rozwiń zwiń

Bóg nie jest wielki. Jak religia wszystko zatruwa

Okładka książki Bóg nie jest wielki. Jak religia wszystko zatruwa
Christopher Hitchens Wydawnictwo: Sonia Draga popularnonaukowa
304 str. 5 godz. 4 min.
Kategoria:
popularnonaukowa
Tytuł oryginału:
God is not Great
Wydawnictwo:
Sonia Draga
Data wydania:
2014-10-08
Data 1. wyd. pol.:
2014-10-08
Liczba stron:
304
Czas czytania
5 godz. 4 min.
Język:
polski
ISBN:
9788379991358
Tłumacz:
Cezary Murawski
Tagi:
Cezary Murawski religia ateizm Bóg
Średnia ocen

                7,0 7,0 / 10

Oceń książkę
i
Dodaj do biblioteczki

Porównaj ceny

i
Porównywarka z zawsze aktualnymi cenami
W naszej porównywarce znajdziesz książki, audiobooki i e-booki, ze wszystkich najpopularniejszych księgarni internetowych i stacjonarnych, zawsze w najlepszej cenie. Wszystkie pozycje zawierają aktualne ceny sprzedaży. Nasze księgarnie partnerskie oferują wygodne formy dostawy takie jak: dostawę do paczkomatu, przesyłkę kurierską lub odebranie przesyłki w wybranym punkcie odbioru. Darmowa dostawa jest możliwa po przekroczeniu odpowiedniej kwoty za zamówienie lub dla stałych klientów i beneficjentów usług premium zgodnie z regulaminem wybranej księgarni.
Za zamówienie u naszych partnerów zapłacisz w najwygodniejszej dla Ciebie formie:
• online
• przelewem
• kartą płatniczą
• Blikiem
• podczas odbioru
W zależności od wybranej księgarni możliwa jest także wysyłka za granicę. Ceny widoczne na liście uwzględniają rabaty i promocje dotyczące danego tytułu, dzięki czemu zawsze możesz szybko porównać najkorzystniejszą ofertę.
Ładowanie Szukamy ofert...

Patronaty LC

Książki autora

Mogą Cię zainteresować

Oceny

Średnia ocen
7,0 / 10
459 ocen
Twoja ocena
0 / 10

Opinia

avatar
381
380

Na półkach:

(2007)
[God Is Not Great. How Religions Poisons Everything*]

„Bóg nie jest wielki” powstała z myślą o czytelniku anglojęzycznym, funkcjonującym w społeczeństwie gdzie dominującym i zarazem tradycyjnym wyznaniem jest któryś z wariantów chrześcijaństwa. Formalnie ukształtowanym przez mitologię ksiąg Starego Testamentu i etykę Nowego. Hitchens otwarcie pisze o negatywnym wpływie religii: o tym jak rozpowszechnia fałszywą wizję otaczającego nas świata oraz początków naszego gatunku, zmusza człowieka go stałego tłumienia naturalnych odruchów, własnej seksualności, wyrzeczenia się typowo ludzkich pragnień i aspiracji, prowadzi do samoudręczenia, przemocy, hamuje postęp technologiczny oraz niszczy niezależne myślenie, a także wszelkie innowacje mogące podważyć fundamenty kultu. W zamian nie daje nic, jedynie fałszywą nadzieję i poczucie wspólnoty. Obszerny wątek judeochrześcijański dopełniają zagadnienia religii wschodu i islamu, obrazując analogie i alternatywy, gorsze scenariusze oraz kolejne ślepe uliczki.

Książka nie porywa. Wiele z tego co pada w „Bóg nie jest wielki” można by przekazać bardziej atrakcyjnie, bez uciekania się do nadmiernie złożonych zdań, trafniej, zwięźlej, z większą dozą humoru. Na szczęście Hitchens nie testuje naszej inteligencji tak intensywnie jak dajmy na to Jan Hartman (np. „Głupie pytania”, „Etyka!”). Książka zdecydowanie należy do tych po które może sięgnąć każdy, ale jej targetem jest czytelnik nieco bardziej ambitny, skłonny się nieco pomęczyć. Merytorycznie praca Hitchensa ma sens, choć nie jest to publicystyka która ożywi umysły milionów. Tego typu książki głównie utwierdzają w poglądach, pisane są bardziej ku pokrzepieniu serc, jako wsparcie.

Autor reprezentuje tzw. nowych ateistów, nieformalnych ruch który uważa, że trzeba otwarcie przeciwdziałać zgubnemu wpływowi religii. Że brak wiary nie może ograniczać się wyłącznie do prywatnej filozofii, musi być zaczątkiem głębszej zmiany społecznej, która realnie podniesie jakość życia na Ziemi.

__________
* Odwołanie do chrześcijańskiego „Bóg jest wielki” i muzułmańskiego „Allahu Akbar”.



MYŚLOZBRODNIE

Żadna religia, ile by nie miała lat i jak wielu wiernych by nie zrzeszała, nie wytrzymuje konfrontacji z logiczną analizą. Chrześcijaństwo nie jest wyjątkiem. Fakt, że nadal stawia się kościoły a klerowi żyje się dostatnio, wynika z tego, że niezmiennie funkcjonują szerokie masy których nie interesuje to, co wykracza poza ich bańkę, to co znają i w czym czują się dobrze. Nie potrzebują głębszych rozmyślań, zwyczajnie ich nie chcą, a kiedy takowe do nich dochodzą, mącąc ich spokój, nierzadko reagują rozdrażnieniem, złością lub agresją. Starają się je wypierać, zwłaszcza jeśli te powodują silny dyskomfort, dezorientację i przygnębienie. Im wyższy poziom indoktrynacji, izolacji od jednostek które myślą inaczej, niższe wykształcenie – tym ten stan oczywiście mocniejszy i bardziej szkodliwy.

Zawsze, w każdej społeczności, funkcjonuje wąska elita, pewne grono aspirujące do establishmentu, jakaś warstwa średnia, zwykle umiarkowana, oraz rzesze tych, którzy są skupieni na niższych potrzebach, własnych instynktach i prostych rozrywkach – pochłaniających ich bez reszty. Nie zadają pytań, nie wychodzą poza schematy, boją się wyróżniać i nie szukają na własną rękę. Najzwyczajniej nie mają na to czasu lub nie są w stanie wykrzesać takich wątpliwości. Brzmi to bardzo ogólnikowo, a przez to może wydawać się krzywdzące, ale z grubsza idzie właśnie o to. Nie zawsze ta pozycja jest winą jednostki. Nierzadko, nie ma ona warunków by wyjść poza przytłaczające ramy – dziedziczy pozycję, a wraz z nią obciążenia: bagaż problemów, blokad, błędnych przekonań, uprzedzeń. Siłą rzeczy, zwykle jest zwodzona od dzieciństwa. Jeśli nie ma genu buntownika – przepadnie. Takich dramatów jest wiele. Nie chodzi tutaj aby wartościować: ci ludzie są lepsi, moralniejsi, tamci mniej. To jest elita intelektualna, tamci – szkoda gadać. Nie, chodzi o uświadomienie sobie prostego faktu: jest wysoce wątpliwe aby większość społeczeństwa była aktywnie zainteresowana tym, co definiuje jej byt, kwestiami fundamentalnymi, prawdą o sobie, o innych, o świecie. Większości to nie pochłania, ta wiedza jest dla nich nudna, nużąca, zwyczajnie zbędna, nierzadko bolesna. I jeśli się spojrzy na to pod kątem socjologicznym, w ujęciu prawideł ludzkiej psychiki – jest to normalne. Wobec tego, tym cenniejszym jest rozbudzenie jednostek, konkretnych ludzi z potencjałem, wyrwanie ich z matni – pokazanie, że można inaczej. I co oczywiste, jest bardzo pożądanym, by takie osoby miały więcej do gadania niż stronnictwa reakcyjne, wtłaczające ciemnotę i działające na niekorzyść ogółu. Dobra wiadomość jest taka, że to wąskie grupy decydują, więc nawet nieliczne, pozornie słabe grono, może pozytywnie kształtować rzeczywistość. Warto stać po tej właściwej stronie, nawet jeśli nie zawsze jest to komfortowe. I jeśli coś reprezentować, to postawą, przykładem – praktyką dnia codziennego. Aroganckie, nachalne pouczanie, wyśmiewanie, wykpiwanie, skryta lub otwarta pogarda – jak można się spodziewać – nie niosą niczego dobrego. To, że miałeś nieco więcej szczęścia, bo odważyłeś się myśleć, lub zwyczajnie ci na to pozwolono, wykazałeś jakąś determinację, lub ktoś w odpowiednim momencie udzielił niezbędnego wsparcia, nie znaczy że wolno ci deprecjonować osoby zagubione. Ćwicz dalej, pomnażaj swój potencjał, ciesz się tym, ale nie opluwaj reszty – rób to tak, aby nikomu nie szkodzić. To pozornie jasne, ale często nam umyka, bo w głębi serca, jesteśmy prostymi, plemiennymi zwierzętami.

Jako ludzie, bardzo lubimy się dzielić i klasyfikować, oceniać w detalu i na tle innych. Prawdopodobnie czując się osobą umiarkowaną, sceptyczną, masz wrażenie że jesteś lepszy, stoisz kilka stopni wyżej niż reszta, w porównaniu z innymi osiągnąłeś sukces. Ale czy tak jest na pewno?
Codzienność rozlicza każdego, day by day, sumiennie i bez taryfy ulgowej.

Po co ten wstęp? Cóż, po tego typu treści sięga się z ciekawości, konieczności umocnienia się w swoich przekonaniach, potrzeby odczucia więzi, wspólnoty, jakiegoś intelektualnego porozumienia. I to jest dobre. Ale ma to również drugą stronę, mroczniejszą – wynikającą że skrajnie odmiennych pobudek. Nie ma powodu, by wykazując brak zrozumienia, własne ułomności i fobie, lżyć tych, którym poszczęściło się mniej, którzy jeszcze nie są gotowi, jeszcze się łudzą lub wątpią.

