy] tu w Egipcie żyjemy w towarzystwie dzikich Beduinów, murzynów, szakali lub hyen, wpośród starożytnych gruzów i za kratami haremów. Przeciwnie, przez całą zimę dźwięki walców i kadrylów odbijają się echem o granitowe ściany piramid i mury meczetów” (str. 85-86).
Wspomnienia z ośmioletniego pobytu...
2024-02-21
(2023)
„Chiński obwarzanek: od Tajwanu po Tybet, czyli jak Chiny tworzą imperium to opowieść o »niechińskich« Chinach, mających specyficzne relacje i zaszłości z władzami w Pekinie, czyli Tajwanie, Hongkongu, Makau, Ujgurii [d. Turkiestan Chiński/Wschodni, ew. Ujguristan], Tybecie, Mandżurii i Mongolii*, obszarach już podbitych przez Chińską Republikę Ludową bądź będących na krótkiej liście do podporządkowania**. Część tych terytoriów jest silnie związana z Chinami, inne mniej, ale każde z nich było kiedyś częścią Państwa Środka, a w chińskim myśleniu co raz stało się Chinami, powinno nimi pozostać już na zawsze” (str. 8).
„[…] proponuję [czytelnikowi] opowieść o budowie współczesnego chińskiego imperium na przykładzie kresów już podporządkowanych (Hongkong, Makau, Ujguria, Tybet, Mandżuria, Mongolia Wewnętrzna) bądź następnych w kolejce (Tajwan, Mongolia Zewnętrzna). Jest to spojrzenie na Chiny nie z centrum, jak zwykle się czyni, lecz z rubieży. To tak, jakby patrzeć na Rosję oczami Polaków, Ukraińców, Kazachów czy Uzbeków” (str. 11-12).
„Piszę tu prostym językiem o skomplikowanych sprawach, styl narracji jest celowo gawędziarski, miejscami potoczny, a aluzjami i mrugnięciami okiem do czytających [polskich odbiorców], mający z założenia przedstawić trudne zagadnienia w przystępny sposób” (str. 12).
„Każdemu z kresów poświęcam jeden rozdział, zaczynając od najbardziej aktualnego i emocjonalnie najistotniejszego dla Chińczyków Tajwanu. Później opisuję, każdy inaczej, Hongkong i Makau, by w kolejnych rozdziałach przejść do terenów historycznie i etnicznie niechińskich. Pierwszym jest Xinjiang (Sinciang), czyli Ujguria, ziemie muzułmańskich Ujgurów (nie) sławne ostatnio w świecie z powodu chińskich represji. Następnie, w rozdziale nasyconym opisami przeszłości, omawiam Tybet, niegdyś najbardziej znany przykład chińskiego imperializmu, dziś tracący na popularności. Potem przybliżam zapomnianą Mandżurię, by skończyć na bardzo specyficznej Mongolii. Pracę wieńczy obszerne podsumowanie, w którym omawiam kontekst, od sinocentryzmu po Zhonghua minzu [koncepcję wieloetnicznego narodu chińskiego, obejmującego Hanów (etnicznych Chińczyków i ludy trwale zsinizowane), Mandżurów, Mongołów, Hui (mieszańców-muzułmanów) oraz Tybetańczyków], pozwalający zrozumieć chińskie postawy i zachowania” (str. 13).
Michał Lubina (1984) nie jest sinologiem, zna Chiny od strony praktycznej, oczami podróżnika i akademika-politologa, oprócz materiałów naukowych, chłonie również treści przeznaczone dla szerszego grona odbiorców: popularnonaukowe i reportaże. W wywiadach sprawia wrażenie osoby bardzo żywiołowej, otwartej, skracającej dystans, i taki jest też Chiński obwarzanek – mariaż reportażu, eseju historycznego i publicystyki. Przy niektórych fragmentach warto by nieco wyhamować, aby lepiej oddać bardziej złożone aspekty i zagadnienia, ale taka brawurowa forma, naładowana kluczowymi informacjami, sprawdza się, i dobrze współgra z doraźnym charakterem publikacji.
Jako lektura na tu i teraz, z perspektywy roku ‘24 – bardzo dobra pozycja. Niestety będzie się szybko starzeć, wymagając poszerzenia i uzupełnień, ale dobrze oddaje bieżący status quo.
Mocne 7/10, gdyby poprawić nieścisłości – byłoby 8. Pokaźne pigułki wiedzy, na ogół znanej zainteresowanym historią Azji, ładnie zebrane do kupy, a także informacje niszowe, rzadziej trafiające do masowego odbiorcy.
Zabrakło rozdziału o aktywności na Morzu Południowochińskim, gdzie ChRL usypuje sztuczne wyspy, tworzy bazy wojskowe, i dąży do uczynienia akwenu własnymi wodami terytorialnymi (z wyłącznością do eksploatacji)***. Z uwagi na skalę przedsięwzięcia i ogromny apetyt Partii, dążącej do zawłaszczenia większości wód pomiędzy Wietnamem, Filipinami i Malezją, jest to zdecydowanie godne odnotowania.
_________________________________
* W książce temat się nie pojawia, ale częścią wielkich, wymarzonych Chin jest również turkijska Tuwa (d. Urianchaj) – dziś w granicach FR, dawniej postrzegana jako północny fragment Mongolii. Tuwińcy są silnie zmongolizowani, i pod kątem aparycji i kultury; część narodu żyje na południe od dzisiejszej granicy Republiki Tuwy (ok. 24 tys., 264 tys. na terenie FR – stan na rok 2010), najbardziej niesławnym Tuwińcem jest Siergiej Szojgu – przydupas Putina i pseudogenerał. Rosja odebrała Chinom ogromne połacie ziem w dorzeczu Amuru, i o tym też warto by wspomnieć, chociażby przy okazji prognoz, że przyjdzie taki czas, a ChRL się o nie upomni (co dziś, w wyniku skutków polityki jednego dziecka, ogromnych problemów demograficznych i braku zainteresowania samej Partii, czyni ten scenariusz mało realnym).
** ChRL ma także roszczenia wobec Indii: większość Arunachal Pradesh (za wyjątkiem południowo-wschodniego skrawka) oznaczana jest na mapach jako obszar sporny (podobnie z obrzeżami Tybetu i Wschodniego Turkiestanu, co do których prawo deklaruje New Delhi).
Warto też zaznaczyć, że etniczny i kulturowy Tybet, to także terytoria indyjskie (Sikkim, Tawang, Ladakh oraz Spiti i Lahul, tj. części stanów Dżammu i Kaszmir oraz Himachal Pradesh), nepalskie Dolpo, Mustang i Khumbu.
*** Materiał OSW (2022): Jeden z najbardziej ZAPALNYCH punktów na mapie. Morze Południowochińskie, Chiny, USA, sztuczne wyspy:
https://www.youtube.com/watch?v=s2F89ZTGgpo
„Gdy oczy świata zwrócone są na Ukrainę, Chiny nie tylko zaostrzają kurs wobec kwestionowanej przez Pekin niepodległości Tajwanu, ale równocześnie intensyfikują obecność na Morzu Południowochińskim. Rejon bogaty w złoża i surowce naturalne od lat stanowi arenę wyścigu zbrojeń, w którym główną rolę odgrywają - często usypywane od podstaw – wyspy” (https://wydarzenia.interia.pl/zagranica/news-chiny-tworza-wyspy-i-je-uzbrajaja-skala-oszalamia-usa-zaniep,nId,6299633, 2022).
•
MATERIAŁY UZUPEŁNIAJĄCE (treści aktualne, sprzed kilku lat i tegoroczne [‘24])
Filmy dokumentalne i książki:
Tajwan: czy nadchodzi wojna z Chinami? | ARTE.tv Dokumenty [2023]
https://www.youtube.com/watch?v=xQkGZ1aeQW0
Jesteśmy Tajwanem! Potrzeba wolności i opór wobec Chin | ARTE.tv Dokumenty [2024]
https://www.youtube.com/watch?v=TR4Rf_mWh_c
[dokumenty jest aktualnie niedostępny, także na stronie twórców – https://www.arte.tv/pl/videos/111082-000-A/jestesmy-tajwanem/ – (14.02.2024)*, podobnych materiałów jest jednak na YouTubie sporo]
Hongkong. Powiedz, że kochasz Chiny – Piotr Bernardyn (2022) [autor wymienia ją w bibliografii wielokrotnie**]
https://lubimyczytac.pl/ksiazka/hongkong-powiedz-ze-kochasz-chiny/opinia/71...
Chiny 5.0 – Jak powstaje cyfrowa dyktatura – Kai Strittmatter (2018)
https://lubimyczytac.pl/ksiazka/chiny-5-0-jak-powstaje-cyfrowa-dyktatura/op...
Tortury, przymusowe sterylizacje, obozy pracy. Dramat Ujgurów w Chinach | ARTE.tv Dokumenty [2022]
https://www.youtube.com/watch?v=wW96I5x_39A
Chiny_ _influencerzy_ kolonizacji _ ARTE.tv Dokumenty [2023]
https://www.youtube.com/watch?v=NcZy-nsqsJM
+
Wywiady z autorem (AUDIO):
Michał Lubina - Chiny budują imperium. Czy Tajwan to najbardziej niebezpieczne miejsce na świecie_ [2024]
https://www.youtube.com/watch?v=3kU1RJLC5BU
Zrozumieć Chiny czyli chiński obwarzanek - Tajwan, Hong Kong, Makau, Ujguria, Tybet _ Michał Lubina [2023]
https://www.youtube.com/watch?v=Fc5VR5LenqU
Chiński obwarzanek. Premiera książki Michała Lubiny [2023]
https://www.youtube.com/watch?v=Rtf9eTu74pc
#66 Michał Lubina - _Hedonizm i mizantropia chińskiego imperium_ - ROZMOWA O AZJI I CHINACH [2023]
https://www.youtube.com/watch?v=hhBW24rrbsA
Geopolityka nie wyjaśnia dobrze świata - prof. Michał Lubina [2022]
https://www.youtube.com/watch?v=J1U6vJoYBVM
+
Historia, polityka i zagadnienia społeczne ChRL:
Mao Powiedziane (podcast):
https://open.spotify.com/show/15QCc0oOeLUY1jfR4JydKC
https://www.youtube.com/@MaoPowiedziane
Strefa Kultur Uniwersytetu SWPS (podcast):
https://open.spotify.com/show/2zZur5H6JgeYjP9u84zFfH
+
Rozwój terytorialny Chin, animacje:
🇨🇳 The History of China: Every Year [2019]
https://www.youtube.com/watch?v=JNaEqsPGYBc
History of China, the Imperial Dynasties of China [2020]
https://www.youtube.com/watch?v=GgtB3kG7wfI
_________________________________
* Jeśli ktoś chce mieć dostęp do treści z YouTube’a offline – zapisać je sobie na dysku – może to zrobić za pomocą strony: https://pl.savefrom.net/173/ (lub innych, podobnych). Darmowy program FormatFactory (https://www.dobreprogramy.pl/formatfactory,program,windows,6628594429368449), który nie zajmuje wiele miejsca na dysku, przetworzy pliki video na format audio (np. mp3), dzięki czemu materiału typu talking heads odsłuchamy jako podcasty.