To jest lekkie, ogólne zestawienie, przeznaczone dla każdego. Nie ma tu hermetycznego słownictwa, erudycyjnych popisów, artystycznych eksperymentów. Jest proste, rzeczowe zaprezentowanie istotnych problemów, refleksji, zagadnień i wątpliwości. To zbiór bodźców i sugestii. Można to potraktować jako rozrywkę, można też oprzeć na tym swoją drogę do zmiany. Każdy segment, krótszy czy dłuższy, zawiera jakiś konkret. Sugerują nie wierzyć mi na słowo: weryfikacja dostarczy nowych wniosków, i będzie dalece bardziej wartościowo niż to, co zawarto tutaj.

Jestem przeciętniakiem. Nie mam wysokiej inteligencji, dobrej pamięci, szybkiego kojarzenia faktów. Często jest tak, że brakuje mi dobrej replik, zgrabnej metafory; mam wątpliwości, czy dobrze odczytuje intencje rozmówców, czy wyłapuje wszystkie niuanse. To nie jest kokieteria, tak po prostu jest. I zaznaczam to, aby pokazać, że każdy kto nie ma kłopotów z głową, jeśli tylko chce, może uporządkować fakty. Jednym przychodzi to wcześniej, innym nieco później, każdy ma swoje tempo. Warto to robić, bo wśród takich ludzi żyje się lepiej.

GENESIS
Nigdy nie zmuszano mnie bym wierzył. Nie wmawiano mi, że Bóg czegoś ode mnie chce, że ma wobec mnie jakieś plany, konkretne oczekiwania czy zadania. Nie straszono też piekłem. Podchodzono do kwestii religijnych z dystansem, z nieporównywalnie mniejszą atencją niż do spraw przyziemnych: edukacji, finansów, higieny. Wychowywano mnie tak, że nie wolno się wyłamywać, wychodzić przed szereg. Jeśli gwóźdź wystaje, trzeba go wbić. Wszyscy idą do komunii – więc ja też pójdę; to samo z lekcjami religii, uczestnictwem w wigilii, itd. Mogę sobie mieć to w dupie, bo to nic złego – ale pozory trzeba zachować. Czemu? Uzasadnienie nigdy nie padło, a ja nie umiałem wtedy postawić właściwych pytań; nie miałem też świadomości, że to ważne. Na szczęście liczyła się fasada, pozory, powierzchowne oznaki religijności, spodziewane w religijnym społeczeństwie. Rodzicie byli młodzi, sami nie mieli tego przetrawionego, odpowiednio przemyślanego, więc mimo że nie wszystko działo się tak jak powinno, mogło być gorzej. Skorzystałem na tym, i chciałbym o tym pokrótce opowiedzieć.
Jestem rocznikiem ‘87, okres w którym dorastałem przypadał na lata 90.; był to czas, w którym ktoś stwierdził, że dinozaury to świetny towar dla dzieci, i choć nie był to najbardziej oczywisty wybór, rynek to zaaprobował, a dzieciaki pokochały (ku utrapieniu rodziców). Miał wtedy miejsce wysyp publikacji paleontologicznych skierowanych do najmłodszych i nastolatków, pięknie ilustrowanych, barwnych, bogatych w tabele oraz schematy; sklepy i bazary, zalewały mniej lub bardziej realistyczne figurki made in China, pojawiły się kolekcjonerskie albumy oraz kolorowanki.
Miałem kilka książek o prehistorycznych zwierzętach i początkach Ziemi, niewiele, ale kartkowałem je bez końca. Big Bang, formowanie planety, jakieś podstawy geologii, dryf kontynentalny, zmiany klimatu, ewolucja, epoki lodowcowe. Wszystko było sensownie opisane i fantastycznie rozrysowane. Świat wydawał się złożony, ale poukładany.
Wraz ze szkołą, pojawiły się lekcje religii. Miałem na swojej półce „Biblię dla dzieci”, wydaną przez jakąś protestancką oficynę. Była skonstruowana tak: jedna strona tekstu, obok ilustracja, i tak dalej, przez kilkadziesiąt rozdziałów; duża czcionka, prosty język. Obrazki były dopracowane; niekiedy nieco nazbyt pstrokate, ewidentnie kiczowate, ale widać było, że graficy spędzili nad nimi wiele godzin (a może i dni).
Przeglądałem ją, chłonąłem te obrazki, ale nie czytałem. Nie interesowała mnie, była dosyć infantylna i najzwyczajniej nudna. Na początku był opis stworzenia świata. W pierwszej klasie podstawówki, zacząłem czytać ten początek, ale od razu wymiękłem. Nudne, pogmatwane, niejasne. Nie zgadzał się ani opis powstania świata, ani narodzin człowieka, a w ogrodzie Eden, z trawą jak spod kosiarki, nie było dinozaurów, żadnej megafauny czy faktycznych przodków człowieka. Im dalej tym gorzej: ewidentnie praktykowano kazirodztwo, a ludzie obrywali za byle co. Zażenowała mnie historia o arce Noego. Jako stały widz filmów przyrodniczych, bywalec praskiego Zoo i przeglądacz tematycznych albumów, wiedziałem, że ilość gatunków rozproszonych po wszystkich kontynentach, morzach i oceanach, jest tak wielka, że wręcz niewyobrażalna. Że wciąż odkrywa się nowe, a ewolucja się nie skończyła. Więc z tą budową wielkiej łodzi, która miałaby to wszystko pomieścić, to raczej jakieś nieporozumienie, marna bajka albo legenda. Kolejne spotkania z tzw. Pismem Świętym były równie rozczarowujące. Szczególnie nie podobały mi się ofiary ze zwierząt – jagniąt, baranków, gołębi. Jako dzieciak byłem wielkim przyjacielem wszystkiego co żyje, i takie uśmiercanie dla samego zabijania, w zasadzie bezcelowe, żeby potem puścić z dymem – wydawało mi się wyjątkowo barbarzyńskie i absurdalne.
Stosunkowo szybko zyskałem przekonanie, że raczej nie tylko ja podchodzę do tego wszystkiego sceptycznie i bez entuzjazmu, choć nie jest w dobrym tonie się nad tym rozwodzić. Ale to wystarczyło. Ten pierwszy, dziecięcy dysonans poznawczy, konfrontacja nauki i wiary, moralności i zbrodni, uświadomił mi, że nie ma sensu brać Biblii serio. Nastawił na weryfikację, kształtując zainteresowanie tym, co jest w wykładni oficjalnej, i co zachodziło de facto. O ile zachodziło, bo jak wiemy, nierzadko to tylko literatura, w dodatku nie zawsze w dobrym gatunku. Jak coś się trafiło – czytałem, kiedy był jakiś program, oglądałem. Analizowałem i porównywałem źródła, oczywiście w tłumaczeniach i kompletnie po amatorsku. Prześledziłem różne mitologie, religie martwe i współczesne, zwracając uwagę na podobieństwa i różnice. Myślałem o historii, o tym jak kwestie kultu wyglądały na określonych etapach, jak się zmieniały, i jaki miał wpływ na swoich wyznawców: dobry czy zły? Były pomocne, czy wręcz przeciwnie? Kto dzięki nim zyskiwał, kto tracił? Zastawiała mnie też natura rzeczywistości, szczegóły konstrukcyjne: chemia, jako tajemnica życia, oraz fizyka, jako zbiór praw nadrzędnych i organizator wszechrzeczy (ekwiwalent Boga). Owocem tego są poniższe refleksję, które w ramach konieczności zadeklarowania jakiegoś światopoglądu, treningu umysłu, notowałem. Często nie są oryginalne, i czerpie z tego ogromną radość, bo ilekroć uzyskuje pewność, że ktoś inny wydumał podobnie, wiem że nie jest to odosobnione myślenie.

ATEOS
Materialistyczny, ateistyczny ogląd na rzeczywistość – wydaje mi się osobiście najbardziej przekonujący. Eliminuje kłopotliwego, krnąbrnego boga-demiurga – odpowiedzialnego za początek wszechrzeczy i zarazem jego jedyną przyczynę (co generuje liczne paradoksy, np.: kto stworzył boga-stwórcę; gdzie był, kiedy nie było niczego; dlaczego on mógł być od początku, a wszystko inne nie?). Nie obstaje przy tym uparcie. Niewiara w Boga nie oznacza żarliwej wiary w jego nieistnienie (!). Po prostu go nie do dostrzegam, ale nie jest mi z tym źle. Taki twór, przekraczający najśmielsze wyobrażenia, który steruje wszystkim, widzi wszystko i wie wszystko, nigdy nie śpi, jawił mi się zawsze jako odległy, oderwany od tego co ludzkie, a zatem emocjonalne i fizycznie obcy. Dziwne jest raczej to, że wobec tego wszystkiego co zawarto w Biblii, ktoś postrzega go pozytywnie. Zawsze mnie to uderzało: wygnanie Ewy i Adama, ukaranie węża, ogólnoświatowy potop, rozwalenie Sodomy i Gomory, murów Jerycha, wygubienie niewinnych mieszkańców, starców, kobiet i dzieci, itd., a jednocześnie twierdzenie że Bóg jest dobry, że jest miłością, że powinniśmy mu zaufać. Że ma dla nas dobry plan.
Może jest jakiś nadrzędny byt, a może nie, ale wiara w Boga wywodzącego się z jahwizmu, bóstwa opiekuńczego małego, semickiego narodu, o marginalnym znaczeniu historycznym, zdaje się strasznym pobłądzeniem. Jahwizm nie wziął się znikąd, nie jest efektem objawienia ale sumą tego, co pojawiło się na starożytnym Bliskim Wschodzie, w Syro-Palestynie, Egipcie i Międzyrzeczu, i po sąsiedzku, w Grecji. Idąc tą drogą, zadajmy sobie kilka pytań. Dlaczego diabeł ma rogi? Wystarczy spojrzeć na wyobrażenia popularnych, starożytnych bóstw, i wyidealizowane, a zarazem uproszczone sylwetki królów, wzorowane na tychże bóstwach: mają rogi. Ma je Baal, Enki, Enlil i Inana. I inni. Chrześcijański wizerunek diabła to grecko-rzymski Faun (Pan), zwierzęco-ludzka hybryda w rodzaju leśnego ducha, satyra. Obce bóstwa, nierzadko rubaszne, pozbawione nieskazitelnych charakterów, w narracjach ojców Kościoła, przeistaczały się w demony, pomiot Szatana odwodzący od prawdziwego boga. Dlatego ludowe wyobrażenia diabłów wywodzą się ze starszej tradycji, zło nie jest abstrakcyjne, bezkształtne, a ponadto ma znane atrybuty (np. trójząb, określany jako widły). Czy skrzydlaci posłannicy byli tylko w Piśmie Świętym? Nie, ponadto biblijne anioły nie wyglądają tak sympatycznie jak się je przedstawia, na chrześcijańskich freskach i ikonach, są wręcz demoniczne, wielkoskrzydłe, wielookie... Dalej: czemu rzymskie amorki (kupidyni) znajdują się w tak wielu barokowych kościołach? Pozornie to figlarne, tłuściutkie aniołki… ale to późniejsza interpretacja, raczej niezgodna z opisami Starego Testamentu. Tyle przykładów wystarczy, jest tego oczywiście o wiele więcej, i dotyczy to znacznie ciekawszych zagadnień, takich jak motyw cudownego poczęcia, zmartwychwstania, samoofiarowania, dualizmu, itd.; jeśli ktoś nie ma o tym pojęcia, może to przyjąć, albo popaść w asekuracyjną, kłamliwą narrację, jakoby to wszyscy inni czerpali z dziedzictwa Izraela (na tle innych kręgów kulturowych regionu – stosunkowo młodego).

PRYWATNY KONIEC ŚWIATA I ŻYCIE PO ŻYCIU
Idea wygaśnięcia świadomości, takiego kameralnego końca świata, który przydarzy się każdemu kto żyje, jest okropnie przygnębiająca, ale dużo bardziej sensowna od wizji jaką oferują religie. Perspektywa życia w raju, polegająca na adoracji łasego na pochlebstwa Jahwe, wywijającego się pod wpływem tych zabiegów jak rozpieszczony kocur, i trwania w niejasnej, wiecznej ekstazie, w jakimś dziwnym otumanieniu, wydaje mi się równie straszna i równie szalona jak perspektywa piekielnych katuszy.
Idea życia po życiu w wyidealizowanej formie ziemskiej, bez trosk i komplikacji, jawi się z kolei jako potwornie nudna i bezsensowna (i wynikająca z bardzo prymitywnego postrzegania świata – no bo o czym innym mogą marzyć zmęczeni pracą i przymierający głodem?).
Inne warianty? Trwanie w jakimś zmienionym stanie świadomości wydartym z ludzkich ograniczeń, odmiennym od tego co oferują nasze zmysły? Strasznie by nas to odczłowieczało. My, to nasze ciała, nasza rzeczywistość to to co doświadczamy poprzez wzrok, słuch, smak, węch i dotyk. Wolę już chyba ponowną inkarnację, choć fakt przeżywania każdego życia na nowo, wedle tych samych schematów, doświadczanie tego samego bólu i cierpienia, też może być uznany przez wielu za bezsensowny. Ale tego bym sobie chyba życzył – zwłaszcza jeśli dawałoby to szanse odrodzenia w innym układzie planetarnym, na globie krążącym wokół innego słońca. Nawet jeśli miałbym ogon lub szczękoczułki...
Jeśli po śmierci zachowujemy naszą ludzką percepcję, psychologiczne mechanizmy które decydują o tym jak bardzo jesteśmy w stanie się nad czymś skupić, i jednocześnie realnie czerpać z tego przyjemność, to raj musi być pełen frustratów i neurotyków. Dusz znużonych wiecznością, stałym obcowaniem z tym co już znane i wiadome. Chciałoby się wierzyć że to wszystko zostało jakoś sensownie pomyślane, i jest po drugiej stronie jakaś lepsza alternatywa, ale dowody są miałkie. Trafiają się świadectwa, które sugerują, że można odejść i powrócić. Jeśli nie mamy do czynienia z mistyfikacją, z jakimś przemyślnym kantowaniem, to mogą być to informacje zmieniające wszystko.

NIEDOWIAREK
Warto się zastanowić, kto miał w życiu więcej refleksji, który dzieciak: ten dziwak-niedowiarek, który deklaruje się obecnie jako niewierzący, ateista lub agnostyk, czy oddany swojej religii, pobożny i bogobojny, chłopak który nigdy niczego nie kwestionował? Nigdy nie czuł takiej potrzeby. Nie potwierdzał, nie szukał, nie weryfikował. Wygodnie przyjął wszystko jak leci, i albo tkwi w stagnacji, albo uległ jakiemuś innemu zaślepieniu?
Kto dostrzega głębszy obraz całości, zadaje więcej pytań? Szerzej spostrzega swoje miejsce w rodzinie, lokalnej społeczności, społeczeństwie, państwie i wszechświecie? Kto ma bardziej rozbudowaną empatię, silniejszą potrzebę sprawiedliwości? Pragnienie nowych doświadczeń, wiedzy, dojścia do prawdy? Odwagę, by mimo nieprzychylnych głosów nie zginać karku i zachować się przyzwoicie?
W przypadku religii odziedziczonej, zaszczepionej za młodu, która się przyjęła, i która być może będzie się w jakiś sposób rozwijać, mamy do czynienia ze zjawiskiem zrzeczenia się odpowiedzialności, co jest wygodne, ale automatycznie zawęża nasze spektrum postrzegania (na jedno oko oślepia, na drugim tworzy zaćmę).
Religii przyjętej w chwili słabości, w momencie załamania (w myśl zasady: tonący brzytwy się chwyta), towarzyszy fałszywe poczucie realnego wyzbycia odpowiedzialności, odrzucenia brzemienia, a co za tym idzie, potencjalnego rozgrzeszenia, które może mieć charakter cykliczny. Co by się nie działo, jest jakiś większy plan. Jednostka jest tylko pionkiem, a kontrolę ma byt wyższy. Ponadto, to co jest nie od opracowania, czego nie da się wybaczyć, okazuje się zaledwie epizodem, drobnym potknięciem na przestrzeni wieczności – o który tak naprawdę nie ma sensu kruszyć kopii. Osobiście, uważam taką postawę za skrajnie niebezpieczną. Rozumiem że wielu znajduje w tym oparcie i nadzieję, ale wolałbym aby mieli nieco więcej samodyscypliny. No bo zabójca jakoś sobie wszystko poukłada, odnajdzie spokój i uzna że jest zupełnie innym człowiekiem, a ten którego już realnie nie ma, jego ofiara… nie może nic.
Myślę, że lepiej być człowiekiem wątpiącym niż wierzącym. Lepiej szukać i weryfikować, niż łatwowiernie akceptować, bezrefleksyjnie przyjmować, a następnie wtłaczać innym. Nawet to co jest prawdą, faktem, lepiej zbadać i zrozumieć, i dopiero potem przyjąć. Będzie to o wiele zdrowsze.

IESUS CHRISTUS CZY JOSZUA BEN JOSEF?
Wedle tego co postuluje Kościół, Jezus przybył na ziemię aby zbawić wszystkich. Każdego bez wyjątku, bez podziału na płeć, status materialny czy wiek: także Indian, Murzynów i starożytnych Chińczyków. Mimo to, działał w języku o dosyć niskim zasięgu, na terenie nie większym niż 1/3 Polski. W porównaniu z żyjącym kilka stuleci wcześniej Herodotem, był raczej niedzielnym spacerowiczem, bez szerszych ambicji poznania świata.
Jak na aktywność o potencjalnie globalnym znaczeniu, jego działalność miała bardzo lokalny charakter. Plemiona znad Amazonki, wioski nad Kongo czy nawet mieszkający stosunkowo blisko Celtowie i Germanie, w chwili gdy Jezus chodził po ziemi – nie mieli nawet szansy by o nim usłyszeć.
Gdyby Jezus faktycznie był wędrownym zbawicielem i zarazem synem najwyższego, wszechpotężnego Boga, byłby pewnie wygadanym poliglotą, przemierzył wszystkie zamieszkałe kontynenty, a już na pewno nie skończyłby przykuty do krzyża, gdzieś na peryferiach Imperium Romanum.
Gdyby w grę wchodził większy, boski plan, i ludzie wszystkich kontynentów mogliby oglądać Zbawiciela na niebie, które odegrałoby rolę wielkiego telebimu, przekazując wszystkim boże posłanie, niezależnie od lokalizacji, albo zachęciłoby do wielkiej pielgrzymki do Jeruzalem… Gdyby otrzymali wskazówki w snach, z ust aniołów lub zaczarowanych zwierząt... Jednak nic takiego się nie wydarzyło.
Warto mieć na uwadze, że to dopiero św. Paweł, zhellenizowany Żyd-neofita, nawrócony grzesznik, wpadł na pomysł, aby eksportować szerzej przekonstruowane idee wybrańca, i zgodnie ze społecznymi oczekiwaniami i zapotrzebowaniem, stworzył kolejne New Age swoich czasów, podobne do poprzednich, w formie przystępnej dla ogółu rzymskich obywateli, tj. bez selekcji pokarmów czy obrzeżania. Historyczny Jezus był skupiony na Żydach, swoich braciach w wierze. Niezależnie od tego jak wyglądały jego prawdziwe losy, czy był raczej awanturnikiem nastawionym na podtrzymanie lokalnych tradycji i ekonomii, szczerze zaniepokojonym okupacją, czy też kimś nastawionym zdecydowanie bardziej duchowo, nic nie wskazuje na to aby uważał się za bezpośredniego syna Jahwe, ani by planował tworzyć ogólnoświatowy kult własnej osoby. Wszedł raczej w rolę apokaliptycznego proroka, w Nowym Testamencie co i rusz dowiadujemy się, że koniec jest bliski, że żyjemy w czasach ostatecznych i być może nie ma sensu się żenić, płodzić dzieci, rozwijać. Mimo tych zapewnień, świat kręci się nadal. Mało kto zwraca na to uwagę, a jest to jeden z najlepszych przykładów, jak bardzo ten program nie przeszedł próby czasu. Dużym problemem jest to, że ludzie którzy deklarują wiarę, nie czytali nigdy Biblii, a jeśli to robili, to fragmentarycznie i bez zrozumienia, bez analizy kontekstu i poprawności przekładu, potencjalnych zmian i pomyłek. To co jest najgorsze w chrześcijaństwie, to to, że jest tak kiepsko skonstruowane, że nie stanowi spójnej całości. Że przez setki lat nie znalazł się nikt, kto by tego nie ugładził, nie pokusił się o to by stworzyć chociaż pozory spójności. I wobec tego, nie jest zaskakującym to, że ktoś w tę wersję zdarzeń nie wierzy, że to odrzuca, ale fakt, że traktuje to jak fakty! To jest najbardziej zadziwiające. Zanim pomyślimy o wyjątkowości Jezusa, warto zapoznać się z wierzeniami Bliskiego Wschodu i basenu Morza Śródziemnego, przyjrzeć nieco historii przełomu starej i nowej ery, poznać nieco zwyczaje Greków, Rzymian i Egipcjan, Persów i potomków ludów Międzyrzecza, i dopiero mając tę wiedzę, zabrać się za Biblię. To już będzie zupełnie inna książka.