** Co najmniej dwie książki podane w bibliografii w wersja oryginalnych mają swoje polskie tłumaczenia (Biały krwawy baron Palmera i Wielki Mur Mana). I w tekście, i w ramach prezentacji źródeł, autor podaje masę ciekawych książek, niekiedy ściśle powiązanych z tematem, ale także bardzo pobocznych, takich jak wspomniana biografia Ungerna, książki Ossendowskiego i Giżyckiego, biografia generała Grąbczewskiego Cegielskiego, i wiele, wiele innych. Sporo perełek, których lektura była ogromną przyjemnością, ogromnym ładunkiem ciekawych treści, zachęcających do dalszych poszukiwań. Jako że nie jest sinologiem, korzysta także że źródeł popularnonaukowych czy podcastów (książka Marcina Jacobyego, cykl Podróż bez paszportu Mateusza Grzeszczuka); aby nieco rozszerzyć te polecenia, wrzucam powyższe linki. Jeśli kogoś interesuje chińska codzienność i historia najnowsza, w formie wciągających, uczciwych reportaży, powinien sięgnąć po książki Petera Hesslera i Liao Yiwu.
•
UWAGI I WĄTPLIWOŚCI (wyd. 2023):
Str. 38 – „W Polsce Biuro Przedstawicielskie Tajpej mieści się w Warszawskim Centrum Finansowym, jednym z nowo powstałych wieżowców nieopodal Dworca Centralnego”. Na stronie biura (https://www.taiwanembassy.org/pl_pl/post/6235.html), jako pierwsza, widnieje spolszczona nazwa, ale faktycznie biurowiec określa się Warsaw Finacial Center (WFC) (https://pl.wikipedia.org/wiki/Warsaw_Financial_Center). Co istotne, jak na warunki warszawskie, jest już dosyć stary – powstawał pod koniec lat 90. (1997-1999)... Nowo wybudowane wieżowce, to te oddane do użytku w ciągu ostatnich lat, np. Varso Tower, Skysawa, biurowce przy rondzie Daszyńskiego (Unit, kompleks Generation Park, Warsaw Hub, Skyliner) i inne. Nie ma to wielkiego wpływu na treść rozważań, ale sygnalizuje barak rozeznania co do warunków warszawskich.
Str. 107 – „[…] w 2003 przerwały protesty” (2023?); str. 148 – jest na „na zachód” ale powinno być na południe (?), chyba że Ujgurzy zajmowali wtedy inne terytorium, co sugerują niektóre mamy które można wyszperać w sieci, niestety w tekście nie zostało to odpowiednio zaznaczone; str. 149 – w Zatoce Perskiej (w obszarze Zatoki Perskiej) + turkijscy Ujgurzy się sturkizowali?; str. 165 – chodzi o napisy po arabsku, czy arabskim alfabetem (Wikipedia wspomina, że używano arabskiego jako języka literackiego); str. 177 – „[…] nakazał »uderzyć jako pierwsi« w walce z terrorystami […]” (uderzać); str. 206 – ot, tak (ot tak); str. 207 – „tylko” cztery klasztory są na terenie Tybetańskiego Regionu Autonomicznego, a „aż” dwa poza (to „tylko” byłoby uzasadnione przy odmiennych proporcjach).
Str. 238 – „[…] Jeana-Jaquesa Annauda (twórcy Siedmiu lat w Tybecie) […]” tak de facto autorem Siedmiu lat w Tybecie jest Heinrich Harerr (1952), a Annaud to reżyser adaptacji. Książka została kilka lat temu wznowiona, wcześniejsze wydania osiągały na Allegro astronomiczne ceny (mi udało się kupić za cenę okładkową, ktoś nie miał rozeznania co sprzedaje). Film był oczywiście bardzo wciągający, jednak książka bardziej odczarowuje Tybet, aplikuje nieco trzeźwiejszy stosunek do buddyzmu niż ten który trafiał do Polaków za pośrednictwem książek new age. Podobnie jak twórczość Ossendowskiego (np. Przez kraj ludzi, zwierząt i bogów z 1922), gdzie wspomina o braku higieny.
Str. 313 – władczy (władzy – literówka) + już było o pomniku Czojbalsana pod Uniwersytetem Mongolskim; str. 348 – bardzo-bardzo (stylistyka, nieplanowane powtórzenie).
Str. 365 – błąd logiczny: Podniebie to wedle zaserwowanej wcześniej definicji ogół ziem pod sklepieniem niebieskim, świat ludzi, odpowiednik skandynawskiego Midgardu, a skoro skonstatowano, że poza Cesarstwem są jeszcze inne krainy, także objęte jakąś cywilizacją, wymusza to automatu zawężenie terytorium boskiej władzy do Państwa Środka.
Str. 415-416 – wbrew temu co autor pisze, na str. 275 nie cytuje Szymborskiej, po prostu korzysta z jej myśli.
„[…] zakończenie może się okazać bardziej wymagające w lekturze niż pozostałe części książki” (str. 13) – zupełnie nie, jest rzeczowe i nieco stonowane, ale nie odstaje od reszty.
Powyższe do poprawienia (tak na dobrą sprawę, nie ma tego wiele).
(2023)
„Chiński obwarzanek: od Tajwanu po Tybet, czyli jak Chiny tworzą imperium to opowieść o »niechińskich« Chinach, mających specyficzne relacje i zaszłości z władzami w Pekinie, czyli Tajwanie, Hongkongu, Makau, Ujgurii [d. Turkiestan Chiński/Wschodni, ew. Ujguristan], Tybecie, Mandżurii i Mongolii*, obszarach już podbitych przez Chińską Republikę Ludową bądź będących...
2024-02-10
(2019)
[The Buried: An Archeology of the Egyptian Revolution]
„Przeprowadziłem się z rodziną do Kairu pierwszej jesieni po arabskiej wiośnie*. Przyjechaliśmy w październiku 2011 roku […].
Zamieszkaliśmy przy ulicy Ahmeda Hiszmata na Zamalku, dzielnicy położonej na długiej, wąskiej wyspie [Gezira] na Nilu [w samym środku stołecznej aglomeracji]. Tradycyjnie osiedlały się tutaj kairskie rodziny z klasy wyższej i średniej” (str. 27).
„Tak się złożyło, że przyjechaliśmy do Egiptu, kiedy sytuacja się na pewien czas uspokoiła. Minęło osiem miesięcy od zdymisjonowania Mubaraka, nie wyznaczono jeszcze terminu wyborów nowego prezydenta. Nie było jasne, kto kieruje arabską wiosną w Egipcie” (str. 36).
Autor (1969), podobnie jak w czasie swego pobytu w ChRL, nie stroni od ludzi – łatwo nawiązuje kontakty i rozmawia z każdym. Choć początkowo potrzebuje tłumacza, szybko się usamodzielnia, a kiedy spotyka Chińczyków – wykorzystuje znajomość mandaryńskiego. Gromadzi historie, zapisuje refleksje i uważnie obserwuje, starając się zrozumieć zastaną sytuację.
„Każdy autor non-fiction wie, jak dużo zależy od przypadku. Można się znaleźć w Chinach i spędzić tam dziesięć lat w okresie boomu [gospodarczego], można też trafić do Egiptu na pięć lat walki politycznej. Tak czy inaczej, ta krótka chwila w dziejach danego kraju staje się twoim światem. To, że trafiło się na konkretny czas, przesądza o wszystkim, tak samo jak przypadkowe spotkania” (str. 522).
W czasie pobytu, pisze artykuły dla New Yorkera**, uczy się lokalnej odmiany arabskiego – na kursach, u boku żony – odwiedza At-Tahrir, parlament, domy zwykłych Egipcjan i lokalnych polityków, ogląda zabytki, zwiedza, a przy okazji prowadzi zwyczajne życie rodzinne, nawiązując przyjaźnie i martwiąc pogarszającą sytuacją***. Kraj opuszczą po pięciu latach, w 2016 (str. 498, 525).
________________________________
* KALENDARIUM: Rezygnacja prezydenta Mubaraka (11 lutego 2011) i przekazanie władzy juncie wojskowej Tantawiego → dalsze protesty przeciwko rządom wojskowym → wybory parlamentarne na przełomie 2011 i 2012, wygrane przez Partię Wolności i Sprawiedliwości → 30 czerwca 2012 Mursi zostaje zaprzysiężony na urząd prezydenta (po wygranych wyborach) → dalsze niepokoje społeczne, protesty, zamieszki, starcia ze służbami porządkowymi → eskalacja przemocy w listopadzie 2012 i czerwcu 2013 doprowadza do wojskowego zamachu stanu 3 lipca 2013 → W 2014 Abd al-Fattah as-Sisi obejmuje urząd głowy państwa, i pozostaje prezydentem do dziś (stan na rok ‘24) [https://pl.wikipedia.org/wiki/Arabska_wiosna].
** „Wiele z wątków tej opowieści było z początku artykułami publikowanymi w »New Yorkerze« […]” (str. 521).
*** Większość czasu spędza w kairskiej aglomeracji, ale odwiedza też stanowiska archeologiczne na południu, poznając egipską prowincje.
•
Hessler nie stara się omówić wszystkiego, punktem wyjścia są kontakty które nawiązuje, i to w oparciu o historie poszczególnych ludzi, odnosi się do statusu quo, zgłębiając sytuację społeczną i główne problemy.
Sporo miejsca poświęca polityce, przez co książka nie jest tak atrakcyjna jak Kości wróżebne (2006) czy Przez drogi i bezdroża (2010) – zwłaszcza ta druga. Powstała jednak w oparciu o podobne patenty: reporter nie usuwa się całkowicie w cień, stawia na komunikację w lokalnym języku, buduje dłuższe relacje ze swoimi bohaterami; interesuje go historia – ta bliższa i ta dalsza (zwłaszcza starożytność, jej monumenty, architektura i artefakty oraz kwestia wiarygodności źródeł); umieszcza w tekście słowa i frazy notowane przy pomocy miejscowego systemu (wcześniej znaki chińskie, tutaj alfabet arabski) – bardziej dla ozdoby niż z pobudek praktycznych. Jest pogodny i otwarty na nowe doświadczenia – nie siedzi w miejscu.
Książka jest bardzo obszerna, co może onieśmielać, ale przyswaja się ją wartko i z dużą przyjemnością. Przekład Hanny Jankowskiej (2021) wypada rewelacyjnie, pozwala zapomnieć, że obcujemy z tłumaczeniem.
Jeśli ktoś lubi Macieja Okraszewskiego, to jak opowiada o świecie w ramach Działu Zagranicznego (https://dzialzagraniczny.pl/), książka Hesslera powinna mu się spodobać**.
________________________________
* Co do rewolucji społecznej, nadziei jakie pogrzebano – arabska wiosna nie mogła się udać, bo nie szły z nią większe zmiany społeczne (takie jak chociażby emancypacja kobiet, sekularyzacja czy poszanowanie prawa) – taka jest konkluzja. Bez reformy edukacji, zaangażowania zawodowego kobiet i wyzbycia się sentymentu do autokratów, tj. pełnej demokratyzacji – nad Nilem nic się nie zmieni. Problemem jest też szybko powiększająca się populacja, pochłaniająca coraz to większe zasoby.
** W jednym z wywiadów (2023) poleca Wyjście z Egiptu (1995) André Acimana, książka Hesslera zawiera podobną historię, związaną z domem w którym mieszka.
•
POGRZEBANA REWOLUCJA
The Buried: An Archeology of the Egyptian Revolution (tj. Pogrzebany/Pochowany/Przysypany/Zasypany/Zakopany. Archeologia egipskiej rewolucji); książkę wydano również z podtytułem Life, Death and Revolution in Egypt, który trafił ostatecznie do polskiej wersji.
„Al-Madfna jest skróconą wersją Al-Araba al-Madufna, co znaczy »pogrzebany wóz«” (str. 16).
„Miejscowi wieśniacy nazwali stanowisko archeologiczne tak samo jak ci z Abydos: Al-Madfuna, Pogrzebana [Pogrzebany?]” (str. 306).
„Kiedy dwa lata później [archeolog] Matthew Adams wrócił do Abydos z ekipą Uniwersytetu Nowojorskiego, zajęli się archeologią rewolucji [tj. nielegalnymi wykopaliskami prowadzonymi przez ludność lokalną w czasie arabskiej wiosny]” (str. 23).
„Podczas pierwszej rewolucyjnej fali, kiedy splądrowano wiele kairskich posterunków policji, dziennikarze odkryli kompromitujące materiały o działalności reżimu Mubaraka. Teraz szukali podobnych koło budynku Bractwa [Muzułmańskiego], a ja zacząłem przetrząsać papiery razem z nimi – to także była archeologia rewolucji” (str. 184).
„Egipscy dziennikarze już prowadzili swoje wykopaliska. Młody reporter prasowy wygrzebał w lokalu [Bractwa Muzułmańskiego] dokumenty w języku angielskim i poprosił, żebym rzucił okien na jeden list” (str. 234).
(Jak nie ma kopania i wygrzebywania – lub dokopywania się, np. do komory grobowej – to nie archeologia).
Fraza: Archeologia przemocy politycznej (str. 282).
•
Egipscy wojskowi – w ramach odgórnie pożądanej neutralności politycznej – pozbawieni są biernych praw wyborczych, tj. nie mogą głosować. Paradoksalnie, czyni to ich z automatu jedną z frakcji politycznych. Z uwagi na ograniczony zakres aktywności – skierowany na jedyne możliwe oddziaływanie w ramach własnych kompetencji – skazaną na interwencję siłową: „jakiekolwiek działanie podjęte przez wojsko byłoby prawdopodobnie brutalne, ponieważ armia rozporządza tylko jednym narzędziem” (str. 238).
•
„Niektóre z ich koncepcji – dzień sądu ostatecznego, święty wizerunek matki i dziecka Izyda i Horus], historia o bogu, który zmartwychwstał [Ozyrys] – legły ostatecznie u podstaw chrześcijaństwa” (str. 65).
Często się o tym wspomina. Faktycznie wizerunki Izydy i małego Horusa przywodzą na myśl podobizny Madonny z dzieciątkiem, a Ozyrys został przez małżonkę poskładany do kupy i wrócił do żywych (choć z implantem penisa). Pytania o to, czy te koncepcje to bezpośrednie inspiracje, czy wynalazki równoległe – pozostaje otwarte. Fakty są jednak takie, że chrześcijaństwo ze swoimi rewelacjami nie jest specjalnie oryginalne. O dziwo, dla Andrzeja Niwińskiego (1948), archeologa, jest to potwierdzenie prawdziwości chrześcijaństwa, sugestia że Bóg już wcześniej dawkował ludziom informacje o sobie i swoim programie...
Ciekawe, że – parafrazując wypowiedź Stasiuka – kiedy Egipcjanie budowali sobie drugi, podziemny Egipt, Hebrajczycy nie rozwinęli jeszcze koncepcji życia po życiu, ograniczając się do wizji pylistego Szeolu (tj. kontynuacji wierzeń bratnich Semitów z Międzyrzecza) lub wizji wygaśnięcia świadomości (typowej dla antyteistycznego, materialnego oglądu). Intrygujące, że był taki czas, kiedy Jahwe nie był gwarantem życia wiecznego, gdzieś poza tą rzeczywistością, a faktycznym panem stworzenia, odpowiedzialnym za wiatr, deszcz i pioruny – bogiem burzy i ognia. Ta ewolucja umyka wierzącym, odsuwającym wizję nieba – utrwaloną np. w pismach Nowego Testamentu – jako faktycznego siedliska Boga i aniołów, a także domu dusz.
•
UWAGI (tłum. Hanna Jankowska, wyd. z 2021):
Str. 20 – „[...] wadi, czyli kanion [...]” – wadi to koryto rzeki epizodycznej, pisanie o kanionie jest nieporozumieniem (https://pl.wikipedia.org/wiki/Wadi).
Autor pisze o dzielnicy Dokki czy swojej szkole języka arabskiego w taki sposób, jakby znajdowały się na terenie Kairu. Te i inne adresy, osiedla, wchodzą w skład aglomeracji, ale to już Giza (Kair leży po wschodniej stronie Nilu). Dopiero na str. 147, w przypisie, precyzuje swoje stanowisko: „[…] Wielki Kair [Greater Cairo] obejmuje Gizę, Szubrę al-Chajmę i miasta na pustyni otaczające stolicę”.
Zabawne, że Hesslera zaskakuje fakt korzystania z meczetu jako miejsca na drzemkę, i dopiero w Egipcie uświadamia sobie powszechność tego zjawiska (str. 49), a jednocześnie bawi go chińska, błędna klasyfikacja kobiet w nikabach i hidżabach, jako należących do odmiennych religii.
Str. 496 – „Wiedza o znaczeniu tej konkretnej [kraty w kształcie] pajęczyny odeszła wraz z pokoleniem, które wzniosło budynek”. W starszym budownictwie (tj. tym sprzed drugiej połowy XX w.) często wprowadzano akcenty odwołujące się do profesji fundatorów, w jakiś sposób symboliczne – ale nie każda ozdoba musi nieść ze sobą konkretną treść. Polski przykład krat w oknach, zastępowanych często formami zbliżonymi do promieni, układających się w romby itp. – jest próbą odejścia od układu kojarzącego się ze standardowym wariantem, kojarzonym z więzienną kratą (i uwięzieniem, we własnym domu). Takie rozwiązanie nie ma wpływu na funkcję, ale może podnieść nieco komfort psychiczny mieszkańca i estetykę okna.
Str. 515 – „Żadna kobieta [w Egipcie] nie mogła czuć się komfortowo z podstawową tożsamością, jaką dla siebie wybrała” – jeśli Hessler pisze tu o tożsamości płciowej – to tej się nie wybiera: jest integralną częścią naszej konstrukcji biologicznej, przypisaną nam z chwilą, kiedy płód zaczyna się rozwijać jako żeński lub męski (tj. w 45 dniu życia). Istnieją oczywiście zaburzenia rozwojowe, które mogą skutkować z problemami z autoidentyfikacją, ale nie o tym mowa w przytoczonym fragmencie. Jest oczywiście zestaw płciowych cech kulturowych, ale nie istnieją one w oderwaniu od predyspozycji biologicznych.
Str. 27 – połyskiwały złocisto (złociście); str. 69 – struktury (konstrukcji); str. 179 – zaczynali (wszczynali); str. 212 – w użytku (tu: w użyciu [?]); str. 223 – w angielskim po skrócie dr stawiamy kropkę, w polskim nie (z uwagi na to, że druga litera skrótu jest również ostatnią litera wyrazu); str. 318 – płask (płasko?); str. 450 – „[…] Josef Wegner ze swoim zespołem odkrył nieznanego dotąd władcy o imieniem Seneb Kaj” (odkrył „pochówek”?, albo zła deklinacja: tj. „władcę” – raczej to drugie); str. 494 – wszystko (wszystkie); str. 524 – Colorado (Kolorado).
(2019)
[The Buried: An Archeology of the Egyptian Revolution]
„Przeprowadziłem się z rodziną do Kairu pierwszej jesieni po arabskiej wiośnie*. Przyjechaliśmy w październiku 2011 roku […].
Zamieszkaliśmy przy ulicy Ahmeda Hiszmata na Zamalku, dzielnicy położonej na długiej, wąskiej wyspie [Gezira] na Nilu [w samym środku stołecznej aglomeracji]. Tradycyjnie osiedlały się...
2024-01-19
(2010 + 2021)
„Stoicyzm uliczny jest ledwie wprowadzeniem do świata fascynujących możliwości filozofii stoickiej. Liźnięciem praktycznych mądrości antycznych filozofów, na które może pozwolić sobie autor. Nie jest próbą opisu ani interpretacji tradycji filozoficznej zwanej stoicyzmem […]. Starałem się jedynie pokazać, jak praktycznie korzystać z filozofii stoickiej w dzisiejszych czasach. […] Jeśli ta książka zachęci kogoś do czytania stoików – spełni swoje zadanie. Bo sama lektura ich dzieł pomaga żyć. […]
Droga stoika jest wyboista i niebezpieczna. Choć większość technik opisanych w tej książce działa natychmiast, stoickiej postawy nie da się zbudować z dnia na dzień. Starożytni nauczyciele nigdy tego mnie obiecywali. Nie mamili też swoich uczniów perspektywą dotarcia do świata idealnego na wzór głosicieli utopii społecznych i religii. […]
W Stoicyzmie ulicznym opisałem czterdzieści pięć typowych sytuacji życiowych, w których często cierpimy bardziej, niż trzeba, bo poddajemy się tyranii niezdrowych myśli. Każdą z nich opatrzyłem stoicką receptą” (str. 11-12).
Lekki poradnik pisany z humorem. Każdy rozdzialik zbudowany jest w następujący sposób: opis sytuacji → cytat filozofa → wyjaśnienie cytatu i odniesienie do problemu → pouczenie, porada.
Skierowany do mężczyzn z klasy średniej, pracowników korporacji, młodych i już po trzydziestce, skupionych na konsumpcji, przejmujących się pierdołami, tzw. problemami pierwszego świata (np. deszczowy urlop) a także tym co klasyfikują jako „problemy” (w wyniku wad charakteru i błędnego sformatowania). Z uwagi na przykłady zaserwowane w pierwszej osobie – budzi zażenowanie przemieszane z politowaniem*. Książka sprawia wrażenie zaadresowanej do jednostek niedojrzałych, które nie miały czasu przemyśleć istotnych kwestii. Infantylne rozterki, wykładane w sporej egzaltacji, niemalże histerii, sąsiadują z głosem rozsądku, któremu jednak zdarza oprzeć się o banał. Gdyby forma tych frustracji była inna, bardziej realistyczna i mniej przerysowana, okraszona komentarzem narratora – całość wypadałaby bardziej poważnie (a tym samym przekonująco).
Wiele z rad które serwuje Fabjański (1970) dotyka problemu powierzchownie lub w stopniu niewyczerpującym, nie odnosząc się krytycznie do istoty zagadnienia (np. konsumpcjonizmu i niewłaściwego ukierunkowania uwagi, ale dotyczy to praktycznie każdego z tematów). Brakuje poważnych rozterek, odrobiny realnego dramatu (o który się zaledwie ocieramy, a który należałoby zawrzeć w ramach odrębnych rozdziałów).
Punktem wyjścia są odpowiednie sentencje. Wiele z nich – tłumaczonych lata temu – brzmi archaicznie, ale nic nie stoi na przeszkodzie by dokonać ponownego przekładu, chociażby na potrzeby takiej publikacji i przytoczyć je we współczesnej polszczyźnie, bez żadnych strat dla treści.
Szkoda, że książka nie oferuje szerszej gamy perspektyw, pisanie o wszystkim z punktu widzenia mężczyzny, pracownika biurowego, poważnie zawęża krąg odbiorców**. Wiele osób może się odbić, uznając, że to ich nie dotyczy (tak z uwagi na płeć, jak i obraną ścieżkę zawodową). Omawiane doświadczenia są uniwersalne, i nie ma żadnego powodu by sprowadzać je do tak wąskiej grupy. To oczywiście zaledwie przykłady, a czytając można dojść do wniosku, że autor stara się zbudować przeświadczenie, że to on jest głównym bohaterem, wytworzyć taką iluzję, ale by to odpowiednio zadziałało, musiałby jakoś tego bohatera przedstawić, zaprezentować – tak aby czytelnik nie miał wątpliwości czyim perypetiom się przygląda – bez tego ciężko o identyfikację i poczucie więzi, a także sympatię.