PRAWA NATURY
Wszystko co funkcjonuje poza człowiekiem – poza cywilizacją – określamy mianem natury. Natura, wszelkie rośliny i zwierzęta, wszelkie żyjątka, a więc dzieło boże, funkcjonują w ramach pierwotnych, bezwzględnych praw, dalekich od altruizmu, miłości i empatii. Są od tego oczywiście wyjątki, na pewno nie zgodziłby się z tym prymatolog, Frans de Waal, ale skupmy się na pewnych ogólnych prawidłowościach, wobec których wspomniany prymatolog by nie oponował:
1) Słabsze, gorzej przystosowane gatunki giną – wypierane przez silniejsze, lepiej dostosowane, lub poprzez drobne zmiany środowiskowe, zachodzące gwałtownie lub na większej przestrzeni czasu.
2) Drapieżne zwierzęta zjadają roślinożerne, słabsze giną ofiarą silniejszych; pasożyty zabijają swoich żywicieli, doprowadzają do chorób lub kalectwa, osłabiając swoich „gospodarzy”, narażają ich na atak lub kaprysy pogody.
3) Podczas godów, w trakcie walk o samice, samce często się ranią, a niekiedy nawet zabijają, w wyniku gwałtownych przepychanek mogą ucierpieć również samice; niekiedy uśmiercane jest dorastające potomstwo konkurenta. Ciekawy przykład: kilka żółwi morskich, chcących kopulować z samicą, może to robić grupowo i tak nachalnie, długotrwale, że niedoszła partnerka zostaje uduszona, nie mogąc się wynurzyć by zaczerpnąć powietrza (!).
4) Zwierzęta, podobnie jak ludzie, cierpią na wszelkie znane choroby i wady wrodzone. Starsze giną, bo nie są w stanie sprostać konkurencji: nie mogą polować, są zbyt wolne, zbyt ociężałe, mają zbyt mało tłuszczu by przetrwać...
Bóg z rozmysłem konstruuje świat, w którym brutalność i mord nie są opcjonalne. Stanowią konieczność. Kto nie przetwarza materii, ten nie żyje. W przypadku zwierząt, nie ma możliwości życia w oparciu o procesy chemiczne wykluczające pochłanianie innych organizmów, roślin lub pokrewnych gatunków, czerpania substancji odżywczych wyłącznie z minerałów i energii gwiazd. Nie można pomijać tu mikroorganizmów, bakterii a także tworów z pogranicza materii ożywionej i nieożywionej: wirusów, które także mają swoją rolę, często bardzo złowieszczą (niewidzialnych zabójców). To wszystko, jakby na to nie patrzeć, nie wygląda na plan dobrego pana Boga.
Jeśli człowiek rodzi się z jakąś deformacją, albo cierpi na taką czy inną chorobę, może to być znak od stwórcy, od miłującego opiekuna i zarządcy wszechświata, który zsyła mu cierpienie by poddać go próbie, uszlachetnić lub coś udowodnić. Po co jednak obarcza tymi samymi przypadłościami zwierzęta, rzekomo bezduszne i nieświadome, nie podlegające takim procesom duchowym jak człowiek? Skąd u zwierząt, które nie są z natury złe, i są dziełem bożym, to okrucieństwo, agresja i brak litości?
Czemu siły żywiołów, takich jak burze i wichury, nie oszczędzają dzikich zwierząt? To że giną hodowlane, można jeszcze jakoś wytłumaczyć: ich niedola jest jednocześnie niedolą człowieka, ciosem w jednostki i rodziny – ich dobrobyt i przyszłość. To może być dla nich jakąś karą lub sugestią, ale czemu spotyka to zwierzęta leśne, mieszkańców mórz i pustyni? Przecież jak rąbnie piorun, i spali się kilka hektarów lasu, a wraz z nim miliony owadów, tysiące gryzoni, ptaków, gadów i innych zwierząt, nie służy to niczemu. I skąd ta brutalność w ramach jednego miotu… rywalizacja braci i sióstr, dzieci tych samych rodziców, kukułcze mordy i walka o każdy kęs? Rozpychanie się i odtrącanie w obrębie własnego gniazda, przy obojętności opiekunów, akceptujących dominację najsilniejszych? Czy to jest boży plan? (To zachowanie, znane jest jako kainizm).
Dlaczego dochodzi do wad płodu, czemu tyle zarodków się nie zagnieżdża, tak że setki poronień ma miejsce na tak wczesnym etapie, że kobieta nawet nie wie że była w ciąży? Czemu rodzą się martwe dzieci? Czemu przychodzą na świat takie, które nie są w stanie samodzielnie oddychać, jeść, rodzą się bez kończyn lub mózgu? Jak w tym odszukać naukę dla danego bytu? Co to dziecko miałoby z tego dla siebie wyciągnąć? Z wady serca, aplazji nerki, raka czy choroby prowadzącej do ślepoty? Po co zaburzenia prowadzące do obojnactwa?
Albo tego Boga po prostu nie ma, albo jest kimś zupełnie innym niż się jego wyznawcom wydaje (!). O wiele mroczniejszym, i bliższym pradawnym przedwiecznym (tym z prozy Lovecrafta).
Tzw. wierzący będą opowiadać o niezbadanych planach Boga, zbyt złożonych by mogli je pojąć maluczcy, ale prawda jest taka, że ich ten bezsens po prostu przytłacza i paraliżuje. Oni również nie mają odpowiedzi, a wniosku jakie się z tego nasuwają, godzące w rzekomą dobroć Demiurga. To szaleństwo, w jakim trwamy od tysiącleci, i w jakie pcha się bezmyślnie niewinne dzieciaki, nie dając im nawet szansy się by się nad tym zastanowić. Odbierając im wręcz tę możliwość, poprzez przemoc i indoktrynację.

(W tym momencie [19:08; 06.12.2022] redaguję te notatki, tutaj wypada mniej więcej połowa, i uświadamiam sobie, jak często pojawiają się znaki zapytania. Nawet jeśli pytania są retoryczne, a więc odpowiedź jest oczywista, to jednak jak pokazuje stan naszej rzeczywistości – nie dla wszystkich. Dlatego warto stawiać pytania. No ale to nic nowego, do tej samej metody zachęcał Sokrates, który żył w V i IV wieku przed naszą erą).

WIELKI NIEOBECNY
Bóg rzekomo jest, ale jakby go nie było. Nie widać go, nie słychać. Milczy. Już nie ingeruje w swoje dzieło, mimo że wcześniej robił to ochoczo i często, nierzadko w sposób spektakularny: tam zburzył miasto, gdzie indziej zesłał plagę, wygubił niewiernych lub rozwalił zaawansowany projekt budowlany, jednoczący całą ludzkość.
Niebo się nie otwiera, nie słychać dudniącego głosu, nie dzieje się nic, co wskazywałoby że jest i czuwa. Tylko garstki „wybrańców”, tych deklarujących najsilniejszą wiarę, donoszą cyklicznie lub od czasu do czasu, o rzekomych objawieniach, prywatnych seansach i sennych przekazach. Dostrzegają różne znaki, ale są one wiadome tylko dla nich, tak jakby praktykowali szamanizm, a nie kult Jahwe.
Skąd ta zmiana nawyków u Boga? Czy stwórca porzucił swe dzieło, tak jak stało się to w Szninklu Rosińskiego i Van Hamme’a? Ma teraz jakiś inny świat, i tam dręczy jakiś inny „naród wybrany”? Te pytania, stawiane są oczywiście bez przekonania o faktograficznym charakterze Tory. Jeśli jednak ktoś obstaje na przeciwległym stanowisku, warto je sobie postawić. Trzeba nie lada gimnastyki umysłowej by zaproponować coś sensownego, a co by to nie było, nie będzie raczej przekonujące. To, że traktujemy Biblię serio, a współczesne jej wierzenia Bliskiego Wschodu już nie, może być postrzegane jako bardzo osobliwa, kapryśna selektywność. I tu jest sedno problemu.
Odwrotnie niż w Biblii, człowiek stworzył Boga na swój obraz i podobieństwo. Tak to wygląda.