Połowa stron jest w ½ lub ⅓ pusta… nawet bez konieczności pomniejszania czcionki można by to łatwo upakować na o wiele mniejszej ilości stron – przy wypoczętej głowie jest to lektura na kilka godzin, góra jeden dzień (wyd. z 2021). Jeśli potraktować tę wolną przestrzeń jako miejsce na notatki, to się nie zmarnuje, ale mało kto wpadnie na taki pomysł***.
Pozycja dobra dla młodszego odbiorcy, albo ludzi słabo rozgarniętych, pozostali mogą sobie darować (5/10).
____________________________________
* W przypadku tej lektury, nie bez znaczenia jest wiek czytelnika. Jeśli ktoś zbliża się do czterdziestki – jak ja, rocznik ’87 – i ma już pewien przesyt doświadczeń, odpowiednio zbudowany dystans, świadomość pewnych procesów i toków wydarzeń, może nie czuć się targetem autora, a już na pewno nie identyfikować z jego bohaterem.
** Tylko raz pojawia się perspektywa kelnera. Mamy też pewną niekonsekwencję co do stanu cywilnego naszego bohatera, z drugiej strony nigdzie nie jest napisane, że cały czas czytamy o jednej i tej samej osobie.
*** W sytuacji w której kupujemy książkę on-line, bez wcześniejszego przeglądania, możemy się czuć oszukani: to co rozłożono na 270 stron, można by spokojnie zmieścić na 135 (tj. połowie), przy zachowaniu formatu i bez strat dla estetyki wydania.
•
Rozmyślania Marka Aureliusza (121-180), z których autor korzysta, są doskonałym świadectwem tego, że ludzie niezmiennie borykają się z podobnymi problemami (mimo ogromnego skoku technologicznego i zmian społecznych). Stoicyzm, jako światopogląd oparty na umiarze i pragmatyzmie, to nadal najlepszy wybór – pomocy w zbudowaniu dystansu i poskromieniu wybujałego ego. Wiele modeli myślowych wchodzących w pakiet stoicyzmu, występuje też jako części składowe odmiennych systemów, bywa też klasyfikowanych jako zwykły, zdrowy rozsądek. Można by rzec, że po świecie chodzi wielu stoików, nie identyfikujących się z tą filozofią, i niezainteresowanych podobnym zaszufladkowaniem.
•
„Kapłani ze swoimi arsenałami magicznych rytuałów i gotowych wyjaśnień z rzekomo objawionych źródeł dają nam złudne poczucie, że sami nie musimy dbać o swój rozwój duchowy. Skoro wszystko jest jasne, to po co wysiłek poznania?” (str. 239).
„Nawet gorsze ego jest, czyli istnieje. Ze sztuczkami ego kryje się zawsze ten sam podstawowy lęk – przed utratą tożsamości osobowej. Nie boimy się śmierci, o ile po niej tę tożsamość zachowamy, jak obiecują kapłani większości religii” (str. 249-250).
„Nasza tożsamość osobowa jest całkowicie ziemska. Istnieje jako fragment większego systemu fizycznego, a wraz ze śmiercią ciała zanika. Mówienie, że przetrwa śmierć i na nowo objawi się w niebie, jest neurotycznym bajdurzeniem” (str. 251).
Światopogląd autora jest materialistyczny, identyczny zresztą z tym, co pojawia się w zapiskach starożytnych (co może dziwić tych, którzy uważają ateizm za wytwór naszych czasów).
Dziś, duchowni odpowiedzialni za rytuały, skupieni są na życiu po życiu: potencjalnej egzystencji pośmiertnej, budowaniu niepokoju i uzależnianiu od własnego pośrednictwa na linii Bóg-ziemia. Jest to swego rodzaju degradacja, bo nim doszła do głosu nauka, empiryczne poznanie, nim rozpleniła się sekta Pawła a nieco później rewelacje Mahometa – było odwrotnie: kapłani odpowiadali za relacje z wieloma bogami, ze światem niematerialnym, ale też sacrum nierozerwalnie splecionym z profanum, nie będącym odbiciem rzeczywistości, ale jej skrytą naturą, odczytywali boskie sygnały, interpretowali znaki, tłumaczyli zawirowania historii i kaprysy natury, a w kwestii losów pośmiertnych wypowiadali się raczej oszczędnie. Ludzie musieli zdać się na własną wyobraźnię (lub jej brak). Oczywiście wszystko zależy od kultury, bo inaczej myślał lud faraonów – mieszkańcy kraju Kemet, inaczej Semici z Mezopotamii czy Palestyny. A wierzenia ewoluowały. Powyższe to pewne uproszczenie, ale odpowiada ścieżce judeochrześcijańskiej, gdzie Jahwe doświadcza serii awansów (od bóstwa lokalnego do rodowego, plemiennego, aż po boga-opiekuna narodu, a w końcu stworzyciela wszechświata) by spaść do rangi zarządcy zaświatów, nie mającego na Ziemi wiele do roboty, niedostrzegalnego i niemego (wielki nieobecny).
Uciekanie od teraźniejszości, od życia, uleganie iluzjom – jest najgorszym co możemy zrobić. Nie ma zasadniczo znaczenia, czy spodziewamy się trwałej powtórki z tego, czego doświadczamy każdej doby (w myśl porzekadła: sen brat śmierci), czy też liczymy na jakąś kontynuacje, przeistoczenie i np. nowe wcielenie, reinkarnacje tutaj czy na którejś z miliardów planet. Grunt to nie odkładać życia na potem, a jednocześnie nie dać sobie wmówić, że musimy kopiować poczynania większości. Bo nie musimy. Trzeba myśleć, i brać życie takim jakie ono jest.
•
Kiedy byłem lekko po dwudziestce, zdałem sobie sprawę, że choć mam określone poglądy, to jednak nie są one nigdzie utrwalone; nie mam możliwości wczytania się we własne słowa i późniejszej oceny z dystansu. Wobec tego, wypadałoby je wynotować. Pomyślałem, że w ten sposób sprecyzuję swoje stanowisko i ustalę podstawowe definicje, które pomogą w myśleniu o istotnych kwestiach w przyszłości, a podczas pisania dodatkowo wszystko przeanalizuję, przemyślę – czy są to poglądy słuszne, czy nie. Sam przed sobą złożę deklaracje: co do czego mam pewność, wobec czego mam wątpliwości. Przez kilka lat spisywałem swoje przemyślenia, robiłem krótsze i dłuższe notatki, pisałem eseje i felietony. Pracowałem nad językiem, starając się odnieść do wszystkich istotnych tematów, podstaw etycznych, kwestii kontrowersyjnych, istotnych z punktu widzenia jednostki i grupy. Potem wracałem do tych plików, redagowałem je, usuwałem to, co pierwotnie wydawało mi się głębokie bądź stylistycznie atrakcyjne, a okazywało się nieco egzaltowane i nadmiernie zagmatwane. Upraszczałem i rozbudowywałem, dodawałem nowe myśli, odnosiłem się do pominiętych wcześniej aspektów. Modyfikowałem formę, ale nie ingerowałem w treść. Nie było takiej potrzeby – kiedy zabrałem się za składanie tego do kupy, byłem już poukładany w kwestiach fundamentalnych, musiałem jedynie zdobyć się na określone deklaracje, a kiedy to zrobiłem, poczułem, że mam jakiś punkt odniesienia. Coś w rodzaju credo.
Dzięki sporej liczbie negatywnych doświadczeń, w czasie których sporo obrywałem – dosłownie i w przenośni – zbudowałem w sobie głęboką niezgodę na niesprawiedliwość. Z jednej strony, jest to dobra cecha, przekładająca się na zdrową empatię, która właściwie pozycjonuje człowieka. Z drugiej, mechanizm który nieuchronnie prowadzi do konfrontacji (oczywiście o ile sprawa jest tego warta) oraz zagłębiania w trudne tematy, obciążające psychicznie, które pozbawiają złudzeń co do gatunku ludzkiego. Kiedy byłem nastolatkiem, myślałem o tym, że moje dzieciństwo i dorastanie powinno wyglądać inaczej. Ale im byłem starszy, im bliżej dwudziestki, tym mocniej niepokoił mnie taki alternatywny wariant, i tym bardziej negatywnie zapatrywałem się na wychuchanych rówieśników, którzy mieli lżej, ale przez to nie zgromadzili odpowiedniej puli przemyśleń, nie mieli odwagi by zająć konkretne stanowisko, a nawet nie byli tym zainteresowani. Szczerze mówiąc, boją się, że gdybym miał bardziej cieplarniane warunki, sam byłbym jednym z nich. Cierpienie nie uszlachetnia, po prostu kaleczy, i należałoby tego oszczędzać każdej istocie żywej, ale jeśli się przytrafia, i jest wynikiem celowej działalności konkretnych osób: tych których rola polega na czymś zgoła przeciwnym, oraz tych odleglejszych, którzy również nie powinni przejawiać takich predylekcji, nieuchronnie prowadzi to do określonych wniosków. Nawet z czegoś negatywnego idzie niekiedy wytrząsnąć krzepiące konstatacje, co może nas podbudowywać. „Co cię nie zabije, to wzmocni” byłoby prawdziwe, gdyby nie choroby które przykuwają ludzi do łóżka lub robią z nich warzywa. Są i inne tragedie, które także nie niosą nic dobrego; proces dobrowolnej izolacji stłamszonej jednostki również nie jest niczym pożądanym, tym niemniej, w pewnym ogólnym rozumieniu, jest w tym sens. Trudności nas hartują, komfort rozleniwia, i popycha do roszczeniowości, degrengolady, odrzucenia odpowiedzialności za siebie i innych. Tacy ludzie przestają doceniać bieżącą wodę, elektryczność czy dostęp do całego świata za jednym kliknięciem – to co pozostaje marzeniem miliardów które miały pecha urodzić się w biednych krajach globalnego Południa. Oni, zamiast głodu, dotychczasowej plagi ludzkości, walczą ze zgagą i otyłością, cukrzycą i chorobami krążenia. To jest zupełnie inna perspektywa.
Stoicyzm był jedyną filozofią która, wydawała mi się atrakcyjna. Z uwagi na fakt, że afirmowała moje dotychczasowe zapatrywania i pokrywała się z buddyjskim oglądem na przemijanie, na tymczasowość wszystkiego z czym się stykamy, co zaistniało, i co obróci się w proch. Spokój, niepoddawanie się trudnościom, pokonywanie ich jak czołg: odrapany, poobijany, ze śladami po pociskach, ale w jednym kawałku – bez zbędnych elementów – taranujący przeszkody, dający sobie radę i w pyle, i po grząskim, pokonującym dno rzeki czy strome wzniesienia. Zawsze obstawiałem przy sceptycyzmie religijnym, który nieuchronnie dryfował w kierunku słabego ateizmu (z otwarciem na to, co nieznane, co być może nam umyka); stawiałem na umiar i pragmatyzm, z liberalnym podejściem do obyczajowości, krytycznym do dyskryminacji z uwagi na płeć, pochodzenie czy przynależność kulturowo-etniczną. Imponowała mi mądrość, doświadczenie, umiejętność zachowania zimnej krwi i wydania właściwego osądu. Nie dzieliłem ludzi na kobiety i mężczyzn, pod kątem rasy czy pochodzenia, ale na rozsądnych i tych z deficytem rozsądku. Tych którzy myślą o innych i widzą coś więcej niż czubek własnego nosa, mają odwagę by nie farbować rzeczywistości, nie dawać się wtłoczyć z zgubne mechanizmy. Oraz tych, którzy płyną z prądem, powielając nie tylko wzorce kulturowe, ale też wszelkie dysfunkcje i modele autodestrukcyjne, z pokolenia na pokolenie, bez świadomości, że sami są architektami własnego piekła (i bolączek otoczenia), zdominowani przez najniższe popędy, nałogi i dążenia nie warte funta kłaków.