PARTOGENEZA I ŻYCIE SERCOWE MIRIAM
Maria zachodzi w ciążę bez aktu seksualnego, jak waran z komodo lub gekon. Rodzi dziecko, potem kolejne, ale w ramach kościelnej tytulatury – nadal uznawana jest za dziewicę. Józef chowa ewidentnie nie swoje dziecko, a z ewangelii wynika, że nijak go to nie stresuje (czasy są jakie są, kulturowo patriarchalne i w gruncie rzeczy konserwatywne*). W Nowym Testamencie, przeczytamy o braciach i siostrach Jezusa, w kontekście rodzeństwa (tj. on był pierworodnym, oni musieli pojawić się później). Zatem Józef, wbrew temu co nam się sugeruje, nie próżnował, i to mimo dość zaawansowanego wieku. A może to Miriam była jakoś szczególnie kochliwa, a wobec tego ta pierwsza, nastoletnia ciąża której efektem był nad wyraz wygadany syn, mogła nie być efektem działań jakiegoś duchowego, niecodziennego doświadczenia, boskiego inkuba ani ingerencji obcych? Zastanówmy się…
Jak wielu herosów spłodził Zeus, wcielając się w różne postaci i uwodząc co powabniejsze śmiertelniczki? Czy te motywy nie mają wspólnych źródeł, nie bazują na tych samych opowieściach, z tych samych, przenikających się kręgów kulturowych Azji Mniejszej, Międzyrzecza i Syro-Palestyny? Czy rzekomo boskie pochodzenie Jezusa towarzyszyło mu już za życia, stanowiąc cześć jego świetności, czy dodano je potem, w trakcie tworzenia kultu jego jednostki? Zestawienie z treściami jakimi karmili się ówcześni ludzie, od czasów mitycznego Giglamesza i wcześniej, kilkanaście generacji wstecz, skłania nas dwóch konstatacji: Miriam nie była raczej specjalnie rozseksualizowana, a Jezus stał się bogiem już po śmierci, kiedy nie mógł zaoponować. Oczywiście tylko w głowach wyznawców, głównie tych którzy nie widzieli go na własne oczy, nie zamienili z nim żadnego zdania, a mieli dostatecznie ciężkie życie, by pochwycić się atrakcyjnej myśli o zbawieniu.

__________
* Nie licząc wentyli bezpieczeństwa w postaci np. grecko-rzymskiej pornografii, erotyki i prostytucji.

ABORCJA
Jak powszechnie wiadomo, a może i nie, masa zarodków nie zagnieżdża się w ścianie macicy, i ulega poronieniu na bardzo wczesnym stadium, jeszcze zanim kobieta miałaby szansę zdać sobie sprawę że jest w ciąży. Jest to los bodaj 40 procent zapłodnionych jajeczek. Jak na Boga, który akt płodzenia powinien mieć opanowany perfekcyjnie, jest to spore niedociągnięcie.
Wobec tego faktu, aborcja na bardzo wczesnym stadium, kiedy mamy do czynienia ze zlepkiem komórek, który nie myśli, nie czuje, nie wydaje się szczególnie kontrowersyjna. Aborcja na życzenie, zawsze i wszędzie, nie jest dobrym pomysłem, ale w uzasadnionych przypadkach i na wczesnym etapie ciąży, kiedy nie wiąże się z żadnymi powikłaniami dla potencjalnej matki, powinna być prawnie dozwolona i w miarę dostępna. Z tym że z perspektywy tej przyszłej matki, z perspektywy tego zlepku komórek lub płodu, która zrodzi się dopiero po latach, takie instrumentalne traktowanie, oraz podążanie niejako ramię w ramię z prawami natury, w ramach boskiego porządku rzeczy, może nie być właściwe. Istnieje też dylemat moralny: bo jedną ciąże traktuje się jako chcianą i akceptowaną, a inną nie, a co za tym idzie, ten stosunek przechodzi na dziecko. Warto zadać sobie pytanie, czy taki mimowolny, niemy pakt bogiem burzy i ognia, w imię surowych, niedoskonałych praw, jest tak samo dobry jak chronienie wszelkiego życia, które jest czymś unikalnym i wartościowym samym w sobie? Bóg nam nie ułatwia, stworzył nas jako gatunek ułomny, podatny na choroby, urazy i deformacje, słabszy niż inne zwierzęta; czy zatem rolą człowieka, w ramach takiego samego buntu jakiego dopuścili się biblijny wąż i Prometeusz, nie jest chronienie bezbronnego życia? To oczywiście etyka pożeniona z filozofią, w wydaniu raczej lekkim i masowym, tym niemniej wydaje mi się, że warto tu wstawić takie rozważania. Nie wolno potępiać kobiety która nie chce aby płód ją zabił, nie chce kolejnego, kalekiego dziecka, dziecka gwałciciela czy po prostu na drodze jakichś wypadków obyczajowych, powiązanych z ekonomią, wie że nie uda jej się zaopiekować dzieckiem. Nie można jednak traktować aborcji jako awaryjnej antykoncepcji, i to nie dlatego że jest to szkodliwe dla ciała kobiety, ale dlatego że kaleczy jej psychikę. Zresztą nie tylko jej. Skoro Bóg nie przejmuje się prawie połową poczętych, spisując ich na straty, rolą człowieka jest zaopiekowanie się nimi. Danie każdemu szansy. Główną składową człowieczeństwa jest empatia, oraz dążenie do wyeliminowania cierpienia, to nas charakteryzuje jako cywilizację, do tego dążymy w ramach zerwania z atawizmami.

„BÓG JEST MIŁOŚCIĄ!”
Bóg jest czystą miłością, samym dobrem, pięknem, prawda i współczuciem – tak twierdzi Kościół. Takich odpowiedzi oczekuje się na lekcjach religii, o tym trąbi się w trakcie masowej indoktrynacji. Jednak Bóg zsyła na świat potop*, i tym samym morduje hurtem wszystko co żyje, a pływa kiepsko i okazyjnie: niewinne, pozbawione duszy i świadomości zwierzęta, liczne dzieci, w tym niemowlęta, półślepe i bezbronne, które nie miały jeszcze szansy komukolwiek zawinić, bezbronnych starców i obłąkanych (być może również bez grzechu).
Wypędzenie pierwszych ludzi z Raju, zabawa losami śmiertelnych, rozwalanie architektury obronnej i mieszkaniowej, poprzez ogień i wstrząsy, prowokowanie ludobójstw, wołanie o regularne ofiary, im krwawsze tym lepsze, zgoda na uśmiercanie lokalnych gejów... Kiedy byłem dzieciakiem, zawsze to we mnie uderzało, i nie mogłem tego zrozumieć. Jakim cudem Bóg-Ojciec, tytularnie dobry i sprawiedliwy, może doprowadzać do potwornych masakr, bezmiaru ludzkiego cierpienia, a w dodatku sycić się udręką własnego syna, który umiera dla niego, z jego kaprysu i woli, co świadczy nie tyle o surowości, jakimś patriarchalnym umodelowaniu, co perwersyjnym sadyzmie, braku jakichkolwiek hamulców moralnych i czystym, mrocznym złu, które zachodzi, bo Bóg może. Boga nikt nie rozlicza, jest w swoim strasznym gniewie bezkarny i… dużo mniej destrukcyjny niż Szatan.

__________
* Skąd bierze się ta woda, gdzie znika? Wedle ówczesnej wiedzy, podpartej Księgą Rodzaju, pochodzi z górnych mas wody, zmagazynowanych nad sklepieniem niebieskim – w takim modelu wszechświata, domena ludzi była jedynie skrawkiem lądu pośród pierścienia wszechoceanu, w bańce którą otaczają bezkresne wody. Nijak nie przystaje to do aktualnego stanu wiedzy, tego jak to faktycznie wygląda i funkcjonuje. Kto jak kto, ale Bóg by tę wiedzę miał. W końcu sam projektował i był jednym wykonawcą.

PROMETEUSZ
Biblijny wąż, utożsamiany z Szatanem*, ponosi dotkliwą karę: traci kończyny i staje się przeklęty. Jak wiemy, nakłania on Ewę do zjedzenia owocu z zakazanego drzewa, w wyniku czego pierwsi ludzie wychodzą ze stanu zwierzęcej wegetacji, zyskują samoświadomość i mogą dostrzegać świat takim, jakim jest – tak jak Bóg. Bogu się to oczywiście nie podoba, przeklina ich, i całe ich potomstwo, a my mamy przerąbane do tej pory. Osobiście, od najmłodszych lat miałem duże wątpliwości co do sensowności karania węża, bo wedle standardów z kreskówek i ogólnych granic między dobrem a złem, zachował się on raczej przyzwoicie.
Już w szkole podstawowej, w ramach języka polskiego, pojawiają się mity greckie, w tym ten o Prometeuszu, jednym z tytanów, który szczególnie ukochał ludzkość, wykradł dla niej ogień, znany wówczas tylko bogom, i za karę doświadczał wiecznej, bolesnej tortury, w postaci przykucia do skał Kaukazu oraz wyżerania wątroby, za co odpowiedzialny był sęp lub orzeł (od czego finalnie wyratował go główny grecki wyczynowiec – Herakles). Zeus miał mu za złe, że ofiarowuje ludziom to, co jest przywilejem mieszkańców Olimpu. Że uczy ich grzania się przy ognisku, obróbki termicznej jedzenia, podstaw metalurgii, a ponadto budowy domostw, rolnictwa i pisma – czyli podstaw cywilizacji, głównych udogodnień. Jest to postępek identyczny do wężowego, z tym że Prometeuszowi wystawiono dobrą opinię, a wąż cały czas czeka na rehabilitację.
Mit o wężu, wedle interpretacji judeochrześcijańskiej, mówi o podstępnym działaniu Szatana, ale w gruncie rzeczy, biorąc pod uwagę dalsze poczynania Jahwe, obnażające jego prawdziwe oblicze, postawa gada budzi szacunek. Mówimy oczywiście o fikcji, ale w ramach tej opowieści dostrzegamy ważne prawidłowości: Bóg dąży do pełnej kontroli, a jednocześnie, mimo że doskonały i wszechwiedzący, doprowadza do sytuacji w której zachodzi możliwość złamania jego zakazu, a może wręcz oczekuje takiego rozwoju wypadków (co zaświadcza o sadystycznej perfidii). Wąż, buntownik, nie chce aby ludzie byli tylko zwierzątkami w ZOO, życzy im dobrze, chce by mieli pełną samoświadomość. Ewa jest przekonana, że owoce są trujące, że po konsumpcji umrą. Źródłem tej informacji jest Jahwe. Gad mówi im prawdę, kobieta bierze gryza, dzieli się z mężem – i staje się tak, jak powiedział wąż. Ich odbiór rzeczywistości ulega zmianie. Warto zauważyć, że wąż konsekwentnie mówi prawdę, to Bóg kłamie, i jest w swoim pragnieniu totalnej kontroli chorobliwie zaborczy. Zamiast cieszyć się z bystrości swojego potomstwa, zsyła na nich udrękę i wygania. Jeśli ktoś był silnie indoktrynowany, od dziecka nastawiany na ślepe, niewolnicze posłuszeństwo wobec tego, co przedstawiano mu jako wolę bożą – na pewno to zignoruje. Ale jeśli zachował zdrowe myślenie, jest moralny i wierzy w fair play, to zda sobie sprawę że ma tu miejsce bardzo niezdrowa nagonka. I że wąż-Szatan robi to samo co Prometeusz, a może nawet więcej, bo doprowadza do duchowo-moralnej przemiany, wpływa na to, co stanowi o naszym człowieczeństwie.