Jestem dosyć przeciętnym człowiekiem, szaraczkiem – nie mam wysokiej inteligencji, która pozwalałaby mi na szybkie zestawianie faktów i ponadprzeciętną przenikliwość. Kiedy umrę, świat zapomni o mnie bardzo szybko. Nie mam co do tego złudzeń. Dlatego staram się być fair: nie wstawiać kitu, nie robić wokół siebie zamieszania, nie przysparzać ludziom zmartwień (o ile sobie na to nie zasłużyli), myśleć perspektywicznie, także o tych którzy zajmą nasze miejsce. Daje mi to poczucie uczciwego, właściwego ustawienia względem zastanej rzeczywistości, wobec tego, z czym boryka się każdy. A to przynosi spokój, mimo że nie gasi wszystkich frustracji – nie mamy takiego wpływu na innych jak byśmy sobie tego życzyli, ale własnym ciałem możemy sterować wedle woli. Skoro tak, nie widzę powodu by z tego rezygnować.
•
Moje zapiski były obszerniejsze niż te Marka Aureliusza, ale gdybym miał się streszczać, brzmiałoby to tak:
Nie można się nad sobą użalać (mało kogo to interesuje, inni mają tak samo lub gorzej, niczemu to nie pomoże, a wręcz przeciwnie – będzie to nas kompromitować).
Lęk prowadzi do złego: do wycofania, zaniechania, nadstawiania drugiego policzka i uciekania od problemu (od nieuchronnej lub potencjalnej konfrontacji, w której będziemy na straconej pozycji).
Trudności kształtują charakter. Uodporniają i uczą właściwie reagować, wiedzieć co należy podpowiedzieć innym w podobnej sytuacji, mądrze spierać i chronić.
Komplikacje, problemy – to nie pech, to treść życia, jego stały element (pytanie nie o to czy zajdą, ale kiedy – inna rzecz, że bez nich byłoby nudno: podstawą każdej gry jest rozwiązywanie problemów, a życie to gra w otwartym świecie ze świetną grafiką, ogromną złożonością zagadek, pokaźną ilością nagród i wysoką inteligencją NPC-ów; każda fabułą rozpoczyna się od tego, że protagonista doświadcza problemu, lub reaguje na sytuacje komplikująca dotychczasowy status quo).
Ziemia to mała planeta na peryferiach Drogi Mlecznej, jednej z miliardów galaktyk pełnych podobnych planet. Ma jakieś 4,5 miliarda lat, życie przetrwa na niej nie dłużej niż miliard (do tego czasu spali ją pęczniejące, gorejące słońce). Ludzie z rzadka dożywają setki. Nasze istnienie to zaledwie błysk – niedostrzegalny z perspektywy wszechświata.
Wszystko jest tymczasowe – wszystko przeminie, nie ma nic trwałego (prawda buddyjska).
Jeśli spotykamy się z niesprawiedliwym atakiem, z wyzwiskami, to najgorsze co możemy zrobić, to ulec przygnębieniu: dać oprawcy satysfakcję. Jeśli rozpamiętujemy – tym sukces jego większy (zwłaszcza że osiągnięty niewielkim kosztem). Odwet, jeśli już się na niego zdecydujemy, też musi być zrobiony z głową, i nie może nas zanadto angażować, zabierać nam cennego czasu – bo wtedy także jest zwycięstwem oponenta. Nierzadko jest tak, że ignorancja boli najbardziej, i jest też dla nas najzdrowsza.
Anonimowość to supermoc, niekiedy bardziej pomocna od najlepszych kontaktów i wpływów.
Ludzie wypadają wyjątkowo kiepsko w swojej gonitwie za rzeczami których nie potrzebują, starając się zaimponować ludziom, którzy ich nie szanują, konsumując to, co jest im niepotrzebne.
Od każdej reguły jest wyjątek, każdy ma swoją tropę, ścieżkę, stegnę. Są normy których nie wolno lekceważyć, ale reszta jest dowolna, i jest jedynie elementem umowy społecznej, często tak starej, że nie zawsze wiemy o co tym w pierwotnie chodziło (a niekiedy są to pobudki bardzo dyskusyjne).
•
UWAGI (wyd. 2021): str. 242 – po co cudzysłów zagnieżdżony zamiast zwykłego?
Str. 86-90: autor radzi, by nie frustrować się szwankującym sprzętem, tylko cieszyć się chwilą relaksu, przerwą. Jest do dosyć absurdalne, jeśli komputer się zacina, to znaczy że coś jest nie tak, czy to na poziomie software czy hardware, i nie trzeba być po studiach informatycznych – zwłaszcza jeśli znamy już trochę nasze narzędzie pracy – aby to ustalić i zaradzić. Jeśli maszyna szwankuje, warto mieć sprzęt awaryjny, tak aby mieć jakąkolwiek platformę pracy (co przy dzisiejszych cenach i dostępności, nie stanowi problemu). Podczas edycji, należy co kilka minut zapisywać postępy (a kiedy wiemy, że mamy awaryjny sprzęt – jest to nie tylko przezorność, ale i konieczność). Uchroni nas to przed utratą efektów pracy, a jest czynnością która trwa 2-3 sekundy (no chyba, że mamy tarczowy dysk systemowy, w starej technologii – który nie działa jak powinien). Fakty są takie, że jak coś może się popsuć, to prędzej czy później się popsuje, najczęściej w najmniej spodziewanym momencie, i warto mieć wtedy kopie plików oraz sprzęt awaryjny. W takiej sytuacji łatwiej o przysłowiowy stoicki spokój, bo faktycznie się zabezpieczyliśmy i nawet jeśli straciliśmy kilka minut pracy, możemy podpiąć drugi komputer i dokończyć pisanie, edycję pliku czy obliczenia. Wtedy faktycznie możemy to potraktować jako przerwę – choć bardziej wyobrażam to sobie przy innej okazji, np. awarii sprzętu którym dokonujemy jakiejś pracy fizycznej (wiertarki, złamania trzonku łopaty itp.). Oczywiście autorowi chodzi o sytuację niekomfortową, a zatem taką gdzie doznajemy szkody, i to w takim przypadku powinien objawiać się stoicki spokój, ale generowanie dwa razy tego samego, kiedy nie ma możliwości odtworzenia myśli 1:1, jest torturą o wiele gorszą niż jakakolwiek inna komplikacja. Kto pisał coś dłuższego na studiach, na określony termin, zawodowo albo choćby do szuflady – ten wie.
(2010 + 2021)
„Stoicyzm uliczny jest ledwie wprowadzeniem do świata fascynujących możliwości filozofii stoickiej. Liźnięciem praktycznych mądrości antycznych filozofów, na które może pozwolić sobie autor. Nie jest próbą opisu ani interpretacji tradycji filozoficznej zwanej stoicyzmem […]. Starałem się jedynie pokazać, jak praktycznie korzystać z filozofii stoickiej w...
2024-01-12
(1989)
„Islam doprowadził do niemal całkowitego zatarcia staroarabskiego świata wierzeń, a pierwsi muzułmanie wykazywali szczególną gorliwość w niszczeniu wszystkiego, co wydawało im się związane z pogańskim kultem i przeszłością*. Islam, tolerancyjny wobec przedstawicieli innych religii monoteistycznych, nakazywał karać [rodzimych] politeistów śmiercią […]” (str. 24).
1/3 książki (rozdziały początkowe: str. 5-71) dotyczy wierzeń rdzennych, częściowo inspirowanych mitami ludów ościennych, oraz późniejszej fuzji z islamem. Jest to w zasadzie tylko obszerny wstęp do całości odnoszącej się do muzułmańskiego folkloru, prób oswojenia i zrozumienia Koranu, oraz własnego miejsca w świecie. Ludowy islam – taki tytuł powinna nosić książeczka dr Piwińskiego (1947-2007)**. Przybliża tradycje zrodzone na kanwie islamu, „elementy składowe opisów koranicznych przetworzone przez fantazję ludową” (str. 182) oraz folklor odziedziczony przez nową religię, zaadaptowany do bieżących potrzeb – nie zawiera natomiast rekonstrukcji dawnych wierzeń, pogłębionych analiz materiału archeologicznego ani obszernych wniosków płynących z badań etnologicznych (antropologii kulturowej). Poszerza wiedzę o islamie, o jego judeochrześcijańskim podłożu; natomiast o starych bóstwach, o rekonstrukcji dawnych wierzeń, nie znajdzie tutaj za wiele.
Początek – wstęp i wprowadzenie (str. 5-22) – nie robią najlepszego wrażenia. Czyta się je jak notatki z wykładu robione przez osobę unikającą skrótów i niezdolną do skojarzeń w formie „mapy myśli”. Jak słabe wypracowanie wynotowujące informacje uznane za istotne, ale bez głębszego zrozumienia, porządku i z licznymi powtórzeniami, nie układające się w koherentną narrację. Dalej trochę się poprawia, ale szybko wracają liczne powtórzenia, serwowane bez sensownego powiązania w logiczną całość, właściwego uporządkowania i przytaczania wniosków. Czytelnik może odnieść wrażenie, że tekst powstał w odpowiedzi na zgłoszone zapotrzebowanie, raczej na szybko i po godzinach. Spisywany w zeszycie, bez redakcji i pomysłu na zaprezentowanie tematu, został potem oddany do przepisania i nikt się nim później nie interesował. A wynagrodzenie wypłacono, w końcu to PRL.
Ocena: 5/10 – dostajemy tutaj troszkę informacji, które pozwalają na właściwe ustosunkowanie do zagadnienia, na dalsze poszukiwania, ale niewiele ponadto. Substytut, którego tytuł nie pokrywa się z treścią. Informacja intrygujące, działające na wyobraźnię, a także bezsens zaprezentowany tak, że znużenie dopadnie nawet najbardziej wytrwałych. Język publikacji jest formalny, przystępny, zrozumiały dla ogółu – miejscami nadmierne uproszczony i kiepski stylistycznie, a w innych partiach trzymający poziom i w pełni zadowalający.
______________________
* „Sanktuarium to [Zu al-Chalasy] zniszczone zostało na rozkaz Proroka, a sam posąg posłużył za próg meczetu w Tabali” (str. 42). Islam, podobnie jak wczesne i późniejsze chrześcijaństwo, zniszczył wszystko co się dało, a czego nie mógł usunąć – wchłonął lub zignorował. Nie tak dawno mieliśmy powtórkę z rozrywki: „Archeologowie wstrzymywali oddech na widok dewastowanych posągów w muzeum w irackim Mosulu. Dżihadyści [z ISIS] używali do tego celu młotów pneumatycznych i ładunków wybuchowych. Gdy IS opanowało syryjską Palmyrę, było niemal pewne, że starożytna część miasta nie uniknie dewastacji. Jednak gdy syryjskie siły rządowe odbiły zabytek z rąk islamistów, szczęśliwie okazało się, że nie spełniły się najczarniejsze proroctwa. Zniszczenia wciąż są duże, ale zachowało się około 80 procent starożytnej metropolii.
Teraz tzw. Państwo Islamskie dokonało kolejnego aktu kulturowego barbarzyństwa. Dżihadyści wysadzili w powietrze świątynie Nabu w starożytnym mieście Nimrud w Iraku. Budowla powstała 2,5 tysiąca lat temu. W filmiku demonstrującym dewastację IS wskazało kolejny cel swojego ataku – egipskie piramidy w Gizie oraz posąg Sfinksa” (Marcin Hołubowicz, Państwo Islamskie grozi, że wysadzi egipskie piramidy, 09.06.2016: https://www.bankier.pl/wiadomosc/Panstwo-Islamskie-grozi-ze-wysadzi-egipskie-piramidy-7410224.html). Monumentalne rzeźby Buddów z Bamian, w środkowym Afganistanie – liczące sobie tysiąc pięćset lat – zostały wysadzone w 2001 przez muzułmańskich radykałów, zostały po nich tylko puste nisze (https://en.wikipedia.org/wiki/Buddhas_of_Bamiyan). Tym samym, Talibowie rozwalili jedną z nielicznych atrakcji turystycznych własnego kraju, w dodatku z VI stulecia. To samo robili chrześcijanie IV wieku, kiedy działania ich sekty pobłogosławił sam cesarz Teodozujsz I: mogli wtedy bezkarnie niszczyć i rabować, z czego ochoczo korzystali (https://pl.wikipedia.org/wiki/Dekrety_teodozja%C5%84skie).
** Pracownik Katedry Arabistyki i Islamistyki Wydziału Orientalistycznego Uniwersytetu Warszawskiego, oby mu te idealne, 33-letnie hurysy w przydziałowej liczbie 72 służyły myślą, ciałem i uczynkiem, a miodu, mleka i bezalkoholowego wina nie brakło.
•
„Dane z tradycji świadczą o zniszczeniu przez armię Proroka trzystu sześćdziesięciu posągów bóstw po zwycięskim wkroczeniu do Mekki w roku 630” (str. 41-42). Ostał się jednak Hadżar, czarny kamień wbudowany w ścianę Al-Kaby, prawdopodobnie meteoryt lub szkło impaktowe, powstałe w wyniku uderzenia meteroidu na pustyni Ar-Rab al-Chali.
Wprawdzie wierzenia Arabów, podobnie jak Słowian czy Bałtów, zostały zapomniane, pod presją nowej, nietolerancyjnej religii, to jednak pewien standard regionalny, analogie do tego co przetrwało w ramach tradycji ludów ościennych – pokrewnych kulturowo i etnicznie – lepiej udokumentowanej, pozwala nam sobie to i owo wyobrazić.
„Nazwa ogólna »Arabowie« i królestwo o nazwie »Aribi« występują w inskrypcjach królów asyryjskich. Niewiele wiemy o religii i panteonie tego regionu przed nastaniem islamu w VII w. n.e. Wydaje się, iż w Arabii północnej główne bóstwo znane było pod imieniem El [tak jak najwyższe bóstwo kananejskie z Ugarit; Elohim (dosł. Bogowie) – jeden z tytułów Jahwe] lub Ilah, co znaczy »Bóg«. Czczono tam również wiele bóstwa astralnych i lokalnych. W Palmyrze, mieście etnicznie arabskim, w IX w. p.n.e. zaświadczona jest triada bogów, której przewodził Bel (oryginalnie Bol, prawdopodobnie odpowiednik Baala, tzn. »Pana«) lub Belszamin (»Pan niebios«), razem z bóstwem solarnym Yarhibolem lub Malakbelem i bóstwem lunarnym – Aglibolem.
W królestwach Arabii południowej prawdopodobnie kult koncentrował się wokół triady bogów astralnych. Za najważniejszą uznawano boga księżyca, będącego również lokalnie opiekunem każdego z miast i w związku z tym występującego pod rozmaitymi imionami, łącznie z imieniem babilońskiego boga Sina (→ Nanny-Sueny). Następnym w hierarchii był bóg Athar, spokrewniony z mezopotamską boginią Isztar (→ Inaną [Asztarte, swego czasu boginią-małżonką Jahwe]) jako planetą Wenus. Trzecim był bóg słońca, znany jako Szams, którego imię wyraźnie odnosi się do babilońskiego Szamasza (→ Utu). Pozostałe znane nam liczne bóstwa południowoarabskie miały prawdopodobnie ściśle określoną funkcje, od których niekiedy brały swoje imiona. W VI i V w. p.n.e. istniał ośrodek kultu boga księżyca w oazie Teima, w północno-zachodniej Arabii. Czciciel boga Sina Nabonid, król babiloński [panował w latach 556–539 p.n.e.], spędził tam, w oddaleniu od Babilonu, niemal dwanaście lat swojego panowania […]. W V w. p.n.e. historyk grecki Herodot jako bogów Arabów wymienił Orotalta i Alilat (»Bogini«). W Koranie wymienione są al-Lat oraz al-’Uzza i Manat [boginie panteonu mekkańskiego] jako córki Allaha. Są one również poświadczone jako imiona bóstw we wczesnych inskrypcjach północnoarabskich. Istniały też bezpośrednie zapożyczenia z Mezopotamii i Syrii. W panteonie Palmyry znajdowali się także: bóg → Nergal (utożsamiany z greckim Heraklesem), → Nabu lub Nebo (utożsamiany z Apollinem), syryjska bogini Atargatis i prawdopodobnie Astarte [Aszera], to znaczy Isztar (→ Inana), oraz Beltis (Belet-ili)” (Jeremy Black, Anthony Green, Słownik mitologii Mezopotamii, wyd. Książnica, Katowice 1998, hasło: bogowie arabscy, str. 37).
•
Dżahilijja, tj. wieki ciemne, okres przedmuzułmański wedle islamu: „[…] [książę] Amr Ibn Luhajj miał pod swoją władzą demona z plemienia dżinów, imieniem Abu Salama. Dżin ten wskazał mu miejsce, w którym pod załamami pustynnego piasku spoczywały od czasów potopu posągi różnych bóstw czczonych w czasach Noego. Amr Ibn Luhajj wykopał je i wezwał Arabów, aby oddawali im cześć i czcili je tak, jak przedtem jednego Boga” (str. 23) – w innej wersji przywiózł figury bogów z Syrii, albo znalazł je wyrzucone na brzeg. Jeszcze inne legendy twierdzą, że odpowiedzialni byli za nie synowie Izmaela, syna Abrahama, którzy wywieźli kamienie z sanktuarium w Mekce, i zaczęli oddawać im część. Są też informacje o pomnikach, które z czasem awansowały do figur bóstw, kiedy ludzie zapomnieli kogo naprawę przedstawiają.
•
Niżej kilka luźnych myśli, w ramach ciekawostek i prywatnych odczuć. (Subiektywne pitu-pitu).
1) Podczas czytania, oprócz oczywistych skojarzeń z mitologią ludów Międzyrzecza i Syro-Palestyny, oraz zapożyczeń w formie 1:1, ze zmianą imienia i modyfikacją funkcji, cały czas towarzyszy człowiekowi myśl, że te opisy są jakby żywcem zaczerpnięte z gier komputerowych. Pominąwszy kicz i przesłodzone, pretensjonalne opisy raju, mamy tu także scenerie podobne do tych z Heroesów (Heroes of Might and Magic III, 1999) czy Diablo II (2000), podobne monstra i byty anielskie. Nie grałem w wiele gier, a ukończyłem jeszcze mniej, więc nie mam pełnego rozeznania, ale będąc dzieciakiem bardzo chciałem mieć komputer i przechodzić te same tytuły co rówieśnicy. Czasami oglądałem coś w telewizji, przeglądałem prasę branżową – i obrazy które zostały w mojej pamięci, barwne, estetycznie ambiwalentne lub wręcz kłujące w oczy, powróciły podczas lektury. Pojawiają się również skojarzenia z pośmiertnymi wizjami z buddyzmu tybetańskiego.
2) Skala robi wrażenie. Stwory większe od Godzilli czy King Konga, które robią siedmiomilowe kroki, samopiszących piórach wielokrotnie przekraczających rozmiary sekwoi, a także informacja że Allah chodzi w turbanie (str. 110).
3) Oprócz mega-aniołów przy których Statua Wolności to karzełek, mega-wielorybów bijących na głowę A’Tuina, mamy również mega-bydło: „Bóg więc stworzył ogromnego byka o czterdziestu tysiącach głów, o czterech tysiącach oczu i tyluż nosach, uszach, językach i łapach. Jego dwie łapy dzieli odległość pięciu lat marszu” (str. 101-103) – takich treści jest tutaj sporo, i byłoby dobrze, gdyby autor wyjaśnił ich sens. Na pewno ma to robić wrażenie, zwłaszcza na maluczkich, chociaż to co uderza jako pierwsze to osobliwość, dziwność i bezsens, tak jakby była mowa o jakichś wizjach psychodelicznych… a może to jest właśnie klucz do rozwiązania zagadki? (Halucynogenne grzyby? Haszysz z dodatkami? Za dużo makowca? Na pewno mieli dobre imprezy).
4) „Abraham przybył do Arabii prowadzony przez dwugłową postać wichru […]. Istnieje też inna wersja, w której wspomina się o postaci z głową żmii. W wierzeniach i opowieściach ludowych postać żmii przyjmują często demony” (str. 97) – woda na młyn propagatorów teorii spiskowych, doszukujących się wszędzie gadziokształtnych (reptilian, jaszczuroludzi itp.). Jest w tym potencjał: reptilianie zwiedli Abrahama, i wykorzystali go do założenia nowego kultu… Abraham jako pionek w rozgrywce kosmitów z systemu Draco (!). W zestawieniu z morderczymi zapędami Jahwe, licznymi plagami i aktami ludobójstwa, układa się to wszystko w logiczną całość. Za wszystkim stoją jaszczury.
5) „Jest tam anioł o tysiącu głów, każda jego głowa ma tysiące ust, a każde usta głoszą chwałę Boga w innym języku” (str. 107). Monstrum, którego wyobrażenie w formie fizycznej – a nie nakładających się na siebie eterycznych obrazów (pseudohologramów) – przyprawia o ból głowy; ale to samo można znaleźć i u Hindusów (np. Śesza) i w innych, pokrewnych kulturach (wyobrażenie wielkoskrzydłych Serafinów).
6) „Mahomet na cudownym koniu (Al-Buraku)” (str. 139) – informuje podpis pod ilustracją, na której chłop bez twarzy – ergo: Prorok – siedzi na jakimś lamparciopodobnym dziwolągu z ludzką twarzą… Dwie strony wcześniej pegazo-sfinks solo, w wersji glamour (str. 137). „Jego wygląd był niezwykły, twarz bowiem miał ludzką […]” (str. 136) czytamy w tekście głównym, potem autor wymienia inne dziwactwa, jakby ta głowa to było za mało. „[…] dosiadł [go] Mahomet w noc swej cudownej podroży z Mekki do Jerozolimy” (str. 212). Ponoć w książce Misja, autorstwa niejakiego Michel Desmarquet, w której opisuje swój pobyt na planecie Tjehooba, też pojawiają się identyczne hybrydy, i co gorsza, to również jest na serio.
7) Anioły o głowach sępów (str. 143), koni (str. 144) i innych zwierząt; wyglądające jak mezopotamscy strażnicy bram (uskrzydlony sfinks o ciele byka), czy demony-gryfy (uskrzydleni humanoidzi z głowami orła). A także czterolice, każda o aparycji innego zwierzęcia. To wyobrażenia zaczerpnięte wprost z głębokiej starożytności.
8) Wierni w raju „Włosy mieć będą tylko na głowach, brwiach i rzęsach” (str. 195). I to jest ciekawe, bo pojawiają się głosy, że takie podejście do ludzkiego ciała to współczesny trend... a jednak czytamy taką wzmiankę, powstałą w średniowieczu, i oglądamy starożytne żeńskie posągi z nagim łonem, które zdają się zadawać temu kłam.