__________
* Upadłym aniołem, który urósł do rangi głównego antagonisty (co ciekawie koresponduje z perskim zoroastryzmem, gdzie mamy nawet silniejszy dualizm – jak widać, ta koncepcja ma głębsze korzenie).

DUSZA I CIAŁO
Zwierzę nie ma duszy, a człowiek już tak. Mimo identycznej konstrukcji biologicznej. Jako człowiek dużo niższy niż dziś, miałem z tym spory problem. Wydawało mi się to wyjątkowo niesprawiedliwe, szalenie niepokojące i w jakiś sposób złowieszcze. Pan, rzekomo potężny i przedwieczny, dawał przyzwolenie na przemoc wobec rogacizny i ptactwa, a nawet jej oczekiwał, jakby był żadnym krwi demonem, co nijak nie pasuje do wyższego bytu, przepełnionego światłością i miłością. Kiedy biblijny Kain składa w ofierze płody rolne, to Jahwe, delikatnie rzecz ujmując, nie jest ukontentowany, krwawy dar Abla, pasterza, podobała mu się o wiele bardziej niż owoce i nasiona. Kain doświadcza gniewu Jahwe, rzeźnik Abel zostaje wywyższony. Usłyszawszy to po raz pierwszy, za dzieciaka, myślałem że czegoś nie zrozumiałem. Czy Bóg potraktował Kaina nie fair? No raczej.
Po latach, to co rzuca się w oczy, to nie problem braku duszy, który najprawdopodobniej dotyczy nas wszystkich, ale to, że ludziom wtłacza się takie a nie inne myślenie, przez co nie mają większych problemów z koszmarem hodowli przemysłowych, trzymaniem zwierząt na łańcuchach, w ciasnych klatkach, niehumanitarnym ubojem, czy uprzedmiotawianiem zwierząt, którym odmawia się prawa do odczuć i emocji. I to jest szokujące, bo o ile pewne zwierzęta rozumieją więcej, inne mniej, to jednak mają układy nerwowe, mają mózgi, i ostatnim o co je można podejrzewać, to to, że nie czują, nie przeżywają bólu, strachu, smutku.
Co jest takiego miłego w odbieraniu życia, smrodzie palonego mięsa? Czemu miłosierny, kochający Jahwe, tak rozmiłował się w tej przemocy, czemu daje w tej materii konkretne wytyczne? Z perspektywy historycznej, kulturowej, nie ma tutaj wielkiej tajemnicy. Jahwe to wytwór swoich czasów, starożytnych, ludzi z przełomu epoki brązu i żelaza. Z perspektywy duchowej, mistycznej – to degrengolada. Kompletna aberracja, nijak nie przystająca do wizji omnipotentnego, empatycznego intelektu.

TOŻSAMOŚĆ BOGA
Jezus (czyli Bóg) umiera z woli Boga (czyli samego siebie) by odkupić winy całej ludzkości przed samym sobą (Bogiem). Czego nie rozumiesz?
Skoro Jahwe jest tworem omnipotentnym, najwyższym, najdoskonalszym i wszechwiedzącym, to czy nie można było tego załatwić jakoś mniej krwawo? Czy Bóg naprawdę potrzebował tego brutalnego, i w gruncie rzeczy niewyszukanego przedstawienia, o dosyć kameralnej skali, aby dokonał się jakiś bliżej niejasny, z punktu widzenia logiki absurdalny akt tzw. zbawienia? Jaki w tym sens? Czy złożenie samego siebie w ofierze (przed samym sobą), w ramach śmierci podczas sadystycznej egzekucji, ma jakąkolwiek wartość? To nie jest ratowanie ofiar kataklizmu przepłacone życiem, opieka nas śmiertelnie chorymi w czasie pandemii, wzięcie na siebie ciosów zbójców lub agresji dzikiego stada, to nie śmierć w boju, która uchroniła słabszych przed bezwzględnym najeźdźcą. Wygląda to bardziej na samobójstwo, dokonane wprawdzie rękoma osób trzecich, ale niejako na własne życzenie. Dobrowolne szukanie śmierci – rozmyślna nieostrożność i fatalizm.
Czemu Bóg potrzebował śmierci Jezusa? Swojej ziemskiej cząstki lub swojego wcielenia? Nie lepiej byłoby aby Jezus żył, zwiedził cały zamieszkały świat, lecząc przy tym chorych i biednych, czyniąc cuda, szerząc dobre imię Jahwe? Czy Bóg karmi się cierpieniem, strachem i trwogą?
Jezus modli się do samego siebie (tj. Ojca, Jahwe), i ma pretensje również do samego siebie („Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił”). Rozdwojenie jaźni? To się nie trzyma kupy. Jezus biblijny, nowotestamentowy, robił dla ludzi wiele dobrego: uzdrawiał, przerabiał wodę w wino, opowiadał ciekawe historie i nie skreślał nawet lokalnej patologii, można mu to zapisać in plus, i to nie blednie nawet wobec innych, mniej szlachetnych postaw i postępków literackiego Syna Bożego. Można przyjąć, że tak samo jak Prometeusz, który wykradł dla ludzi ogień, sprzeciwiając się woli aroganckich bogów, tak samo jak wąż z ogrodu Eden, który zaoferował ludziom wolność i samoświadomość, nie bacząc na gniew Boga, tak i on obrywa za swoją dobroć. Nie stawia to najwyższego w dobrym świetle.

DOSŁOWNOŚĆ BIBLII
Dawniej, Biblię rozumiano dosłownie. Niebo było w niebie, za chmurami, a piekło pod nami, w głębi ziemi. Kiedy nie dało się już bronić pewnych fragmentów, Kościół stwierdził, że określone partie tekstu to metafory, przenośnie (np. stworzenie życia). Wcześniej za coś takiego można było trafić na stos.

KONTROWERSYJNY BESTSELLER
Biblia jest potwornie nudna. Skoro to Dzieło Boga (lub Ducha Świętego), powstałe z jego inspiracji – powinna się czytać rewelacyjnie, powalać i zaskakiwać... tymczasem tak nie jest. Jest pełna sprzeczności, powtórzeń, w obszernych fragmentach napisana tak, że nie da się jej czytać – po prostu źle. Poza tym, jest odbiciem stanu wiedzy ówczesnych Izraelitów, nie ma tam żadnych informacji wykraczających poza ustalenia starożytnych, a nawet mniej. Gdyby w powstaniu Tanachu faktycznie maczał palce Najwyższy, byłyby tam zapewne przekazy, które z uwagi na ograniczenia techniczne prymitywnych społeczności, stawałyby się jasne dopiero teraz. A nic takiego tam nie ma (!). Taki tekst, analizowany z upływem czasu, przez kolejne pokolenia, musiałby się stopniowo uwiarygadniać, na każdym etapie przynosząc nowe potwierdzenie, że tworzyła go osoba znająca szerszą prawdę o naturze świata, wszechrzeczy i materii. A jest inaczej, nauka udowadnia, że tekst Biblii ma złożony charakter: pseudokronikarski, mityczny, obyczajowo-prawny – jest określonym projektem teologicznym, wytworzonym wśród elit (bo nie pośród niepiśmiennych koczowników, od tego się już odchodzi), który jest odbiciem swoich czasów, wielokrotnie redagowanym, podlegającym wpływom kultur ościennych, nierzadko wręcz wyrastającym z ich tradycji piśmienniczej.
Jeśli ktoś twierdzi, że jest to „księga ksiąg”, że nie ma lepszej, i jest to źródło wszelkiej mądrości, to: a) nigdy jej nie przeczytał, i kompletnie nie wie o czym mówi; b) przerabiał ją w niewielkich fragmentach, głównie za pośrednictwem kapłanów, katechetów i samozwańczych kaznodziei, po prostu bazuje na zdaniu innych; c) ewidentnie kłamie (i tu rodzi się pytanie, jaki ma w tym interes?).
Aby zrozumieć co jest nie tak z tzw. Pismem Świętych, trzeba je po prostu przeczytać. Mahatma Gandhi, miał szczerą chęć poznania Biblii i zrozumienia jej fenomenu (jako świętej księgi Zachodu i pod kątem jej ewentualnej tajemnicy, ezoterycznej prawdy, jaką teoretycznie powinna zawierać). Jednak ilekroć brał się za lekturę, morzyła go senność, odpuszczał, a w końcu porzucił pomysł jako awykonalny. Ilu z nas miało to samo? Kluczem do sukcesu są małe dawki w regularnych odstępach. Można wspomagać się audiobookami, bo i takie można w sieci wygrzebać, choć nic nie zastąpi samodzielnej lektury. Jeśli przebrniemy przez sam Pięcioksiąg, a resztę przeanalizujemy na wyrywki, to już będzie nieźle. I jeśli tak się stanie, a jesteśmy w miarę sprawni intelektualnie, to raczej nie będziemy doszukiwać się w tym dzieła Boga.

SERCE I ROZUM
Ludzie deklarujący głęboką wiarę, pewni boskiej pieczy i świętości kanonicznych pism, mają niepokojącą skłonność do agresji i pieniactwa (zwłaszcza gdy mają poczucie, że ktoś próbuje wywrócić ich światopogląd do góry nogami). Zazwyczaj są to ludzie nierozgarnięci, z niską wiedzą ogólną, niezainteresowani światem, którzy przerwali edukację na dość wczesnym etapie i nie realizują żadnego samokształcenia. Rzadko kiedy jest inaczej, oczywiście są wyjątki, ale z grubsza sprawy mają się właśnie tak. Z kolei ludzie obojętni wobec spraw boskich, świętych ksiąg i modłów, cechuje skłonność do głębszej refleksji; często są to ludzie zaliczający się do tzw. inteligencji: kreatywni, realizujący odpowiedzialne programy badawcze, odpowiedzialni i pragmatyczni. Przyjmują prawdę nawet wtedy, kiedy ta nie jest dla nich wygodna. Zachowują dystans i nie ulegają emocjom, mają swoje pasje i zainteresowania. Która strona wzbudza większe zaufanie?
Pytanie jest oczywiście retoryczne, a sam podział poglądowy i pomijający to, co pośrodku, tj. ludzi rozdartych lub wahających się. Ci zaś są chyba najciekawsi. Potrafią oni nosić w sobie dwa zapatrywania, które w uczciwym zestawieniu są sprzeczne, ale oni starają się tego nie dostrzegać. Wypierają wszystko to, co mogłoby burzyć ich spokój. Nie myślą o tym, lub uciekają w sofizmaty, zaklinając rzeczywistość z niezwykłym uporem, poprzez tabuizację tematów zapalnych. Ta grupa jest bardzo liczna, i obejmuje różne warstwy społeczne. Trafiają się głęboko wierzący lekarze i fizycy, rozsądni pisarze i psycholodzy. I co ciekawe, tacy ludzie nie mają problemów z tym, aby wyśmiewać przekonania hinduistów, np. odnośnie reinkarnacji, kręcić głową na widok Ganeśi, krytykować żydowskie zwyczaje żywieniowe lub semicką tradycję obrzezania, a wszystkie są umotywowane religijnie. Będą wskazywać na ich absurdalność, na towarzyszący im bezsens, piętnować fikcyjność tekstów sakralnych… ale kiedy podejmie się z nimi kwestie mityczności Biblii, np. historii o gadającym wężu, rozstąpieniu się Morza Czerwonego, egipskich plag czy boskiego zapłodnienia nastoletniej Miriam, to możemy mieć pewność, że nie będą zadowoleni.

SIŁA AUTORYTETU
Jeśli indagować osobę wierzącą, deklarującą się jako członek wspólnoty religijnej, szybko wyjdzie na jaw, że nie umie przedłożyć solidnych argumentów na rzecz deklarowanych przekonań. I nie rozumie ani doktryny, ani sensu obowiązkowych praktyk rytualnych, zwyczajów, wypowiadanych fraz. Zwykle powołuje się na tradycję (nie wnikając w jej źródło) lub odsyła do autorytetów: kapłanów, teologów, charyzmatycznych kaznodziei. Wierzący mają problem z samodzielnym myśleniem, i to jest chyba najbardziej niepokojące. Mimo to, wielu z nich udaje się być pozytywnymi, w miarę porządnymi ludźmi. Oczywiście nie zawsze, ale udaje się.

MODLITWA
Modlitwa to praktyka magiczna – prośba i deklaracja oddania. Recytacja spisanych fraz, na głos lub w myślach. Tłumnie lub indywidualnie. Z przekonaniem, ważąc każde słowo, lub w transie, praktycznie automatycznie, bez udziału świadomości i zrozumienia. Niekiedy, to także jakieś wyznania klecone na bieżąco.
Jakiemu bóstwo jest to potrzebne? Któremu bogu może się to podobać? Czy wszechpotężnemu, przenikliwemu przedwiecznemu bytowi, byłoby to jakkolwiek na rękę? Identyfikowałby w tym istotną wartość, domagał cyklicznego powtarzania i uroczystej oprawy? Bóg o takich predylekcjach, były istotą bardzo małostkową, zakompleksioną i zaskakująco ludzką, bliższą złaknionemu uwagi dziecku niż dojrzałemu geniuszowi. Zapatrzoną w siebie.
Modlitwy, to spadek po zamierzchłej przeszłości, po czasach, w których bogowie potrzebowali ludzkiej atencji. Bogowie tworzeni na ludzki obraz i podobieństwo.

VITA POST…?
Sen to brat śmierci. Ze snu się powraca, ze śmierci powrotu nie ma. Mniej poetycko, ale w taki właśnie sposób, myślałem o wygaśnięciu świadomości jako chłopiec. Na bardzo wczesnym etapie życia, nim zaszczepiono mi ideę drugiej strony.
Kiedy człowiek zyskał kilkanaście centymetrów, więcej wiedział i więcej rozumiał, myśl o trwałym końcu była nieznośna. I albo się to pomijało, niejako wypierając, albo dopuszczało koncepcję innej płaszczyzny bytu. Nie chrześcijańskiego raju, ale jakiejś formy zachowania świadomości, świadomości jako duszy, tego prawdziwego, nieuchwytnego ja, o niejasnym położeniu. W głowie, pośród neuronów, albo gdzieś w korpusie, na wysokości mostka – blisko serca.
Czytało się o śmierci klinicznej, o reinkarnacji, to co wpadło w ręce, a lata 90. były obfite w takie treści. Większość relacji trzeba było brać na wiarę, ale trafiały się i takie, które przedstawiały fakty tak, jakby te miały zaświadczać o realności wyjścia poza ciało. Do tej pory, pośród różnych, mniej i bardziej wiarygodnych relacji, trafiają się takie świadectwa, które zmuszają do postawienia znaków zapytania. Niestety, wiele zależy od tego jak prezentowane są informacje. Można wykreować wiarygodną historię, a jeśli nikt jej krytycznie nie zweryfikuje, to nawet jeśli jest fikcyjna, zacznie krążyć jako dowód.
Co można powiedzieć o tych sensownych, dotyczących dzieci pamiętających wcześniejsze żywoty, opowiadających o dawnym życiu z zaangażowaniem, z detalami które podczas wizji lokalnej sugerują, że coś jest na rzeczy? Szereg takich spraw idzie wyjaśnić racjonalnie, to co przedstawia się jako niezbite dowody, może być szyte bardzo grubymi nićmi. Trzeba tylko chcieć je spostrzec. Niektóre dzieci są inspirowane, zachęca się je do fantazji i przedstawia błędne interpretacje. Inne gadają bzdury, które jedynie w wyniku woli krewnych, ich osobistych pragnień, interpretowane są jako strzępy dawnego życia. Niekiedy są tak ogólne, że zawsze można je do kogoś dopasować. Ale są przypadki wymykające się logice, których nie umiemy skutecznie podważyć. I miło że są, bo to pozwala myśleć, że w ramach tego co wiadome, może kryć się coś jeszcze. I nie wykluczone że tak jest.

CZY JEZUS ZBAWIAŁ NA INNYCH PLANETACH?
Ziemia – niewielka planeta na skraju kosmosu, jedna z miliardów pośród miliardów galaktyk. Przy takiej ilości materii, przy tej skali przestrzeni i kilkunastu miliardach lat jakie upłynęły od narodzin wszechświata, jest wysoce wątpliwym, aby poszczęściło się tylko nam. Aby Ziemia była jedyną planetą na której rozwinęło się inteligentne, dobrze zaadaptowane życie. Jedyną z własną cywilizacją: kulturą, prawem, nauką i religiami. Jest to wręcz niemożliwe. To, że nie jesteśmy w stanie zidentyfikować jej lokalizacji, że nic nie wiemy o jej mieszkańcach, nie zmienia faktu, że kierując się samym prawem statystki, taki twór musi istnieć. Kosmos budują te same składniki, skały, gazy i minerały, zawiadują nim te same prawa chemii i fizyki. Wszystko to tworzy pozornie bezkresny, stale rozszerzający się wszechświat, z perspektywy człowieka, dostosowanego biologicznie do funkcjonowania na stosunkowo niewielkim obszarze – niewyobrażalny. Po co Bogu taki nadmiar przestrzeni?
Dawniej, ludzie postrzegali świat jako bezkres lądów i mórz, którego kształtu można się było tylko domyślać. Pod nim były światy podziemne, nad nim, w niebie, mieszkały byty omnipotentne i kapryśne, a gwiazdy były duszami protoplastów, przodków i herosów. Nauka stopniowo to weryfikowała; w zasadzie już w starożytności, w basenie Morza Śródziemnego, domyślano się że Ziemia jest kulą – nikt jednak nie wpadł na to, jaka jest prawdziwa skala widzialnego kosmosu. Giordano Bruno, spalony na stosie w roku 1600, twierdził że inne gwiazdy to takie same słońca jak nasze, wokół których również krążą planety gdzie pleni się życie. Dziś wiadomo, że były to szacunki zbyt optymistyczne, ale zawierające rozsądną myśl, że Ziemia nie jest centrum wszechświata. Że cały kosmos nie tańczy wokół naszej planety.
Skoro nie jesteśmy jedyni, należy sobie postawić pytanie: jak u tych innych istot wyglądają sprawy religijne, czy w ogóle mają swoje kulty, a jeśli tak, to czy Jezus zbawiał na innych planetach i czy pod postacią człowieka. Jeśli nie, ile miał macek?
Przy rozmyślaniu na temat obcych cywilizacji, skali kosmosu i pozaziemskich formach życia, doskonale wychodzi na jaw, jak bardzo lokalnym kultem jest popularne chrześcijaństwo. Na jak stosunkowo niewielkiej przestrzeni święci tryumfy, wzloty i upadki. I jak mało ciekawym może być dla zaawansowanej cywilizacji, która dawno już nauczyła się patrzeć szerzej.
Jak bardzo byłoby absurdalnym, gdyby udało nam się zbudować statek-matkę, na którym podróżowałaby podlegająca stałej wymianie pokoleniowej populacja, która dotarłaby do planety na której kwitnie życie, do jakieś stacji orbitującej lub spotkała się z statkiem innej cywilizacji, weszła w interakcje, jakimś cudem doszłoby do ustalenia wspólnej płaszczyzny porozumienia, dialogu, i nagle, jakiś wariat stwierdziłby, że obcych należy ochrzcić, że nie mogą dłużej tkwić w pogaństwie... To byłoby szaleństwo. A jednak, znając nasz gatunek, tak mogłoby być. Z drugiej strony, najzagorzalsi wierni mogliby dojść do wniosku, że skoro w Biblii nie ma o nich ani słowa, to są to twory pozbawione duszy i równe zwierzętom, a skoro tak – nie ma sensu zaprzątać sobie nimi głowy.
Myślenie o skali kosmosu uczy pokory. Sugeruje, że w naszej bytności, samoświadomości, jest więcej przypadku niż jakiegokolwiek zamysłu. Gdyby ten ogród miał opiekuna, to pewnie byłoby tak jak postulował Giordano Bruno, że każda planeta powinna mieć jakieś życie. Jednak większość nie ma.