9) „Ci, […] którzy zaspakajają swe żądze tylko ze swymi żonami i niewolnicami […] – oni będą dziedzicami raju na wieki” (str. 197) – kobieta jako element domowego inwentarza, którą rozporządza się tak samo jak owcą czy kozą, którą można wydać na gwałt aby ocalić własną skórę lub dobre imię gości... Znamienne, że na mężczyzn czekają hurysy, ale nie ma żadnych wymuskanych mięśniaków dla kobiet. Osobiście nie dziwię się feministkom, bo dyskryminacja kobiet jest tak głęboko zakorzeniona, i tak wszechobecna, że jej nie zauważamy, traktując jako normę. Dlatego ich aktywności, nawet jeśli nie zawsze właściwe realizowane, są potrzebne.
„Według hadisów hurysy, kobiety idealne, mają po 33 lata, są duchowo i cieleśnie nieskazitelne (czyste jak perły ukryte), są personifikacją dobrych uczynków z wypisanym na piersi imieniem Allaha. Są wiecznie piękne i młode, mogą odnawiać swoje dziewictwo. Każdy muzułmanin w ogrodzie Dżannah może mieć do 72 hurys i zależnie od jego woli będą one (lub nie będą) rodzić dzieci, osiągające pełną dojrzałość w ciągu godziny” (https://pl.wikipedia.org/wiki/Hurysa). Prosty przepis na piekło. Co z odczuciami tych babek, ich preferencjami, wolną wolą? Hurysy to odpowiedniki seks-lalek z funkcją inkubatora. Straszna wizja instrumentalizacji drugiego człowieka, a jednocześnie odwołanie się do najniższych instynktów.
10) „Siódme niebo […] Ar-Raki” (str. 150) – inspiracja dla Arrakis Franka Herberta, zresztą jedna z wielu, bo takich i podobnych zapożyczeń jest tam więcej.
•
UWAGI (wyd. z 1989, lista niepełna, pomijająca liczne powt. informacji): str. 23 – „[…] od czasów potopu posągi różnych bóstw czczonych w czasach Noego” (...za życia Noego); str. 41 – pełny skład (kogo, czego: pełnego składu); str. 53 – nie znanych (nieznanych); str. 55 – „Ghul lub ghula to mityczny potwór, który zamieszkiwać miał pustynie, opuszczone i pustynne miejsca […]” – wiewiórka to rudy stwór zamieszkujący lasy i tereny lesiste oraz tereny zadrzewione gdzie występują drzewa; str. 60 – nie pochowanych (niepochowanych); str. 64 – brak przecinka po „nowego”; str. 116 – zmysł chodzenia (to się nie wymyka definicji?); str. 120 – „Miała siedemset warkoczy […]. […] kasztanowe włosy splecione w długie warkocze […]” – nie ma potrzeby po raz drugi informować czytelnika o fryzurze; str. 136 – brak spacji; str. 140 – uwagi (uwadze); str. 190 – Nie znana jest... (nieznana); str. 205/206/208/210/218/220/222/223 – nie publikowana (niepublikowana); str. 216 – bótwo (bóstwo) + nie ociosanego (nieociosanego).
Poniżej trzy przykłady nieporadności językowej, które obok mniejszych wpadek i nieprzemyślanego zaprezentowania zagadnień – którego skutkiem jest ogromna liczba powtórzeń – wpływają na niski odbiór całości:
Str. 17 – „W źródłach arabskich natomiast nie ma ścisłych danych o pochodzeniu plemion arabskich”. Informacyjnie zdanie bez zarzutu (w rodzimych zapiskach Arabów brak rzetelnych danych o ich pochodzeniu), ale stylistycznie na poziomie zapisków licealisty.
Str. 22 – „Pogaństwo arabskie – to zespół pierwotnych wierzeń, poglądów i obrzędów, jakie istniały na Półwyspie Arabskim na wiele stuleci przed pojawieniem się islamu” – czytelnik ma prawo poczuć, że jest traktowany jak idiota: skoro mowa o arabskim pogaństwie, a wiemy że nie jest to perspektywa chrześcijańska tylko autoanaliza/spojrzenie historyczne, to fakt, że tyczy się to kultu (a zatem określonych obrzędów), że dotyczy ojczyzny Arabów, oraz że odnosi się do okresu sprzed niszczycielskiej ekspansji islamu, nie wymaga tłumaczenia. (Nawiasem mówiąc, lepiej byłoby mówić o politeizmie, z ewentualnym zwrotem ku hipotetycznej monolatrii, niestety niepoświadczonej źródłowo).
Str. 108 – „Tradycja głosi ponadto, że ich stopy za najniższą częścią siódmej ziemi wyglądają jak białe chorągwie” – totalny bełkot bez ładu i składu, i tak przez wiele stron: głowa leci, oczy się kleją, bezsens zaserwowany w chaotycznej, nieuporządkowanej postaci – warto by to okrasić jakimś komentarzem, może dodać nieco humoru, ewentualnie wypunktować najistotniejsze kwestie, motywy oraz symbolikę. Autor serwuje to w naprawdę sporej ilości, i tak de facto nie tłumaczy czym do końca nas raczy, wyjąwszy fakt ze historie te mają przechowywać motywy i elementy starszych wierzeń, z pominięciem imion dawnych bóstw (str. 86). Na szczęście nie trwa to długo.
(1989)
„Islam doprowadził do niemal całkowitego zatarcia staroarabskiego świata wierzeń, a pierwsi muzułmanie wykazywali szczególną gorliwość w niszczeniu wszystkiego, co wydawało im się związane z pogańskim kultem i przeszłością*. Islam, tolerancyjny wobec przedstawicieli innych religii monoteistycznych, nakazywał karać [rodzimych] politeistów śmiercią […]” (str....
(2019)
„Hongkong wyrósł na »handlowy cud świata«, kosmopolityczne, unikalne Międzymiasto, mieszankę najlepszych cech dwóch stykających się że sobą kultur […]”*. Kim są jego mieszkańcy, teraz, po odejściu Brytyjczyków, pod kuratelą ChRL**?
„Tożsamość dzisiejszego Hongkongu to nieustannie toczący się w dalszym ciągu dialog, zarówno w odniesieniu do Chin, które odgrywają w tej chwili rolę znaczącego innego, jak i do tego, co pozostało po poprzednim znaczącym innym, czyli do brytyjskiego dziedzictwa, którego ślady są wciąż w Hongkongu bardzo widoczne, mimo że Chiny stopniowo, ale bardzo konsekwentnie, dążą do usunięcia elementów związanych z okresem, kiedy Hongkong był brytyjską kolonią. […] Tożsamość współczesnego Hongkongu budowana jest w zasadzie w istotnym stopniu w relacji do Chin” (str. 215).
„[…] większość młodych Hongkończyków nie wspiera polityki rządu [ChRL] i chce się od niej odciąć. W przeciwieństwie do 2006 r. w najnowszych wynikach [badań Hong Kong University] widoczny jest również [obok radykalizacji postaw,] spadek liczby osób określających swoją tożsamość jako chińską” (str. 216).
„Zawieszona między dyscyplinami historii architektury, socjologii miasta i etnografii niniejsza praca jawi się jako przykład tego, w jaki sposób urbanistyka może stworzyć podstawę szerszego zrozumienia procesów konstruowania tożsamości we współczesnym świecie” (str. 47).
_______________________
* M. Lubina, Chiński obwarzanek. Od Tajwanu po Tybet, czyli jak Chiny tworzą imperium, wyd. Znak (Szczeliny), Kraków 2023, str. 80; tamże: „Nazwa Międzymiasto na określenie Hongkongu jest moja (Osińska stosuje termin Międzymiejsce), choć ten termin »międzymiasto« stosowano już w zupełnie innych kontekstach, zarówno w badaniach socjologicznych, jak i bardziej luźno, w książkach podróżniczych” (str. 401). „Zarysowane tu rozważania sprawiły, że zdecydowałam się użyć w tytule słowa »międzymiejsce«, które za Agnieszką Karpowicz można definiować następująco: »samo jest w wiecznym ruchu, w fazie stawania się, niegotowości, wykluwania się potencjalności oznaczającej możliwość przeobrażenia się za chwilę w coś w czym jeszcze jednak nie jest«” (str. 12). „Niniejsza książka powstała na podstawie pracy doktorskiej »Międzymiejsce. Współczesny Hongkong w poszukiwaniu własnej tożsamości« obronionej w Instytucie Studiów Politycznych Polskiej Akademii Nauk w 2017 r. Praca, a co za tym idzie również i książka, swym zakresem obejmuje historię Hongkongu do czerwca 2017 r. W trakcie działań edytorskich ponownie doszło tam do masowych protestów, w których w czerwcu 2019 r. wzięło udział 1 mln, a później 2 mln mieszkańców” (str. 16). A potem był jeszcze Covid. Można o tym doczytać w Hongkong. Powiedz, że kochasz Chiny (2022) Piotra Bernardyna.
** W formie reporterskiej, z podziałem na różne głosy, spoglądając w przeszłość i antycypując dalszy rozwój wypadków, zajmuje się tym Piotr Bernardyn (rozdział 6. Kim jesteś, Hongkończyku?; zdecydowanie warto przeczytać całość, bo wszystko co tam ujęto wiąże się z kwestią autoidentyfikacji, postrzeganiem siebie i miasta).
•
Dr Małgorzata Osińska napisała dobrą książkę, ale jest to raczej wstęp do historii Hongkongu z uwzględnieniem zagadnień lokalnej ekonomii, spojrzeniem na problemy komunikacyjne, uwzględniającym miejsce w regionie i szerszych planach KPCh, niż tekst o tożsamości mieszkańców. Jak sama przyznaje, na pracę naukową nie było ani czasu, ani środków, a grupa badawcza to zaledwie 29 respondentów, tzw. liderów opinii: dziennikarzy, blogerów, aktywistów, pracowników akademickich oraz przedsiębiorców (str. 53) – członków szeroko rozumianej klasy średniej. Właściwa część książki to rozdział 6 i zakończenie (str. 189-219), zaledwie 30 stron z ok. 240.
Wstęp i dwa pierwsze rozdziały (str. 12-65) nie są zachęcające. Ich celem rytualne zaznaczenie własnej wartości intelektualnej, zatwierdzenie statusu akademika i uzyskanie w oczach czytelnika jakiegoś autorytetu. W ramach tych obowiązków, autorka szkicuje ramy swojej pracy, definiuje kluczowe pojęcia i wykłada metodologię. Z uwagi na nadmiar wielopoziomowego, złożonego myślenia abstrakcyjnego, które nierzadko można by oddać w sposób jaśniejszy i bardziej trafny, nie do końca potrzebne filozofowanie i tłumaczenie kwestii oczywistych – paradoksalnie poprzez komplikowanie – sporo osób może się odbić, zamknąć książkę i poszukać czegoś innego.
Zamiast tego, lepiej od razu przejść do str. 66 i zapoznać się informacjami z zakresu dziejów kolonii i późniejszego chińskiego protektoratu, które są niezbędne by móc rozmawiać o lokalnej tożsamości i jej wariantach, rozumieć stan bieżący i kulturowe niuanse: Hongkong jako doświadczenie wielopokoleniowe. Na str. 142 odnajdziemy podrozdział „Tożsamość mieszkańców a tożsamość miasta”, a od str. 183 omawiane są protesty młodych Hongkończyków, poza tym, jest to materiał miksujący zagadnienia architektoniczno-urbanistyczne, gospodarcze, socjologiczne i prawne. Zabrakło aspektu religijnego, który mimo swej marginalności, dopełniałby obraz całości, poszerzając postrzeganie Chińczyków z południa. Brakuje też treści filmowych i książek, które niezmiennie utrwalają społeczne niepokoje, tendencje i warianty myślenia – same w sobie stanowiąc ciekawy materiał do studium lokalnej tożsamości, tego jak Hongkończycy widzą samych siebie, lub jak chcieliby być postrzegani.
Autorka opowiada o Hongkongu rzeczowo i rzetelnie, choć fraza z początku jest gęsta, w części głównej wypada znacznie swobodniej – tekst czyta się sprawnie i w miarę szybko. W tekście głównym, znajduje się około kilkunastu przekombinowanych zdań lub nieadekwatnych terminów, które powinno się poprawić, podmienić lub zredagować, ale merytorycznie praca się broni.
Niestety, autorka pisze o poszczególnych ulicach i dzielnicach tak, jakby ich lokalizacja była dla nas oczywista. Z uwagi fakt, że praca powstała z myślą o odbiorcy zachodnim, raczej nie bywającym w Hongkongu, warto by go bardziej naprowadzić – brakuje planu miasta (który usprawiedliwiałby ten typ narracji).
Dr Osińska myśli o Hongkongu z perspektywy Krakowa, nie doszacowuje znaczenia sieci metra – którego Kraków nie ma – ani magii skyline’u, który regularnie oglądany z różnych punktów widokowych (wzniesień, tarasów, znad wody) lub wręcz z okien prywatnych mieszkań, wpływa na postrzeganie miasta jako organizmu, a jednocześnie na poczucie więzi, postrzeganie siebie-obserwatora jako elementu większej całości.
„Celem tej pracy jest zrozumienie procesów kształtowania się tożsamości i nadawania sensu przestrzeni w kontekście urbanizacji i transformacji przestrzeni miejskiej w Hongkongu” (str. 12) – cel ten niestety nie został zrealizowany. Aby tak się stało, trzeba by spędzić na miejscu więcej czasu, i odbyć wiele rozmów, także tych prywatnych, które nie byłby rejestrowane.
Informacje merytoryczne i przystępność – to na plus; natomiast złe proporcje tekstu, wpadki językowe, techniczne oraz niezrealizowanie celu badawczego obniżają notę: 6/10.
•
„Hongkong który leży na styku cywilizacji i pełni funkcję pośrednika w biznesie, staje się również symbolem globalizacji ponowoczesnego świata. Inaczej jednak niż w przypadku Nowego Jorku czy Tokio, sytuacyjnych się w centrum społeczności, Hongkong tkwi pomiędzy, jest korytarzem przez który ciągle płynie strumień ludzi, pieniędzy i usług”* – taki obraz ma w głowie większość, ale to już częściowo nieaktualne. Brytyjczyków już nie ma, obecnie czuwa nad wszystkim chiński Wielki Brat w osobie Xi Jinpinga, który scala miasto z kontynentem: politycznie, finansowo, ideologicznie.
Młodzi chcą wolności, wiedza co się święci, wiedzą czym jest ChRL i chcieliby Hongkongu w formie demokratycznej, na wzór zachodni – suwerennej republiki** – ale do miasta napływają już nowi mieszkańcy, dla których Hongkong to po prostu część komunistycznych Chin, świeżo przywrócona na łono ojczyzny i funkcjonująca podobnie jak pobliskie Shenzhen czy zbliżone, sąsiednie twory, powstałe w wyniku reform Deng Xiaopinga. Część Hongkończyków, w poszukiwaniu tańszych mieszkań, opuszcza miasto, miliony się nie angażują, biernie obserwując rozwój wypadków, natomiast partia dokręca śrubę i systematycznie niweluje zalążek demokracji pozostawiony przez władze brytyjskie, a także wolność słowa, prawo do zgromadzeń i szeroko rozumianą normalność. Słabiej wyedukowani, skupieni na przeżyciu, wiedzą, że zmienił się zarządca, ale jest im to z grubsza obojętne.
Zanim w Chinach upadnie pseudokomunizm, sprowadzający się obecnie do reżimu monopartii – odrębność i unikalność Hongkongu zostanie całkowicie wymazana. Stanie się historią, ożywianą tylko z uwagi na potencjał komercyjny – trochę jak wspomnienie Galicji w Małopolsce. Dawna kolonia nie wyróżnia się już ani wizualnie, ani poziomem życia. ChRL dogoniło Hongkong, przejęło stery, i nikomu już ich nie odda.
Czy to w stanie obecnym, kiedy ChRL funkcjonuje w obozie państw niedemokratycznych, czy też w jakiejś pozytywnej, wymarzonej przyszłości, kiedy staje się prozachodnią republiką albo rozpada na kilka niezależnych części***, pewne kwestie są niezmienne: lepiej być tworem niezależnym niż jednym z licznych podmiotów**** – mającym więcej do powiedzenia, posiadającym reprezentację wyższej rangi, równej większym terytorialnie graczom (partnerom), własne umowy i kontrakty, zawierane na dogodnych warunkach, z uwzględnieniem najpilniejszych interesów. Chińczykom z Hongkongu nie dano jednak takiej szansy...
_______________________
* P. Bernardyn, Hongkong. Powiedz, że kochasz Chiny, wyd. Czarne, Wołowiec 2022, str. 112-113.
** Do podobnych wniosków doszli w końcu Tajwańczycy, żegnając się już w duchu z wizją odrodzonych Wielkich Chin.
*** Zwracając wolność Tybetowi czy Ujgurom, o ile ci dotrwają, ale też dostrzegając różnice między etnicznie chińskimi prowincjami (porozumiewającymi się odmiennymi językami, wzajemnie niezrozumiałymi).
**** O ile nie wymusza tego geografia lub lokalna bieda (np. Wyspom Owczym opłaca się być częścią Danii).
•
Prosta animacja prezentująca rozwój urbanistyczny kolonii, a później protektoratu ChRL, uwzględniająca pozyskiwanie terenu:
Timelapse: Map of Hong Kong [2023]
https://www.youtube.com/watch?v=U8y6EBgf6-I
•
UWAGI (wyd. 2019): str. 73 – Yangzi (Jangcy); str. 74 – względem Hongkongu Szanghaj leży na północy, ale jeśli idzie o podział Chin, to jest to styk Północy i Południa, po stronie tego drugiego; str. 82 – warunki-warunkami (wcześniej też podobne powtórzenie); str. 99 (tabela) – Rasa (przynależność etniczna – Chińczyk czy Hindus, itp., to nie rasy – tak klasyfikowano narody w XIX stuleciu, ale wątpliwe by MO użyła tego terminu z taką intencją); str. 110 – po „drugą ziemią” w cudzysłowie powinna być kropka (autorka już wszystko zakomunikowała); str. 118 (oraz wszystkie inne gdzie pada informacja o „odzyskiwaniu gruntu”) – tak de facto jest to POZYSKIWANIE lądu, natura nie odebrała go wcześniej człowiekowi, a przynajmniej konkretnym jednostkom osadniczym (w czasie ostatniego zlodowacenia, które zakończyło się ok. 11,7 tys. lat temu, poziom wody był wyższy i wyspa Hongkong stanowiła część kontynentu, ale wówczas nie było ani Brytyjczyków, ani Chińczyków); str. 136 – sięw (się w) + zjedzone „i”; str. 138 – nowych-nowych (w drugim przypadku: świeżych); str. 151 – analizy na temat („na temat” do skasowania); str. 161 – błąd zecerski, brak przerwy przed myślnikiem; str. 163 – betonową (asfaltową); str. 168 – Goi (Goa?); str. 169 – wzmocniły (przejęły); str. 172 – „do Chin kontynentalnych” – rozumie się samo przez się w tym zdaniu, do skasowania; str. 181 – Luisa Vuittona (po prostu: Louis Vuitton [lui witą] – bez odmiany); str. 193 – terytoriów (obszarów – chodzi o osiedla, dzielnice, konkretne kwartały zabudowy); str. 199 – nie trzeba czytelnikowi dwa razy komunikować tego samego, raz było że do Chin kontynentalnych, i starczy; str. 203 – 92’ (‘92).
Str. 206 – „To oczywiste, że centrum jest tam, gdzie rynek, i każde – nawet najmniejsze – miasto go ma”. Tak wedle autorki przedstawia się europejska perspektywa, ale tak się składa, że warszawska Starówka – a wraz z nią jej rynek – znajdują się poza ścisłym centrum, a wręcz na skraju Śródmieścia, nad Wisłą. Można prowokacyjnie powiedzieć, że znajduje się na uboczu – warszawiacy w większości tam nie chodzą, a przynajmniej nie odwiedzają jej regularnie. To miejsce pielgrzymek wycieczek szkolnych i turystów, spacerniak dla studentów i lokalnych mieszkańców. Pojawiamy się tam z rzadka, najczęściej po to, by przypomnieć sobie jak wygląda, zobaczyć choinkę i zimowe iluminacje, lodowisko – bez konkretnych planów. Ani rynek Nowego Miasta, ani żaden inny (Mariensztacki, Solecki, wszystkie rynki jurydyk które zdegradowano do rangi placów) nie wyznaczają Centrum. W wyniku rozwoju urbanistycznego stolicy, ścisłe centrum przesunęło się na południowy zachód od Starówki i Traktu Królewskiego, w dzisiejsze okolice Pałacu Kultury: bezpośrednie sąsiedztwo Dworca Centralnego, Domów Handlowych Centrum i skrzyżowania Jerozolimskich z Marszałkowską (gdzie stoi kamień milowy oraz zespół przystanków Centrum i stacja metra o tej samej nazwie – co nie jest przypadkiem). Tak, adres Pałacu Kultury to formalnie plac Defilad 1, a u wejścia do stacji metra Centrum jest prowizoryczny placyk ochrzczony nieformalnie Patelnią, ale kiedy warszawiak myśli o Centrum, myśli o Pałacu Kultury, a nie terenie który niezmiennie, od lat, czeka na zagospodarowanie. Jeśli rozproszymy pewną grupę mieszkańców po losowych punktach miasta, a nawet po szeroko rozumianym centrum (tj. Śródmieściu w granicach przedwojennych), np. na placu Bankowym, Konstytucji, Zawiszy, przy rondzie de Gaulle’a, Daszyńskiego, i wszystkim wyślemy SMS o treści: spotykamy się za godzinę w Centrum – bez dalszych instrukcji i możliwości uzgodnienia szczegółów – to wszyscy skierują pod Pałac Kultury, i z dużym prawdopodobieństwem odnajdą się przy Rotundzie, albo będą błądzić gdzieś po Marszałkowskiej lub Jerozolimskich. Ale nikt, absolutnie nikt, nie pojawi się na rynku Starego Miasta.
W książce zabrakło planu Hongkongu. Autorka prowadzi rozważania tak, jakby mówiła o terenie znanym odbiorcy, tymczasem bez mapy mamy bardzo ogólne pojęcie o omawianych obszarach.
(2019)
więcej Pokaż mimo to„Hongkong wyrósł na »handlowy cud świata«, kosmopolityczne, unikalne Międzymiasto, mieszankę najlepszych cech dwóch stykających się że sobą kultur […]”*. Kim są jego mieszkańcy, teraz, po odejściu Brytyjczyków, pod kuratelą ChRL**?
„Tożsamość dzisiejszego Hongkongu to nieustannie toczący się w dalszym ciągu dialog, zarówno w odniesieniu do Chin, które odgrywają w...