listopad-grudzień 2022

SPOWIEDŹ
Katolik boi się boskiego osądu. Jeśli stara się być przyzwoity – to z uwagi na lęk przed karą: wiecznym potępieniem w piekle, torturami, upokorzeniem i bólem. Kapłani podsycają ten lęk, aby sprawniej sterować swoimi owieczkami, golić je i żyć na dobrym poziomie, zbierając co łaska za rytuały i modlitwy.
Katolik może odwalić najgorszy gnój, a potem klęknąć, wyznać swoje grzechy, w ramach pokuty odczytać litanię lub powtórzyć dziesięć razy „zdrowaś Mario” – wyzerować sobie konto i zacząć od początku. I tak aż po grób.
Inny przykład: niewierzący X może też być totalnym gnojem, mieć na rękach krew dzieci, liczne gwałty, akty sadyzmu i przemocy – wystarczy jednak że się ochrzci, zostanie pochlapany zwykłą kranówką, a w oczach Kościoła staje się czysty i bezgrzeszny. Wtedy Bóg machnie ręką na wszystko co było wcześniej, a pozycja X będzie lepsza niż niejednej bigotki. Zapewne niejeden papista zaoponuje, że jest to jakieś przejaskrawienie, a Bóg w swojej mądrości nie da się wodzić za nos, i cechuje go trafny wgląd w serca swoich wyznawców, jednak patrząc na tom wszystko doktrynalnie i zwyczajowo, ma się to tak jak jak wyżej. Sam fakt, że to właśnie zawarto u podstaw kultu, że zignorowano destrukcyjność takiego modelu myślowego, jego NIESPRAWIEDLIWOŚĆ, olbrzymi potencjał degenerujący, jest wystarczającym powodem by trzymać się od Kościoła z daleka.

LĘK PRZED ŚMIERCIĄ
Przysłuchuje się ostatnio rozmowom osób, które nie miały czasu przemyśleć szeregu zagadnień, a co gorsza, stale odsuwają od siebie niewygodne scenariusze – nieprzepracowane myśli – otwarcie deklarując wiarę w to, co jest bliższe ich oczekiwaniom, a jest to zwykłe myślenie życzeniowe.
Wizja śmiertelności człowieka, wygaśnięcia świadomości wraz z zatrzymaniem funkcji życiowych, doprowadza te osoby do przygnębienia i obiera im sens własnej egzystencji. Wypierają ją, ale w oparciu o emocje. Nie mają żadnych rzeczowych argumentów, nie potrafią uzasadnić swojego stanowiska, mówią tylko o tym, że wierzą w jakiś sąd lub kontynuację, bo jest im z tym lepiej. Nie znają własnej religii, pism ani doktryny, trzymają się wytycznych wybiórczo, dobierając te elementy, które są dla nich korzystne a ignorując przykre – problematyczne i obligujące do zaangażowania. Rozmawiając o sferze wierzeń, nie dostrzegają zupełnie różnicy między podejściem historycznym i religioznawczym a filozoficzno-analitycznym. Wszystko zlewa się w jedną całość, i pomija kwestie ewolucji wierzeń, budowania doktryn i fałszowania historii, kwestii związanych z ludzką naturą i psychologią, prądami epoki, na rzecz lęku przed utratą własnego ja – nieistnieniem. I nic to, że doświadczają tego każdej doby, zapadając w głęboki sen. Na nic zdadzą im się słowa Epikura (341-270 p.n.e.), że „śmierć wcale nas nie dotyczy. Bo gdy my istniejemy, śmierć jest nieobecna, a gdy tylko śmierć się pojawi, wtedy nas już nie ma”. Buddyjskie przeświadczenie o tymczasowości wszystkiego, o przemijalności – jest im obce.
Gilgamesz, legendarny król miasta Uruk, po stracie najlepszego przyjaciela, dowiedziawszy się o jego niedoli w zaświatach, zadręczał się tym co go spotkało, nieuchronnością podzielenia jego losu i kruchością ludzkiego żywota – wyruszył na wielką wyprawę, aby posiąść sekret nieśmiertelności i odmienić swe przeznaczenie, zmierzyć się z tym, co nieuchronne. Jak można się domyślać, jego wysiłki spełzły na niczym, dowiedział się jednak, że jako śmiertelnik nie powinien zazdrościć bogom, nie powinien się zamartwiać, a po prostu cieszyć tym co ma, czasem jaki mu przypadł, ludźmi których ma obok i przyjemnościami dnia codziennego. To mądrość sprzed tysiącleci, i zarazem świadectwo niezmienności ludzkich pragnień. W historii istniało wiele ludów, dla których dusza była synonimem umysłu i świadomości, i była śmiertelna. Stąd wizje Hadesu i Szeolu, które można rozumieć metaforycznie lub dosłownie, w zależności od tego jak komu było wygodnie (bo przecież i wtedy istniała pewna dowolność, różne prądy, stanowiska ludowe i filozoficzne). Starożytni Egipcjanie, bardziej niż ktokolwiek inny, kierowali ogrom energii na przygotowanie do tego właściwego, prawdziwego życia po życiu, które podobnie jak w wizji chrześcijan miało być właściwą częścią ich egzystencji; tymczasem Hebrajczycy (Żydzi), żyjący po sąsiedzku, nie zadręczali się tym. Dla nich życie kończyło się wraz z ostatnim oddechem. Saduceusze, z którymi Jezus miał na pieńku – reprezentowali właśnie taki pogląd: jest Jahwe, są pisma, ale życia pozagrobowego nie ma – mamy tu i teraz, i na tym należy się skupić.
Dziś Bóg – Jahwe, Allach – stał czymś w rodzaju gwaranta życia wiecznego. W przeszłości jego rola była inna – istnienie omnipotentnego bóstwa tłumaczyło szereg zjawisk których natura stała się jasna dopiero po rozwinięciu badań empirycznych, po mrówczej pracy setek fizyków, biologów i chemików, astronomów oraz badaczy pozostałych dziedzin. Dziś świat tłumaczy nauka, Bóg stał się zbędny, już dawno przestano dostrzegać jego rzekome ingerencje, degradując go do roli zarządcy Niebios. Tylko fanatycy i ludzie doświadczeni traumą, nie radzący sobie z codziennością, chcą dostrzegać w chorobach i kataklizmach boskie wyroki. Pozostali kierują się zdrowym rozsądkiem, choć nadal nie chcą porzucić wizji Demiurga. Z punktu widzenia psychologii jest to zrozumiałe.

styczeń-luty 2024



Po lekturze „Bóg nie jest wielki” warto dla relaksu sięgnąć po „Pomniejszych bogów” Terry’ego Pratchetta – jeden z wielu tomów Świata Dysku. Masa błyskotliwych refleksji i kupa śmiechu.

(2007)
[God Is Not Great. How Religions Poisons Everything*]

„Bóg nie jest wielki” powstała z myślą o czytelniku anglojęzycznym, funkcjonującym w społeczeństwie gdzie dominującym i zarazem tradycyjnym wyznaniem jest któryś z wariantów chrześcijaństwa. Formalnie ukształtowanym przez mitologię ksiąg Starego Testamentu i etykę Nowego. Hitchens otwarcie pisze o negatywnym...

więcej Pokaż mimo to

Książka na półkach

  • Chcę przeczytać
    1 781
  • Przeczytane
    1 151
  • Posiadam
    324
  • Teraz czytam
    71
  • Ulubione
    30
  • Chcę w prezencie
    21
  • Religia
    15
  • Legimi
    11
  • Popularnonaukowe
    11
  • 2019
    11

Cytaty

Więcej
Christopher Hitchens Bóg nie jest wielki. Jak religia wszystko zatruwa Zobacz więcej
Christopher Hitchens Bóg nie jest wielki. Jak religia wszystko zatruwa Zobacz więcej
Christopher Hitchens God Is Not Great: How Religion Poisons Everything Zobacz więcej
Więcej

Podobne książki

Przeczytaj także

Ciekawostki historyczne